12
Wieczorem Servaz odebrał telefon od swojej byłej żony Alexandry. Dzwoniła w sprawie Margot. Servaz od razu poczuł niepokój. Alexandra wyjaśniła mu, że ich córka postanowiła skończyć z lekcjami fortepianu i karate. Jedno i drugie ćwiczyła od dzieciństwa. Nie podała żadnego sensownego uzasadnienia: jedynie poinformowała matkę, że nie zamierza już do tego wracać.
Alexandra była zdezorientowana. Od pewnego czasu Margot była jakaś inna. Matka miała wrażenie, że dziewczyna coś przed nią ukrywa. Nie potrafiła się już porozumieć z córką tak jak dawniej. Servaz pozwolił byłej żonie, żeby się wygadała, zastanawiając się, czy tak samo wygaduje się przed ojczymem Margot, czy raczej trzyma go z dala od tych spraw. Choć był świadomy własnej małoduszności, zaskoczyło go, gdy sobie uświadomił, że ma nadzieję, iż ta druga odpowiedź jest właściwa. Potem zapytał:
– Ma chłopaka?
– Myślę, że tak. Ale nie chce o nim mówić. To do niej niepodobne.
Następnie spytał Alexandrę, czy przeszukała rzeczy córki. Znał ją zbyt dobrze, by się nie domyślać, że to zrobiła. Zgodnie z jego oczekiwaniem odpowiedziała twierdząco. Ale niczego nie znalazła.
– Teraz przy tej całej poczcie elektronicznej i esemesach nie można już śledzić ich korespondencji – zauważyła. – Martwię się, Martin. Spróbuj się więcej dowiedzieć. Może tobie się zwierzy.
– Nie martw się. Spróbuję z nią pogadać. Na pewno nic takiego się nie dzieje.
Przypomniał sobie jednak smutne spojrzenie córki. Jej podkrążone oczy. A przede wszystkim siniaka na policzku. Znowu poczuł, że ściskają mu się wnętrzności.
– Dzięki, Martin. A u ciebie wszystko w porządku?
Zręcznie wymigał się od odpowiedzi, opowiadając jej o trwającym śledztwie. Oczywiście bez wchodzenia w szczegóły. Jeszcze gdy byli małżeństwem, Alexandra wnosiła czasem świeże spojrzenie na wiele spraw i miewała zaskakująco dobrego nosa.
– Koń i nagi człowiek? Naprawdę dziwne. Myślisz, że będą kolejne trupy?
– Tego się właśnie obawiam – przyznał. – Tylko nikomu o tym nie mów. Nawet twojemu oblatywaczowi. – Servaz miał w zwyczaju nie wymawiać imienia pilota liniowego, który ukradł mu żonę.
– Wygląda na to, że ci ludzie zrobili coś paskudnego – zawyrokowała, gdy opowiedział jej o biznesmenie i aptekarzu. – I że zrobili to razem. Każdy ma coś do ukrycia.
Servaz przytaknął w duchu. Wiesz, o czym mówisz, co? Byli małżeństwem przez piętnaście lat. Jak długo zdradzała go ze swoim pilotem? Jak często korzystali ze wspólnych lotów, żeby doświadczać wspólnych odlotów (jakże to słowo wspaniale oddaje charakter stosunków łączących stewardesę i pierwszego pilota...)? Po każdej takiej podróży wracała do rodzinnego życia, jakby nic się nie stało, pamiętając, by każdemu przywieźć drobny upominek. Aż wreszcie zdecydowała się na coming out. Usprawiedliwiała swój krok, mówiąc, że Phil nie ma koszmarów, nie cierpi na bezsenność i... „nie żyje wśród trupów”.
– Ale dlaczego koń? – zapytał. – Widzisz jakiś związek?
– Nie wiem – odpowiedziała obojętnie i Servaz zrozumiał, że czasy, w których wymieniali się spostrzeżeniami na temat jego śledztw, to już przeszłość. – To ty jesteś gliną – dodała. – No, muszę już kończyć. Spróbuj porozmawiać z Margot.
Wyłączyła się. W którym momencie zaczęło się między nimi źle dziać? Kiedy ich drogi zaczęły się rozchodzić? Wtedy, gdy zaczął spędzać coraz więcej czasu w swoim gabinecie, a coraz mniej w domu? Czy wcześniej? Poznali się na uniwersytecie i po niespełna pół roku się pobrali, wbrew jej rodzicom. Obydwoje jeszcze studiowali; Servaz chciał iść w ślady ojca, zostać nauczycielem literatury i łaciny oraz autorem „wielkiej współczesnej powieści”; Alexandra, nieco skromniej, studiowała turystykę. Potem on wstąpił do policji. Oficjalnie zrobił to pod wpływem impulsu, a faktycznie – ze względu na swoją przeszłość.
