ROZDZIAŁ XII

Jak to się mogło stać?!

Było to pierwsze sensowne zdanie, jakie zdołał wyartykułować Hamish Alexander w ciągu dobrych dziesięciu minut. W objęciach trzymał dziko mruczącą Samanthę, jakby to była najcenniejsza rzecz we wszechświecie, a w oczach miał nadal niebotyczne zdumienie, ale już zmieszane z coraz większą radością.

Wiedział, co się stało, choć nie mógł tego zrozumieć, bo nikt, kto spędził tyle czasu z Honor i Nimitzem czy z Elżbietą i Arielem, nie mógł nie rozpoznać adopcji, gdy do niej doszło. Ale wiedzieć to jedno, a zrozumieć i uwierzyć to coś zupełnie innego.

Tym bardziej że Honor sama ledwie mogła w to uwierzyć, a o zrozumieniu nawet nie marzyła. Choć mało kto o tym wiedział, miała naprawdę rozległą wiedzę o treecatach, tak dzięki doświadczeniom własnym, jak i studiowaniu dzienników innych członków swej rodziny adoptowanych wcześniej, bo członkowie rodziny Harrington adoptowani byli częściej niż jakiejkolwiek innej żyjącej na Sphinksie. Dzienniki te oprócz olbrzymiej liczby obserwacji zawierały też spekulacje i teorie nigdy nie omawiane z innymi przedstawicielami rasy ludzkiej. Drugim źródłem informacji były Nimitz i Samantha, które jako pierwsze opanowały język migowy. Honor wiele godzin spędziła na słuchaniu ich wyjaśnień dotyczących społeczności, historii i zwyczajów treecatów, o których jej przodkowie mieli jedynie mgliste albo i zgoła żadne pojęcie. I to między innymi był jeden z powodów szoku, jakiego doznała. Nie słyszała bowiem, by cokolwiek podobnego kiedyś miało miejsce. Poza niezwykle rzadkimi przypadkami, jak adopcja księcia Justina przez Monroe, który poprzednio adoptował ojca królowej Elżbiety, treecaty „swojego” człowieka rozpoznawały w ciągu paru sekund pierwszego spotkania. Monroe był po śmierci Króla Rogera półprzytomny i praktycznie nie zwracał uwagi na to, co się wokół dzieje. Z tego stuporu wybiło go dopiero zjawienie się w pobliżu zdrajcy odpowiedzialnego za śmierć Króla, a chcącego także zabić Justina. Szok emocjonalny obu i wspólna walka połączyły ich, wytrącając treecata z apatii na dobre.

Jeśli natomiast treecat nie znajdował się o krok od śmierci, zawsze natychmiast rozpoznawał człowieka, którego chciał adoptować. Tyle tylko że Samantha spotykała Hamisha dziesiątki razy i nigdy nie reagowała na niego inaczej niż na pozostałych ludzi.

— Nie wiem — przyznała, zdając sobie sprawę, że są to pierwsze słowa, jakie wypowiedziała od prawie kwadransa.

White Haven przestał wpatrywać się w Samanthę — spojrzał na Honor i nawet bez więzi z Nimitzem widać było, że przez radość zaczyna przebijać się zmartwienie.

— Honor, ja… — zaczął i urwał, najwyraźniej zdając sobie sprawę przynajmniej z części wcale nie miłych konsekwencji tego radosnego faktu.

Widać to było po wyrazie jego twarzy i braku słów. Na szczęście nie musiał wiele mówić, natomiast Honor miała nadzieję, że jej twarz nie zdradza, jak dalece jest zaskoczona i pełna obaw.

— Wiem, że to nie twój pomysł — powiedziała uspokajająco. — Jej zresztą też nie, ale…

Spojrzała na Nimitza.

Ten był zszokowany jeszcze bardziej niż Honor, o czym świadczyła sztywność ciała i ogona. Teraz, czując jej nieme pytanie, odwrócił łeb i spojrzał na nią.

Miała ochotę zacząć krzyczeć na niego i na Samanthę. Nawet gdyby myślała dziesięć lat, nie mogłaby wymyślić nic, co bardziej pogorszyłoby ich sytuację, i to pod każdym względem. Kiedy dziennikarze się dowiedzą, zajadłość ataków, która ostatnio zaczęła właśnie słabnąć, wróci do pierwotnego poziomu.

Problem wynikał z faktu, iż mimo że treecaty od prawie czterech standardowych lat mówiły, większość mieszkańców Królestwa nadal uważała je za kudłate zwierzątka domowe. Pewna część uznawała, że są inteligentne mniej więcej tak jak małe dzieci, ale myśl, że to w pełni inteligentne istoty o długiej historii i tradycjach społecznych, pojawiła się w głowach naprawdę niewielu osób nie mających z nimi kontaktów. A i ci jedynie przyjmowali to do wiadomości, ale nie przekładało się to na traktowanie treecatów.

A to znaczyło, że dziennikarzom będzie nader łatwo przekonać opinię publiczną, że jedynym powodem, dla którego Samantha przebywa teraz z White Havenem, jest to, że Honor, chcąc mieć pretekst do częstszych spotkań, podarowała mu ją. Próby wyjaśnienia, co naprawdę zaszło, spotkają się z pełnym zrozumienia ironicznym uśmieszkiem pismaków i komentarzem, iż jest to kolejny manewr nie rezygnującej z chłopa nachalnej podrywaczki.

