Obok Irlandii, Sycylii i niektórych regionów Niemiec, ziemie polskie mają nieproporcjonalnie duży udział w zasilaniu szeregów europejskiej emigracji. Za granicą mieszka niemal jedna trzecia ogółu etnicznych Polaków. Zadziwiająco duży procent utrzymuje taką lub inną formę kontaktu ze starym krajem. Od dwustu lat wciąż odgrywają oni istotną, a dziś już tradycyjną rolę w życiu państwa i narodu[221].
Emigrację można podzielić na dwie odrębne kategorie: polityczną i ekonomiczną. (Ci, którzy nie pasują do żadnej — na przykład ukochani polscy współmałżonkowie obywateli innych państw — odgrywają w tych statystykach rolę jedynie marginesową).
Emigracja polityczna rozpoczęła się w latach trzydziestych XVIII wieku i od tego czasu notuje się kolejne regularne przypływy. Stanisław Leszczyński w swoim księstwie Lotaryngii był pierwszym i najlepiej znanym spośród niezliczonych Polaków, których niekorzystny obrót koła politycznej fortuny wypędził z ojczyzny. Nieco później konfederaci barscy nawiązali bliskie kontakty z Francją, a wielu z nich wycofało się do Paryża po klęsce roku 1772. W latach 1795, 1831, 1846—48, 1864, 1905 i 1944 — upadki kolejnych powstań powodowały exodus na Zachód kolejnych powstań buntowniczych patriotów. W XX wieku ponowne ustanowienie niepodległego państwa polskiego wpływało chwilami na odwrócenie biegu tego strumienia. Natomiast po wstrząsach politycznych i przymusowych deportacjach z lat 1939-45 polskich emigrantów można już było liczyć nie w tysiącach, ale w milionach. Nieliczni powrócili do Rzeczypospolitej Ludowej; ale wśród tych, których domy rodzinne znalazły się na terenach przyłączonych do ZSRR — w Wilnie czy Lwowie — nie znalazł się praktycznie nikt, kto dobrowolnie zechciałby tam wrócić. W epoce powojennej względna stabilizacja polityczna przyczyniła się do zaostrzenia kontroli nad swobodnym przemieszczaniem się ludności. Ale w roku 1956, a zwłaszcza później, w roku 1968, liczne grupy Polaków opuściły kraj z przyczyn politycznych[222].
Z natury rzeczy wśród emigrantów politycznych znajduje się duży procent ludzi wykształconych i posiadających określone zasady życiowe; jednakże pod względem poziomu intelektualnego i wybitnych osiągnięć żaden polski exodus nie dorównał pokoleniu z roku 1831. W szeregach Wielkiej Emigracji znalazła się cała niemal elita polityczna Królestwa Kongresowego, a także znaczny procent wybitnych przedstawicieli świata artystycznego epoki. To, czego dokonali, było o wiele znakomitsze niż osiągnięcia współczesnych im rodaków, którzy zdecydowali się pozostać w ojczyźnie. Na poddaszach Paryża — czy na rozległych połaciach Syberii Polacy wykazywali godną szacunku i podziwu intensywność uczuć, niewyczerpaną energię w podtrzymywaniu politycznych organizacji i debat, imponującą błyskotliwość w podejmowaniu literackich i naukowych przedsięwzięć. Jak wszyscy ludzie w podobnej sytuacji — pozbawieni wygód życia we własnym domu i pośród rodziny — członkowie Wielkiej Emigracji musieli pić swój kielich goryczy w atmosferze rosnącego rozczarowania. W pismach jakże wielu z nich pobrzmiewają echa słów najwybitniejszego ze wszystkich politycznych wygnańców, który pisał o la crudelta — „wygnania męce, co nie oddala od pięknej zagrody, gdzie spałem w runo odziany jagnięce”[223]. Mimo to jednak przez ponad trzy dziesiątki lat, w najczarniejszym okresie między „listopadem” a „styczniem”, poprzedzającym ustanowienie autonomii narodowej w Galicji, z daleka przewodzili narodowi. Przez cały ten okres książę Adam Czartoryski, „nie koronowany król polski”, kierował z paryskiego Hotelu Lambert głównym nurtem niezależnej polityki polskiej. Cieszył się większym osobistym autorytetem niż ktokolwiek z jego współczesnych — tak w Polsce, jak i poza jej granicami. Jego liczni przeciwnicy podsycali płomień sporów i debat, które utrzymywały przy życiu podstawowe kwestie polityczne. Jego współbracia działający na polu literatury — Mickiewicz, Słowacki, Krasiński, Norwid — stworzyli z romantyzmu jedyną i najważniejszą szkołę w nowożytnej literaturze polskiej. Ich nazwiska i ich wielkie dzieła są do dziś inspiracją dla ich następców[224].
Emigracja ekonomiczna zamyka się w nieco ściślej określonych chronologicznie ramach. Rozpoczęła się w latach czterdziestych XIX wieku, w drugiej połowie stulecia rozrosła się do rozmiarów potopu, aby w roku 1939 nagle się zakończyć. Jej początkiem stał się zwyczaj sezonowych migracji i nigdy do końca nie utraciła niektórych z ich cech. Zapotrzebowanie na siłę roboczą w wielkich majątkach na terenie Prus, a później w kopalniach i fabrykach Śląska, Saksonii czy Westfalii przyciągało nieprzerwany strumień polskich chłopów przybywających ze wschodu. Z początku przyjeżdżali tylko na żniwa lub’aby, ukończywszy sezonowe prace we własnych gospodarstwach, przepracować zimę w przemyśle.
Potem zaczęli wypuszczać się dalej — do Belgii i Francji, a poczynając od lat sześćdziesiątych — do obu Ameryk, i spędzać z dala od ojczyzny dłuższe okresy. Najczęściej jednak — podobnie jak gastarbeiterzy w dzisiejszej Europie — utrzymywali stały kontakt z pozostawionymi w domu rodzinami, przekazywali im oszczędności i z niecierpliwością czekali chwili, gdy sytuacja pozwoli im wrócić do swoich.
Wielu powracało do ojczyzny, aby tu dożyć swoich dni po zakończeniu zawodowej kariery za granicą. Jeszcze dziś — w czterdzieści lat po całkowitym wygaśnięciu emigracji gospodarczej — nie brak Polaków, którzy wracają do Polski z Ameryki, aby spędzić resztę życia w dobrobycie, jaki im zapewnia amerykańska emerytura, i aby ostatecznie zaspokoić tak charakterystyczne marzenie: spocząć w ojczystej ziemi[225].
Pod koniec XIX wieku wzrastające przeludnienie wsi i dokuczliwa nędza miast zmusiły liczne rzesze ludności do emigracji do Ameryki, gdzie wyjeżdżali nie myśląc już o powrocie. Ci, którzy już się zadomowili na obczyźnie, przysyłali do kraju przesadzone relacje o własnych sukcesach. Mnożyły się nieprawdopodobne opowieści:
Tam ci w Ameryce możesz brać gruntu, ile ci potrzeba. Robisz, co chcesz, nikt cię nie pilnuje. Pszenica i inne zboże rodzi się dwa razy do roku. Roli nawozić ani uprawiać nie trzeba.
