ROZDZIAŁ XX

W centrum dużej holoprojekcji taktycznej na pomoście flagowym Souereign of Space widniała Trevor Star, ale Shannon Foraker nie zwracała uwagi na tak nieistotne szczegóły jak gwiazdy czy planety. Wzrok miała wbity w gęstą chmurę czerwonych punktów oddalających się od większych, także czerwonych symboli floty obrońców. — Wygląda na to, że nas dostrzegli, ma’am — zauważył cicho kapitan Anders.

Shannon kiwnęła głową. Jak dotąd wszystko szło zgodnie z oczekiwaniami: maskowanie elektroniczne, choć uległo w Marynarce Republiki znacznej poprawie w ostatnich latach, nadal pozostawało daleko w tyle za tym, czym dysponowała Royal Manticoran Navy, toteż założyli, że kutry zostaną wykryte dość daleko od celu. Jedyne, czego nie byli pewni, to tego, jaki stopień przewagi da to drugiej stronie.

— Mamy pierwsze meldunki od czołowych maszyn, ma’am — zameldował komandor Clapp. — Skład taki, jak przewidywaliśmy, ma’am. Na czele lecą kutry rakietowe, a raczej tak sądzimy, bo odległość w połączeniu ze środkami EW uniemożliwia jednoznaczną identyfikację. Według analizy komputerowej już zastosowali cele pozorne wmieszane w szyk.

— Rozumiem — potwierdziła Foraker i ponownie skupiła uwagę na holoprojekcji.

Wolałaby widzieć odczyty sensorów, zamiast opierać się na meldunkach oficerów taktycznych kutrów, ale było to niemożliwe… jeszcze. Udało się w końcu złamać tajemnicę łączności szybszej od prędkości światła, o czym, miała nadzieję, Królewska Marynarka nadal nie wiedziała, ale były to dopiero początki. I uczciwość nakazywała przyznać, że gdyby nie poważna pomoc firm z Ligi Solarnej, które handlowały bronią z Ludową Republiką, nadal nie udałoby się tej wiedzy zastosować w praktyce. Miała dobrych ludzi, ale nie oszukiwała się: ani naukowcy, ani technicy czy inżynierowie nie mogli równać się ze swymi odpowiednikami w Królestwie. Byli znacznie lepsi od poprzedników i zdołali zmniejszyć przepaść dzielącą ich od potencjalnych przeciwników, ale nadal pozostawali daleko w tyle.

Paradoksem zaś było, iż umożliwił to Pierre, niszcząc skostniałe struktury i wymiatając laboratoria z Legislatorów. W ten sposób kilka osób, które potrafiły myśleć, miało okazję to udowodnić, co poprzednio było niemożliwe.

— Chciałbym, żebyśmy mieli takie sondy jak oni — westchnął cicho stojący obok Anders.

Shannon uśmiechnęła się w duchu — oboje chcieli tego samego, ale chwilowo było to niemożliwe. Nadajniki grawitacyjne potrzebowały zbyt silnych źródeł zasilania. Źródła te były duże, a nadajniki masywne — przynajmniej te, które mieli do dyspozycji, toteż fizyczną niemożliwością było upchnąć je w zdalnie sterowanej sondzie. Royal Manticoran Navy dysponowała takimi sondami, ponieważ miała znacznie bardziej rozwiniętą technikę budowy urządzeń wytwarzających czy przechowujących energię. Najmniejszą jednostką, na jaką udało się upakować posiadane nadajniki grawitacyjne, były kutry, a szybkość nadawania i tak była żałosna.

Foraker podejrzewała, iż sprawy miały się podobnie w RMN, gdy pojawiły się nadajniki grawitacyjne pierwszej generacji, ale działo się to zbyt dawno temu, by miało jakiekolwiek znaczenie. Dodatkowym mankamentem było, iż kuter czy jakikolwiek wyposażony w nadajnik grawitacyjny okręt musiał wytracić przyspieszenie do zera, nim mógł cokolwiek nadać. W połączeniu z wolną częstotliwością generowania impulsów pozwalało to na wysyłanie jedynie krótkich i prostych wiadomości. Wykorzystywano do tego specjalnie opracowany kod, który uniemożliwiał przesyłanie odczytów sensorów. Jeszcze uniemożliwiało.

