ROZDZIAŁ XXXI

— Jak nam wyszło czasowo, milady? — spytał uśmiechnięty Alfredo Yu. — Starałem się nie przeszkodzić w śniadaniu. Znajdowali się w kabinie Honor, do której przyprowadził go Cardones, a James MacGuiness zajęty był podawaniem napojów.

— Właśnie skończyłyśmy z Mercedes deser — poinformowała go z podobnym uśmiechem Honor.

I spojrzała na Brigham z radosnymi błyskami w oczach. Podobne miał siedzący na oparciu fotela Nimitz, zajęty kosmetyką wąsów.

— Nasze przybycie stanowiło, jak mniemam, przyjemną niespodziankę? — spytał Yu, spoglądając na Mercedes, która nim została szefem sztabu, dowodziła eskadrą liniową w Protector’s Own.

— Po tym, jak wyszliśmy ze zbiorowego szoku grożącego zawałami dzięki czyjemu poczuciu humoru to i owszem. — Brigham potrząsnęła głową. — Nadal nie mogę uwierzyć, że żadne z was nie uprzedziło mnie o tym!

— Nie byłoby to do końca uczciwe, skoro nie powiedziałam nikomu innemu, nieprawdaż? — spytała Honor.

I parsknęła śmiechem na widok miny i spojrzenia, jakie dostała w odpowiedzi.

— A istniał jakiś konkretny powód poza, jak to uprzejmie określiliśmy, „poczuciem humoru”, dla którego pani tego nie zrobiła? — spytała po chwili Brigham. — Chodzi mi o sztab, nie o wszystkich.

— Sądzę, że nie — przyznała Honor. — Ale skoro ludzie Alfredo dowiedzieli się, dokąd lecą, dopiero gdy dotarli do Konfederacji, wydało mi się… nie wiem… niestosowne, żeby was uprzedzać. Poza tym zdecydowaliśmy z Alfredo, że niespodziewane ćwiczenia, o których nie będziecie wiedzieli, że są ćwiczeniami, na pewno nam nie zaszkodzą.

I uśmiechnęła się niewinnie.

— To tłumaczenie można przyjąć tylko przy naprawdę dużej dozie dobrej woli — ocenił cierpko Cardones, po czym dodał, zwracając się do Yu: — Tak na wszelki wypadek: jesteśmy zachwyceni waszym przybyciem, sir.

— Kapitan Cardones mówi świętą prawdę, sir — podchwyciła Jaruwalski. — Dzięki wam podwoiła się liczba lotniskowców i superdreadnoughtów rakietowych.

— I nikt o tym nie wie — stwierdziła z satysfakcją Brigham. — Przynajmniej jeszcze nie.

— Ten kij ma dwa końce — uprzedziła Andrea. — Jeśli Imperium zdecyduje się na działanie na większą skalę, obecność okrętów admirała Yu będzie dla nich niemiłą niespodzianką. Ale jak długo o nich nie wiedzą, nie porzucą tego pomysłu w przekonaniu, że będą mieli do czynienia tylko z nami.

— Bez obaw, wieść rozniesie się piorunem — uspokoiła je Honor, odbierając od MacGuinessa kufel Old Tillmana. — Sieć JPDP, czyli „Jedna Pani Drugiej Pani”, istniejąca w Konfederacji jest jedyną szybszą od światła formą powszechnej łączności, jaką dotąd spotkałam. I w tym wypadku wcale mnie to nie martwi. Widzisz, Andrea, to nie Imperium było powodem tak ścisłego zachowania tajemnicy co do celu lotu jednostek admirała Yu.

— Operacja graysońska? — spytała Brigham.

Honor kiwnęła głową.

— I nie tylko — dodała. — Tyle że to nie ma prawa wyjść poza „rodzinę”.

Jaruwalski, Brigham i Cardones kiwnęli głowami prawie równocześnie.

— Mogę spytać, jak długo Protector’s Own pozostaną? — Jaruwalski spojrzała najpierw na Honor, potem na Yu.