Nawóz się pali albo wyrzuca do wody. Złoto się tam kopie jak u nas kartofle. Zające tam są ogromne i człowieka się nie boją. Możesz mieć mięsa, ile tylko zechcesz. Świnie, bydło i konie same się w lasach i na polu chowają. Trawy są dużo większe od człowieka. Żaby ci są tam takie jak u nas krowy. Jak jest na drodze, to się musi ją objechać, żeby nie wywróciła wozu. Na wszystkich drzewach rosną owoce i każdy może rwać, ile mu się podoba. (…) Wszystko jest na papierze napisane i pieczęciami przybite. Organista czytał dwa razy[226].
Zamieszkujący polskie ziemie Niemcy, Żydzi i Ukraińcy mieszali się z tłumem mówiących po polsku i wyznających wiarę katolicką chłopów, którzy tłoczyli się na peronach kolejowych w oczekiwaniu na jadące na zachód pociągi i zapełniali pokłady statków odpływających z portów w Hamburgu, Gdańsku i Rydze. Prowadzące stałą działalność agencje wysyłały swoich klientów ku nowemu życiu za horyzontem. Zdarzało się, że chłopi pochodzący z sąsiadujących ze sobą wsi łączyli się w grupę, oddawali się pod opiekę księdzu i opuszczali kraj en masse. Na przykład w 1854 r. jedna z pierwszych takich grup przybyłych ze Śląska założyła pierwszą polską parafię w Teksasie. Idąc za przykładem kolonistów niemieckich pochodzących z tego samego regionu Prus, którzy zasiedlali już żyzne ziemie równin na południu Teksasu, stu pięćdziesięciu polskich emigrantów zebrało się w Opolu pod komendą franciszkanina ojca Leopolda Moczygemby (1824—91), wsiadło na statek w Bremerhaven i popłynęło do Nowego Orleanu. Mieli ze sobą trochę rzeczy osobistych, nieco narzędzi rolniczych i ogromny drewniany krzyż, który zamierzali ustawić w swojej nowej ojczyźnie. Następnej wiosny, w miejscowości Panna Maria, leżącej na terenie dzisiejszego okręgu Kames w odległości 50 mil od San Antonio, ojciec Moczygemba dokonał pierwszego wpisu w księdze parafialnej:
Pauline Bronder, AD MDCCCLV, die nona Februarii, nota et a me infrascripto eadem die baptizata est filia legitima Simonis Bronder et Juliae Pilarczyk, conjungorum Catholicorum, cui nomen Paulina impositum est. Matrina erat Julia Kyrish. Ita testor, Fr. L. B. M. Moczygemba.[227]
Maleńka Paulina, prawowita córka Szymona i Julii Bronderów, córka chrzestna Julii Kyrish, mogła już oczekiwać takiego życia, jakiego jej przodkowie nawet nie umieliby sobie wyobrazić.
Emigranci wyjeżdżający z kraju z przyczyn ekonomicznych bardzo się różnili od członków emigracji politycznej. Byli biedni i w przeważającej większości nie umieli czytać ani pisać; większość z nich stanowili chłopi, drobni rzemieślnicy albo górnicy. Opuszczali swoje polskie domy z własnej woli, dobrowolnie odwracając się plecami do ojczyzny, która nie dawała im prawie nic poza nędzą i uciskiem. Mieli niewielką świadomość polskich tradycji kulturalnych i politycznych. Większość z nich nigdy nie postawiła nogi na ulicach Warszawy czy Krakowa i z pewnością nie wyniosła żadnych korzyści z niczego, co można było tam odnaleźć. Z polskiej wioski jechali prosto do fabryki w Essen albo na farmę do Ameryki. Umierając, przekazywali swym dzieciom niewiele z polskiego dziedzictwa — zaledwie wspomnienia rodzinnej wsi, wiejską gwarę, religię, kilka ludowych pieśni i tańców, pomięty weselny strój uszyty na ojczystą modłę, a w kredensie — tandetną pamiątkę z napisem „Kalwaria Zebrzydowska” lub „Jasna Góra”.
Niełatwo dotrzeć do informacji statystycznych dotyczących polskiej emigracji. Oficjalne zapisy pochodzące z XIX wieku podają zazwyczaj obywatelstwo emigrantów, nie podają natomiast ich narodowości. Odróżnienie pruskich Polaków od pruskich Niemców, galicyjskich Polaków od galicyjskich Ukraińców czy rosyjskich Polaków od rosyjskich Żydów często okazuje się niemożliwe, nawet jeśli historyk zechce podjąć taką próbę. Przybliżone liczby wskazują jednak na to, że do roku 1939 w Brazylii osiedliło się na stałe około 195 000 Polaków, we Francji — około 450 000, w Kanadzie — około 250 000, w USA — około 1,5 miliona, w Niemczech wreszcie — około 2 milionów. Biorąc pod uwagę przyrost naturalny w ubiegłym wieku, a także stałe okresowe napływy uchodźców politycznych, można obliczyć w sposób w pełni wiarygodny, że za granicą żyje od 9 do 10 milionów osób polskiego pochodzenia. Nie jest to jednak liczba pełna. Pozostaje półtora miliona Polaków mieszkających na terenie Związku Radzieckiego — z wyboru lub z konieczności. Trzeba także pamiętać, że owe liczne rzesze Żydów, Ukraińców, Litwinów i Niemców, którzy z chwilą emigracji odrzucili wszelkie poczucie polskiej tożsamości, mimo wszystko wywodziły się z polskich ziem, a nierzadko także odebrały wykształcenie w polskich szkołach i podróżowały na polskich paszportach. Dokładna ilość jest niemożliwa do ustalenia, ale ogólną liczbę emigrantów „polskiego pochodzenia” w najszerszym sensie tego słowa należy z pewnością szacować na około 15 milionów.
