25

Łóżko polowe skrzypnęło, gdy Servaz usiadł, wyciągnął stopy spod kołdry i postawił je na zimnej posadzce. Niewielkie pomieszczenie bez mebli. Ziewając, włączył nocną lampkę stojącą na podłodze i przypomniał sobie, że śniła mu się Charlène Espérandieu: obydwoje byli nadzy, leżeli na podłodze szpitalnego korytarza i... kochali się! Lekarze i pielęgniarki przechodzili obok nich, ale ich nie widzieli. Na podłodze szpitala? Spojrzał w dół na swój poranny wzwód. Parsknął śmiechem, uświadomiwszy sobie całkowitą nieadekwatność sytuacji, i podniósł zegarek, który leżał pod łóżkiem. Szósta... Wstał, przeciągnął się i sięgnął po czyste ubrania, które przygotowano dla niego na krześle. Koszula była zbyt obszerna, ale spodnie miały dobrą długość. Wziął bieliznę, ręcznik i żel pod prysznic zostawione do jego użytku. Zanim wyszedł do łazienki znajdującej się w głębi korytarza, zaczekał, aż odzyska całą swoją godność, choć o tej porze miał niewielkie szanse kogoś spotkać. Przydzielili Ziegler stałą obserwację, wolał więc spać w siedzibie żandarmerii niż w hotelu, by nadzorować działania w rzeczywistym czasie.

Kabiny prysznicowe były puste. Panował tu nieprzyjemny przeciąg niweczący wysiłki mizernego kaloryfera. Servaz wiedział, że żandarmi śpią w innym skrzydle, w którym mają osobne mieszkania, i że to pomieszczenie nie jest zbyt często używane. Zaklął jednak, gdy po odkręceniu kurka z ciepłą wodą na jego czaszkę popłynął ledwie letni strumień.

Każdy ruch, który wykonywał, żeby się namydlić, wywoływał na jego twarzy grymas bólu. Zaczął się zastanawiać. Nie miał już wątpliwości co do winy Irène Ziegler, pozostało jednak jeszcze parę ciemnych miejsc, kilkoro drzwi do otwarcia w długim korytarzu prowadzącym do prawdy. Podobnie jak inne kobiety z tej okolicy, Ziegler została zgwałcona przez czwórkę mężczyzn. Książki, które znalazł w jej mieszkaniu, dowodzą, że trauma nie została wyleczona. Grimm i Perrault ponieśli śmierć za popełnione gwałty. Ale dlaczego ich powieszono? Ze względu na samobójców? Czy chodzi o coś jeszcze? Jeden szczegół nie dawał mu spokoju: Chaperon uciekł w popłochu i zostawił swój dom, jakby się paliło. Czy wie, kto jest mordercą?

Próbował dodać sobie otuchy: Ziegler jest pod obserwacją, wiedzą, gdzie się ukrywa Chaperon, mają więc w ręku wszystkie karty.

A jednak – może z powodu lodowatego przeciągu albo coraz zimniejszej wody bądź też wskutek wspomnienia foliowej torby na głowie – Servazem wstrząsały tego ranka zimne dreszcze. Uczuciem, którego doświadczał w tej pustej łazience, był strach.


Siedział z kubkiem kawy przy stole w pustej sali zebrań, gdy zaczęli się schodzić jedno za drugim: Maillard, Confiant, Cathy d’Humières, Espérandieu i dwóch innych członków brygady, Pujol i Simeoni, ci sami mięśniacy, którzy uwzięli się na Vincenta. Usiedli i przed rozpoczęciem zebrania przeglądali notatki. Salę wypełnił szelest przewracanych kartek. Servaz obserwował ich twarze: blade, zmęczone, rozdrażnione. Napięcie było niemal namacalne. Zapisał parę słów w swoim notatniku, czekając, aż wszyscy będą gotowi, a następnie wstał i zaczął mówić.

