ROZDZIAŁ XLVIII

— Przepraszam, sir.

Sir Edward Janacek uniósł głowę, nie kryjąc rozdrażnienia. W drzwiach stał jego adiutant i rozdrażnienie Pierwszego Lorda Admiralicji błyskawicznie zmieniło się w złość. Młodzian był z nim wystarczająco długo, by wiedzieć, że nie należy bez uprzedzenia wchodzić do jego gabinetu. Zwłaszcza gdy jego gospodarz zmaga się z czymś takim jak najnowszy raport tej narwanej Harrington.

— Czego? — warknął.

Adiutant skurczył się, ale się nie cofnął.

Brwi Pierwszego Lorda Admiralicji zmarszczyły się groźnie — złość dochodziła do granicy, za którą przerodzi się we wściekłość…

— Bardzo przepraszam, że przeszkadzam, sir — powiedział adiutant pospiesznie. — Ale… ale ma pan gościa, sir!

— O czym ty, do cholery, bełkoczesz?! — warknął Janacek.

Tego popołudnia nie był umówiony z nikim aż do czwartej, kiedy to miał się spotkać z Simonem Chakrabartim, i adiutant doskonale o tym wiedział, bo do jego obowiązków należało omawianie spotkań i pilnowanie, by Pierwszy Lord Admiralicji o którymś nie zapomniał.

— Sir! — wypalił zdesperowany adiutant. — Przyszedł earl White Haven.

I zniknął niczym wiewiórka ze Sphinksa mająca na ogonie treecata.

Janacek zamarł z otwartymi ustami.

Zdołał jedynie oprzeć się dłońmi o blat, by wstać, gdy w progu pojawił się wysoki, niebieskooki mężczyzna w uniformie Royal Manticoran Navy z dystynkcjami pełnego admirała i rzędami wielobarwnych baretek na lewej piersi.

Janacek zamknął usta z trzaskiem i niedowierzanie w jego oczach ustąpiło miejsca czemuś znacznie gorszemu. White Haven miał prawo używać munduru i miał prawo zjawić się w nim w Admiralicji. I nie ulegało wątpliwości, że właśnie widok czterech złotych gwiazd na kołnierzu i wielu rzędów baretek orderowych na piersi uniemożliwił adiutantowi odesłanie go do diabła. I trudno się było dziwić, bo widok był imponujący. A dla Janaceka dodatkowo obraźliwy, by gdyby był w mundurze, na kołnierzu miałby tylko trzy złote gwiazdy.

A gdy kończył aktywną służbę, znajdowały się tam tylko dwie.

Ale w tym gabinecie to było bez znaczenia, bo tu ranga się nie liczyła. Dlatego zamiast wstać, opadł głębiej w fotel, odmawiając gościowi odrobiny choćby uprzejmości. I poczuł satysfakcję, widząc przebłysk złości w błękitnych oczach intruza.

— Czego pan chcesz? — parsknął.

— Uprzejmy jak zwykle, jak widzę — ocenił chłodno White Haven. — Zwłaszcza w stosunku do gości.

— Goście powinni być na tyle dobrze wychowani, by umawiać spotkania z moim adiutantem.

— Który użyłby wszystkich możliwych wykrętów, byle tylko do tego spotkania nie doszło.

— Może by i użył — warknął Janacek. — Skoro pan wiesz, że nie chciałbym się z panem spotkać, to może powinieneś pan pójść po rozum do głowy i tu, do cholery, nie przyłazić!

Hamish Alexander już miał mu równie miło odpowiedzieć, ale zmusił się do paru głębokich oddechów, zastanawiając się czy Janacek wie, że wygląda w tej chwili jak rozkapryszony bachor, któremu ktoś zepsuł zabawę.

Wątpił, by tak było, bo wyglądał tak przy każdej okazji, gdy miał nieprzyjemność się z nim spotkać. A jeśli nie wyglądał, to się tak zachowywał. Dlatego urocze przyjęcie wcale go nie zdziwiło. Zresztą prawdę mówiąc, Janacek zawsze zdołał go sprowokować do podobnych reakcji samą swoją obecnością; zupełnie jakby przenosili się do piaskownicy, tylko brakowało łopatek, żeby sobie nawzajem przydzwonić.

Jedyne pocieszenie stanowiło to, że on zdawał sobie z tego sprawę, przez co do pewnego stopnia był zobowiązany choćby próbować zachowywać się jak dorosły. I choć w głębi duszy nie liczył na to, by istniała szansa na cokolwiek podobnego do rozsądnej rozmowy, problem, który zmusił go do tej wizyty, był zbyt poważny, by mógł dać się sprowokować samemu tylko chamstwu gospodarza.

