8

Eureka, Kalifornia Pensjonat „Rusałka”

Lily połknęła tabletkę przeciwbólową i przejrzała się w lustrze. Bez wątpienia wyglądała teraz o wiele lepiej. Westchnęła ciężko na wspomnienie tych miesięcy, które spędziła w Hemlock Bay. Co się z nią wtedy działo? Przyjechała tam w nadziei, że wszystko zmieni się na dobre – uwolniła się od Jacka Crane'a i obie z Beth czuły się szczęśliwe. Pamiętała doskonale, jak spacerowały po Main Street, trzymając się za ręce, zatrzymując przy piekarni Scootersa, żeby kupić croissanta z czekoladą dla Beth, a dla niej kruche ciastko z rodzynkami. Nie przypuszczała, że wkrótce wyjdzie znowu za mąż za człowieka, który będzie deklarował miłość do niej i do Beth, i że ona mu uwierzy. A ten mężczyzna wymazał jedenaście miesięcy z jej życia.

Jak mogła być aż taka głupia?

Poślubiła człowieka, który cieszyłby się z jej śmierci, który pochowałby ją ze łzami w oczach i radością w sercu, a nad jej grobem wygłosiłby wzruszające przemówienie.

Dwóch mężów i dwie katastrofy. Już nigdy nie spojrzy na mężczyznę, który się nią choć trochę zainteresuje. Dostała wystarczającą nauczkę. Fatalnie dobierała sobie facetów. Teraz zaczęło ją znowu dręczyć pytanie: czy Tennyson był odpowiedzialny za śmierć Beth?

Nie mogła w to uwierzyć, ale wszystko było dla niej tak nowe i niespodziewane, że trudno było mieć jakąkolwiek pewność. Czy to możliwe, że za kierownicą tamtego samochodu siedział Tennyson? A jej depresja? Przez cały ten czas miała tylko jedno pragnienie – położyć się do trumny i zamknąć wieko.

Beth odeszła. Na zawsze. Lily miała przed oczami jej twarzyczkę, która była dokładną kopią twarzy ojca – ale o wiele delikatniejszą i piękniejszą. Tydzień przed śmiercią skończyła sześć lat. Była taka kochana, zawsze mówiła matce wszystko, aż do…

Lily podniosła nagle głowę i ponownie spojrzała w lustro. Aż do kiedy? Tydzień przed śmiercią Beth była jakaś inna, bardziej skryta, nieufna – może nawet wystraszona.

Wystraszona? Beth nigdy się nie bała. Było jednak faktem, że zachowywała się wtedy dziwnie. Lily serce pękało z bólu na myśl, że może już nigdy nie dowie się prawdy.

Potrząsnęła głową i napiła się trochę wody z kranu. Dillon i Sherlock już wyszli. Zapewniła ich, że czuje się dobrze i nic jej nie dolega, więc mogą spokojnie pojechać do Hemlock Bay, żeby spakować jej rzeczy. Miała tylko nadzieję, że Tennyson nie zniszczył jej przyborów rysunkowych.

Odetchnęła głęboko. Chciałaby już teraz trzymać w ręku pędzelek, ale nie warto było kupować nowego do jednodniowego użytku. Kupi mały zestaw niedrogich piór i rapidografów, może taki sam, jaki dostała od rodziców przed laty, kiedy poczuła chęć do rysowania. Kupi też butelkę indyjskiego tuszu, małą ryzę papieru, najwyżej sto arkuszy – dobrego papieru, który się łatwo nie niszczy, chociaż zwykle używała brystolu, na którym dobrze malowało się pędzelkiem. Za niecałe dwie godziny zacznie rysować senatora Nieustraszonego Remusa ze stanu Zachodniej Demencji, przyszłego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Senator chce przeprowadzić eksperyment kontroli nad bronią palną i w związku z tym dzieli swój stan na dwie połowy. Jedna połowa stanu ma surowe ograniczenia posiadania broni, równie surowe jak w Anglii, a druga nie ma żadnych ograniczeń. Senator za pomocą szantażu zdobył poparcie gubernatora dla swojego pomysłu. Dowiedział się bowiem, że gubernator wziął łapówkę od developera, który ponadto był jego siostrzeńcem. Remus wygłasza płomienne przemówienie: „Tylko jeden rok, więcej nam nie trzeba – mówi, rozkładając wymownie ręce. – Po roku już wszystko będziemy wiedzieć”.