Nakreślił stan rzeczy. Kiedy opowiadał o tym, co mu się przydarzyło w ośrodku kolonijnym, panowała absolutna cisza. Pujol i Simeoni mierzyli go wzrokiem. Wyglądali, jakby obydwaj byli przekonani, że im nigdy nie mogłoby się przytrafić coś podobnego. Co mogło być prawdą. Choć byli wcieleniem najgorszych cech, jakie może posiadać glina, mimo wszystko byli doświadczonymi policjantami, na których można liczyć w trudnych sytuacjach.

Następnie wspomniał o podejrzeniach dotyczących Irène Ziegler. Tym razem Maillard zbladł i zacisnął zęby. Atmosfera zrobiła się ciężka. Funkcjonariuszka żandarmerii podejrzewana o morderstwo przez policjantów – zgrzyty wszelkiej maści gwarantowane.

– Paskudna sprawa – skomentowała ponuro d’Humières. Rzadko widywał ją bladą. Zmęczenie pogłębiło rysy jej twarzy, tak że pani prokurator wyglądała, jakby była chora. Rzucił okiem na zegarek. Ósma. Ziegler zaraz wstanie. Jakby na potwierdzenie tej myśli zadzwonił telefon.

– Już. Wstaje! – oświadczyła Samira Cheung po drugiej stronie słuchawki.

– Pujol – powiedział natychmiast Servaz – dołączysz do Samiry. Ziegler właśnie się obudziła. I weźcie trzeci samochód jako wsparcie. Jest w domu, nie może was zauważyć. Simeoni, pojedziesz trzecim wozem. W każdym razie wiemy, dokąd się wybiera. Lepiej, żebyście ją zgubili, niż miałaby się zorientować, że jedziecie za nią.

Pujol i Simeoni bez słowa opuścili salę. Servaz wstał i podszedł do ściany, na której wisiała duża mapa okolicy. Przez kilka chwil spoglądał to w notatki, to na mapę, aż wreszcie wskazał palcem dokładny punkt. Nie odsuwając palca, odwrócił się i przesunął wzrokiem po siedzących wokół stołu.

– Tutaj.


Warkocz dymu unosił się nad chatką, na której dachu znajdował się komin. Servaz rozejrzał się dookoła. Na zalesionych zboczach kładły się kłęby szarych chmur. Powietrze pachniało wilgocią, mgłą, gnijącą ściółką i dymem. U ich stóp, pomiędzy drzewami, stała chatka zbudowana w zagłębieniu niewielkiego wąwozu zasypanego śniegiem, na środku otoczonej lasem polanki. Do domku prowadziła tylko jedna ścieżka. Trzej żandarmi i jeden łowczy, niewidoczni, strzegli do niej dostępu. Servaz odwrócił się do Espérandieu i Maillarda, a oni w odpowiedzi skinęli głowami. W towarzystwie dziesięciu ludzi zaczęli schodzić do wąwozu.

Nagle stanęli. Z chatki wyszedł mężczyzna. Przeciągnął się w blasku nowego dnia, odetchnął świeżym powietrzem, splunął na ziemię i z miejsca, w którym stali, usłyszeli pierdnięcie donośne jak dźwięk pasterskiego rogu. Jak na ironię, z lasu odpowiedział ptak, którego krzyk zabrzmiał jak drwiący chichot. Mężczyzna ostatni raz rozejrzał się dookoła i zniknął w środku.

Pomimo początków brody Servaz od razu go rozpoznał.

Chaperon.

Zeszli na polanę za chatką. Panowała tu wilgoć jak w łaźni tureckiej. Oczywiście nie było aż tak gorąco. Servaz spojrzał na pozostałych. Wymienili kilka znaków i rozdzielili się na dwie grupy. Wolno posuwali się naprzód, brnąc w śniegu po kolana, pochyleni przemknęli pod oknami i dotarli do frontowych drzwi. Servaz stanął na czele pierwszej grupy. Gdy wychodził zza przedniego węgła chatki, drzwi nagle się otworzyły. Servaz cofnął się i z pistoletem w dłoni przywarł do ściany. Zobaczył, jak Chaperon robi trzy kroki, wyjmuje fujarę i z lubością oddaje mocz na śnieg, podśpiewując pod nosem.