— Nie lubimy się — powiedział White Haven spokojnie. — Nigdy się nie lubiliśmy i nigdy nie będziemy się lubić. Nie widzę powodu, żebyśmy mieli udawać, że jest inaczej, zwłaszcza gdy jesteśmy sami. Zapewniam, że nie przyszedłbym, gdybym nie był przekonany, że powód jest wystarczająco poważny, by uzasadnić pyskówkę, którą nieodmiennie kończą się wszystkie nasze spotkania, gdzie by nie nastąpiły.

— Jestem pewien, że ktoś o tak szeroko znanej błyskotliwości i intelekcie musi mieć całą masę nie cierpiących zwłoki zajęć — stwierdził Janacek złośliwie. — Co też takiego powoduje, że stałem się nagle tak ważny, żeby łaskawy pan marnował swój czas w moim gabinecie?

Widać było, że White Haven prawie dosłownie ugryzł się w język.

— Rzeczywiście mam dużo spraw, którymi powinienem się zająć — zgodził się łaskawie. — Żadna nie jest jednak aż tak ważna jak powód mojej wizyty. Jeśli poświęci mi pan dziesięć minut swojego bezcennego czasu i nie będzie na mnie warczał, sądzę, że załatwimy ten konkretny problem i będę mógł opuścić pańskie towarzystwo.

— To ostatnie godne jest z pewnością straty dziesięciu minut — zgodził się Janacek i odchylił fotel do tyłu, przypominając ty samym, że nie zaprosił gościa, by usiadł — Cóż to więc za problem?

— Konfederacja — odparł zwięźle White Haven, zastanawiając się czy nie usiąść.

Zrezygnował, wiedząc, jaką wściekłość by to wywołało, a akurat nie o to mu chodziło. Stał więc dalej niczym młodszy oficer wezwany na dywanik.

— A, Konfederacja — Janacek uśmiechnął się wrednie. — Rejon, za który odpowiedzialna jest admirał Harrington.

Insynuacja była oczywista i White Haven poczuł, jak ogarnia go wściekłość. Zapanowanie nad nią było tym razem znacznie tudniejsze, ale udało mu się. Ledwie.

I po prostu stał i patrzył lodowatym wzrokiem na gospodarza.

— No — odezwał się ten w końcu poirytowany tym spojrzeniem. — I co z tą Konfederacją?

— Martwi mnie to, co porabiają tam okręty Marynarki Republiki — odparł zwięźle White Haven.

Janacek poczerwieniał z wściekłości.

— A można wiedzieć, co też pana skłoniło do przekonania, że tam są?! — wycedził przez zaciśnięte zęby.

— Prywatna korespondencja.

— Od admirał Harrington, jak sądzę — Janacek prawie się ucieszył. — Ujawniająca tajne informacje oficerowi nawet nie będącemu w czynnej służbie, nie wspominając już o posiadaniu stosownych uprawnień dostępu do tajnych informacji.

— Te informacje nie są i nie będą tajne, a nawet gdyby były, radzę sprawdzić moje prawo dostępu. Nikt go nie cofnął, a obejmowało dostęp do wszystkiego, włącznie z klauzulą najwyższej tajności. To się nazywa niedbalstwo, tak na marginesie. Poza tym jako członek komisji loty Izby Lordów mam prawo dostępu szersze, niż zakłada to czysto militarna struktura Royal Manticoran Navy.

— Tylko bez wykładów proszę!

— To niech ich pan nie prowokuje. I niech się pan nie zasłania jakąś bzdurną tajemnicą służbową czy jeszcze durniejszym zarzutem, że księżna Harrington ją złamała. Jeśli pan tak uważa, należało ją o to oskarżyć. Nie zalecałbym tego, bo obaj wiemy, że skończy się to tak samo jak próba usunięcia jej gwardzistów z akademii, ale to pańska decyzja. Mnie interesuje, jaka będzie pańska reakcja na jej raport.

— A to akurat nie pańska sprawa.

— A tu akurat się pan mylisz! — White Haven powoli zaczynał tracić panowanie nad sobą. — Wiem, że odpowiada pan przed premierem, a nie bezpośrednio przed Królową, ale tak się składa, że Jej Wysokość także jest w posiadaniu tej informacji. Przybyłem tu także w jej imieniu, a jeśli pan w to wątpi, proszę skontaktować się z pałacem Mount Royal i spytać.

— Jak pan śmiesz! — Janacek wstał, opierając zaciśnięte w pięści dłonie na blacie biurka. — Jak pan śmiesz mnie szantażować?!

— Jaki znów szantaż?! — zdziwił się White Haven, nie kryjąc satysfakcji. — Po prostu poinformowałem pana, że Królowa pragnie wiedzieć, co jej Admiralicja ma zamiar zrobić w związku z komplikującą się sytuacją w Konfederacji. Gdzie tu szantaż?

— Jeśli chce wiedzieć, niech użyje właściwych kanałów! — Janacek zgrzytnął zębami. — To nie jest żaden z nich.

— Niestety właściwe kanały coś się ostatnio zatkały — poinformował go zimno White Haven. — Można by rzec, że związały się w węzeł gordyjski. A ja występuję w roli Aleksandra.

