ROZDZIAŁ XXXIX

— Miło cię widzieć, Arnoldzie — skłamała Eloise Pritchart, gdy jej sekretarz wprowadził do gabinetu Giancolę.

— Dziękuję, pani prezydent. Panią zawsze jest miło oglądać — zrewanżował się Giancola z równie fałszywym uśmiechem na użytek sekretarza.

Sekretarz należał do osobistej ochrony Pritchart wybranej przez Kevina Ushera, nie było więc możliwości, by dał się zwieść, ale należało zachowywać pozory.

Sekretarz wyszedł, a Giancola usiadł w ulubionym fotelu Theismana — o czym rzecz jasna nie wiedział.

— Chcesz coś do picia? — spytała Pritchart.

— Wolę nie — skrzywił się Giancola. — Prosto stąd jadę na obiad z ambasadorem Erewhonu i obawiam się, że znów będę skazany na jakąś ohydną marynowaną rybę, którą oni tak uwielbiają. Wolę nie mieć w żołądku niczego, co będzie chciało na jej widok wrócić tam, skąd przyszło.

Pritchart parsknęła śmiechem, który ku jej zaskoczeniu był całkowicie szczery. Naprawdę żałowała, że nie może ufać Giancoli czy go polubić, bo miał sporo uroku osobistego i magnetyzmu, toteż mógłby być miłym kompanem.

— Cóż, w takim razie przejdźmy do interesów — zaproponowała już bez śladu rozbawienia.

— Ano przejdźmy — zgodził się Giancola. — Sądzę, że przeczytała pani mój raport?

— Tak i przyznam, że nie bardzo mi się podoba to, co zawiera.

— Mnie też. A najmniej wnioski — dodał, jedynie częściowo mijając się z prawdą.

— Z tonu odpowiedzi Descroix sądząc, wygląda na to, że wręcz uszywniają stanowisko. — Pritchart przyjrzała mu się uważiie. — Też tak uważasz.

— Też. Oczywiście mogę być uprzedzony, biorąc pod uwagę moje wcześniejsze opinie o priorytetach polityki zagranicznej Królestwa.

— Dobrze jest zdawać sobie sprawę, że uprzedzenia i oczekiwania mogą sprowadzić nas na manowce — skomentowała Pritchart uprzejmie.

Przez moment mierzyli się wzrokiem, a w powietrzu wręcz wibrowało napięcie.

Ale był to trótki moment — żadne nie miało złudzeń co do wzajemnych stosunków, ale żadne także nie było gotowe deklarować otwartej wojny. Jeszcze.

— Natomiast muszę przyznać, że ton Descroix sugeruje odrzucenie naszych ostatnich propozycji od ręki — powiedziała Prtchart, przerywając ciszę.

— Zgadza się — odrzekł neutralnym tonem.

Z jego punktu widzenia nota była prawie perfekcyjnie napisana. Oficjalny język dyplomatyczny zawsze był mętny, a mimo to czuło się, że Descroix, zgadzając się na rozważenie propozycji, jednoznacznie daje do zrozumienia, że są one nie do przyjęcia. Giancola po lekturze był gotów ją wycałować.

— Prawdę mówiąc, skłaniam się ku przekonaniu, że do nich nie dotarło, jak bardzo zmienił się układ sił od chwili rozpoczęcia negocjacji — dodał Giancola. — Sił militarnych, mam na myśli.

Nie sugerował nawet, że wcześniejsze podanie do publicznej wiadomości istnienia nowych okrętów mogło doprowadzić rząd High Ridge’a do realniejszej oceny stosunku sił obu stron. Jednocześnie jednak fakt, iż nie wspomniał o tym, stanowił skuteczniejszy sposób oznajmienia tego.

— Nie chcę zmieniać tego w zawody, kto ma większą armatę — oznajmiła chłodno.

— Ja też nie — odparł szczerze. — Niestety wynik zabiegów dyplomatycznych, częściej niż chcielibyśmy to przyznać, jest uzależniony od stosunku sił wojskowych. To niedoskonały wszechświat.

— Fakt, ale wolałabym nie przyczyniać się do tego, by stał się jeszcze bardziej niedoskonały.

— Nigdy nie byłem zwolennikiem doprowadzania sytuacji do stanu grożącego realnym wznowieniem walk — zapewnił Giancola. — Ale państwa mogą znaleźć się w stanie wojny, której żadne nie chce, jeśli pomylą się w ocenie siły i determinacji drugiej strony. A w tej chwili rząd Królestwa wydaje się nie doceniać tak naszych sił, jak i zdeterminowania.

