XIX. NIEPODLEGŁOŚĆ. Dwadzieścia lat niepodległości (1918—1939)


Mołotow nazwał ją „potwornym bękartem traktatu wersalskiego”. Stalin mówił o niej jako o „przepraszam za wyrażenie, państwie”. Dla J. M. Keynesa, teoretyka współczesnego kapitalizmu, była „ekonomiczną niemożliwością, której jedynym przemysłem jest żydożerstwo”. Lewis Namier uważał, że jest „patologiczna”. E. H. Carr nazwał ją „farsą”. David Lloyd George mówił o „defekcie historii”, twierdząc, że „zdobyła sobie wolność nie własnym wysiłkiem, ale ludzką krwią” i że jest krajem, który „narzucił innym narodom tę samą tyranię”, jaką sam przez lata znosił. „Polska”, powiedział, jest pijana młodym winem wolności, które jej podali alianci”, i „uważa się za nieodparcie uroczą kochankę środkowej Europy”. W 1919 roku Lloyd George miał podobno powiedzieć, że prędzej oddałby „małpie zegarek” niż Polsce Górny Śląsk. W 1939 roku oświadczył, że Polska „zasłużyła na swój los”. Adolf Hitler nazywał ją „państwem, które wyrosło z krwi niezliczonych niemieckich pułków”, „państwem zbudowanym na sile i rządzonym przez pałki policjantów i żołnierzy”, „śmiesznym państwem, w którym (…) sadystyczne bestie dają upust swoim perwersyjnym instynktom”, „sztucznie poczętym państwem”, „ulubionym pokojowym pieskiem zachodnich demokracji, którego w ogóle nie można uznać za kulturalny naród”, „tak zwanym państwem, pozbawionym wszelkich podstaw narodowych, historycznych, kulturowych czy moralnych”. Zbieżność tych uczuć, a także sposobów ich wyrażania, jest oczywista. Rzadko — jeśli w ogóle kiedyś — kraj, który właśnie uzyskał niepodległość, bywał przedmiotem równie krasomówczych i równie nieuzasadnionych zniewag. Rzadko — jeśli w ogóle kiedyś — brytyjscy liberałowie bywali równie beztroscy w formułowaniu opinii lub dobieraniu sobie towarzystwa[334].

Rzeczpospolita Polska została powołana do istnienia w listopadzie 1918 roku w wyniku procesu, który biolodzy mogliby nazwać partenogenezą. Stworzyła się sama w próżni, jaka pozostała po upadku trzech mocarstw rozbiorowych. Mimo oświadczeń Mołotowa nie została stworzona przez traktat wersalski, który jedynie potwierdził to, co już istniało: określenie warunków terytorialnych ograniczyło się jedynie do ustalenia granicy z samymi Niemcami. Nie była państwem funkcjonującym pod obcym protektoratem, do którego utworzenia rządy państw alianckich szykowały się w latach 1917—18 we współpracy z Komitetem Narodowym Dmowskiego w Paryżu. Nie była też państwem, jakie bolszewicy mieli nadzieję stworzyć jako czerwony most wiodący do rewolucyjnych Niemiec. I nie była to także marionetkowa Polska, której rozmaite wizje Rosja, Niemcy i Austria wysuwały w latach Wielkiej Wojny. Swego poczęcia nie zawdzięczała nikomu, nawet samym Polakom, którzy — wyróżniając się w walkach toczonych przez wszystkie ścierające się ze sobą armie — z konieczności zmierzali do wzajemnej neutralizacji własnych sił politycznych[335].

Załamanie się wszelkiego ustalonego ładu w Europie Wschodniej i Środkowej skazało nowo narodzoną Rzeczpospolitą na szereg dziecinnych awantur.

W latach 1918—21 toczyło się równocześnie sześć wojen[336]. Wojna ukraińska, która rozpoczęła się we Lwowie w listopadzie 1918 roku i zakończyła się upadkiem Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej w lipcu 1919 roku, ustanowiła władzę Polski na ziemiach Galicji Wschodniej aż po rzekę Zbrucz. Problem wojny w Wielkopolsce, która wybuchła 27 grudnia 1918 roku, został 28 czerwca 1919 roku rozwiązany przez traktat wersalski; natomiast wojna na Śląsku, prowadzona z przerwami jako seria trzech powstań — w dniach od 16 do 24 sierpnia 1919, od 19 do 25 sierpnia 1920 i od 2 maja do 5 lipca 1921 — zakończyła się dopiero po podpisaniu w Genewie w 1922 roku konwencji w sprawie Śląska. Wojna litewska, która toczyła się o Wilno, zaczęła się w lipcu 1919 roku i trwała praktycznie do chwili zawarcia pokoju w październiku 1920 roku; teoretycznie natomiast — wobec braku oficjalnego traktatu pokojowego — ciągnęła się przez cały okres międzywojenny. Wojna czechosłowacka, rozpoczęta 26 stycznia 1919 roku zajęciem Cieszyna przez Czechów, którzy nie przyjęli lokalnego porozumienia, zakończyła się 28 lipca 1920 roku arbitrażem państw sprzymierzonych. Drobne konflikty na Spiszu i w innych rejonach Karpat trwały aż do roku 1925. Najpoważniejsza była jednak wojna polsko-sowiecka — jedyna, która zagrażała istnieniu Rzeczypospolitej. Była próbą ognia, która pozostawiła po sobie niezatarte ślady. (Patrz Mapa 11).

Mapa 11. Powstawanie Rzeczypospolitej Polskiej (1918—1921)


Wojna polsko-sowiecka miała o wiele szersze implikacje, niż to przyznaje większość podręczników historii. Nie miała związku z rosyjską woj na domową, która toczyła się w tym samym czasie na innych frontach; Polacy nie walczyli w ramach interwencji państw sprzymierzonych w Rosji, i nie można jej opisywać jako „trzeciej kampanii ententy”. Dla rządu Piłsudskiego, który wolał bolszewików od białych w Rosji, była to wojna o utrzymanie niepodległości nierosyjskich obszarów dawnego imperium carskiego. W oczach rządu Lenina toczono japo to, aby odbudować cesarstwo w socjalistycznym przebraniu i rozszerzyć rewolucję na rozwinięte kraje kapitalistyczne zachodniej Europy. Wywołało ją przede wszystkim wycofanie się Niemców z dzielącej Rosję od Polski strefy okupacyjnej, Ober-Ost, w lutym 1919 roku; trwała bez przerwy do 12 października 1920 roku[337].


Wojna polsko-sowiecka zaczęła się od pierwszego nie planowanego starcia, które miało miejsce pod Berezą Kartuską na Białorusi 14 lutego 1919 roku.

W pierwszej fazie — w 1919 roku — inicjatywa była w rękach Polaków. Rodzinne miasto Piłsudskiego, Wilno, zostało odzyskane w kwietniu, a w sierpniu zdobyto Mińsk. Jednakże jesienią, mimo silnych nalegań ententy, Polacy jednoznacznie wycofali swoje poparcie dla białych oddziałów Denikina idących przeciwko Moskwie. Negocjacje pokojowe załamały się z powodu wzajemnej nieufności co do przyszłości Ukrainy. W 1920 roku działania wojenne dramatycznie się rozszerzyły. Na szybko przesuwającej się linii frontu, rozciągającej się od Łotwy na północy po Rumunię na południu, znalazło się ponad milion żołnierzy. Począwszy od stycznia, Armia Czerwona zaczęła formować nad brzegami Berezyny potężne siły ofensywne złożone z 700 000 żołnierzy. 10 marca dowództwo sowieckie wydało rozkaz rozpoczęcia wielkiej ofensywy na zachód; głównodowodzącym został 27-letni generał Michał Tuchaczewski. Ale Piłsudski zdławił tę próbę w zarodku.

Ostry atak na Mozyrz w marcu, rozpoczęty 24 kwietnia odważny marsz na Kijów oraz zaciekłe walki nad Berezyną opóźniły pochód wojsk sowieckich. Potem nadeszło lato i losy się odwróciły. W czerwcu Pierwsza Armia Konna pod dowództwem Budionnego przedarła się przez linię polskiego frontu w Galicji, a 4 lipca Tuchaczewski wyruszył znad Berezyny. „Na zachód!”, wołał w rozkazie dziennym. „Po trupie białej Polski wiedzie droga do światowego pożaru!” W pierwszych dniach sierpnia pięć armii sowieckich zbliżało się już do przedmieść Warszawy. Sytuacja była krytyczna. Interwencja dyplomatyczna państw sprzymierzonych nie przyniosła zawieszenia broni. Linię graniczną zaproponowaną przez rząd brytyjski — tzw. „linię Curzona” — odrzucili zarówno Polacy, jak i Sowieci. Brytyjczycy odmówili udzielenia Polsce pomocy wojskowej, pomimo iż wcześniej wyraźnie się do tego zobowiązali. Francuzi nie podbudowali żadnymi posiłkami niewielkiej misji wojskowej. Wstrzymano francuskie kredyty militarne dla Polski.

Wrzaskliwa kampania propagandowa rozpętana pod hasłem „Ręce precz od Rosji!” sprowadziła na manowce światową opinię publiczną w chwili, gdy Rosja Sowiecka kładła okrutną łapę na ziemiach swojego polskiego sąsiada. Dyplomaci Lenina powtarzali piękne słówka na temat pokoju, podczas gdy jego generałowie prowadzili wojnę. Niemieccy dokerzy w Gdańsku i czescy kolejarze w Brnie zdołali opóźnić i tak nieliczne dostawy z zagranicy, za które Polska zapłaciła żywą gotówką. 10 sierpnia Czerwoni Kozacy Gaj Chana przekroczyli Wisłę na zachód od Warszawy. W stolicy panował dziwny spokój. Chociaż policja dokonała serii aresztowań prewencyjnych, podejrzewając pewne odłamy klasy robotniczej i Żydów o prokomunistyczne sympatie, mieszkańcy nie okazywali ochoty do witania Rosjan. Przywrócono do życia dawny wojskowy odłam PPS, który objął dowództwo nad działalnością międzypartyjnej Rady Obrony Stolicy. W obliczu wspólnego wroga zapomniano o podziałach klasowych. Bataliony Robotnicze, potrząsając kijami i kosami, wyruszyły, aby przyłączyć się do armii wraz z mieszczańską strażą obywatelską, która dotąd paradowała przystrojona w słomkowe kapelusze i koszule z rozpiętymi pod szyją kołnierzykami. Ambasador Wielkiej Brytanii w Berlinie, D’Abernon, naoczny świadek tych przygotowań, był zdumiony nonszalancją miasta, któremu groził atak nadciągającej burzy:


26 lipca. Nie mogę się nadziwić brakowi paniki, ba, brakowi widomych oznak jakiegokolwiek zaniepokojenia. Gdyby trwały przygotowania do stworzenia jakiegoś uporządkowanego systemu obrony, można by zrozumieć ten spokój ludności, ale wszystkie najlepsze formacje są wysyłane do Lwowa, a Warszawę pozostawia się bez ochrony.

27 lipca. Premier, chłop i gospodarz, wyjechał dziś do siebie, aby dopilnować zwózki zbiorów. Nikt nie widzi w tym nic dziwnego.

2 sierpnia. Beztroska tutejszych ludzi przechodzi wszelkie pojęcie. Można by pomyśleć, że bolszewicy są o tysiące mil stąd, a krajowi nie grozi żadne zgoła niebezpieczeństwo.

3 sierpnia. Zrobiłem przejażdżkę drogą do Ostrowi. (…) To dziwne, ale większość ludzi, których widziałem budujących zasieki z drutu kolczastego, to Żydzi (…).

