ROZDZIAŁ XXIX

— Wayfarer tu LaFroye. Pinasa zbliża się od rufy i z dołu, powinna dotrzeć za dwanaście minut.

— Rozumiem, LaFroye. Można spytać, o co chodzi? Jason Ackenheil siedział wygodnie rozparty w swoim fotelu i z zadowoleniem obserwował oficera łącznościowego, porucznika Gowera, rozmawiającego z niejaką Gabrielą Kanjcevic, kapitanem i pierwszą po Bogu na solarnym frachtowcu Wayfarer. I uśmiechał się ze złośliwą satysfakcją. Mógł sobie na to pozwolić, jako że siedział poza zasięgiem kamery umieszczonej na stanowisku Gowera. Wayfarer nie należał do wielkich frachtowców — był jednostką przeznaczoną do szybkiego przewozu względnie małych ładunków i ściśle określonej liczby pasażerów, ale i tak był olbrzymem w porównaniu z jego okrętem. Tyle że jego jednostka była uzbrojona, a frachtowiec nie i dlatego jego kapitan była nadzwyczaj uprzejma. Poza tym uważała, że stać ją na to, gdyż jej statek zarejestrowany był w Lidze Solarnej, a żaden kapitan Royal Manticoran Navy pozostający przy zdrowych zmysłach nie ryzykowałby incydentu z Ligą. Bo taki incydent oznaczałby koniec jego kariery. Dlatego właśnie Kanjcevic była zaciekawiona i zupełnie nie przestraszona.

Co szybko powinno ulec zmianie… jeśli informacje, które otrzymał, okażą się prawdziwe.

A z paru powodów miał nadzieję, że tak właśnie będzie.

— Między nami mówiąc, w tym sektorze w ciągu ostatnich paru miesięcy gwałtownie wzrosła liczba zaginionych statków. Wywiad doszedł do wniosku, że piraci używają jednostki udającej frachtowiec, otrzymaliśmy więc rozkaz sprawdzenia wizualnego każdego napotkanego statku — wyjaśnił Gower. — Jak dotąd sprawdziliśmy jedenaście bez rezultatu. To zajmie ledwie kilka minut: pinasa zacumuje, nasi ludzie wejdą na pokład, sprawdzą, czy nie ukrywacie żadnego grasera, i odlecą. Ale jeślibyśmy tego nie sprawdzili…

Gower wzruszył wymownie ramionami.

A Kanjcevic uśmiechnęła się zadowolona.

— Rozumiem, poruczniku Gower. I nie protestuję, bo wszystko, co ma na celu utrudnienie życia piratom, jest mile widziane. Będziemy w pełni współpracowali z waszymi ludźmi.

— Dziękuję, kapitan Kanjcevic. LaFroye bez odbioru — Gower zakończył połączenie i spojrzał z uśmiechem na Ackenheila. — Jak to wyszło, sir?

— Doskonale, Lou. Po prostu doskonale — pochwalił Ackenheil, mając nadzieję, że Reynolds dostał informację z naprawdę pewnego źródła.


* * *

Kapitan Denise Hammond Royal Manticoran Marinę Corps wstała i przeszła na środek przedziału desantowego pinasy. Zatłoczonego przedziału desantowego, ponieważ znajdowały się w nim pełne dwa plutony Marines w zbrojach.

— Cumujemy za pięć minut, resztę wiecie — oznajmiła. — Jeśli się da, uniknąć rozlewu krwi, jeśli nie, nie patyczkować się. Jasne?

Odpowiedział jej niezborny chór potwierdzeń, który skwitowała kiwnięciem głową. A potem odwróciła się w stronę śluzy i uśmiechnęła z nadzieją. Jeśli znajdą to, co powinni, to będzie to jeden z najpiękniejszych dni od paru lat. A jeśli nie znajdą… cóż, była tylko Marinę, więc granat, który gruchnie w szambie, jej gównem nie opryska, bo tylko wykonywała rozkazy.

A pyszałków z Ligi Solarnej i tak nikt nie lubił.