Była też druga kwestia — Nimitz i Samantha stanowiły parę połączoną ze sobą stałą więzią, pod wieloma względami silniejszą od tej łączącej Nimitza z Honor. Mogli żyć oddzielnie, jeśli było to konieczne, choćby z powodu wymogów służby wojskowej adoptowanych, ale nie można było ich odseparować na stałe. Nie dość, że byłoby to okrucieństwo, to na dodatek odbiłoby się na ich zdrowiu, toteż nie było takiej siły, która mogłaby zmusić Honor, by poprosiła je choćby o trzymanie się z dala od siebie, gdy przebywały na tej samej planecie. Tak samo wyglądała sytuacja treecata i adoptowanego przez niego człowieka — ich także można było rozdzielić na pewien czas, ale nie na stałe. A Nimitz i Samantha mogłyby być ze sobą i z adoptowanymi ludźmi tylko wtedy, gdyby Honor i Hamish też byli razem. A to było niewykonalne, bo żadne z ludzi by się na to nie odważyło.

Sytuacja była więcej niż parszywa, a skorzystać na niej mogli tylko High Ridge i pozostali członkowie rządu. Wszystko układało się po ich myśli, poza coraz realniejszą możliwością ostatecznego zerwania stosunków z Gwiezdnym Królestwem przez Grayson. Honor wątpiła, by Gray-sonowi którekolwiek z nich poświęcało choćby przelotną uwagę, ale nawet jeśliby się myliła, to wszyscy członkowie rządu uważali Grayson za ubogiego i głupszego krewnego, toteż zgodnie z rodzinną tradycją krewny taki po ataku histerii i tak grzecznie wróci do dobroczyńcy. Zwłaszcza jeśli ten dobroczyńca wykaże dobrą wolę i wytłumaczy cymbałowi niestosowność jego zachowania i wynikające z niej straty materialne.

Najbardziej przerażające było to, że High Ridge i jego ludzie nawet nie podejrzewali, jak bardzo zaszkodzili specjalnemu związkowi stworzonemu przez Elżbietę i Benjamina ani jak poważnie obrazili mieszkańców Graysona. Byli tak ograniczeni, że nie zwracali uwagi na nic poza sprawami wewnętrznymi, czyli nazywając rzecz po imieniu, poza jak najdłuższym utrzymaniem się przy władzy. I dlatego wykorzystają okazję stworzoną przez los z radosnym entuzjazmem ignorantów. Tak więc adoptowanie jednego mężczyzny przez ważącego ledwie osiem kilogramów treecata mogło zniszczyć Sojusz, którego stworzenie kosztowało olbrzymie pieniądze i tysiące istnień ludzkich.

— Nie wiem, jak to się stało — powtórzyła. — I nie mam pojęcia, co będzie dalej.


* * *

White Haven, stanowiące od czterystu czterdziestu siedmiu lat standardowych siedzibę earlów White Haven, było ostatnim miejscem na planecie Manticore, które chciała odwiedzić Honor Harrington, ale była zbyt zmęczona, by dłużej walczyć. Dlatego teraz w milczeniu wpatrywała się w okno eskortowanej przez myśliwce limuzyny, a Hamish Alexander miał dość zdrowego rozsądku, by nie przerywać ciszy. Nie dość, że nic mądrego w tej sytuacji nie mógł powiedzieć, to na dodatek nadal cieszył się jak dziecko, ilekroć jego myśli wracały do spoczywającego mu na kolanach treecata. A wracały często.

Honor doskonale to rozumiała, ale ta radość jeszcze pogarszała stan psychiczny, w jakim się znajdowała, toteż była wdzięczna, że ani on, ani Andrew czy Spencer Hawke będący drugim członkiem jej osobistej straży nie próbowali przerwać milczenia.

Na Graysonie myśliwce należałyby do sił zbrojnych domeny Harrington. Na Manticore, o czym świadczyły błękitno-srebrne barwy, do eskadry Domu Winton. A pułkownik Ellen Shemais, zastępca dowódcy Queen’s Own Regiment, w skład której wchodziła, osobiście i dobitnie wytłumaczyła pilotom, że lepiej dla nich byłoby, aby już nie żyli, nim ktokolwiek będzie miał okazję ostrzelania limuzyny.

Honor takie środki ostrożności zwykle na poły bawiły, na poły irytowały, natomiast teraz mogła się zdobyć jedynie na obserwowanie smukłych kształtów lecących poza stratosferą, tulenie Nimitza i odpychanie przykrych myśli.

To ostatnie naturalnie jej się nie udawało.

Wiedziała, że nie powinna tego robić, ale cóż z tego. Burza emocji tamtego dnia w sali gimnastycznej w połączeniu z wyczerpaniem spowodowanym przez miesiące odczuwania bezsilnej złości i dobijającej bezsilności okazała się kroplą, która przepełniła czarę. Starała się, podobnie jak jej przyjaciele i sprzymierzeńcy, udawała publicznie spokój i usiłowała zachowywać się normalnie, ale efekty były mizerne. Prawdę mówiąc, wynosiły dokładnie zero.

Była zmęczona i miała dość. Nie fizycznie, lecz psychicznie. I nie miała już sił, by dalej udawać. Ani by walczyć z nieuniknionym — skoro Hamish tak bardzo chciał, by poleciała, zgodziła się, przekonana, że nic gorszego nie może jej już spotkać…

Limuzyna mknęła na północ, oświetlana coraz słabszymi promieniami zachodzącego słońca. A Honor siedziała, czując pustkę równą tej za szybą z armaplastu, i czekała.