— Wybrali bój spotkaniowy — zameldował Clapp. — Prowadzące kutry zostały namierzone radarami i lidarami o charakterystykach typowych dla znanych systemów kierowania ogniem RMN.

— Też mi niespodzianka! — prychnął komandor Doug Lampert, oficer taktyczny kapitana Reumanna.

Powinien znajdować się na mostku Sovereign of Space, ale ta bitwa miała zostać stoczona na dystansie znacznie przewyższającym zasięg rakiet, więc byłby tam bezużyteczny. Dlatego wcisnął się na pomost flagowy wyposażony w większą i dokładniejszą holoprojekcję taktyczną.

— Może i nie jest to zaskakujące, ale na pewno logiczne — skontrował Anders.

— Zdali sobie sprawę, że atakuje ich duża liczba kutrów, toteż musieli założyć, że nie zrobilibyśmy tego, gdybyśmy nie sądzili, że znaleźliśmy sposób, by nasze kutry dotrzymały pola ich maszynom.

— Rozsądne było założenie, że tak właśnie zareagują — dodała Shannon, nie przestając obserwować holoprojekcji. — Zorientowali się, że to kutry, ale nie mają pojęcia jakie, bo nigdy ich nie widzieli w akcji. Prawdopodobnie nawet nie wiedzą o istnieniu klasy Cimeterre. A nawet jeśli wiedzą, to jedynym sposobem sprawdzenia, z czym mają do czynienia, jest nawiązanie walki. Biorąc pod uwagę, że ich sprzęt zawsze był lepszy od naszego, to rozsądne postępowanie.

— Rozumiem tę logikę, ma’am — odparł cicho szef sztabu. — Ale nadal niepokoi mnie, że zaplanowaliśmy całą doktrynę, opierając się na takim założeniu.

— Z całym szacunkiem, sir, ale nie opracowaliśmy doktryny opartej na takim założeniu — sprzeciwił się Clapp. — To przewidywania jedynie dla kilku pierwszych starć.

— Zgadza się, ale podejrzewam, że właśnie te pierwsze starcia stworzą wzór dla całej doktryny użycia kutrów. Chodzi mi tylko o to, byśmy mieli świadomość, że ich reakcja zmieni się, gdy tylko zdadzą sobie sprawę z właściwości tego, czym dysponujemy. Dlatego już powinniśmy zastanawiać się, jakie to będą zmiany, a nie tylko jak spodziewamy się, że zareagują za pierwszym razem. — Nikt tego nie kwestionuje, Five — wtrąciła się Foraker. — Oczywiście, że zareagują podobnie, jak myśmy to zrobili, tworząc Cimeterre jako reakcję na ich kutry, ale błędem byłoby próbować przewidzieć, co uczynią, nie dysponując danymi, bo byłoby to wróżenie z fusów. Sądzimy, że wiemy znacznie więcej o ich sprzęcie i jego możliwościach niż oni o naszym, przynajmniej chwilowo, ale całej masy rzeczy nadal możemy się jedynie domyślać. Bez konkretniejszych informacji możemy popełnić poważny błąd, zakładając, że wybiorą rozwiązanie, które im nawet przez myśl nie przejdzie.

— Wiem — Anders wydął policzki, wypuścił powietrze i uśmiechnął się nieco wstydliwie. — Przepraszam, wyłazi ze mnie inżynier. Wiem, że w rzeczywistości nie możemy wszystkiego określić tak dokładnie, jak programując symulację. Zwłaszcza gdy potencjalny przeciwnik pokazał już, że potrafi wymyślić coś, czego byśmy się po nim nigdy nie spodziewali. Zdaje się, że zaczynam narzekać, ale… — Jednym z zadań szefa sztabu jest być niepoprawnym pesymistą, zwłaszcza wtedy, gdy wszyscy są radosnymi optymistami — dokończyła z uśmiechem Foraker. — Czyli krótko mówiąc, robić za Kasandrę… choć dobra grecka księżniczka raczej z ciebie nie była.

— Dziękuję… jak osądzę.

— Zaraz wejdą w zasięg rakiet — odezwał się Lampert niespecjalnie znający się na ziemskiej mitologii i ani na moment nie przestający obserwować holoprojekcji.

