ROZDZIAŁ XI

Hamish Alexander wszedł za Jamesem MacGuinessem do prywatnej sali gimnastycznej znajdującej się pod posiadłością Honor nad Zatoką Jasona i stanął jak wryty.

Sala była duża, jasno oświetlona i dobrze wyposażona. A na jej środku, na macie, zobaczył Honor w białym gi przepasanym czarnym pasem, na którym zawiązano osiem węzłów. Nie to go zaskoczyło, bo wiedział, że prawie rok standardowy temu uzyskała ósmy stopień w coup de vitesse na dziewięć oficjalnie istniejących. Osobiście preferował szermierkę i soccer, ale wiedział dość o tej sztuce walki i o Honor, by wiedzieć, że ta dziewiąty też zdobędzie. Była to tylko kwestia czasu.

W posadzkę wmurował go widok partnera Honor, nie ćwiczyła bowiem jak zwykle kata, ale toczyła walkę. I to prawdziwą, bo przeciwnikiem nie był człowiek, tylko humanoidalny robot bojowo-treningowy zbudowany według jej wymagań.

I atakujący.

White Haven zbyt słabo znał coup de vitesse, by rozpoznać poszczególne postawy czy ciosy, tym bardziej że następowały zbyt szybko po sobie i płynnie przechodziły jedna w drugą, by niewprawne oko było w stanie je śledzić ze wszystkimi niuansami. Zobaczył jednak, że robot zaczął błyskawicznie machać rękoma i w efekcie jedną złapał Honor za prawą rękę, którą uniósł wysoko, a drugą rąbnął ją w bark i natychmiast obrócił się, wykręcając trzymaną rękę, i gwałtownym wypchnięciem bioder oraz ramion posłał ją w krótki lot zakończony głuchym łupnięciem o matę.

Jego zaskoczenie zmieniło się w zaniepokojenie, gdy robot ruszył za nią. Honor jednak zaraz po zetknięciu się z matą przetoczyła się i płynnym ruchem uklęknęła. Nim robot do niej dotarł, była gotowa na jego przyjęcie — oburącz złapała go z przodu za gi i zrobiła pad w tył. Ledwie jej ramiona dotknęły maty, wyprostowała nogi, których kolana dotykały brzucha robota, i teraz on zatoczył zgrabny łuk i wylądował na macie z łomotem, aż echo poszło. Natychmiast zaczął wstawać, ale Honor była szybsza — dokończyła przewrót i dopadła go od tyłu, nim odzyskał równowagę. Prawą ręką objęła go za szyję, a kantem lewej uderzyła w podstawę czaszki.

White Haven skrzywił się, słysząc towarzyszący temu odgłos. Cios był subtelny i precyzyjny, tym bardziej godny uwagi, że zadany protezą. Podejrzewał, że nikt poza lekarzem, LaFolletem i Nimitzem nie wiedział, ile czasu i wysiłku Honor włożyła w nauczenie się takiego posługiwania nią, by różnica była naprawdę niewidoczna, toteż zaklął pod nosem, patrząc, jak Honor z trudem klęka, a potem ostrożnie prostuje się.

Znał ją od lat i wiedział, że w gniewie jest śmiertelnie niebezpieczna. Mało kto zdawał sobie z tego sprawę, bo doskonale nad sobą panowała, ale czasami wściekłość okazywała się silniejsza… sam nigdy nie był tego świadkiem, ale słyszał opowieści stanowiące część legendy otaczającej Salamandrę.

Teraz pierwszy raz widział, jak świadomie pozwoliła wściekłości kierować sobą — dlatego robot został zaprogramowany na tak wysoki poziom reakcji przy zachowaniu pełnego kontaktu. I dlatego został „zabity”, a nie tylko pokonany. Wolał nie myśleć, ile bólu i upokorzenia doprowadziło ją do stanu, w którym tylko w ten sposób mogła się rozładować…

Przez kilka sekund po prostu stała, przyglądając się leżącemu robotowi, nim wzięła głęboki oddech, wyprostowała ramiona i spojrzała na LaFolleta. Potem zdjęła rękawicę, wyjęła z ust ochraniacz i dopiero kiwnęła mu lekko głową. Odwzajemnił ten gest, nie kryjąc ulgi, i nacisnął kombinację przycisków na klawiaturze trzymanego w ręku pilota. Robot drgnął, wstał i zszedł z maty z mechaniczną precyzją. Honor obserwowała go, dopóki nie zniknął za drzwiami magazynu. Potem odwróciła się i spojrzała na White Havena.