7 sierpnia. Dziś po południu obejrzałem planowaną linię frontu w kierunku na Mińsk

Mazowiecki. Wokół Warszawy, w promieniu 20 kilometrów, buduje się potrójną linię zasieków z drutu kolczastego, wykopano też pewną liczbę rowów (…).

13 sierpnia. Wyjątkowo mało paniki. Warstwy wyższe opuściły już miasto, w wielu wypadkach oddawszy uprzednio swoje obrazy i inne cenne przedmioty pod opiekę dyrekcji muzeów. Warszawę tak często okupowały obce wojska, że sam fakt nie budzi ani takiego podniecenia, ani takiej paniki, jaka powstałaby w mniej doświadczonym mieście[338].


Los zrządził, że najgorsze obawy D’Abernona się nie sprawdziły. Akurat w chwili gdy przeciwnik zbierał siły, aby zadać ostateczny cios, wojska polskie dokonały przegrupowania, wykonując manewr równie śmiały, co skomplikowany. Wyczerpane walką oddziały wycofano z linii frontu i przesunięto na inne pozycje — odległe o sto lub nawet kilkaset kilometrów. Na pozycjach położonych na południe od rzeki Wieprz pospiesznie zgromadzono oddziały szturmowe. Opatrznościowym dla Polaków zrządzeniem losu zbyt ufny we własne siły Tuchaczewski nie wykorzystał przewagi swych wojsk aż do 13 sierpnia. Wtedy zaś — ku jego zdziwieniu — słaba obrona Warszawy dotrzymała placu. Chociaż zasieki z drutu przerwał pierwszy wybuch entuzjazmu bojowego pod Radzyminem, pierwszy atak na przyczółek mostu na Wiśle odparto. Zręczna operacja Piątej Armii pod dowództwem Sikorskiego, przeprowadzona nad Wkrą, zatrzymała główne siły wojsk sowieckich na pomocy.

16 sierpnia, ku zgrozie Tuchaczewskiego, polska ofensywa przedarła się przez jego tyły, przerywając wszystkie połączenia. 18 sierpnia zorientował się ku swemu całkowitemu osłupieniu, że cała jego armia została otoczona. Wojska sowieckie poniosły druzgocącą klęskę. Wzięto do niewoli sto tysięcy Rosjan. Czternaście tysięcy zbiegło do Prus Wschodnich. Trzy armie sowieckie zostały całkowicie unicestwione. Reszta usiłowała przedrzeć się na wschód w zupełnej rozsypce. To był

„Cud nad Wisłą”. W następnych tygodniach Piłsudski zapisywał na swym koncie jedno zwycięstwo po drugim. 31 sierpnia pod Komarowem w pobliżu Zamościa Armia Konna Budionnego została okrążona i niemal odcięta. Szarże i przeciwszarże polskiej i sowieckiej konnicy podczas bitwy pod Komarowem uznano za ostatnią wielką bitwę wojsk kawaleryjskich w historii Europy. W służbie na tyłach Czerwonych Kozaków Budionnego znalazł się Izaak Babel, który miał później opisać, jak przepędzone z Polski jego oddziały gnały z powrotem tam, skąd przybyły:


Przyjechaliśmy do Sitańca rankiem. Byłem w towarzystwie Wołkowa, kwatermistrza sztabu. Znalazł dla nas wolną chatę na skraju wsi.

— Wódki — powiedziałem do gospodyni — wódki, mięsa i chleba! Stara siedziała na podłodze i karmiła z ręki ukrytą pod łóżkiem jałówkę.

— Nic nie ma — odparła obojętnie po polsku. — Nawet nie pamiętam, kiedy coś było…

(…) Wyjąłem z kieszeni zapałkę i podpaliłem kupę słomy na podłodze. Wyzwolony płomień zabłysnął i skoczył ku mnie. Stara rzuciła się piersią na ogień i zagasiła go.

— Co robisz, panie? — rzekła i cofnęła się w przerażeniu. (…)

— Spalę cię, stara — zamamrotałem zasypiając — spalę ciebie i twoją kradzioną jałówkę.

— Czekaj! — wrzasnęła gospodyni wysokim głosem. Pobiegła do sieni i wróciła z dzbankiem mleka i chlebem.

Nie zdążyliśmy zjeść nawet połowy, gdy na dworze zaczęły bić wystrzały. Było ich mnóstwo. Biły długo i obrzydły nam. Skończyliśmy mleko i Wołków wyszedł na dwór, aby dowiedzieć się, co się dzieje.

— Osiodłałem twojego konia — odezwał się do mnie przez okno — mojego podziurawili, że trudno lepiej. Polacy ustawiają kulomioty o sto kroków od nas.

W ten sposób został nam jeden koń na dwóch. Ledwo wyniósł nas z Sitańca. Siadłem na siodło, Wołków ulokował się z tyłu. (…)

— Przegraliśmy kampanię — mruczy Wołków i zaczyna pochrapywać.

— Tak — odpowiadam[339].


Budionny musiał całkowicie wycofać swoją Konarmię. Na północy, nad Niemnem, Tuchaczewski dostał kolejną lekcję taktyki lotnych oddziałów. Pod koniec września Armia Czerwona zaczęła się rozpadać; w miastach garnizonowych Białorusi wybuchały bunty; rozproszone oddziały i bandy dezerterów szalały, budząc postrach wśród Żydów i chłopów; wyglądało na to, że Polacy bez przeszkód mogą ruszyć na Moskwę. Wtedy Lenin nagle wystąpił o pokój. Zarzucono wszelkie wcześniejsze machinacje. Polakom zaoferowano tyle terenów przygranicznych, na ile tylko mieliby ochotę, pod warunkiem, że w ciągu dziesięciu dni ustaną działania zbrojne. Przyjmując kompromis, który Piłsudski nazwał z pogardą „aktem tchórzostwa”, negocjator w rozmowach pokojowych ze strony polskiej, Jan Dąbski (1880—1931), dobił historycznego targu ze swoim sowieckim partnerem, Adolfem Joffe. 12 października podpisano rozejm, który 18 października wszedł w życie. Po wielu zmaganiach ustalono ostateczne warunki, które zatwierdził traktat podpisany” w Rydze 18 marca 1921 roku[340]. (Patrz Mapa 12).

Mapa 12. Bitwa o Warszawę (sierpień 1920)

Współczesny świat docenił wagę zwycięstwa Polaków z 1920 roku. Nastroje wielu mieszkańców Europy Zachodniej, którzy w tym momencie odetchnęli z ulgą, podsumował ambasador brytyjski w Berlinie, lord D’Abernon, w słowach godnych pism Gibbona[341]:


Gdyby Karol Młot nie powstrzymał inwazji Saracenów zwyciężając w bitwie pod Tours, w szkołach Oxfordu uczono by dziś interpretacji Koranu, a uczniowie dowodziliby obrzezanemu ludowi świętości i prawdy objawienia Mahometa. Gdyby Piłsudskiemu i Weygandowi nie udało się powstrzymać triumfalnego pochodu Armii Czerwonej w wyniku bitwy pod Warszawą, nastąpiłby nie tylko niebezpieczny zwrot w dziejach chrześcijaństwa, ale zostałoby zagrożone samo istnienie zachodniej cywilizacji. Bitwa pod Tours uratowała naszych przodków przed jarzmem Koranu; jest rzeczą prawdopodobną, że bitwa pod Warszawą uratowała Europę Środkową, a także część Europy Zachodniej przed o wiele groźniejszym niebezpieczeństwem: fanatyczną tyranią sowiecką[342].


Jeśli chodzi o stronę radziecką, Lenin wkrótce zdał sobie sprawę z rozmiarów klęski; w rozmowie z niemiecką komunistką Klarą Zetkin otwarcie przyznał się do swoich błędów:


Przedwczesny przymrozek odwrotu Armii Czerwonej z Polski zwarzył rozwijający się kwiat rewolucji (…). Opisywałam Leninowi, w jaki sposób odbiło się to na rewolucyjnej awangardzie niemieckiej klasy robotniczej (…), kiedy towarzysze z sowieckimi gwiazdami na czapkach, w niewiarygodnie zużytych strzępach mundurów i cywilnych ubrań, w podartych butach, popędzali ostrogami swoje żwawe koniki wprost ku niemieckiej granicy. (…) Lenin przez parę minut siedział w milczeniu, pogrążony w rozmyślaniach.

— Tak — powiedział w końcu — a więc w Polsce zdarzyło się to, co może musiało się stać

(…). Polacy widzieli w czerwonoarmiejcach nie braci i wyzwolicieli, ale wrogów. Polacy myśleli i działali nie jak przy stało na socjałów i rewolucjonistów, ale jak nacjonaliści i imperialiści. Ta rewolucja, na którą liczyliśmy w Polsce, nie powiodła się. Robotnicy i chłopi powstali w obronie swego klasowego wroga, pozwalając, aby nasi dzielni żołnierze z Armii Czerwonej umierali z głodu, zapędzani w zasadzki, pobici na śmierć. (…) Radek przewidział bieg wydarzeń. Ostrzegał nas. Byłem na niego bardzo zły i oskarżałem go o defetyzm. (…) Tymczasem miał rację w swoim ogólnym wywodzie. (…) Nie, myśl o cierpieniach, jakie przyniosłaby następna wojenna zima, była nie do zniesienia. Musieliśmy zawrzeć pokój[343].


W żadnym z tych wczesnych konfliktów państwa sprzymierzone nie użyły owej władzy, którą sobie przypisywały. Próby arbitrażu prowadzonego za pomocą głoszonych z daleka kazań spotkały się z pogardą wszystkich zainteresowanych stron. Rozliczne komisje i symboliczne wręcz kontyngenty wojskowe nie były w stanie przeforsować rozwiązań, jakich życzyli sobie sprzymierzeni. Na trzy plebiscyty, które próbowali zorganizować — w Prusach Wschodnich, na Śląsku i w Cieszynie — pierwsze dwa zakwestionowano, trzeci — wręcz zarzucono. Podczas wojny polsko-bolszewickiej, mimo nieustających rokowań, obie strony odrzucały pośrednictwo państw ententy. Generał Weygand, który bez zaproszenia pojawił się w Warszawie podczas kryzysu w sierpniu 1920 roku, został demonstracyjnie zignorowany i nie odegrał żadnej istotnej roli w mającym nadejść zwycięstwie[344].


Podstawowym problemem stojącym przed Rzecząpospolitą była integracja. Ludność, instytucje i tradycje trzech zaborów należało stopić w jedną nową całość. W pierwszym okresie w obiegu było pięć różnych walut; pięć regionów kraju — Wielkopolska, Śląsk, Cieszyn, Galicja Wschodnia i środkowa Litwa (Wilno) — utrzymało odrębne systemy administracji; w wojsku używano czterech różnych oficjalnych języków; w sądach trzech różnych kodeksów karnych; tory kolejowe wymagały wagonów o dwóch różnych rozstawach kół; o władzę walczyło ze sobą osiemnaście oficjalnie zarejestrowanych partii politycznych. Z natury rzeczy więc życie polityczne nie mogło zbytnio przypominać systemów panujących w mających za sobą wielowiekową przeszłość państwach zachodniej Europy. (Patrz Mapa 13).

Mapa 13. Druga Rzeczpospolita (1921—1939)

W sensie formalnym ustrój Rzeczypospolitej miał być liberalną demokracją. Z inicjatywy elementów konserwatywnych konstytucja z 17 marca 1921 roku była wzorowana na konstytucji Trzeciej Republiki Francuskiej, ale wskutek nalegań ze strony partii chłopskiej i socjalistycznej zwracano w niej szczególną uwagę na kwestie socjalne. Zaczynała się historycznym wezwaniem:


W imię Boga Wszechmogącego!


