ROZDZIAŁ LV

Komandor porucznik Sarah Flanagan skończyła redagować raport, podpisała go i odesłała do systemu. Nie wątpiła, że wkrótce znów go zobaczy, ale na to nie była w stanie nic poradzić — na pewno zapomniała czegoś wypełnić albo skreślić, albo znów udało jej się niechcący usunąć jakiś numer czy popełnić jakieś inne karygodne biurwowate przestępstwo. Bo jakoś tak każdy jej raport miał podobnie poważne błędy i wracał od kapitana Louisa al-Salila z miażdżącą krytyką.

Cóż, al-Salil miał duszę biurwy i papierki były jego żywiołem. Gdyby połowę czasu zmarnowanego na nie poświęcił na treningi skrzydła, którym dowodził… Niestety z jego punktu widzenia treningi były nudnym i zbędnym marnowaniem czasu. Skoro już musiały mieć miejsce — bo tak nakazywały święte regulaminy, najlepiej było je przeprowadzać w symulatorach. A to, że wystarczało ich ledwie dla czwartej części skrzydła, przez co niemożliwe były ćwiczenia całej formacji, nie przeszkadzało mu w najmniejszym stopniu.

Sarah miała na ten temat zgoła odmienne zdanie, a nawet uważała, iż ma ku temu podstawy, trafiła bowiem tu po dłuższej służbie na HMS Mephisto przydzielonym do Home Fleet, a fachu uczyła się u admirał Truman w czasie operacji Buttercup. Już tempo i poziom wyszkolenia załóg kutrów w Home Fleet były zauważalnie gorsze, ale mogłyby uchodzić za ideał w porównaniu z tymi, które za wystarczające uznał al-Salil. Flanagan w trakcie ofensywy 12. Floty była ledwie porucznikiem, ale już wtedy miała zamiar zostać dowódcą dywizjonu, toteż chłonęła wszystko i używała zdobytej wiedzy z agresywną skutecznością, co pozwoliło jej osiągnąć cel w rekordowym czasie. Choć gdyby wiedziała, że dostanie przydział na stację kosmiczną udającą lotniskowiec gdzieś na pogranicznym zadupiu, dobrze by się zastanowiła, czy nie przyhamować z ambicjami.

Rozumiała, że było to jedyne wyjście po makabrycznych redukcjach floty przeprowadzonych przez nową Admiralicję i połączonych z dużą rozbudową kutrów jako najtańszego środka obrony systemowej. Faktem było, że skrzydło kutrów było w stanie patrolować większy obszar przestrzeni niż eskadra niszczycieli czy lekkich krążowników, ale dla pechowców przydzielonych do takich zadań stanowiło to niewielką pociechę. A ona jako doświadczony pilot znalazła się w ich gronie.

Stacja Jej Królewskiej Mości T-001 nie doczekała się nawet nazwy, ale z przyczyn, których Flanagan nie zdołała poznać, potocznie zwano ją Tamale. Nikt nie wiedział dlaczego, bo potrawy o tej nazwie nijak nie przypominała, ale nazwa przyjęła się. Jedyne, co o niej można było powiedzieć, to że była duża. Jako stacja przeładunkowa odziedziczona po Ludowej Republice nie posiadała żadnych wygód, lecz było w niej dość miejsca, by po modyfikacjach zmieścić całe skrzydło kutrów plus magazyny, warsztaty i kwatery. Te ostatnie były znacznie przestron-niejsze niż na lotniskowcu, ale ponieważ nikt się o to nie zatroszczył, były też obskurne, czego zresztą należało się spodziewać po przerobionych magazynach.

Fakt, że miała dwa razy większą kabinę tylko dla siebie, nie rekompensował jej jednak przerażająco niskiego poziomu, jaki przedstawiało sobą 1007. Skrzydło (Czasowe). Uczciwość natomiast nakazywała przyznać, że nie było to włącznie winą przydzielonego do niej personelu, ale przede wszystkim zasługą dowódcy skrzydła i dowódcy obrony systemu, wiceadmirała Schumachera.