— Dopóki patronka Harrington nie rozkaże nam wracać do domu — odparł z naciskiem Yu.

Na twarzy Jaruwalski pojawił się przelotny wyraz zaskoczenia i Yu potrząsnął głową.

— Przepraszam, ale moje rozkazy otrzymane od admirała Matthewsa i Protektora były… raczej kategoryczne w tej kwestii.

— Doceniam to, Alfredo, ale nie wiem, w jaki sposób mogłabym uzasadnić zatrzymywanie was w nieskończoność — przyznała Honor.

— Nie musi pani niczego uzasadniać, milady — wyjaśnił spokojnie Yu. — Naszym oficjalnym zadaniem jest udowodnienie zdolności do operowania w odcięciu od baz zaopatrzeniowych, dlatego mamy transportowce i jednostki warsztatowe. W tej chwili dysponujemy wszystkim, co może być nam potrzebne w ciągu minimum najbliższych pięciu miesięcy standardowych. Admirał Matthews oznajmił, że nie spodziewa się mnie zobaczyć, dopóki w zbiornikach nie będzie widać dna, a w magazynach podłogi.

— To bardzo uprzejme z jego strony, ale… — zaczęła Honor i umilkła, gdyż Yu grzecznie, ale zdecydowanie wszedł jej w słowo.

— Protektor uprzedził mnie, że to właśnie pani powie, milady. I kazał pani powtórzyć, że jako lojalny i posłuszny wasal ma pani użyć sił wybranych i wysłanych przez Protektora do osiągnięcia celu misji, o której rozmawialiście, gdy ostatni raz była pani na Graysonie. Wspomniał też o skutkach słusznego gniewu niezadowolonego pana lennego w wypadku wykazania przez panią wyjątkowej głupoty polegającej na odesłaniu posiłków, które są pani potrzebne, o czym oboje wiecie.

— On ma rację — dodała cicho Brigham. — Protektor, nie Yu. Wiem, że pani o tym aspekcie zadania nie rozmawiała z nikim z nas, ale spędziłam zbyt wiele czasu w graysońskiej służbie, by nie wiedzieć, o co chodzi Protektorowi. Jako poddana Korony uważam za haniebne, że potrzebujemy pomocy załatwianej w taki sposób. Jako graysoński oficer doskonale rozumiem, dlaczego Protektor tej pomocy udziela i chce, by była ona jak najskuteczniejsza. Ostatnią rzeczą, jakiej wszyscy potrzebujemy, to wojna z Imperium o Konfederację.

— Czy nasz głupi rząd zdaje sobie z tego sprawę czy nie — dodał Cardones nietypowym jak na siebie ponurym tonem.

— Cóż… — przyznała Honor nieco zaskoczona tak kompletną zgodnością podkomendnych. — Nie miałam zamiaru wysyłać Alfredo do domu jutro. Prawdę mówiąc, nie planowałam go tam wysyłać, dopóki nie będę miała pewności, że sytuacja jest pod kontrolą, czego spodziewam się najdalej w ciągu trzech-czterech standardowych miesięcy. Albo Imperium po odkryciu obecności Alfredo uzna, że Sojusz nie ustąpi, i zrezygnuje z konfrontacji w najbliższym czasie, albo uzna, że to nie ma znaczenia, i zacznie się strzelanina.

— A która możliwość jest według pani bardziej prawdopodobna, milady, jeśli wolno spytać? — zaciekawił się Yu.

— Chciałabym móc ci odpowiedzieć — wyznała szczerze Honor.


* * *

— I co teraz zrobimy?

Arnold Giancola uniósł głowę znad ekranu notesu, słysząc to płaczliwe pytanie. Nie zarejestrował wejścia Jasona. Teraz skrzywił się, odgadując dlaczego — brat wszedł z sekretariatu i zostawił za sobą szeroko otwarte drzwi.