— Pierdol się! — warknął rozwścieczony Janacek. — Możesz sobie myśleć, że jesteś ósmym cudem świata i wcieleniem cnót oficerskich, ale dla mnie jesteś tylko kolejnym zasranym admirałem bez przydziału! Na dodatek bezczelnie tu włażącym i żądającym informacji, jakby miał do tego jakiekolwiek prawo!

— Tylko nie per „ty” — nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek miał nieprzyjemność aż tak bliskiego poznania pana! — warknął pogardliwie White Haven. — I grzeczniej proszę, bo jak to ujmuje pewien mój znajomy, „wpierw mordy obije, a potem na udeptane ziemie wyzwę”. Pańska opinia o mnie nie robi na mnie wrażenia i nie jest tematem tej rozmowy. Za to przypominam, że nadal czekam na odpowiedź, by ją przekazać Królowej.

— Idź pan do diabła!

— Doskonale — oznajmił z lodowatą uprzejmością White Haven. — Skoro to pańskie ostatnie słowo, przekażę je Jej Wysokości. Jestem pewien, że uzna to za stosowny powód do zwołania konferencji prasowej i poinformowania dziennikarzy, jak chętny do współpracy jest Pierwszy Lord jej Admiralicji. Jakoś nie sądzę, by Janvier był gotów panu za to podziękować.

I uśmiechnął się zimno.

Po czym odwrócił się i ruszył ku drzwiom.

A przez wściekłość Janaceka przebiła się nagle panika, gdy uświadomił sobie, że Królowa tak właśnie zrobi. I jaka będzie reakcja High Ridge’a.

— Zaraz! — wykrztusił. — Moment!

White Haven stanął, odwrócił się i uniósł pytająco prawą brew.

— Nie masz pan prawa domagać się ode mnie tych wiadomości, a Jej Wysokość doskonale zna konstytucyjne kanały, którymi winna o takie informacje prosić. Jeśli jednak jesteście gotowi tak delikatne sprawy nagłośnić w mediach, ignorując skutki dla bezpieczeństwa państwa i jego dyplomatycznej pozycji, nie mam wyjścia i muszę udzielić tych informacji, których pan żąda.

— Rozmowa z mediami wywarłaby według mnie wpływ na zgoła co innego, ale z końcówką pańskiej wypowiedzi wyjątkowo w pełni się zgadzam — ocenił zimno earl.

— Co konkretnie chce pan wiedzieć? — warknął Janacek.

— Jej Wysokość — powiedział z naciskiem White Ha-ven — pragnie dowiedzieć się, jaka będzie oficjalna reakcja Admiralicji na informacje o niespodziewanej aktywności Marynarki Republiki w Konfederacji Silesiańskiej, otrzymane od admirał Harrington.

— Oficjalne stanowisko Admiralicji jest takie, że raport dowódcy stacji Sidemore zawiera zdecydowanie zbyt mało informacji, by na jego podstawie można było wyciągnąć jakiekolwiek jednoznaczne wnioski.

— Przepraszam, że jak?! — zdumiał się White Haven, omal ponownie nie tracąc panowania nad sobą.

— Wszystko, co wiemy i co wie admirał Harrington, to to, że jeden niszczyciel Marynarki Republiki zaatakował lub został zaatakowany przez okręt pomocniczy Marynarki Konfederacji dowodzony przez pozostającego od kilkudziesięciu lat bez przydziału za niedopełnienie obowiązków oficera Royal Manticoran Navy. Cała załoga niszczyciela została zmasakrowana, okręt zniszczony, a kapitan tejże jednostki pomocniczej wręczył dowódcy stacji Sidemore fragmentaryczne dane, które ponoć zostały zgrane z systemu komputerowego wraku niszczyciela przed ostatecznym jego zniszczeniem — wyrecytował Janacek.

White Haven przyglądał mu się przez długą chwilę, jakby na moment odebrało mu dar wymowy. Potem otrząsnął się z szoku i spytał, starannie dobierając słowa:

— Sugeruje pan, że admirał Bachfish sfabrykował wszystko sobie jedynie znanych pokrętnych powodów?

— Sugeruję tylko, że w tej chwili wiemy na pewno jedynie to, co powiedziałem. Nie znam żadnego powodu, dla którego Bachfish miałby cokolwiek fabrykować, ale to nie znaczy, że od ręki wykluczę taką możliwość. On od czterdziestu lat nie włożył munduru, a do jego zdjęcia został zmuszony. Spieprzył sprawę, będąc królewskim oficerem, i to w zadziwiająco podobnych okolicznościach, dlaczego więc nie miałby tego zrobić powtórnie. Nawet jeśli tak nie jest, bez wątpienia nadal mu żal, że jego kariera Wzięła w łeb, a to mogło spowodować, że uznano go za zdolnego do przeprowadzenia operacji dezinformacyjnej.

