ROZDZIAŁ XLV

— Pierwszy prosi pana na mostek, sir.

Thomas Bachfish odłożył karty na stół koszulkami do góry i obrócił się wraz z fotelem ku drzwiom kabiny, zza których wystawała głowa jednego z członków załogi, który właśnie recytował zaproszenie.

— A powiedział może dlaczego? — spytał Bachfish.

— Powiedział, sir. Jeden z tych niszczycieli schodzi z orbity.

— Doprawdy? — Bachfish spojrzał spokojnie na partnera i przeciwników. — Lepiej to sprawdzę, a ty dopilnuj, żeby mi w karty nie zaglądali. Jak wrócę, skończymy z nimi.

Polecenie było skierowane do porucznik Roberty Hairston, jego partnera w tej partii.

— Skoro pan tak twierdzi… — bąknęła, przyglądając się wynikom dotychczasowych rozgrywek.

— Twierdzę — oznajmił i wstał.

Po czym, nie odwracając się, wymaszerował z kabiny.


* * *

Jinchu Gruber odwrócił się od głównego ekranu taktycznego, słysząc, że przyjechała winda. Jak się spodziewał, przywiozła kapitana. Ekran przedstawiał zaś mniej szczegółów, niż powinien, bo nikt na pokładzie nie był zainteresowany ujawnianiem pełnych możliwości sensorów pokładowych. Dlatego używano jedynie pasywnych, ale zebrane przez nie dane były zupełnie wystarczające dla Bachfisha, tym bardziej że od obiektów jego zainteresowania dzieliła Pirate’s Bane niewielka odległość.

— Co się dzieje, Jinchu? — spytał cicho, podchodząc.

— Nie jestem całkiem pewien… — w głosie Grubera słychać było całą serię nie zadanych pytań.

Zaczynając od tego: dlaczego, do cholery, interesują nas dwa niszczyciele Marynarki Republiki? Poprzez: z jakiej racji siedzimy już cztery dni na orbicie, a kary umowne za spóźnienie rosną? Na co, na litość boską, popierdoliło starego? kończąc.

Bachfish onal się nie uśmiechnął, wyobrażając sobie tę litanię.

— Jeden cały czas jest na orbicie parkingowej, na której go zostawliśmy — dodał Gruber. — Drugi właśnie ją opuścił i kieruje się prosto ku granicy przejścia w nadprzestrzeń.

— No proszę… — mruknął Bachfish i spojrzał na ekran taktyczny.

Niszczyciel leciał z przyspieszeniem ledwie stu g i kierował się tam gdzie powiedział Gruber. Przez kilka sekund przyglądał się ekranowi, po czym spojrzał w oczy swemu zastępy i rzekł:

— Chyba czas na nas, Jinchu. Schodzimy z orbity i bierzemy kurs 1-7 na 2-3-9. Przyspieszenie sto g. Dopilnuj tego, dobrze?

Gruber przyglądał mu się przez jakieś trzy sekundy, a potem kiwnł głową.

— Dobrze, sir.

Bachfish sidział wygodnie w odchylonym fotelu kapitańskim z nogą założoną na nogę i kontemplował obraz na głównym ekranie wizualnym. Lecieli w nadprzestrzeni, a dokładniej w fali grawitacyjnej, z postawionymi żaglami, które błyszczały i migotały energią w ciągle zmieniających się barwach, ale w prawie hipnotyzującym rytmie, co zawsze go zadziwiało, mimo że oglądał ten widok wielokrotnie.

Tym razem jednak główną uwagę poświęcał nie widokowi, a czemuś, czego gołym okiem dostrzec się nie dało… chyba że na ekranie taktycznym fotela.

Niszczyciel leciał sobie spokojnie, ignorując poruszający się jego śladem frachtowiec. Niemożliwe było, by sensory okrętu nie wykryły obecności Pirate’s Bane za rufą, ale z drugiej strony fale grawitacyjne były niczym szerokie trasy szybkiego ruchu dla wszystkich jednostek latających w nadprzestrzeni. W bezmiarze wszechświata przypadkowe spotkania zdarzały się niezwykle rzadko, a przypadkowe loty w tym samym kierunku prawie nigdy. Z drugiej jednak strony kapitanowie jednostek cywilnych często lecieli celowo śladem torowym okrętu wojennego, do jakiejkolwiek floty by on należał, ponieważ stanowiło to pewien rodzaj improwizowanej eskorty i zwiększało bezpieczeństwo przelotu.