* * *

Pinasa zakończyła cumowanie, a wysłany na powitanie nieproszonych gości porucznik przyjął postawę, którą przy maksimum dobrej woli można byłoby nazwać zasadniczą. Nie lubił aroganckich prostaków z Manticore, których wszędzie tu było pełno, jakby mieli prawo konkurować z solarnymi przewoźnikami. Ponieważ kazano mu być uprzejmym, uznał, że będzie się starał, bo w tych warunkach było to rozsądne, choć aż go w duchu skręcało na samą myśl o tym. Uśmiechnął się sztucznie, gdy nad drzwiami śluzy pojawiło się zielone światło.

I z tym przylepionym do ust uśmiechem zamarł, gdy drzwi otwarły się, a on spojrzał w wylot lufy strzelby systemu flechette. Trzymanej przez opancerzoną dłoń Royal Manticoran Marinę w pełnym zasilanym skafandrze pancernym. Marinę zeskoczył na pokład, ignorując go, a w ślad za nim zrobiło to tuzin innych uzbrojonych głównie w bardziej śmiercionośną broń.

— Kapitan Hammond, Royal Manticoran Marinę Corps — przedstawił się ten ze strzelbą przez zewnętrzny głośnik zbroi. — Sugeruję, żeby zaprowadził mnie pan do kapitana, poruczniku.

— Ja… tego… — porucznik przełknął ślinę i spytał: — Co to ma zna… znaczyć?

Zabrzmiało to prawie płaczliwie.

— Jesteście podejrzani o złamanie konwencji z Cherwell, sugeruję więc, żebyś się pan ruszył i zaprowadził mnie do kapitana. Już!

W tym czasie Marinę szybko i sprawnie opanowali cały pokład hangarowy, galerie i wszystkie wyloty wind.

Hammond zaś z satysfakcją obserwowała, jak porucznik robi się blady jak trup.


* * *

— Potwierdzone, sir — zameldowała Denise Hammond. Jej głosowi towarzyszył obraz z zewnętrznej kamery skafandra ukazujący rozwalone drzwi do „kabin pasażerskich”. Ackenheil zresztą wcześniej widział już dość — obrazy z kamer Marines, którzy rozwalali te drzwi. W każdej kabinie znajdowało się po dwanaście osób w jednolitych, przypominających więzienne przyodziewkach, i nie posiadających żadnego bagażu. Nawet jak na warunki tanich linii Konfederacji była to bardziej niż przesada.

Poza tym pasażerowie nawet najgorszej takiej linii nie byliby aż tak przerażeni, a zaraz potem wręcz wniebowzięci, gdy zorientowali się, że mają do czynienia z Royal Manticoran Marines. Ten widok sprawił mu prawie taką samą satysfakcję jak sinozielone oblicze zszokowanej kapitan Kanjcevic, gdy uświadomiła sobie, co się dzieje, i przypomniała sobie, że zgodnie z międzyplanetarnymi konwencjami, których sygnatariuszem jest Gwiezdne Królestwo Manticore, handel niewolnikami traktowany jest na równi z aktem piractwa.

A karą za piractwo jest śmierć.

— Doskonała robota, Denise — pogratulował. — Miej oko na wszystko przez jakieś dwadzieścia minut. Potem dotrze tam załoga pryzowa.

— Aye, aye, sir.


* * *

— Wiesz, czego najbardziej nienawidzę w naszych politycznych panach? — spytał doktor Wix.

Jordin Kare obrócił się wraz z fotelem i spojrzał pytająco na astrofizyka, który właśnie wpadł do jego gabinetu. Ponieważ było naprawdę wcześnie, nie przechwyciła go jeszcze nieobecna sekretarka, a sam Kare był akurat w połowie śniadania: został mu jeden rogalik leżący na talerzu obok kubka parującej kawy.

— Nie wiem — odparł uprzejmie, ocierając usta z pozostałości poprzedniego. — Ale mam dziwną pewność, że zaraz oświecisz mnie w tej nie cierpiącej zwłoki sprawie.

— Eee? — zdziwił się Wix zaalarmowany tonem szefa.

Dopiero w tym momencie dotarło doń, że popełnił faux pas.

— Ooops, przepraszam — zarumienił się Wix. — Zapomniałem, że to dla ciebie pora śniadania.

— Dla mnie?! Większość ludzi jada śniadania znacznie wcześniej niż ja: z reguły pomiędzy wstaniem a rozpoczęciem pracy — wyjaśnił cierpliwie Kare. — Słuchaj no: wracasz prosto z imprezy czy może od wczoraj nie zdarzyło ci się stąd wyjść?