– Skończ lać i ręce do góry, Pavarotti – odezwał się Servaz za jego plecami.

Mer zaklął: właśnie obsikał sobie buty.


Diane miała za sobą potworną noc. Cztery razy budziła się zlana potem z poczuciem ucisku, jakby jej klatkę piersiową opinał jakiś gorset. Nawet pościel była mokra. Zastanawiała się, czy czegoś nie złapała.

Przypomniała sobie, że miała koszmarny sen, w którym włożono ją w kaftan i przywiązano do łóżka w jednej z cel Instytutu. Otaczał ją tłum pacjentów, którzy patrzyli na nią i dotykali jej twarzy rękami spoconymi z powodu zażywanych lekarstw. Potrząsała głową i krzyczała, aż drzwi do celi się otworzyły i wkroczył Julian Hirtmann z lubieżnym uśmiechem na ustach. Chwilę później Diane znajdowała się już nie w celi, ale na bardziej obszernej przestrzeni gdzieś na zewnątrz. Panował mrok, było jezioro, płonęły pożary, tysiące wielkich robali z ptasimi głowami pełzało po czarnej ziemi, nagie ciała mężczyzn i kobiet spółkowały setkami w czerwonym blasku płomieni. Był wśród nich Hirtmann i Diane zrozumiała, że to on zorganizował tę gigantyczną orgię. Wpadła w panikę, gdy sobie uświadomiła, że ona także jest naga i choć nie ma już kaftana, nadal jest przywiązana do łóżka. Wyrywała się tak długo, aż się obudziła.

Po tym wszystkim spędziła dłuższą chwilę pod prysznicem, usiłując zmyć z siebie obrzydliwe uczucie, jakie zostawił sen.

Zastanawiała się, jak się teraz zachować. Ilekroć miała zamiar porozmawiać z Xavierem, przypominały jej się weterynaryjne środki znieczulające i czuła się nieswojo. A jeśli rzuca się w paszczę lwa? Diane nie miała jednoznacznego obrazu sytuacji. To, co widziała, przypominało trójwymiarowe zdjęcie, na którym fotografowany obiekt zmienia wygląd w zależności od tego, w jaki sposób trzyma się fotografię. Jaka w tym wszystkim jest rola psychiatry?

W świetle danych, które posiadała, wyglądało na to, że Xavier jest w takim samym położeniu jak ona: dowiedział się od policji, że ktoś z Instytutu jest zamieszany w morderstwa, i próbuje odkryć, kto to taki. Z tym że znacznie ją wyprzedza, dysponując informacjami, których ona nie posiada. Z drugiej strony – zaledwie na kilka dni przed śmiercią konia otrzymał środki znieczulające stosowane w weterynarii. Diane wciąż wracała do tego samego punktu. Miała dwie całkowicie przeciwstawne hipotezy, a każdą z nich potwierdzały fakty. Czy to możliwe, żeby Xavier dostarczył komuś te środki, nie wiedząc, co się wydarzy? Jeśli tak, nazwisko tej osoby powinno się pojawić w jego śledztwie. Diane nic z tego nie rozumiała.

Kim są Irène Ziegler i Gaspard Ferrand? Z całą pewnością to osoby związane z ośrodkiem Les Isards. Podobnie jak Lisa Ferney... Musi zacząć od niej. Jedyny konkretny trop, jakim dysponuje, to szefowa pielęgniarek.


Servaz wszedł do chatki. Bardzo niski, spadzisty dach. Czubkiem głowy policjant dotykał sufitu. W głębi niepościelona leżanka z białym prześcieradłem, kasztanową kołdrą i zaplamioną poduszką. Duża koza z czarną rurą kominową znikającą w dachu, obok ułożone w stos polana. Umywalka i niewielki blat kuchenny przy jednym z okien. I palnik gazowy, na pewno podłączony do butli. Na stole otwarta broszura z krzyżówkami, a obok niej butelka piwa i popielniczka pełna niedopałków. Nad stołem lampa turystyczna. W powietrzu unosił się zapach drzewnego dymu, tytoniu, piwa, a przede wszystkim cierpka woń potu. Nie było prysznica. Servaz zastanawiał się, jak Chaperon radzi sobie z myciem.