Pierwszym miejscem szczyci się dziś Polonia amerykańska. Około sześć i pół miliona polskich Amerykanów tworzy nie tylko największą polską wspólnotę żyjącą poza granicami kraju, ale także jedną z największych mniejszości etnicznych na terenie USA. Nazwisk pionierów należy szukać na pierwszych stronach historii amerykańskiej kolonizacji; jest wśród nich co najmniej jeden wątpliwy kandydat do wątpliwego zaszczytu odkrycia Nowego Świata przed Kolumbem. Według źródeł, które nie roszczą sobie pretensji do powszechnego uznania, Jan z Kolna alias Scolnus, kapitan jednostek pływających w służbie duńskiej, miał w 1476 roku dotrzeć do wybrzeży Labradoru. Bardziej pewna jest informacja, że w październiku 1608 roku statek emigrancki „Mary and Margaret” przywiózł na swoim pokładzie pierwszych polskich osadników do Jamestown w stanie Wirginia. Michał Łowicki, kupiec; Zbigniew Stefański z Włocławka, dmuchacz szkła; Jan Mała z Krakowa, mydlarz; Stanisław Sadowski z Radomia, budowniczy młynów, oraz Jan Bogdan z Kołomyi, cieśla okrętowy, zostali zapewne zwerbowani w Gdańsku przez spółkę Wirginia Company i należeli do ekipy fachowców specjalnie „zamówionych” przez gubernatora Johna Smitha dla zapewnienia rozwoju będącej jeszcze w powijakach gospodarki nowo założonej kolonii. W dziesięć lat później polskich rzemieślników z Jamestown obarczono odpowiedzialnością za pierwszy na kontynencie amerykańskim strajk w przemyśle, a z racji uprawiania przez nich gry w palanta — także za wynalezienie baseballu. Szkołę podstawową w Nowym Amsterdamie prowadził w 1659 roku niejaki doktor Curtius z Polski, w roku 1622 zaś z pokładu statku „De Vos” zszedł na ziemię Nowego Świata niejaki Albrecht, Aleksander czy też może Albin Zaborowski (zm. 1711), szlachcic i arianin, uchodźca z Prus Królewskich. Jego najstarszy syn, Jakub, został jako mały chłopiec porwany przez Irokezów i odtąd żył wśród Indian. Czterech młodszych synów natomiast zostało założycielami szeroko rozgałęzionego rodu „Zabriskych”. Na Środkowym Zachodzie Antoni Sądowski, handlarz futer z Filadelfii, dokonał w XVIII wieku odkrycia doliny Ohio. Jego synowie, Jakub i Józef „Sandusky”, odegrali wybitną rolę w dziejach kolejnych ekspedycji, których celem było założenie osad Cincinnati (w stanie Ohio) i Harrodsburgh (w stanie Kentucky). Polacy uczestniczyli we wszystkich ważnych wydarzeniach w historii Ameryki. W wojnie o niepodległość poczesną rolę odegrali poza Tadeuszem Kościuszką i Kazimierzem Pułaskim, których czyny znane są każdemu uczniowi szkoły podstawowej — Polacy tej miary, co Karol Blaszkowicz, kartograf morski, który walczył po stronie lojalistów, czy kapitan korsarskiego statku z Nowej Anglii, Feliks Miklaszewicz, który walczył po stronie rewolucji. Na pograniczu dzikiego Zachodu znaleźli się Polacy w rodzaju Henry’ego Lyonsa Brolarskiego z St. Louis, który w latach czterdziestych i pięćdziesiątych XIX w. działał jako jeden z najwybitniejszych przedsiębiorców na szlakach lądowych wiodących do Kalifornii i Oregonu. Na zachodnim wybrzeżu Polacy znaleźli się pośród Rosjan z Syberii, którzy byli pionierami na Alasce i którzy w 1811 roku zbudowali nad Zatoką San Francisco twierdzę Fort Ross. W r. 1849 chirurg z korpusu medycznego armii amerykańskiej, doktor Pauł Wierzbicki (1815—60), urodzony we wsi Czerniawka na Wołyniu, napisał książkę, która wstrząsnęła kontynentem. Jego California as it is, or as it may be, or a Guide to the Gold Region (Kalifornia taka jaka jest albo jaka mogłaby być, czyli Przewodnik po rejonie złota) była pierwszą książką wydrukowaną na zachód od Gór Skalistych i stała się standardowym przewodnikiem dla tysięcy gnanych nadzieją poszukiwaczy złota, zarażonych gorączką z roku czterdziestego dziewiątego. W wojnie domowej uczestniczyli tacy Polacy jak generał Kacper Tochman (1797—1880) z Wirginii, weteran powstania listopadowego i znany rasista, który pełnił służbę w sztabie konfederatów, ale również i tacy jak generał Włodzimierz Krzyżanowski (1824—87), poznaniak, który służył sprawie Unii.
Dziwnym zrządzeniem losu, zarówno polska brygada Tochmana, jak i polski legion Krzyżanowskiego, który odznaczył się w drugiej bitwie nad Bull Run i pod Gettysburgiem, składały się w dużej mierze z Niemców. Te polskie nazwiska we wczesnej historii USA są oczywiście sprawą przypadku, a wśród tamtych ludzi byli i tacy, których polskość wydaje się wątpliwa, jeśli nie wręcz podejrzana. Na przykład żona Tochmana, która nazwała się Apolonią Jagiełło, okazała się w rzeczywistości niejaką panią Eisenfeld z Wiednia. W obiegu było też kilka osobistości podających się za członków polskich rodzin królewskich, w tym Jan Sobieski (1842—1927), który był oficerem z awansu w wojskach Unii i w armii meksykańskiej. Jakie były w gruncie rzeczy polskie powiązania Lorenza Sobieskiego Younga, którego nazwisko znalazło się w rejestrach miejskich Salt Lake City wśród nazwisk 143 założycieli kolonii mormonów, trudno dociec[228].
Główny napływ Polaków do Stanów Zjednoczonych rozpoczął się po wojnie domowej. Napływali masowo, aż spenetrowali wszystkie stany Unii. Ich przybycie zbiegło się w czasie z rozwojem miast przemysłowych Środkowego Zachodu i Pomocnego Wschodu, i właśnie tam — w Milwaukee, Chicago, Detroit, Cleveland, Buffalo, Pittsburgu, Filadelfii i Baltimore — do dziś znajdują się ich największe skupiska. Inni zmierzali wprost ku wiejskim okolicom Nowej Anglii lub na otwartą prerię. Kwitnące społeczności polskich farmerów można napotkać w stanach Connecticut, Pensylwania i Massachusetts, a także w Michigan, Minnesocie, Wisconsin czy Illinois. Takie nazwy jak Warszawa (Alabama), Kościuszko (Mississippi) czy Pułaski (Tennessee), równie jak nazwy setek innych podobnych miasteczek zdradzają pochodzenie swych założycieli. Jak zwykle, statystyki mogą budzić kontrowersje. Ale zapisy w rejestrach amerykańskiego Urzędu do Spraw Imigracji i Naturalizacji wskazują, że ogólna liczba imigrantów, którzy zostali zaklasyfikowani jako „Polacy” albo na podstawie przynależności do „rasy” czy „narodu”, albo według „miejsca urodzenia”, musi się zawierać w granicach między minimum wynoszącym l 486 490 a maksimum wynoszącym l 823 540. (Patrz tabela na s. 760).
Imigranci do USA
a. podający Polskę jako „miejsce lub kraj urodzenia”:
1820—1885 - 33489
1885—1898 - 131 694
1933—1946 - 46473
1947—1972 - 466 001
Razem: 677 657
b. zaklasyfikowani jako Polacy według przynależności do „rasy lub narodu”:
1899—1907 - 675038
1908—1919 - 677 620
1920—1932 - 90815
Razem: l 443 473
OGÓŁEM: imigrantów polskich 2 121 130
minus reemigranci
1908—1932 - 294 824
1947—1972 - 2 766
Razem: 297 590
OGÓŁEM: stałych imigrantów polskich l 823 540[229].