— No, tego… jakoś zapomniałem — przyznał Wix.

Kare nabrał powietrza, lecz nim zdołał zacząć kazanie na temat zalet i niezbędności regularnego odpoczynku nocnego, Wix dodał:

— Naprawdę miałem zamiar pójść spać, tylko jakoś tak czas za szybko mijał… — i natychmiast zmienił temat na ciekawszy. — Przeglądałem wyniki ostatniego przelotu Argonauty z zeszłego tygodnia.

Po entuzjazmie w jego głosie Kare zorientował się, że próba skierowania rozmowy na inne tory jest skazana na niepowodzenie.

— No i sprawdziłem je jeszcze raz i myślę, że mamy dokładny wektor wejścia. Naturalnie chcę jeszcze to sprawdzić, więc będzie trzeba dokonać z dwóch czy trzech przelotów, ale byłbym bardzo zdziwiony, gdyby się okazało, że się pomyliłem w obliczeniach.

Na prawdziwie długą chwilę zapadła cisza.

— Naprawdę bym chciał, żebyś przestał to robić — powiedział w końcu Kare.

— Co robić? — zdziwił się Wix.

— Znajdywać różne rzeczy grubo przed terminem. Obaj z dyrektorem spędziliśmy długie i męczące dni na wbijaniu do tępych i nadętych łbów, że musimy mieć czas na dokładne i długie obliczenia i sprawdzenia, a ty zamiast się uczciwie wyspać albo spić, znajdujesz dokładny wektor wejścia cztery miesiące przed czasem! Wiesz, jak trudno będzie przekonać tę bandę następnym razem, gdy im powiemy, że potrzebujemy więcej czasu na dokończenie badań i obliczeń?!

— Oczywiście, że wiem — obruszył się Wix. — Właśnie tego najbardziej u nich nienawidzę: nadęcia i podejrzliwości. Od tego rozpocząłem rozmowę. A poza tym naprawdę pieprzy człowiekowi dzień świadomość, że odkrycie, które powinno cieszyć, skomplikuje nam życie, a ucieszy tylko te tępe mendy. I że oczywiście ukradną nam całą zasługę.

— Zdajesz sobie sprawę, jak paranoiczną pogawędkę prowadzi właśnie dwóch całkiem niegłupich i dorosłych facetów? — spytał go Kare ze złośliwym uśmieszkiem.

— Nie czuję się w żadnym stopniu paranoikiem! Za to czuję się zaszczuty, bo ledwie mendy się dowiedzą, ta dupa wołowa Oglesby zwoła konferencję prasową, na której ty i Reynaud będziecie mieli szczęście, jeśli powiecie po całym jednym zdaniu!

— A właśnie że nie! — Kare uśmiechnął się promiennie. — Ty to znalazłeś i tym razem ty będziesz próbował powiedzieć to jedno pełne zdanie!


* * *

— To było pyszne! — westchnęła z uczuciem Mercedes Brigham, odsuwając talerz ze smętnymi pozostałościami po jajkach na bekonie.

Na mniejszym talerzu została skórka po arbuzie i dwa winogrona, które jakimś cudem ocalały z masakry kiści.

Honor, która jak zwykle zjadła obfitsze śniadanie, sięgnęła po dzbanek i nalała sobie drugi kubek kakao.

— Cieszę się, że ci smakowało — uśmiechnęła się, widząc MacGuinessa wyłaniającego się z kuchni z filiżanką świeżo zaparzonej herbaty, którą Mercedes przedkładała nad kawę. — Tyle że to nie mnie powinnaś prawić z tego powodu komplementy.

— Wiem. I nie prawiłam: po prostu stwierdziłam fakt. Ten, kto na komplementy zasłużył, był nieobecny — odparła z godnością Mercedes i dodała: — Mac, to było pyszne.

— Dziękuję, komodor Brigham — skwitował MacGuiness ze śmiertelną powagą. — Jeszcze jajeczko?

— Niestety, należę do tej pokrzywdzonej przez los większości, która ma ograniczoną pojemność żołądka — wyznała Mercedes. — W przeciwieństwie do niektórych jednostek posiadających tam czarną dziurę.

— Nie dramatyzuj — skarciła ją Honor. — Do obiadu zwolni ci się miejsce.

— Ja myślę! Zawsze tak było, a teraz wiem na dodatek, że znów spotka mnie coś miłego — i uśmiechnęła się promiennie do MacGuinessa.