* * *

Dom był znacznie mniejszy, niż się spodziewała.

Budowla, ma się rozumieć, zajmowała znacznie większy obszar niż Harrington House, ale dlatego, że znajdowała się na przyjaznej ludziom planecie, a nie tam, gdzie środowisko było najgroźniejszym wrogiem człowieka. Projektant mógł sobie pozwolić na wkomponowanie rozłożystego budynku w łagodne wzniesienia, i ograniczając go do dwóch pięter, stworzyć wrażenie, że zaprasza on gości. Wykonany został z kamienia i posiadał naprawdę grube ściany — koloniści pierwszej fali w ten sposób skutecznie izolowali wnętrza od ostrych zim panujących na półkuli północnej. Nadawało to przy okazji budynkowi dostojeństwa, mimo iż widać było, że część centralna była starsza i zaprojektowana jako samodzielna, nim właściciele wzięli pod uwagę, że mogą stać się arystokracją. Dzięki temu dom nie był ostentacyjny, tylko duży, ale właśnie przez to robił wrażenie. Następne zaś pokolenia miały dość rozsądku, by wymusić na architektach dopasowanie dobudowywanych skrzydeł do prostoty części centralnej. Dzięki temu uniknięto architektonicznej kakofonii typowej dla siedzib rodów o mniejszym rozsądku czy poczuciu estetyki.

Siedziba rodu White Haven rozrosła się, ale pozostała taka, jaka była od początku — prosta i funkcjonalna. Na pierwszy rzut oka inne rezydencje, choćby Harrington House, wydawały się wspanialsze, zwłaszcza te nowsze, ale ta emanowała dostojeństwem, którego tamte nie miały. Po tej budowli widać też było coś, czego nie można kupić za żadne pieniądze — wiek i tradycje. Otaczały ją trawniki sięgającej kostek trawy, rozpieszczone przez pokolenia ogrodników i obsadzone dębami o pniach ponad półtorametrowej średnicy przy podłożu, przywiezionymi z Ziemi na pokładzie Jasona wraz z pierwszymi kolonistami. Obok pyszniły się ziemskie żywopłoty, krzewy i kwiaty, wśród których umieszczono kamienne stoły, ogródki skalne na wpół ukryte w obrastającej je roślinności czy altanki. Wszystko to mówiło, że ten dom stoi tu od zawsze i na zawsze tu pozostanie.

Podobne miejsca istniały na Graysonie — pałac Protektora był starszy i też emanował dostojeństwem. Ale podobnie jak inne graysońskie budynki, był przede wszystkim fortecą chroniącą przed środowiskiem i zagrożeniami stwarzanymi przez sąsiadów. Równocześnie więc należał do tego świata i odbijał od niego. Natomiast siedziba rodu White Haven, podobnie jak posiadłość Harringtonów na planecie Sphinx, pasowała do miejsca, w którym stała, niczym rękawiczka do dłoni. Jeśli ten dom przed czymś chronił, to przed wścibstwem ludzi, nie zaś przed planetą.

I prawie czuło się tu atmosferę pełną życia i miłego nastawienia do zaproszonych gości. Tylko że Honor doskonale zdawała sobie sprawę, że to cudowne schronienie nigdy nie będzie jej. Zalał ją świeży przypływ rezygnacji. Akurat w chwili, gdy Simon Mattingly delikatnie wylądował.

Hamish wstał, trzymając Samanthę w ramionach, i z nieco nienaturalnym uśmiechem poprosił Honor, by wysiadła. Odpowiedziała mu podobnym uśmiechem, wdzięczna, że nie plecie uprzejmości. Ona także trzymała Nimitza w objęciach, potrzebowała bowiem tego kontaktu fizycznego.

Wysiedli i otoczeni przez LaFolleta, Hawke’a i Mattingly’ego podeszli do głównego wejścia. Drzwi otworzyły się, nim do nich podeszli, i stanął w nich mężczyzna subtelnie podobny do Jamesa MacGuinessa.

— Witamy w domu, milordzie — powiedział z lekkim ukłonem.

— Dobry wieczór, Nico — Wbite Haven uśmiechnął się. — To jest księżna Harrington. Czy moja żona jest w atrium?

— Tak, milordzie — odparł zapytany, kłaniając się bardziej formalnie Honor.

Jego uczucia stanowiły ciekawą mozaikę — podstawą była naprawdę szczera lojalność wobec rodziny Alexandrów, a Hamisha i Emily przede wszystkim. Było też oburzenie na kłamstwa, jakimi znieważano Hamisha, i sympatia dla Honor, ale także pewna doza niechęci. Nie przypisywał jej żadnej winy; po prostu była mimowolnym powodem kłopotów tych, o których się troszczył. — Witamy w White Haven, księżno Harrington — powiedział tonem, w którym nie było śladu żadnej z emocji, które u niego wyczuła.

— Dziękuję — odparła, uśmiechając się tak ciepło, jak potrafiła.

— Mam pana zapowiedzieć, milordzie? — spytał Nico.

— Nie. Emily nas oczekuje, a drogę znamy. Uprzedź tylko kuchnię, by przygotowali jakiś lekki posiłek dla trzech… a raczej dla pięciu osób. I żeby było dużo selera.

— Oczywiście, milordzie.

— I naturalnie dopilnuj, by gwardziści księżnej nie chodzili głodni.

— Oczywiście — powtórzył Nico, robiąc im przejście, a następnie zamykając za nimi drzwi.