— Śmiem twierdzić, że to idiotyzm — zauważył z lodowatą uprzejmością White Haven. — Nikt przy zdrowych zmysłach nie posunąłby się tak daleko, by dać sobie odstrzelić obie nogi dla dodania autentyzmu takiemu przedsięwzięciu. Poza tym sztab księżnej Harrington zbadał zarówno zapisy komputerowe, jak i przesłuchał ocalonych z załogi niszczyciela ludzi, ocenił to wszystko i uznał za autentyczne.

— Tak. A admirał Harrington wysłała grupę wydzieloną do zbadania systemu, w którym miała niby stacjonować ta hipotetyczna Druga Flota, i nic nie znalazła, nieprawdaż?

— Co absolutnie niczego nie dowodzi, gdyż przebazowanie do zapasowej lokalizacji mogło nastąpić z różnych powodów. Jak choćby z uwagi na spóźnienie niszczyciela zniszczonego przez admirała Bachfisha.

— Oczywiście, że mogła. I dokładnie tak to sobie Theisman zaplanował: mieliśmy dojść właśnie do takich wniosków! — odpalił Janacek.

— Theisman?! Uważa pan, że poświęcił niszczyciel z całą załogą, by przekonać nas, że zamierza wznowić działania wojenne? I to na dodatek na obszarze Konfederacji?!

— Oczywiście, że nie! — prychnął pogardliwie Janacek. — Nie przewidywał straty niszczyciela! Spodziewał się, że zostanie on zauważony i ktoś poleci jego śladem. W jakim innym celu dwa niszczyciele tak ostentacyjnie siedziałyby na orbicie jedynej planety w sektorze, na której znajduje się misja dyplomatyczna Republiki? I to na dodatek w systemie regularnie patrolowanym przez nasze okręty?! Gdyby rzeczywiście zależało im na takim utrzymaniu wszystkiego w tajemnicy, znaleźliby inny sposób przesyłania wiadomości, choćby jednostkę kurierską, która nie wzbudziłaby żadnego zainteresowania.

— A po cóż mieliby dać się zauważyć i śledzić? — spytał White Haven mimo wszystko zafascynowany głupotą rozmówcy.

— By przekonać nas właśnie do tego, do czego przekonali admirał Harrington — wyjaśnił Janacek tonem, jakim mówi się do małych dzieci i bardzo głupich służących. — Nasze stosunki z Republiką pogarszają się cały czas, o czym obaj doskonale wiemy. A Theisman mimo wszystkich publicznych oświadczeń o możliwościach swojej nowej floty wie, że technicznie pozostaje ona daleko za naszą, nie jest więc taki pewien, że zdoła sobie z nami poradzić. Dlatego wysłał te dwa niszczyciele z zadaniem zwrócenia naszej uwagi, by przekonać nas, że wysłał duże siły zagrażające stacji Sidemore. Chce, żebyśmy wysłali tam posiłki i uszczuplili siły na krytycznym teatrze działań na wypadek, gdyby negocjacje pokojowe całkowicie zawiodły.

— Aha… — mruknął White Haven. — A jak te dwa niszczyciele miały nam to wszystko zasugerować?

— Dając się śledzić aż do stosownego systemu. Właśnie tak, jak to nastąpiło, tylko że śledzącym powinien być nasz okręt. Gdyby wszystko odbyło się zgodnie z planem, śledzony niszczyciel „nagle” zorientowałby się, co się dzieje, i uciekł całą naprzód w przeciwną stronę, niż leciał. Nasz okręt leciałby za nim dopóty, dopóki by go nie zgubił albo tamten nie wróciłby do systemu Horus „po nowe rozkazy”. W obu przypadkach admirał Harrington, gdy dowiedziałaby się o tym incydencie, wyciągnęłaby stosowne wnioski. Które zresztą wyciągnęła. Ponieważ niszczyciel był śledzony przez jednostkę wyglądającą na zwykły frachtowiec, silesiański dowódca tego niszczyciela uznał, że nadarzyła mu się jeszcze lepsza okazja do pełniejszej dezinformacji. Miał zamiar zatrzymać frachtowiec, wysłać na niego grupę abordażową, która byłaby stosownie gadatliwa, i zwolnić statek, zakazując mu kategorycznie pojawiania się w okolicy systemu Marsh. Naturalnie każdy silesiański kapitan natychmiast dostrzegłby okazję do zarobku i poleciał sprzedać te informacje admirał Harrington jak szybko by mógł.

— A dane wyciągnięte z komputerów niszczyciela?

— Zabezpieczenie na wszelki wypadek — oznajmił Janacek z niezmąconą pewnością siebie. — Planujący operację musieli uwzględnić, że niszczyciel natknie się na ciężki krążownik albo i krążownik liniowy, a przy naszych kompensatorach bezwładnościowych nie było pewne, że zdoła mu uciec. Kapitan naszego okrętu mógł uznać, że sprawa jest zbyt poważna, i dokonać abordażu. Umieszczono więc odpowiednie dane w systemie komputerowym, najprawdopodobniej zamaskowane tak, by wyglądało na to, że załoga próbowała wyczyścić system, ale jej się nie udało do końca, i przeszkolono załogę w oficjalnej wersji, której się mają trzymać. Ktoś najwyraźniej zdążył uruchomić ten plan, nim Bachfish rozstrzelał niszczyciel. Zapadła długa chwila ciszy.

