ROZDZIAŁ XLVII

— Nic, ma’am.

— Zupełnie nic, Wraith? — spytała dama Alice Truman.

— Zupełnie nic, ma’am — kapitan Goodrick potrząsnął głową. — Przeczesaliśmy system dokładnie. Jest teoretycznie możliwe, że mogliśmy przeoczyć jeden czy dwa okręty z wyłączonymi napędami i uaktywnionym maskowaniem elektronicznym, jeśli się dobrze schowały. To w końcu duży obszar przestrzeni, ale niczego większego nie ma w jego granicach. Aż do granicy przejścia w nadprzestrzeń.

— Cholera! — westchnęła cicho Truman.

Wraz z pozostałymi członkami swego sztabu znajdowała się na pomoście flagowym HMS Cockatrice. Miała przed sobą holoprojekcję całkowicie pustego systemu. Wiedziała, jak bardzo Honor chciała potwierdzenia lub zaprzeczenia obecności okrętów Marynarki Republiki. I jak bardzo pragnęła uświadomić ich dowódcy, że ich obecność przestała być tajemnicą. Niestety to, co zastali, uniemożliwiało spełnienie któregokolwiek z tych pragnień, bo sam fakt, że obecnie nikogo tu nie było, nie oznaczał, że tak wyglądała sytuacja, gdy Hecate i Pirate’s Bane toczyły swą krótką, acz zaciętą walkę. W rzeczy samej prawdopodobne było, iż to właśnie opóźnienie niszczyciela z pocztą spowodowało opuszczenie systemu i przeprowadzkę pod inny adres.

A to z kolei uniemożliwiło Truman dostarczenie wiadomości od Honor.

— Dobra, Wright — stwierdziła w końcu. — Skoro nikogo nie znaleźliśmy, wracamy, i to piorunem. Admirał Harrington czeka na wiadomości, a to, że tu nikogo nie ma, nie świadczy o tym, że nie ma „gdzieś indziej”. I naprawdę nie chciałabym, żeby to „gdzieś indziej” okazało się systemem Marsh!


* * *

Honor przyglądała się raportowi Truman z niezadowoleniem. Nie było ono spowodowane zachowaniem Alice czy jej załóg, tylko „ulotnością” Drugiej Floty.

George Reynolds zakończył systematyczny przegląd wszystkiego, co ludzie Bachfisha zdołali zgrać ze zmasakrowanego systemu komputerowego Hecate. I choć nie było tego wiele, wyraźnie świadczyło o tym, że Thomas Theisman dobrze nauczył podkomendnych, co to takiego bezpieczeństwo operacyjne i zasady zachowania tajemnicy. Nikt na pokładzie niszczyciela nie zdążył zainicjować czyszczenia banku pamięci, a to z tego prostego powodu, że jeden z graserów trafił pierwszym strzałem prosto w mostek. Reynolds z kolei był pewien, że porucznik Ferguson, którego Gruber wysłał po walce na wrak, by zajął się zawartością komputerów, był bardziej niż kompetentny — doskonale znał sprzęt produkowany w Republice Haven i procedury militarne używane do obsługi oprogramowania. Dzięki temu zdołał zgrać wszystko, co tylko się dało, w tym całą masę rozmaitych drugorzędnych informacji. Niestety, o danych organizacji Drugiej Floty było tam bardzo niewiele, a o jej zadaniu w Konfederacji zgoła nic. Ten brak informacji powodował, iż niepowodzenie Truman szukającej okrętów Marynarki Republiki było tym bardziej irytujące. Nikt na stacji Sidemore nie wątpił w istnienie Drugiej Floty, ale bez dokładniejszych informacji możliwości przygotowania się na spodziewany jej atak były, łagodnie rzecz ujmując, ograniczone.