— Andrew, muszę porozmawiać z gospodarzami na osobności — powiedziała cicho Honor do LaFolleta. — Lepiej będzie, jeśli zostaniecie tutaj.

— Nie… — zaczął LaFollet i ugryzł się w język.

Znał ten ton i wiedział, że nie wygra, tym bardziej że — sprawdził to — zarówno budynek, jak i jego mieszkańcy byli dyskretnie, ale dobrze chronieni. A ochrona cieszyła się reputacją jednej z lepszych na Manticore. Honor i tak zresztą poczyniła ogromne postępy, godząc się z faktem, iż jego zadaniem jest utrzymanie jej przy życiu, czy jej się to podoba czy nie. Ustępowała mu, stosując się do wymogów bezpieczeństwa znacznie częściej niż dawniej. Zdarzały się jednak okazje, gdy miała inne zdanie, i wówczas zapierała się przy tym w sposób wykluczający dyskusję. Na szczęście zwykle miało to miejsce tam, gdzie obiektywnie rzecz biorąc, niewiele jej mogło zagrozić.

Tak jak chociażby teraz.

— Dobrze, milady.

— Dziękuję — powiedziała cicho i spojrzała na Nico. — Zaopiekuj się nimi, proszę.

Mężczyzna ponownie skłonił się formalnie.

— Będę zaszczycony, milady — zapewnił.

Honor uśmiechnęła się do LaFolleta i ruszyła w dół za Hamishem szerokim, wyłożonym kamiennymi płytami korytarzem.

Mijała głęboko osadzone w grubych murach podwójne okna, gustowne obrazy wiszące na ścianach, dywany o jasnych barwach i meble łączące elegancję z wygodą, ale tak na dobrą sprawę nie zauważała niczego. A potem gospodarz otworzył kolejne drzwi i znalazła się w pomieszczeniu mającym dwadzieścia do trzydziestu metrów średnicy i dach z krystoplastu.

Jak na Graysona nie było to nic specjalnego — ogródki przydomowe były większe i zawsze przykryte kopułami, natomiast było to największe atrium, jakie widziała w Gwiezdnym Królestwie.

Wyglądało też na znacznie nowsze od reszty budynku i nagły skok uczuć Hamisha potwierdził to. Zrozumiała, że zbudował je dla Emily i było to jej miejsce, co tym bardziej podkreślało, że Honor jest tu intruzem. Nie powinna była znaleźć się w tym uspokajającym, pełnym roślin miejscu, ale było za późno, by uciec, więc poszła za nim ku szemrzącej fontannie i jeziorku usytuowanemu w centralnej części.

Czekała tam na nich kobieta w unoszącym się pół metra nad ziemią fotelu, który płynnie i bezgłośnie obrócił się ku nim.

Honor odruchowo wyprostowała się i spięła — nie tyle z wrogości, ile z szacunku. I przyjrzała się uważnie lady Emily.

Była wyższa, niż się spodziewała. A raczej: byłaby wyższa, gdyby stanęła na nogach, co było akurat niemożliwe. Była też delikatnej budowy, złotowłosa i zielonooka. Miało się wrażenie, iż najlżejszy powiew powietrza ją uniesie, nie mogła bowiem ważyć więcej niż czterdzieści kilogramów, a jej dłonie o długich, smukłych palcach wyglądały na kruche jak porcelana.

Słowem, fizycznie stanowiła prawie dokładne jej przeciwieństwo.

I nadal pozostała jedną z najpiękniejszych kobiet w całym Gwiezdnym Królestwie Manticore.

Nie chodziło tylko o twarz czy oczy lub strukturę kostną. Każdy dysponujący takimi jak ona pieniędzmi mógł poprawić wszelkie fizyczne niedoskonałości własnego ciała. Chodziło o coś, czego nie potrafiła dać chirurgia plastyczna — o pewną wewnętrzną właściwość, którą jako aktorka potrafiła przekazać tak, że rejestrowała ją holo-kamera, a która w kontakcie osobistym była znacznie silniejsza i wyraźniejsza. Dla Honor dzięki więzi z Nimi-tzem zaś jeszcze bardziej niż dla innych. Nie potrafiła nazwać tego czegoś, ale doskonale rozumiała, dlaczego Nico był jej tak oddany.

— Emily — głos Hamisha był głębszy niż zwykle. — Pozwól przedstawić sobie księżnę Harrington.

— Witamy w White Haven, księżno — głos był gardłowym cieniem ciepłego kontraltu, który urzekał tylu widzów, ale dźwięczała w nim dawna siła.

Siedząca uniosła delikatnie dłoń — jedyną, którą mogła poruszać, i Honor ujęła ją ostrożnie.

— Dziękuję, lady White Haven — powiedziała miękko.

I było to szczere podziękowanie, bo w uczuciach lady Emily nie było złości czy nienawiści, tylko smutek, żal i zmęczenie prawie równe jej własnemu. I był gniew: głęboki gniew graniczący z wściekłością, ale skierowany przeciwko tym, którzy wykorzystali ją, męża i Honor do osiągnięcia swoich egoistycznych politycznych celów.

— Nie jest pani aż tak wysoka, jak sądziłam po obejrzeniu paru pani wystąpień w wiadomościach i innych programach — oceniła gospodyni z lekkim uśmiechem. — Spodziewałam się co najmniej trzech metrów wzrostu, a tu zaledwie ze dwa i pół.

— Ten środek przekazu wszystko wyolbrzymia — Honor także się lekko uśmiechnęła.