— Dołożę starań, by pani nie zawieść — obiecał i już miał coś dodać, gdy rozległ się melodyjny brzęczyk interkomu.

Mac skrzywił się z irytacją, jak zawsze gdy ktoś przeszkadzał Honor przy posiłku, podszedł do umieszczonego na ścianie pudełka i nacisnął przycisk odbiorcy.

— Kabina admiralska, MacGuiness, słucham — powiedział średnio uprzejmie.

— Oficer wachtowy, porucznik Ernest Talbot — dobiegło z szacunkiem z głośnika. — Przepraszam, że przeszkadzam w śniadaniu, ale właśnie otrzymaliśmy informację, że ochrona perymetru stacji wykryła niezidentyfikowany ślad wyjścia z nadprzestrzeni, w skład którego wchodzi ponad dwadzieścia dużych źródeł napędu.

MacGuiness uniósł brwi, lecz nim zdążył odwrócić się ku Honor, ta już była przy nim i pochylała się w stronę mikrofonu wmontowanego w urządzenie.

— Tu admirał, poruczniku Talbot. Zakładam, że wezwanie do identyfikacji zostało już nadane?

— Oczywiście, milady. Przy użyciu nadajnika grawitacyjnego dokładnie siedem minut czterdzieści pięć sekund temu. Odpowiedzi nie otrzymaliśmy.

— Rozumiem… — mruknęła, w ostatnim momencie powstrzymując się od komentarza, że gdyby odpowiedź nadeszła, przybysze nie pozostaliby niezidentyfikowani.

Podkomendni, którzy ryzykowali, że wyjdą na durniów, byle mieć pewność, że dowódca posiada wszystkie istotne informacje, winni być hołubieni, nie wyśmiewani.

— Cóż, może mają zwolniony refleks… Proszę wysłać żądanie identyfikacji drogą radiową, a także przekazać kapitanowi Cardonesowi pozdrowienia ode mnie i poprosić go, by ogłosił alarm bojowy dla wszystkich jednostek.

— Aye, aye, ma’am!

Honor zakończyła rozmowę i zmarszczyła brwi. Wszystkie jednostki Royal Manticoran Navy i flot sojuszniczych wyposażone były w nadajniki i odbiorniki grawitacyjne. Skoro odpowiedzi na wysłane tą drogą pytanie nie było, wskazywało to, iż nowo przybyli nie należą do Sojuszu…

Cztery sekundy później pomieszczenie wypełnił przenikliwy dźwięk alarmu bojowego.


* * *

Admirał Eskadry Zielonej Francis Jurgensen poczuł, że nie tylko żołądek, ale cały brzuch zmienia mu się w lodowatą bryłę, gdy przeczytał kolejny raport. Przez kilkanaście sekund jego umysł odmawiał współpracy — Jurgensen mógł jedynie siedzieć i gapić się w ekran.

A potem wpadł w panikę.

Przeczytał całość, ponieważ sparaliżowało go niedowierzanie. Tekst był krótki, podobnie jak dołączony doń oficjalny komunikat prasowy. I żaden nie miał prawa być prawdą!

Usiłował to sobie wmówić, ale bezskutecznie.

Szok ustąpił na tyle, by Jurgensen otrzeźwiał. Zerwał się z fotela tak energicznie, że zaskoczyłoby to każdego, kto go znał. Zawsze bowiem uważał, by zachowywać się spokojnie i pewnie trochę flegmatycznie, choć sporo go to momentami kosztowało. Przez moment stał sprężony do skoku, mając ochotę uciec przed treścią raportu i jej konsekwencjami. Wreszcie się opanował. Nie miał dokąd uciekać.

Oblizał nerwowo usta i podszedł do okna wychodzącego na panoramę Landing. Zmierzchało i światła pozycyjne rozmaitych pojazdów, których zawsze w powietrzu było pełno, wyglądały niczym sznury różnobarwnych klejnotów. Z jakiegoś powodu ten uspokajający obrazek tylko pogorszył jego samopoczucie.

Jego umysł w końcu przebudził się, zaczął szarpać niczym przyzwyczajona do akwarium ryba, która nagle znalazła się w za ciasnym słoiku i obija się o przezroczyste ściany, próbując znaleźć wyjście. Którego nie było.