— Nie sądzę, by można to było wyraźniej napisać, niż to właśnie zrobiliśmy — zauważyła chłodno Pritchart.

— Nie, ale oni nie zadali sobie trudu zrozumienia tego, co czytają — zgodził się Giancola. — Albo też mówiąc prościej: jak zwykle nie chcieli słuchać tego, co mówimy.

I w tej sprawie mógł mieć słuszność, co Pritchart zmuszona była przyznać. A nie przyszło jej to łatwo, gdyż rosnąca antypatia i brak zaufania coraz bardziej utrudniały jej obiektywną ocenę jego słów. Była świadoma, że przekroczyła już granice zdrowej podejrzliwości i jest na etapie automatycznego odrzucania wszystkiego, co gość mówi, tylko dlatego że to on to mówi. Wiedziała też, że to niebezpieczne, ale niestety świadomość miała niewiele wspólnego ze znalezieniem sposobu, by tak nie postępować.

W tym wypadku łatwiej było jej się zgodzić, że Giancola może mieć rację z uwagi na dotychczasowe doświadczenia z odmianą dyplomacji uprawianą przez obecny rząd Królestwa Manticore.

Ostatnie propozycje, jakie im wysłała, były zupełnie rozsądne. Co prawda nie proponowała oficjalnego przyłączenia do Królestwa systemu Trevor Star, bo dalsza odmowa była zbyt dobrym argumentem przetargowym i bez sensu było z niego rezygnować, nie zyskując niczego w zamian. Równocześnie, choć nie ponowiła oferty plebiscytu w tym systemie, zasugerowała, że może zgodzić się na rozwiązanie istniejące między Królestwem a Imperium co do systemu Gregor, a więc wysłała wyraźny sygnał, że jest gotowa w końcu uznać przyłączenie Trevor Star do Królestwa. Co więcej, przyznała, że wymogi bezpieczeństwa systemu Trevor Star mogą spowodować konieczność przeprowadzenia korekty granic w jego bezpośrednim sąsiedztwie. W związku z tym zaproponowała scedowanie baz w systemach Samson, Owens i Barnett na rzecz Królestwa, by mogły zostać zmienione w stałe bazy Royal Manticoran Navy, dzięki czemu pogłębi się strefa obrony granicznej Sojuszu.

Fakt, że Sojusz już był w posiadaniu tych baz wraz z całymi systemami, podobnie jak i innych, nadal spornych systemów, wraz z odległym o mniej niż pięćdziesiąt pięć lat świetlnych od Haven systemem Teąuila, ułatwił jej podjęcie decyzji. Niemniej jednak był to także krok w kierunku spełnienia żądań Królestwa. A to, że pozostałych systemów nie miała zamiaru oddać albo w ogóle, albo przynajmniej bez walki, było zupełnie inną sprawą. Sojusz kontrolował łącznie dwadzieścia siedem systemów planetarnych, teoretycznie wchodzących w skład Republiki Haven. Sześć z nich nie było zamieszkanych, w większości istniały jedynie bazy floty i właśnie dlatego Sojusz był zainteresowany ich zdobyciem. Żaden nie posiadał planety nadającej się do skolonizowania. Trzy inne zostały przez Ludową Republikę podbite i wcielone tak niedawno, że ich ludność nienawidziła wszystkiego, co miało związek z Haven, i żadne przemiany, reformy itp. nie interesowały ich w najmniejszym nawet stopniu. Mieszkańcy ci zresztą już wyrazili, i to zdecydowanie, swoją wolę zostania częścią Królestwa Manticore, tak jak San Martin i cały system Trevor Star. Zgodnie z konstytucją mieli do tego prawo, a nawet gdyby nie mieli, Pritchart gotowa była się na to zgodzić, tyle że wykorzystując to jako argument przetargowy. Gdyby naturalnie Królestwo wykazało jakąkolwiek ochotę do targów.

Problem był z pozostałymi osiemnastoma systemami, bo każdy z nich miał dla Republiki szczególne znaczenie, choć z różnych powodów. Najczęściej były one natury ekonomicznej lub przemysłowej. Niektóre systemy miały zaś istotne, a czasami krytyczne położenie i posiadały bazy floty chroniące centrum państwa lub najkrótszą drogę do niego. I większość została podbita lub pokojowo włączona w skład Ludowej Republiki; ich mieszkańcy uważali je za część Republiki, choć nie wszyscy byli tym zachwyceni.