My, Naród Polski, dziękując Opatrzności za wyzwolenie nas z półtorawiekowej niewoli, wspominając z wdzięcznością męstwo i wytrwałość ofiarnej walki pokoleń, które najlepsze wysiłki swoje sprawie niepodległości bez przerwy poświęcały, nawiązując do świetnej tradycji wiekopomnej Konstytucji 3 Maja — dobro całej, zjednoczonej i niepodległej, Matki—Ojczyzny mając na oku, a pragnąc jej byt niepodległy, potęgę i bezpieczeństwo oraz ład społeczny utwierdzić na wiekuistych zasadach prawa i wolności, pragnąc zarazem zapewnić rozwój wszystkich Jej sił moralnych i materialnych dla dobra całej odradzającej się ludzkości, wszystkim obywatelom Rzeczypospolitej równość, a pracy poszanowanie, należne prawa i szczególną opiekę Państwa zabezpieczyć — tę oto Ustawę Konstytucyjną na Sejmie Ustawodawczym Rzeczypospolitej Polskiej uchwalamy i stanowimy[345].


Dalsze artykuły podporządkowywały władzę wykonawczą dwuizbowemu parlamentowi, wybieranemu na podstawie powszechnej ordynacji wyborczej, oraz gwarantowały równość wobec prawa i ochronę państwa wszystkim obywatelom „bez względu na pochodzenie, narodowość, język, rasę i wyznanie”; zniesienie dziedzicznych i klasowych tytułów i przywilejów; prawo własności, zarówno prywatnej, jak i zbiorowej; reformę prawa własności ziemi mającą na celu stworzenie prywatnych „gospodarstw rolnych zdolnych do prawidłowej wytwórczości”; wolność słowa, wolność prasy, wolność zgromadzeń, wolność sumienia i praktyk religijnych; prawo do ubezpieczenia w przypadku bezrobocia i choroby, ochronę przed wyzyskiem dzieci i kobiet przed pracą w warunkach szkodliwych dla zdrowia; prawo do nauki na koszt państwa oraz do zachowania przez mniejszości narodowe własnej narodowości, języka i odrębności.

Orientacja polityczna kręgów rządzących była bezwstydnie nacjonalistyczna. „Polskość” stała się podstawą definicji szacownego obywatela. Wszystkie czołowe partie okresu konstytucyjnego Rzeczypospolitej — PPS, PSL i narodowi demokraci — wysuwały na pierwszy plan sprawę jedności narodowej, która miała w epoce sanacji zdobyć sobie rangę kwestii pierwszoplanowej. Praktycznie rzecz biorąc, taka polityka nie pozostawiała zbyt wiele miejsca interesom mniejszości, reprezentowanym przez te ugrupowania polityczne — zarówno konserwatywne, jak i rewolucyjne — które nie poddawały się modzie na nacjonalizm. Kościół katolicki został zepchnięty na margines życia politycznego, a partia komunistyczna (KPRP), po bojkocie pierwszych wyborów, jednoznacznie wybrała działalność w podziemiu. Natomiast wojsko, które odegrało tak istotną rolę w procesie powstawania Rzeczypospolitej, stało się narzędziem politycznym o pierwszorzędnym znaczeniu. W epoce „pułkowników”, która nastąpiła po śmierci Piłsudskiego w 1935 roku, stało się dominującą siłą polityczną[346].


Płomień polskiego nacjonalizmu podsycała duża liczebność mniejszości etnicznych. Według kryteriów językowych spisu z 1931 roku, Polacy stanowili tylko 68,9% ogółu ludności. Ukraińcy (13,9%), mówiący jidysz Żydzi (8,7%), Białorusini (3,1%) i Niemcy (2,3%) tworzyli łącznie niemal jedną trzecią ogółu mieszkańców. Na niektórych terenach grupy obcojęzyczne były wręcz dominującą większością. Ich drażliwość w sprawach dotyczących kultury zaostrzały wyraźnie rozbieżności ekonomiczne. Z powodów historycznych, niezależnych od nowej Rzeczypospolitej, społeczność ukraińska na południowym wschodzie składała się w ogromnej większości z ciemnych i ubogich chłopów. Żydzi, stłoczeni w ciasnych gettach miejskich, stanowili nieproporcjonalnie wysoki procent zarówno spauperyzowanego proletariatu, jak i bogatych warstw ludności, złożonych z przedstawicieli wolnych zawodów i wszelkiego rodzaju przedsiębiorców. Niemcy w miastach zachodniej części kraju tworzyli nieliczną, ale stosunkowo zamożną warstwę burżuazji. Chociaż równość obywatelskich praw i autonomia kulturowa mniejszości etnicznych zostały formalnie zagwarantowane w artykułach 95, 101 i 110 Konstytucji marcowej, ich odrębne aspiracje były zasadniczo nie do pogodzenia z celami jedności narodowej, tak jak ją sobie wyobrażały polskie koła rządzące. Od samego początku Polacy zostali zmuszeni do rywalizacji z równie nieustępliwymi nacjonalizmami innych grup etnicznych swoich współobywateli. Niemniej jednak po wyborach z 1922 roku Blok Mniejszości Narodowych wystawił 81 posłów na ogólną liczbę 444 — na podstawie około 16% ogólnej liczby głosów;

do końca dziesięciolecia walczył o utrzymanie swej pozycji w ramach istniejącego systemu. Od 1930 roku zaczął udzielać poparcia Bezpartyjnemu Blokowi Współpracy z Rządem, szukając obrony przed tym, co jego przywódcy uważali za wzrastające zagrożenie ze strony szalejących narodowych demokratów. Do tego czasu jednak polska administracja rządowa utraciła już swóją pierwotną gotowość wychodzenia naprzeciw określonym dążeniom wysuwanym przez mniejszości narodowe. Przez resztę życia Drugiej Rzeczypospolitej napięcia między poszczególnymi narodowościami stale się nasilały[347]. (Patrz Rys. D).

Rys. D. Warstwy społeczne w Polsce międzywojennej a. podział na grupy zawodowe (1921) b. podział na grupy narodowościowe (1931)


Blisko pięciomilionowa ludność ukraińska była najliczniejsza spośród mniejszości narodowych; jej największe skupiska rozciągały się wzdłuż pasma Karpat po rzekę Poprad; bardziej rozproszone grupy zamieszkiwały południowo-wschodnie tereny w okolicach Przemyśla, Rawy Ruskiej, Kowla, Łucka, Równego, Krzemieńca, Drohobycza i Kołomyi. (Patrz Mapa 19 b, s. 963). Po upadku Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej i zawarciu przez Piłsudskiego przymierza z Petlurą ludność ukraińska musiała na razie zrezygnować z wszelkich dążeń do autonomii. Zachowała jednak organizacje społeczne i kulturalne datujące się z czasów Galicji, a także pewną liczbę partii narodowych, zarówno radykalnych, jak i liberalnych, które miały nadal swobodę działania. Dawna Ukraińska Socjalno-Demokratyczna Partia (USDP) działała z przerwami w okresie istnienia Rzeczypospolitej Polskiej, ale jej wysiłki osłabił rozłam, w wyniku którego połowa członków przeszła do nielegalnego proradzieckiego komunistycznego podziemia, podczas gdy pozostała część nawiązała ścisłą współpracę z PPS. Podobny los spotkał partię SEL-ROB (Ukraińskie Chłopsko—Robotnicze Socjalistyczne Zjednoczenie).

Ukraińska Socjalistyczno-Radykalna Partia (USRP) i jej organ „Hromadskij Hołos” zyskały sobie szerokie poparcie wśród ludności chłopskiej Wołynia i okręgu stanisławowskiego. Wraz z liberalnym Ukraińskim Narodowo-Demokratycznym Zjednoczeniem (UNDO), które odziedziczyło po swoich poprzednikach szereg dawniejszych organizacji społecznych, kulturalnych i spółdzielczych oraz wydawane we Lwowie czasopismo „Diło”, uczestniczyła w polskim życiu parlamentarnym. Żadne z tych ugrupowań nie mogło jednak powstrzymać narastającej wrogości ogółu społeczeństwa polskiego wobec ukraińskiego separatyzmu. Krok za krokiem polityka ugodowa ustępowała miejsca terroryzmowi. Nielegalna Ukraińska Organizacja Wojskowa (UOW), a po roku 1929 jej następczyni. Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (OUN), działająca z bezpiecznych kryjówek na terenie Niemiec i Austrii, rozpoczęły kampanię sabotaży i morderstw, które w latach trzydziestych unicestwiły wszelkie realne nadzieje na pojednanie. Zabójstwo w 1931 roku Tadeusza Hołówki (1889—1931), wybitnego teoretyka socjalizmu i współpracownika Piłsudskiego, a następnie — w roku 1934 — ministra spraw wewnętrznych, pułkownika Bronisława Pierackiego (1895—1934), sprowokowały rząd sanacji do podjęcia ostrych akcji represyjnych. Na drugorzędne akcje partyzanckie z lat 1932—33 na Wołyniu, Polesiu i w rejonie Leska władze polskie odpowiedziały wkroczeniem znacznych sił wojskowych i policyjnych, które zrównały z ziemią wsie podejrzane o ukrywanie rebeliantów. W 1934 roku zbudowano w Berezie Kartuskiej obóz dla internowanych — właśnie z przeznaczeniem dla więźniów, których aresztowano przy tej okazji. Wiele szkół ukraińskich zamknięto; nadgorliwi urzędnicy usuwali z list wyborców nazwiska ukraińskich chłopów, którzy nie umieli czytać i pisać po polsku. Na terenach przygranicznych osiedlano polskich wojskowych. Ukraiński ruch narodowy, wyalienowany w Polsce i śmiertelnie przerażony opowieściami o przymusowej kolektywizacji i masowym wymieraniu z głodu chłopstwa po drugiej stronie granicy, w ZSRR, coraz częściej zwracał się ku Niemcom, szukając u nich pociechy i poparcia[348].


Trzymilionowa społeczność żydowska cierpiała z innych powodów: dokuczał jej regres gospodarczy, eksplozja demograficzna, nasilająca się dyskryminacja rasowa, a także nadmierna propaganda. Z drugiej strony jednak, dwudziestolecie Drugiej Rzeczypospolitej było w życiu Żydów w Polsce pod wieloma względami ostatnim krótkim okresem względnego dobrobytu. Żydowskie szkoły podstawowe i średnie wykształciły całe nowe pokolenie młodych ludzi. Prywatne żydowskie systemy szkolnictwa — centrala szkolna Chorew pod auspicjami Agudat Israel, świeckie szkoły hebrajskie syjonistycznej organizacji Tarbut, zjednoczenie szkół żydowskich z językiem jidysz CJSZO (Centrale Jidisze Szul Organizacje) czy wreszcie JAWNE, dwujęzyczny polsko—hebrajski system szkół organizacji Mizrachi — współzawodniczyły z systemem polskich szkół państwowych oraz ze sobą nawzajem. Kwitła prasa żydowska — wydawana zarówno po polsku, jak i w jidysz. W dużych nakładach ukazywały się warszawski „Nasz Przegląd”, lwowska „Chwila” czy wychodzący w Krakowie „Nowy Dziennik”. Teatry żydowskie — zwłaszcza sceny w Warszawie i Wilnie — osiągnęły szczyt swego rozkwitu. Żydowscy reżyserzy kręcili dziesiątki filmów z udziałem aktorów mówiących w języku jidysz. Żydowscy uczeni zyskiwali sobie rozległą sławę. Pisarze żydowscy należący do „nowej fali” literatury jidysz zaczęli wydawać swoje pierwsze buntownicze odezwy. Jidiszer Wisenszaftlicher Instytut (JIWO, Żydowski Instytut Naukowy), założony w 1925 roku w Wilnie, główny ośrodek działalności naukowej Żydów, mógł śmiało pretendować do tytułu jednego z czołowych ośrodków kultury żydowskiej na świecie. Politycy żydowscy reprezentujący najróżniejsze orientacje i przekonania mieli swobodę działania, zarówno na szczeblu lokalnym, jak i w parlamencie. W pierwszym sejmie z 1922 roku żydowski klub poselski liczył 35 członków, a więc był liczniejszy od reprezentacji socjalistów. W czasach Piłsudskiego Agudat Israel udzielił swego poparcia BBWR. Jeszcze w latach 1935— 39, kiedy działalność wszystkich partii demokratycznych była już poważnie ograniczona, w sejmie i senacie nadal zasiadało kilku żydowskich posłów i senatorów.