— W stodole się nie chowałeś — warknął. — To zamykaj drzwi za dupą! Co prawda jest już po godzinach pracy, ale wolałbym, żeby żadnej naszej rozmowy nie podsłuchali jacyś pracusie.

Jason zaczerwienił się, słysząc jego ton, choć powinien był się już doń przyzwyczaić. Arnold nigdy nie należał do szczególnie cierpliwych, a przez ostatnie dwa standardowe lata stawał się coraz bardziej nerwowy. Tym razem jednak miał całkowitą rację, toteż Jason szybko zamknął za sobą drzwi i wszedł głębiej do gabinetu.

— Przepraszam — mruknął.

Arnold westchnął i potrząsnął głową.

— Nie, Jase, to ja przepraszam. Nie powinienem był tak na ciebie wsiąść. Widocznie jestem bardziej zirytowany, niż sądziłem.

— Byłbym zaskoczony, gdybyś nie był — Jason uśmiechnął się krzywo. — Wygląda na to, że gdzie się człowiek nie obróci, ktoś znajdzie nowy powód, żeby go wkurzyć.

— Czasami tak bywa. — Arnold odchylił fotel i ścisnął palcami nasadę nosa.

Niestety, na dominujące zmęczenie, jakie czuł, nie wywarło to żadnego skutku.

Jason obserwował go i czekał cierpliwie. Od początku to Arnold był przywódcą. Częściowo dlatego, że był o ponad dziesięć lat standardowych starszy, ale głównie dlatego, że był mądrzejszy, sprytniejszy i miał coś, czego Jason nie posiadał. Nie wiedział, co to jest, ale to było źródło doświadczanego przez wszystkich, którzy stykali się z Arnoldem, budzącego nieomal lęk magnetyzmu. Dlatego Jason przyznawał, że gdyby nawet to on był starszy, i tak Arnold byłby przywódcą.

Co się zaś tyczyło magnetyzmu, to jego skuteczność obejmowała prawie wszystkich. Na „efekt Giancoli”, jak nazywano go w Kongresie, zupełnie niepodatni okazali się na przykład Pritchart i Theisman…

— I co teraz zrobimy? — powtórzył, przypominając sobie, po co przyszedł.

Arnold przestał ściskać nos i opuścił ręce.

— Nie jestem pewien — przyznał. — Zaskoczyli mnie kompletnie tą konferencją prasową i oświadczeniem. Chyba byli bardziej czujni, niż sądziłem.

— Jesteś pewien? To mógł być zbieg okoliczności.

— Pewnie, że mógł. Jeśli tak uważasz, poszukam jakiegoś mostu na nie istniejącej rzece, żeby ci go sprzedać, albo innych gruszek na wierzbie.

— Nie powiedziałem, że uważam, że to był zbieg okoliczności — obruszył się Jason — tylko że to mógł być zbieg okoliczności. Bo mógł.

— Teoretycznie rzecz biorąc, wszystko może być zbiegiem okoliczności, więc z tego punktu widzenia masz rację — odparł cierpliwiej Arnold. — Ale w tej konkretnej sytuacji jest to tak mało prawdopodobne, że można tę ewentualność pominąć. To było celowe; wiedzieli, że rozmawiam z ludźmi, i musieli podejrzewać, że jesteśmy prawie gotowi, by ogłosić istnienie nowych okrętów, zrobili to więc sami, wybijając nam tym samym broń z ręki.

— McGwire pytał mnie o jej przemówienie — rzekł Jason.

Arnold jęknął — tajemnicze przemówienie miały na żywo transmitować wszystkie stacje prosto z gabinetu prezydenckiego. Pritchart miała je wygłosić wieczorem następnego dnia. To z jego powodu znajdował się w takim stanie ducha.

— Chciał wiedzieć, o czym ona będzie mówić — dodał młodszy Giancola. — Musiałem w końcu przyznać, że nie wiem. Chyba nie to miał nadzieję usłyszeć.