Co najmniej trzy z nich: Tahlman, Runciman i Franconia, zamieszkane były przez tych niezadowolonych, którzy zdecydowali, że nie chcą należeć dłużej do państwa, do którego nie chcieli być wcieleni od początku. Mieszkańcy kilku następnych wahali się, ale w prawie dziesięciu przypadkach byli zdecydowani, że chcą wrócić do Republiki. A przynajmniej połowa z nich wykazywała coraz większe zniecierpliwienie, bojąc się, że ominą ich wszystkie korzyści płynące z politycznego i ekonomicznego odrodzenia, jakie miało obecnie miejsce.

Tych systemów nie chciała ot tak sobie oddać, choć wiedziała, że z co najmniej trzech będzie musiała zrezygnować. Wolałaby, aby stały się niezależnymi państwami, nie bastionami Królestwa tak głęboko w obszarze Republiki, ale była świadoma, że jeśli ich mieszkańcy nie zmienią zdania, nie będzie miała wyjścia i zgodzi się na ich wejście w skład Królestwa Manticore. Natomiast powrót tych systemów, których mieszkańcy już zdecydowali, że chcą należeć do Republiki, nie podlegał żadnym negocjacjom ani wątpliwościom.

Co zarówno Descroix, jak i High Ridge ignorowali.

— Jeśli nas nie słuchają, należy znaleźć sposób… zwrócenią ich uwagi — powiedziała, przerywając chwilowe mil. czenie.

— Dokładnie to samo powtarzam już od jakiegoś czasu — odparł, starannie maskując satysfakcję z obserwowania, jak Pritchart robi wreszcie, co jej każe. — Ale uważam, że powinniśmy przejawić dużą ostrożność w tym jak zwrócimy ich uwagę.

— Sądziłam, że jesteś zwolennikiem przykręcania śruby — zdziwiła się lekko Pritchart.

Giancola wzruszył ramionami. Wolał nie mówić, że był, dopóki nie ukradła jego metody, ani że nadal jest, ale tylko wtedy, gdy sam może decydować o wszystkich warunkach tego procesu.

— Pod wieloma względami nadal jestem zwolennikiem twardego stanowiska — powiedział, starannie dobierając słowa i zastanawiając się, czy Eloise Pritchart zna pewną starą ziemską bajkę, którą bardzo lubił w dzieciństwie. — Jednakże uważam, że nasza ostatnia nota była jasna. Jako sekretarz stanu wolałbym napisać coś bardziej konfrontacyjnego.

— Zdecydowanie to nie to samo co chęć do konfrontacji.

— Nie sugerowałem tego — zełgał gładko Giancola. — Mówię tylko, że nie widzę sposobu, by jaśniej przedstawić naszą pozycję, nie oświadczając, że jeśli nasze żądania nie zostaną spełnione, jesteśmy przygotowani sięgnąć po rozwiązania militarne.

— Nie sądzę, byśmy zaszli tak daleko, żeby jedyną naszą opcją było przyęcie bezsensownego bełkotu Descroix albo wojna — odparła lodowato z zadowoleniem, stwierdzając, że zapalczywy dotąd Giancola wyraźnie ostygł, gdy wyniki sondażu wykazały, że to ona zyskuje publiczne poparcie, zajmując twarde stanowisko wobec Królestwa.

— Przykro mi, jeśli zostałem tak zrozumiany — pospiesznie wyjaśnił Giancola, udając rozczarowanego i zawiedzionego. — Powiedziałem tylko, że już wyraźnie przedstawiliśmy i naszą propozycję, i uczucia, ale jak widać, nie wywarło to wrażenia. Wygląda na to, że jeśli zamierzamy nadal ich naciskać, by poczynili jakieś ustępstwa w negocjacjach, musimy znaleźć inny sposób niż wymiana not dyplomatycznych, bo ta nie skutkuje. A bądźmy szczerzy: jakie mamy inne możliwości zwiększenia tego nacisku niż groźba wznowienia działań?

— Sądzę, że już im uświadomiliśmy, że taka możliwość istnieje, i nie widzę powodu zwiększania napięcia przez machanie im przed nosem naszymi nowymi okrętami. Zamierzam jednak zwiększyć nacisk dyplomatyczny. Masz coś przeciw temu?