Z tego powodu zarówno trzymanie się frachtowca za niszczycielem, jak i brak reakcji kapitana tego ostatniego były zrozumiałe. Ten ostatni mógł się co najwyżej zastanawiać, dokąd zmierza frachtowiec. Bachfish też próbował znaleźć na nie odpowiedź, tyle że w stosunku do niszczyciela.

Jego ciekawość została wzbudzona, ledwie odkrył w systemie Horus dwa niszczyciele należące do Marynarki Republiki. Okręty Ludowej Marynarki, a potem Marynarki Republiki były na obszarze Konfederacji prawdziwą rzadkością, a większość zbudowanych w stoczniach Haven, które obecnie przebywały w tym rejonie, obsadzona była przez parających się piractwem renegatów z UB czy Ludowej Marynarki. Tylko że oni nie dysponowali nowymi, bo mającymi góra dwa lata standardowe okrętami, gdyż wtedy już nie byli w stanie ich dostać.

A poza tym piraci i inne szumowiny jak ognia unikali systemów takich jak Horus, bo w przeciwieństwie do większości położonych w sektorze Saginaw systemów planetarnych miał on najrzadszy w Konfederacji Silesiańskiej fenomen — uczciwego gubernatora. Większość gubernatorów, od gubernatora sektora zaczynając, była przestępcami i łapówkarzami — być może średnia była nawet wyższa niż w całej Konfederacji, natomiast piraci, przemytnicy czy handlarze niewolników, którzy natknęli się na powitanie przygotowane przez gubernatora Zelazneya, nieodmiennie przeżywali przykre, a często ostatnie w życiu zaskoczenie, gdyż tępił ich, jak tylko mógł.

Co naturalnie w niczym nie pomagało Bachfishowi zrozumieć, co też porabiają tu dwa nowiutkie niszczyciele Marynarki Republiki grzecznie siedzące na orbicie parkingowej planety Osiris.

Na szczęście Bachfish posiadał na planecie doskonałe kontakty i choć nie zdołał uzyskać bezpośredniej odpowiedzi na to pytanie, dowiedział się, że oba przybyły razem, niespełna trzy dni wcześniej, i że dzięki praworządnemu gubernatorowi Horus należał do tych nielicznych systemów w Konfederacji, w których Republika Haven zdecydowała się otworzyć misje dyplomatyczne i przedstawicielstwa handlowe.

Jako że życie nauczyło go podejrzliwości, uznał, że musi istnieć związek między misją dyplomatyczną a obecnością obu niszczycieli, ponieważ te nie robiły absolutnie nic poza przebywaniem na orbicie parkingowej. Doszedł do wniosku, że czekają na jakąś wiadomość. To z kolei zrodziło kolejne pytanie — dlaczegóż to Marynarka Republiki przygotowująca się do ewentualnej konfrontacji z Royal Manticoran Navy, o czym wiedzieli wszyscy poza Admiralicją tej ostatniej i rządem Królestwa, używała pary nowoczesnych niszczycieli do czegoś, do czego można było wykorzystać zwykłą jednostkę kurierską.

Ponieważ nie zdołał znaleźć odpowiedzi, powziął podejrzenie, że ta może okazać się w równym stopniu ważna co niemiła. Postanowił też ją uzyskać, jeśli tylko będzie w stanie, co spowodowało postój nieprzewidywany w rozkładzie jazdy i dostarczania ładunków. A potem także i zmianę kierunku podróży.

Thomas Bachfish doskonale zdawał sobie sprawę, że Gruber nie jest jedyną osobą na pokładzie zastanawiającą się, o co chodzi kapitanowi. Wszyscy wiedzieli, gdzie statek powinien lecieć, podobnie jak znali kary za opóźnienie dostawy towaru, które zdawały się nie robić na kapitanie wrażenia. Większość też najprawdopodobniej nie była zachwycona śledzeniem okrętu należącego do obcej floty, tym bardziej że jeszcze niedawno państwo, do którego ona należała, toczyło wojnę z tym, w którym urodził się i wychował Bachfish.

