ROZDZIAŁ XXXVIII

Jednostka kurierska z Sidemore nie zdążyła jeszcze opuścić systemu, gdy kapitan Erica Ferrero zarządziła odprawę wszystkich starszych oficerów okrętu.

Zebrali się z lekką obawą, ponieważ humor dowódcy ostatnimi czasy był zmienny a niepewny dzięki krążownikowi Imperialnej Marynarki Hellbarde. Wszyscy wiedzieli, że Ferrero wysłała niedawno kolejny formalny protest w związku z prowokacyjnym zachowaniem Kapitana der Sterne Gortza do księżnej Harrington. Miał on być dla księżnej pretekstem do złożenia oficjalnego protestu w dowództwie Imperialnej Marynarki, ale nie wszystkim musiał podobać się język użyty przez Ferrero. W związku z powyższym kurier mógł przywieźć komentarz dowódcy stacji dotyczący tegoż języka.

Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na minę Ferrero, by każdy czym prędzej porzucił taką nadzieję. Zielono-błękitne oczy dowódcy płonęły wręcz bowiem zadowoleniem, jakiego w nich nie było od dość długiego czasu, a energia, z jaką dała znać, by usiedli, dopełniała obrazu osoby w doskonałym humorze i pełnej chęci do życia.

— Panie i panowie — zagaiła, ledwie zajęli miejsca. — Wygląda na to, że czeka nas mała robótka dla księżnej Harrington. I to taka, która naprawdę sprawi nam przyjemność.

Uruchomiła holoprojektor i nad stołem pojawiła się holograficzna mapa systemu planetarnego.

— Układ planetarny Zoraster — wyjaśniła Ferrero. — Niezbyt blisko Sidemore, ale też niezbyt daleko, bo w odległości dwadziestu czterech lat świetlnych. Znajduje się w sektorze Posnan i należy do bogatszych w okolicy. Możecie być ciekawi, co też takiego w tym systemie wzbudziło nagle nasze zainteresowanie.

Ferrero umilkła, wyraźnie czekając na to pytanie, co świadczyło, że jest wręcz w znakomitym humorze. Dlatego porucznik McClelland odchrząknął i zapytał posłusznie:

— No dobrze, ma’am: co też wzbudziło nasze zainteresowanie w tym systemie?

— Miło, że pytasz, James — uśmiechnęła się promiennie Ferrero. — Sądzę, że wszyscy pamiętacie, jak kapitan Ackenheil przechwycił tego solarnego handlarza niewolników?

Wayfarera? Oczywiście, że tak, ma’am — potwierdził komandor Llewellyn.

— Właśnie. Wygląda na to, że przynajmniej kilku członków jego załogi postanowiło wstąpić na drogę cnoty. Prawdopodobnie nawrócenie nastąpiło po tym, jak ktoś ze sztabu księżnej poinformował ich, że jedynym sposobem na uniknięcie stryczka za handel żywym towarem jest zostanie świadkiem koronnym.

Wśród obecnych zapanowało nagłe ożywienie. Co prawda w złapaniu statku niewolniczego jak dotąd uczestniczyli jedynie Llewellyn i Ferrero, ale wszyscy widzieli nagrania i meldunki z takich akcji i mieli świadomość, że ten proceder jest szczególnie lukratywny na obszarze Konfederacji, ponieważ w zasadzie bezkarny dzięki przekupnym gubernatorom i oficerom Marynarki Konfederacji. Dlatego Manpower uznało, że to doskonałe miejsce do przeładunku żywego towaru i kontaktów z klientami — Czego nie pochwalał nikt z obecnych w sali odpraw.

— Dzięki tej zmianie frontu komandor Reynolds był w stanie uzupełnić posiadane dotąd informacje dotyczące operacji Wilberforce — kontynuowała już poważniejszym tonem Ferrero. — I dlatego zainteresowaliśmy się systemem Zoraster. Wygląda na to, że jego gubernator, niejaki Chalmers, dogadał się z handlarzami niewolników, a co więcej, jest głównym udziałowcem rekreacyjnej stacji orbitalnej w systemie New Hamburg, która wymaga regularnego uzupełniania stanu personelu.