— Pan naprawdę w to wierzy? — spytał w końcu uprzejmie White Haven.

Janacek poczerwieniał z wściekłości.

— Oczywiście, że wierzę! Nie twierdzę, że wszystkie detale musiały akurat tak wyglądać, ale nie ma takiej możliwości, by Theisman wysłał tam jakiekolwiek poważne siły, nie mówiąc już o takich, jakie sugeruje Harrington. Nie mówiąc już o tym, że nie można zgrać takiego planu i że on się po prostu nie może udać, powód jest prosty: Theisman nie ma tylu okrętów, by mógł sobie pozwolić na wycofanie większych sił z głównego teatru działań. Sens ma jedynie dywersja i dezinformacja.

— W które pan oczywiście nie ma zamiaru uwierzyć?

— Nie mam — nadaj się Janacek. — Najmniejszego.

— A nie przyszło panu przypadkiem do głowy, że być może to nie jest dezinformacja, lecz jest to dywersja? — spytał cicho White Haven.

— O czym pan mówi?

— Jeśli księżna Harrington ma rację i do Konfederacji zostały wysłane poważne siły Marynarki Republiki z zadaniem zaatakowania stacji Sidemore i zniszczenia stacjonujących tam okrętów, to nie dość, że oznaczałoby to wznowienie walk, ale także to, że Republika jest do tego przygotowana i że skoro gotowa jest zrobić to na tak odległym teatrze działań, to przede wszystkim jest gotowa do ataku na głównym. Nawet zakładając, że to dywersja mająca odciągnąć część naszych sił do Konfederacji, oznacza to, że planuje podjęcie działań gdzieś, najprawdopodobniej tu, na głównym froncie. Poza tym każde rozproszenie sił na skutek takiej dywersji jest czasowe. Jeśli dalibyśmy się oszukać, ale nie znaleźli w ciągu kilku tygodni lub najdalej paru miesięcy żadnych śladów tej Drugiej Floty, odwołalibyśmy wysłane tam posiłki. A wówczas równowaga sił wróciłaby do obecnego stanu, o czym Theisman wie równie dobrze jak my. To naprawdę dobry strateg, może mi pan wierzyć. Skoro rozproszenie naszych sił byłoby tylko chwilowe, rodzi się pytanie, po co chciałby je odciągnąć. Odpowiedź jest tylko jedna: ma zamiar wykorzystać ten właśnie czas do ataku.

— Niech się pan na coś zdecyduje — zaproponował jadowicie Janacek. — Przyszedł pan tu z żądaniem, bym wysłał posiłki stacji Sidemore. Teraz pan twierdzi, że jeśli tak postąpimy, zrobimy dokładnie to, czego chce Theisman.

— Nic podobnego nie powiedziałem! — osadził go White Haven. — Wskazałem jedynie, że jeśli pańskie analizy są słuszne, w co zresztą ani przez moment nie wierzę, to jasno wynika z nich duże prawdopodobieństwo ataku ze strony Republiki. Natomiast jeśli rację ma księżna Harrington, zagrożenie to jest potwierdzone, a nie tylko prawdopodobne.

— Napięcie rzeczywiście rośnie — przyznał niechętnie Janacek. — A groźba wznowienia działań jest większa, niż była jeszcze kilka miesięcy temu. Jeśli chce pan, żebym przyznał, że przerwanie budowy rozpoczętych okrętów było błędem, to przyznaję to. Nieoficjalnie. Jednak nic w analizach wywiadu nie wskazuje na to, by Marynarka Republiki była w stanie stawić nam czoło w walce.

— A jeśli Marynarka Republiki nie zgadza się z tymi analizami?

— To przekona się na własnej skórze, jak jest głupia!

— W takim razie czy choć wzmocni pan siły stacjonujące w Trevor Star, a tym w pozostałych systemach podwyższy stopień gotowości? — spytał White Haven, czując, że mu nerwy puszczają.

— Siły, o których pan wspomniał, cały czas są w gotowości bojowej, a co się tyczy Trzeciej Floty, już jest to niezwykle silny związek taktyczny i dodatkowe wzmocnienie go jedynie zwiększyłoby napięcie między nami a Republiką, nie zwiększając w żaden praktyczny sposób bezpieczeństwa Trevor Star.

— Czyli mówiąc krótko: wzmocnienie Trzeciej Floty i zaalarmowanie dowódców sił w okupowanych systemach jest politycznie nie do przyjęcia, tak?

— Tak — oznajmił z uporem Janacek.

