Hemlock Bay, Kalifornia
Ukradłem butelkę z tabletkami – powiedział Savich, wchodząc do kuchni.
– Jak je sprawdzimy? – Sherlock patrzyła na męża.
– Dzwoniłem do Clarka Hoyta, do biura terenowego w Eureka. Dzisiaj dostaną tabletki, a on odezwie się do mnie jutro. Wtedy będziemy już mieli jakieś rozeznanie.
– Ach, Dillon – Sherlock uśmiechnęła się szeroko znad filiżanki herbaty – muszę ci coś wyznać. Zabrałeś nie te tabletki, o które ci chodziło. Wiesz, ja już wcześniej je ukradłam i wsypałam tam sudafed, który znalazłam w apteczce.
Ona czasem po prostu zwalała go z nóg. Wzniósł toast filiżanką herbaty.
– Około piątej rano, kiedy wszyscy jeszcze spali. Zaraz przyjdzie gosposia, pani Scrugginsggins. Zobaczymy, co o tym wszystkim powie.
Odpowiedzią pani Scrugginsggins na pytania Sherlock były głębokie westchnienia. Gosposia była prawie wzrostu Savicha, silna i muskularna, a na każdym palcu nosiła pierścionek. Musiała mieć przynajmniej sześćdziesiąt lat, na parapecie kuchennym stały zdjęcia jej wnuków. Była zadziwiającą osobą. Sherlock wolałaby z nią nie zadzierać.
Savich odchylił się w krześle i obserwował zabiegi Sherlock.
– To okropne – mówiła, potrząsając głową. – Nie potrafimy tego zrozumieć. Pani na pewno coś o tym może powiedzieć, pani Scruggins, stale będąc z naszą biedną Lily. Jestem pewna, że pani trafnie ocenia tę sytuację.
Pani Scruggins zacisnęła swoje upierścienione palce na filiżance kawy.
– Myślę, że jej stan się poprawiał. Sherlock i Savich skinęli głowami.
– Potem znów coś się z nią działo i przez dwa dni leżała skulona w łóżku. Nic nie jadła, tylko tak leżała. Myślała pewnie wtedy o małej Beth.
– Tak, wiemy o tym. – Sherlock, przesunęła się na brzeg krzesła, gotowa do wysłuchiwania dalszych zwierzeń.
– Czasami była w dobrej formie, ale to nigdy nie trwało długo. W zeszłym tygodniu bardzo dobrze się czuła. Słyszałam, jak się śmiała w swojej pracowni. Rysowała ten swój komiks i co chwila wybuchała śmiechem.
– A później co się stało?
– Trudno mi powiedzieć, pani Savich. Doktor Frasier wrócił wcześniej do domu i słyszałam, jak rozmawiali. Kiedy przyszłam następnego dnia, ona już była w okropnym stanie. To poszło bardzo szybko. Wesoła i roześmiana, a po niecałych dziesięciu godzinach już była w depresji. Chodziła po domu, jakby niczego nie widziała. Potem poszła do swojego pokoju i słyszałam, że płacze. Myślałam, że serce mi pęknie.
– A te tabletki, pani Scruggins, elavil, czy to pani pobiera je na receptę?
– Zwykle ja. Czasem doktor Frasier je przynosi. One wcale jej nie pomagają, prawda?
– Nie – potwierdził Savich. – Może byłoby lepiej tymczasem je odstawić.
– Święte słowa. Biedactwo, takie nieszczęście ją spotkało. – Pani Scruggins westchnęła ponownie, aż zatrzeszczały guziki bluzki na jej obfitym biuście. – Mnie samej tak bardzo brakowało małej Beth, że miałam czasem ochotę położyć się i płakać bez końca. A nie byłam jej mamą jak pani Frasier.
– A doktor Frasier? – spytał Savich.
– Co pan ma na myśli?
– Czy też był zrozpaczony po śmierci Beth?
– Ach, on jest mężczyzną, panie Savich. Może przez tydzień miał ponury wyraz twarzy. Ale przecież pan wie, że mężczyźni nie biorą sobie takich rzeczy za bardzo do serca. Mój ojciec był taki sam, kiedy moja mała siostrzyczka umarła. Może doktor Frasier wszystko to tłumi w sobie, ale nie wydaje mi się, żeby tak było. Niech pan nie zapomina, że on nie był ojcem Beth. Znał małą tylko przez jakieś pół roku.