Jurgensen zdał sobie sprawę, że próba zignorowania informacji nie ma sensu, bo nie był to meldunek agentu-ralny czy nie pasująca do jego wizji analiza. Takowe można było skasować albo źle zarchiwizować i problem przestawał istnieć. To był po prostu komentarz do oświadczenia i samo oświadczenie wygłoszone na konferencji prasowej przez Thomasa Theismana. Kurier wynajęty przez szefa delegatury w Nouveau Paris, ledwie ten poznał treść oświadczenia, zdołał pokonać trasę do systemu Manticore w rekordowym czasie, ale oznaczało to jedynie, że o kilka godzin wyprzedził jednostkę pocztową. Jeśli nie zamelduje o wszystkim Pierwszemu Lordowi Admiralicji, a w konsekwencji całemu rządowi teraz, tylko pogorszy swoją sytuację, bo jutro przeczytają o tym w prasie i usłyszą w wiadomościach.

Aż nim wstrząsnęło na samą myśl. I skutecznie wyeliminowało odruchową pokusę, silniejszą niż zwykle, by zgubić ten raport, tak jak gubił okazjonalnie inne niewygodne. Tym razem było gorzej: ten był katastrofalny, nie tylko niewygodny.

Nie mógł go zgubić ani udać, że nie istnieje, ale miał kilka godzin, nim będzie zmuszony podzielić się tymi informacjami z szefem i jego politycznymi panami. Zyskał czas na rozpoczęcie instalowania dupochronu, choć naturalnie nie będzie tak skuteczny, jak powinien być.

Pobudzony do działania umysł wszedł na normalne tory i zaczął analizować rozmaite warianty zminimalizowania konsekwencji. Najgosze było to, że tak zdecydowanie zapewniał Janaceka, żi Republika nie ma i nie może mieć nowoczesnych okrętóv. To będzie kłuło w oczy w każdej sytuacji, a to był jedynie wierzchołek góry lodowej, czyli totalnej klapy podległego mu wywiadu. To akurat Janacek zamaskuje, chroniąc samego siebie, ale sprawa była gorsza: nie dość, że bez jego wiedzy zbudowano tyle okrętów liniowych, to na dodatek nie miał bladego pojęcia, w co je wyposażono i uzbrojono. I żaden z jego podwładnych też nie.

Analizował sytuacę i posiadane strzępy informacji pod każdym kątem, jaki nu przyszedł do głowy, a przyjść powinny wszystkie, bo w tym akurat był naprawdę dobry.

Niestety za każdyn razem wychodziło mu, że nawet w najlepszym przypadku będzie to… niemiłe.


* * *

Wszyscy pozostali członkowie sztabu byli już obecni na pomoście flagowyn, gdy zjawili się tam Honor z Nimitzem i Mercedes, już w skafandrach próżniowych. Honor przywitała ich sknieniem głowy i natychmiast skupiła uwagę na Andrei Jaruwalski.

— Nadal brak odpowiedzi? — spytała.

— Nadal, milady. Lecą w głąb systemu ze stałym przyspieszeniem czterysta g i według analizy komputerowej zespół składa się z dwidziestu dwóch superdreadnoughtów lub dreadnoughtów, ośmiu krążowników liniowych lub naprawdę dużych ciężkich krążowników, piętnastu do dwudziestu dużych niszczycieli lub lekkich krążowników i czterech transportowców.

— Transportowców? — zdziwiła się Honor.

Jaruwalski wzruszyła ramionami.

— Najprawdopodobniej, bo jednoznaczna identyfikacja jest jeszcze niemożliwa. Są duże, ale mają słabe napędy jak na swoją masę, prawdopodobnie więc to jednostki pomocnicze. Zapewne transportowce.

— Rozumiem… — Honor podeszła do swego fotela i umieściła hełm na prowadnicach, a Nimitza na oparciu.

Treecat zaś swój hełm trzymał pod pachą i natychmiast zajął się przypinaniem uprzęży skafandra do specjalnych mocowań. W tym momencie ekran łącznościowy fotela ożył i pojawiła się na nim twarz Cardonesa.

— Dzień dobry, Rafę — powitała go, siadając.

— Dzień dobry, milady — odparł z lekko wymuszonym uśmiechem. — Wygląda na to, że mamy gości.