Jednakże mimo swojej liczebności polscy Amerykanie nie wywarli jak dotąd odpowiednio znaczącego wpływu na życie Ameryki. Pojedyncze przypadki jednostkowego sukcesu — senator Edmund Muskie, arcybiskup Filadelfii John Król czy profesor Zbigniew Brzeziński — nie mogą usunąć z pola widzenia faktu, że jako społeczność polscy Amerykanie wciąż jeszcze nie cieszą się zbyt wysokim prestiżem społecznym. Jako zorganizowana grupa nie mogą współzawodniczyć z wpływami, jakie wywiera na przykład trzymilionowa grupa amerykańskich Żydów.
Składane przez nich głosy i ich działalność w kongresowych lobby również nigdy nie zainspirowały amerykańskiej polityki zagranicznej do wystąpienia w obronie interesów Polski. Podczas obu wojen światowych wnieśli nieproporcjonalnie duży wkład w działania amerykańskich sił zbrojnych. Rekrutując się z zaledwie 4% ogółu ludności, w latach 1917—18 Polacy stanowili 12% ogółu poległych obywateli amerykańskich, wiatach 1941—45 zaś — 17% amerykańskich żołnierzy.
Organizacje oświatowe i społeczne Polaków działają mniej skutecznie niż analogiczne organizacje zakładane przez Ukraińców, z którymi często sieje porównuje. W dziedzinie polityki ich problemy nie przyciągają tak powszechnej uwagi jak problemy Murzynów, Latynosów czy amerykańskich Indian. W zdeprawowanym świecie amerykańskiej dżungli etnicznej „głupi i ciemny Polak” jest powszechnie uważany za standardowy stereotyp, stając się przedmiotem niezliczonych i obraźliwych (dla Polaków) „polskich dowcipów”. Jest to obraz jakże odmienny od popularnego stereotypu „szlachetnego polskiego pana”, który wciąż pozostaje aktualny w pewnych częściach Europy! Niewątpliwie są po temu powody. Podobnie jak w przypadku Irlandczyków i Sycylijczyków, największa fala napływu Polaków na początku wieku — zwłaszcza z Galicji — zawierała nieproporcjonalnie liczny element „nędznych odpadków” z „wypełnionego po brzegi” krańca Europy — ludzi tak uciśnionych nędzą i życiem na granicy śmierci głodowej, że do Ameryki gnał ich instynkt samozachowawczy. Przyjmowali najbardziej upokarzające formy zatrudnienia, wytrzymywali najcięższą harówkę, znosili największy wyzysk, przelewali pot i łączyli się w pary w najbrudniejszych slumsach. To oni byli przodownikami wielkiej amerykańskiej ery kolejowej i „przemysłowymi czarnuchami” miast Północy. Jak to ujęto w jednym z kanadyjskich podręczników na ten temat, w tym kraju „Polacy i sądy dla drobnych wykroczeń wydają się ze sobą nieodmiennie związane. Trudno myśleć o ludziach tej narodowości inaczej niż w kategoriach owej niejednoznacznej określonej klasy niepożądanych obywateli”[230].
Nawet Woodrowa Wilsona trzeba było skrytykować za to, że w czasach gdy był jeszcze profesorem w Princeton, mówił o Polakach jako o ludziach „gorszej kategorii”[231]. Obecnie sytuacja ulega być może pewnym zmianom. Niezwykła mobilność społeczna Stanów Zjednoczonych powoduje szybkie zacieranie się granic dzielących dawne etniczne getta. Według jednej z hipotez, utrzymujący się niekorzystny obraz polskich Amerykanów wskazuje na niechęć mniejszości, których udziałem stał się szczęśliwy los, wobec rozwoju tych, którzy dotąd byli przegrani.
Ci przegrani mogą jednak jeszcze doczekać lepszych czasów[232].
Mimo to w łonie społeczności polskich Amerykanów nadal utrzymują się pewne istotne podziały. Polacy ze „starej” emigracji gospodarczej niełatwo nawiązują kontakty z „nową”, późniejszą emigracją polityczną. W łonie emigrantów politycznych mur podejrzliwości dzieli zawodowych antykomunistów z pokolenia przedwojennego od uchodźców z Polski Ludowej. Nic nie łączy ludzi z pokolenia z 1939 roku, których zwycięstwo komunistów pozbawiło praw należnych im z racji urodzenia, z przedstawicielami pokolenia roku 1968, którzy — często z własnej woli — służyli stalinowskiemu reżimowi. Wzajemnie rywalizują ze sobą liczne organizacje. Wspólnota rzymskokatolicka, zgrupowana w tysiącach polskich parafii, skupia największą liczbę wyznawców, którzy są w przeważającej większości zwolennikami Zjednoczenia Polskiego Rzymsko-Katolickiego. Polskie Seminarium Świętych Cyryla i Metodego, wraz ze związanym z nim Ośrodkiem Badań Polskich w Orchard Lake (Michigan), sięga swymi początkami roku 1885. W okresie późniejszym wokół polskiego kościoła i ośrodka wspólnoty katolickiej w Doylestown (Pensylwania) powstała „amerykańska Częstochowa”. Przewaga księży irlandzkich i niemieckich w amerykańskiej hierarchii Kościoła rzymskokatolickiego, a także polityka amerykanizacji, polegająca na zastępowaniu narodowościowych parafii parafiami terytorialnymi, doprowadziły do nieustannych kłopotów, które ostatecznie zakończyły się drobną schizmą. Niewielki odłam, założony w 1875 roku Polski Narodowy Kościół Katolicki, stara się utrzymać wyłącznie narodowy charakter swoich parafii, zachowując jednocześnie polskojęzyczną liturgię. W sferze życia świeckiego —w 1880 r. założono w Filadelfii Związek Narodowy Polski, który z kolei założył w miejscowości Cambridge Springs (Pensylwania) uczelnię o nazwie Alliance College. W Chicago działa Zjednoczenie Polskie Rzymsko-Katolickie; jest tam również polskie muzeum. W Nowym Jorku powstała w 1925 r. Fundacja Kościuszkowska, której zadaniem jest szerzenie polskiej kultury i która objęła czołową rolę w utrzymywaniu stosunków z Polską. Od czasu do czasu neutralne stanowisko polityczne Fundacji zostaje poddane gwałtownej krytyce — zwłaszcza ze strony wojujących organizacji w rodzaju Komitetu Narodowego Amerykanów Pochodzenia Polskiego (KNAPP), który po II wojnie światowej podjął zdecydowaną próbę zwrócenia Kongresu Polonii przeciwko wszelkim formom kontaktu z rządem komunistycznym. Polski Instytut Sztuki i Nauki w Ameryce pełni rolę forum działalności akademickiej i profesjonalnej oraz wydaje czasopismo „The Polish Review” (Przegląd Polski). Amerykański Instytut Józefa Piłsudskiego, od wielu lat kierowany przez Wacława Jędrzejewicza, zgromadził cenną bibliotekę i archiwum materiałów historycznych.