Nikt jednak tej sprawy nie poruszył w rozmowie z kapitanem. Najwyraźniej mimo iż nie mieli pojęcia, o co chodzi, gotowi byli mu zaufać, i to pomimo braku jakichkolwiek wyjaśnień z jego strony.

Dalsze rozmyślania przerwało mu podejście Grubera.

Bachfish uśmiechnął się i dał mu znak, by zbliżył się jeszcze bardziej.

— O co chodzi, sir? — spytał cicho pierwszy oficer.

— Jak ci się wydaje: dokąd on leci?

— Nie mam pojęcia. Może lecieć do wielu miejsc tym kursem, tylko za nic nie mogę znaleźć powodu, dla którego niszczyciel Marynarki Republiki miałby się do któregokolwiek z nich udawać. A przynajmniej żadnego powodu, który by mi się podobał.

— Hm… — Bachfish potarł podbródek i wstukał polecenie na wmontowanej w poręcz klawiaturze.

Ekran taktyczny fotela zrekonfigurował się w tryb nawigacyjny, ukazując mapę okolicy z zaznaczonym zieloną linią przewidywanym kursem niszczyciela.

— Popatrz no tutaj — zachęcił Grubera. — Mówisz, że jest wiele miejsc, do których on może lecieć, ale jakąś godzinę temu zaczął zmieniać kurs. Ten nowy zdaje się prowadzić donikąd.

— Niemożliwe. Dokądś przecież leci!

— A owszem, tylko nie wydaje mi się, żeby to był którykolwiek z zamieszkanych systemów.

— Co proszę?! — Gruber wytrzeszczył oczy. — To gdzie on według pana leci, sir?

— Zaraz ci powiem. Zacznijmy od tego, że podobnie jak ty nie mogę znaleźć żadnego powodu, dla którego miałby lecieć do którejoś z zamieszkanych systemów w tym rejonie. A jeśli utrzyma ten zmieniony kurs, opuści falę dosłownie w środku pustki. Do najbliższego zasiedlonego systemu będzie miał siedem-osiem lat świetlnych, a do najbliższej fali jeszcze dalej. Jedynym więc logicznym miejscem, do którego noże się kierować, jest to.

Nacisnął kolejna klawisz i na ekranie pojawił się symbol oznaczający gwiazdę typu K, ale bez zielonego kręgu oznaczającego zamieszkany system i bez nazwy, bo obok niej znajdowało się jedynie oznaczenie katalogowe.

— A dlaczego pen sądzi, że właśnie tam, sir? — spytał Gruber.

— Mógłbym skoiczyć odpowiedź na tym, że dlatego iż jest to jedyny system w odległości mniejszej niż półtora roku świetlnego od miejsca, w którym opuści falę, ale sądzę, że to by cię nte zadowoliło, Jinchu. Prawda?

I przyjrzał się Gruberowi z uniesioną pytająco brwią. Ten po chwili pizytaknął powoli.

— Tego się właśnie obawiałem — westchnął Bachfish. — Leci tam, bo czekają na niego koledzy. Prawdopodobnie cała kupa, i to przeważnie większych od niego.

— Flota Republiki Haven w samym środku Konfederacji, i to na dodatek w niezamieszkanym systemie planetarnym… — Gruber potrząsnął głową. — Nie twierdzę, że pan oszalał, ale nie pojnuję, po co mieliby robić coś takiego.

— Ja widzę, choć wzyznaję, że tylko jeden — głos Bachfisha stał się nagle ponury. — Horus to jedyny w całym sektorze system z oficjalną misją dyplomatyczną Republiki Haven. Na dodatek leży prawie w prostej linii od terminalu Basilisk Marticore Junction do sektora Sachsen. A gdyby przedłużyć kurs, jakim w tej chwili leci ten niszczyciel, stanie się także linią prostą łączącą system Horus z systemem Marsh.

Gruber milczał przez kilkanaście sekund, spoglądając na ekran. Dopiero potem zerknął na Bachfisha.

— Z całym szacunkiem, sir, ale to wariactwo. Sugeruje pan, że Republika wysłała tu jakieś duże siły, które czekają w zupełnie pustym systemie położonym na samym środku obszaru zapomnianego przez Boga i ludzi po to, by zaatakować stację Sidemore. Chyba że uważa pan, że z jakiegoś powodu Republika chce zaatakować Imperium!