Poziom wyszkolenia i gotowości, jaki tu zastała, dosłownie odebrał jej mowę na dłuższy czas. Słyszała, że Schumacher był uważany przez obecną Admiralicję za cudowne dziecko, choć o ograniczonym doświadczeniu bojowym. Jej zdaniem dziecko przypominał rzeczywiście — pijane i we mgle. Niestety jako najmłodszy dowódca dywizjonu w skrzydle al-Salila nic nie była w stanie poradzić na rażące braki zdolności bojowych tak skrzydła, jak i całej obrony systemowej.

Wzięła się do czytania rozkazów i zaklęła zwięźle, ale z uczuciem. Al-Salil chciał, by jej załogi przeprowadziły inwentaryzację wszystkich alarmowych zapasów. Obsługa techniczna skrzydła była do tego zupełnie wystarczająca, a nawet więcej, należało to do jej obowiązków. Po co więc personel latający miał je sprawdzać? Na racjach ratunkowych jeszcze nikt się nie dorobił poza producentem, bo spożywcze były tylko wówczas, gdy nic innego jadalnego nie znajdowało się w pobliżu, więc kradzież na skalę przemysłową w ogóle nie wchodziła w grę. A po to by złapać jakiegoś drobnego złodziejaszka, kilkuset ludzi, którzy powinni spędzać czas na doskonaleniu swych umiejętności, miało go marnować na bezproduktywnym zajęciu. Westchnęła ciężko i miała już potwierdzić otrzymanie tego idiotyzmu, gdy cały wszechświat uległ drastycznej zmianie.

Nagłe, przeszywające wycie klaksonu alarmowego zaskoczyło ją kompletnie, ale wyćwiczone odruchy zadziałały bezbłędnie. Była w połowie drogi do drzwi, gdy dotarło do niej, że się w ogóle poruszyła. A na korytarzu i w pełnym biegu znalazła się, gdy w okolicy dopiero wybuchł gwar zdumionych okrzyków, trzaskających mebli i gwałtownie otwieranych drzwi przy wtórze tupotu rosnącej lawinowo liczby stóp. Pierwsza dopadła windy, nim jeszcze umilkł dźwięk alarmu bojowego.

Gabinet dowódcy dywizjonu znajdował się na tym samym poziomie co pokład hangarowy tego dywizjonu, toteż wyprzedził ją tylko jeden członek załogi, ale na to nie było już rady — chorąży Giuliani praktycznie mieszkał na pokładzie Switchblade. Giuliani był sternikiem i zdołał przekonać jakoś komputer pokładowy do występowania w roli jego osobistego symulatora lotów. Było to oczywiście rażące naruszenie dyscypliny, bo samowolnie używał sprzętu bojowego i zużywał go w ten sposób bez potrzeby — i tak by to bez dwóch zdań ocenił al-Salil. Tylko że Flanagan jakoś zapomniała mu o tym wspomnieć.

— Co się dzieje, Cal? — spytała zdyszana, hamując z piskiem obcasów w wejściu do kabiny.

— Nie jestem pewien — odparł Giuliani, nie odwracając się od ekranu taktycznego, który uaktywnił, gdy tylko rozległ się dźwięk alarmu bojowego. — Ale wygląda na to, że mamy przesrane!

Flanagan zamarła zaskoczona — Giuliani nigdy nie przeklinał, a na dokładkę pierwszy raz słyszała, by mówił tak ponurym tonem.

— Mógłbyś być nieco bardziej konkretny? — spytała, otrząsając się z zaskoczenia.

Tym razem spojrzał na nią i uśmiechnął się przepraszająco.

— Przepraszam, skip. Regulaminowa odpowiedź brzmi, że wygląda na to, iż jesteśmy atakowani przez przeważające siły niewiadomego pochodzenia. Tyle tylko, że jeśli się całkowicie nie mylę, to jak najbardziej wiadomego. To Marynarka Republiki.

— Marynarka Republiki… — Flanagan chciała, by zabrzmiało to jak pytanie, ale zabrzmiało jak potwierdzenie.