Oto, co zostało z tych kanalii: dwa trupy i jeden biedak, który chowa się jak śmierdzący szczur.

Pootwierał szafki, wsunął rękę pod materac, przejrzał kieszenie kurtki wiszącej na drzwiach. Były tam klucze, portmonetka i portfel. Otworzył go: dowód osobisty, książeczka czekowa, karta ubezpieczenia zdrowotnego, karty Visa i American Express... W portmonetce znalazł osiemset euro w nominałach po dwadzieścia i pięćdziesiąt. Następnie otworzył szufladę. Były w niej broń i naboje.

Wyszedł.


W ciągu dziesięciu minut wszystkie posiłki były na miejscu. Dziesięciu ludzi w lesie otaczało chatkę. Sześciu innych na brzegach wąwozu i powyżej ścieżki czekało, by namierzyć nadciągającą Ziegler. Ubrani w kevlarowe kamizelki kuloodporne przypominali ludziki z klocków Playmobil. W chatce siedzieli Servaz i Espérandieu w towarzystwie Chaperona.

– Pieprzcie się – rzucił mer. – Jeśli nic na mnie nie macie, to idę. Nie możecie mnie przetrzymywać wbrew mojej woli.

– Jak pan uważa – odpowiedział Servaz. – Jeśli chce pan skończyć jak pana koledzy, droga wolna. Ale konfiskujemy broń. I w momencie, gdy oddali się pan stąd na krok, będzie pan bez ochrony. Szpiedzy w takiej sytuacji mówią, że są „spaleni”.

Chaperon rzucił mu nienawistne spojrzenie, rozważył wszystkie za i przeciw i wzruszywszy ramionami, opadł na łóżko.


O 9.54 do Servaza zadzwoniła Samira, by oznajmić, że Ziegler wychodzi z mieszkania. Nie śpieszy się, pomyślał. Wie, że ma przed sobą cały dzień. Pewnie się przygotowywała. Wziął krótkofalówkę i poinformował wszystkie jednostki, że cel jest w ruchu. Następnie zrobił sobie kawę.


O 10.32 Servaz pił już trzecią tego ranka kawę i – pomimo protestów Espérandieu – palił piątego papierosa. Chaperon siedział w milczeniu przy stole i układał pasjansa.


O 10.43 Samira zatelefonowała po raz kolejny i powiedziała, że Ziegler zatrzymała się na kawę, a oprócz kawy kupiła papierosy, znaczki i kwiaty.

– Kwiaty? W kwiaciarni?

– Tak. Przecież nie w piekarni.

Zauważyła ich...


O 10.52 otrzymał wiadomość, że Ziegler wreszcie jedzie w kierunku Saint-Martin. Aby dotrzeć do wąwozu, w którym stała chatka, trzeba było jechać drogą łączącą Saint-Martin i miasteczko, w którym mieszkała Ziegler, a następnie skręcić w podrzędną drogę prowadzącą prosto na południe, przez krajobraz usiany jarami o urwistych zboczach i głębokimi lasami, i wreszcie zjechać na leśny trakt, od którego odchodziła ścieżka prowadząca do wąwozu.


– Co ona wyprawia? – zapytał Espérandieu, gdy minęła jedenasta. Od ponad godziny zamienili ze sobą nie więcej niż trzy zdania, jeśli nie liczyć szybkich rozmów telefonicznych między Samirą i Servazem.

Dobre pytanie, pomyślał Servaz.


O 11.09 Samira zadzwoniła, by oznajmić, że Ziegler minęła drogę prowadzącą do wąwozu, nawet nie zwalniając, i pojechała dalej w kierunku Saint-Martin. Nie jedzie tu... Servaz zaklął i wyszedł na zewnątrz, by odetchnąć świeżym powietrzem. Maillard wyłonił się spomiędzy drzew i podszedł do niego.

– Co robimy?

– Czekamy.


– Jest na cmentarzu – odezwała się Samira po drugiej stronie słuchawki o godzinie 11.45.