„Wygląda na to, że ci ludzie zrobili coś paskudnego. I że zrobili to razem”.
Dzięki swojemu bystremu i niepolicyjnemu umysłowi Alexandra trafiła w sedno. Ale czy Lombard i Grimm mogli razem dokonać jakiegoś czynu, który sprowokował zemstę? Taka wersja wydała się Servazowi cholernie nieprawdopodobna. A gdyby tak było, to jaką rolę w tym scenariuszu odgrywa Hirtmann?
Nagle inna myśl rozlała się po jego umyśle jak plama atramentu. Margot: czy coś jej grozi? Skurcz żołądka wciąż nie odpuszczał. Chwycił kurtkę i wyszedł z pokoju. W recepcji zapytał o możliwość skorzystania z komputera z kamerką internetową. Recepcjonistka odpowiedziała twierdząco. Wyszła zza lady i zaprowadziła go do niewielkiego pomieszczenia. Servaz podziękował i odsunął klapkę telefonu.
– Tata? – odezwał się głos w słuchawce.
– Podłącz się do kamerki – powiedział.
– Teraz?
– Tak, teraz.
Usiadł i włączył program wideokonferencji. Po pięciu minutach córka nadal była niepodłączona i Servaz zaczynał już tracić cierpliwość, kiedy komunikat: „Margot jest podłączona” pojawił się w lewym dolnym rogu ekranu. Servaz włączył kamerkę, na której zamrugała niebieska kontrolka.
Margot była w swoim pokoju z kubkiem parującego płynu w ręku. Rzuciła mu zaintrygowane, ostrożne spojrzenie. Na ścianie za jej plecami wisiał wielki plakat reklamujący film Mumia: postać uzbrojona w karabin na tle pustyni, piramid i zachodu słońca.
– Co się dzieje? – zapytała.
– To ja pytam, co się dzieje.
– Słucham?
– Przestałaś chodzić na fortepian i karate. Dlaczego?
Trochę za późno zdał sobie sprawę, że zachowuje się jak brutal, a jego głos brzmi zbyt surowo. Wiedział, że to skutek oczekiwania. Nienawidził czekać. Ale powinien był zabrać się do tego inaczej, zacząć od bardziej niewinnych tematów i pożartować z nią, jak to mają w zwyczaju. Zastosować podstawowe zasady manipulacji – mimo że to jego córka...
– Aha! Mama do ciebie dzwoniła.
– Tak.
– Powiedziała ci coś jeszcze?
– Nie, tylko tyle. A więc?
– Dobra, to bardzo proste: mogę być najwyżej mizerną pianistką, więc po co się przy tym upierać? To nie moja bajka, to wszystko.
– A karate?
– Ogłupia mnie.
– Ogłupia?
– Tak.
– Hmm... Tak nagle?
– Nie, nie nagle. Przemyślałam to.
– I co zamierzasz robić zamiast tego?
– Nie wiem. A muszę coś robić? Wydaje mi się, że w moim wieku mogę już sama podejmować decyzje, nie?
– Argument nie do podważenia – przyznał, zmuszając się do uśmiechu.
Ale jego córka się nie uśmiechała. Za pośrednictwem kamery wpatrywała się w niego podbitym okiem. W świetle lampki padającym z boku na jej twarz siniak był jeszcze wyraźniejszy. Kolczyk w brwi błyszczał jak prawdziwy rubin.
– Po co te wszystkie pytania? Czego ode mnie chcecie? – zapytała Margot. Mówiła coraz bardziej podniesionym głosem. – Dlaczego czuję się jak na jakimś pieprzonym przesłuchaniu?
– Margot, to było tylko pytanie. Nie masz obowiązku...
– Ach tak? Wiesz co, tato? Jeśli zawsze w ten sposób będziesz się zabierał do przesłuchiwania podejrzanych, na pewno niewiele osiągniesz. – Uderzyła pięścią w krawędź biurka. Echo uderzenia rozległo się w jego głośniku i Servaz aż podskoczył. – Cholera, wkurwia mnie to!
Zmroziło go. Alexandra miała rację: to nie jest normalne zachowanie ich córki. Nie pozostawało mu nic innego, jak dowiedzieć się, czy ta zmiana jest wywołana nieznanymi mu okolicznościami, czy też wpływem jakiegoś człowieka.