No bo niby kto inny miałby atakować siły Royal Manticoran Navy w systemie Tequila? Elfy? Mimo to czuła niedowierzanie — wszyscy słyszeli plotki o nowych okrętach Republiki, ale nikt nie zasugerował nawet, że może ona uderzyć w najbliższym czasie.

— Jakoś nikt inny nie przychodzi mi do głowy — odparł Giuliani.

W tym momencie na pokład Switchblade zaczęli przybywać pozostali członkowie załóg i natychmiast zabrali się do wkładania skafandrów próżniowych. Z reguły nie były one przechowywane na kutrach, ale przeróbka stacji nie była do końca przemyślana i zapomniano o takim drobiazgu jak magazyn skafandrów. Postanowiono więc, że każda załoga będzie swoje trzymała na pokładzie kutra, skoro w kutrze znajdowały się jej stanowiska bojowe. Powodowało to nieco zamieszania, gdy wszyscy próbowali je równocześnie włożyć, toteż na Switchblade robiono to na dwie tury, co w praktyce zajmowało tyle samo czasu, a było wygodniejsze. Flanagan przydzieliła się do drugiej tury, toteż teraz podeszła do Giulianiego i zajrzała mu przez ramię.

I uznała za całkowicie słuszną jego ocenę sytuacji. Jedyną obronę systemu stanowiły dwa skrzydła kutrów bazujące na stacjach T-001 i siostrzanej T-002. Był to idiotyzm, biorąc pod uwagę, że Teąuila była najgłębiej położonym systemem w obszarze Republiki zdobytym w czasie ostatniej ofensywy Dwunastej Floty. Dwa skrzydła wystarczały do odparcia próbnego ataku, czyli rozpoznania bojem, ale poza tym nadawały się jedynie do roli dzwonka ostrzegawczego. Obronić systemu nie były w stanie, choć mogły zwiększyć cenę jego zdobycia.

Niestety wyglądało na to, że Marynarka Republiki przygotowała się, by ją zapłacić.

Wiceadmirał Schumacher przynajmniej ustawił sieć wczesnego ostrzegania na obrzeżach systemu. Dzięki temu obrońcy dysponował: jakimiś konkretnymi danymi o napastnikach, bo anteny pasywnych sensorów, które miały obejmować cały perymetr i być w stanie wykryć ślad wyjścia z nadprzestrzeni daleko poza granicą przejścia w tę nadprzestrzeń, nigdy nie zostały zbudowane, jako że było to zbyt kosztowne. W tym przypadku miało to niewielkie znaczenie, bo Marynarka Republiki nie bawiła się w subtelności — wysłała eskadrę superdreadnoughtów, w osłonie krążowników. Oznaczało to, że poniosą straty, bo grasery Shrike’ów mogły zaszkodzić nawet superdreadnoughtom, ale kutry zostaną przez nie zmasakrowane, ponieważ atakować będą bez wsparcia.

— Dostaliśmy polecenie startu, skip — oznajmił porucznik Benedict, pierwszy oficer Switchblade.

Flanagan odwróciła się i spojrzała na niego pytająco.

— Wygląda na Delta Trzy, przynajmniej w pierwszej fazie lotu — dodał.

— Kiedy mamy startować? — spytała.

— Za trzydzieści jeden minut. Obsługa zaczęła rozgrzewać węzły, gdy tylko ogłoszono alarm. Za dwadzieścia osiem minut będą w pełni sprawne.

— Jaki zestaw rakiet?

— O tym ani słowa. — Benedict wzruszył ramionami. — Wygląda na to, że mamy lecieć ze standardowym.