– Ale bardzo się martwił o Lily, prawda? – spytała Sherlock. Pani Scruggins skinęła głową, a małe brylanciki w jej kolczykach zamigotały w porannym słońcu. Brylanty, mięśnie i pierścionki, pomyślała Sherlock.
– Biedny człowiek – ciągnęła pani Scruggins. – Zawsze się o nią boi, przynosi jej kwiaty i prezenty, ale to nic nie pomaga, przynajmniej nie na długo. A teraz to.
Pani Scruggins pokręciła głową. Jej bujne, siwe włosy upięte były w kok z tyłu głowy, przytrzymywany przez niesłychaną liczbę szpilek… Sherlock zastanawiała się, czy pani Scruggins naprawdę rzeczywiście była towarzyszką Lily, a może nawet kimś w rodzaju ochrony?
Skąd taka myśl przyszła jej do głowy? No tak, to pani Scruggins uratowała życie Lily, kiedy ta zjadła całą butelkę proszków nasennych, zaraz po pogrzebie Beth.
– Mam małego chłopca, pani Scruggins – powiedział Savich. – Mam go dopiero od siedmiu miesięcy i może mi pani wierzyć, że byłbym zdruzgotany, gdyby mu się coś stało.
– To dobrze. Nie wszyscy mężczyźni są jednakowi, prawda?
Z mojego taty był niezły kawał drania. Nawet nie zapłakał, kiedy moją małą siostrzyczkę przejechał traktor. No tak, muszę się teraz zabrać do roboty. Kiedy pani Frasier wraca do domu?
– Może nawet jutro – odparła Sherlock. – Miała poważną operację i przez kilka dni będzie się niezbyt dobrze czuła.
– Zajmą się nią – stwierdziła stanowczo pani Scruggins. Sherlock podziękowała jej za pomoc, uścisnęła jej dłoń, czując, jak te wszystkie pierścionki wrzynają się jej w palce. Zanim wyszli z kuchni, usłyszeli jeszcze głos pani Scruggins.
– Jestem bardzo zadowolona, żeście się tu zatrzymali. Nie jest dobrze, kiedy pani Frasier jest sama.
Savicha ogarnęło głębokie poczucie winy. Nie protestował, kiedy Lily po pobycie u matki postanowiła wrócić do męża. Wydawało mu się wtedy, że ona już się dobrze czuje, że Tennyson Frasier ubóstwia żonę i że Lily podziela jego uczucie.
Podczas tych kilku miesięcy, które spędziła w domu, nigdy nie zadzwoniła, żeby prosić o pomoc. Jej e – maile były pogodne, a kiedy oni do niej telefonowali, Lily zawsze miała dobry humor.
A teraz to się wydarzyło. Przecież powinien był wtedy coś zrobić, zamiast odprowadzić ją na lotnisko i pozwolić, żeby odleciała i oddaliła się o prawie pięć tysięcy kilometrów od swojej rodziny i powróciła do tego miejsca, gdzie zginęła Bern.
Poczuł, że Sherlock ściska go za rękę.
– Zajmiemy się tym, Dillon – powiedziała tylko. – Tym razem wszystkim się zajmiemy.
– Chciałbym spotkać się z teściami Lily. Wydaje mi się, Sherlock, że my ich nie znamy.
– Dobrze. Zajmiemy się nimi po wizycie u Lily.
W Szpitalu Hrabstwa Hemlock panowała cisza. Dopiero kiedy doszli do pokoju Lily, usłyszeli głosy i zatrzymali się w drzwiach. Był tam Tennyson. I jego ojciec, Elcott Frasier.
– Lily, odczuliśmy ogromną ulgę, że przeżyłaś ten wypadek – mówił Elcott Frasier grobowym głosem. – Nie masz pojęcia, jak bardzo przejęła się tym Charlotte. Stale płakała, załamywała ręce i mówiła, że jej mała Lily umiera i jakie to okropne w tak krótkim czasie po śmierci Beth. W każdym razie explorer nadaje się tylko na złom.