Ludzie pokroju rabiego Mosze Elihu Halperna czy przywódcy syjonistów Icchaka Grünbauma należeli do czołowych osobistości w kraju. W latach trzydziestych szala przechyliła się na niekorzyść partii konserwatywnych i przewagę zdobyli syjoniści, mimo że ich wpływy osłabiał rozłam na co najmniej siedem podstawowych ugrupowań: rewizjonistów, członków partii Mizrachi, syjonistów pozagalicyjskich i galicyjskich, Hitahadut (Zjednoczonej Syjonistycznej Partii Pracy) oraz dwóch frakcji w obrębie Poalej Syjon. Poza sejmem, zwłaszcza w żydowskich związkach zawodowych, dużym poparciem cieszył się Bund. Żydzi stanowili znaczny procent członków PPS i K.PP. Na płaszczyźnie lokalnej żydowskie organizacje gminne, zwane kabałami, działały pod nadzorem rządowych starostów. Na mocy ustawy z 1927 roku członków kahału wybierano w powszechnym głosowaniu; kahały miały prawo prowadzenia własnej gospodarki finansowej. Żydowskie organizacje społeczne — od szpitali i sierocińców, po kluby sportowe, stowarzyszenia miłośników muzyki i związki spółdzielcze i ubezpieczeniowe — prowadziły ożywioną działalność we wszystkich rejonach kraju. Zwłaszcza życie żydowskiej ludności należącej do klasy średniej toczyło się w atmosferze spokoju i dobrobytu. W 1919 roku syjonistka Róża Pomeranc-Melcer dostąpiła zaszczytu zasiadania w sejmie jako pierwsza polska posłanka. W 1938 roku Lazar Rundsztejn, zawodnik wagi muszej, zdobył mistrzostwo w swojej klasie w ogólnokrajowych zawodach bokserskich. Każdy, kto oglądał spuściznę, jaką pozostawili po sobie ci ludzie, zgromadzoną w budynku powojennej siedziby głównej JIWO w Nowym Jorku, musiał dostrzec wielki dynamizm polskich Żydów w tym okresie ich dziejów. Nie wszystko było idealnie, ale też sytuacja nie była beznadziejnie ponura[349].

Dwa miliony Białorusinów dzieliło los swych współplemieńców Rusinów-Ukraińców. Wraz z „zachodnią Ukrainą” „zachodnia Białoruś” tworzyła serce najbardziej zacofanego rejonu Polski, tak zwanej „Polski B”; obie też były pozbawione odrębnego statusu politycznego i administracyjnego. Po pierwszym okresie daleko idących ustępstw w sprawie wolności prasy, demokratycznych wyborów, oświaty narodowej i organizacji politycznych — w roku 1924 rozpoczęła się oficjalna reakcja rządu przeciwko rodzącym się tendencjom separatystycznym Białorusi. Język białoruski, wtłoczony teraz w ramy łacińskiego alfabetu, nie cieszył się zbytnim poparciem, a trzysta białoruskich szkół przekazano w ręce polskich nauczycieli. Działalność Hromady, socjalistycznego stowarzyszenia białoruskich chłopów, przerwała w 1927 roku akcja policyjna; przywódców organizacji aresztowano. W latach trzydziestych wsie białoruskie odcierpiały przypadającą im w udziale część represji na skutek kampanii pacyfikacyjnych, podejmowanych przez rząd sanacyjny. Urzędnicy polscy na ogół lepiej odnosili się do białoruskich katolików, których określano mianem „Białopolaków”, podczas gdy białoruskich prawosławnych, Rusinów, stale podejrzewano o skłonności separatystyczne. Nowa fala ucisku rozpoczęła się w 1935 roku, gdy zamknięto dalsze szkoły i cerkwie oraz zlikwidowano kolejne stowarzyszenia kulturalne. W 1939 roku Białorusinom wciąż jeszcze brakowało szerszej świadomości politycznej. Ci nieliczni, którzy prowadzili działalność polityczną, nie wykazywali zbytniego entuzjazmu w sprawie związków z Polską. Czekało ich brutalne przebudzenie[350].

Prawie milionowa społeczność niemiecka miała do swojej dyspozycji szeroki wachlarz organizacji politycznych, kulturalnych i społecznych, z których liczne połączyły się ze sobą w 1931 roku, tworząc centralną Rat der Deutschen in Polen — Radę Niemców w Polsce. Niemiecka Socjalistyczna Partia Robotnicza (DSAP) w Polsce powstała w 1925 roku z istniejących wcześniej ugrupowań socjalistycznych, działających odrębnie na terenie Górnego Śląska, Łodzi i Poznania. Miała ona własne związki zawodowe i kierowała własnym ruchem młodzieżowym, jednocześnie współpracując ściśle z PPS. Obu tym organizacjom przeciwstawiała się polityka Jungdeutsche Partei, której centrala mieściła się w Bielsku (Bielitz). W latach trzydziestych cała społeczność niemiecka odczuła wstrząs, jakim było dojście Hitlera do władzy; począwszy od 1935 roku, o względy tej grupy ludności zabiegała miejscowa Landesgruppe-Polen — odłam partii faszystowskiej — oraz jej organ prasowy, „Idee und Wille[351].


Inne mniejszości narodowe, łącznie z Rosjanami i Litwinami na północnym wschodzie oraz z Czechami na południowo—zachodnich krańcach kraju, były zbyt nieliczne, aby wywrzeć wpływ na cokolwiek poza areną lokalnych wydarzeń.

Nastroje polityczne były nieodmiennie radykalne. Wszystkie czołowe osobistości życia politycznego lat dwudziestych, od przywódcy chłopów i trzykrotnego premiera Wincentego Witosa po socjalistę Ignacego Daszyńskiego i samego Piłsudskiego, wyznawały poglądy zdecydowanie radykalne. Nawet narodowych demokratów, którzy stanowili główny trzon opozycji, zarówno wobec wczesnych rządów koalicyjnych, jak i późniejszej sanacji, uznać trzeba za „prawicowych radykałów”, których stanowisko w większości aktualnych problemów nie było bynajmniej konserwatywne. Tradycyjnie konserwatywne ugrupowania — w rodzaju tych, które swego czasu działały na terenie Galicji lub skupiały się wokół interesów kleru czy ziemiaństwa — zostały zepchnięte na pozycje niechętnej uległości.

Społeczeństwo, w którym dwie trzecie ludności utrzymywało się z rolnictwa, a jedną trzecią stanowiły mniejszości narodowe, niełatwo mogło sobie pozwolić na liberalny klimat stopniowych zmian, jaki panował w zamożnych i mających za sobą długą przeszłość krajach zachodnich.

Zadanie ponownego zintegrowania społeczeństwa polskiego w spójną całość rozpoczęło się natychmiast po ustanowieniu Drugiej Rzeczypospolitej. Było to zadanie ogromne. Zasoby materialne — podobnie jak czasowe, co miało się zresztą wkrótce okazać — były niezwykle ograniczone. Według danych spisu z 1921 roku dotyczących geograficznego rozmieszczenia ludności, 25% mieszkało w miastach, a pozostałe 75% — na wsi. Ludność dzieliła się na robotników fizycznych (27%, z czego niemal połowę stanowili robotnicy rolni), chłopów (65%), inteligencję i przedstawicieli wolnych zawodów (5%), przedsiębiorców (2%) i właścicieli ziemskich (poniżej 1%). Ale analiza statystyczna nie daje pełnego obrazu problemów społecznych. Dawne systemy lojalności i wzorce zachowań niełatwo dawały się wykorzenić. Wpływy nowych ogólnopolskich instytucji — szkół, administracji, systemu podatkowego, wojska — nie mogły rodzić się z dnia na dzień. Propozycje inicjatywy finansowej na rzecz istotnych wspólnych przedsięwzięć nie natrafiały na podatny grunt. Uprzemysłowienie toczyło się powoli kanałami ukształtowanymi jeszcze przed zdobyciem niepodległości. Napięcie narastało, co być może było nieuniknione. W latach trzydziestych zaznaczyła się wyraźna polaryzacja postaw władz państwowych, z jednej strony, i mas ludności, z drugiej, a także stanowisk dominującej większości ludności polskiej i mniejszości narodowych. Jeden z niewielu czynników sprzyjających idei spójności społecznej tkwił za granicą; przerażająca perspektywa wcielenia do Niemiec hitlerowskich lub stalinowskiej Rosji dawała wszystkim obywatelom polskim — bez względu na dzielące ich różnice — silne poczucie wspólnoty. (Patrz Rys. D).

W społeczeństwie rolniczym największej wagi nabierały oczywiście sprawy agrarne. Z początku wielkie nadzieje wiązano z reformą rolną, której domagało się PSL. 10 lipca 1919 roku sejm opowiedział się za parcelacją majątków liczących ponad 400 hektarów; 15 lipca 1920 roku, u szczytu ofensywy Armii Czerwonej, wydano ustawę dopuszczającą wykup nadwyżek ziemi za połowę ceny rynkowej. Żadna z tych akcji nie przyniosła wyników. Wreszcie 20 lipca 1925 roku, podejmując trzecią z kolei próbę, sejm ustalił minimum w wysokości 200 000 hektarów rocznie, które miały być rozparcelowane i sprzedawane chłopom po pełnej cenie rynkowej. Wiatach 1919—38 w ręce chłopów przeszło ogółem 2 655 000 hektarów; ponad jedna piąta majątków kościelnych, państwowych i prywatnych uległa zmniejszeniu i utworzono 734 000 nowych gospodarstw. Samo w sobie było to znaczne osiągnięcie. W ostatecznym rozrachunku jednak nie przyczyniło się w sposób istotny do zmniejszenia ani głodu ziemi, ani też nędzy coraz liczniejszych mas chłopskich. Bolesne doświadczenie wykazało, że warunki na wsi w gruncie rzeczy stale się pogarszają. Po krótkim okresie ożywienia w latach 1928—29 gospodarka wiejska zaczęła chylić się ku upadkowi, z którego już nigdy w pełni się nie podniosła. W następnym dziesięcioleciu ceny gospodarstw spadły o połowę; dochody w gotówce rodzin chłopskich zmniejszyły się o niemal dwie trzecie; dotacje rządowe dla rolnictwa zredukowano do jednej czwartej. Ponieważ dłużnicy nie spłacali pożyczek, zawieszono kredyty. Praktycznie rzecz biorąc, przestano inwestować w zakup maszyn.