Flanagan dużym wysiłkiem woli zdołała nie zakląć i nie wytrzeszczyć na niego oczu — to nie byłoby dobre dla morale załogi — natomiast sparaliżowało ją na dobrych kilka sekund. Zestaw standardowy zawierał po trochu wszystkiego, a więc niczego w wystarczającej ilości. Był przewidziany tak, by umożliwić działanie w praktycznie każdych warunkach, ale był to zestaw alarmowy. Zwyczajowo dowódca skrzydła dobierał uzbrojenie do czekającego go zadania taktycznego, chyba że nie miał na to czasu. W tym wypadku czasu było dość, bo nawet gdyby przeciwnik dysponował rakietami o takim samym zasięgu jak Royal Manticoran Navy, stacja znalazłaby się w jego zasięgu dopiero za prawie trzy godziny; udałoby się przezbroić całe skrzydło na sensowniej sze zestawy rakiet. Tym bardziej że system przeładowywania amunicji był jedną z niewielu rzeczy, które się na Tamale nie psuły.

Problem polegał na tym, że ani al-Salil, ani Schumacher o tym nie pomyśleli.

Omal nie skontaktowała się z tym pierwszym i nie powiedziała mu, że najwyższy czas, by przestał panikować. Nie wątpiła, że większość załóg zginie w tym ataku, choć emocjonalnie nie mogła w to uwierzyć. Dlatego też była w stanie funkcjonować jak na dobrze wyszkolonego zawodowca przystało. I tenże zawodowiec nie miał zamiaru ginąć na darmo tylko dlatego, że miał idiotę za dowódcę.

Powstrzymała się w ostatniej chwili — była najmłodszym dowódcą dywizjonu w skrzydle i wiedziała, jak al-Salil zareaguje. Albo będzie marnował czas na głupią dyskusję, w wyniku której każe jej się zamknąć, albo pozbawi ją dowództwa i zostawi na stacji. Nie miała ochoty ani na jedno, ani na drugie.

— Beny, na moją odpowiedzialność zmień zestaw amunicyjny — poleciła zwięźle, a widząc jego minę, dodała: — Jeśli się pospieszymy, zdążymy. Użyj częstotliwości dywizjonu. Chcę, żeby wszystkie maszyny dostały zestaw Lima Roger 2. Gdyby ktoś z obsługi miał jakieś pytania, przełącz go na mnie.

— Aye, aye, ma’am — potwierdził Benedict.

Zestaw Lima Eoger 2, czyli Long-Ranges No. 2, nie był idealny, ale przynajmniej dawał szansę przebicia się przez obronę antyrakietową okrętu liniowego z dużej odległości. Został dobrany tak, by pomóc kutrom atakować okręty liniowe poza zasięgiem ognia wspierającego własnych jednostek. Dlatego sporo rakiet posiadało głowice zawierające zagłuszacze, cele pozorne i inne środki wojny radioelektronicznej.

Nie było to wiele, ale tyle tylko mogła zrobić, by pomóc swoim załogom jak najlepiej wykonać zadanie w tych okolicznościach.

— Przeładunek rakiet zostanie zakończony za niecałe dziewięć minut, ma’am — zameldował Benedict. — Do startu pozostało nam jedenaście i pół minuty. Na styk, ale się udało.

— Doskonale — pochwaliła go, uszczelniając skafander. — Kapitan al-Salil zareagował w jakikolwiek sposób?

— Nie, ma’am — odparł boleśnie neutralnym tonem Benedict.

Flanagan prychnęła pogardliwie.

Oczywiście, że nie było reakcji, bo najprawdopodobniej cymbał tego w ogóle nie zauważył. Trudno było się dziwić, skoro nie miał żadnego planu bitwy, bo nie zadał sobie wcześniej trudu, by go opracować. Wszystko wskazywało na to, że będzie to powtórka pokazu konkursowej wręcz niekompetencji martwego i nieopłakiwanego Elvisa Santino w systemie Seaford 9. A Sarah Flanagan nie była w stanie zrobić absolutnie nic, by to zmienić.


* * *

Wiceadmirał Agnes de Groot z dogłębną satysfakcją obserwowała główną holoprojekcję taktyczną, pomostu flagowego.

Do operacji Thunderbolt podchodziła bez entuzjazmu — nie dlatego, że nie chciałaby wyrównania rachunków z Królewską Marynarką, i nie dlatego, że nie zgadzała się z prezydent Pritchart. Też uważała, że Królestwu Manticore trzeba dać nauczkę za kłamstwa i oszustwa w negocjacjach. I nawet nie dlatego, że nie zgadzała się z założeniami planu czy strategią.