Wśród Polaków w Kanadzie znalazło się stosunkowo więcej osób zaangażowanych politycznie niż w USA. W okresie powojennym obecność w Montrealu tak wybitnych postaci, jak generał Sosnkowski, ambasador Romer czy konsul Brzeziński, uczyniła z tego miasta naturalny ośrodek polityki emigracyjnej. W Quebecu Polacy stoją wobec problemu wielokulturowości: muszą dokonać wyboru między asymilacją w społeczności frankofońskiej lub anglofońskiej. Ważniejsze skupiska Polonii rozwijają się w Ontario, Manitobie i Kolumbii Brytyjskiej[233].
W Brazylii największe skupiska Polaków znalazły się w prowincjach Parana, Santa Catarina i Rio Grandę do Sul. Podczas obu wojen światowych Polacy brazylijscy wystawili oddziały ochotników, którzy walczyli razem z polskim wojskiem w Europie[234].
Na terenie Europy „stara emigracja” jest najliczniejsza we Francji, Belgii i Niemczech — zwłaszcza w okręgach górniczych Pas-de-Calais, Le Nord, Liege i Zagłębia Ruhry[235]. Pod wieloma względami przypomina ona Polaków w Ameryce: zachowuje własną tożsamość poprzez działalność katolickich parafii i stowarzyszeń kulturalnych. Natomiast kręgi polityczne od początku grawitowały w kierunku Paryża, Rzymu i Szwajcarii. Bibliotheque Polonaise znajdująca się naprzeciwko katedry Notre Dame, Istituto Storico Polacco na Piazza Roma czy Narodowe Muzeum Polskie w Raperswilu nad Jeziorem Zurychskim są świadectwem doniosłych działań podejmowanych w przeszłości przez polską emigrację. W ostatnich czasach główny ośrodek polskiej polityki emigracyjnej przeniósł się na stałe do Londynu.
Polacy z Wysp Brytyjskich różnią się od swoich rodaków zza oceanu pod kilkoma istotnymi względami. Mimo że początki brytyjskiej Polonii sięgają wczesnych lat XIX wieku, do czasu II wojny światowej nie była ona zbyt liczna. Chociaż w pełni zaznała ekonomicznej niedoli, niemal w całości odznacza się wysoką świadomością polityczną. Przeważająca większość przybyła z oddziałami Polskich Sił Zbrojnych, z rządem emigracyjnym lub rekrutuje się spośród uchodźców wojennych i tych, którzy zagubili siew wojennym wirze i którzy mieli święty zamiar wrócić do domu, gdy tylko skończy się wojna. Wszyscy nieodmiennie byli przeciwnikami komunizmu; często mieli wojskowe powiązania i zazwyczaj pochodzili ze wschodnich prowincji kraju. Zostali, ponieważ nie chcieli się pogodzić z faktem przejęcia władzy nad Polską przez Związek Radziecki albo dlatego, że ich rodzinne domy zostały przyłączone do ZSRR. Rozgoryczeni porażką własnych aspiracji i nadziei na niepodległą Polskę, niechętni wobec myśli o zapuszczeniu korzeni na ziemi przymusowego wygnania, żyli w czymś w rodzaju własnego duchowego getta, nie utrzymując żywszych kontaktów z ogółem społeczeństwa brytyjskiego. Po niemal czterdziestu latach od przybycia do Wielkiej Brytanii, mimo licznej reemigracji do Kanady i Australii, ich liczba utrzymuje się w granicach około 150 000. Są prawdziwymi spadkobiercami Wielkiej Emigracji ubiegłego stulecia. Wpływowi politycy okresu przedwojennego i czasu wojny — generał Anders, prezydent August Zaleski, Edward Raczyński, Marian Kukieł, Adam Ciołkosz, Jędrzej Giertych — osiedli na stałe w Londynie, który wciąż pozostaje ośrodkiem działalności wydawniczej i politykowania w dawnym stylu. Polski rząd emigracyjny, legalny kontynuator Drugiej Rzeczypospolitej, mimo iż nie uznawany, nadal prowadzi swą działalność. Co dwa tygodnie Prezydent zwołuje w Zamku przy Eaton Place 43 posiedzenie Rady Ministrów[236]. Organem prowadzącym najbardziej ożywioną działalność jest jednak połączone Stowarzyszenie Polskich Kombatantów (SPK), które w 1954 roku odłączyło się od obozu „legalistów”.
Muzeum Sikorskiego, Biblioteka Polska, Polski Ośrodek Społeczno-Kulturalny (POSK), Studium Polski Podziemnej i szereg innych instytucji pełni funkcję ważnych ośrodków usług społecznych. „Dziennik Polski” oraz dwutygodnik literacki „Wiadomości” stanowią uzupełnienie podstawowego organu emigracji, jakim jest wychodząca w Paryżu „Kultura”. Polski Uniwersytet na Obczyźnie (PUNO), choć znacznie ograniczony w swych rozmiarach, nadal prowadzi działalność. Kościół Św. Andrzeja Boboli jest głównym ośrodkiem życia Kościoła rzymskokatolickiego. Na terenie całego Zjednoczonego Królestwa znajdują się liczne skupiska Polaków — w Glasgow, Manchesterze, Bradfordzie i Coventry. Polskie szkoły z internatami działają w Fawley Court (Oxfordshire, szkoła dla chłopców) i w Pitsford (Leicestershire, szkoła dla dziewcząt). We wszystkich większych ośrodkach polonijnych istnieją polskie parafie, działają polskie kluby i polskie szkoły niedzielne. Atmosfera ulega pewnej zmianie w miarę przejmowania dominacji przez dorastające pokolenie Polaków urodzonych już w Wielkiej Brytanii. Ale jeśli gdziekolwiek przetrwała jeszcze atmosfera przedwojennej Warszawy, Wilna czy Lwowa, to miejscem tym są sale Ogniska Polskiego na londyńskim Kensingtonie[237].