Parcelacja posuwała się w żółwim tempie. W tej mierze, w jakiej kryzys w Polsce był wynikiem światowej recesji, nie był on niczym wyjątkowym. Lecz brak funduszy — zarówno państwowych, jak prywatnych — które mogłyby złagodzić jego najdotkliwsze skutki, doprowadził do sytuacji bardziej uciążliwej niż w krajach Europy Zachodniej. Narastały krzywdy społeczne. Rodziny chłopskie nie były w stanie wyżywić swoich dzieci, a często z braku obowiązującej pary butów nie mogły ich także posyłać do szkoły. Kwitła lichwa i pijaństwo. Żydowski lichwiarz i żydowski karczmarz — bez własnej winy — ściągali na siebie powszechną nienawiść. Sekwestracjom własności niewypłacalnych dłużników — przeprowadzanym gwałtem — stawiano równie gwałtowny opór. Wzrastała polityczna bojowość. Założony w 1929 roku przez członków PSL-Wyzwolenie Związek Rolników walczył z letargiem, w jaki popadło popierane przez rząd Centralne Towarzystwo Organizacji i Kółek Rolniczych (CTOiKR).

Zjednoczone ponownie Stronnictwo Ludowe zdobywało sobie coraz większe poparcie; przypisywano mu odpowiedzialność za zamieszki, które następowały z coraz większą częstotliwością. Pierwszy strajk wybuchł w lutym 1932 roku w Limanowej niedaleko Krakowa i szybko rozszerzył się, obejmując Mazowsze. Chłopi odmówili płacenia podatku nałożonego na towary przewożone na targ oraz zażądali obniżki cen produktów monopoli państwowych. Aresztowano setki protestujących i działaczy SL. W miejscowości Lubią w pobliżu Krosna i w Łapanowie pod Krakowem policja otworzyła ogień do chłopów, którzy odmówili przerwania tradycyjnych obchodów Zielonych Świątek, gwałcąc w ten sposób ustawę o zakazie zgromadzeń. Padły pierwsze cztery ofiary zaczynających się rozruchów.

W czerwcu poważniejszy incydent zdarzył się w Berehach Dolnych w pobliżu Sanoka. Tu chłopi zaprotestowali przeciwko zarządzonemu przez hrabiego Potockiego dobrowolnemu „Świętu Pracy”, które polegało na tym, że wezwano wszystkich do oddania dniówki na naprawę miejscowej drogi. Obawiali się powrotu pańszczyzny. Do przywrócenia porządku wezwano 500-osobowy oddział policji, batalion piechoty i eskadrę samolotów. 6 osób zostało zabitych, 278 zatrzymano, 3 skazano na śmierć za podżeganie do buntu. W 1933 roku konfrontacje między chłopami i policją przybrały rozmiary niewielkiej wojny partyzanckiej, zwłaszcza w rejonach Łańcuta, Rzeszowa, Leżajska i Przeworska. Było dziesiątki zabitych, setki rannych, pobitych przez policjantów, tysiące aresztowań. Wymuszono względny spokój na trzy lata, wydając oficjalny zakaz działalności SL i mianując Juliusza Poniatowskiego, byłego członka PSL—Wyzwolenie, na stanowisko ministra rolnictwa. Niestety, nie istniały żadne szybkie rozwiązania. Długofalowa odpowiedź Poniatowskiego na problem przeludnienia wsi polegała na rozwoju uprzemysłowienia i inwestowaniu w Polskę B.

W latach 1936—37 znów nastąpiły rozruchy na wsi[352]. W wyniku wcześniejszych rozczarowań politykę SL poddano znacznej radykalizacji, a bojowe młodzieżowe odłamy ruchu — Związek Młodzieży Wiejskiej „Wici” — nawoływały chłopów do podjęcia czynnej walki. Był to najważniejszy przejaw agraryzmu we współczesnej Polsce oraz zapowiedź utworzenia Batalionów Chłopskich, działających w Ruchu Oporu podczas II wojny światowej. Mimo likwidowania poszczególnych gałęzi SL i aresztowania jego najwybitniejszych zwolenników — jak na przykład historyka, profesora Stanisława Kota — wciąż rosła liczebność i wpływ organizacji.

W sierpniu 1937 roku wyjątkowa solidarność strajkujących chłopów w rejonie Krakowa i Kielc doprowadziła do jeszcze brutalniej szych represji, podczas których zginęło około 40 osób. Jednakże ponieważ strajkujący byli rozproszeni na rozległym terenie kraju, władze nie mogły sobie z nimi łatwo poradzić:


Akcja strajkowa była w toku. Drogi wiodące na targ do Brzeska Nowego były zamknięte. Do strajku przyłączyli się dość licznie chłopi miejscowi (…) —jedni świadomie, inni przez ciekawość. Łamistrajków było niewielu i tych polecaliśmy „opiece” ludowców z Grobli, którzy z humorem tłukli jajka itp. artykuły chowane w kieszeniach i w zanadrzu, przeznaczone na sprzedaż. Furmanek z towarem nie było, z wyjątkiem niejakich Piórów, handlarzy bydłem, którym oberżnięto koniec dyszla u wozu.

Około godziny 8-mej do Hebdowa przybyła policja w sile 5 ludzi. Nałożyli bagnety, załadowali broń i zażądali rozejścia się uczestników strajku. Mnie i koi. Mackiewicza Zygmunta, sekretarza koła „Wici”, aresztowano (…). Policjant Kowalczyk usiłował pchnąć bagnetem koi. Siudaka z Grobli, który wyciągnął spod palta szablę i fachowo odparował cios policjanta. Policja, zbita z tonu postawą uczestników strajku, cofnęła się na szosę (…) konwojując mnie i koi. Mackiewicza. W czasie konwoju spotkaliśmy pod Brzeskiem Nowym grupę uczestników strajku, do której włączyli się chłopi zatrudnieni przy sypaniu wałów ochronnych nad Wisłą. Ci uwolnili nas z rąk policji. W zajściu tym szczególnie wyróżniał się nie zorganizowany chłop, Zakrzewski Antoni ze Smiłowic, który pierwszy zaatakował policję łopatą (…).

Epilog zajść podczas strajku (…) rozegrał się przed Sądem Grodzkim w Proszowicach. (…)

Na podstawie protokołów sąd w Proszowicach skazał mnie łącznie na 2 miesiące więzienia[353].


Napięcia na wsi wyraźnie się nasilały. Nikt nie mógłby przewidzieć, że za kilka lat te same wiejskie zakątki staną się jedyną, a i to niepewną, kryjówką przed o wiele bardziej katastrofalnym zamętem.


Proletariat miejski również miał swoje problemy, choć były one mniej zasadnicze od problemów chłopskich. W stadium ograniczonego uprzemysłowienia polski robotnik często uważał okazję otrzymania zatrudnienia w przemyśle za coś w rodzaju dodatkowej premii, szczęśliwy traf losu, a w trudnych okresach mógł na ogół wrócić do rodzinnej wioski. Płace w przemyśle, które w oczach współczesnych wyglądają tak żałośnie, zapewniały dochód dwukrotnie wyższy od dochodu przeciętnej rodziny chłopskiej. Oficjalne dane na temat bezrobocia, które w 1936 roku osiągnęło maksymalną liczbę 446 000 osób, co stanowiło 10% ogółu siły roboczej w przemyśle, pomijały o wiele poważniejsze bezrobocie, ukrywające się na przeludnionych terenach rolniczych, gdzie liczbę bezrobotnych określano na ogół na 5 do 6 milionów, czyli 45% ogółu ludności wiejskiej. W tej sytuacji wytrzymałość robotników na ciężkie warunki pracy była o wiele większa niż w okresach późniejszych. Powstające problemy były innego rzędu niż te, które przywykło się spotykać w Europie Zachodniej, gdzie fakt, że wskaźnik bezrobocia w latach trzydziestych wyniósł w Wielkiej Brytanii 10%, uznano za jedyną w swoim rodzaju katastrofę narodową. Aż dziwne, że w ówczesnej Polsce było tak mało kłopotów. Trzeba przyznać, że w granicach narzuconych przez warunki kryzysu gospodarczego uczyniono wiele. Sejm z roku 1919 wprowadził ośmiogodzinny dzień pracy; prawodawstwo statutowe regulowało kwestie środków bezpieczeństwa; Towarzystwo Osiedli Robotniczych (TOR) dbało o poprawę warunków mieszkaniowych. Ale bezpośrednia interwencja władz w sprawy socjalne ograniczała się w znacznej mierze do przedsiębiorstw państwowych. Do wypłat jakichkolwiek zasiłków kwalifikowało się niecałe 20% zarejestrowanych bezrobotnych.

Zadania poprawy życia klasy robotniczej pozostawiono przeważnie przeciążonym pracą instytucjom dobroczynnym lub samopomocy organizowanej przez PPS i NZR. Nadużycia ze strony prywatnych pracodawców nie były łatwe do wykrycia, a akcje wywrotowe skierowane przeciwko przedsiębiorstwom państwowym pociągały za sobą surowe kary sądowe. Strajki przemysłowe na szeroką skalę wystąpiły w latach 1922—23, w okresie szczytu inflacji, a następnie w latach 1933—37, w momencie największego załamania ekonomicznego. Za pierwszym razem kłopoty zaczęły się od strajku powszechnego kolejarzy, który wybuchł w lutym 1921 roku i na który zareagowano militaryzacją kolei. W listopadzie następnego roku górnicy z Dąbrowy rozpoczęli kolejny strajk powszechny przeciwko redukcji płac; osoby oskarżone o wywoływanie zamieszek sądzono w trybie doraźnym.

Był to wstęp do „powstania krakowskiego” z 6 listopada 1923 roku, które rozwinęło się ze strajku powszechnego proklamowanego przez PPS. Demonstracje uliczne przerodziły się nagle w walne bitwy z policją. Żołnierze wezwani do przywrócenia porządku przyszli z pomocą robotnikom, którzy na kilka godzin nieoczekiwanie dla samych siebie zdobyli władzę w mieście. Do tego czasu zginęło 32 robotników i policjantów, a organizatorzy zdążyli ogłosić zakończenie akcji.

Przy tej samej okazji wybuchły dłużej trwające, ale i mniej gwałtowne rozruchy w Łodzi i Dąbrowie. Przemysłowe strajki okupacyjne, znane pod nazwą „strajków polskich”, pociągnęły za sobą sankcje prawne skierowane przeciwko pracownikom i doprowadziły do ściślejszego zdefiniowania prawa do strajku w kodeksie karnym. Polscy robotnicy nie mieli wielu powodów do zadowolenia — poza tym jednym, że nie byli chłopami[354].


W dziedzinie polityki gospodarczej hierarchia ważności spraw była oczywista. W pierwszych latach istnienia Rzeczypospolitej cały system gospodarczy trzeba było budować od zera. Nie było zintegrowanej infrastruktury, wspólnej dla całego kraju waluty, ustalonych instytucji finansowych ani administracji państwowej.