Jej brak entuzjazmu wynikał z zakazu przeprowadzenia jakiegokolwiek rozpoznania obrony systemu Tequila przed atakiem.

Agnes de Groot doszła do stopnia flagowego we flocie, która regularnie brała cięgi poza wyjątkami w stylu operacji Ikar. Cięgi te spuszczał jej Sojusz, toteż nie było nic dziwnego w tym, że raczej sceptycznie podchodziła do informacji wywiadu floty o katastrofalnym wręcz spadku poziomu wyszkolenia, gotowości i ogólnej skuteczności Royal Manticoran Navy. Była pewna, że oceny te są przesadzone, a to z kolei powodowało, że nie bardzo była w stanie uwierzyć, iż RMN postąpiła aż tak głupio i zredukowała siły broniące systemu Tequila do poziomu podawanego przez wywiad.

Wiedziała, że dane, na podstawie których opracowano te oceny, pochodziły wyłącznie z zapisów sensorów cywilnego typu zainstalowanych na frachtowcach przelatujących przez system. Nowoczesnych, fakt, ale cywilnych. Żadnej flocie nie byłoby trudno ukryć przed nimi dowolnej liczby okrętów w systemie planetarnym. A Królewska Marynarka dysponowała najlepszą elektroniką w okolicy i de Groot była przekonana, że to właśnie miało miejsce. Okazało się, że się myliła.

Jej sondy znajdowały się dwanaście milionów kilometrów, czyli ponad czterdzieści sekund świetlnych, przed okrętami osłony, a druga sfera osłaniała flanki i tyły jej formacji. I żadna niczego nie wykryła. Mimo przekonania o przewadze środków wojny radioelektronicznej Królewskiej Marynarki de Groot nie mogła uwierzyć, by była ona aż tak wielka, że sondy nie wykryły choćby jednego okrętu liniowego zbliżającego się w zasięg skutecznego ognia rakietowego. Fakt, te zasięgi były różne — sądząc z ostatnich walk przed zawarciem rozejmu, najnowsze wielostopniowe rakiety Royal Manticoran Navy miały zasięg około sześćdziesięciu pięciu milionów kilometrów, czyli o ponad osiem milionów większy niż to, czym w tej chwili dysponowała Marynarka Republiki. Ale nawet RMN z tej odległości nie była w stanie uzyskać zbyt wielu trafień i musiała zbliżyć się znacznie bardziej niż na trzy i pół minuty świetlnej. A więc jej sondy powinny wykryć choćby jeden czy dwa okręty, gdyby te znajdowały się bliżej niż pięć minut świetlnych. Od sond naturalnie, nie od jej okrętów. Nadal nie całkiem mogła uwierzyć, że ich tam nie ma, ale powtarzała sobie kategorycznie, że jest to jedynie skutek manii prześladowczej. Bo gdyby okręty Królewskiej Marynarki miały udzielić wsparcia dwustu jedenastu zbliżającym się kutrom, to musiały być tam, gdzie szukały ich sondy.

Poza tym ze sposobu ataku kutrów jednoznacznie wynikało, że co do poziomu wyszkolenia i stanu gotowości przeciwnika wywiad miał rację. Ten, kto dowodził obroną systemu, był odważny, ale i niewiarygodnie wprost głupi. Wysłał bowiem wszystkie kutry, jakimi dysponował, do czołowego ataku na jej formację. Wszystkie, bo dwa skrzydła to 216 maszyn, a kilka zawsze miało przeglądy lub przechodziło drobne naprawy. Ich dowódca nie próbował żadnych manewrów, po prostu poszedł do szarży jak w starożytności kawaleria. Owszem, w ten sposób unikał salw burtowych i osłon, bo wystawiał kutry tylko na ogień pościgówek, ale to znaczyło, że nie miał pojęcia, iż Marynarka Republiki posiada już generatory osłon dziobowych.

No i był przekonany, że ma do czynienia wyłącznie z okrętami liniowymi.