Polacy mieszkający na terenie Związku Radzieckiego dzielą się na dwie odmienne kategorie. Grupę pierwszą tworzą pozostałości polskiej i spolonizowanej ludności, która od wieków zamieszkiwała Litwę, Białoruś i Ukrainę. Grupa druga składa się z ludności deportowanej z przyczyn politycznych. Tak w jednym, jak i w drugim przypadku może się wydawać dziwne przyklejanie etykiety „emigranci” ludziom, których domy znalazły się poza Polską na skutek zmiany granic państw lub których przodków wywieziono na Syberię zakutych w łańcuchy. W ostatecznym rozrachunku jednak właśnie na to wychodzi: tak czy inaczej, są to ludzie fizycznie oddzieleni od tej podstawowej społeczności polskiej, do której niegdyś należeli ich przodkowie. Ich problemy są w znacznej mierze również problemami tych, którzy wyjechali na Zachód z własnej i nieprzymuszonej woli. Dzieje deportacji politycznych sięgają daleko wstecz. Każde z kolejnych pokoleń Polaków, których wysadzono z kibitek i sań w głębi tundry czy stepu w latach 1832, 1864,
6, 1940 czy 1945, przekazywało współczesnym opowieści o Polakach z poprzedniego pokolenia, których tam spotkali. W okolicach będących tradycyjnie miejscami zsyłek nowych przybyszy witali dawni powstańcy, którzy czasem nie potrafili mówić po polsku, ale zawsze byli dziko dumni ze swojego polskiego pochodzenia. Od czasu do czasu trafiają się dane dowodzące wielkiej liczebności ludzi, którzy stawali się uczestnikami owych straszliwych i mrocznych wydarzeń — jak w 1866 roku, kiedy wybuchł wielki bunt bajkalski, czy później, w latach 1942—43, kiedy to Armii Polskiej w Rosji udało się ewakuować samą siebie oraz wszystkich, których losy były z nią związane. Przemieszczenia ludności w latach 1945—47 oraz amnestia z 1956 r. stały się dwiema z niewielu okazji, umożliwiających tysiącom Polaków wyjazd z ZSRR. Wielu jednak albo nie chciało, albo też nie mogło wyjechać. Dla rodzin, które od stuleci mieszkały w Rosji, szansa „powrotu” do Polski nie zawsze była atrakcyjna. Innym nie pozostawiono wyboru.
Los setek tysięcy polskiej ludności cywilnej deportowanej w latach 1939-40 oraz dziesiątków tysięcy członków Armii Krajowej uwięzionych w latach 1944—46 wciąż jeszcze nie jest dokładnie znany[238].
Na osobną wzmiankę zasługuje obecność Polaków w Izraelu. Większość europejskich Żydów, którym udało się przetrwać II wojnę światową i zbiec do Palestyny, swego czasu dzieliło w Polsce z Polakami ich los. Można zrozumieć uprzedzenie, które każe współczesnym generacjom zapomnieć o związkach z krajem, który, chcąc nie chcąc, stał się areną Holocaustu. Ale nie wszyscy zapominają równie łatwo. „Aleja Sprawiedliwych” w Tel Awiwie zawiera więcej nazwisk Polaków niż nazwisk przedstawicieli jakiekolwiek innej nacji. Jerozolima zaś j est jednym z niewielu miast na świecie, gdzie przybysz mówiący po polsku nie musi się obawiać, że nie odnajdzie drogi[239].
Typową cechą życia na emigracji są ostre podziały polityczne na zajadle walczące ze sobą frakcje — można się ich dopatrzyć w całych dziejach polskiej emigracji — od samych jej początków. Emigranci zazwyczaj dzielili się na konserwatywnych „białych” i radykalnych „czerwonych”. Umiarkowana Agencja Wybickiego w rewolucyjnej Francji znalazła rywali w radykalnej Deputacji Dembowskiego oraz w Towarzystwie Republikantów Polskich. Swego rodzaju komplementem dla Hotelu Lambert Czartoryskiego stał się rój demokratycznych ugrupowań opozycyjnych — od Towarzystwa Demokratycznego Polskiego (1832—62) wraz z jego Centralizacją, po bardziej społecznie nastawiony Lud Polski (1835^46) w Londynie i Młodą Polskę w Bemie. Lelewelowski strój proroka lewicy zaczynał w tym czasie nosić Stanisław Worcell (1799—1857). Jako wolnomularz (carbonaro), były poseł w sejmie powstańczym i przyjaciel Hercena i Mazziniego, Worcell odgrywał pierwszorzędną rolę w utrzymywaniu sprawy polskiej na agendzie najbardziej postępowych i międzynarodowych organizacji Europy swoich czasów; odegrał też istotną rolę w narodzinach polskiego socjalizmu. Z upływem czasu rozłam między „białymi” i „czerwonymi” znacznie się pogłębił, w miarę postępującego upadku polityki umiarkowanej i coraz bardziej upartych nawoływań do socjalizmu i terroryzmu. W Anglii, która zapewniła schronienie bardziej radykalnemu elementowi, Gromada Rewolucyjna Londyn Ludu Polskiego (1856— 61) miała powiązania z międzynarodowymi kręgami zwolenników utopijnego komunizmu. Program następcy Gromady, Ogniska Republikańskiego Polskiego (1867—70), miał podteksty panslawistyczne, natomiast Związek Ludu Polskiego (1872—77) był bezpośrednio związany z Pierwszą Międzynarodówką Marksa. Związek Zagraniczny Socjalistów Polskich stał się zapowiedzią powstania PPS.
Idee tworzone przez te ugrupowania cieszyły się o wiele większym poszanowaniem, niż mogłaby na to wskazywać szczupłość ich szeregów; zajmują one własne określone miejsce w dziejach polskiej myśli politycznej. Podczas I wojny światowej wyzwaniem dla Komitetu Narodowego Polskiego Romana Dmowskiego stały się „aktywy” zakładane przez zwolenników Piłsudskiego. W okresie II wojny światowej rząd emigracyjny w Londynie stał się celem ataków ze strony popieranych przez ZSRR organizacji z siedzibą w Moskwie, którymi został zresztą później zastąpiony w kraju.
Próby pogodzenia ścierających się ze sobą frakcji rzadko okazywały się udane na dłuższą metę. W latach 1837—46 Lelewel i Hotel Lambert współpracowały ze sobą w tworzeniu Zjednoczenia Emigracji Polskiej — do chwili klęski rewolucji krakowskiej. W okresie od 1866 do 1871 odrodzone ZEP odżyło — do momentu upadku Komuny Paryskiej, której udzielali poparcia jego przywódcy. W okresie późniejszym niewiele można było zauważyć oznak wspólnego działania. Zwolenników Dmowskiego w „obozie narodowym” i zwolenników Piłsudskiego w „obozie niepodległościowym” nigdy nie udało się namówić do walki o wspólną sprawę, skoro każdy z tych obozów żywił nadzieję na zdominowanie polskiej polityki. W czasie I wojny światowej Komitet Narodowy Polski Dmowskiego walczył po stronie ententy, natomiast Legiony Piłsudskiego — po stronie państw centralnych. Podczas II wojny światowej oficjalny rząd emigracyjny w Londynie był systematycznie i celowo dyskredytowany przez nieoficjalne polskie organizacje komunistyczne w Moskwie. Jedyne polityczne kompromisy, jakie kiedykolwiek udało się osiągnąć obu rywalizującym ze sobą ugrupowaniom — zawarty w roku 1941 traktat Sikorskiego z ZSRR oraz przystąpienie Mikołajczyka do Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej w 1945 roku — okazały się gołosłownymi umowami bez pokrycia. Od czasu wojny polską emigrację łączy niewiele poza wspólną nienawiścią do komunistycznego reżimu, który w ich oczach pozostał bezprawnym uzurpatorem. Dawne potyczki między narodowymi demokratami i piłsudczykami, między zwolennikami sanacji i jej przeciwnikami nadal stanowią przedmiot zainteresowania kręgów emigracyjnych — po czterdziestu latach od momentu, gdy utraciły wszelkie praktyczne znaczenie.