W zachodniej części Zachodniej Demencji przestępcy handlują między sobą strefami wpływów, a zwykli obywatele nie mają prawa posiadać niczego, z czego można by wystrzelić kulę. Bandyci włamują się do domów, banków, stacji benzynowych, wszędzie, gdzie zapragną.

We wschodniej części Zachodniej Demencji jest mnóstwo broni, począwszy od małych pistolecików, wyrzucających jeden pocisk na minutę, aż do takich olbrzymów, które wypluwają z siebie miliony pocisków w ciągu sekundy. Nie ma tam żadnych ograniczeń. Jest mnóstwo broni i jest niesłychanie tania. Wszyscy są zdumieni, ponieważ liczba napadów rabunkowych zmniejsza się prawie o siedemdziesiąt procent po tym jak kilkunastu włamywaczy zostaje zabitych podczas prób grabienia domów, banków i stacji benzynowych.

Jednak z drugiej strony rozpętał się tam szał mordowania. Wszystko, co się rusza, albo i nie rusza, zostaje zastrzelone – jelenie, króliki, samochody, ludzie. Niektórzy nawet uważają, że powierzchnia wody jest doskonałą tarczą strzelniczą. Od ran z broni palnej giną w rzekach pstrągi.

Krążą pogłoski, że Remus dostał pieniądze na swój eksperyment nie tylko od Narodowego Stowarzyszenia Strzeleckiego, lecz również od mafii. Ale on się tym zupełnie nie przejmuje – ma nadal twarz człowieka godnego zaufania.

Uśmiechnęła się z zadowoleniem. Chciała natychmiast zacząć rysować Nieustraszonego Remusa, mieć już pióro w palcach. Nie potrzebowała nawet deski do rysowania, w pokoju był okrągły stolik, a słońce wpadało pod odpowiednim kątem.

Chwyciła torebkę, skórzaną kurtkę i wyszła z pensjonatu. Pani Blade, która stalą za ladą recepcji, pomachała jej ręką. Lily nie znała dobrze miasta, wiedziała tylko, że powinna iść na Wallace Street. Mieszkało tam wielu artystów i niektórzy prowadzili sklepy z materiałami dla malarzy i grafików.

Dzień był pochmurny, chłodny wiatr rozwiewał opadłe liście, wyraźniej niż zwykłe czuło się słoną woń oceanu. Udało się jej złapać taksówkę, z której wysiadał właśnie jakiś stary mężczyzna.

Szofer był Ukraińcem, który od sześciu lat mieszkał w Eureka i dobrze znał dzielnicę artystów. Po drodze opowiadał jej o swoim synu, który też lubi rysować.

Pół godziny później wychodziła już ze sklepu Sol Arthur, trzymając paczki w rękach. Uśmiechała się, zadowolona. W portmonetce zostało jej jeszcze tylko jedenaście dolarów. Zaczęła się zastanawiać, co się stało z jej kartami kredytowymi. Poprosi Dillona, żeby się tym zajął.

Stała na krawężniku, rozglądając się wokół. Na ulicy nie było wielu ludzi. Nie było też nadziei na złapanie taksówki, chociaż gotowa była uszczuplić swój stan posiadania o kolejne cztery dolary. Nadjeżdżał autobus, a ten kierunek jej odpowiadał. Ruch był niewielki, więc przeszła przez jezdnię w niedozwolonym miejscu.

Nieustraszony Remus wciąż absorbował jej myśli. W jej wyobraźni był teraz wyjątkowo przystojny. Zrobił niezadowoloną minę, kiedy dowiedział się, że jego kolega ma powodzenie u asystentki, którą on sobie upodobał. Po chwili znowu jest szczęśliwy, ponieważ doniesiono mu, że żona kolegi senatora zdradza męża z jednym z jego poprzednich doradców.

Wesoło nuciła, kiedy wiekowy autobus, który kursował co najmniej od dwudziestu lat i wyrzucał kłęby spalin, zatrzymał się na przystanku. Stary kierowca, który sam wyglądał jak ze stron komiksu, uśmiechał się do niej szeroko. Miał na uszach słuchawki i podrygiwał na siedzeniu w takt muzyki. Pewnie niewielu pasażerów widywał na swojej trasie.