– Przepraszam, pchełko. Wybaczysz mi?
– Mhm.
– Spotkamy się za dwa tygodnie, zgoda?
– Zadzwonisz do mnie wcześniej?
Uśmiechnął się w duchu. To powiedziała Margot, którą znał.
– Oczywiście. Dobranoc, pchełko.
– Dobranoc, tato.
Wrócił do pokoju, rzucił kurtkę na łóżko i poszedł do barku po małpkę szkockiej. Potem wyszedł na balkon. Było już prawie całkiem ciemno, niebo nad górskim masywem było bezchmurne, na zachodzie nieco jaśniejsze niż na wschodzie. Zaczęły się pojawiać pierwsze gwiazdy – błyszczały, jakby je ktoś wypolerował. Servaz pomyślał, że będzie bardzo mroźno. Bożonarodzeniowe iluminacje falowały na ulicach jak potoki migocącej lawy, ale wobec ponadczasowego majestatu Pirenejów cały ten zgiełk wydał mu się śmieszny. Nawet najokrutniejsze morderstwo stawało się czymś małym i śmiesznym w porównaniu z odwieczną potęgą gór. Było jak rozgniecenie robaczka na szybie.
Servaz oparł się o poręcz. Ponownie otworzył telefon.
– Espérandieu – odezwał się Vincent.
– Chciałbym cię prosić o przysługę.
– Co się dzieje? Następny trup?
– Nie. To nie ma związku ze śledztwem.
– Ach tak.
Servaz próbował znaleźć odpowiednie słowa.
– Chciałbym, żebyś raz czy dwa w tygodniu śledził Margot po wyjściu ze szkoły. Przez, powiedzmy, dwa albo trzy tygodnie. Sam nie mogę tego zrobić, zauważyłaby mnie.
– Co?
– Dobrze usłyszałeś.
Cisza po drugiej stronie słuchawki przedłużała się w nieskończoność. Servaz słyszał odgłosy w tle. Zorientował się, że jego asystent siedzi w jakimś barze.
Espérandieu westchnął.
– Martin, nie mogę tego zrobić.
– Dlaczego?
– To wbrew wszelkim...
– To przysługa, o którą proszę cię jako przyjaciel – przerwał mu Servaz. – Tylko jeden, dwa razy na tydzień przez trzy tygodnie. Pieszo lub z samochodu. Nic więcej. Tylko ciebie mogę o to poprosić.
Znowu westchnienie.
– Dlaczego? – zapytał Espérandieu.
– Podejrzewam, że wpadła w złe towarzystwo.
– To wszystko?
– Myślę, że jej chłopak ją bije.
– Cholera!
– Tak. Teraz wyobraź sobie, że chodzi o Mégan i to ty mnie prosisz. Zresztą, kiedyś może się tak zdarzyć.
– W porządku, w porządku, zrobię to. Ale raz lub dwa w tygodniu, nie częściej, zgoda? I po trzech tygodniach kończę, nawet jeśli do niczego nie dojdę.
– Masz moje słowo – powiedział Servaz z ulgą w głosie.
– Co zrobisz, jeśli twoje podejrzenia się potwierdzą?
– To jeszcze nie ten moment. Na razie chcę tylko wiedzieć, co się dzieje.
– Dobrze, ale załóżmy, że twoje podejrzenia się potwierdzą i okaże się, że ona faktycznie zabujała się w jakimś wykolejonym, brutalnym łajdaku. Co wtedy zrobisz?
– Czy ja mam w zwyczaju działać impulsywnie?
– Czasami.
– Chcę tylko wiedzieć, co się dzieje.
Podziękował asystentowi i rozłączył się. Ciągle myślał o córce. O jej ubraniach, tatuażach, kolczykach. Potem powędrował myślą w stronę Instytutu. Wyobraził sobie budynki powoli pogrążające się we śnie pod śnieżną pierzyną. O czym te potwory śnią w nocy w swoich celach? Jakie paskudne stwory, jakie fantazje karmią ich sny? Zastanawiał się, czy ci, którzy nie mogą zasnąć, wpatrują się szeroko otwartymi oczami w swój makabryczny świat i przywołują w pamięci swoje ofiary.
Nad górami wolno przeleciał samolot. Pojawił się od strony Hiszpanii. Światła pozycyjne pulsowały na nocnym niebie. Maleńki opiłek srebra, znikająca gwiazda, metaliczna kometa: Servaz po raz kolejny poczuł, jak bardzo ta dolina jest odcięta od reszty świata.