— Pewnie, że nie to. Co prawda nie widziałem tekstu, ale na podstawie tego, co od niej usłyszałem w ciągu ostatnich dwóch tygodni, przypuszczam, o czym będzie mowa, i nie jestem tym zachwycony.

— Myślisz, że poruszy kwestię negocjacji?

— Jestem tego pewien — poprawił go Arnold. — Powie wyborcom i Kongresowi, że energiczniej zamierza doprowadzić do podpisania pokoju. I dlatego to niemożliwe, by Theisman przypadkiem akurat teraz ogłosił to, co ogłosił.

— Bałem się, że właśnie coś takiego powie — westchnął Jason. — Wytrąci ci z rąk wszystkie argumenty.

— Myślisz, że o tym nie wiem? Ona też to wie. Jest znacznie lepszym taktykiem politycznym od Theismana, który zresztą był naszym najlepszym sojusznikiem, odwlekając decyzję z powodu obsesji na punkcie bezpieczeństwa. Gdyby nie Pritchart, słowa by nie pisnął, dopóki nie bylibyśmy gotowi. A tak ona przedstawi moje stanowisko odnośnie negocjacji, i tyle.

— Możemy coś na to poradzić?

— Chwilowo nic mi do głowy nie przychodzi — przyznał kwaśno Arnold. — Zaczynam się zastanawiać, czy celowo mnie nie wypuściła, żebym skompromitował się na tej sprawie i sam ukręcił sobie sznur na szyję. Każdy, z kim rozmawiałem, zna moje stanowisko, a jeśli ona teraz publicznie ogłosi, że takie właśnie przyjmuje w negocjacjach, pozbawia całą opozycję, jaką zmontowałem, podstaw.

Jeszcze bardziej odchylił fotel i wbił wzrok w sufit.

Jason obserwował go w milczeniu, z doświadczenia wiedząc, że przerywanie bratu pracy koncepcyjnej jest niezdrowe. Po chwili znalazł wolny fotel i usiadł przygotowany na długie czekanie.

Okazało się, że nie aż tak długie, jak się spodziewał — po paru minutach Arnold spojrzał na niego i uśmiechnął się. Wiedział, że brat orłem nie jest i nigdy nie będzie, ale był lojalny, energiczny, posłuszny i pełen entuzjazmu. A o takie cechy było trudno. Zdarzało się wprawdzie, że Jason dawał się ponieść temu entuzjazmowi. No i miał irytujący zwyczaj zadawania pytań, na które albo nie było odpowiedzi, albo też były one tak oczywiste, że każdy półgłówek powinien je dostrzec. Równocześnie jednak czasami te głupie pytania mobilizowały jego własne szare komórki, zupełnie jakby konieczność tłumaczenia czegoś oczywistego była katalizatorem.

Widząc ten uśmiech, Jason odruchowo usiadł prosto. Znał go i od razu zrobiło mu się raźniej.

— Myślę, Jase, że od chwili tej konferencji prasowej podchodziłem do sprawy z niewłaściwej strony — powiedział z namysłem. — Bo tak naprawdę, dopóki jestem sekretarzem stanu, ona nie może odebrać mi niczego. Może zbierać laury za każdy sukces w negocjacjach i przekonywać opinię publiczną, że sama zdecydowała się przyjąć twardsze stanowisko, ale to ja będę prowadził te negocjacje, nie ona.

— Będzie więc musiała się z tobą podzielić chwałą, jeśli się powiodą.

— Tak, ale akurat nie o to mi chodziło. Miałem na myśli to że cała korespondencja z Królestwem musi przechodzić przez moje biuro, wystarczy więc, że doprowadzą do tego, by zawierała ona to, co powinna.

Jason wygląd tak. jakby niewiele zrozumiał, ale Arnold zdecydował, że nie będzie go oświecał. Jeszcze nie. Prawdę mówiąc, żałował, ze aż tyle powiedział. Znał bowiem talent brata do mówienia najmniej odpowiednich rzeczy w najmniej stosownych momentach.