White Haven zamilkł i przyglądał mu się przez kilka długich sekund, po czym ze smutkiem potrząsnął głową.

— Wie pan — powiedział uprzejmie — gdybym nie słyszał tego na własne uszy, nie uwierzyłbym, że stałeś się pan jeszcze głupszy, niż byłeś.

Twarz Janaceka cały czas utrzymująca ciemnoczerwony kolor teraz zbliżyła się barwą do buraka. Poruszył szczęką, jakby jego usta niezależnie od umysłu oślepionego wściekłością próbowały coś powiedzieć, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

White Haven przyglądał mu się jeszcze przez dwie-trzy sekundy, a potem ponownie z żalem potrząsnął głową.

— Jest oczywiste, że nie ma sensu próbować przemówić panu do rozumu z powodu jego braku — ocenił z lodowatą pogardą. — Dobrego dnia życzę.

I wymaszerował z gabinetu, nim Janacek odzyskał głos.


* * *

— Edwardzie, myślę, że powinniśmy poważnie zastanowić się nad dalszym wzmocnieniem stacji Sidemore.

— To nie wchodzi w rachubę! — warknął Janacek, zastanawiając się równocześnie, co też Pierwszy Lord Przestrzeni słyszał na temat rozmowy z White Havenem.

Chakrabarti jedynie spojrzał na niego zaskoczony niespodziewaną wrogością.

I cierpliwie czekał na odpowiedź.

Po paru sekundach Janacek westchnął i spytał:

— A gdzie proponujesz znaleźć posiłki? Zwłaszcza po nocie, którą właśnie wysłaliśmy Pritchart? Jeśli oboje z Theismanem okażą się aż tak głupi, by zerwać negocjacje, będziemy potrzebowali wszystkich okrętów, które mamy, znacznie bliżej niż w Konfederacji.

— W takim razie powinniśmy sporządzić nowe rozkazy dla księżnej Harrington.

— Jakie znów nowe rozkazy?!

— Polecające, by oddała Imperium wszystko, czego zechce! — odparł z niezwykłą stanowczością Chakrabarti.

— Co?! — Janacek wytrzeszczył na niego oczy.

— Przeczytałem ponownie wersję tego, co zaszło w systemie Zoraster, autorstwa Sternhafena. To jedno wielkie łgarstwo. A odrzucenie przez niego oferty wspólnego śledztwa jednoznacznie wskazuje, że Imperium jest prawie gotowe zażądać dużych obszarów Konfederacji. Uważam, że Imperator zaryzykuje wojnę z nami, byle te obszary uzyskać, choć przy pomocy tego akurat incydentu usiłuje zmusić nas do ustępstw i uniknąć eskalacji poziomu konfrontacji. Nie zaskoczyłoby mnie, gdyby wzrost napięcia między nami a Republiką skłonił go do wniosku, że nie jesteśmy wystarczająco silni, by przeciwstawić mu się w Konfederacji, wzmacniając stację Sidemore. Wniosku zresztą jak najbardziej zgodnego z prawdą.

— Przecież zgodnie z informacjami Francisa Imperialna Marynarka jeszcze nie zajęła stanowisk umożliwiających działania na większą skalę.

— Francis się myli — odparł Chakrabarti, nie kryjąc pogardy. — Zresztą nie pierwszy raz. Nie wiem, czy Imperium już zakończyło przebazowanie sił, ale na pewno je kończy, wbrew jego opinii i zebranym przez jego ludzi informacjom. Gdyby było inaczej, Sternhafen nie byłby taki bezczelny. A do tego jest jeszcze sprawa Hecate. Francis uważa, że to dywersja i dezinformacja. I być może tak jest. Ale wcale tak być nie musi. A jeśli Harrington nia rację, czekająca na rozkaz ataku gdzieś w Konfederacji flota Republiki pogarsza tylko całą sytuację i zwiększa zagrożenie. Jako Pierwszy Lord Przestrzeni uważam, że musimy albo poważnie wzmocnić stację Sidemore, albo znacznie zredukować obowiązki jej dowódcy, bo tego, co zawierą dotychczasowe rozkazy, nie jest w stanie wykonać pdanymi siłami.

— Nie wydaje mi się, by to było możliwe z politycznych względów — powiedział cicho Janacek. — Nie w tej chwili, bo jesteśmy w zbyt delikatnej pozycji wobec Republiki. Nawet jeśli nie byłoby to dokładnie tym, do zrobienia czego próbuje przekonać nas Theisman, byłoby to przyznanie się do słabości.

— Raczej przyznanie prawdy.

— To nie wchodzi w grę! — oznajmił zdecydowanie Janacek.

— W takim razie nie mam innego wyjścia, jak złożyć rezygnację ze stanowiska Pierwszego Lorda Przestrzeni.

Janarek kolejny raz wytrzeszczył na niego oczy.

— Żartujesz?! — wychrypiał.