Ostatnie zdanie dodała już bez śladu humoru. Powód był prosty i wszystkim znany: podobnie jak Mesa New Hamburg był niezależnym systemem, który odmówił podpisania jakichkolwiek międzyplanetarnych aktów prawnych zakazujących niewolnictwa genetycznego i uznających je za najcięższe, karane śmiercią przestępstwo. Sześćdziesiąt dziewięć lat standardowych temu New Hamburg został przekonany dzięki argumentom nie do odparcia w postaci dobrowolnego podpisania traktatu zakazującego obywatelom i statkom rejestrowanym w systemie handlu niewolnikami genetycznymi. Natomiast niewolnictwo jako takie pozostało na jego obszarze legalne. Przed wybuchem wojny Królewska Marynarka pilnowała raczej dokładnie okolic systemu, dzięki czemu przewóz niewolników do New Hamburg stał się zdecydowanie ryzykownym przedsięwzięciem i stacje rekreacyjno-rozrywkowe, z których słynął, mocno podupadły. Kiedy jednak brak lekkich jednostek na froncie zmusił Admiralicję do redukcji sił zwalczających piractwo, wszystko wróciło do normy.

— Zgodnie z informacjami komandora Reynoldsa, Chalmers zapłacił ostatnio za trzystu nowych niewolników — kontynuowała Ferrero. — Zostali przywiezieni dwa tygodnie temu na pokładzie solarnego statku niewolniczego i w ciągu najbliższych dwóch miesięcy mają zostać odebrani przez jednostkę z New Hamburg. A teraz siedzą w systemie Zoraster, tylko nie wiadomo gdzie. Zgodnie z traktatem z New Hamburg przysługuje nam prawo zatrzymywania i przeszukania statków w nim zarejestrowanych, gdziekolwiek mielibyśmy na to ochotę. Właśnie dostaliśmy rozkaz, żeby to zrobić w systemie Zoraster.

— Należy chyba założyć, że w tych warunkach na pomoc ze strony lokalnych władz nie mamy co liczyć — skomentował komandor porucznik Harris.

— To sensowne założenie — oceniła Ferrero.

— To nam utrudni życie, bo trudno go będzie zauważyć… — oficer taktyczny zaczął myśleć na głos.

— Może być łatwiejsze, niż sądzisz — wtrącił Llewellyn. — Zoraster to nie Gregor czy New Potsdam, w systemie nie powinno znajdować się więcej niż cztery czy pięć frachtowców zdolnych do lotu w nadprzestrzeni.

— Ale nasz jest tylko jeden, sir — uśmiechnął się Harris.

— I możemy być równocześnie tylko w jednym miejscu — dokończyła Ferrero. — Na szczęście dzięki uprzejmości komandora Reynoldsa nie będziemy musieli uganiać się za każdym frachtowcem zdolnym do lotów w nadprzestrzeni.

Zrobiła przerwę, toteż wszyscy spojrzeli na nią wyczekująco.

— Wygląda na to, że gubernator Chalmers także zapoznał się z warunkami traktatu między Królestwem a systemem New Hamburg, bo statek niewolniczy będzie używał kodu andermańskiego frachtowca.

— A to może stanowić problem — ocenił zamyślony Llewellyn. — Biorąc pod uwagę, jak napięte stały się stosunki z Imperium.

— Jestem pewna, że właśnie dlatego wybrał imperialny kod — odparła Ferrero. — Żaden królewski oficer przy zdrowych zmysłach nie zaryzykuje spowodowania incydentu, zatrzymując andermański frachtowiec. Pechowo dla Chalmersa, jeśli informacje komandora Reynoldsa są prawdziwe, wybrał złą jednostkę.

— Co pani ma na myśli? — zdziwiła się porucznik McKee. — Jak to „złą”?

— Chalmers spodziewa się statku używającego kodu frachtowca Sittich. W imperialnym rejestrze floty handlowej jest taki statek. To jednostka klasy Spica mająca cztery miliony ton. A ten, który ma przylecieć po niewolników, to o połowę mniejszy tramp. Nie mamy jego dokładniejszych danych, ale dzięki astrokontroli Gregor dysponujemy pełnym odczytem emisji prawdziwego Sitticha sprzed pół roku. Jeśli więc spotkamy statek podający się za Sitticha, wystarczy porównać odczyty sensorów z bazą danych: jeśli nie będą się zgadzać, mamy poszukiwany statek niewolniczy. A według informacji komandora Reynoldsa będzie miał on już na pokładzie niewolników, bo wiezie dostawy też dla innych niż Chalmers odbiorców z New Hamburg.