Zaklęła pod nosem niesłyszalnie, ale z uczuciem, co spowodowało pełne dezaprobaty bleeknięcie Nimitza zażywającego odpoczynku na swojej grzędzie. Wyczuła, że zastanawiał się nad bardziej demonstracyjnym zachowaniem, ale zrezygnował z tego i tylko westchnął cierpiętniczo. Spojrzała na niego, pokazała mu język i wróciła do kontemplowania niemiłej rzeczywistości. Jedyną optymistyczną kwestią był brak kolejnych incydentów z Imperium. Miała czas na zastanowienie się, co począć z tym odbezpieczonym granatem. Nie spodziewała się zresztą, by spokój potrwał długo — wbrew jej nadziejom przybycie Herzoga von Rabenstrange nie spowodowało spadku napięcia. Podejrzewała, że otrzymał tak jednoznaczne rozkazy, że jedyne, co mógł zrobić, to nie dolewać oliwy do ognia, ale nie mógł już na przykład sprostować głupiego i kłamliwego oświadczenia wystosowanego przez von Sternhafena będącego równocześnie oficjalnym werdyktem w sprawie incydentu w systemie Zoraster.

Chien-lu Anderman był zbyt inteligentny, by wierzyć w tę wersję, a co ważniejsze był zbyt dobrym oficerem, by nie sprawdzić, co się naprawdę wydarzyło. A więc już samo to, że nie sprostował kłamstwa poprzednika, stanowiło zły znak. Oznaczało bowiem wyraźny rozkaz od Imperatora, by nie zmniejszać nacisku na Królewską Marynarkę, a takowy sugerował, że szanse na uniknięcie bardziej bezpośredniej i znacznie niebezpieczniejszej konfrontacji były naprawdę niewielkie. Co więcej, okres spokoju mógł być ciszą przed burzą, która zacznie się, gdy Imperialna Marynarka zajmie wyznaczone pozycje.

Honor znalazła się między młotem a kowadłem. Była w miarę pewna, że z każdym z tych zagrożeń z osobna poradziłaby sobie dzięki okrętom Alfredo Yu, przynajmniej do czasu dotarcia posiłków z Królestwa, natomiast z dwoma poważnymi zagrożeniami, i to na dodatek zupełnie niezależnymi od siebie — nie. Nie wspominając o tym, że jak dotąd nie otrzymała żadnego wsparcia. Ale nie to było najgorsze. Westchnęła cicho, pozwalając sobie na wnioski, którymi jak dotąd z nikim się nie podzieliła, choć naturalnie nie znaczyło to. że nikt samodzielnie do nich nie doszedł. Najgorsze było to, że jeśli Republika Haven była gotowa na atak tutaj, to atak ten musiałby być równoczesny z ofensywą na froncie, bo tylko to uzasadniało oczekiwanie na rozkaz uderzenia i zmianę miejsca wyczekiwania Drugiej Floty. Skoro zaś Thomas Theisman miał dość okrętów, by przeprowadzić atak na stację Sidemore i na główne uderzenie, najwyraźniej dysponował znacznie większymi siłami, niż ktokolwiek w Królestwie podejrzewał. Atak bowiem tylko na stację Sidemore byłby idiotyzmem; to posunięcie nusiało stanowić część znacznie większej operacji, i to mniej ważną część, a więc wydzielono do niej mniejsze si;y uznane za zbędne na głównym kierunku uderzenia.

I to właśnie martwiło ją najbardziej. Znała bowiem osobiście Thomasa Theismana, co zresztą było ewenementem, bo oprócz niej mogli to o sobie powiedzieć tylko dwaj oficerowie flagowi Royal Manticoran Navy. Do tego obaj znajdowali się tutaj. Wszyscy darzyli Theismana dużym szacunkiem, podobnie jak Hamish, który choć go nie poznał, walczył z nim. Ten szacunek podzielał Alfredo Yu, niegdyś nauczycel i opiekun Theismana. Wszyscy też byli zgodni co do tego, że jeśli ten uznał, iż ma dość sił do ataku na dwóch odległych frontach, to wywiad floty katastrofalnie nie docenił liczebności Marynarki Republiki. Co prawda istniała szansa, że Theisman przecenił możliwości swych okrętów nowej generacji, ale Honor w to nie wierzyła. Nie mógł pomylić się aż tak bardzo, zwłaszcza że dobrze viedział, czym dysponuje przeciwnik, bo stan Królewskiej Marynarki był publicznie znany po debacie budżetowej. Natomiast Jurgensen, Chakrabarti i Janacek najwyraźriej nie mieli pojęcia o rzeczywistej sile Marynarki Repujliki.