Podziały etniczne i religijne są równie widoczne jak rozłamy ściśle polityczne. Jest rzeczą dobrze znaną, że ugrupowania etniczne i religijne wyzbywają się na emigracji wszelkiego współczucia w stosunku do innych społeczności, z którymi niegdyś w ojczyźnie łączyły je bliskie więzi. Polscy Żydzi za granicą odnajdują swych współwyznawców i rzadko szukają kontaktu z organizacjami polskimi. Polscy katolicy skupiają się wokół katolickich parafii, rzadko szukając kontaktów z organizacjami żydowskimi. Ukraińcy, Niemcy, Litwini czy Czesi — wszyscy idą własnymi drogami. Ludzie, którzy w Europie Środkowej byli niegdyś sąsiadami i przyjaciółmi, w Londynie czy Nowym Jorku stają się sobie obcy. W takiej postawie tkwią przyczyny wielu uprzedzeń i wielu niepotrzebnych tarć. Jest rzeczą zrozumiałą, że ludziom, którzy jeszcze są dumni z kraju swoich przodków, przykro jest spotykać tych, którzy wyparli się swego pochodzenia albo przyznając, że są „z Polski” lub że ich językiem ojczystym jest język polski, jednocześnie w sposób mniej lub bardziej ostentacyjny zaprzeczają, jakoby byli Polakami.
Utrzymują się również podziały społeczne. Prawdą jest, że braterstwo w nieszczęściu pomaga czasem zmniejszyć przepaść dzielącą emigrantów pochodzących z różnych warstw społecznych. Mimo to niewielka kosmopolityczna koteria zamożnych i połączonych ze sobą małżeńskimi związkami arystokratycznych klanów, których przedstawiciele zainwestowali swoje majątki lub też zużyli je na otwarcie kont w szwajcarskich bankach, zdołała się z absolutną pewnością siebie włączyć w nurt społecznego, komercyjnego lub intelektualnego życia wszystkich stolic Europy. W jej skład wchodzą posiadacze wszystkich wielkich nazwisk magnackich rodów polskiego społeczeństwa epoki przedrozbiorowej. Na tej samej zasadzie mogą sobie szybko zapewnić stabilizację i dobrobyt przedstawiciele grup profesjonalnych, dysponujący nadającymi się na eksport kwalifikacjami lub wpływowymi zagranicznymi koneksjami. Styl ich życia różni się diametralnie od sposobu egzystencji przeciętnych emigrantów wywodzących się z warstwy proletariatu, którzy pracują jako górnicy, robotnicy, krawcowe lub służące i którzy przez całe dziesięciolecia harują, aby móc wyżywić rodziny i opłacić czynsz.
W powszechnym przekonaniu najsilniejsze wpływy na scenie międzynarodowej wywarły prawdopodobnie nie całe ugrupowania emigracyjne, lecz poszczególne jednostki. Talenty muzyczne, naukowe czy artystyczne są towarem, który najłatwiej się sprzedaje; wszystkie te znane szerokiemu światu, nie dające się wymówić polskie nazwiska należą do utalentowanych jednostek, które zdobyły sławę dzięki wyjątkowym zdolnościom, osobowości lub temperamentowi. Nie jest niczym zaskakującym, że wędrujący po świecie Polacy mają swój nieproporcjonalnie wysoki wkład w dzieje naukowych podróży i badań, a także w rozwój związanych z tego typu działalnością dyscyplin naukowych — kartografii, etnografii i geologii. Sir Paweł Edmund Strzelecki (1797—1873) wykonał mapę australijskiego interioru, zdobył najwyższy szczyt górski tego kontynentu i nazwał go Górą Kościuszki; Aleksander Hołyński (1816—93) zbadał południową Kalifornię i przepowiedział powstanie Kanału Panamskiego; niebagatelne są też dokonania całej rzeszy Polaków wywiezionych do Rosji — od słynnego Maurycego Beniowskiego (1746—86) po Bronisława Piłsudskiego (1866—1918), który odegrał pionierską rolę w naukowych badaniach ludów Syberii, Azj i Środkowej i północnego Pacyfiku. Ich rodacy pojawiali się nieoczekiwanie w najodleglejszych zakątkach świata — można tu wymienić Michała Czajkowskiego (1804—86), znanego w Turcji jako Sadyk Pasza, kubańskiego rewolucjonistę Karola Rolow—Miałowskiego (1842—1907), Ignacego Domeykę (1802—89), geologa i działacza oświatowego w Chile, czy Ernesta Malinowskiego (1808 lub 1815—99), pioniera kolejnictwa w Peru, gdzie wybudował najwyżej położoną linię kolejową na świecie.
Na przełomie wieków aktorka Helena Modjeska (Modrzejewska, 1840—1909) była zapewne pierwszą emigrantką polską, której nazwisko znalazło się w nagłówkach gazet. Za nią poszło wielu innych — w tym tenor operowy Jan de Reszke (1850—1925) i jego brat Edward (1853—1917), bas wagnerowski; Maria Curie-Skłodowska (1867—1934), która wsławiła się odkryciami z dziedziny fizyki, pianista Ignacy Jan Paderewski (1860—1941) czy tancerz Wacław Niżynski (Nieżyński, 1890—1950). Joseph Conrad (J. K. Korzeniowski, 1857—1924) zdobył sławę jako angielski powieściopisarz, Guillaume Apollinaire (Apolinary Kostrowicki, 1880—1918) zaś — jako francuski poeta. Wczasach późniejszych owi wcześni uchodźcy z Polski znaleźli następców w osobach pianisty Artura Rubinsteina (1886—1982), klawesynistki Wandy Landowskiej (1877—1959), dyrygenta Leopolda Stokowskiego (1882—1977), historyka Sir Lewisa Namiera (1880—1960), Henryka Szerynga (1918—88) — skrzypka i swego czasu sekretarza generała Sikorskiego, Sir Casimira Gzowskiego (1813—98), architekta i projektanta mostu nad Niagarą, Raipha Modjeskiego (1861—1940), również architekta, któremu Stany zawdzięczają most Benjamina Franklina, biochemika Casimira Funka (1884—1967), antropologa Bronisława Malinowskiego (1884—1942), matematyka Stanisława Ulama (1909—84), filozofa nauki Jakuba Bronowskiego (1908—76), gwiazd ekranu i sceny: Poli Negri (Apolonii Chałupiec, 1897—1987) i Marion Davies, producenta filmowego Samuela Goldwyna (1882—1974) czy wreszcie bukmachera Joe Corala (ur. 1904).