– Co? Co ona robi na cmentarzu? Próbuje was wykiwać. Zauważyła was!

– Niekoniecznie. Zrobiła coś dziwnego.

– Jak to?

– Weszła do jednego grobowca i spędziła tam dobre pięć minut. Po to jej były kwiaty. Wyszła bez nich.

– To jest rodzinny grobowiec?

– Tak, ale nie jej. Poszłam sprawdzić. To grobowiec Lombardów.

Servaza zamurowało. Nie wiedział, że Lombardowie mają groby w Saint-Martin. Nagle poczuł, że sytuacja wymyka mu się z rąk. Jest jakieś martwe pole, którego nie widzi... Całe śledztwo zaczęło się od konia Érica Lombarda, potem tymczasowo odsunięto tę sprawę na bok, by skupić się na trio Grimm-Perrault-Chaperon i samobójcach. I oto karta Lombarda nagle znowu wraca do gry. Co to znaczy? Co robiła Irène Ziegler w tym grobowcu? Nic z tego nie rozumiał.

– Gdzie jesteś? – zapytał.

– Jeszcze na cmentarzu. Zobaczyła mnie, więc Pujol i Simeoni ją przejęli.

– Jadę tam.

Wyszedł z chatki, ruszył ścieżką w kierunku leśnej drogi, a następnie zanurzył się w zaroślach po prawej. Odsunął ciężkie od śniegu gałęzie, które maskowały jeepa, i usiadł za kierownicą.


Było dwanaście minut po południu, kiedy Servaz zaparkował przed cmentarzem. Samira Cheung czekała na niego przy wejściu. Pomimo zimna miała na sobie zwykłą skórzaną kurtkę, ultrakrótkie szorty na ciemnych rajstopach i zużyte glany z ciemnobrązowej skóry. Muzyka w jej słuchawkach grała tak głośno, że Servaz usłyszał ją, gdy tylko wysiadł z jeepa. Jej zaczerwieniona twarz wystająca spod czapki przypominała mu dziwne stworzenie z filmu pełnego elfów, czarodziejów i magicznych pierścieni, na który zaciągnęła go Margot. Zmarszczył brwi na widok trupiej czaszki na bluzie Samiry. Nawet pasuje do sytuacji, pomyślał. Wyglądała bardziej jak wandalka profanująca groby niż jak policjantka.

Idąc wśród jodeł i nagrobków, weszli na niewielki pagórek i zbliżyli się do rzędu iglastych drzew otaczających środek cmentarza. Starsza kobieta rzuciła im srogie spojrzenie. Grobowiec Lombardów wyróżniał się wśród pozostałych. Pod względem rozmiarów było to niemal mauzoleum czy kaplica. Okalały go dwa ładnie przycięte cisy. Trzy kamienne stopnie prowadziły do wejścia zagrodzonego pięknie wykutą kratą. Samira wyrzuciła papierosa, weszła za pomnik i przez chwilę gdzieś szperała, po czym wróciła z kluczem w dłoni.

– Widziałam, że Ziegler tak zrobiła. Był schowany pod ruchomym kamieniem – wyjaśniła.

– Nie zauważyła cię? – zapytał Servaz sceptycznie, patrząc na strój swojej podwładnej.

Francuzko-Chinko-Marokanka spochmurniała.

– Znam się na mojej robocie. Widziała mnie, kiedy poprawiałam bukiet na jednym z grobów, gość nazywał się Lemeurt*. Zabawne, co?