A ona była bezsilna. Poczyniła wszelkie przygotowania obronne, jake przyszły jej do głowy, możliwe w ramach posiadanych rozkazów, jako że żadne nowe nie nadeszły. Mogła wysłać te fragmentaryczne dane, które dało się uzyskać z komputerów Hecate, wraz z własnym komentarzem i mieć nadzieję, że ktoś w Admiralicji jednak je przeczyta. Wiedziała, że tak zrobi, i wiedziała, że to nic nie da, bo nawet gdyby jakimś cudem ktoś w Admiralicji przyznał jej rację, to stacja Sidemore nie była jedynym miejscem potrzebującym w tym układzie posiłków. I to pilnie potrzebującym.

Gdyby Alice znalazła Drugą Flotę, zyskałaby dowód, którego nawet Janacek nie mógłby zignorować. Tak miała jedynie poszlaki, które zostaną zignorowane, bo pochodzą od niej. Sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej, gdyby w Admiralicji pozostali Thomas Caparelli czy Paricia Givens, ale przy Jurgensenie i Chakrabartim nie było co marzyć o tym, żeby…

Nagle zmrużyła oczy uderzona niespodziewaną myślą… Janacek i reszta nie działali w próżni, a Royal Manticoran Navy nie była jedyną flotą uwikłaną w cały ten problem. Co więcej, nie tylko członkowie Sojuszu mieli w tej sytuacji coś do stracenia. Naturalnie jeśli zaryzykuje i okaże się, że się pomyliła…

Nimitz uniósł łeb, czując nagłą burzę mieszanych uczuć, i prawie natychmiast zamruczał; burza się skończyła, a Honor podjęła decyzję i spojrzała mu prosto w ślepia. Pozostał nieruchomy, jedynie koniuszek ogona powoli poruszał się w tę i z powrotem, gdy poczuł jej pewność i nagły spokój. A potem postawił uszy, poruszył wąsami i przesłał jej obraz szerokiego uśmiechu.

Honor w odpowiedzi uśmiechnęła się od ucha do ucha. W końcu mogła pójść drogą innej kariery, gdyby to, co planowała, nie wypaliło.


* * *

— I obawiam się, że odpowiedź minister Descroix nie wzbudza specjalnych nadziei — zakończył z żalem Arnold Giancola.

Salę posiedzeń rządu wypełniła ciężka cisza, jako że obecni zdawali sobie sprawę, że sekretarz stanu ujął rzecz raczej delikatnie. Tekst noty przeczytali wszyscy, w formie co prawda elektronicznej, ale jeszcze przed zebraniem, mieli więc dość czasu na osiągnięcie tych samych wniosków.

Naturalnie żadne z nich nie wiedziało, że nie jest to dokładnie ten sam tekst, który wysłała Descroix.

Giancola uśmiechnął się w duchu — zrobienie z Yves’a Grosclaude’a amjasadora w Królestwie Manticore opłaciło się znacznie bardziej, niż się spodziewał. Obaj pracowali w departamencie stanu za czasów Komitetu, nim Giancola został przeniesiony z powrotem do departamentu skarbu w związku z reformą Turnera. Przy okazji zaprzyjaźnili się, gdyż nie dość, że się dobrze rozumieli, to w dodatku obaj szczerze nie ufali Gwiezdnemu Królestwu. Mimo to Giancola nader ostrożnie go wybadał, nim przeszedł do rzeczy. Ponieważ jednak przyjaźń i zaufanie pozostały, nikt w Nouveau Paris nie był w stanie zorientować się, że między notami otrzymywanymi przez ambasadora a tymi, które przedstawiał Giancola rządowi, istniały drobne, acz zasadnicze różnice. Podobnie jak między tymi otrzymywanymi przez niego od Pritchart a dostarczanymi Descroix przez Grosclaude’a.

Zmiany w notach Descroix były znacznie mniejsze, bo High Ridge reagował prawie dokładnie tak, jak Giancola przewidział. W tej na przykład wystarczyło usunąć kilka spójników, by miała bardziej bezkompromisowy charakter. Idealnie natoniast rząd Królestwa zareagował na jedno krótkie zdane, które włączył do poprzedniej noty Pritchart.

Ciszę przerwała wreszcie Rachel Hanriot:

— Nie rozumiem Wiem, że celowo przeciągają rozmowy, ale skoro to jest ich głównym celem, dlaczego teraz tak jednoznacznie dążą do konfrontacji?