— Skądże — zaprotestowała nieszczerze. — A nawet gdybym miał, to pani jest prezydentem. Natomiast jeśli chce pani… to znaczy chcemy utrzymać nacisk dyplomatyczny, sądzę, że powinniśmy wykorzystać również inne sposoby. Dlatego sugeruję ponownie, by ogłosić, że posiadamy lotniskowce!

— Absolutnie nie! — warknęła Pritchart.

I skrzywiła się w duchu, świadoma że okazała więcej, niż by sobie tego życzyła. Częściowo dlatego, że była między młotem a kowadłem, czyli między Giancola a Theismanem, co jej się zdecydowanie nie podobało. A to, że jeden był wrogiem, a drugi przyjacielem, tylko sprawę pogarszało.

No i dochodziła do tego jeszcze świadomość automatycznego odrzucania wszystkiego, co proponował ten pierwszy.

— W tej sprawie Tom Theisman ma ostatnie słowo. Przynajmniej na razie — wyjaśniła spokojniej. — Ale zamierzam zdecydowanie i jednoznacznie odpowiedzieć Descroix.

— To pani decyzja i pani prawo — zgodził się, nie kryjąc niezadowolenia, Giancola.

A w duchu śmiał się do rozpuku, bo rzecz okazała się prostsza, niż się spodziewał. Tak jak w starej bajce — najskuteczniejszy sposób prowadzenia wieprzka polegał na przywiązaniu sznurka do jego tylnej nogi i ciągnięciu w przeciwna stronę, niż się chciało, by poszedł. Tym razem zamiast wieprzka prowadził świnię. Ostatnią bowiem rzeczą, jakiej chciał, było, by ktoś w Królestwie już przejrzał na oczy i zdał sobie sprawę, z jakim militarnym zagrożeniem ma do czynienia. A ujawnienie istnienia lotniskowców otworzyłoby oczy nawet takim krótkowzrocznym durniom, jak rząd High Ridge’a.

— Tak — zgodziła się Pritchart, patrząc mu prosto w oczy. — To moje prawo i moja decyzja.


* * *

— Pani prezydent do pana na prywatnej częstotliwości, sir.

Thomas Theisman obrócił się, słysząc głos kapitan Borderwijk. Ta wskazała palcem na swoje ucho, w którym tkwiła słuchawka, toteż kiwnął głową, rozumiejąc, skąd ta nagła wiadomość. Zdołał przy tym nie zmarszczyć brwi, bo choć lubił rozmawiać z Eloise, wiedział, z kim miała się spotkać tego popołudnia.

— Dziękuję, Alenka — powiedział uprzejmie i zwrócił się do zebranych wokół holoprojekcji: — Panie i panowie, kontynuujcie pod kierunkiem admirała Marquette’a, a ja wieczorem omówię z nim wnioski, do których doszliście. Powodzenia, Arnaud.

— Dziękuję, sir.

Theisman kiwnął głową podkomendnym i skierował się do swego gabinetu znajdującego się po drugiej stronie korytarza. Borderwijk poszła za nim, lecz została w sekretariacie pilnowanym chwilowo przez bosmanmata pomagającego jej w pracy, a Theisman wkroczył do środka. Na konsoli łącznościowej mrugało pomarańczowe światełko, usiadł więc, wziął głęboki oddech i wcisnął klawisz odbierający połączenie. Na ekranie natychmiast pojawiła się twarz Pritchart.

— Witaj, Eloise. Przepraszam, że tyle to trwało, ale trafiłaś w środek sesji szlifującej detale planu.

— Nie przepraszaj. Po rozmowie, którą właśnie skończyłam, kilkuminutowe oczekiwanie dobrze mi zrobiło na nerwy. To niewielka cena za okazję porozmawiania z kimś, z kim chcę, a nie muszę gadać. — Aż tak źle?

— Gorzej. Znacznie gorzej — zapewniła go i westchnęła. — Ale uczciwość nakazuje przyznać, że przynajmniej częściowo dlatego, że naprawdę nienawidzę słuchać, gdy Giancola mówi coś, z czym choć częściowo jestem zmuszona się zgodzić.

— Nie rozumiem, dlaczego cię to martwi. Nie zgodziłem się z niczym, co ten kutas powiedział przez ostatnie dwa lata, i jakoś mnie to nie wzrusza.

— Bo nie jesteś prezydentem. Nie mogę sobie pozwolić na odrzucenie od ręki stanowiska żadnego ministra tylko dlatego, że go nie lubię albo mu nie ufam.