Wsiadła, odłożyła paczki i wyjęła portmonetkę, żeby zapłacić za przejazd. Kiedy się odwróciła, żeby znaleźć miejsce, zobaczyła, że autobus jest pusty.

– Mało dziś ludzi?

Uśmiechnął się znowu i zdjął słuchawki. Powtórzyła pytanie.

– Taaa… wszyscy są na cmentarzu na wielkim pogrzebie.

– Czyj to pogrzeb?

– Ferdy'ego Malloya, pastora kościoła Baptystów. Wykitował w ostatni piątek.

W ostatni piątek ona leżała w szpitalu i też się niezbyt dobrze czuła.

– Śmierć z przyczyn naturalnych, mam nadzieję?

– Może pani tak myśleć, jeśli pani chce, ale i tak wszyscy wiedzą, że żona wyprawiła go na tamten świat. Mabel to twarda sztuka i ma paskudny charakter. Nikt nie ośmielił się zażądać sekcji zwłok, więc teraz wkładają Ferdy'ego do ziemi.

– A więc tak się – sprawy mają – skwitowała Lily. – Och, mieszkam w „Rusałce”. Czy pan przejeżdża w pobliżu?

– Nie ma tu nikogo, kto by mi tego zabronił. Podwiozę panią pod same drzwi.

– Dziękuję.

Kierowca włożył słuchawki i zaczął znowu podskakiwać na siedzeniu. Zatrzymał się dwie przecznice dalej, przed Drive – In, które słynęło z najlepszych hamburgerów w mieście.

Lily przymknęła oczy. Autobus ruszył, a przed jej wzrokiem pojawiła się kolejna scena z udziałem Nieustraszonego Remusa.

– Hej!

Podniosła wzrok. Jakiś młody człowiek siadał właśnie obok niej. Zdjął jej paczki, położył je na przeciwległym siedzeniu i spokojnie usiadł.

Lily oniemiała. Patrzyła na chłopaka, który mógł mieć najwyżej dwadzieścia lat. Miał długie, tłuste włosy, niedbale związane w kitkę, a w lewym uchu trzy srebrne koła.

Nosił ciemne okulary, czapkę daszkiem do tyłu i zbyt obszerną czarną skórzaną kurtkę.

– Moje paczki – powiedziała. – Dlaczego pan je przełożył? Uśmiechnął się szeroko; z tyłu miał złoty ząb.

– Jest pani strasznie śliczna. Chciałem siedzieć blisko pani.

– Nie, nie jestem śliczna. Chcę, żeby pan się przesiadł. Jest pełno wolnych miejsc.

– Nic z tego. Zostaję tu. Jak mówiłem, pani jest naprawdę śliczna.

Lily spojrzała na kierowcę, ale ten tak gwałtownie podskakiwał na siedzeniu w takt rock'n'rolla, że autobus przechylał się z lekka w lewo, a potem znowu w prawo.

Lily nie miała ochoty wplątywać się w awanturę.

– Dobrze – powiedziała z uśmiechem. – Ja się przesiądę.

– Chyba nie – wycedził zduszonym szeptem i chwycił ją za ramię.

– Puszczaj mnie, ty łobuzie, i to już!

– Nie tak prędko. Nie chcę ci robić krzywdy, bo jesteś taka ładna. To przykre, ale ja potrzebuję pieniędzy, rozumiesz?

– Chcesz mnie obrabować?

– Tak, nie bój się, nic ci nie zrobię. Chcę tylko twój portfel. Z wewnętrznej kieszeni kurtki wyciągnął nóż sprężynowy, nacisnął guziczek i ukazało się długie, cienkie ostrze.

– Odłóż nóż. – Lily była przerażona. – Oddam ci wszystkie pieniądze, jakie mam.

Nie odpowiedział, widząc, że autobus zwalnia, żeby zatrzymać się na kolejnym przystanku.

– Przykro mi, ale już nie ma czasu na pieniądze – powie dział.

On chciał ją zabić. Nóż zbliżał się do jej klatki piersiowej. Napięła mięśnie, poczuła ból w okolicy szwów, ale na to nie zważała.

– Ty głupcze! – krzyknęła.