— Należy pamiętać, że nasza ostatnia nota była dość ostra — przypomniała spokojnie Pritchart. — Przyznaję, że układając ją, straciłam cierpliwość. Nie twierdzę, że było to usprawiedliwione, ale język, którym ją z Arnoldem napisaliśmy, mógł ich na tyle wyprowadzić z równowagi, że zaowocował tym właśnie.

— Uczciwość nakazuje przyznać, że naprawdę wątpię, by nasza nota odniosła taki efekt, albo raczej by był on potrzebny — zaoponował Giancola. — Od początku założyli, że ponieważ to oni mają kij, będziemy tańczyć, jak nam zagrają. I to przekonanie, że w końcu musimy przyjąć każde warunki, jakie nam łaskawie zaproponują, nie uległo zmianie. Miałem opory przed wysyłaniem im tak ostrej noty, ale w sumie nie sądzę, by ze strategicznego punktu widzenia miała ona istotny wpływ na ich stanowisko. Podejrzewam, że tylko sprowokowała ujawnienie już bez ogródek ich arogancji i nieuczciwości w traktowaniu rozmów pokojowych.

— Może i tak — odezwał się Theisman, obdarzając Giancolę nieprzyjaznym spojrzeniem. — Ale jedno w tej nocie mnie naprawdę zastanawia.

— Pytanie o Trevor Star? — bardziej stwierdziła, niż spytała, Pritchart.

— Właśnie. Pytają konkretnie, czy zamierzamy objąć Trevor Star żądaniem zwrotu wszystkich okupowanych terenów czy nie. Wydawało mi się oczywiste, że nie zamierzaliśmy tego zrobić, i napisaliśmy im to wyraźnie, ale analizując naszą notę, teraz widzę, dlaczego mogło dojść do tego nieporozumienia. Jeśli uznali, że podbiliśmy stawkę, żądając zwrotu systemu, który włączyli w skład Królestwa w normalnym trybie, styl ich noty jest zrozumiały. A poza tym to dość groźny objaw.

— Gdy oceniam rzecz z innej perspektywy, nie tylko to mnie martwi — przyznała Pritchart. — A serdecznie mnie wkurza to, że gdyby naprawdę chcieli zawrzeć ten pokój, w dwa dni wszystko byśmy uzgodnili. Natomiast rozumiem doskonale, o co im chodzi.

— Jest jeszcze coś — odezwał się Dennis LePic, pukając palcem w leżący przed nim na stole wydruk. — Proszą o wyjaśnienie. Uważam, że to istotne, zwłaszcza w połączeniu z końcowym fragmentem o „potrzebie przełamania impasu wywołaiego antagonistycznymi stanowiskami obu stron”.

— Ostatnia część to nic więcej, jak wybielanie się i mydlenie oczu! — prychnął pogardliwie Tony Nesbitt, sekretarz handlu. — Brzmi ładnie zwłaszcza w komunikatach prasowych na domowy użytek, ale nie oznacza nic. Gdyby rzeczywiście o to im chodziło, choć trochę by ustąpili, dając dowód dobrej woli.

— Możesz mieć rację — odparł LePic, choć jego ton świadczył o tym że wcale tak nie uważa. — Z drugiej strony prośba o wyjaśnienie może być zawoalowaną sugestią, że to ich naprawdę niepokoi i że w innych sprawach mogą ustąpić, dając nam pole do manewru. Gdyby chodziło im wyłącznie o przygotowanie opinii publicznej do wznowienia walk, nie prosiliby o to. Po prostu przyjęliby bardziej im odpowiadającą wersję, bo żądanie zwrotu Trevor Star może faktycznie zostać uznane za sensowny pretekst do wznowienia dziatań z ich strony.

— To rzeczywiście możliwe — przyznała z namysłem Pritchart.

— Cóż, wszysko jest możliwe — zgodził się Nesbitt. — Ja tylko sądzę, że pewne rzeczy są bardziej prawdopodobne od innych.

— To wszyscy wiemy — prychnął LePic.

Nesbitt spojrzał na niego wrogo, ale nie posunął się dalej, czując na sobie zimny wzrok Pritchart.