— A jeśli te informacje są fałszywe? — spytał McClelland, i widząc spojrzenie Ferrero, wzruszył ramionami. — Nie jesteśmy w najlepszych stosunkach z Imperium. A jeśli ktoś chce je jeszcze pogorszyć i sprowokować incydent?

— Taka możliwość naturalnie istnieje — przyznała Ferrero. — Ale to byłby wybitnie głupi i skomplikowany sposób, James. Nie dość, że wybrał statek, którego dobrymi danymi dysponujemy, co oznacza, że prawdziwego Sitticha nie zatrzymamy, nawet gdyby jakimś cudem zjawił się w systemie Zoraster w tym akurat czasie, to na dodatek skąd miałby wiedzieć, że zdobędziemy Wayfarera, a to od członka jego załogi pochodzi ta informacja. Naturalnie mógł to wszystko sam wymyślić, by odwlec egzekucję, ale wtedy żadnego incydentu nie będzie, bo żaden podszywający się pod Sitticha statek się nie pojawi.

McClelland przetrawiał to przez chwilę, po czym kiwnął głową na znak zgody.

— Doskonale. James, ustal kurs do systemu Zoraster. Shawn, usiądź z pierwszym i opracujcie dokładny plan. Oczywiście Chalmers nie może wiedzieć o naszej obecności, bo ostrzeże wspólników, a nas każe śledzić jednostce policyjnej, cały czas będziemy więc działać zamaskowani.

— Aye, aye, ma’am — potwierdził Harris. — Czy mam ustawić sieć wczesnego ostrzegania, gdy wlecimy do systemu?

— Lepiej nie — zdecydowała Ferrero. — Nie wiem, jakie sensory ma nasz cel. Teoretycznie może zauważyć którąś z platform i uciec, a jeśli przypadkiem nie będziemy w pobliżu, nie złapiemy go. Mogą ją też namierzyć policjanci i zameldują Chalmersowi, a ten ostrzeże wspólników.

— To nam utrudni działanie — ocenił Llewellyn, wyręczając oficera taktycznego.

— Fakt — przyznała Ferrero — ale w systemie jest tylko jedna zamieszkana planeta, a wątpię, by Chalmers ryzykował trzymanie niewolników w orbitalnej rafinerii czy fabryce, nie wspominając już o normalnej stacji kosmicznej. A to oznacza, że poszukiwany przez nas statek musi przyjąć ładunek albo z powierzchni, albo z orbitalnego magazynu — i to w sposób nie rzucający się w oczy.

— Jeśli więc będziemy trzymali się blisko planety, zdołamy uzyskać dobry odczyt sensoryczny każdej jednostki zabierającej ładunek z któregoś z tych miejsc — dokończył Harris. — To się da zrobić, choć nawet przy ciągłym maskowaniu elektronicznym ukrycie naszej obecności nie będzie łatwe, i to mimo iż prawdopodobnie będą nas namierzać wyłącznie silesiańskie sensory. Jeśli odpowiednio zmniejszymy moc napędu, powinno się udać, ale nie gwarantuję tego.

— A jeśli złapiemy go głęboko w systemie, nie zdoła przed nami dotrzeć do granicy przejścia w nadprzestrzeń — dodał McClelland.

— Właśnie — zgodziła się Ferrero.

— Przykro mi to mówić, ale wolałbym, byśmy go przechwycili tak daleko od planety, jak to tylko możliwe — wtrącił Llewellyn, przyglądając się mapie systemu. — Co prawda Chalmers musiałby zwariować, każąc otworzyć do nas ogień, ale desperat różnych sposobów się chwyta, a Zoraster ma, jak widać, pewne orbitalne instalacje obronne. Lepiej nie kusić losu. Jedno pytanie, ma’am: będziemy go przechwytywać w drodze do planety czy w powrotnej?