— Święta prawda — lady Emily uśmiechnęła się szerzej. — Byłam tego najlepszym przykładem.

Ani w jej głosie, ani w uczuciach nie było śladu tęsknoty za minionymi dniami czy rozczulania się nad sobą. Przekrzywiła głowę — jedyną część ciała poza prawą ręką, w której zachowała władzę, i przyjrzała się Honor z namysłem.

— Wygląda pani tak, jakby było to jeszcze wstrętniejsze, niż się obawiałam — oceniła spokojnie. — Żałuję, że tak się stało, podobnie jak żałuję, że poznajemy się w takich okolicznościach. Ale im dłużej się nad tym zastanawiałam, tym oczywistsze stawało się dla mnie, że musimy się spotkać, by we troje zdecydować, jak zareagujemy na zachowanie tych… kreatur.

Honor spojrzała zaskoczona w jej pełne zrozumienia oczy i wyczuła u rozmówczyni autentyczne współczucie. Niechęć też; trudno, by jej nie było. Lady Emily pozostała człowiekiem, a żaden człowiek przykuty do fotela i zależny od aparatury medycznej nie mógł patrzeć na innego będącego okazem zdrowia i mu nie zazdrościć. Natomiast nie była to niechęć czy uprzedzenie skierowane konkretnie przeciw Honor. I to było najbardziej zaskakujące i naprawdę miłe.

Lady Emily zmrużyła oczy, wydęła usta i spojrzała na męża. Po czym uniosła pytająco brew, widząc nadal w jego objęciach treecata. Otworzyła usta, zawahała się i najwyraźniej powiedziała coś innego, niż zamierzała.

— Widzę, że mamy do omówienia więcej tematów, niż się spodziewałam. Ale ten może poczekać. Hamish, sądzę, że powinnyśmy z księżną nieco lepiej się poznać. Znajdź sobie jakieś zajęcie.

Uśmiech towarzyszący tym słowom pozbawił je złośliwości i Honor odruchowo się uśmiechnęła. Był to słaby uśmiech, ale szczery.

— Od razu widać, kto tu rządzi, prawda? — spytał Hamish z wyraźną ulgą. — Tylko nie poznawajcie się zbyt długo, bo kazałem już Nico dopilnować przygotowania obiadu.

— Jeśli nam się przeciągnie, nie będzie to pierwszy zimny obiad w tym domu. Teraz znikaj.

— Według rozkazu. — Hamish skłonił się głęboko i zostały same.

— Proszę usiąść — zaprosiła Honor lady Emily, wskazując kamienną ławkę wykutą w głazie stojącym obok fontanny.

Na siedzisku leżała wygodna poduszka, a rosnąca obok miniaturowa ziemska wierzba otaczała ją z dwóch stron gałęziami. Całości dopełniały rosnące na Manticore chmurzynki zasadzone po obu stronach tak, że ich kwiaty i gałęzie wierzby prawie się stykały. Gospodyni obracała fotel, aż znalazła się twarzą do ławki, nie poruszając rękoma, i dopiero to uświadomiło Honor, że zdołali uratować drobną część jej centrów motorycznych, dzięki czemu mogli zainstalować interface umożliwiający sterowanie fotelem.

— Dziękuję, lady White Haven — powiedziała i podeszła do ławki.

Usiadła i posadziła Nimitza na kolanach. Treecat pozostał czujny i rozglądał, się uważnie, ale nie było w nim śladu nerwowego napięcia czy innego zaniepokojenia, których się spodziewała.

Lady Emily uśmiechnęła się z lekką złośliwością i stwierdziła:

— Wydaje mi się, że jak by się to nie skończyło, będziemy widywać się raczej często i poznamy się aż za dobrze, by było sensowne bawienie się w formalności. Jeśli nie masz nic przeciwko, proponuję, żebyśmy przeszły na ty.

— Naturalnie, Emily — zgodziła się Honor, choć nie bez zdziwienia.

Gospodyni była starsza od jej własnej matki, a Honor instynktownie szanowała osoby znacznie od siebie starsze, co objawiało się używaniem stosownych form grzecznościowych. Natomiast w emocjach gospodyni nie wyczuwała śladu wyższości z tego powodu — Emily Alexander była świadoma swego wieku i przewagi doświadczenia, ale nie znaczyło to, że uważa się za lepszą od gościa.

— W porządku — ucieszyła się teraz, odchylając lekko fotel i przyglądając się Honor z namysłem. — Wiesz, że Hamish zaprosił cię, bo ja tego chciałam?

Honor skinęła potakująco głową.

— To dobrze. Miałam nadzieję, że tak będzie, i jeszcze większą, że się zjawisz. Jak powiedziałam, żałuję, że spotykamy się w tych okolicznościach, bo od lat chciałam cię poznać, więc w sumie cieszę się, że to nastąpiło.

Przechodząc do rzeczy: ty, Hamish i ja także staliśmy się ofiarami skoncentrowanego i wrednego, ale dobrze zaplanowanego ataku. Jego skuteczność zależy od dalszego wykorzystania pomówień i hipokryzji oraz założenia, że cel uświęca środki. Wszystkie środki. I muszę przyznać, że ten, kto wymyślił te założenia, dobrze znał nasze społeczeństwo, bo kampania okazała się niezwykle skuteczna, co jest typowe dla każdego ciosu w plecy, w przeciwieństwie do otwartej konfrontacji. Nie wspomnę już o tym drobiazgu, że nawet gdybyście byli kochankami, w co nie wierzę, jest to wyłącznie wasza sprawa i ewentualnie moja. Nikomu innemu nic do tego. Problem w tym, że choć prawie każdy mieszkaniec Królestwa abstrakcyjnie zgadza się z tym twierdzeniem, jest ono w obecnej sytuacji bezużyteczne jako obrona. Zdajesz sobie z tego sprawę?