— Chyba nie możesz — przyznał.

— Przepraszam, nie chciałam się na tobie rozładowywać, ale… wyobraź sobie, że powiedział mi, że odradza bardziej stanowczy ton rozmów z Królestwem.

— Giancola tak powiedział? — upewnił się Theisman.

— Może nie w tych słowach, ale tak. Właśnie się zastanawiam, czy mówił poważnie, czy w ten sposób usiłuje mnie zniechęcić do pomysłu, bo moje notowania w sondażach rosną. A problem polega na tym, że obojętnie jak bym chciała, nie mogę zignorować jego zastrzeżeń całkowicie.

— Bo wiesz, że zostały gdzieś oficjalnie zanotowane na wypadek, gdyby się okazało, że je zignorowałaś, a on miał rację — dokończył Theisman z niesmakiem.

— Częściowo tak, ale spójrzmy prawdzie w oczy, Tom: żadne z nas go nie lubi, ale to nie znaczy, że on jest idiotą. W sumie ma rację: jeśli chcemy zmusić High Ridge’a do ustępstw, musimy wyraźniej powiedzieć, że żarty się skończyły, a schody są strome.

— Jeśli sugerujesz, że znów mu się odbiło ujawnieniem lotniskowców, kategorycznie się sprzeciwiam. Shannon zdołała oddać do służby kolejne dziewięć wraz z pełnymi skrzydłami pokładowymi. Im dłużej utrzymujemy ich istnienie w tajemnicy, tym więcej z zaplanowanej liczby zdoła wejść do służby, a załogi już istniejących będą lepiej wyszkolone.

— Rozumiem twoje stanowisko — Pritchart nie straciła cierpliwości. — I nie zamierzam się sprzeciwiać, co mu zresztą powiedziałam, ale to nie znaczy, że on nie ma racji. Zrobiłam wszystko, co mogłam, poza wzięciem Descroix za łeb, a ta kretynka nadal uważa, że nie mówimy poważnie. Żeby do niej coś dotarło, potrzebne jest drastyczne posunięcie. Najwyraźniej nie rozumie języka dyplomatycznego, trzeba więc jej to powiedzieć tak, żeby pojęła.

— Sądzisz, że to rozsądne?

— Nie wiem, wiem tylko, że normalnymi metodami dyplomatycznymi niczego nie osiągnę z bandą cymbałów zbyt głupich, by zdać sobie sprawę, jakie niebezpieczeństwo im grozi. A nam przez nią także, czy tego chcemy czy nie. Muszę jakoś dotrzeć do tych debili!

Theisman zdołał zachować spokój, choć nie było to łatwe — rosnące bezsilność i zirytowanie Pritchart na Giancolę z jednej strony, z drugiej na Królestwo niepokoiły go od miesięcy. Była to z jego strony pewna hipokryzja, bo czuł dokładnie to samo, być może nawet silniej niż Pritchart. Tylko że, jak przed chwilą powiedziała, on nie był prezydentem. A to znaczyło że rozgniewanie Eloise mogło przynieść znacznie groźniejsze skutki.

— Skoro nie ujawniamy istnienia lotniskowców, co chcesz zrobić? — spytał ostrożnie.

— Powiedzieć im, że albo rybki, albo akwarium. Chcę od nich jakichś ustępstw i uczciwego rozpoczęcia rozmów. Jeśli to nie nastąpi, odwołam negocjatorów na, jak to się ładnie nazywa, konsultacje do stolicy. I jeśli będę musiała, nie odeślę ich przez długie miesiące.

— Brzmi nieco drastycznie. Nie mówię, że jest nieusprawiedliwione czy że to nie jest dobry pomysł na dłuższą metę, tylko że jeśli to zrobimy, tym bardziej krótko po odtajnieniu „Bolthole”, faktycznie zwiększymy nacisk, i to wyraźnie. Być może bardziej niż ktokolwiek by sobie tego życzył.

— Zdaję sobie z tego sprawę, choć nie sądzę, by sytuacja wymknęła się spod kontroli. A już na pewno nie szybko, bo panuje zbyt wielki bezwład. Istnieje natomiast ryzyko, że się mylę, i stąd ta nasza rozmowa — przez chwilę przyglądała mu się z namysłem, po czym spytała: — Jak wam idzie przygotowywanie planów?

— Obawiałem się, że właśnie o to spytasz — westchnął Theisman.