Servaz podniósł głowę, ale na trójkątnym frontonie nad drzwiami nie było żadnego napisu. Samira włożyła klucz i pociągnęła kratę, która otwarła się ze zgrzytem. Wszedł za nią do mrocznego wnętrza grobowca. Przez otwór po prawej stronie wpadała odrobina dziennego światła, zbyt słabego, by mogli zobaczyć coś więcej poza niewyraźnymi kształtami trzech nagrobków. Po raz kolejny Servaz zadawał sobie pytanie, czemu ma służyć cała ta masywność, smutek, mroczność – jakby sama śmierć to było za mało. Istnieją jednak kraje, w których śmierć jest czymś niemal lekkim, wesołym, gdzie jest ona okazją do świętowania, ucztowania i radości. Nie to co te smutne i ponure kościoły, te msze żałobne, lakrimozy, kadisze i cała masa modlitw przedstawiających ten świat jako padół łez. Tak jakby nowotwory, wypadki drogowe, serca, które przestają bić, samobójstwa i morderstwa nie wystarczały, pomyślał. Zauważył samotny bukiet leżący na jednym z nagrobków, odcinający się od panującego półmroku jasną plamą. Samira wyjęła iPhone’a i włączyła aplikację „latarka”. Z białego wyświetlacza popłynęło słabe światło. Przesunęła jasną wiązkę nad trzema tablicami: ÉDOUARD LOMBARD, HENRI LOMBARD... Dziadek i ojciec... Servaz pomyślał, że ostatni nagrobek powinien należeć do matki Érica, żony Henriego – przegranej eksaktorki, byłej call‑girl, a według Henriego Lombarda – dziwki. Dlaczego, u diabła, Irène przystroiła ten grób?

Pochylił się, by odczytać inskrypcję. Zmarszczył brwi. Pomyślał, że jeszcze bardziej zbliżył się do prawdy, a jednocześnie wszystko po raz kolejny się komplikuje. Spojrzał na Samirę, a potem znowu skierował wzrok na napis widoczny w blasku wyświetlacza:

MAUD LOMBARD, 1976–1998.


– Kto to jest?

– Siostra Érica Lombarda, która urodziła się cztery lata po nim. Nie wiedziałem, że nie żyje.

– Czy to ważne?

– Może.

– Dlaczego twoim zdaniem Ziegler złożyła kwiaty na tym grobie? Masz jakiś pomysł?

– Nie mam pojęcia.

– Opowiadała ci o tym? Mówiła ci, że ją znała?

– Nie.

– Jaki to ma związek z morderstwami?

– Nie wiem.

– W każdym razie masz już przynajmniej jedno powiązanie – powiedziała Samira.

– Jak to?

– Między Lombardem a resztą sprawy.

– Jakie? – zapytał ogłupiały.

– Ziegler nie przyszła na ten grób przez przypadek. Jest jakiś związek. Ty nie wiesz, ale ona wie jaki. Wystarczy ją o to spytać podczas przesłuchania.

Tak, pomyślał. Irène Ziegler wie na temat całej tej sprawy znacznie więcej niż ja. Wyliczył, że Maud Lombard była mniej więcej jej rówieśnicą. Czy były przyjaciółkami? Najpierw pobyt w ośrodku kolonijnym, a teraz kolejny odcinek jej osobistej historii okazuje się mieć związek ze śledztwem. Z całą pewnością Irène Ziegler ma niejeden sekret.

Po małżonce Henriego Lombarda, matce Érica, nie było jednak śladu. Nie otrzymała zgody na uczestnictwo w smutnej wieczności tej rodziny – została odrzucona nawet w śmierci. Wracając w kierunku bramy cmentarza, Servaz myślał o tym, że Maud umarła w wieku dwudziestu jeden lat. Nagle poczuł, że właśnie dotyka sedna sprawy. Dlaczego umarła? Zginęła w wypadku? Zachorowała? A może z innego powodu?

Samira ma rację, Ziegler zna rozwiązanie. Może się przyzna, gdy znajdzie się pod kluczem. Jednak Servaz w to wątpił. Niejeden raz miał okazję stwierdzić, że pani kapitan ma silną osobowość.

A tymczasem, gdzie ona się podziewa?

Poczuł, że ogarnia go nagły niepokój. Spojrzał na zegarek. Od dłuższego czasu nie miał żadnych informacji. Już miał dzwonić do Pujola, gdy odezwał się jego telefon.

– Zgubiliśmy ją! – wrzasnął Simeoni w słuchawkę.

Co?

– Ta lesba, dziwka jedna chyba nas namierzyła! Na tej swojej pieprzonej maszynie bez problemu nam zwiała!