Nieprzerwane istnienie wielkiej emigracji nadaje koloryt wszystkim aspektom życia w Polsce. W sferze gospodarczej emigracja zawsze dostarczała ojczyźnie jednego z głównych źródeł dochodu. Pomoc dla rodzin w Polsce, wizyty turystyczne oraz przedsięwzięcia podejmowane przez emigracyjnych biznesmenów są istotnym wkładem w ogólny bilans wpłat. W sferze politycznej emigracja pełni rolę ważnego forum niezależnej wymiany myśli i krytycznej analizy wszystkich problemów kraju. Wobec utrzymywania się w Polsce jednopartyjnego ustroju totalitarnego[240] pełni tak bardzo potrzebną rolę zaangażowanej — choć nieobecnej — opozycji. Nie ma powodu przypuszczać, że interesy narodu bierze sobie ona do serca choćby odrobinę mniej, niż to czynią przywódcy Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Najistotniejsze jest jednak to, że w sferze kulturalnej emigracja stwarza gwarancję wolności wyrażania pełnego wachlarza idei i uczuć, od czego zależy życie każdej kultury. Pozwala mieszkańcom kraju utrzymać kontakt ze światem zewnętrznym, zmniejszając skutki działania biurokratycznej kontroli.
Stanowi pod tym względem uzupełnienie i przeciwwagę dla działalności pozostających pod kierownictwem państwa organizacji kulturalnych w Polsce. Pomijając polityczne znaczenie emigracyjnych pism i audycji radiowych, które nie jest łatwe do ustalenia, nie można zaprzeczyć, że usługi w dziedzinie kultury, jakie spełniają wydawnictwa w rodzaju „Kultury” czy „Wiadomości” lub polskie programy rozgłośni BBC, CBC, Głos Ameryki czy Wolna Europa, są rzeczywiście ogromne. Przede wszystkim jednak emigracja spełnia doniosłą rolę przypominania wszystkim Polakom — w myśl najlepszych możliwych tradycji — że „naród” nie jest tym samym co „państwo” i że jego potrzeby niekoniecznie muszą być zgodne z nakazami ustroju politycznego.
Władze polskie nie mogą pozostać obojętne na sprawę emigracji. Jest ona zbyt liczna i zbyt wpływowa, aby można ją było ignorować. Podobnie jak to czynili w okresie przedwojennym przywódcy sanacji, którzy zainicjowali powstanie Światowego Związku Polaków z Zagranicy, przywódcy Rzeczypospolitej Ludowej podejmują wytężone wysiłki, aby sobie pozyskać emigrację. Od czasu swoich skromnych początków w 1955 roku Towarzystwo „Polonia” w Warszawie stale rozszerza zakres działalności — zaprasza do Polski wybranych gości, kusi młodsze pokolenie subsydiowanymi wycieczkami i wakacyjnymi kursami i za pośrednictwem Agencji Wydawniczej „Interpress” — oddaje się uprawianiu bezwstydnej propagandy. Linia polityczna Towarzystwa polega na dyskredytowaniu wszelkich wspomnień o ruchu wyzwoleńczym, a zwłaszcza w jego lewicującej, antyrosyjskiej i propiłsudczykowskiej odmianie, a także na tym, aby — do znudzenia powtarzając kazania na temat obowiązków emigrantów wobec ich nowych ojczyzn, jednocześnie odwoływać się do ich prostych patriotycznych instynktów. Potężnych przeszkód nie da się jednak usunąć. Z jednej strony, nie można oczekiwać, że emigranci polityczni łatwo pogodzą się z reżimem, który pozbawił ich należnego im miejsca w rodzinnym kraju. Żadne argumenty i żadne prośby nie zmienią faktu, że komunistyczny reżim przebaczył Związkowi Radzieckiemu aneksję prowincji wschodnich, skąd wywodzi się wielu emigrantów, i że przez wiele lat po zakończeniu II wojny światowej Polska nie była w stanie zagwarantować bezpieczeństwa — nie mówiąc już o prawach obywatelskich — ludziom o niezależnych umysłach. Znajdując poczucie bezpieczeństwa w sprawiedliwości, skoro nie dało się go odnaleźć w zasadności sprawy, o którą walczyli — emigranci polityczni dokonali tradycyjnego wyboru: zdecydowali się żyć i umrzeć za granicą raczej, niż stać się przedmiotem manipulacji w kraju. Epitafium dla tych ludzi można by zapożyczyć z wiersza adresowanego do innego pokonanego narodu:
Zapomniano też imię i czyny,
Zanim kości twoje obeschły,
Pogrzebano fałsz, który cię zabił,
Pod fałszem jeszcze cięższym;
Ale to, co widziałem w twojej twarzy,
Będzie trwać w niewzruszonym pięknie:
W bomb eksplozji najpotężniejszej
Kryształ ducha nie pęknie[241].
Z drugiej jednak strony, względy polityczne przeważają nad skrupułami moralnymi. Partia, która trzyma się leninowskich zasad, nie może sobie pozwolić na zaufanie wobec ludzi, nad którymi nie sprawuje kontroli.
Wydaje się zatem, że emigracja jest trwałym elementem polskiej rzeczywistości. Ci, którzy wyemigrowali z własnej woli lub nawet z radością, szybko otrząsnęli się z mocnego przeżycia i — w niektórych przypadkach — szybko też zapomnieli o ojczyźnie. Ale tym, którzy wyjeżdżali pod przymusem niepomyślnych okoliczności ekonomicznych lub politycznych, krok ten nigdy nie przychodził łatwo. Dla nich wzruszający Mickiewiczowski przekład Pożegnania Czajld Harolda ma o wiele głębsze znaczenie niż dla wielu czytelników oryginalnej poezji Byrona:
Bywaj mi zdrowy, kraju kochany!
Już w mglistej nikniesz pomroce,
Świsnęły wiatry, szumią bałwany
I morskie ptactwo świergoce.
Dalej za słońcem, gdzie jasną głowę
W zachodzie pogrąża piany!
Tymczasem, słońce, bywaj mi zdrowe,
Bywaj zdrów, kraju kochany![242]
Dla wielu wciąż jeszcze najtrafniejszym podsumowaniem ich losu jest smutny wierszyk napisany na dziesięć dni przed śmiercią przez niezmordowanego Juliana Niemcewicza:
Wygnańcy, co tak długo błądzicie po świecie,
Kiedyż znużonym stopom spoczynek znajdziecie?
Dziki gołąb ma gniazdo, robak ziemi bryłę,
Każdy człowiek ojczyznę, a Polak mogiłę[243].
Natomiast nagrobek samego Niemcewicza, na cmentarzu w Montmorency, nosi napis skomponowany przez jego przyjaciół. Jego zakończenie stanowi wiersz równie dobrze znany wśród emigracji:
I tam gdzie już łez nie ma, on łzę Polski złożył[244].