— No dobrze, możemy tu cały dzień siedzieć i zastanawiać się, co chcieli powiedzieć, ale wątpię, by nas to daleko zaprowadziło — oceniła Pritchart. — Sądzę, że wszyscy jesteśmy zgodni co do tego, że nie takiej noty się spodziewaliśmy w odpowiedzi. Zgadza się?

Rozejrzała się po obecnych i nie zauważyła żadnych oznak sprzeciwu. Ci, którzy od początku stanęli za nią przeciwko Giancoli, zdawali się nawet bardziej rozgniewani niż jego poplecznicy. Nie była pewna, w jakim stopniu spowodowało to prawdziwe rozczarowanie postawą Królestwa, a w jakim frustracja, gdyż przewidywania Giancoli mimo wszystko okazały się słuszne. Nie to było jednak najważniejsze.

Znacznie ważniejszy był powszechny gniew, bo rozgniewani ludzie nie myślą trzeźwo i obiektywnie. I są znacznie bardziej skłonni do podejmowania pochopnych decyzji.

— Z drugiej strony Tom i Denis mają rację, wskazując, że nota zawiera przynajmniej jedną furtkę — mówię o pytaniu o Trevor Star — dodała. — Dlatego proponuję w odpowiedzi jednoznacznie i ostatecznie oddać im prawa do tego systemu.

Kilkoro najdłużej popierających Giancolę polityków poruszyło się niespokojnie, ale odprężyli się, gdy on sam pokiwał głową na znak zgody.

— A co z zakończeniem? — spytał LePic. — Też wyrazimy chęć przełamania impasu?

— Byłbym temu przeciwny — powiedział powoli Giancola.

LePic spojrzał nań, nie kryjąc podejrzliwości, ten wzruszył więc ramionami i wyjaśnił:

— Nie wiem, czy to zły pomysł czy nie. Zadaliśmy sobie sporo trudu, by ich przekonać, że naprawdę mamy dość tego, jak sobie z nami pogrywają od tak dawna. Jeśli wyślemy im zwięzłą notę ustosunkowującą się jedynie do jednej kwestii i sformułujemy ją tak, by było oczywiste, że odnosimy się ze zrozumieniem do ich uzasadnionego niepokoju, natomiast zignorujemy całe to mydlenie oczu, jak to ładnie ujął Tony, powinno być dla nich oczywiste, że jesteśmy skłonni do zajęcia rozsądnego stanowiska, ale nie wycofujemy się z żądania, by wreszcie podeszli poważnie do rozmów. Sądzę, że im krótsza będzie ta nota, tym lepiej, zwłaszcza że poprzednie były raczej długawe.

Pritchart przyglądała mu się, starając nie okazać zaskoczenia. Nadal mu nie ufała, ale nie mogła nic zarzucić jego logice, przynajmniej w tej kwestii.

— Sądzę, że rozsądnie będzie przynajmniej potwierdzić zrozumienie ich pragnień — LePic nie dał się łatwo przekonać. — Nie pojmuję, jak mogłoby nam zaszkodzić połączenie zapewnień o zrzeczeniu się Trevor Star z okazaniem zrozumienia ich chęci znalezienia sposobu, by te negocjacje wreszcie ruszyły z miejsca.

— Wiem, o co ci chodzi, Dennis — zapewnił go Giancola. — Ale myślę, że użyliśmy już w tych rozmowach milionów słów, próbując przemówić im do rozsądku, i teraz czas na zwięzłość. Może to do nich dotrze. Zwłaszcza że zgodzimy się na jedno z ich żądań. W ten sposób wpuścimy trochę świeżego powietrza do tych rozmów.

— Arnold chyba ma w tej sprawie rację, Dennis — oceniła Pritchart.

LePic przez moment spoglądał na nią, po czym wzruszył ramionami.

— Może i ma — przyznał. — Sądzę, że częściowo to efekt zbyt dużych kontaktów z kodeksami i prawnikami, gdzie wszystko robi się co najmniej w dwóch albo i trzech egzemplarzach na wszelki wypadek.

— Doskonale — podsumowała Pritchart. — Przekonajmy się, jak zwięźli i rzeczowi potrafimy być. Przy zachowaniu uprzejmej formy, ma się rozumieć.


* * *

Arnold Giancola odchylił się na oparcie fotela i przyjrzał krótkiemu tekstowi widocznemu na ekranie komputera. Rzeczywiście był zwięzły i rzeczowy. I jego widok powodował u niego uczucie dziwnie zbliżone do obawy.