— Nie widzę żadnego powodu, dla którego w obecnej sytuacji Republika miałaby szukać zwady z Imperium. I przyznaję, że atak na siły księżnej Harrington byłby w normalnych warunkach faktycznie wariactwem. Ale wiesz równie dobrze jak ja o rosnącym napięciu między Republiką a Królestwem Manticore. Theisman ogłosił, że mają okręty nowej generacji, tak więc je mają. Ale to wcale nie oznacza, że mają ich tyle, ile powiedział publicznie. Gdybym był na jego miejscu i wiedział, że mój rząd ma dość zwodzenia i okłamywania w tak zwanych negocjacjach pokojowych przez rząd High Ridge’a, opracowałbym różne plany na wypadek wznowienia wojny. A gdyby Admiralicja Royal Manticoran Navy okazała się tak uprzejma, że wysłałaby jednego ze swoich najlepszych oficerów na takie zadupie, dając temuż oficerowi na dodatek ledwie parę przestarzałych okrętów, mógłbym skorzystać z okazji i wysłać znacznie większe siły złożone z nowoczesnych okrętów liniowych, by wyeliminować z dalszej walki tak ją, jak i jej siły jako część skoordynowanej ofensywy przeciwko Sojuszowi.

— Pan naprawdę przypuszcza, że Republika nie tylko planuje wznowienie walk, ale na dodatek chce zacząć od ataku bez uprzedzenia? — spytał naprawdę cicho Gruber.

— Prawdę mówiąc, jestem zaskoczony, że jeszcze tego nie zrobiła. Gdybym był na miejscu Theismana czy Pritchart, od dobrego roku standardowego by mnie to kusiło — odparł posępnie Bachfish, a widząc minę Grubera, wyjaśnił: — Od samego początku było oczywiste, że High Ridge nie zamierza poważnie negocjować pokoju. Dlaczego więc mieliby mieć opory przed skopaniem dupy komuś, kto ignoruje ich wysiłki zmierzające do zakończenia tej cholernej wojny i ustabilizowania sytuacji? Sam bym to zrobił, zakładając, że bym mógł, a oni teraz mogą. Przecież przez ostatnie miesiące robią, co mogą, żeby rząd Królestwa zaczął ich poważnie traktować bez zmuszania do tego siłą. Według mnie uczynili wszystko, co mogli, poza przesłaniem High Ridge’owi swojego planu ataku! Jak myślisz, dlaczego Theisman ogłosił, że mają te nowe okręty?

— Żeby wywrzeć nacisk na Królestwo.

— Zgadza się. Tylko że ostrzeżenie nie dotarło ani do tego durnia premiera, ani do drugiego idioty patentowanego Janaceka. Uważam, że to było celowe ostrzeżenie, że mają teraz możliwość przeciwstawić się Królewskiej Marynarce. Ostrzeżenie mające na celu uświadomienie władzom Królestwa, że jeśli nie zaczną traktować Republiki i rozmów pokojowych poważnie, może się to skończyć nową strzelaniną. Tylko że się przeliczyli, bo w tym rządzie nie ma nikogo, kto potrafiłby myśleć o czymś innym niż to, jak utrzymać dupę na stołku, a ryj przy korycie!

— Zabrzmiało to prawie tak, jakby był pan po stronie Republiki, sir — powiedział z namysłem Gruber.

— Nie jestem, ale to nie znaczy, że nie dostrzegam tego, iż mają prawo być wściekli z powodu ciągłego ignorowania i lekceważącego traktowania ważnego obiektywnie problemu.

— W takim razie co my tu robimy, sir?

— Chwilowo chciałbym tylko wiedzieć, gdzie on opuści falę, a jeśli byłoby to możliwe, gdzie wyjdzie z nadprzestrzeni. To by potwierdziło, czy leci tam, dokąd myślę, że leci. Natomiast nie mam zamiaru tego dalej sprawdzać, bo raz, że nie bylibyśmy tam mile widziani, jeśli się nie mylę, a dwa, jako że system jest niezamieszkany, nie mogę jakoś znaleźć przekonywającego powodu, dla którego mielibyśmy się tam przypadkiem pojawić.

— A jeśli potwierdzi się to, co pan podejrzewa?