Uderzyła go łokciem w jabłko Adama i poprawiła ciosem wymierzonym poniżej brody. Głowa odskoczyła mu do tyłu, nie mógł złapać tchu, ale nóż był nadal kilka centymetrów od jej klatki piersiowej.

Skręć ciało, nie wystawiaj się cała na cel.

Przegięła się i uderzyła go prawym sierpowym w prawą rękę.

Atakuj napastnika, nie jego broń.

Chwyciła go lewą ręką za nadgarstek i z całej siły uderzyła w gardło. Złapał się za szyję, krztusząc się i usiłując złapać oddech, a wtedy uderzyła go pięścią w klatkę piersiową, tuż nad sercem. Chwyciła znów za nadgarstek, nóż wyślizgnął mu się z palców i upadł na podłogę.

Facet nie był w stanie złapać tchu.

– Radzę ci nigdy się do mnie nie zbliżać, ty gnoju – po wiedziała, uderzając go otwartą dłonią w ucho.

Chciał krzyknąć, ale tylko zachrypiał niewyraźnie.

Autobus zatrzymał się przed „Rusałką”. Kierowca pomachał jej w lusterku, nie przestając słuchać muzyki i podskakiwać na siedzeniu. Nie wiedziała, co robić. Zadzwonić po policję? Chłopak zerwał się, podniósł nóż, pomachał nim kierowcy, który patrzył teraz na nich szeroko otwartymi oczami, nie podskakując już w takt muzyki. Napastnik zeskoczył na ziemię, pognał przed siebie i zaraz skręcił w boczną uliczkę.

Kierowca zaczął krzyczeć.

– Nic się nie stało – powiedziała Lily, zbierając swoje paczki. – To zwykły bandzior.

– Musimy wezwać gliniarzy.

Lily nie chciała mieć do czynienia z policją. Ten facet już uciekł, a ona poczuła się nagle bardzo słaba. Serce jej mocno biło, ale trzymała się prosto, chociaż czuła wyraźnie, jak ciągną ją szwy i bolą żebra. A jednak zwyciężyła, pokonała faceta z nożem. Nie zapomniała tych ciosów, których nauczył ją brat, kiedy poskarżyła mu się na Jacka i powiedziała, co on jej robi.

– Do diabła, Lily – powiedział wtedy – nie możesz być bezbronną ofiarą. Nauczę cię walczyć.

Nie potrafił wprawdzie nauczyć jej, jak panować nad strachem, który ją przenikał, kiedy nóż dotykał jej ciała. Poradziła sobie jednak i wygrała.

Wyprostowana weszła do recepcji.

– Halo – rzuciła z uśmiechem do pani Blade, która rozwiązywała właśnie krzyżówkę.

– Ma pani taką minę, jakby pani wygrała los na loterii, pani Frasier. Zna pani pięcioliterowe słowo na mordercę potwora?

– Hm… To mogłabym być ja, ale Lily to tylko cztery litery. Przykro mi, pani Blade. – Roześmiała się i ruszyła z paczkami w stronę schodów.

– Mam już! – zawołała za nią pani Blade. – Morderca to zabójca. Wie pani, jak ten Buffy, Wampir Zabójca.

– To siedem liter, pani Blade.

– Do licha!

Kiedy Lily znalazła się wreszcie w swoim pokoju, odpakowała paczki i ułożyła wszystkie przybory na stoliku. Światło było dobre, a czuła się wspaniale. Nagle zamarła.

Obrazy. Arcydzieła Sarah Elliott. Musi natychmiast jechać do muzeum i sprawdzić, czy jej osiem obrazów jeszcze tam wisi. Jak mogła myśleć tylko o tym, żeby rysować Remusa?

A może niepotrzebnie wpada w panikę? Wystarczy zatelefonować do pana Mońka i spytać go o obrazy. Ale czy on jest godny zaufania? Przecież może skłamać.

Tennyson albo jego ojciec mogli je ukraść w nocy, z pomocą pana Mońka.

No nie, wtedy ktoś zawiadomiłby ją, że obrazy zniknęły. A może zawiadomiliby tylko Elcotta Frasiera albo Tennysona? Ona była chora, próbowała już po raz drugi popełnić samobójstwo, czyż nie tak? Nie byłaby w stanie sprostać tak stresującej sytuacji.

Po trzech minutach była już za drzwiami.

Загрузка...