Warszawa nie miała bezpośrednich połączeń kolejowych z szeregiem miast wojewódzkich. Do chwili otwarcia portu w Gdyni w 1927 roku Polska nie miała portu morskiego. W latach 1918—20 w obiegu były równocześnie: niemiecka Ostmark, austriacka korona i polska marka — wszystkie podlegały szalejącej inflacji. W listopadzie 1918 roku kurs polskiej marki w stosunku do dolara wynosił l:9; w styczniu 1923 ten sam kurs wynosił już 1:15 000 000. Doraźne zmiany systemu opodatkowania pozwalały na pokrycie zaledwie 10% wydatków. Równowagę budżetową udało się osiągnąć w 1926 roku. Od samego początku na pierwszym miejscu musiała się znaleźć stabilizacja, a dopiero na drugim — inwestycje. Problemy, z jakimi borykała się Rzeczpospolita, osiągnęły takie same wymiary jak te, przed którymi stała Rosja. Mimo to w rejestr stosowanych metod nie włączono przymusu. W latach dwudziestych przywrócono kontrolę nad polityką finansową dzięki szeregowi reform, które w większości wiąże się z nazwiskiem Władysława Grabskiego. Wprowadzenie do obiegu złotówki, ustanowienie w 1924 roku instytucji Banku Polskiego, przejście od zależności opodatkowania od stanu majątkowego do systemu podatków od dochodu i obrotu, zaciągnięcie pożyczek za granicą — w Ameryce, Francji i Włoszech — a także wzrost inwestycji na roboty publiczne i unowocześnienie rolnictwa — wszystko to przyczyniło się do powstania zdolnego do życia systemu gospodarczego. W okresie późniejszym na najcięższą próbę miały wystawić skromną polską gospodarkę niemiecka wojna celna z lat 1926—30, wielki kryzys z lat 1931—34 i wreszcie kryzys dyplomatyczny z lat trzydziestych, który spowodował, że wydatki na obronę kraju sięgnęły 27,5% całości budżetu. Polski przemysł napotykał przeszkody nie do pokonania. Według niektórych współczesnych obserwatorów, przechodził przez „nieuniknione stadium późnego kapitalizmu w fazie imperialistycznej”. W oczach innych ludzi ponosił oczywiste skutki nadejścia niepodległości, która zniweczyła dawną infrastrukturę i zniszczyła dawne rynki, nie dostarczając jednocześnie wystarczających środków dla przystosowania się do nowych warunków. Ci, którzy tym przemysłem kierowali, próbowali go rozwijać według modelu zachodniego kapitalizmu, ale bez pełnego poparcia ze strony zachodniego kapitału. Udział ludności Drugiej Rzeczypospolitej w przemyśle był w 1929 roku mniejszy (13,2%) niż udział ludności byłego Królestwa Kongresowego w roku 1900 (17,6%). Przyłączenie do Polski Kresów Wschodnich — z ich prymitywnym rolnictwem — w żadnym stopniu nie rekompensowało utraty rozległego rynku rosyjskiego, który pod wrogim sowieckim zarządem był dla Polski na stałe zamknięty. Wartość nieoczekiwanego daru losu w postaci Górnego Śląska umniejszało jego odcięcie od tradycyjnego zaplecza i klienteli niemieckiej. Niska stopa kredytowa Polski zniechęcała zagranicznych inwestorów i nie tyle chroniła kraj od zdania się na łaskę drapieżnych spekulantów, ile była poważną stratą dla gospodarki. Znaczne niedociągnięcia w funkcjonowaniu sieci kolejowej i dostawach energii wymagały inwestycji przekraczających możliwości finansowe państwa. Budowę głównej linii kolejowej między Śląskiem a nowo wybudowanym portem w Gdyni, zaprojektowanym w celu usprawnienia eksportu węgla, ukończono dopiero w 1929 roku; połączenie Warszawy z Krakowem przez Kielce i Tunel wybudowano w 1933 roku; kampania elektryfikacyjna, podjęta w latach 1936—39, doprowadziła do zwiększenia dostaw energii o 600%, ale mimo wszystko nie zapewniła poziomu odpowiadającego elektryfikacji w Niemczech czy Rosji. Inwestycje rządowe koncentrowały się wokół wydatków na zbrojenia, w szczególności dotyczyły zakładów azotowych w Mościcach i fabryk broni. W rezultacie Polska nadal była o wiele słabiej rozwinięta przemysłowo niż inne kraje europejskie. Okazała się szczególnie nieodporna na skutki kryzysu; wiele najważniejszych gałęzi produkcji nigdy nie osiągnęło poziomu z roku 1913. W tych nielicznych sektorach, w których odnotowano istotny wzrost produkcji, na przykład w przemyśle przetwórczym, ceny były tak niskie, że ogólna sytuacja nie uległa zasadniczej zmianie[355]:



Całkowita produkcja przemysłowa 1913 1923 1929 1932 1935 1938

(100) 71,2 85 — 70 98,7

Wydobycie węgla (w mln ton) 41 (100) 3687 46 112 — — 38 92

Ruda żelaza (w mln ton) 0,493 (100) 0,449 91 0,660 133 — — 0.879 178

Stal (w min ton) 1,677 (100) 1,129 67 1,377 82 0,570 34 — 1,441 93

Ropa naftowa (w mln ton) 1,114 (100) — — — — 0,50745

Bawełna (100) — — 54,2 — 84,7

Sól (w mln ton) 0,193 (100) — — — — 0,647 (335)

Cukier (w tysiącach ton) 57 (100) — 822 — 309 491 (861)


Ponury na ogół obraz przemysłu międzywojennego rozjaśniała pewna zdecydowana inicjatywa rządu, podjęta w marcu 1936 roku. Utrzymawszy stałą walutę przez cały okres depresji — mimo iż wiązało się to ze znacznymi kosztami społecznymi — i przewidując po raz pierwszy od 1929 roku stan równowagi budżetowej, władze sanacyjne wcześnie odważyły się na centralne planowanie. Głównym planistą został wicepremier i minister finansów Eugeniusz Kwiatkowski (1888—1974). Plan, którego celem było przystosowanie potrzeb ekonomicznych Polski do jej wymogów strategicznych, miał się opierać przede wszystkim na środkach krajowych. Wspomagała go tylko jedna duża pożyczka w wysokości 2 miliardów 600 milionów franków, zaciągnięta we Francji. Plan przyznawał pierwszeństwo przemysłowi zbrojeniowemu; na drugim miejscu postawiono rozbudowę bazy przemysłowej — zwłaszcza kolei, sieci elektrowni i gazowni. Jego podstawowym osiągnięciem było utworzenie Centralnego Okręgu Przemysłowego (COP) w tzw. „trójkącie bezpieczeństwa” u zbiegu granic województw krakowskiego, kieleckiego i lwowskiego. Realizacja dwóch poważniejszych inwestycji — elektrowni wodnej w Rożnowie i kombinatu metalurgicznego w Stalowej Woli — była w chwili wybuchu wojny poważnie zaawansowana. W tym samym krótkim okresie oznaki szybkiego powrotu do sił po chorobie kryzysu zaznaczyły się we wszystkich gałęziach przemysłu. W kategoriach wskaźnika produkcji przemysłowej na rok 1928 (= 100) produkcja przemysłowa Polski w latach 1938—39 wyrażała się cyfrą 119, a więc przewyższała odpowiednie wskaźniki dla Belgii (81) i Francji (82). Dla analityków okresu powojennego, którzy z przyczyn politycznych często ukazują bezplanową przedwojenną gospodarkę kapitalistyczną w niekorzystnym świetle, już samo istnienie planu centralnego z lat 1936—39, wraz z jego rekordowymi osiągnięciami w dziedzinie produkcji, jest powodem do wielkiego zakłopotania. Bezstronnego obserwatora mniej dziwi fakt, że dwie w zasadzie podobne do siebie dyktatury — przedwojenna i powojenna — stając w obliczu zasadniczo podobnych problemów, przyjęły analogiczną w zasadzie linię polityczną[356].

W dziedzinie oświaty nowe władze stanęły w obliczu zniechęcających trudności. Skoro ludność polskojęzyczna stanowiła zaledwie dwie trzecie ogółu mieszkańców kraju, a tylko dwie trzecie ludności polskojęzycznej oficjalnie nie było analfabetami, nasuwa się oczywisty wniosek, że Polacy umiejący czytać i pisać stanowili zaledwie 44% ogółu ludności. Mimo ogromnego postępu, jaki dokonał się w ciągu krótkiego czasu, wyłoniły się niebawem konflikty. W 1919 roku zebrał się „Sejm Nauczycielski”, którego zadaniem było przygotowanie programów nauczania w jednolitym państwowym systemie szkół; nauka była obowiązkowa i bezpłatna, a nowy system wszedł w życie trzy lata później. W roku szkolnym

8/29 do szkoły uczęszczało już 96% dzieci w wieku szkolnym, tzn. od 7 do 14 lat. Do końca okresu międzywojennego procent ogólnego analfabetyzmu w kraju udało się znacznie zmniejszyć. Reformy, zainicjowane w latach trzydziestych przez ministra Janusza Jędrzejewicza (1885—1951) i kontynuowane przez jego brata i następcę, Wacława Jędrzejewicza (1893—1993), przyczyniły się do rozwoju szkolnictwa średniego. W rozwijającym się społeczeństwie o ograniczonych zasobach podaż w dziedzinie oświaty nieuchronnie pozostawała daleko w tyle za popytem.

Dzieci chłopskie mogły zdobyć wyższe wykształcenie jedynie w bardzo wyjątkowych wypadkach. Mniejszości narodowe w znacznej mierze pozostawiono na łasce losu. Mimo że próby czynnego ograniczania działalności szkół z nauczaniem w językach mniejszości były nieliczne, nie czyniono tajemnicy z faktu, że fundusze państwowe będą przeznaczone na inwestycje w uprzywilejowanym sektorze polskim. Pod koniec lat trzydziestych wszedł w życie oficjalny numerus ciausus, którego celem było ograniczenie liczby uczniów pochodzenia żydowskiego w wybranych szkołach i niektórych wydziałach szkół wyższych w proporcji do stosunku liczebności ludności żydowskiej do ogółu mieszkańców kraju. W salach wykładowych pojawiły się haniebne „żydowskie ławki”. Jednocześnie drastycznie zmalała liczba szkół ukraińskich: z 2500 szkół działających w 1911 roku w austriackiej Galicji do zaledwie 461 w roku 1938. Rzeczpospolita Polska okazała się pod tym. względem mniej tolerancyjna i mniej skuteczna w działaniu niż Galicja, narażając się na uzasadnione zarzuty kulturowego szowinizmu[357].

Rola wojska polskiego wykraczała daleko poza ramy działalności militarnej. Było ono podstawowym narzędziem formowania jedności społecznej i narodowej. Wyrastało ponad interesy klas i mniejszości narodowych i cieszyło się wielkim prestiżem społecznym. W latach dwudziestych przeciwstawiało się ścisłej kontroli ze strony sejmu, a od roku 1926 Piłsudski używał go do manipulowania systemem konstytucyjnym państwa. Po śmierci Piłsudskiego w 1935 roku działalność wojska w powiązaniu z Obozem Zjednoczenia Narodowego (Ozonem) nabrała jawnie politycznego charakteru. Osobowości marszałka Śmigłego—Rydza i pułkownika Józefa Becka zdominowały tzw. „rząd pułkowników”. Przez cały okres międzywojenny mężczyzn obowiązywała przymusowa służba wojskowa.

W latach wojny — w okresie 1919—21, a następnie ponownie w roku 1939 — zmobilizowano znacznie ponad milion rekrutów. W okresach pokoju liczebność wojska wzrosła z 266 000 żołnierzy w roku 1923 do 350 000 w roku 1935, gdy składało się ono z 30 dywizji piechoty i 10 brygad kawalerii. Pod osobistym dowództwem Piłsudskiego Generalny Inspektorat Sił Zbrojnych (GISZ) przejął kontrolę nad „torem wojennym”, podczas gdy Ministerstwu Spraw Wojskowych powierzono nadzór nad dziesięcioma okręgami wojskowymi oraz kierowanie zadaniami wojska w okresie pokoju, czyli nad „torem pokojowym”. W chwili wybuchu wojny w 1939 roku jedna z dwóch zmotoryzowanych brygad pancernych była jeszcze w stadium organizacji. W stosunku do norm europejskich siły powietrzne i marynarka wojenna były skromne[358].