— Jeśli potwierdzi się choćby połowa moich przypuszczeń, natychmiast lecimy do systemu Marsh. Wiem, że czekający na ładunek będą bardziej niż wkurzeni, gdy się nie zjawimy, i wiem, że gdy w końcu dotrzemy na miejsce, grozić nam będą całkiem pokaźne kary, ale byłbym bardzo zaskoczony, gdyby księżna Harrington nie wyrównała ich z nawiązką z funduszu operacyjnego. A jej spece od wywiadu prawdopodobnie pomogą nam wymyślić jakieś sensowne wyjaśnienie dla odbiorców.

— Rozumiem… — mruknął Gruber, przenosząc spojrzenie na ekran.

— Zdaję sobie sprawę, że to ryzykowne — dodał miękko Bachfish. — I nie całkiem uczciwe wobec załogi: tym razem nie chodzi o piratów, tylko o moją ojczyznę i życie kogoś… bliskiego. A nikt z was nie najmował się do bohaterskich czynów rodem z historyjek o Billu Bohaterze Galaktyki. Ale nie mogę po prostu siedzieć bezczynnie i pozwolić, by im się udało.

— Załogą bym się nie martwił, sir — pocieszył go po chwili Gruber. — Nie twierdzę, że doczekać się nie mogą spotkania z tym niszczycielem, ale większość domyśliła się przynajmniej części prawdy. A jeśli pan uważa, że tak właśnie powinniśmy postąpić, jesteśmy gotowi zaufać pańskiej ocenie sytuacji. Zdarzyło się parę razy, że wpakował nas pan w kłopoty, ale zawsze z nich nas pan wyprowadzał.

Gruber przeniósł wzrok na Bachfisha, a ten kiwnął głową z satysfakcją, widząc wyraz jego twarzy.


* * *

— Zbliżył się trochę, sir — zameldowała oficer taktyczny porucznik Singleterry.

Komandor porucznik Dumais, kapitan niszczyciela Marynarki Republiki Hecate należącego do klasy Trojan, przekrzywił głowę, zachęcając ją, by kontynuowała.

— Nadal nie mogę go zidentyfikować — przyznała porucznik Singleterry. — Lokalne warunki nadprzestrzeni są wyjątkowo złe. Ale ciągle wygląda na frachtowiec.

— Frachtowiec… — powtórzył Dumais i potrząsnął głową. — Nie kwestionuję twej oceny, ale powiedz mi, co, do cholery, robi w tej okolicy frachtowiec, lecąc naszym śladem. Rozumiem, że dotąd korzystał z darmowej eskorty, ale teraz za nami znajdzie się w środku bezludnego obszaru. To dla kogo niby wiezie ładunek?

— Gdybym była w stanie odpowiedzieć na te pytania, sir, nie marnowałabym czasu we flocie, mogąc zbić majątek na loterii — Singleterry potrząsnęła głową. — Na pewno wiem tylko to, że leci za nami, odkąd opuściliśmy Horus. No i to, że w ciągu ostatnich sześciu godzin zbliżył się o prawie pół minuty świetlnej.

— Hmm… mówisz, że lokalne warunki są złe?

— Można nawet powiedzieć, że parszywe, sir. I pogarszają się. Gęstość cząsteczek rośnie, a brzeg fali kieruje je prosto na nas.

— W takim razie widzę dwa możliwe wytłumaczenia jego zachowania. Lepsze dla nas, że nadal chce korzystać z darmowej eskorty, a zbliżył się dlatego, żeby mieć pewność, że zauważymy, jeśli ktoś go zaatakuje.

— A gorsze, że zbliżył się, żeby jego sensory nas nie zgubiły — dokończyła Singleterry i potarła koniuszek lewego ucha. — To ma sens, tylko że drugie wyjaśnienie oznacza, że nas śledzi.

— Właśnie.

— Czyli wracamy do pytania, dlaczego frachtowiec miałby coś takiego robić?

— Istnieje możliwość, że to nie frachtowiec — zauważył Dumais.

— Sądzi pan, że to okręt wojenny?

— Nie sposób tego wykluczyć. Wystarczy trochę pobawić się z węzłami napędu i żagle okrętu nawet dla sensorów militarnego typu będą wyglądały jak żagle frachtowca.