— Tak słyszałam; daj mi kilka minut na zorientowanie się w sytuacji, nim zdecyduję, jakie powitanie im zgotujemy.

— Oczywiście — zgodził się Cardones.

Honor uniosła głowę i przyjrzała się uważnie holoprojekcji taktycznej, od której dzieliły ją trzy długie kroki. Werewolf podobnie jak siostrzane jednostki został zaprojektowany jako okręt flagowy zespołu wydzielonego lub floty i jego holoprojekcja była naprawdę duża, a oprogramowanie tak ustawione, by nie pokazywać cywilnej infrastruktury, która skutecznie zaciemniała obraz. Można było to oczywiście zmienić jednym poleceniem, ale z zasady tego nie robiono. Honor także nie skorzystała z tej możliwości, koncentrując uwagę na zgrupowaniu okrętów zbliżających się od granicy przejścia w nadprzestrzeń.

— Kiedy osiągną orbitę Sidemore? — spytała.

— Tranzytu dokonali z bardzo małą prędkością, milady — odezwał się czarnoskóry oficer astronawigacyjny, porucznik Theophile Kgari, którego dziadkowie wyemigrowali do Królestwa prosto z Ziemi. — Około stu kilometrów na sekundę, ale skierowali się prosto w głąb systemu i lecą ze sporym przyspieszeniem, więc jeśli je utrzymają, za prawie dokładnie dwie godziny będą musieli zacząć wytracać prędkość. Będą wtedy siedem minut czterdzieści sześć sekund świetlnych od planety.

— Dzięki, Theo — powiedziała uprzejmie, choć niedokładnie odpowiedział na pytanie.

Potem wstała, podrapała za uszami Nimitza i długą chwilę wpatrywała się w holoprojekcję, nim odwróciła się do sztabowców.

— Dopóki nie okaże się inaczej, traktujemy je jak wrogie jednostki — oznajmiła. — Co prawda atak jedynie dwudziestoma dwoma okrętami liniowymi wymagałby dużej bezczelności, ale wariatów nie brakuje, nie będziemy więc ryzykować. Sądzę, że to doskonała okazja do odkurzenia planu „Buckler Bravo Trzy”. Co ty na to, Andrea?

— Sądzę, że to dobry pomysł, milady — zgodziła się Ja-ruwalski.

— Mercedes? — spytała Honor.

Brigham zmarszczyła lekko brwi.

— Atak siłami, które widzimy, rzeczywiście musiałby być dziełem szaleńca… Martwi mnie, że ten, kto dowodzi tymi siłami, też to wie. A to z kolei przywodzi na myśl zasadę, którą bardzo lubił admirał Courvoisier, a którą pani tak często cytuje, milady — oceniła w końcu.

— Dokładnie to samo sobie pomyślałam — uśmiechnęła się Honor. — Dlatego uważam, że to dobra okazja na ten akurat wariant planu. Jeśli okaże się, że poćwiczymy bez potrzeby, wyjdzie nam to tylko na dobre, natomiast jeśli to prawdziwe zagrożenie, wolę mieć i kutry, i zasobniki na miejscu, gotowe do użycia.

— Też tak uważam, milady. Jedyne, co niezbyt mi się podoba, to że „Bravo Trzy” oddala nas od planety, ale jeśli to wrogowie, a nie cierpiący na ciężki przypadek głupoty sojusznicy, uważający, że to zabawne nie odpowiedzieć na wezwanie, wolałabym nie oddalać się od planety bardziej niż to konieczne.

— Hm… — Honor potarła czubek nosa, analizując to, co usłyszała.

Wersja „Bravo Trzy” zakładała wyjście na spotkanie przeciwnika za osłoną kutrów. Wersja „Bravo Dwa” oznaczała pozostanie w bezpośrednim sąsiedztwie Sidemore, podczas gdy kutry miały dokonać dokładniejszej identyfikacji gości, a w razie konieczności przeprowadzić atak. Było to ostrożniejsze podejście przy równoczesnych większych stratach wśród kutrów, które miały atakować samotnie, gdyby goście okazali się wrogami. W pierwszym wariancie atak byłby kombinowany — z udziałem kutrów i rakiet systemu Ghost Rider. Ale w wariancie drugim kutry nie musiały atakować — mogły dokonać identyfikacji i zawrócić. Przy tych odległościach było jak najbardziej wykonalne, by okręty liniowe dotarły na odległość skutecznego ognia rakietowego do przeciwnika, nim ten będzie miał w zasięgu instalacje orbitalne Sidemore.