Nie była zaskoczona jego widokiem — najwidoczniej Nimitz obserwujący wraz z Samanthą walkę z wygodnej grzędy poinformował ją o jego obecności. Earl White Haven uśmiechnął się krzywo, nie kryjąc goryczy wynikającej ze świadomości, jak bardzo się wzajemnie skrzywdzili, nie mając najmniejszego zamiaru tego robić.

Długo nie wiedział, że mogła dzięki więzi łączącej ją z Nimitzem wyczuwać emocje znajdujących się w pobliżu ludzi. Nie mógł wiedzieć, bo żaden inny adoptowany przez treecata człowiek tego nie potrafił. Natomiast kiedy już poznał prawdę, dziwił się, że wcześniej tego nie zauważył. Tu właśnie kryło się wytłumaczenie jej niezwykłej wręcz przenikliwości w ocenie ludzi, jak też skuteczności i naturalności w nawiązywaniu kontaktów łagodzeniu urażonych uczuć czy pomaganiu zranionym psychicznie. Po prostu wiedziała, co komu jest potrzebne i jak do niego podejść.

Ale nikt nie potrafił pomóc w ten sposób jej. A już zwłaszcza on, mający świadomość, że samą swą obecnością rani ją, ponieważ nie może stłumić miłości, którą do niej czuje, a którą ona odbiera.

Nawet gdy już wiedział, udawało mu się unikać stawienia czoła nieuniknionym konsekwencjom. Teraz był świadom, że Honor od samego początku wiedziała o jego uczuciu i ta właśnie wiedza pchnęła ją do wcześniejszego objęcia eskadry, co skończyło się niewolą i omal jej nie zabiło. A postąpiła tak dlatego, że nie tylko odkryła jego miłość, ale także ją podzielała i podczas gdy on cierpiał w szlachetnej izolacji, ukrywając to, ona dźwigała ciężar podwójny, bo wiedziała, co czują oboje.

Nim się uśmiechnęła, jej twarz na moment stężała i Hamish zaklął w duchu. Obwinianie się za to, że czuje to, co czuje, i zmusza ją w ten sposób, by też to czuła, nie polepszało stanu żadnego z nich. Nie była to jego wina, ale nawet wiedząc to, nie mógł zmienić ani tego, że ją kochał, ani tego, że miał poczucie winy…

— Hamish — powiedziała stłumionym głosem.

Na jej prawym policzku wykwitał solidny siniak, górna warga puchła w oczach, a sądząc z pozycji, w jakiej stała, dokuczał jej też prawy bok. Podała mu jednak prawą dłoń, więc ucałował ją jak zwykle. Nie miał pojęcia, co z tym wszystkim poczną…

— Honor — odparł, puszczając jej dłoń.

Nimitz i Samantha zeskoczyły na podłogę i podeszły do nich, ale ledwie zwrócił na nie uwagę, skupiając ją na Honor.

— Czemu zawdzięczam niespodziewaną przyjemność odwiedzin? — spytała Honor zupełnie normalnym głosem.

Uśmiechnął się też jak zwykle, ale wiedział, że nie oszuka w ten sposób ani jej, ani siebie. I mimo wszystko, mimo że było to bolesne, świadomość, że ona wie, jak bardzo ją kocha, była wspaniała. I nieważne, ile to kosztowało ich oboje. I ile kosztowało Emily.

Myśl o żonie przypomniała mu o powodzie wizyty. To musiało zostać załatwione osobiście i dobrze się złożyło, że znała jego emocje. Ale jeszcze lepiej, że nie znała myśli.

— Przyszedłem przekazać ci zaproszenie — powiedział, siląc się na lekki ton.

Nie odrywając od niego oczu, Honor schyliła się i wzięła w objęcia Nimitza.

— Zaproszenie? — powtórzyła, prostując się.