Jego słowa, a bardziej ton, spowodowały, że pozostali natychmiast także na nią spojrzeli. Foraker zrobiła to akurat w momencie, gdy liczba wrogich kutrów podwoiła się, a zaraz potem ponownie się podwoiła, gdy uaktywnione zostały sondy i boje pozorujące cele.

— Dokładnie jak w rozkładzie jazdy — mruknął Clapp, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy, że powiedział to głośno.

Shannon uśmiechnęła się w duchu, rozpoznając zachowanie jeszcze nie tak dawno typowe dla niej samej.

Mitchell Clapp miał za sobą bowiem zdecydowanie nietypową karierę. W przeciwieństwie do większości oficerów aspirujących do samodzielnego dowództwa nie był ani taktykiem, ani inżynierem, lecz specjalistą od małych jednostek. Zdobył nawet rozgłos jako jeden z najlepszych pilotów oblatywaczy pinas i promów, w których modernizacji także aktywnie uczestniczył. To, czego dokonał, było istotne, ale niedoceniane, bo nikt nie zwracał uwagi na tak „nieistotne” okręciki jak pinasy czy kutry. Dlatego w chwili śmierci Saint-Justa Clapp nadal był porucznikiem.

— Teraz! — szepnął i w holoprojekcji pojawiła się chmura zielonych punkcików, które oddzieliły się od symboli przedstawiających republikańskie kutry i pomknęły ku wrogim.

Foraker wstrzymała odruchowo oddech, czekając na to, co nastąpi. Piloci RMN powinni uznać tę salwę za przejaw paniki, bo żadna głowica rakiety wystrzelonej przez kuter nie mogła mieć na tyle czułych sensorów i pojemnego komputera, by przebić się przez zagłuszanie i rozróżnić prawdziwy cel od pozorowanego. Na ich spotkanie poleciały roje antyrakiet, ale było ich mniej, niż wystrzeliłyby okręty liniowe. Najwyraźniej oficerowie taktyczni oszczędzali antyrakiety, których kutry miały ograniczoną liczbę, by użyć ich przeciwko groźniejszym celom — wiedzieli, że te rakiety nie mogą wyrządzić im krzywdy, gdyż nie zdołają dolecieć do kutrów, mając paliwo, a balistyczny pocisk był łatwy do ominięcia.

Jeśli chodziło o zapasy paliwa, mieli rację — skończyło się, gdy rakiety były oddalone od prowadzących kutrów o około czterdzieści tysięcy kilometrów. Jeśli zaś chodziło o możliwości zaszkodzenia, mylili się, nie zostały bowiem wyposażone w głowice laserowe. Ani też w standardowe głowice nuklearne. Nie miały też głowic do wojny radioelektronicznej, gdyż Republika pozostawała pod tym względem o całe dziesięciolecia za Królestwem Manticore i nie posiadała niczego skutecznego i na tyle małego, by nadawało się dla rakiety. Rakiety, które detonowały prawie czterdzieści tysięcy kilometrów od kutrów Royal Manticoran Navy, były w całości efektem doktryny wymyślonej przez Mitchella Clappa, który ponad dwa standardowe lata temu doszedł do wniosku, że skoro nie da się dorównać przewadze technicznej przeciwnika, należy go jej pozbawić. Do tego miały służyć najbrudniejsze, czyli dające najwięcej promieniowania głowice nuklearne, jakie on i jego ludzie zdołali wymyślić. Ich celem bowiem nie było niszczenie wrogich kutrów, lecz pozbawienie ich systemów wojny radioelektronicznej. Holoprojekcja taktyczna pokazywała, że robią to skutecznie.

Na podobnym pomyśle zresztą oparty był projekt całej klasy Cimeterre oraz jej uzbrojenia. Na podejście Clappa z pewnością wpływ miały doświadczenia w projektowaniu pinas i promów, które musiały przetrwać w środowisku o wysokim stopniu zagrożenia i ciasnoty, a w takim standardowo operowały. A być może był zwolennikiem zasady, że wszystko można zepsuć odpowiednio ciężkim młotkiem. Był też przyzwyczajony do tego, że niewielkie pojazdy ponoszą straty przy każdym zadaniu i tego się nie uniknie, obojętne jak by ich nie zabezpieczać i jakiej doktryny by nie wymyślać.

Na szczęście kutry były tanie, szybkie w budowie i miały małe załogi, toteż nawet wysokie procentowo straty były akceptowalne, dopóki wykonywały zadanie.