— Tak.

— Prawdę mówiąc, nie wiem, czy istnieje skuteczna obrona. Zawsze trudniej udowodnić swoją niewinność, niż oskarżać kogokolwiek o cokolwiek. W tej sytuacji im bardziej byście zaprzeczali kłamstwu, tym więcej ludzi by w nie uwierzyło. Teraz sytuacja stała się o tyle gorsza, że wszystkie propagandowe tuby rządu zaczynają przyjmować za dowiedzione, iż jesteście winni. Wkrótce przyjmą to za pewnik i wszystko, co napiszą lub powiedzą, będzie w ludziach pogłębiało to przekonanie. Najskuteczniejszym ich argumentem i tym, który osobiście doprowadza mnie do szewskiej pasji, jest ten, że ty i Hamish zdradziliście mnie i że jestem pokrzywdzoną ofiarą.

W głosie Emily pojawił się gniew, który Honor doskonale rozumiała. Był to gniew kogoś, kto wiedział, że został cynicznie wykorzystany w ataku na kogoś mu bliskiego. Oraz przeciwko temu, w co wierzy. I może się temu tylko bezsilnie przyglądać.

— Skoro uznali, że mogą mnie wplątać w swoje machinacje i gierki, uważam, że jedynie słuszne jest, abym zareagowała na to tak, jak uważam za stosowne — dodała Emily. — Wiem, że ani ty, ani Hamish nie chcieliście mnie w to mieszać. I nawet rozumiem dlaczego. Umilkła na chwilę, spoglądając Honor prosto w oczy, i gniew zmienił się w tłumioną furię.

— Do pewnego stopnia odpowiadało mi to, skoro tak zdecydowaliście — podjęła gospodyni. — Złożyło się na to kilka powodów. Ze wstydem przyznaję, że jednym był strach, a innym zmęczenie. W ostatnim roku z moim zdrowiem nie było najlepiej i bez wątpienia to także miało wpływ na decyzję Hamisha, by trzymać mnie z dala od tego wszystkiego. Zdrowie z kolei skutecznie mnie samą zniechęcało. Były też inne powody… ale to było z mojej strony tchórzostwo. Powinnam była zrozumieć wcześniej, że moim obowiązkiem jest walczyć z każdym, kto chce zniszczyć i moje życie. A już bez żadnej wątpliwości jest nim uniemożliwienie moralnym zerom o etyce i ideologii rodem z rynsztoka gwałcenia, zasad politycznych kraju, w którym żyję.

Ponownie umilkła — tym razem opanowując wściekłość, w którą przerodził się gniew. Honor wyczuła też jej złość na samą siebie za zbyt długą bezczynność. Zdała sobie sprawę, że niezależnie od stanu zdrowia Emily pozostała kobietą, która sama radzi sobie ze swymi problemami — łącznie z uprzedzeniami, jakie początkowo żywiła wobec niej. I że ma do siebie pretensję, że zajęło jej to tyle czasu.

— Jedną z rzeczy, która uznałam, że muszę ci powiedzieć — podjęła Emily — jest to, że niezależnie co ty lub Hamish uważacie, to nie jest jedynie wasza walka. Jest także moja i zamierzam wziąć w niej aktywny udział.

Skoro te… indywidua uznały za stosowne obrzucić łajnem mnie i osoby mi bliskie, to sami proszą się o rewanż.

W spokojnym tonie, z jakim to powiedziała, było coś przerażającego.

— Uważam, że należy im odpłacić pięknym za nadobne — dodała Emily. — Nie bronić się, lecz atakować. Nie będę grała fałszywej skromności, bo byłaby to hipokryzja, której nie znoszę, i głupota. Podobnie jak ty i Hamish cieszę się wyjątkową pozycją w oczach opinii publicznej, choć z zupełnie innych powodów. Wiem, że ciebie to męczy, denerwuje i czasem zawstydza. Mnie podobnie, choć rzadziej. Pozycja ta jest faktem i dlatego właśnie ta banda była w stanie zaatakować nas tak skutecznie. Kluczem do ich sukcesu jest przedstawienie mnie jako osoby skrzywdzonej przez was. Gniew opinii publicznej wywołało nie to, że macie romans, ale to, że ja i Hamish złożyliśmy w kościele taką a nie inną przysięgę małżeńską, której nie odwołaliśmy ani nie zmieniliśmy: że będziemy sobie wierni w monogamicznym związku. Przysięga nie obejmuje oczywiście stosunków z zarejestrowanymi kurtyzanami, bo nikt nie uważa tego za zdradę czy to idei związku małżeńskiego, czy współmałżonka. Ale ty nie jesteś kurtyzaną, tylko oficerem Królewskiej Marynarki, i dlatego wasz romans mogą przedstawiać jako atak na wszystko co najświętsze i na mnie. Oboje wydaliście oświadczenia i mądrze postąpiliście, nie robiąc tego ponownie i nie zaprzeczając nie wiadomo ile razy wszystkiemu. Takie bowiem zachowanie przez wielu zostałoby uznane za najlepszy dowód winy. Równie mądrze postąpiliście, nie twierdząc, że nawet jeśli jesteście winni tego, co wam zarzucają, to nie stanowicie przecież wyjątku. Sądzę, że doradzano ci takie rozwiązanie jako sposób na zmniejszenie wagi oskarżeń, bo wiem, że Hamishowi to radzono. Byłoby to jednak uznane za przyznanie się do winy. Nawet gdyby wygłoszone zostało spokojnie i dostojnie. Dlatego uważam, że nadszedł czas na kontratak.