To najdziwniejszy wyraz troski, jaki kiedykolwiek usłyszałem, pomyślał Savich.
– To bardzo miło z waszej strony – powiedziała Lily: Savich usłyszał w jej głosie ból i coś jeszcze. Co to było? Strach? Niechęć? Nie wiedział. – Bardzo mi przykro, że rozbiłam explorera.
– Nie martw się tym, Lily – odezwał się Tennyson i wziął ją za rękę. Nie odwzajemniła uścisku.
– Kupię ci nowy samochód. To będzie prezent dla mojej ślicznej synowej – stwierdził Elcott.
– Nie chcę drugiego explorera – zaprotestowała.
– Oczywiście, że nie – ciągnął Elcott. – Drugi explorer przypominałby ci wypadek, prawda? A my chcemy, żebyś wyzdrowiała. Zrobimy wszystko, żebyś wyzdrowiała, Lily. Dziś rano Charlotte mówiła mi, że wszyscy w Hemlock Bay tylko o tym mówią, dzwonią do niej i składają wyrazy współczucia. To działa na nią przygnębiająco.
Savich miał ochotę wyrzucić Elcotta Frasiera przez okno. Wiedział, że jest on twardym, bezkompromisowym facetem. Mimo to był zdziwiony, że nie stać go na odrobinę delikatności. Czemu miało służyć zawarte w jego słowach okrucieństwo?
Wszedł do pokoju krokiem człowieka szykującego się do fizycznej konfrontacji, ale pohamował go widok bladej twarzy i szklistych oczu siostry. Nie zwracając uwagi na znajdujących się w pokoju mężczyzn, podszedł wprost do łóżka, nachylił się nad nią i dotknął jej czoła.
– Boli cię, maleńka?
– Trochę – szepnęła, jakby się bała mówić głośno. – A nawet bardzo. Jeśli nie oddycham głęboko, nie śmieję się i nie płaczę, to nie jest tak strasznie.
– To więcej niż trochę – powiedział Savich. – Pójdę do doktora Larcha, poproszę, żeby dał ci leki. – Spojrzał na żonę, skinął głową i wyszedł z pokoju.
Sherlock uśmiechnęła się promiennie do obu mężczyzn. Elcott Frasier nie zmienił się od czasu, kiedy go poznała jedenaście miesięcy temu. Był wysokim mężczyzną, o jasnoniebieskich, z lekka skośnych oczach, podobnych do oczu syna, i gęstej, siwej czuprynie. Czy on rzeczywiście kocha Lily i dobrze jej życzy? – zastanawiała się przez chwilę.
Wiedziała, że Elcott ma sześćdziesiąt lat, ale nie wyglądał na swój wiek. W młodości musiał być bardzo przystojny, może równie przystojny jak jego jedyny syn.
Miał też córkę, Tansy. Ile ona mogła mieć lat? Dwadzieścia osiem? Trzydzieści? Była starsza od Lily, pomyślała Sherlock. Tansy – dziwne imię, równie wyszukane jak Tennyson. Tansy mieszkała w Seattle i była właścicielką kawiarni. Sherlock wiedziała od Lily, że niezbyt często przyjeżdża do Hemlock Bay.
Elcott Frasier podszedł do Sherlock, chwycił ją za rękę i mocno nią potrząsnął.
– Pani Savich, jak mi miło.
Wyglądał, jakby był niezwykle uradowany, że ją widzi, ale ona wiedziała, że pan Frasier nie ma wielkiego szacunku dla kobiet. Widziała to w jego oczach, w protekcjonalnej postawie.
– Panie Frasier – powiedziała, obdarzając go swoim firmowym, słonecznym uśmiechem. – Mam nadzieję, że nasze następne spotkanie odbędzie się w bardziej sprzyjających okolicznościach.
Bardzo dobrze, że uważasz mnie za idiotkę, pomyślała.
– Pani biedny mąż jest tym wszystkim bardzo zmartwiony – zauważył Frasier. – Trudno mu się zresztą dziwić.
– Oczywiście, że jest zmartwiony – odrzekła Sherlock, siadając na skraju łóżka Lily. – Tennyson, miło cię znowu widzieć – zwróciła się do szwagra.