— Nie pytałabym, gdybym miała wybór.

— Wiem. Cóż, prawdę mówiąc, idzie nam lepiej, choć to słowo brzmi dziwnie obscenicznie w tym kontekście.

— Co?

— Im bardziej się w to zagłębiamy, tym bardziej oczywiste staje się, że najlepszym rozwiązaniem jest Plan Czerwony. Niezbyt mi się to podoba, głównie z powodu wpływu na podejście planujących… i przyznaję, moje własne. Widzisz, zawsze wolałem planować ataki, zmuszać przeciwnika do reagowania na moje działania niż odwrotnie i czasami boję się, że to skłania mnie do wyboru nąjagresywniejszego rozwiązania problemu.

— Wątpię, by ktokolwiek, kto cię zna, uznawał cię za żądnego krwi maniaka.

— Jak długo sam tego nie zrobię.

Pritchart przytaknęła i nie skomentowała tego.

— A wracając do rzeczy — Theisman wzruszył lekko ramionami. — Największe szanse daje nam wczesna, silna ofensywa. Wtedy najłatwiej będzie odzyskać okupowane systemy i zneutralizować możliwość przeciwdziałania RMN. Przynajmniej szybkiego przeciwdziałania. Istnieje szansa, że da to okres bezczynności celowej z naszej strony, a przymusowej ze strony Królestwa, na tyle długi, by dyplomatycznymi metodami udało się coś osiągnąć. Jeśli tak się nie stanie, to i tak będziemy w znacznie dogodniejszej niż obecnie pozycji, by kontynuować walkę, która pozostanie wówczas jedyną opcją.

— A jak blisko jesteśmy do stanu gotowości?

Przez długą chwilę Theisman przyglądał się jej z twarzą całkowicie pozbawioną wyrazu.

— To zależy — powiedział w końcu. — Z czysto technicznego punktu widzenia można by zacząć operację jutro, a zakładając, że Królewska Marynarka nie zrobiła niczego, co drastycznie zmieniłoby parametry operacyjne, mielibyśmy siedemdziesiąt, może osiemdziesiąt procent szans na powodzenie.

— Aż tak dużo? — zdziwiła się Pritchart.

Theisman zmarszczył brwi i po chwili dodał:

— Ujmijmy to tak: nawet jeśli wszystkie założenia, na których opiera się nasz plan, potwierdzą się w praktyce, istnieje dwadzieścia do trzydziestu procent szans na to, że przegramy. Brzmi lepiej?

— Nie są to słowa zatwardziałego militarysty i podżegacza wojennego.

— Jeśli chcesz podżegacza wojennego, musisz mnie zwolnić, bo uważam, że każdy, kto chce wojny, jest niespełna rozumu, a jeśli należy do grona, które parę lat temu sromotnie przegrało i tylko cudem nie musiało kapitulować, to jest skończonym kretynem. Naukowy termin to, zdaje się, down lub matołectwo, jeśli się nie mylę. Zrozum, muszę zachęcać swoich planistów do agresywnego myślenia, jeśli chcę, by ten plan miał ręce i nogi, czyli umożliwiał pokonanie Sojuszu. Natomiast brutalna prawda jest taka, że nawet jeśli zwyciężymy, nasze problemy się nie skończą, chyba że podbijemy Królestwo Manticore. A nawet jeśli zadamy Royal Manticoran Navy na początku takie straty, jak sądzę, podbój systemu Manticore będzie krwawy, kosztowny i bardzo, ale to bardzo paskudny… a okupacja jeszcze gorsza i podejrzewam, że nieskuteczna na dłuższą metę. Dlatego jestem zdecydowanym przeciwnikiem wznowienia walk, jeśli istnieje jakakolwiek alternatywa.

— Doceniam to, Tom — powiedziała cicho, ani przez chwilę nie wątpiąc w jego szczerość. — A to, że wiem, iż naprawdę tak uważasz, jest jednym z wielu powodów, dla których nie przyszłoby mi nawet do głowy chcieć zastąpić cię kimś innym.

— Moim obowiązkiem jest przedstawić ci wszystkie powody, dla których nie należy doprowadzać do wojny, podobnie jak jest nim opracowanie planu toczenia tej cholernej wojny i wygrania jej, jeśli już się zacznie. A skoro już mowa o powodach, dla których nie należy tego robić, trzeba pamiętać o potencjalnych kosztach w stosunkach międzynarodowych.