* * *

— Następna wiadomość od dowódcy skrzydła, skip — zameldował mat Lawrence.

Flanagan obróciła się ku niemu wraz z fotelem i machnęła ręką, starając się, by ten gest nie wyrażał lekceważenia.

Wiedziała, że jej się nie udało.

— Kapitan al-Salil przypomina wszystkim dowódcom Shirke’ów, by zbliżyli się na minimalną odległość, nim otworzą ogień — poinformował ją mechanicznym wręcz tonem Lawrence.

— Potwierdź — prychnęła pogardliwie, nie próbując tym razem niczego ukrywać.

To już naprawdę nie miało znaczenia, a wiedziała, że wszystkie załogi dywizjonu czują to samo co ona. Od ponad dwóch godzin oba skrzydła leciały ze stałym przyspieszeniem na spotkanie wroga, od którego dzieliło je mniej niż czterdzieści minut, a jedyne, do czego był zdolny ten patentowany kretyn, to wysyłanie głupawych przypomnień zamiast czegoś choćby przypominającego rozkazy operacyjne.

Podejrzewała, że rzeczony kretyn patentowany wybrał nawet plan ataku, tylko niestety poszedł po linii najmniejszego oporu, podobnie jak w wypadku uzbrojenia. Plan Delta Trzy był bowiem najogólniej ze wszystkich sprecyzowanym zestawem celów i sposobów ich osiągnięcia. Dla Flanagan od wielu miesięcy było oczywiste, że ani al-Salil, ani Schumacher nie wierzą, że Republika odważy się zaatakować Tequilę. Skutkiem czego żaden nie marnował czasu na opracowanie jakiegokolwiek sensownego planu obrony systemu. Ograniczyli się do planuów na wypadek czysto lokalnych zamieszek lub rajdu czy też rozpoznania walką, przpeprowadzonych przez niewielkie i z założenia lekkie siły. Delta 3 byłby nawet skuteczny przeciwko paru flotyllom niszczycieli czy eskadrze krążowników, nawet gdyby były to krążowniki liniowe. W starciu z eskadrą superdreadnoughtów był równie sensowny co siatka na robaki w śluzie powietrznej.

Jedyne, co w tym wszystkim było miłe, to że dowódca tej eskadry najwyraźniej miał podobne braki w znajomości taktyki co obaj dowodzący w systemie oficerowie RMN. Przyjął bowiem szyk jakby specjalnie przemyślany tak, by plan Delta 3 mógł wykazać pełną skuteczność. Nie próbował utworzyć z jednostek osłony żadnej formacji obronnej przeciwko atakowi kutrów, trzymając krążowniki bezsensownie blisko okrętów liniowych. Owszem, pozwalało to na zmasowany ogień artyleryjski, który z pewnością spowoduje spre straty wśród Shirke’ów, gdy te będą chciały użyć graserów, ale tak ciasny szyk powodował zakłócenia odczytów sensorów pokładowych, a poza tym stanowił wręcz cel dla rakiet, które lada chwila zaczną odpalalć Ferrety.

Okręty na ekranie taktycznym kolejno zaczęły zmieniać barwę, w miarę jak oficer taktyczny al.-Salila nadawał priorytety celom. Wybrane zostaly wszystkie krążowniki eskorty, co było przyznaniem się do porażki jeszcze przed rozpoczęciem bitwy, bo w ten sposób dowódca przyznawał, że są to jedyne okręty, które może zniszczyć, choć wątpiła, by al-Salil przyznał się do tego nawet sam przed sobą. Wymówkę miał idealną: założeniem planu Delta 3 było zlikwidowanie w pierwszej kolejności osłony, by umożliwić Shrike’om użycie graserów z minimalnej odległości przeciwko okrętom stanowiącym główny cel ataku. Gdyby mieli do czynienia z krążownikami liniowymi czy nawet z pancernikami, byłoby to sensowne założenie. Przeciwko superdreadnoughtom przygotowanym na atak, czyli mającym uaktywnione osłony burtowe i obsadzone stanowiska artyleryjskie, było to samobójstwo, a zniszczenia, jakie powstaną w wyniku trafień tych nielicznych szczęśliwców, którzy dotrą wystarczająco blisko, będą w najlepszym razie drobne i powierzchowne.