W odróżnieniu od wojska Kościół rzymskokatolicki nie miał żadnych oficjalnych powiązań z państwem. W konstytucji marcowej przyznano mu jedynie „czołowe miejsce wśród innych wyznań religijnych cieszących się takimi samymi prawami”. Nastroje panujące wśród warstwy rządzącej — zarówno przed, jak i po roku 1926 — były zdecydowanie antyklerykalne. Chadecja (Chrześcijańska Demokracja) raz tylko na krótko zdobyła wątpliwą władzę, wchodząc w 1923 roku w koalicję rządową z Polskim Stronnictwem Ludowym Witosa. Jej prawicowa rywalka, Narodowa Demokracja Dmowskiego, z którą chadecja mogła była zawrzeć taktyczne przymierze w obliczu wspólnych niepowodzeń, nigdy nie zdobyła władzy. Podpisany w 1925 roku konkordat z Watykanem nadawał Kościołowi w Polsce daleko idącą autonomię. Oficjalnie uznano obrządki łaciński, unicki i ormiański. Duchowni zostali zwolnieni od obowiązku służby wojskowej, od powództwa w sądach oraz od podatku dochodowego. Przyznano im rozległą kontrolę nad obowiązkowym nauczaniem religii w szkołach państwowych. Dawne majątki kościelne, skonfiskowane przez władze mocarstw rozbiorowych, a obecnie znajdujące się w posiadaniu państwa, miały stanowić źródło funduszy na uposażenia dla księży. Nie osiągnięto natomiast żadnego porozumienia w sprawie sprzecznych poglądów państwa i Kościoła na prawo małżeńskie. W mocy pozostały przepisy wprowadzone przed rokiem 1918. Rozwód był możliwy na terenach byłego zaboru pruskiego, ale nie w innych częściach kraju. W latach trzydziestych, w warunkach narastających napięć politycznych i społecznych, hierarchia kościelna przeszła do ofensywy. Wprowadzona do Polski w latach trzydziestych i kierowana przez hrabiego Bnińskiego Akcja Katolicka, organizacja katolików świeckich, działała we wszystkich parafiach na terenie kraju. Jej organizacje pomocnicze — stowarzyszenia mężczyzn, kobiet i młodzieży katolickiej — miały w swoich szeregach więcej członków niż jakakolwiek partia polityczna. Konferencja Plenarna Episkopatu zwołana w roku 1936 w Częstochowie po raz pierwszy od trzystu lat, podobnie jak Międzynarodowy Kongres Chrystusa Króla, który odbył się w 1937 roku w Poznaniu, były przejawami ofensywy Kościoła przeciwko ateizmowi. Rosnące zbliżenie między Kościołem a Obozem Zjednoczenia Narodowego powołanym po śmierci Piłsudskiego, wynikające ze wspólnych obaw przed niezadowolonymi niekatolickimi mniejszościami wyznaniowymi, uległo zerwaniu z chwilą wybuchu wojny[359].


W dziedzinie polityki zagranicznej przywódcy Rzeczypospolitej Polskiej stawiali na zasadę prawdziwej niepodległości i niezaangażowania. Z inicjatywy Piłsudskiego Polska traktowała pochlebstwa państw sprzymierzonych Zachodu tak samo nieufnie jak Niemcy czy Rosja. Gorzkie doświadczenia Polski z lat 1919—20, kiedy to pozostawiono ją zdaną na własne siły w walce z Armią Czerwoną, na zawsze podkopały prestiż Francji i Wielkiej Brytanii. Francuska konwencja wojskowa z maja 1921 roku wyraźnie została podpisana dopiero wtedy, gdy przestała istnieć jakakolwiek możliwość dalszej walki. Polska nie przyłączyła się do Małej Ententy. W latach trzydziestych, oprócz traktatu o nieagresji podpisanego ze Związkiem Radzieckim 25 stycznia 1932 roku, podpisano także 26 stycznia 1934 roku analogiczny dziesięcioletni układ pokojowy z Niemcami. Jest zapewne prawdą, że na rządzie polskim większe wrażenie robiły znane potworności stalinowskiej Rosji niż wciąż jeszcze jedynie potencjalne okropności hitlerowskiego Reichu.

Nie brak jednak dowodów na to, że Piłsudski poważnie zastanawiał się nad możliwością wojny prewencyjnej z Hitlerem w wypadku, gdyby tylko mocarstwa zachodnie okazały się chętne do współdziałania. Zasada „ścisłej wzajemności” była podstawą stosunków z obydwoma wielkimi sąsiadami, nigdy też nie zarzucono doktryny dwóch wrogów[360].

Przełom w życiu politycznym nastąpił w dniach 12—14 maja 1926 roku, kiedy marszałek Piłsudski dokonał zamachu stanu przeciwko ustrojowi, którego sam był inicjatorem. Poprzednie cztery lata spędził z dala od czynnej polityki, odmówiwszy przyjęcia urzędu prezydenta w warunkach ograniczonych przez Konstytucję marcową i wyraziwszy swój protest przeciwko ingerencji władz cywilnych w sprawy dowodzenia wojskiem. Z rosnącą niechęcią obserwował bezsilność i chwiejność kolejnych rządów koalicyjnych. Szczególnie oburzał go sposób, w jaki rosnące wpływy jego prawicowych przeciwników i nikczemne poczynania partyjnych polityków bezustannie opóźniały i utrudniały przeprowadzenie niezbędnych reform. W maju 1926 roku Wincenty Witos rozpoczął przygotowania do utworzenia trzeciej w ciągu trzech lat prawicowo—centrowej koalicji rządowej.

Powszechnie oczekiwano prawicowego zamachu stanu, który przełamałby impas w sejmie. Lewica obawiała się o swoją przyszłość. Piłsudskiego namówiono do zaaranżowania zbrojnej demonstracji. Jego cele bynajmniej nie były jasne, nastrój zaś — absolutnie nie apodyktyczny. Chciał ostrzec prawicę przed podejmowaniem jakichkolwiek awanturniczych kroków na własną rękę i prawdopodobnie zadowoliłby się rezygnacją koalicji Witosa. Rankiem 12 maja opuścił swój dworek w miejscowości Sulejówek, położonej na wschód od Warszawy, i na czele kilku zbuntowanych pułków legionistów pomaszerował na Pragę, zajmując przyczółki mostów na Wiśle. Ale tam natrafił na nieoczekiwany opór. Prezydent Rzeczypospolitej Stanisław Wojciechowski (1869—1953), stary socjalista i dawny współpracownik Piłsudskiego, wyjechał z pałacu belwederskiego i stanął twarzą w twarz z Marszałkiem na środku mostu Poniatowskiego. Był to doniosły moment. Prezydent postawił sprawę jasno: wszelkie próby użycia siły spotkają się z odporem ze strony rządu i tych jednostek wojska, które pozostały lojalne. Marszałek będzie musiał albo pogodzić się z polityczną klęską i upokorzeniem, albo zwrócić broń przeciwko byłym przyjaciołom i podkomendnym. Ale sprawy zaszły tak daleko, że nie było odwrotu. Walki rozpoczęły się po południu i trwały trzy dni. Jeden z pułków legionowych przedostał się przez rzekę na północne przedmieścia Warszawy. Lotnisko i dworzec kolejowy opanowano dość wcześnie, ale o zdobycie Śródmieścia toczyły się zajadłe potyczki. Na wszystkich głównych skrzyżowaniach ulic strzelały karabiny maszynowe przeciwników. Zginęło około 300 żołnierzy, ponad tysiąc zostało rannych. Szacując w skali całego kraju, rząd niewątpliwie cieszył się większym poparciem i dysponował większymi siłami. Ale sprawę rozstrzygnęli kolejarze—socjaliści, których strajk sparaliżował komunikację i uniemożliwił posiłkom rządowym dostanie się do stolicy. Rankiem 14 maja Wojciechowski i Witos skapitulowali w Belwederze, podając się do dymisji. Przez pozostałe dziewięć lat życia Piłsudski miał być autentycznym władcą Polski. Obóz Piłsudskiego miał zdominować życie polityczne Rzeczypospolitej aż do końca jej istnienia[361].


Skutki przewrotu majowego były dogłębne, ale nie zbytnio sensacyjne. Piłsudski odmówił objęcia oficjalnej kontroli nad sprawami politycznymi, przedkładając kontynuację pseudoparlamentarnej szarady nad władzę dyktatora. Kazimierz Bartel (1882—1941), były profesor matematyki na Politechnice Lwowskiej, został mianowany premierem pierwszego z licznych krótkotrwałych rządów, jakie powstawały z inspiracji Piłsudskiego. Ignacy Mościcki (1867—1946), swego czasu profesor chemii na Politechnice Lwowskiej, został prezydentem. Ustrój, który wyłonił się w 1926 roku, utrzymał się aż do upadku Rzeczypospolitej w 1939 roku.

Nazwę wziął od hasła „sanacja” — co można rozumieć jako „powrót do (politycznego) zdrowia” lub — ze względu na wojskowe podtony — jako „czystkę”. W każdym razie, był to system, którym kierowała potężna, choć bardzo nieprecyzyjna ideologia, pokrewna ideologii znanej pod nazwą Moral Re-Armament (Ruch Dozbrojenia Moralnego)[362] i zrodzona w koszarach wojskowych z przekonania, że grzech można usunąć z ludzkich dusz, polerując je do połysku. (Według opinii przeciwników, u jej podłoża leżała mieszanina filozofii Nietzschego i Kanta: w gwarze warszawskiej „nicz” znaczy tyle, co „zero”, „kant” zaś — po prostu oszustwo).

Na początku głównym narzędziem sanacji był tak zwany Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem (BBWR), założony w 1927 roku przez pułkownika Walerego Sławka (1879—1939) w celu opanowania nadchodzących wyborów. W 1928 roku, uzyskawszy w głosowaniu poparcie zaledwie jednej czwartej ogółu wyborców, BBWR stracił zaufanie do właściwych metod działania i w roku 1930 zapewnił sobie większość głosów, aresztując czołowych przywódców obozu przeciwników lub unieważniając ich kandydatury. Potem nie można mu już było zagrozić żadnymi legalnymi metodami, zwłaszcza od czasu wprowadzenia w kwietniu 1935 roku nowej konstytucji, która przyznawała prezydentowi szeroki nadzór nad władzą wykonawczą rządu i sejmem. Po śmierci Piłsudskiego, w dziewiątą rocznicę przewrotu majowego, z inspiracji BBWR powstał utworzony przez pułkownika Adama Koca

(1891—1969) Obóz Zjednoczenia Narodowego (Ozon) — ekskluzywna organizacja zbudowana na zasadach wojskowej dyscypliny. Ostre, coraz bardziej szowinistyczne tony, jakie przybierał Ozon, oraz jego czołowi przywódcy — generał Stanisław Skwarezyński (1888—1981) czy marszałek Edward Śmigły-Rydz (1886—1941) — były odbiciem napięć narastających w sferze polityki wewnętrznej w tej samej mierze, co w dziedzinie polityki zagranicznej[363].


Przez cały okres sanacji stopniowo ograniczano skuteczność działania demokratycznej opozycji. W pierwszych latach główne partie polityczne w sejmie — Chrześcijańska Demokracja (ChD), Narodowa Partia Robotnicza (NPR), Polskie Stronnictwo Ludowe (PSL) i Polska Partia Socjalistyczna (PPS) — połączyły wysiłki, przeciwstawiając się działalności popieranego przez rząd BBWR, a w roku 1929 tworząc blok międzypartyjny pod nazwą Centrolew. W czerwcu 1930 roku, obawiając się, że Piłsudski znów ich zaskoczy kolejnym fait accompli, zwołali Kongres Obrony Prawa i Wolności Ludu, którego cele nie ograniczały się już wyłącznie do parlamentarnych manewrów:

Zgromadzeni w dniu 29 czerwca 1930 roku w Krakowie przedstawiciele demokracji polskiej oświadczają, co następuje:


Polska znajduje się od czterech przeszło lat pod władzą dyktatury faktycznej Józefa Piłsudskiego; wolę dyktatora wykonują zmieniające się rządy; woli dyktatora podlega również Prezydent Rzeczypospolitej; podważone zostało u podstaw zaufanie społeczeństwa do prawa we własnym państwie; (…) odsunięto lud od jakiegokolwiek bądź wpływu na politykę wewnętrzną i zagraniczną Rzeczypospolitej (…).