— Pamiętam o tym — zapewniła go Pritchart. — Jeszcze nie odrobiliśmy strat wywołanych zeznaniami Parnella w Lidze Solarnej. Co prawda ich dziennikarze szeroko omawiali nasze reformy, a ja wymieniłam kilka naprawdę przyjacielskich not z prezydentem Ligi, ale opinia publiczna to inna sprawa. Powoli poprawiają się też stosunki z sąsiadami, bo nie są ślepi i widzą, z czyjej winy negocjacje pokojowe tak się ciągną. Fakt, że nadal chcemy rozmawiać, działa bardzo silnie na naszą korzyść i nie zamierzam tego przekreślać. Ale musimy ruszyć w końcu te negocjacje z martwego punktu, i to nie tylko z powodu Arnolda. Mamy moralny obowiązek w stosunku do ludzi pragnących wrócić do Republiki, jak też i tych, którzy tego nie chcą. Wobec tych ostatnich polega on na tym, by przerwać ich niepewność jak najszybciej i na stałe.

— Rozumiem to, ale Plan Czerwony dający nam największe szanse powodzenia to ofensywa na wszystkich frontach, która nie zatrzyma się na naszych dawnych granicach, Eloise. Przewiduje atak na Trevor Star siłami odpowiednimi, by zniszczyć całą Trzecią Flotę Królewskiej Marynarki. W ten sposób RMN straci ponad połowę superdreadnoughtów rakietowych i trzecią część lotniskowców. Równocześnie zacznie się seria ataków na okupowane systemy tak zaplanowana, by siły atakujące miały wystarczającą przewagę, żeby rozstrzygnąć walkę w pierwszym starcu. W tym samym czasie zaatakujemy ważniejsze bazy sojuszu wzdłuż starej granicy, a szczególnie Grendelsbane. Ku mojemu szczeremu zaskoczeniu po dokładniejszym sprawdzeniu okazało się, że baza jest tak słabo chroniona, iż do jej zdobycia wystarczą znacznie mniejsze siły niż zakładałem. A istnieje też realna możliwość zaskoczenia stacji Sidemore w systemie Marsh i zniszczenia wszystkich stacjonujących tam okrętów liniowych. Jeśli to się nam powiedzie, Królestwu pozostanie jedynie Home Fleet, której nie da się użyć do działań ofensywnych, bo to pozostawiłoby system Manticore bez żadnej obrony. A to, przynajmniej w teorii, powinno zmusić rząd Królestwa do negocjowania pokoju na naszych warunkach. Mamy dość okrętów, by to wykonać, ale przy bardzo niewielkim marginesie bezpieczeństwa. Zbyt małym jak na mój gust. I żeby to się powiodło, musimy przeprowadzić atak szybko, nim się zorientują, co im grozi, i zmienią rozmieszczenie sił.

— Na jakie?

— Najlogiczniej byłoby wycofać się ze wszystkich okupowanych systemów i skoncentrować siły w Trevor Star, bo to najistotniejszy system poza układem Manticore. I naturalnie bardzo wzmocnić obronę Grendelsbane, bo tam w stoczniach czeka najwięcej okrętów na dokończenie. No i pozostaje kwestia Graysona… Prawdę mówiąc, Marynarka Graysona niepokoi mnie prawie tak samo jak Rogal Manticoran Navy. Wszystkie dane wywiadu wskazują, że High Ridge zdołał naprawdę wkurzyć tak władze, jak i mieszkańców Graysona, ale nie sądzę, by doszli do etapu, w którym odmówią pomocy Królestwu. Część moich ludzi tak właśnie uważa, ale są w błędzie. A to niestety kolejny argument za uderzeniem szybkim, silnym i tak zaskakującym, jak tylko nam się uda. Biorąc pod uwagę, jak napięte są obecnie stosunki między Graysonem a Królestwem, Mayhew będzie miał problem. Będzie musiał bowiem nie tylko zatroszczyć się o bezpieczeństwo systemu Yeltsin. Poza tym naprawdę szczerze wątpię, by Janarek czy Chakrabarti zadali sobie trud choćby wstępnego zaplanowania czegokolwiek, co byłoby niezbędne, by Marynarka Graysona mogła się szybko rozwinąć i wpłynąć na przebieg naszych operacji. Naturalnie jeśli te ostatnie będzie można przeprowadzić zgodnie z przewidywanym rozkładem czasowym.

— A będzie można?