— Hm… — Ferrero potarła w zamyśleniu podbródek. — Można i tak, i tak, skoro według komandora Reynoldsa będzie miał niewolników na pokładzie, już lecąc po ładunek Chalmersa. Ale zawsze to będzie o tylu uwolnionych więcej, a może przy okazji uda się dopaść samego Chalmersa, lepiej więc go przechwycić, gdy będzie wracał A co się tyczy twojego ostrożnego podejścia, to bardzo mnie ono cieszy, Bob. Choć z drugiej strony to tylko silesiańskie systemy uzbrojenia, więc może miło byłoby, gdyby spróbował ich użyć przeciwko nam. Obsługi wyrzutni miałyby okazję do ćwiczeń w warunkach bojowych.


* * *

— Został pan poinformowany o treści tej noty, panie ambasadorze? — spytała zimno Elaine Descroix.

— Jedynie ogólnie, madame — odparł Yves Grosclaude, ambasador Republiki Haven w Królestwie Manticore.

Fakt, iż jedno z państw oficjalnie pozostających ze sobą w stanie wojny miało ambasadę w tym drugim, stanowił ewenement, ale Giancola przekonał tak Pritchart, jak i High Ridge’a, że bezpośredni kontakt na wyższym od negocjatorów szczeblu powinien pomóc w przełamaniu impasu w rokowaniach. Descrobt nie była pewna, komu należy pomóc, ale High Ridge zgodził się, uznając to za niekłopotliwe ustępstwo, które zawsze da się publicznie wykorzystać. I tak Yves Grosclaude został oficjalnym akredytowanym specjalnym wysłannikiem Republiki Haven, któremu jedynie grzecznościowo przysługiwał tytuł ambasadora.

Grzeczności, a raczej oficjalnej uprzejmości zawsze też tak on, jak i Descrobc nienagannie przestrzegali.

— Został pan poinformowany, kiedy sekretarz stanu spodziewa się odpowiedzi?

— Nie, madame. Polecono mi jedynie prosić o odpowiedź nąjszybciej, jak będzie to dogodne.

— Rozumiem — Descroix uśmiechnęła się zimno. — Cóż, Upewniam, że odpowiemy najwcześniej, jak to tylko będzie… dogodne.

— Niczego więcej się nie spodziewamy — Grosclaude Uśmiechnął się równie chłodno. — A teraz, skoro wypełniam już swoją misję, nie będę zabierał pani cennego czasu.

Wstał i skłonił się lekko.

Descroix także wstała, ale nie wyszła zza biurka, niemając najmniejszego zamiaru odprowadzać go do drzwi gabinetu.

Grosclaude uśmiechnął się, nie kryjąc złośliwej satysfakcji.

Descrobc poczekała, aż za niespodziewanym gościem zamkną się drzwi, a potem usiadła i spojrzała ponownie na tekst widoczny na ekranie. Wyglądał równie niesympatycznie co na pierwszy rzut oka, teraz jednak mogła okazać złość, jako że była sama.

Przeczytała notę powoli i starannie, a z każdym zdaniem jej wzrok stawał się twardszy, a grymas ukazujący zęby szerszy.


* * *

— Nie sądzę, by podobał mi się ton Pritchart — ocenił chłodno High Ridge.

— A myślisz, że mnie się podobał? — warknęła Descroix. — Przynajmniej nie musiałeś przyjmować noty od tego całego Grosclaude’a. Ambasador z awansu społecznego!

— Musiałem znieść trzy spotkania z nim i uważam, że to zupełnie wystarczy, wiem więc, co czujesz.

— Chciałabym, żeby na trzech się skończyło — westchnęła Descroix. — Bezczelny parweniusz i tyle! Ale on jest mało ważny. Ważna jest nota. Znacznie ostrzejsza od poprzedniej.

— Wiem — przyznał kwaśno High Ridge. — I wiem, że Pritchart wycofała propozycję plebiscytu w Trevor Star.