W tym układzie wybór krążowników był nawet sensowny — dzięki temu napastnicy poniosą choć jakieś zauważalne straty. Flanagan uśmiechnęła się ponuro — skoro mieli zginąć, to przynajmniej zabiorą ze sobą tylu wrogów, ilu tylko się da. Postanowiła sprzedać życie swoich załóg najdrożej, jak potrafiła, z nadzieją że…

Obraz na ekranie taktycznym ponownie uległ zmianie.

I Sarah Flanagan musiała przyznać, że dowodzący okrętami Marynarki Republiki wcale nie był takim nieukiem, jak sądziła.


* * *

Agnes de Groot uśmiechnęła się drapieżnie, obserwując zmiany w holoprojekcji taktycznej.

Nadlatujące kutry nadal były obłokiem czerwonych punktów dzięki niesamowicie skutecznym systemom elektronicznym tak pokładowym, jak i posiadanym przez boje oraz sondy. Mimo to komputery były w stanie przeprowadzić lepszą identyfikację celów, niż miała wcześniej nadzieję. Naturalnie mógł to być specjalny manewr przeciwnika, co przy skuteczności jego ECM-ów zdawało się wykonalne, ale nie sądziła, by tak właśnie było. Wszystko wskazywało na to, że zaskoczyła obrońców kompletnie nie przygotowanych i działali odruchowo, nie bardzo wiedząc, jak zareagować na to nieoczekiwane zagrożenie.

Które właśnie stało się znacznie poważniejsze, niż dotąd myśleli.

Trzy symbole jej okrętów, niczym dotąd nie różniące się od pozostałyd superdreadnoughtów, teraz zostały otoczone przez roje zielonych punkcików oddalające się z dużym przyspieszeniem. Były to dywizjony kutrów rakietowych klasy Cimeterre, a trzy okręty były lotniskowcami. Ponieważ wywiał potwierdził, że Royal Manticoran Navy pozostała przy lotniskowcach wielkości dreadnoughta, Shannon Foraker przejęła odmienne założenie. Wielkość przyjęta przez RMN w połączeniu ze skuteczniejszymi kompensatorami bezwładnościowymi dawała najlepsze możliwe połączenie przywieszenia i manewrowości niezbędnych do ataku. Maryrarka Republiki zdecydowała się na inną doktrynę użycia kutrów — stanowiły głównie obronę okrętów liniowych przed atakiem kutrów przeciwnika. Dlatego też lotniskowce nie musiały być szybsze od superdreadnoughtów, których miały bronić. Mogły więc być większe, co pozwalało na zabranie większej liczby kutrów. Shannon zdecydowała że najrozsądniej będzie utrzymać taką samą wielkość jak superdreadnoughtów, bo pozwalało to na wykorzystanie tych samych komponentów do budowy i napraw, jak choćby węzły napędu.

W ten sposób, podczas gdy standardowy lotniskowiec Królewskiej Marynarki przenosił 112 kutrów, jednostka klasy Aviary miaa ich na pokładzie 245, z czego pięć zapasowych.

I teraz 720 kutrów klasy Cimeterre ruszyło z maksymalnym przyspieszeniem na spotkanie mającej mniej niż jedną trzecią tej liczby formacji kutrów Royal Manticoran Navy. Formacji na dodatek zbyt ciasnej i poruszającej się ze zbyt dużą prędkością, by miała szansę uniknąć spotkania.


* * *

Sarah Flanagan wiedziała, że wszyscy zginą.

I to na próżno.

Dopiero w tym momencie zrozumiała, jak bardzo cała Royal Manticoran Navy zawiodła swoją Królową i mieszkańców Gwiezdnego Królestwa. Od wywiadu floty i Admiralicji zaczynając, a na niej samej kończąc. I poczuła taki wstyd, jakiego nie zaznała nigdy w życiu.