Widziała ból w oczach Lily i chciało jej się płakać.
– Dillon zaraz wróci. Lily, nie musisz tak cierpieć. Do pokoju weszła pielęgniarka, a za nią Dillon.
– Już czas, żeby podać leki przeciwbólowe – powiedziała. Nikt się nie odzywał, kiedy wstrzykiwała lekarstwo do kroplówki Lily. Pochyliła się nad nią, zbadała puls i wygładziła kołdrę.
– Ból zaraz ustąpi. Proszę dzwonić, jeśli będzie panią znów zbyt mocno bolało.
Lily przymknęła oczy.
– Dziękuję ci, Dillon – szepnęła. – Bardzo mnie bolało, ale już przeszło. Dziękuję. – Po chwili zasnęła.
– To dobrze – stwierdził Savich, nakazując gestem, żeby wszyscy opuścili pokój. – Chodźmy do poczekalni. Jest właśnie pusta.
– Razem z żoną jesteśmy wam bardzo wdzięczni, żeście przyjechali – powiedział Elcott Frasier. – Tennyson potrzebuje teraz wsparcia. W ciągu ostatnich siedmiu miesięcy miał zbyt wiele ciężkich przeżyć.
– Tak właśnie myślałem – odrzekł Savich. – Wypadek Lily to doskonały pretekst, żeby przyjechać w celu wspierania Tennysona.
– Ojciec wcale nie miał tego na myśli – zaprotestował Tennyson. – To był trudny okres dla nas wszystkich. – Spojrzał na zegarek. – Muszę iść do swoich pacjentów. Przyjdę do Lily za jakieś cztery godziny.
Odszedł razem z Elcottem Frasierem, który poprosił przechodzącą pielęgniarkę, żeby mu, przyniosła filiżankę kawy. Zrobiła to bez wahania. Nie jest głupia, pomyślała Sherlock. Potrafi rozpoznać ważnego faceta ze szpitalnego zarządu. Sherlock miała ochotę porządnie mu przywalić.
Savich pochylił się i pocałował ją w usta.
– Nie rób mu krzywdy. Mam w uszach kilka ostrzegawczych dzwonków. Teraz spojrzę na ten samochód. Upieczemy ojca naszego szwagra na grillu, OK?
– Nie ma sprawy – zgodziła się Sherlock.
Po dwóch godzinach Dillon znalazł żonę w szpitalnej kafeterii. Jadła sałatkę i rozmawia z doktorem Theodorem Larchem.
– Myśli pan, że była w takiej depresji, że postanowiła zrobić z tym koniec? Po raz drugi?
– Jestem chirurgiem, pani Savich, nie psychiatrą. Nie mogę snuć domysłów.
– Wiem, doktorze Larch, ale widuje pan stale ludzi dotkniętych cierpieniem. Co pan sądzi o stanie umysłu Lily Frasier?
– Sądzę, że fizyczny ból tłumi teraz inne objawy – to znaczy, jeśli ona w ogóle ma jakieś objawy. Ja sam niczego nie zauważyłem. Ale cóż mogę siedzieć?
– A co pan myśli o doktorze Rossettim?
– On jest, hm… – doktor Larch unikał jej wzroku. – On jest nowym pracownikiem i niewiele o nim wiem. Doktor Frasier bardzo dobrze go zna. Byli razem na studiach w Nowym Jorku.
– Nie wiedziałam o tym – zdziwiła się Sherlock. Chętnie poznałaby tego doktora Rossettiego, którego nie lubiła Lily, a Tennyson tak bardzo naciskał, żeby się z nim spotykała.
Uśmiechnęła się do doktora Larcha i zaczęła jeść sałatkę, która okazała się niezwykle smaczna.
– Wie pan, doktorze, jeśli Lily nie próbowała się zabić, to może oznaczać, że ktoś ma tu złe zamiary. Co pan na to?
Doktor Ted Larch omal się nie udławił kostką lodu.
– Nie wyobrażam sobie tego, nie to niemożliwe. Jeśli nie zrobiła tego celowo, to bardziej prawdopodobne jest, że coś się zepsuło w samochodzie, to wypadek, nic więcej niż tragiczny wypadek.