To samo w jego opinii dotyczyło kutrów, ale ponieważ te nie operowały w atmosferze i przeciwko celom naziemnym, nikt tak do tego nie podchodził. Wszyscy traktowali je jak miniaturowe, ale jednak okręty, i próbowali wyposażyć we wszystko, co okręt powinien mieć. Clapp zaczął projektowanie od czystej kartki papieru i odwrócił zasadę — zamiast opracować okręt w miniaturze, zaprojektował pinasę-olbrzyma. I pozbawił ją przy tej okazji absolutnie wszystkiego, co nie było niezbędne do walki. Okazało się, że w ten sposób miał do dyspozycji zaskakującą ilość miejsca i masy.

Jego system podtrzymywania życia miał działać dziewięćdziesiąt sześć godzin standardowych, a nie parę tygodni jak dotychczasowe. Wyeliminował całe uzbrojenie energetyczne poza zestawem sprzężonych działek obrony antyrakietowej. Ponieważ wywiad nadal nie miał pojęcia, jakiego źródła energii używały kutry RMN, a oczywiste było, że graser i nowa generacja systemów EW i ECM potrzebowały olbrzymich ilości energii, zrezygnował z nich oraz z połowy potrójnych systemów kontrolnych. Sprawdzały się na dużych okrętach, zwiększając ich odporność na zniszczenia, ale w przypadku kutrów były marnotrawstwem miejsca i wagi, bo do zniszczenia kutra z zasady starczało jedno trafienie. W efekcie uzyskał maszynę o parametrach zbliżonych do tych używanych przez Królewską Marynarkę. Co prawda miała mniejsze przyspieszenie z uwagi na gorszy kompensator bezwładnościowy, ale za to była nieco zwrotniejsza.

Uzbrojenie zaś składało się wyłącznie z rakiet. Dzięki przemytowi z Ligi Solarnej i pomysłowości innych podkomendnych Shannon Clapp opracował rakietę, która choć nie dorównywała tym, w które uzbrojone były kutry przeciwnika, była nieporównanie lepsza od wszystkiego, czym dotąd dysponowały kutry Ludowej Marynarki. Rozwijała podobne przyspieszenie i miała podobny zasięg przy nieco tylko większych gabarytach. Naturalnie o ile informacje wywiadu dotyczące osiągów rakiet RMN były zgodne z prawdą.

Rakiety te nie posiadały nowoczesnych systemów wyszukiwania celów i innych elektronicznych cudów, ale w sumie Clapp uzyskał kuter o prawie równych osiągach co maszyna przeciwnika, uzbrojony w broń o prawie tym samym zasięgu, i to w zaskakującej liczbie. No i naturalnie wystrzeliwane z rewolwerowej wyrzutni.

Teraz rakiety udowodniły swoją wartość — brutalny front plazmy i radiacji trafił w nadlatujące kutry i wyrwał termonuklearną dziurę w elektronicznej tarczy chroniącej maszyny Królewskiej Marynarki. A w powstałą lukę wpadły rakiety drugiej salwy, które detonowały dziesięć tysięcy kilometrów bliżej kutrów, powiększając i pogłębiając wyłom. Trzecia salwa detonowała dziesięć tysięcy kilometrów od samych kutrów.

Już pierwsza salwa miała straszliwy skutek, bo od stuleci nikt nie używał tak brutalnych metod do oczyszczania sobie drogi przez zagłuszanie i pozorowane cele. Nawet ponowne pojawienie się zasobników holowanych nie skłoniło nikogo do tego, bo były one bardzo łatwe do zniszczenia. To założenie było skuteczne przy odległościach, na jakie toczyły starcia pełnowymiarowe okręty dysponujące wielkimi ekranami blokującymi każde promieniowanie. Jeśli zaś wzięło się pod uwagę, na jak bliskich dystansach walczyły kutry, otrzymywało się inny obraz — potrzebna była broń nie snajperska, ale skuteczna w zwarciu wręcz na noże, czyli młotek lub maczuga.

Połączony efekt potrójnej fali nie tylko zniszczył większość sond i boi, a poważnie zmniejszył skuteczność tych, które ocalały, a także oślepił pokładowe systemy kierowania ogniem i sensory. Jak cała elektronika każdego okrętu były one ekranowane przed skutkami impulsu elektromagnetycznego, toteż nie uległy zniszczeniu, ale skutek był taki, jakby nagle otrzymały odczyt z samego serca gwiazdy i przez parę sakund były ślepe i ogłupione mocą sygnału, jaki dała równoczesna detonacja tak wielu silnych głowic w niewielkiej przestrzeni.