— Królewska Marynarka? — zasugerowała niezbyt szczęśliwym tonem Singleterry.

— Możliwe, ale bardziej prawdopodobne że imperialna albo nawet silesiańska: w końcu to oficjalnie ich terytorium, choć wszyscy to ignorują. Jednostka którejkolwiek z nich mogła zauważyć nas czekających w Horus i jej kapitan zrobił się ciekawski.

— Każdy z nich byłby lepszy od królewskiego okrętu, ale i tak nie sądzę, żeby admirał się ucieszył, jeśli pańskie podejrzenia okazałyby się słuszne.

— Opowiadasz! — prychnął Dumais i marszcząc brwi, ponownie spojrzał na ekran taktyczny.

Za trzy godziny powinien wyjść z fali i kontynuować lot w nadprzestrzeni z użyciem napędu typu impeller przez następne pięć i pół godziny, nim dotrą do celu. Jeśli śledził go okręt udający frachtowiec, to do której z flot by nie należał, jego kapitan będzie miał całkiem dobre wyobrażenie, dokąd zmierza niszczyciel. Zbyt dobre jak na gust Dumaisa, bo mogło ono doprowadzić śledzącego go do zbyt daleko dla całej Drugiej Floty idących wniosków.

Dumais zaklął w duchu — od samego początku nie podobał mu się pomysł użycia Hecate i siostrzanej jednostki Hectora do przewozu wiadomości od ambasadora Jacksona, choć rozumiał, że jest to niezbędne. Znacznie lepiej i rozsądniej byłoby użyć jednostki kurierskiej, tyle że geniusz, który wymyślił ten cały plan, nie sprawdził jednego, a nikt w sztabie Drugiej Floty nie podejrzewał, że to przeoczono. Dopiero po dotarciu do Konfederacji admirał Tourville odkrył, że ambasadorowi Jacksonowi nie przydzielono ani jednej jednostki kurierskiej.

Nie pozostało mu nic innego jak własnymi siłami zorganizować ostatni etap przekazywania wiadomości, a ponieważ nie dysponował żadnym kurierem, musiał do tego zadania wyznaczyć dwa niszczyciele. Dwa dlatego, że utrzymanie łączności było sprawą krytyczną — inaczej nie dotarłby rozkaz ataku. Jeden cały czas pozostawał w ten sposób na orbicie planety gotów do natychmiastowego odlotu, a drugi przewoził bieżącą korespondencję między ambasadorem, czyli Republiką, a Drugą Flotą. Tourville doszedł do wniosku, że dwa niszczyciele wzbudzą niewiele większe zainteresowanie niż jeden, a daje to pewność natychmiastowego dotarcia rozkazu o ataku.

I jak dotąd wszystko wskazywało mu to, że miał rację.

Dumais nie wiedział, co zawierała zapieczętowana kaseta, którą wręczył mu Jackson. Nigdy tego nie wiedział i choć nic w zachowaniu gubernatora nie świadczyło o tym, by było tam coś wyjątkowo ważnego, dyplomata mógł być lepszym aktorem, niż sądził. Rola listonosza nie podobała mu się, ale przyznawał, że użycie niszczyciela było rozsądniejsze od wynajmowania jakiejś lokalnej jednostki kurierskiej. A na pewno bezpieczniejsze.

I tak oto stanął teraz w obliczu dylematu.

— Nie mamy pojęcia, jak czułe sensory może mieć? — spytał, przerywając ciszę.

— Zakładając, że trzyma się na granicy ich możliwości utrzymania kontaktu z nami, nie tak dobre jak nasze.

— Co by pasowało do jednostki imperialnej albo tutejszej…

— Albo do frachtowca z naprawdę dobrymi sensorami cywilnymi — dokończyła Singleterry. — Biorąc pod uwagę, jak niebezpieczna jest okolica, wielu kapitanów czy właścicieli statków regularnie krążących po Konfederacji zainwestowało w naprawdę dobre sensory.

— Fakt — przyznał Dumais i skrzywił się z niechęcią. — Chyba nie stać nas na ryzyko żadnych bezpodstawnych założeń, Stephanie. Oczywiście może to być czysty przypadek, ale wysoce nieprawdopodobny, a jedyne, na co naprawdę nie możemy sobie pozwolić, to zaprowadzenie kogokolwiek do floty. Niestety jesteśmy na tyle blisko miejsca jej pobytu, że średnio rozgarnięty półgłówek domyśli się, o który system chodzi. Nie pozostaje nam więc nic innego, jak sprawdzić, kto też to jest.