Cholera! Servaz poczuł, jak do jego żył wsącza się adrenalina, a w żołądku robi się dziura. Znalazł w spisie kontaktów telefonu numer Maillarda.

– Pujol i Simeoni zgubili cel! – zawołał. – Zwiała! Niech pan powiadomi porucznika Espérandieu i bądźcie gotowi!

– Okay. Nie ma problemu. Czekamy na nią.

Servaz się rozłączył. Chciałby być taki spokojny.


Nagle pomyślał o czym innym. Wyjął telefon i zadzwonił do Saint-Cyra.

– Halo?

– Maud Lombard, czy to ci coś mówi?

Nastąpiła chwila wahania.

– Oczywiście, że to mi coś mówi. Siostra Érica Lombarda.

– Umarła w wieku dwudziestu jeden lat. Trochę młodo, nie? Wiesz, jak to było?

– Samobójstwo – odpowiedział sędzia, tym razem bez chwili wahania.

Servaz wstrzymał oddech. Takiej odpowiedzi oczekiwał. Zarysowuje się pewien schemat. Coraz jaśniej.

Jego puls przyśpieszył.

– Co się stało?

Znowu wahanie.

– Tragiczna historia – powiedział głos po drugiej stronie słuchawki. – Maud była wrażliwą osobą, idealistką. W czasie studiów w Stanach zakochała się na zabój w jakimś facecie, tak. Kiedy ją zostawił dla innej, nie wytrzymała. To, plus śmierć ojca rok wcześniej... Wróciła tu, by odebrać sobie życie.

– I to wszystko?

– A czego się spodziewałeś?

– Te krzewy w parku Lombarda to na pamiątkę po niej?

Wahanie.

– Tak. Jak wiesz, Henri Lombard był okrutnym człowiekiem i tyranem, ale czasami miewał tego rodzaju przebłyski. Chwile, kiedy ojcowska miłość brała górę. Kazał wyciąć te zwierzęta, gdy Maud miała sześć lat, o ile dobrze pamiętam. I Éric Lombard je zachował. Na pamiątkę po niej, jak mówisz.

– Była kiedykolwiek w ośrodku Les Isards?

– Córka Lombardów w Les Isards, żartujesz! Ośrodek był przeznaczony wyłącznie dla dzieci z ubogich rodzin, które nie miały pieniędzy na wakacje.

– Wiem o tym.

– W takim razie jak możesz brać pod uwagę, że postała tam noga córki Lombarda?

– Jeszcze jedno samobójstwo. Nie kusiło cię, by wciągnąć ją na listę?

– Po pięciu latach? Seria już dawno się skończyła. A Maud była kobietą, nie nastolatką.

– Ostatnie pytanie: W jaki sposób się zabiła?

Saint‑Cyr zrobił przerwę.

– Podcięła sobie żyły.

Servaz był rozczarowany. Nie powiesiła się.


O 12.30 Espérandieu otrzymał wiadomość przez krótkofalówkę. Jedzenie... Spojrzał na wyciągniętego na leżance Chaperona, wzruszył ramionami i wyszedł. Pozostali czekali na niego na skraju lasu. Jako że był gościem żandarmów, mógł wybrać paryskiego sandwicza bagietka‑szynka‑ementaler, nadziewany chlebek albo kanapkę orientalną kebab‑pomidory‑papryczki‑sałata.

Orientalną, postanowił.


Wsiadając znowu do jeepa, Servaz poczuł, że z magmy pytań bez odpowiedzi wyłania się pewna myśl. Maud Lombard popełniła samobójstwo... Koń Lombarda był pierwszy na liście... A jeśli to wcale nie ośrodek jest jądrem śledztwa? Instynktownie czuł, że otwierałoby to nowe perspektywy. Istnieją jedne drzwi, które jeszcze nie zostały otwarte, a na tych drzwiach jest napisane „Lombard”. Z jakiego powodu Lombard znalazł się wśród celów zemsty? Uświadomił sobie, że nie potraktował tego pytania z należytą uwagą. Przypomniał sobie reakcję Vilmera, kiedy w jego biurze zasugerował, że między przestępcami seksualnymi a Lombardem istnieje jakiś związek. W tamtym momencie to był zwykły żart, który miał na celu utarcie nosa aroganckiemu szefowi policji kryminalnej w Tuluzie. Ale za żartem kryło się prawdziwe pytanie. Wizyta Ziegler w grobowcu Lombardów sprawiła, że stawało się ono kluczowe: na czym dokładnie polega związek Lombarda z pozostałymi ofiarami?