Wrócił do pokoju i zapalił światło.
Następnie wyjął z walizki książkę i usadowił się w głowach łóżka. Horacy, Ody.
Po przebudzeniu Servaz wyszedł na balkon i stwierdził, że w nocy sypał śnieg. Dachy i ulice były białe. Zimne powietrze uderzyło go w klatkę piersiową. Szybko wrócił do pokoju, wziął prysznic i się ubrał. Potem zszedł na śniadanie.
Espérandieu już zjadł. Siedział przy oknie na dużej werandzie w stylu art déco i czytał. Servaz przyjrzał mu się z daleka: jego asystent był całkowicie zaabsorbowany lekturą. Servaz usiadł i z zaciekawieniem oglądał okładkę książki. Jakiś Japończyk, Haruki Murakami. Przygoda z owcą. Servaz nigdy nie słyszał o tym autorze. Nieraz miał wrażenie, że nie mówią z Espérandieu tym samym językiem, jakby pochodzili z dwóch oddalonych od siebie światów, z których każdy ma własną kulturę, własne zwyczaje i zasady postępowania. Zainteresowania jego asystenta były w równym stopniu liczne, jak odmienne od jego zainteresowań: komiks, kultura japońska, nauki ścisłe, muzyka współczesna, fotografia...
Espérandieu uniósł głowę z miną dziecka przy stoliku śniadaniowym i spojrzał na zegarek.
– Sekcja jest o ósmej – oznajmił, zamykając książkę. – Spadam.
Servaz skinął głową bez słowa. Jego asystent zna się na swojej robocie. Upił łyk kawy i poczuł, że ma podrażnione gardło.
Dziesięć minut później szedł zaśnieżonymi ulicami. Przed wizytą w Instytucie miał się spotkać z Ziegler i Poppem w gabinecie Cathy d’Humières. Prokurator miała im przedstawić sędziego, któremu zamierzała powierzyć śledztwo. Dlaczego Lombard i Grimm stali się ofiarami? Co ich łączy? Zdaniem Chaperona i wdowy mężczyźni się nie znali. Być może Lombard raz czy dwa zaszedł do apteki, ale to nic pewnego. W Saint-Martin jest pięć innych aptek, a Lombard z pewnością wysyła kogoś na tego rodzaju zakupy.
Szedł pogrążony w myślach, gdy nagle zesztywniał. Coś, jakieś dziwne odczucie uruchomiło jego wewnętrzny system alarmowy. Nieprzyjemne wrażenie, że jest śledzony... Błyskawicznie odwrócił głowę i przeczesał wzrokiem ulicę. Nic. Tylko jedna para, która śmiejąc się, udeptywała śnieg, i starsza kobieta skręcająca za róg z koszykiem na zakupy w ręku.
Cholera, oszaleję w tej dolinie.
Pięć minut później przechodził przez okratowaną bramę sądu. Na schodach rozmawiali adwokaci, paląc papierosa za papierosem, rodziny podsądnych, obgryzając paznokcie, czekały na wznowienie rozpraw. Servaz przeszedł przez halle i skierował się w lewo ku głównym schodom. Gdy zbliżał się do półpiętra, zza jednej z kolumn wyłonił się maleńki człowieczek, który zbiegał z góry.
– Komendancie!
Servaz się zatrzymał. Przyglądał się mężczyźnie, który przystanął na jego wysokości.
– Więc to pan jest tym gliną z Tuluzy.
– My się znamy?
– Zauważyłem pana wczoraj rano na miejscu zbrodni w towarzystwie Catherine – odpowiedział mężczyzna, wyciągając do niego rękę. – To ona mi powiedziała, jak się pan nazywa. Chyba uważa, że jest pan właściwym człowiekiem na właściwym miejscu.
Catherine... Servaz uścisnął wyciągniętą rękę.
– A pan jest?
– Gabriel Saint-Cyr, honorowy sędzia śledczy w stanie spoczynku. Prowadziłem w tym sądzie postępowania przez prawie trzydzieści pięć lat. – Człowieczek szerokim gestem wskazał hall. – Znam tu każdy zakamarek. Znam też wszystkich, albo prawie wszystkich, mieszkańców tego miasta.
Servaz mierzył go wzrokiem. Wzrost niewielki, ale sylwetka wojownika, dobrotliwy uśmiech i akcent, który wskazuje, że mężczyzna pochodzi z okolicy. Servaz dostrzegł jednak jego świdrujące spojrzenie i zrozumiał, że za pozorami dobrotliwości kryje się przenikliwy umysł – w przeciwieństwie do tylu innych, którzy pod maską ironii i cynizmu ukrywają umysłową impotencję.