— To akurat mnie nie dziwi. Tyle się u nas mówi o przyłączeniu systemu, w którym jest nowy terminal, Lynxa i reszty Gromady Talbott, że uznała to za zły znak, jeśli chodzi o przyszłość okupowanych systemów. Zdaje sobie także sprawę, że propagandowo skupiliśmy się na Gromadzie Talbott, by odwrócić uwagę ludzi od napięcia, jakie pojawiło się między nami a Republiką, szukała więc sposobu, by dać nam prztyczka na tyle silnego, byśmy musieli to zmienić. Uznała, że Trevor Star doskonale nadaje się do tego celu i rezygnacja z rozmów na temat, który jest tak ważny, przynajmniej z punktu widzenia Republiki, unaoczni nam, że jest na nas wkurzona.

— To mogę zrozumieć, ale chyba nie jest aż tak głupia, by sądzić, że to, czy zechce rozmawiać o Trevor Star czy nie, będzie miało jakikolwiek wpływ na losy tego systemu? Oficjalnie przyłączyliśmy go do Królestwa i cokolwiek ci idioci w Nouveau Paris sobie wyobrażają, cały system jest i pozostanie w naszych rękach.

— Oczywiście nie jest tak głupia, by sądzić inaczej, ale widziała analizy publicznych dyskusji w Republice na ten temat. Co najmniej spora część społeczeństwa, o ile nie większość, uznaje Trevor Star za symbol wszystkiego co złe w naszym postępowaniu. A to automatycznie zwiększa ważność rozmów na jego temat. Ona o tym wie, dlatego przydaje to jej groźbie — przynajmniej pozornie — prawdopodobieństwa. A to, że może być przekonana, że w końcu będzie musiała się zgodzić z faktem dokonanym, nie oznacza, by zrezygnowała już w tej chwili z wartości przetargowej tej zgody. Z pewnością ma nadzieję, że w zamian uzyska od nas ustępstwa w innych sprawach. Zgoda Republiki ucięłaby wszystkie przyszłe dyskusje na ten temat i uniemożliwiłaby jakiekolwiek posunięcie w celu odzyskania tego systemu jej przyszłym rządom. I co może być nawet bardziej istotne, formalne przyznanie Republiki, że legalny rząd na San Martin poprosił o wejście w skład Królestwa Manticore, powinno rozwiać obawy tak wśród naszych sojuszników, jak i w Lidze Solarnej, że planujemy zbrojne podboje wzorem Ludowej Republiki Haven. Pritchart dobrze wie, że to dla nas istotne, wycofanie propozycji plebiscytu jest więc dobrym sposobem ostrzeżenia, że ma sposoby, by nas ukarać, jeśli nie spełnimy jej żądań. A równocześnie otwiera furtkę do nowych ustępstw.

— Tak?

— Oczywiście, że tak! Nie zauważyłeś wzmianki o zdawaniu sobie sprawy z naszej tradycyjnej troski o bezpieczeństwo terminali?

High Ridge przytaknął i spojrzał na nią pytająco.

— To prawie otwarta propozycja układu, jaki mamy w systemie Gregor — wyjaśniła Descroix. — I nie chodzi o to, że nas to zupełnie nie satysfakcjonuje, skoro cały system stanowi już część Królestwa, ale jest to krok w naszym kierunku. Uważam, że w ten sposób Pritchart daje nam do zrozumienia, że jest otwarta na takie ustalenia w tej sprawie, jakie nam pasują. Podobnie jak sugestia scedowania baz w systemach otaczających Trevor Star.

Pokazuje nam marchewkę, równocześnie stosując kij.

— A ewentualne odwołanie negocjatorów na konsultacje to reszta kija?

— Właśnie. Groźbę trzeba potraktować poważnie, zwłaszcza pamiętając o wzroście potencjału militarnego Republiki.

— Sądzisz, że poważnie zastanawia się nad zerwaniem negocjacji, jeśli nie zaczniemy ustępować.

— Nad ostatecznym zerwaniem raczej nie — powiedziała powoli Descroix. — Natomiast nad czasowym — jak najbardziej. Podkreśliłaby, że nie żartuje. Wątpię natomiast, by miała większą niż my ochotę na wznowienie walk.

— Ale możesz się mylić — skomentował High Ridge, nie potrafiąc ukryć zaniepokojenia.

— Oczywiście. Jestem jednak o tym przekonana; inaczej bym tego nie mówiła.