— Co prawda nie widzę logicznego powodu, dla którego chcieliby nas odciągnąć od planety, a przynajmniej nie widzę go w tej chwili, ale to nie znaczy, że takiego powodu nie ma — odezwała się wreszcie. — Masz rację: „Bravo Dwa” będzie lepszym rozwiązaniem. Słyszałeś, Rafę?

— Słyszałem, milady — potwierdził z ekranu łącznościowego fotela Cardones. — „Bravo Dwa” i zawiadomić admirał Truman, tak?

— Proszę, zrób to. I uprzedź, że za kwadrans odprawa elektroniczna.

— Aye, aye, milady.

— Dzięki. — Honor usiadła w fotelu i spojrzała na zebranych sztabowców. — A teraz, panie i panowie, głównodowodzący wysłucha teorii, kim też są nasi goście i co sobie wyobrażają, że robią.


* * *

Minęło dziewięćdziesiąt minut bez żadnego odzewu ze strony nadlatującej formacji. Transportowce zostały z tyłu w osłonie trzech lekkich krążowników, a reszta z równym przyspieszeniem leciała tym samym kursem. Napięcie na pomoście flagowym Werewolfa wzrastało, w miarę jak zmniejszała się odległość dzieląca obie formacje.

— Scotty za mniej więcej kwadrans powinien nawiązać kontakt, milady — zameldowała Jaruwalski.

— Ma już obraz?

— Nie, milady — przyznała Andrea. — Ten, kto nimi dowodzi, zna naszą doktrynę użycia sond i platform z nadajnikami grawitacyjnymi. Żadnej nie zniszczono, ale przy szyku, jaki przyjęli, byłoby to zbędną fatygą. Przynajmniej jak dotąd.

Honor skinęła głową. Formacja, jaką przyjęli intruzi, była, łagodnie ujmując, nieortodoksyjna. Okręty liniowe najpierw utworzyły sferę, a potem obróciły się lekko wzdłuż osi pionowej, w efekcie czego ekrany denne i górne znalazły się tam, gdzie normalnie byłyby niczym nie osłonięte rufy okrętów. Ekrany zaś nie przepuszczały żadnego promieniowania, w tym także widzianego przez człowieka. W ten sposób sondy zwiadowcze, standardowo umieszczane właśnie tak, by miały widok na rufy, były bezużyteczne.

— Czy Scotty rozważył przemieszczenie sond, tak by widziały ich dzioby? — spytała.

Różnica była taka, że ekrany przed dziobem sięgały nieco dalej, tworząc głębszą „studnię”, co dawało sondzie lepszy wgląd, ale o tym wszyscy wiedzieli. Dlatego sensory i uzbrojenie pościgowe na dziobach były znacznie lepsze niż na rufach. Skoro intruzi znali doktrynę wykorzystywania sond, można się było spodziewać, że każda, która znajdzie się bezpośrednio przed dziobem któregoś okrętu, zostanie zniszczona niezależnie od jakości systemów maskowania elektronicznego, w jakie byłaby wyposażona.

— Rozważył i za jakieś dziesięć minut powinny znaleźć się na miejscu — odparła Andrea.

— Doskonale — Honor oparła się wygodniej i rozejrzała po pomoście.

Napięcie było prawie namacalne, ale wszyscy robili to, co do nich należało, ze zwykłą sprawnością. Nikt nie potrafił znaleźć logicznego wyjaśnienia tożsamości i zachowania intruzów, ale większość była zdania, że to okręty Imperialnej Marynarki.

Mercedes i George Reynolds podejrzewali kolejną prowokację, tylko tym razem na wielką skalę. Jaruwalski nie zgadzała się z nimi i choć nie wiedziała, kim są intruzi, była pewna, że nie są to okręty Imperialnej Marynarki. Z prostego powodu — istniała zbyt duża szansa, że w takich okolicznościach ktoś spanikuje i zacznie strzelać, a przy takiej dysproporcji liczebnej nawet z najnowszą bronią, o której mówił Bachfish, intruzi nie mieli szans. Skoro sztab Honor o tym wiedział, oni również musieli, a utrata tylu okrętów i wyszkolonych ludzi tylko po to, by przekazać wiadomość rządowi Królestwa, byłaby marnotrawstwem z punktu widzenia Imperium, któremu można było zarzucić różne rzeczy, ale nie bezmyślne marnowanie sił i środków. Ponieważ ryzyko nie zaplanowanej strzelaniny było zbyt duże, żaden andermański oficer nie zaryzykowałby podobnej sytuacji. Andrea wygłosiła swoją opinię uprzejmie, ale zdecydowanie, i nie ustąpiła ani odrobinę. Honor na to wspomnienie uśmiechnęła się leciutko i spojrzała na wiszący na ścianie chronometr. A potem dała znak Mercedes.