Na szczęście Jason myślenie zawsze pozostawiał jemu i spokojnie czekał na wyjaśnienia i polecenia. A tego, co mu przyszło do głowy, lepiej było nie wyjaśniać. W tej sprawie Jason pomóc nie mógł; Arnold musiał zrobić to sam, więc najrozsądniej było nie obarczać brata zbędną wiedzą.

A sprawa była prosta. Dotychczas Arnold nie dostrzegał największej zalety swej pozycji. Albo raczej nie zdawał sobie sprawy, jak wielka jest naprawdę, jeśli wykorzystać ją właściwie. Ludzie mogli wierzyć, że nowe, twarde stanowisko było pomysłem pani prezydent, nie sekretarza stanu, ale on widział, że Pritchart brakowało charakteru, by stanąć Królestwu do oczu, jeśli tego wymagałoby osiągnięcie sukcesu. Gdyby opór zaczął grozić wznowieniem działań, tak Theisman, jak i ona poddaliby się i ustąpili.

On sam spędził zbyt wiele czasu tak na osobistych rozmowach z negocjatorami, jak i na wymianie korespondencji z Descrox by dać się zwieść. Jeśli Republika odpowiedziałaby twardo, rząd Królestwa ustąpiłby, bo High Ridge, Descroix i New Kiev do spółki mieli kręgosłup ameby, moralność wszy i odwagę zająca. Gdyby to Cromarty był premierem, sprawy mogłyby wyglądać inaczej, ale nie był i już ngdy nie będzie, a w obecnym rządzie nie było nikogo choćby zbliżonego doń pokrojem.

Należało więc stworzyć właściwą atmosferę i odpowiednie wrażenie. Sytuację, kiedy Pritchart, nie znająca tak dobrze członków rządu Królestwa jak on, uwierzyłaby, że jeśli Republika nie ustąpi, następnym krokiem będzie wznowienie walk. Jeśli Pritchart się załamie i podda, pokazując wyborcom, jaka jest naprawdę, a równocześnie on skorzysta z okazji i doprowadzi sprawę do szczęśliwego końca…

Uśmiechnął się w duchu. To będzie ryzykowne, bo z jednej strony będzie musiał znaleźć sposób, by sprowokować właściwą reakcję Królestwa, a z drugiej nie zdradzić Pritchart, że ma z tym coś wspólnego. Ale powinno się udać, biorąc pod uwagę głupotę i pychę High Ridge’a i Descroix. Będzie trzeba znaleźć kogoś zaufanego do kontaktów osobistych z nimi, zwłaszcza że będzie musiał dokonać osobiście pewnych… kreatywnych redakcji w pismach, a ten, kto będzie je dostarczał, musi być zwolennikiem całego pomysłu. To nie powinien być problem: coś mu mówiło, że ma wręcz idealnego kandydata…

Naturalnie będzie musiał uważać, żeby ten cholerny Usher o niczym się nie dowiedział, choćby dlatego że to, co planował, mogło być niezupełnie legalne. To zresztą też trzeba będzie sprawdzić… może nawet u Jeffa Tullinghama, jeśli uda mu się wymyślić stosownie hipotetyczną sytuację. Nawet jeśli legalne, takie posunięcie z pewnością nie będzie stanowić powodu do chwały, lepiej więc trzymać wszystko w tajemnicy. Nawet jeśli okaże się przewidującym politykiem o żelaznej woli i zbawcą pokoju, który zrobił to, co należało, wbrew błędnym instrukcjom niedojdy zajmującej prezydencki fotel.

Będzie też musiał dopilnować, by Królestwo faktycznie nie wznowiło działań, gdy Pritchart będzie przekonana, że tak właśnie się stanie. Na to był dość skuteczny sposób — zająć rząd Królestwa czymś innym.

A to można było już zacząć organizować. Zapraszając na kolację andermańskiego ambasadora…

Загрузка...