— Kontratak? — powtórzyła oszołomiona Honor.

— Kontratak — powtórzyła Emily zdecydowanie. — Jak zapewne wiesz, prawie nie opuszczam posiadłości. Wątpię, bym w ciągu ostatniego roku zrobiła to częściej niż trzy razy. Po pierwsze dlatego, że tu jest cudownie, po drugie dlatego, że reszta świata jest zbyt męcząca. Ale to się teraz zmieni. Już poinformowałam Williego, że w przyszłym tygodniu zjawię się w Landing, przez miesiąc lub dwa będę mieszkać w naszym miejskim domu i przyjmować gości, choć na małą skalę. I dopilnuję, żeby nawet najgłupszy i najbardziej przekupny pismak nie tylko zrozumiał, że wiem, iż w oskarżeniach, jakobyście z Hamishem sypiali ze sobą, nie ma ani krzty prawdy, jak również że uważam cię za przyjaciółkę i bliską współpracownicę polityczną męża. A jeśli to nie pomoże i dalej będą ujadać, przejdziemy do ostrzejszych metod, ale o tym potem. Wiesz, kalectwo i popularność to naprawdę zabójcza mieszanka, jeśli się wie, jak wykorzystać media…

I uśmiechnęła się zimno.

Honor przyglądała się jej, nie mogąc wykrztusić słowa, bo po raz pierwszy od wielu tygodni czuła prawdziwą nadzieję. Nie była aż tak naiwna, by liczyć, że Emily w dwa dni załatwi cały problem, ale to, co powiedziała, miało sens. Wylewano nad nią krokodyle łzy, rozwodząc się nad tym, jak to została zdradzona i jak strasznie musi cierpieć. Jeśli oznajmi, iż nic podobnego nie miało miejsca, pozbawi oszczerców najważniejszego argumentu.

— Myślę… myślę, że to powinno wystarczyć — powiedziała, gdy mogła już wydobyć z siebie głos, i nie zdziwiło jej, że lekko drżał.

— Powinno — zgodziła się Emily. — A jeśli nie… Natomiast jest jeszcze coś, o czym sądzę, że musimy porozmawiać.

— Tak?

— Tak. Powiedziałam, że wiem, iż ty i Hamish nie jesteście kochankami, bo tak jest naprawdę. Bo wiem, że miał kochanki, niewiele, ale miał, i zawsze o tym wiedziałam.

Odwróciła wzrok od Honor i wpatrzyła się w coś, co tylko ona mogła zobaczyć, jej uczucia zaś zdominował gorzki żal. Nie było w nim złości czy poczucia zdrady. Było natomiast potężne uczucie straty i beznadziejności. Wynikało ze świadomości, iż fizyczna miłość jest czymś, czego oboje już nie doświadczą, mimo że kochają się tak jak w czasach, gdy było to możliwe. I dlatego nie obwiniała go o to, że szukał jej u innych, ale czuła żal, że sama nie może mu tego dać.

— Poza jednym wypadkiem, którego zresztą Hamish żałuje, wszystkie te kobiety były zarejestrowanymi kurtyzanami — podjęła cicho Emily. — Co nie zmieniało faktu, że je lubił i szanował. Gdyby tak nie było, nie sypiałby z nimi, bo nie jest człowiekiem, który łapie, co podleci, byle sobie ulżyć. Jest na to zbyt uczciwy; zdaję sobie sprawę, że musi to brzmieć dziwnie, gdy żona mówi o uczciwości męża w wyborze kochanek, tym niemniej jest to jedyne słowo, które pasuje. Gdyby mnie spytał, powiedziałabym mu prawdę: to boli. Ale nie dlatego, że uważam to za niewierność, tylko dlatego, że nie mogę już mu dać tego, co inne mogą… I on mnie także. Zresztą zawsze był bardzo dyskretny, choć wiedział, że nikt z naszego kręgu towarzyskiego nie miałby mu za złe posiadania legalnej kochanki w jakichkolwiek okolicznościach. A inni by zrozumieli. Nie chciał jednakże tego próbować, i to nie tyle z uwagi na swoją reputację, ile by mnie chronić i by nie podkreślać faktu, że nigdy nie opuszczę fotela. Nie chciał obrażać mnie i poniżać, sugerując, że jestem… gorsza… czy niekompletna. Jakby nie było widać, że jestem kaleką. Postępował tak z miłości do mnie, bo jestem przekonana, że kocha mnie dziś tak samo jak w dniu, w którym mi się oświadczył. I jak wtedy, gdy mu powiedzieli, że nigdy już nie będę chodzić i oddychać samodzielnie. Wzięła głęboki, wspomagany przez system podtrzymywania życia oddech i dodała:

— I to była podstawowa różnica między nimi a mną, Honor. Szanował je, ale nie kochał. Nie w sposób, w jaki kochał mnie. Albo kocha ciebie.

Honor podskoczyła, jakby ktoś właśnie trafił ją w słaby punkt z kompletnego zaskoczenia. Odruchowo spojrzała w oczy gospodyni… i zobaczyła w nich łzy, pewność i… współczucie.