Marynarka Republiki dysponowała lotniskowcami wbrew temu, co twierdził wywiad, któremu wszyscy uwierzyli. Nikt nie podejrzewał prawdy, bo nikt nie zadał sobie trudu, by myśleć. A jeśli nawet coś podejrzewał, zachował to dla siebie.

A teraz przyszedł czas, by zapłacić za tę głupotę.

I nie chodziło tu tylko o los obrońców systemu Teąui-la — wiedziała, że podobnie będzie we wszystkich okupowanych systemach, które zaatakuje Republika. Co prawda w większości stacjonowały oprócz kutrów normalne okręty — eskadra krążowników czy kilka flotylli niszczycieli — a zdarzały się takie, w których można było znaleźć nawet okręty liniowe, ale to było w tej sytuacji bez znaczenia. Bo jeżeli Marynarka Republiki do ataku na tak słabo broniony system jak Teąuila przydzieliła trzy lotniskowce, znaczyło to, że ma ich dość, by tam, gdzie spodziewa się sensowniejszego oporu, wysłać ich odpowiednio więcej.

A w żadnym z tych systemów nie spodziewano się starcia z republikańskimi kutrami rakietowymi.

Oczyma wyobraźni zobaczyła lawinę rakiet i falę za falą kutrów oraz ogień dział laserowych zmiatających przed sobą wszystko, co mogła im przeciwstawić kompletnie zaskoczona Royal Manticoran Navy. I nic nie było w stanie jej zatrzymać — ogarniała system za systemem. Usłyszała swój własny głos zmieniający priorytet celów i zobaczyła, że oficerowie taktyczni jej dywizjonu reagują błyskawicznie, zupełnie jakby to były ćwiczenia, a nie ostatnia walka. Zarejestrowała rozpaczliwe rozkazy al-Salila, ale nawet nie próbowała ich słuchać. Nie dość, że były przerażonym bełkotem, to i tak nastąpiły za późno.

Jej dywizjon otworzył ogień na jej rozkaz, ignorując al-Salila. Celem były nadlatujące kutry, nie okręty, bo wiedziała, że do tych nie dotrą.

A potem mogła już tylko czekać, aż pochłonie ją lawina ognia.


* * *

De Groot skrzywiła się, widząc, jak jeden dywizjon kutrów Royal Manticoran Navy odpalił salwę i przeszedł natychmiast na ogień ciągły. Wyrzutni rewolwerowych nie można było opróżnić jednorazowo tak jak zasobników holowanych, ale przy ogniu ciągłym na maksymalnej szybkostrzelności wyczerpanie zapasu rakiet nie trwało długo. Ten dywizjon zdołał wystrzelić wszystkie rakiety, nim jej własne kutry dotarły na odległość umożliwiającą im odpalenie pocisków.

Skutek był imponujący — dwadzieścia osiem kutrów zostało zniszczonych, siedemnaście poważnie uszkodzonych, z czego pięć tak, że nie było sensu ich naprawiać. A osiemnaście uszkodzonych lżej.

A potem przyszła kolej na prawie siedemset Cimeterów.

I ku przeciwnikowi pomknął triplet komandora Clappa, jak go nazywano we flocie, w wykonaniu 250 kutrów. Reszta wstrzymała ogień, czekając na efekty.

Pierwsza fala eksplozji zniszczyła boje i sondy, zmiatając je niczym mokra ścierka kurz. Agnes de Groot niemal poczuła falę rozpaczy nieprzyjacielskich załóg, gdy zrozumiały, co się dzieje.

Oraz to, że jest za późno, by mogły zrobić cokolwiek.

Druga fala detonacji oślepiła sensory pokładowe i zniszczyła część elektroniki.

A trzecia, tak jak przewidział Clapp, wybuchła wśród oślepionych i bezradnych kutrów Królewskiej Marynarki.

Triplet przetrwało trzydzieści dziewięć kutrów.

Salwy, która nastąpiła zaraz potem, nie przetrwał żaden.

Eskadra de Groot straciła mniej niż czterdzieści kutrów.

Загрузка...