— Rozumiem. — Premier zabębnił palcami po blacie, odetchnął i spytał: — Clarence dostarczył mi rano najnowsze wyniki sondaży. Widziałaś je?

— Nie, ale spodziewam się, że tendencje nie uległy zmianie.

— Nie uległy. O cały procent zmniejszyła się liczba przekonanych, że Republika już stanowi militarne zagrożenie, a zwolenników przyłączenia Lynxa jest prawie osiemdziesiąt pięć procent, czyli tyle, ile było. Liczba zwolenników przyłączenia całej Gromady Talbott wzrosła do siedemdziesięciu procent, ale tych, którzy spodziewają się zakończenia negocjacji z Republiką, spadła o ponad pół procenta. A ta nota tylko pogorszy ostatni wynik.

— Pewnie że pogorszy — zniecierpliwiła się Descroix. — Na to także liczy Pritchart. Ale jeśli wyrazimy zgodę na jej żądania i podpiszemy traktat, będziemy musieli ogłosić wybory, których żadne z nas nie chce.

High Ridge zacisnął zęby, słysząc ten wykład, ale zapanował nad sobą i powiedział w miarę spokojnie:

— Jestem tego świadom równie dobrze jak ty. Natomiast zaczynam się zastanawiać, czy nie warto byłoby pójść na kilka drobnych ustępstw. Coś, co by ją uspokoiło, a równocześnie zwiększyło w społeczeństwie wiarę w pomyślne zakończenie negocjacji.

— Jeśli chcieliśmy tak postąpić, trzeba było to zrobić przedtem. Za jakiś czas oczywiście możemy, i to nawet niezły pomysł, ale wolałbym nie wykonywać podobnych ruchów zaraz po otrzymaniu tej noty. Ona jest utrzymana w naprawdę ostrym tonie. Jeśli teraz ustąpimy w jakichś kwestiach, przyznamy tym samym rację formalnym zarzutom prezydent Republiki Haven dotyczącym, cytuję, „oszukańczego i celowo odmawiającego rokowań w dobrej wierze podejścia do całego procesu rozmów pokojowych”. Koniec cytatu. Tym samym oddamy jej inicjatywę w rokowaniach, a opinia publiczna tak u nas, jak i w Republice uznaje za pozytywną siłę w całej tej sprawie. Naszym wyborcom może nie spodobać się jej język czy metody, ale ustępując, potwierdzimy, że oskarżenia były prawdziwe, Pritchart zyska więc ich poparcie. A nam będzie tym trudniej przyhamować negocjacje później bez wzbudzania u ludzi bardziej negatywnych reakcji niż te, które martwią cię obecnie.

— Hm… — mruknął High Ridge i zamyślił się.

Po długiej chwili pokiwał głową, ale minę nadal miał ponurą.

— Trudno będzie przekonać do tego Marisę — ocenił.

— Marisę! — prychnęła pogardliwie Descrobc. — I co z tego?

— A to, że nadal potrzebujemy liberałów, a kiedy Marisa przeczyta tę notę, naprawdę ciężko będzie jej wytłumaczyć, że nie możemy poczynić żadnych ustępstw. Ona musi liczyć się z… niezadowolonymi członkami własnej partii, zwłaszcza teraz gdy Montaigne robi takie zamieszanie w Izbie Gmin.

— To nie pokazuj jej noty. Jest tak dobra w przymykaniu oczu na to, co dla niej niewygodne, że można to tym razem wykorzystać.

— Nie sądź, że nie miałbym ochoty, ale wszyscy w Królestwie wiedzą, że Pritchart przysłała nowe pismo, i jeśli nie podamy do publicznej wiadomości, co zawiera, mam na myśli treść, nie formę, możesz być pewien, że ktoś, prawdopodobnie sam Grosclaude, dopilnuje, by kopia dotarła do opozycji. I do mediów. Musimy więc je ujawnić.

A zanim to zrobimy, musimy ujawnić to rządowi. A więc i jej.