– Jedzie.

– Przyjąłem.

Espérandieu wstał w jednej chwili. Puścił przycisk krótkofalówki spojrzał na zegarek. 13.46. Sięgnął po broń.


– Tu baza 1 do szefa, mam ją na widoku. Zsiadła z motoru i weszła na drogę. Idzie w waszym kierunku. Przekazuję do bazy 2.

– Tu baza 2. Okay, właśnie przeszła.


Jakiś czas potem:

– Tu baza 3, nie przeszła koło mnie. Powtarzam: cel tędy nie przechodził.

– Cholera, gdzie ona jest? – zapiszczał Espérandieu do krótkofalówki. – Ktoś z was ją widział? Odpowiedzcie!

– Tu baza 3, nie, ciągle jej nie ma.

– Tu baza 4, ja też jej nie widzę.

– Baza 5, nikogo na widoku.

– ZGUBILIŚMY JĄ, SZEFIE. POWTARZAM: ZGUBILIŚMY JĄ!


Kurwa, gdzie Martin? Espérandieu jeszcze trzymał guzik krótkofalówki, gdy drzwi chatki otworzyły się na oścież i uderzyły o ścianę. Odwrócił się, trzymając pistolet przed sobą... i znalazł się oko w oko z lufą służbowej broni. Czarny otwór był wycelowany prosto w niego. Espérandieu przełknął ślinę.

– Co pan tu robi? – rzuciła Ziegler.

– Aresztuję panią! – odpowiedział wyjątkowo niepewnym głosem.

– Irène! Niech pani opuści broń! – zawołał Maillard z zewnątrz.

Nastąpiła potworna chwila niepewności. Następnie Ziegler usłuchała i opuściła broń.

– To Martin wpadł na ten pomysł?

Espérandieu wyczytał w jej oczach głęboki smutek. Jednocześnie wypełniło go poczucie niezmierzonej ulgi.


O 16.35, kiedy mroźny zachód słońca ogarniał góry, a w powietrzu znów zaczynały wirować niesione wiatrem płatki śniegu, Diane wyślizgnęła się ze swojego pokoju i ruszyła opustoszałym korytarzem. Żadnych hałasów. O tej porze cały personel był na stanowiskach na niższych piętrach. Diane także powinna przebywać z jednym z przydzielonych jej pacjentów albo w swoim gabinecie, ale dyskretnie wróciła na czwarte piętro kwadrans wcześniej. Zostawiła drzwi do swojego pokoju uchylone i wsłuchiwała się we wszystkie dochodzące odgłosy, dopóki nie przekonała się, że piętro sypialne jest puste.

Rozejrzała się na wszystkie strony i zawahała się pół sekundy, po czym przekręciła gałkę. Lisa Ferney nie zamknęła drzwi na klucz. Diane potraktowała to jako zły omen. Gdyby szefowa pielęgniarek miała cokolwiek do ukrycia, na pewno zamknęłaby drzwi. Niewielki pokój, dokładnie taki sam jak jej, był pogrążony w półmroku. Za oknem czerniały góry, a w ich zbocza znowu uderzała zamieć. Diane przekręciła włącznik i pokój zalała słaba żółta poświata. Jak stary detektyw doświadczony w sztuce rewizji, wsunęła dłoń pod materac, otworzyła szafę, szafkę nocną, zajrzała pod łóżko i przejrzała apteczkę w łazience. W pokoju było niewiele potencjalnych kryjówek i już po dziesięciu minutach Diane wyszła stamtąd z pustymi rękami.


* Nazwisko Lemeurt można przetłumaczyć na język polski jako „Zmarlak” (przyp. tłum.).


Загрузка...