— A jeśli się okaże, że to okręt, co zrobimy?

— Będziemy musieli zmienić miejsce oczekiwania na zapasowe — westchnął Dumais. — Z tego co wiem, taka konieczność została uwzględniona w planie operacyjnym. Nie byłoby to dobre, bo rozkaz może dotrzeć akurat w trakcie przebazowania, trzeba też jak najprędzej zawiadomić ambasadora o nowym miejscu, ale jeśli to jest okręt imperialny czy silesiański, to nie będziemy mieli wyboru. Chyba że chcemy zaryzykować incydent międzynarodowy, otwierając do niego ogień.

— A jeśli to jednostka Królewskiej Marynarki? — spytała Singleterry, starając się, by zabrzmiało to beznamiętnie.

Dumais uśmiechnął się złośliwie.

— Zwłaszcza jej nie należy ostrzelać. A poza tym nie wiemy, jakiej wielkości to okręt. Jeśliby się okazało, że ciężki krążownik czy krążownik liniowy, otwarcie do niego ognia byłoby nie tylko głupotą, ale i samobójstwem, nie sądzisz?

— Sądzę, sir! — przytaknęła z uczuciem. — I bardzo mnie cieszy, że pan też tak uważa.

— Miło mi słyszeć słowa uznania — mruknął Dumais.

— A jeśli to jednak frachtowiec?

— Wtedy mamy trochę więcej możliwości. Po pierwsze, kapitan statku nie będzie z nami dyskutował, gdy każemy mu wyłączyć napęd i przygotować się do przyjęcia abordażu. Po drugie, możemy go obsadzić załogą pryzową i zabrać ze sobą, żeby admirał Tourville zdecydował, co dalej z tym fantem zrobić. Może go potrzymać do nadejścia rozkazu ataku, bo jeśli frachtowiec nie dotrze na miejsce przeznaczenia, wszyscy uznają, że padł ofiarą piratów, i nikt nie będzie się niepokoił. Po otrzymaniu rozkazów można będzie go zwolnić, przeprosić załogę i wypłacić jakieś odszkodowanie. W ten sposób wszyscy będą zadowoleni.

— A jeśli nie otrzymamy rozkazu ataku? — spytała bardzo cicho Singleterry.

Dumais skrzywił się powtórnie.

Jeśli takiego rozkazu nie dostaną, admirał Tourville będzie miał dylemat, gdyż założeniem planu było, że jeśli atak zostanie odwołany, obecność Drugiej Floty w Konfederacji musi pozostać tajemnicą. Nikt nie ma prawa wiedzieć, że w ogóle tam była. W tym wypadku członkowie załogi frachtowca stawali się zbędnymi świadkami… a o ich losie wolał nie myśleć. Jedyne pocieszenie stanowił fakt, że to nie on będzie zmuszony o nim zdecydować…

— Tym problemem admirał zajmie się, jeśli zajdzie taka potrzeba — odezwał się po chwili. — I to już nie będzie nasze zmartwienie. My musimy skupić się na tym, żeby nasza obecność nie wyszła na jaw teraz. Jeśli to frachtowiec, obsadzimy go załogą pryzową i zostawimy, a sami polecimy na spotkanie z flotą i zameldujemy o wszystkim admirałowi. Jeśli zdecyduje, że mamy sprowadzić frachtowiec, wrócimy po niego. Jeśli zdecyduje, że się przebazowuje-my, wrócimy po swoich ludzi, przeprosimy załogę i odlecimy. Wiem, że nie jest to najlepsze rozwiązanie, ale pozostawia nam najwięcej pola do manewru. A admirał Tourville oczekuje, że wykażemy inicjatywę.

— Wydaje mi się, że to się powinno udać, sir — oceniła z namysłem Singleterry.

— Mam taką nadzieję — zapewnił ją Dumais. — Bo jeśli się nie uda, dość trudno będzie wytłumaczyć admirałowi, dlaczego nie zdołaliśmy dać sobie rady z samotnym frachtowcem.

Загрузка...