W tym momencie przez wybitą dziurę przeleciały rakiety czwartej salwy wyposażone w standardowe głowice laserowe i podstawowe systemy samonaprowadzania. Podstawowe okazały się wystarczające, bo cele praktycznie ich nie widziały, więc nie były w stanie ani skutecznie użyć systemów antyrakietowych, ani manewrować. Nieporadne próby robienia tego na oślep nie na wiele się zdały, zwłaszcza że zapalniki zbliżeniowe głowic ustawiono I na pięć tysięcy kilometrów. Gdy zaczęły detonować, czerwone symbole przedstawiające superkutry, które masakrowały jedną flotę Ludowej Republiki po drugiej, znikały z holoprojekcji w zastraszającym tempie.

— Osiemdziesiąt dwa procent trafień! — oznajmił donośnie komandor Lampert. — Osiemdziesiąt dwa procent!

— Osiemdziesiąt dwa jak dotąd — poprawiła go cicho Foraker.

Lampert skinął głową, gdyż Cimeterry nadal zbliżały się z maksymalnym przyspieszeniem do zmasakrowanego przeciwnika. I teraz przyszła jego kolej — systemy pokładowe odzyskały pełną sprawność i uzbrojone w grasery kutry klasy Shrike zaczęły zbierać śmiertelne żniwo. Z holoprojekcji kolejno znikały zielone symbole, ale znacznie wolniej i w mniejszej liczbie, bo Shrike’ów pozostało niewiele, a każdy błyskawicznie stał się celem prymitywnych co prawda i łatwych do zniszczenia rakiet, ale rakiet tych na każdy kuter przypadało po kilkanaście. Pierwszych pięć-sześć czy nawet dziesięć zostało wymanewrowanych lub zniszczonych, ale kolejna docierała do celu, i to był koniec kolejnego Shrike’a.

Starcie było tyle krótkie, co brutalne — Cimeterrów stracono ponad dziesięć procent, ale z kutrów Royal Manticoran Navy nie ocalał żaden. Komandor Clapp nie zdążył się odezwać, gdy potężne klepnięcie w plecy zafundowane mu przez kapitana Andersa omal nie posłało go na pokład. — Koniec symulacji! — oznajmił ktoś, ale było to ledwie słyszalne w gwarze, jaki nagle zapanował na pomoście flagowym Sovereign of Space. — To tylko symulacja! — zaprotestował Clapp, uchylając się przed kolejnym objawem radości Andersa.

— Ale najlepsza, jaką zdołaliśmy opracować przy najbardziej pesymistycznych założeniach dotyczących możliwości naszych kutrów — dodała Shannon z uśmiechem prawie tak szerokim jak Andersa. — Jeśli coś jest w niej niezgodne z rzeczywistością, to wysokość naszych strat.

— Ale jedynie w czasie kilku pierwszych starć — przypomniał Clapp. — Jak słusznie podkreśla kapitan Anders, po parokrotnym użyciu tej taktyki muszą zacząć stosować środki zaradcze. Najprostsze to rozproszenie szyku i programowanie sekwencyjne sond. Wtedy nasza taktyka okaże się znacznie mniej skuteczna.

— Oczywiście że zareagują i nieuniknione jest, że nasze straty będą rosły ze starcia na starcie, i to dość gwałtownie. Ale cały pomysł, twój zresztą, sprowadza się do tego, że skoro nie możemy użyć kutrów do niszczenia okrętów liniowych, bo nasze nie potrafią tego zrobić, jedynym sensownym rozwiązaniem jest pozbawić przeciwnika jego kutrów, niszcząc je masowo. W ten sposób wyeliminujemy to zagrożenie — i to właśnie udało ci się osiągnąć. Może nie jest to eleganckie, ale skuteczne, a to znacznie ważniejsze. Mam nadzieję, że nigdy nie będziemy zmuszeni użyć tego sposobu, ale teraz wiemy, że jeśli zostaniemy zmuszeni, będzie on tak skuteczny w praktyce, jak był w teorii.

Загрузка...