— Daj mi się nad tym chwilę zastanowić… Hm, prawdopodobnie masz rację… choć już mi się robi niedobrze na myśl o jej lamentach na temat pryncypiów i niebezpieczeństwa, jakie stanowią nowe okręty Theismana. Cholerna hipokrytka też korzystała z tego, że przeciągamy rozmowy, i godziła się na to świadomie. Przyzwoitość nakazywałaby, żeby wzięła na siebie część odpowiedzialności. A nawet upaprała sobie też niewinne rączęta brudną robotą, którą trzeba wykonać! Ale to nie zmienia przykrej prawdy, że masz rację i trzeba ją zapoznać z tą notą.

Descroix umilkła nagle i przez długą chwilę wpatrywała się w coś, co tylko ona mogła zobaczyć na ścianie. A potem prychnęła i uśmiechnęła się niespodziewanie.

— Wiesz, że ty i ja jesteśmy jedynymi członkami rządu, którzy dotąd widzieli tę notę? — spytała.

— Przecież właśnie o tym rozmawiamy.

Descroix zachichotała.

— Oczywiście że o tym, ale właśnie przyszło mi na myśl, że nie ma żadnego powodu, dla którego nie mogłabym pobawić się w redaktora i poprawić pewnych… niepoprawnych sformułować, zanim pokażemy notę takiej mimozie jak Marisa.

High Ridge wytrzeszczył oczy — szok był zbyt duży, by zdołał go ukryć.

Descroix odpowiedziała mu zupełnie spokojnym spojrzeniem, a widząc, na co się zanosi, ostrzegła, nim zdążył się odezwać:

— Tylko nie udawaj świętszego od Pana Boga, dobrze?

— Ale… chodzi o… sfałszowanie noty dyplomatycznej.

— Jakie sfałszowanie?! Treść zostanie taka sama, niczego nie pominę i niczego nie dopiszę. Wytnę tylko kilka zdań nie mających nic wspólnego z tematem negocjacji.

— A jeśli Republika opublikuje tę notę?

— To będziemy się wtedy martwić. Jeśli podamy do publicznej wiadomości pełną treść, ale nie cytując dokumentu, najprawdopodobniej tego nie zrobi. Kwestia stylu nie jest aż tak ważna w kontekście poinformowania opinii publicznej. Jeśli się nie mylę, będziemy mieli problem, ale spójrz prawdzie w oczy: będzie większy, niż gdybyśmy teraz pokazali Marisie notę bez poprawek. Bo mnie się wydaje, że nie.

— Prawdopodobnie niewiele większy — przyznał niechętnie High Ridge. — Ale nie podoba mi się ten pomysł. Nic a nic.

— Mnie też nie bardzo, ale jeszcze mniej podoba mi się alternatywa.

— Poza tym nawet jeśli się uda, będzie to jedynie tymczasowe rozwiązanie.

— Jeśli analiza tych tendencji społecznych, o których mówiłeś, jest trafna, wystarczy, że przeciągniemy zabawę z Pritchart przez kilka miesięcy, tylko do momentu oficjalnego przyłączenia Lynxa albo całej Gromady. Wtedy będziemy mieli na tyle silne poparcie, że nawet Marisa nie odważy się pisnąć słowa o tym, jak negocjujemy z Republiką. Edward w tym czasie zacznie dostarczać nowe okręty i wyrówna układ sił. A jeśli uda się zrobić obie rzeczy, możemy tak zyskać na popularności, że będziemy w stanie zaryzykować również cholerne wybory. Jeśli do tego dojdzie, dogadamy się wreszcie z Pritchart, bo nie będziemy musieli przeciągać rozmów. A jeżeli i to się powiedzie, można będzie ogłosić kolejne wybory i zwiększyć liczbę miejsc w Izbie Gmin.

— Nie za dużo trybu warunkowego? Bardzo nie podoba mi się kilkakrotne użycie słówka „jeżeli”.

— Nic na to nie poradzę. Obecnie tkwimy w bagnie i nie ma sensu tego ukrywać. To jest według mnie największa szansa wyjścia z niego, albo więc ryzykujemy, albo nie bawmy się w to dalej. A jeśli Marisa dostanie notę w tej wersji, ryzyko, że wycofa się z koalicji, jeśli nie ustąpimy, jest całkiem realne, czyli skutek byłby ten sam, co gdybyśmy sami zrezygnowali. Wybór jest prosty: wygramy albo przegramy. A ja nie jestem zainteresowana porażką, proponuję więc ryzykować.

Загрузка...