— Nie powiedział mi o tym — wyjaśniła cicho lady Emily. — Nie musiał, bo znam go zbyt dobrze. Szereg drobiazgów pozornie bez związku dowodzi, że tak właśnie jest. Na przykład biorąc pod uwagę, jak blisko współpracujecie w Izbie Lordów, już dawno powinien był cię tu zaprosić. Ledwie zaczął się ten skandal, powinien przyjść do mnie po pomoc, zamiast desperacko próbować trzymać mnie z dala. Jestem jego głównym analitykiem i doradcą w sprawach politycznych, choć mało kto o tym wie. W normalnej sytuacji poznałby nas ze sobą, ledwie dowiedział się, co planuje to ścierwo High Ridge. Skoro tego nie zrobił, sytuacja widać nie była normalna. Godził się na szarganie swej reputacji i osłabienie opozycji, bo bał się, że gdy się poznamy, dostrzegę prawdę, która mnie zrani jeszcze coś: właśnie dlatego, że cię kocha, chce pozostać tylko twoim przyjacielem. Nie jesteś kurtyzaną, a nawet gdybyś była, ma świadomość, że ten związek nie byłby przelotny. I boi się, że pierwszy raz mógłby naprawdę mnie zdradzić.

— Ja… jak…?

Honor desperacko próbowała wziąć się w garść, ale nie mogła. Emily właśnie dała jej ostatni element układanki i obraz nagle stał się pełny i zrozumiały.

Pojęcia nie miała, w jaki sposób Emily zdołała dojść do prawdy, nie będąc empatką ani osobą adoptowaną przez treecata.

— Jestem jego żoną przez ponad siedemdziesiąt standardowych lat, Honor — Emily uśmiechnęła się na połyradośnie, na poły smutno. — Ja go naprawdę dobrze znam.

Domyśliłam się, zanim zaczął się ten skandal, i wiedziałam, że go to wewnętrznie rozrywa. Tylko że wtedy nie niszczyło go to tak, jak teraz. Myślę, że te wszystkie kłamstwa skłoniły go do bliższego przyjrzenia się sprawom, do których jakoś dotąd udawało mu się utrzymać dystans. Zmusiły go, by sam przed sobą przyznał prawdę i odkrył, że może kochać nas obie, ale poczucie winy, że kocha kogoś równie głęboko jak mnie, osłabia go niczym otwarta rana… Co więcej, boi się, że teraz może ci powiedzieć, co czuje, i faktycznie mnie zdradzi, biorąc kochankę, którą darzy miłością. Przyznaję, że nie wiem, jak bym zareagowała, gdyby tak się stało. I boję się tego dowiedzieć. A jeszcze bardziej boję się, że jeśli rzeczywiście zostaniecie kochankami, nie da się tego w tych okolicznościach utrzymać w tajemnicy. Sprawa stała się zbyt głośna, a po moim włączeniu się zbyt wiele osób na stanowiskach będzie miało zbyt wiele do stracenia, toteż dowodów będą szukać desperacko i za wszelką cenę. Jeśli je znajdą, na tychmiast opublikują, a wówczas przegramy z kretesem wszyscy troje, a ja na dodatek wyjdę na idiotkę. To mój problem, ale jeszcze zwiększy klęskę. A przyznam się, że obawiałabym się takiego rozwoju sytuacji, jeśli nadal będziecie tak blisko współpracować. Hamish w końcu podda się uczuciu. Nie wiem, jaki na dłuższą metę miałoby to dla niego skutek, podobnie jak nie wiem tego odnośnie siebie, ale boję się, że wkrótce oboje się tego dowiemy.

Chyba że…

— Chyba że co? — spytała Honor świadoma rosnącego napięcia.

— Chyba że ty zrobisz to, czego on nie może — powiedziała spokojnie Emily. — Jak długo oboje przebywacie na Manticore, musicie współdziałać jako partnerzy polityczni, bo jesteście — albo chwilowo „byliście” — naszą najskuteczniejszą bronią. Poza tym jeśli teraz przestaniecie, zostanie to uznane za dowód winy. Musisz dopilnować, by nic między wami nie zaszło. Wiem, że to nieuczciwe, ale niezbędne, żeby ukręcić łeb skandalowi. I nie mówię tego jako żona desperacko próbująca nie dopuścić do zdrady męża. Mówię ci to jako analityk. To byłoby polityczne samobójstwo, i to nie tylko dla ciebie i Hamisha. Nie możecie zostać kochankami po tym, jak zapewnię całe Gwiezdne Królestwo, że nimi nie jesteście. Przez ponad pięćdziesiąt lat standardowych Hamish był mi wierny, mimo że nie opuszczałam tego fotela, ale teraz nie sądzę by na długo starczyło mu sił. Może właściwiej byłoby powiedzieć, że to, co go spotkało, jest zbyt silne… nieważne.

Ważny jest skutek. Tylko ty możesz być jego siłą. Czyto uczciwe czy nie, musisz dopilnować, by dzieliła was bezpieczna odległość pozwalająca utrzymać dotychczaswy dystans.

— Wiem — przyznała cicho Honor. — Wiem to od lat. Wiem, że nie mogę pozwolić mu się pokochać. I że nigdy nie powinnam okazać, że kocham jego… ale nie mogę już dłużej.

Ostatnie zdanie dodała szeptem.

I lady Emily White Haven z przerażeniem zobaczyła, że admirał, lady, dama Honor Harrington, księżna i patronka Harrington, rozpłakała się rzewnymi łzami.

Загрузка...