— Obawiam się, że nie — odparł spokojnie Chakrabarti. — Nie będę udawał, że to rozwiązanie mnie cieszy, bo tak nie jest ale od miesięcy tłumaczę ci, że mamy zbyt wiele zadań i zbyt mało sił. Powinniśmy ograniczyć te pierwsze przez co dałoby się skoncentrować te drugie. Naprawdę żałuję także, że poparłem tak dużą redukcję sił naszej floty.

— Trochę na to za późno, nie sądzisz? — warknął Janacek. — Po szkodzie wszyscy mądrzy!

— Fakt, że za późno. I biorąc pod uwagę to, co wiedziałem, podejmując tę decyzję, teraz prawdopodobnie także bym tak postąpił. Chodzi mi w tej chwili o to, że przez to zredkowanie sił nie możemy nawet rozważać prowadzenia wojny na dwa fronty, a co dopiero ją prowadzić. A do tego dojdzie, jeśli postawimy się Imperium, a Republika zerwie negocjacje. A nie oszukujmy się: obie te ewentualności są wysoce prawdopodobne. Nie wiem jak ty, ale ja nie mam zamiaru nie z własnej winy być odpowiedzialny za wpędzenie państwa w taką sytuację. Albo więc rząd przyzna mi rację i zmieni rozkazy dla księżnej Harrington, co pozwoliłoby nam wycofać okręty ze stacji Sidemore i wzmocnić siły tutaj, albo obawiam się, że będziesz zmuszony szukać nowego Pierwszego Lorda Przestrzeni.

— Ale…

— Nie ma „ale”, Edwardzie — przerwał mu zdecydowanie Chakrabarti. — Musimy skoncentrować siły. Albo odwołamy cały Zespół Wydzielony Trzydzieści Cztery, albo znajdziemy gdzieś jednostki do wzmocnienia sił stacjonujących w okupowanych systemach. Albo składam rezygnację.

— Nie mamy gdzie znaleźć tych jednostek!

— Jest jeszcze Marynarka Graysona — poinformował go rzeczowo Chakrabarti.

— Zwariowałeś?! Nie poproszę tej bandy bezczelnych prymitywów o pomoc!

— Wiem, że im nie ufasz i ich nie lubisz. Sam ich, cholera, nie lubię! Ale ich flota może wzmocnić naszą na tyle, by Republika poważnie się zastanowiła, czy chce atakować.

Janacek zacisnął szczęki i spojrzał na niego z wściekłością. Po porannej konfrontacji z White Havenem jeszcze nie doszedł do siebie. Pozostała po niej determinacja udowodnienia wszystkim i ostatecznie, że to przemądrzałe, świętoszkowate i nadęte gówno nie jest nieomylne. Jak i tego, że ani on, ani jego zasrana Salamandra nie będą rządzić Admiralicją, jak to było za czasów Mourncreek.

A teraz na dokładkę Chakrabarti chciał, żeby się płaszczyli przed Mayhewem i tym jego obsrańcem, admirałem Matthewsem. To nie Chakrabarti musiał mieć do czynienia z aroganckim prymitywem i nie on musiał go ustawić rufą do wiatru! Dlatego tak łatwo było mu proponować, żeby teraz błagali tych religijnych dzikusów o ratunek.

— A można wiedzieć, dlaczego tak nagle cię olśniło? — Spytał zimno.

— Wcale nie nagle. Nie rozgłaszałem możliwości poproszenia ich o pomoc i nie rozmawiałem z tobą, ale nie ukrywałem, że mamy za mało sił, a za dużo zadań. Raport Harrington po prostu zmobilizował mnie do działania, ale to rozwiązanie chodziło mi po głowie od dwóch czy trzech miesięcy. A utwierdziła mnie w jego słuszności admirał Kuzak, z którą regularnie koresponduję.

— Kuzak?! — Janacek prawie splunął.

Theodosia Kuzak była jedynym oficerem flagowym, którego chciał, a nie był w stanie się pozbyć. Musiał wybrać między nią a White Havenem, bo ci przeklęci mieszkańcy San Martin czcili ich jak bogów. White Haven ich wyzwolił, a Kuzak przez prawie dziesięć lat standardowych dowodziła flotą broniącą Trevor Star. Chciał ją odesłać na połowę pensji razem z jej drogim przyjacielem White Havenem, ale sprzeciwił się temu High Ridge, nie chcąc robić czegoś tak niepopularnego jak zwalnianie obu oficerów tak szanowanych przez obywateli San Martin, czyli de facto Królestwa.

— Tak, Kuzak — potwierdził spokojnie Chakrabarti. — To zresztą też jest powód, dla którego z tobą o tym nie rozmawiałem. Wiem, że wszystko, co spotyka się z jej aprobatą, ciebie wkurza i powoduje automatyczną negację. Tym razem ona ma rację: tkwimy po uszy w gównie. Jak się w nim znaleźliśmy, jest chwilowo nieważne, ważne jest, by znaleźć wyjście. Jeśli Grayson zgodzi się wzmocnić nasze siły, należy z tego jak najszybciej skorzystać.