Wprowadził w nim tylko jedną drobniutką zmianę, usuwając jeden krótki wyraz. I pierwszy raz poczuł niepewność. Od momentu, w którym zaczął poprawiać politykę zagraniczną Pritchart, wiedział, że taki moment nastąpi, podobnie jak wiedział, że igra z ogniem. A teraz ten moment nadszedł, bo nadając tę wersją Grosclaude’owi, wstępował na drogę bez odwrotu. Zmiana była mała, ale naprawdę istotna i w żaden sposób nie dałoby się jej wytłumaczyć pomyłką czy chęcią jaśniejszego lub dobitniejszego sformułowania myśli. Jeśli po jej wysłaniu wyjdzie na jaw, że celowo zmieniał treść not prezydenckich, jego kariera polityczna będzie skończona raz na zawsze.

Co dziwniejsze, nic, co dotąd zrobił, nie było złamaniem jakiegokolwiek prawa. Może i źle, że nie istniał przepis zakazujący sekretarzowi stanu jakichkolwiek ingerencji w język otrzymanych do wysłania not dyplomatycznych… Faktem było, że nie istniał. Sprawdził to dyskretnie, ale dokładnie. Owszem, złamał z tuzin okólników i wewnętrznych rozporządzeń departamentu stanu dotyczących zasad zapisywania i archiwizowania kopii, oryginałów i wypełniania różnych formularzy, ale dobry adwokat wybroniłby go bez trudu, argumentując, że nie były to przepisy zatwierdzane przez Kongres, a sekretarz stanu jako szef departamentu stanu ma prawo do zmian obowiązujących w tymże departamencie przepisów wewnętrznych. Potrzebny byłby jeszcze rozsądny sędzia, ale tak się składało, że wiedział, gdzie takiego znaleźć.

Tylko że jeśli by mu się nie powiodło, kwestia, czy postępował legalnie czy nie, nie miałaby istotnego wpływu na jego przyszłość. Pritchart byłaby wściekła, a jego zdrada zaufania pani prezydent i przekroczenie granic obowiązków zostałyby tak przyjęte w Kongresie, że jej wniosek o odwołanie go przeszedłby bez problemu. Bo to, co zrobił, tak właśnie określano, co sam przed sobą przyznawał. I wiedział, że nawet ci, którzy zgadzali się z jego oceną Pritchart, nigdy nie zaakceptowaliby metody, której użył.

A wiedział także, że teraz jest najgorsza chwila, by pozwolić wątpliwościom decydować. Zbyt daleko zaszedł i zbyt wiele zaryzykował. A poza tym niezależnie od tego, co uważała Pritchart, dla niego było oczywiste, że rząd High Ridge’a nigdy nie zgodzi się na uczciwe negocjacje. Był właśnie na najlepszej drodze, by nauczyć tej prawdy resztę rządu. Nawet Pritchart się tego uczyła, co napawało go ponurą satysfakcją.

Tylko strasznie wolno.

Potrzebna była jeszcze jedna, ostatnia lekcja. Hanriot, LePic, Gregory i Theisman nadal upierali się, że można osiągnąć jakieś porozumienie, tylko Republika musi dołożyć starań, by znaleźć na to sposób. Czyli mówiąc inaczej, jeśli będą cierpliwie czekać wystarczająco długo, to w końcu się doczekają. Pozostali członkowie rządu stopniowo, ale przechodzili na jego stronę. Jeszcze wolniej, ale także skłaniała się ku temu stanowisku Pritchart, tyle że był to efekt rozczarowania, a nie siły woli potrzebnej do tego, by zmusić High Ridge’a do zmiany stanowiska na stałe. Pritchart nadal bała się Królewskiej Marynarki i wiedział, że w ostatnim momencie się ugnie i spieprzy sprawę. Potrzebował jeszcze jednego dowodu, by stworzyć właściwe poczucie nieuchronnego kryzysu i ujawnić jej słabość.

Wtedy cały rząd stanie po jego stronie i przyjmie jego rozwiązanie.

Nie patrząc na ekran, zaczerpnął głęboko powietrza i nacisnął klawisz, autoryzując przesłanie tekstu ambasadorowi Grosclaude’owi.

Загрузка...