– Pewnie ma pan rację. Jestem policjantką, więc od razu najgorsze rzeczy przychodzą mi do głowy. Skrzywienie zawodowe. Już wiem – może przez szosę przebiegał szop, nie chciała go zabić, więc uderzyła w sekwoję.
– To bardziej prawdopodobne niż przypuszczenie, że ktoś chciał ją zabić, pani Savich.
– Tak, opowieść o szopie praczu zawsze jest łatwiejsza do przełknięcia, prawda?
Kątem oka spostrzegła Dillona. Wstała od stolika i poklepała doktora Larcha po ramieniu.
– Niech się pan dobrze opiekuje Lily, doktorze.
Teraz, pomyślała, idąc szybko w kierunku Dillona, doktor Larch będzie bardzo strzegł Lily, bo nie zapomni tego, co mu powiedziałam. Wolałby potraktować to jak całkowitą bzdurę, ale to mu się tak łatwo nie uda.
Savich z daleka skinął głową doktorowi Larchowi i uśmiechnął się do żony. Widząc, jak błyszczą jej jasnoniebieskie oczy, wiedział, że czegoś dokonała i jest z siebie bardzo zadowolona.
– Co z samochodem?
– Nic. Już został sprasowany.
– Niesłychanie szybko, prawda?
– Tak. Podobnie jak kremacją ciała przed sekcją zwłok.
– Dokładnie. Doktor Larch uważa, że umysł Lily jest w absolutnym porządku. Wydaje mi się, że ona bardzo mu się podoba. Nie lubi za to doktora Rossettiego, ale nie wiem dlaczego. Wiedziałeś, że doktor Rossetti i Tennyson studiowali razem?
– Nie. To interesujące. OK, Sherlock. Znam ten wyraz twoich oczu. Albo chcesz zaciągnąć mnie do sypialni, albo czegoś dokonałaś. Nie do sypialni? Szkoda. No dobrze. Co zrobiłaś?
– Umieściłam taką małą pluskwę pomiędzy listewkami łóżka Lily. Zdążyłam już odsłuchać kilka interesujących rozmów. Chodź, to ci je odegram.
W pokoju Lily nie było nikogo, a ona jeszcze spała. Sherlock zaniknęła drzwi, podeszła do okna, przewinęła taśmę na malutkim odtwarzaczu i nacisnęła guziczek „play”.
Do diabła, ona potrzebuje większej dawki na uśmierzenie bólu.
– Czyj to głos? – spytał Savich.
– Doktora Larcha.
Zmniejszyłem dawkę na pana polecenie, ale to było zbyt drastyczne. Proszę posłuchać, nie ma potrzeby, żeby musiała tak cierpieć.
Ona źle reaguje na leki przeciwbólowe. Mówiłem to panu już kilkakrotnie. One powodują, że robi się jeszcze bardziej szalona niż zazwyczaj. Niech pan mocno zredukuje ilość leków przeciwbólowych. Nie chcę, żeby jej stan jeszcze bardziej się pogorszył.
– To był Tennyson Frasier – powiedziała Sherlock, naciskając guziczek stopu i chowając maleńki odtwarzacz do kieszeni. – Jak myślisz, co to może oznaczać?
– Może to nie mieć żadnego znaczenia – powiedział Savich. – Jednak, z drugiej strony, explorer został sprasowany. Dowiedziałem się od faceta ze złomowiska, że doktor Frasier kazał mu przyholować explorera i natychmiast go sprasować. Czy to twoje urządzenie włącza się, gdy ktoś zaczyna mówić?
– Tak, a wyłącza się po sześciu sekundach ciszy. Dostałam je od Dickiego z Wydziału Łączności. Ma hysia na punkcie gadżetów, a obiecał mi jeden z nich po tym, jak posłałam za kratki chłopaka jego siostry, dealera narkotyków, który poza tym ją bił.
– Sherlock, czy ci kiedyś mówiłem, że zawsze zdołasz mnie czymś podekscytować?
– Ostatnio nie. To znaczy nie od wczorajszego wieczoru, ale wtedy miałeś chyba co innego na myśli.
Roześmiał się, przyciągnął ją do siebie i pocałował.
– Zadzwońmy teraz do mamy i porozmawiajmy z Seanem.