– Czy to propozycja pomocy?
Sędzia wybuchnął śmiechem. Czystym, dźwięcznym, zaraźliwym.
– Ależ tak! Sędzią jest się przez całe życie. Nie będę przed panem ukrywał, że widząc, co się dzisiaj dzieje, żałuję, że przeszedłem na emeryturę. Nigdy wcześniej nie mieliśmy tu takiej sprawy. Czasem jakieś zabójstwo w afekcie, czasem sąsiedzka sprzeczka zakończona strzałem z broni myśliwskiej: odwieczne przejawy ludzkiej głupoty. Gdyby któregoś dnia miał pan ochotę porozmawiać o tych sprawach przy szklaneczce, jestem do usług.
– Już pan zapomniał, że istnieje coś takiego jak tajemnica śledztwa? – odpowiedział przyjaźnie Servaz.
Saint-Cyr puścił do niego oko.
– Och, nie będzie pan musiał wszystkiego mi opowiadać. Ale nie znajdzie pan nikogo, kto znałby lepiej ode mnie tajemnice tych dolin, komendancie. Niech pan o tym pomyśli.
Servaz już pomyślał. Propozycja była interesująca. Kontakt wśród miejscowej ludności. Człowiek, który prawie całe życie spędził w Saint-Martin i który dzięki piastowanemu stanowisku poznał niejedną tajemnicę.
– Wygląda na to, że brakuje panu tej pracy.
– Skłamałbym, gdybym zaprzeczył – przyznał Saint-Cyr. – Dwa lata temu przeszedłem na emeryturę ze względów zdrowotnych. Od tej pory czuję się jak żywy trup. Myśli pan, że to sprawka Hirtmanna?
Servaza zamurowało.
– O czym pan mówi?
– Ależ proszę pana, przecież pan dobrze wie, o czym mówię. Mówię o DNA znalezionym w kolejce.
– Kto panu o tym powiedział?
Maleńki sędzia zaśmiał się dźwięcznie.
– Mówiłem panu: wiem o wszystkim, co się dzieje w tej dolinie. Do zobaczenia, komendancie! I udanych łowów! – zawołał, puszczając się pędem po schodach.
Servaz patrzył, jak znika w śnieżnej zamieci kłębiącej się za wielkimi podwójnymi drzwiami.
– Martin, przedstawiam panu sędziego Martiala Confianta. To jemu powierzyłam zaczęte wczoraj dochodzenie.
Servaz uścisnął dłoń młodego sędziego. Niewiele po trzydziestce, wysoki i szczupły, bardzo smagła cera, eleganckie prostokątne okulary w delikatnej oprawie. Uścisk dłoni był szczery, a uśmiech serdeczny.
– Wbrew pozorom Martial pochodzi z tych stron. Urodził się i wychował dwadzieścia kilometrów stąd – powiedziała Cathy d’Humières.
– Zanim pan przyszedł, pani d’Humières opowiadała mi o pa nu same dobre rzeczy, komendancie.
Jego aksamitny głos przywodził na myśl wspomnienie słonecznych wysp, ale dało się też w nim wyczuć delikatny ślad miejscowego akcentu. Servaz się uśmiechnął.
– Jedziemy dziś do Instytutu – powiedział. – Chciałby pan do nas dołączyć?
Zauważył, że ma trudności z mówieniem. Bolało go gardło.
– Uprzedził pan doktora Xaviera?
– Nie. Zdecydowaliśmy z kapitan Ziegler, że wpadniemy bez zapowiedzi.
– W porządku, pojadę – powiedział. – Ale tylko tym razem: nie chcę się narzucać. Z zasady nie wtrącam się w działania policji. Każdy ma swoją robotę – dodał.
Servaz przytaknął bez słowa. Gdyby ta zasada przekładała się na czyny, byłaby to dobra wiadomość.
– Gdzie jest kapitan Ziegler? – zapytała d’Humières.
Spojrzał na zegarek.
– Zaraz będzie. Może przez ten śnieg ma kłopot z dojazdem.
Cathy d’Humières obróciła się do okna. Wyglądała, jakby jej się śpieszyło.
– Mam konferencję prasową. Cóż, i tak nie pojechałabym z wami. Takie mroczne miejsce przy tej pogodzie... brr, to stanowczo nie dla mnie!