— Słucham, milady? — spytał porucznik flagowy, stając obok jej fotela.

— Sądzę, że już czas, Tim — powiedziała cicho.

— Rozumiem, ma’am — odparł równie cicho i ruszył spokojnym krokiem ku stanowisku oficera łącznościowego, porucznika Harpera Brantleya.

Obserwowała go i kątem oka dostrzegła wyraz twarzy Mercedes przyglądającej się jej podejrzliwie. Podejrzliwość ustąpiła miejsca pewności, gdy Honor radośnie się do niej uśmiechnęła.

W tym momencie poczuła gwałtowne rozbawienie Nimitza, który jednakże był uprzejmy powstrzymać się od radosnego bleeknięcia.

Brigham otworzyła usta, po czym zamknęła je z trzaskiem i pokręciła głową, patrząc na Honor z wyrzutem. Nikt nie zauważył tej bezgłośnej wymiany poglądów, bo wszyscy byli zbyt pochłonięci wykonywaniem obowiązków. Meares także nie wzbudził niczyich podejrzeń, jako że porucznik flagowy często spełniał rolę gońca. Dzięki temu niepostrzeżenie dotarł do Bentleya, pochylił się nad jego ramieniem i powiedział mu coś cicho do ucha.

Bentley omal nie podskoczył — gwałtownie obrócił głowę i spojrzał, wytrzeszczając oczy, na Mearesa. A potem rzucił na wpół rozbawione, na wpół oburzone spojrzenie na Honor i pochylił się nad klawiaturą komputera. Wystukał coś, powiedział kilka słów do mikrofonu, po czym rozparł się wygodnie w fotelu i skrzyżował ręce.

Przez jakieś dziewięćdziesiąt sekund nic się nie działo.

A potem nadlatujące jednostki równocześnie zmieniły położenie na klasyczne i zaczęły wytracać prędkość. Moment później w holoprojekcji taktycznej rozbłysło kilkaset nowych symboli poruszających się znacznie szybciej i zgrabnie tworzących nową formację. Obecni na pomoście flagowym zamarli skonsternowani, natychmiast rozpoznając to, co zobaczyli. Widzieli podobne manewry wielokrotnie w ciągu ostatnich trzech-czterech lat standardowych, tyle że z innej perspektywy. Nigdy bowiem nie obserwowali startu kilku skrzydeł obcych kutrów.

Przez kilka sekund konsternacja i początki paniki, do której żaden by się nie przyznał, uniemożliwiały im działanie. Potem przyszła świadomość, jak bardzo posiadanie kutrów przez intruzów zmienia stosunek sił na ich korzyść, ale nim ktokolwiek zdążył zareagować, symbole jednostek zaczęły zmieniać barwę z czerwonej na zieloną. Zmiana z wrogich na swoje następowała kaskadowo, gdy dywizjon po dywizjonie kolejno uaktywniał transpondery, a ledwie zrobiło to całe skrzydło, tak samo postępował dowódca lotniskowca, z którego wystartowały.

— Przecież to… — zaczęła Jaruwalski i urwała, obrzucając Honor spojrzeniem pełnym potępienia.

Honor odpowiedziała jej niewinnym uśmiechem.

— Tak, Andrea? — zachęciła słodko.

— Nieważne. — Jaruwalski powiedziała to tonem graysońskiej niani, która właśnie przyłapała podopiecznych na malowaniu pokoju w pomarańczowo-szary rzucik.

A potem prawie wbrew sobie uśmiechnęła się i potrząsnęła głową z rezygnacją.

— Nieważne, milady — powtórzyła już normalnym tonem. — Chyba już powinniśmy się uodpornić na pani spaczone poczucie humoru.

Загрузка...