— Nie — oznajmił nieco spokojniej, ale równie stanowczo Janacek. — I nie tylko dlatego, że nie ufam ani Graysonowi, ani Kuzak. Nie ufam i uważam, że mam ku temu poważne powódy. Ale nie o to teraz chodzi. Prośba o wzmocnienie przez jednostki Marynarki Graysona naszych sił w okupowanych systemach może zostać odebrana przez Republikę jako prowokacyjna.

— Co proszę?!

— A co myślisz? Proponujesz wzmocnienie sił we wszystkich spornych systemach. Jak inaczej mają to w tej sytuacji odebrać?

— Jeśli się poważnie nie mylę, to znacznie bardziej prowokacyjna była nota, którą im właśnie wysłaliśmy.

— To co innego. Dyplomacja to jedno, a ruchy wojsk to drugie — zaoponował Janacek. — To się rozróżnia i traktuje zupełnie inaczej.

— Nie sądzę, żebyśmy się w tej sprawie zgodzili — ocenił po chwili Chakrabarti. — Spytam cię więc raz jeszcze: wpłyniesz na premiera, żeby zmodyfikował podejście do Konfederacji tak, aby dało się sprowadzić Zespół Wydzielony Trzydzieści Cztery do domu, albo poprosisz Grayson o wzmocnienie naszych sił w okupowanych systemach?

— Nie!

— Cóż… — Chakrabarti wstał. — W takim razie składam rezygnację. Natychmiastową.

— Nie możesz tego zrobić!

— Mogę i właśnie zrobiłem.

— Będziesz skończony!

— Istnieje taka możliwość, ale uważam, że znacznie bardziej ucierpię, jeśli będę siedział bezczynnie, gdy wszystko się wali.

— Tak? — Janacek przyjrzał mu się nie tyle pogardliwie, ile bez śladu szacunku. — A przedyskutowałeś to ze szwagrem i kuzynem?

— A przedyskutowałem — przyznał Chakrabarti.

Janacek zamrugał gwałtownie, nie mogąc ukryć zaskoczenia.

— Nie bądź taki zdziwiony, nie tylko ty umiesz stosować dupochron — uśmiechnął się Chakrabarti. — Anahito używał mniej więcej tych samych argumentów co ty przed chwilą i poradził mi, żebym w ogóle z tobą nie rozmawiał, tylko robił, co mi każesz. Nie zaskoczył mnie, muszę przyznać. Natomiast Adam miał nieco odmienną opinię.

Janacek dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę, że gapi się na rozmówcę z otwartymi ustami, i czym prędzej je zamknął. Nie było to łatwe, bo zaskoczenie zaiste poczuł duże. Tego, że Akahito Fitzpatrick tak a nie ina czej doradzi kuzynowi, należało sie spodziewać jako że był jednym z najbliższych sojuszników politycznych High Ridge’a, i to od dziesięcioleci. Natomiast Adam Damakos powinien szwagrowi udzielić dokładnie takiej samej rady.

— I co takiego powiedział ci Adam? — spytał, odzyskując dar wymowy.

— Nie wiem, czy powinienem o tym z tobą rozmawiać… Powiem tylko tyle: Adam jest coraz mniej zakochany w obecnym rądzie mimo obecności w nim New Kiev i Macintosh.

— Co?! — parsknął Janacek- — Woli tę rzewną idiotkę Montaigne?

— Sądzę, że woli, choć nie rozmawialiśmy o tym. I chyba nie tylko on spośród liberałów w parlamencie. W Jego przypadku istotne jest, że należy do komisji do spraw floty w Izbie Gmin, a to znaczy, że jest znacznie lepie zorientowany w sprawach floty niż Akahito. I ma dokładnie takie samo zdanie co ja: zbyt dużo zadań, zbyt mało okrętów. A te dwie możliwości, jakie ci przedstawiłem, Edwardzie to jedyne, jakie mamy. Jeśli w tak podstawowej kwestii nie zgadzasz się ze mną, po prostu nie możemy dalej współpracować.

— Doskonale — Janacek zgrzytnął zębami. — Twoia rezygnacja zostanie dziś przyjęta. Ufam, że nie muszę ci przypominać o obowiązku zachowania tajemnicy i odnośnych przepisów.

— Nie musisz — odparł Chakrabarti, wyraźnie sztywniejąc Nie musisz sie bać, że rozpowszechnię informacje, które uważasz za tajne, jak i nie musisz się bać, że podam prawdziwy powód rezygnacji. Dziennikarzy załatwię oklepaną różnicą charakterów uniemożliwiającą bezkonfliktowe współdziałanie. Ale możesz mi wierzyć, że jeśli nie wybierzesz którejś z tych dwóch możliwości, w bardzo krótkim czasie to, co ludzie sądzą o powodach mojej rezygnacji, będzie najmniejszym z twoich problemów.

Загрузка...