— To nie ja chcę cię zaprosić, bo ostatnią rzeczą, jakiej oboje potrzebujemy, jest dawanie nowych pretekstów tej bandzie pismaków.

— Zgadza się — potwierdziła z uśmiechem, który natychmiast zniknął. — W takim razie kto?

— Moja żona — powiedział bardzo, bardzo cicho.

Honor nawet nie drgnęła, ale przez moment wydało mu się, że czuje jej emocje — wstrząsnęła się wewnętrznie niczym od niewidzialnego uderzenia. Popatrzyła na niego tak, że chciał ją wziąć w ramiona, ale to było niemożliwe…

Zamiast tego powiedział:

— Wiem, że brzmi to zgoła niesamowicie, ale naprawdę nie postradałem zmysłów, a zaproszenie jest pomysłem Emily. Niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę, ale Emily jest lepsza w rozbieraniu problemów politycznych na elementy składowe i znajdowaniu odpowiedzi niż Willie.

A w tej chwili, Honor, ty i ja potrzebujemy wszelkiej pomocy. Ona o tym wie… i chce pomóc.

Honor nie mogła się ruszyć, choć czuła się tak, jakby robot właśnie rąbnął ją w splot słoneczny.

Zaproszenie było całkowitym zaskoczeniem, ale oprócz szoku czuła też strach. A raczej nie strach, ale panikę. To nie mogła być prawda, a on nie mógł mówić poważnie! Przecież nie był aż tak tępy, by nie zdawać sobie sprawy, dlaczego tak uporczywie unika spotkania z jego żoną, i to zanim jeszcze zaczęli ich oczerniać. Więc jak mógł prosić ją teraz, by stanęła z nią twarzą w twarz?! Kiedy jego uczucia wręcz krzyczały, że wie, co ona do niego czuje, i że ona wie, co on czuje do niej… A mimo to pod tym całym mętlikiem emocji, splątanych miłości, świadomości, bólu i winy czuła, że on chce, by przyjęła to zaproszenie.

Poczuła się przytłoczona tą falą emocji jego i odbitych w nim swoich — zamknęła oczy i próbowała odzyskać choć namiastkę spokoju, ale się nie udało. Nie mogła się cofnąć ani odciąć tej umiejętności. Nimitz najwyraźniej też nie — być może uczucia były zbyt intensywne, a być może efekt sprzężenia zwrotnego, który zdawał sieje zwielokrotniać, Uniemożliwiał mu to.

Byli bezradni, a najbardziej Hamish, który w pogodził się ze świadomością, że ona czuje to co on i wie dobrze, jak głęboko ją kocha. I że wie także, jak głęboko kocha żonę i jak męczy go świadomość, że zdradził je obie, ponieważ obie darzy uczuciem. I jak desperacko chce, by ta druga przyjęła tę niemożliwą propozycję.

I w tym momencie poczuła coś jeszcze. Coś, czego nie czuła nigdy dotąd.

Otworzyła oczy i spojrzała zdumiona na Samanthę, której emocje właśnie przelatywały przez jej umysł na podobieństwo huraganu. Wielokrotnie czuła jej obecność — treecaty nazywały to „blaskiem umysłu”, ale nigdy nie tak jak teraz. Nie tak silnie i wyraźnie. A jeszcze bardziej zaskakujące było to, co nagle odkryła Samantha i co wywołało u niej równocześnie radość i szok…

Zbyt wiele się działo, by Honor zdołała w pełni to pojąć, ale poczuła nagle, jak Samantha sięga… wyciąga się… robi coś, na co w ludzkim języku nie ma właściwego słowa i czego nawet ona nie potrafiła sobie wyjaśnić, choć znała treecaty lepiej niż ktokolwiek inny. Zrozumiała, co się dzieje, ułamek sekundy przed pozostałymi i krzyknęła, sama nie wiedząc dlaczego.

W następnym momencie zobaczyła obraz jakby z trzech punktów widzenia równocześnie: swojego, Nimitza i Samanthy. Hamish odwrócił głowę ku Samancie, a na jego twarzy widać było zaskoczenie i niedowierzanie. Wyciągnął ręce, a Samantha skoczyła prosto w jego objęcia z donośnym bleeknięciem, w którym brzmiała czysta radość.

Загрузка...