— Gdybym sądził że nie, nie zakładałbym tego, prawda? — uśmiechnął się Theisman. — Teraz próbujemy wypośrodkować między wzięciem pod uwagę nieprzewidywalnych drobiazgów, które spowolnią w pewnym stopniu nasze działania, a uniknięciem paraliżu wynikającego z nadmiernego brania ich pod uwagę. Wszystko to jednak oparte jest na założeniu, że to my zadamy pierwszy, potężny a niespodziewany cios, i to właśnie najbardziej mnie martwi.

Pritchart uniosła pytająco brwi, lecz nie odezwała się słowem.

Theisman zaś potarł podbródek, najwyraźniej zastanawiając się, jak jej to najprościej powiedzieć.

— Mogę zagwarantować, że zaskoczenie się uda, jeśli zaatakujemy w trakcie rozmów pokojowych — wyjaśnił w końcu. — Tylko że to może oznaczać wygranie wszystkich bitew, a przegranie wojny z powodu konsekwencji tak dyplomatycznych, jak i militarnych. Bo od momentu, w którym to zrobimy, wszyscy, ale to dosłownie wszyscy uznają, że wróciła Ludowa Republika Legislatorów pod nowym szyldem. A to oznacza problemy nie tylko międzynarodowe, ale i wewnętrzne, bo ludzie, których od czterech lat próbujemy przekonać, że odtwarzamy starą, demokratyczną Republikę, przestaną w to wierzyć. A to byłaby cholernie wysoka cena za pokonanie Królestwa Manticore.

— Cholernie wysoka — powtórzyła cicho.

I przez prawie minutę nie odzywała się, wpatrując się w niego niewidzącym spojrzeniem.

— Co próbujesz mi powiedzieć? — spytała w końcu. — Bo wiem, że nie dajesz popisu elokwencji dla przyjemności usłyszenia własnego głosu.

— Chodzi mi o to, byśmy oboje wiedzieli, że musimy zrobić naprawdę wszystko co w ludzkiej mocy, by znaleźć rozwiązanie bez uciekania się do wojny. Natomiast jeśli już będziemy zmuszeni użyć siły, to Plan Czerwony daje nam największe szanse zwycięstwa, tylko wykonać go musimy inaczej, niż wykonano plan DuQuesne. Nasza dyplomacja musi dowieść, że naprawdę zrobiliśmy wszystko i jeszcze trochę, by uzyskać pokojowe rozwiązanie. Żeby plan się powiódł, musimy z dużym wyprzedzeniem rozmieścić w odpowiednich miejscach nasze siły, ale nie możemy zacząć ataku, dopóki Royal Manticoran Navy nie odda pierwszego strzału lub dopóki rząd Królestwa nie zerwie negocjacji. My tego nie możemy zrobić! Nie po tym, ile oboje uczyniliśmy, by udowodnić, że to już nie jest Ludowa Republika Haven.

— A kiedy choćby zasugerowałam, abyśmy to zrobili? — spytała ostro Pritchart.

— Nie… — zaczął i urwał.

A potem wzruszył bezradnie ramionami, odetchnął głęboko i potrząsnął głową.

— Przepraszam — powiedział cicho. — Wiem, że niczego podobnego nie sugerowałaś. Tylko… tylko że zaszliśmy już tak daleko i tak wiele osiągnęliśmy, a jeśli wznowimy działania wojenne, nawet jeśli wygramy, i tak to wszystko stracimy. To mnie… przeraża… nie boję się o siebie, boję się o Republikę.

— Rozumiem — powiedziała równie cicho, patrząc mu w oczy. — Ale nie mogę ignorować innych swoich obowiązków, ponieważ wykonanie ich może doprowadzić do wojny. Zwłaszcza w sytuacji, w której Królestwo nie pozwala mi zakończyć poprzedniej. I dlatego muszę wiedzieć, Tom, czy jeśli powiem Descroix i High Ridge’owi, że jestem gotowa przerwać negocjacje, co może zostać zrozumiane jako zerwanie rozejmu, ty i flota poprzecie mnie.

Przez chwilę przyglądali się sobie z rosnącym napięciem.

Mężczyzna, który umożliwił odtworzenie Republiki. I kobieta, która dokonała tego odtworzenia. A potem Thomas Theisman kiwnął głową i powiedział ze smutkiem ale bez wahania:

— Oczywicie że tak. Po to właśnie jest konstytucja.

Загрузка...