Stwierdzamy:

1. Walka o prawo i wolność ludu jest walką nie tylko Sejmu i Senatu, ale walką społeczeństwa;

2. bez usunięcia dyktatury nie sposób opanować kryzysu gospodarczego ani rozwiązać wielkich zagadnień życia wewnętrznego kraju (…);

3. usunięcie dyktatury jest koniecznym warunkiem utrwalenia niepodległości i zapewnienia całości granic Rzeczypospolitej (…);

Oświadczamy:

1. że walkę o usunięcie dyktatury Józefa Piłsudskiego podjęliśmy wszyscy razem i razem ją poprowadzimy dalej aż do zwycięstwa;

2. że tylko Rząd zaufania Sejmu i społeczeństwa spotka się z naszym stanowczym poparciem (…);

3. że na każdą próbę zamachu stanu odpowiemy najbardziej bezwzględnym oporem;

4. że wobec rządu zamachu [sid] społeczeństwo będzie wolne od jakichkolwiek obowiązków (…);

5. że na każdą próbę terroru odpowiemy siłą fizyczną.

Oświadczamy wreszcie, że skoro Prezydent Rzeczypospolitej [Ignacy Mościcki], niepomny swej przysięgi, stanął otwarcie po stronie dyktatury, (…) winien (…) ustąpić.

Kongres stwierdza, że wolą szerokich mas ludu polskiego jest utrzymanie pokojowych stosunków ze wszystkimi sąsiadami, (…) Kongres oświadcza, że wszelka akcja, zmierzająca do zmian granic Rzeczypospolitej spotka się ze zdecydowanym oporem. (…)


Niech żyje Niepodległa Polska Republika Ludowa!

Precz z dyktaturą!

Niech żyje rząd zaufania robotników i chłopów![364]


Reakcja Piłsudskiego była brutalna. W nocy z 9 na 10 września 1930 przywódcy Centrolewu zostali aresztowani i osadzeni w więzieniu wojskowym w Brześciu nad Bugiem. W październiku, podczas posiedzenia otwierającego sesję sejmu, przedsionek sejmowy wypełnił tłum oficerów z pistoletami i szablami w rękach.

Jest trwałą zasługą marszałka sejmu, Ignacego Daszyńskiego, iż odmówił kontynuowania obrad pod groźbą użycia przymusu. Ale już w grudniu machinacje BBWR ostatecznie przyniosły pożądane skutki. Przywódców Centrolewu postawiono przed sądem. Ostateczny wyrok, wydany 15 czerwca 1933 roku, skazywał Adama Ciołkosza, Stanisława Dubois, Mieczysława Mastka i Józefa Putka oraz innych na kary trzech lat więzienia. Głównych oskarżonych — Wincentego Witosa, Kazimierza Bagińskiego, Władysława Kiemika, Hermana Liebermana i Adama Pragiera — skazano in absentia, umożliwiwszy im uprzednio ucieczkę za granicę. Ich fotografie, wraz z listami gończymi, wywieszono we wszystkich komisariatach policji i ratuszach kraju. Tymczasem prawicowa opozycja, która przyjęła organizacyjną formę kierowanego przez Dmowskiego Obozu Wielkiej Polski (OWP), przeżywała własny zmierzch. OWP został założony w 1926 roku jako reakcja na ponowne pojawienie się na scenie Piłsudskiego i od tego czasu coraz bardziej pogrążał się w nacjonalistycznej ksenofobii. Został ostatecznie rozwiązany przez policję w marcu 1933 roku pod zarzutem zagrożenia bezpieczeństwu publicznemu; dał początek kilku bandom politycznych gangsterów w rodzaju „Falangi” Bolesława Piaseckiego czy tzw. Grupy Dziennika „A.B.C.” Pod koniec dziesięciolecia szereg spośród jego mniej histerycznie nastawionych członków przeszło do Ozonu, na pewien czas przynajmniej kładąc w ten sposób kres zastarzałemu sporowi między zwolennikami Piłsudskiego, który już nie żył, i Dmowskiego, który przeszedł na emeryturę. Rywalizacja między lewym i prawym skrzydłem opozycji torowała szeroką drogę dla reżimu, dzięki czemu dalsze środki represji nie były już potrzebne. Za granicą opozycja koncentrowała się wokół domu Paderewskiego w szwajcarskim miasteczku Morges. Mimo że były premier formalnie wycofał się z życia politycznego, nadal utrzymywał bliskie stosunki z byłymi współpracownikami, a jego korespondencja z tego okresu jest świadectwem narastającego niepokoju w związku z postępowaniem sanacyjnego reżimu. W 1932 roku wiadomości o strajkach chłopskich wydały się generałowi Sikorskiemu na tyle przekonywające, że zrobił nawet aluzję do możliwości bliskiego upadku sanacji:


Wiele oznak wskazuje na to, że obóz, który wlecze za sobą następstwa gwałtu dokonanego w 1926, a nie usprawiedliwionego żadną ideą, rozkłada się i trzeszczy. Tzw. „elita” rządząca dziś państwem, to jest klika pułkowników, sprawująca jedną z najgłupszych i najszkodliwszych dyktatur, widzi, że masy nie są jedynie od tego, ażeby słuchać i biernie wykonywać rozkazy. (…) przebieg imponującego swą liczbą (15 000) i nastrojem zlotu chłopskiego w Zamościu (…) wykazał, że „silny rząd” nie panuje już nad sytuacją w kraju[365].


Ale sanacyjny reżim nie upadł, nawet po śmierci Piłsudskiego. W latach 1937—38, kiedy przy udziale Paderewskiego, Witosa, Korfantego i Józefa Hallera zorganizowano oficjalny Front Morges, zajmował się on bardziej polityką zagraniczną niż sprawami wewnętrznymi kraju. Ani na jedno, ani na drugie nie wywarł zresztą istotnego wpływu.

Nikt nie mógłby twierdzić, że polityka Drugiej Rzeczypospolitej była jednym nie kończącym się sukcesem. Demokracja parlamentarna załamała się po zaledwie ośmiu latach i nigdy już nie zastąpił jej żaden inny spójny system. Arbitralne posunięcia reżimu sanacyjnego były równie mało budujące, co polityczny zamęt, jaki je poprzedzał. Aby zacytować słowa pewnego człowieka odważnego duchem: przewrót majowy był podobny do „napaści bandytów na szpital wariatów”[366]. Gwałt i przemoc przez cały czas taiły się tuż pod powierzchnią. Zamordowanie w grudniu 1922 roku pierwszego konstytucyjnego prezydenta, Gabriela Narutowicza (1865—1922), było pierwszym z serii głośnych morderstw politycznych — w tym zabójstwa sowieckiego ambasadora w Warszawie, Wojkowa, w 1927 roku. W latach trzydziestych sytuacja zaczęła się zdecydowanie pogarszać. Na mniejszości narodowe wywierano coraz większy nacisk. Represje ludności ukraińskiej na wsiach zbiegły się z rosnącym zagrożeniem bezpieczeństwa Żydów w miastach. Narastających antagonizmów nie były w stanie uciszyć ani akcje policyjne, ani kampanie reklamowe na rzecz oficjalnego „anty—antysemityzmu”. Reforma rolna stopniowo traciła rozpęd. Los chłopów niemal nie uległ poprawie. Reforma gospodarcza i przemysłowa przyniosła skutki o wiele za skromne i o wiele za późno.

Równowagę finansów osiągnięto kosztem małych inwestycji i dużego bezrobocia. Centralne planowanie otwierało drogę do przyszłości, która nie zdążyła już nadejść. Wśród klasy robotniczej panował nastrój niezadowolenia, a jej możliwości zarobkowe były wręcz opłakane. Zaufanie zagranicy do Polski było niewielkie; obcego kapitału wyraźnie brakowało. Ogólnie rzecz biorąc, zasoby społeczne były wykorzystywane do maksimum, a i tak zaledwie dotrzymywały kroku zwiększającemu się błyskawicznie przyrostowi naturalnemu, który wywindował liczbę mieszkańców Rzeczypospolitej z 26,3 miliona w roku 1919 do 34,8 miliona w roku 1939. Jedyny sukces — oświata — okazał się wątpliwym dobrodziejstwem. Ludzie ciemni byli potulni. Ludzie, którzy nauczyli się czytać, nauczyli się także niezadowolenia. Do końca lat trzydziestych radykalizacja mas ludności poczyniła znaczne postępy. Gdyby Druga Rzeczpospolita nie padła ofiarą haniebnego morderstwa z rąk obcych agentów, niewątpliwie wkrótce zostałaby złożona jakąś poważną chorobą, wywołaną przyczynami wewnętrznymi.

Jednocześnie jednak należy owe klęski dostrzegać we właściwych proporcjach. Jest rzeczą bardzo istotną uświadomienie sobie całego ogromu problemów oraz osądzanie Polski w kontekście współczesnej Europy. W Polsce istniała wprawdzie krzywda i niesprawiedliwość, ale nie było masowego umierania z głodu i masowych morderstw, jak w Rosji, nie było uciekania się do bestialskich metod, jakimi posługiwał się faszyzm czy stalinizm. Absurdem byłoby porównywać na przykład warunki panujące w polskim obozie dla internowanych w Berezie Kartuskiej (gdzie liczbę ofiar śmiertelnych szacuje się na siedemnaście osób) ze stalinowskimi czystkami, które kończyły się śmiercią dziesiątków milionów osób, albo też sugerować, że niewygody, jakich doświadczali Żydzi pod polskimi rządami, są w jakimkolwiek sensie porównywalne z okropnościami Oświęcimia. Jest oczywiście prawdą, że polityka zagraniczna rządu pułkownika Becka nie uratowała Rzeczypospolitej. Jednocześnie jednak pozostaje rzeczą wątpliwą, czy jakiekolwiek posunięcie polskiego rządu mogłoby cokolwiek zmienić. Warunki życia w międzywojennej Polsce były bardzo trudne, ale nie można ich było poprawić, zwracając się o pomoc do sąsiadów Polski.

Natomiast życie intelektualne w Polsce przeżywało okres prawdziwej twórczej eksplozji. W dziedzinie nauk teoretycznych warszawska szkoła filozofii analitycznej pod kierownictwem Jana Łukasiewicza (1878—1956), wynalazcy tzw. „polskiego zapisu”, rywalizowała na arenie międzynarodowej z lwowską szkołą matematyki, której przewodził Stefan Banach (1892—1945), pionier analizy funkcjonalnej. Antropolodzy Edward Loth (1884—1944) i Jan Czekanowski (1882—1965), językoznawcy Jan Baudouin de Courtenay (1845—1929) i Jerzy Kuryłowicz (1895—1978), ekonomista Michał Kalecki (1899—1970), któremu przypisuje się opracowanie teorii Keynesa przed samym Keynesem — wszyscy ci uczeni wyróżnili się jako twórcy reprezentowanych przez siebie dyscyplin. We wszystkich dziedzinach sztuki — zwłaszcza w grafice i malarstwie, dramacie, poezji i muzyce — ustalone formy wyrazu atakowano gradem eksperymentów. Przytoczenie samej listy nazwisk mijałoby się z celem; najlepszym chyba wyrazem witalności epoki stał się jednak niezwykły talent dwóch artystów i filozofów, Leona Chwistka (1884—1944) i Stanisława Ignacego Witkiewicza, znanego jako Witkacy (1885—1939).

Chwistek pojawił się najpierw jako malarz, reprezentant tzw. formistów, później jednak zasłynął jako logik. Według Bertranda Russella, właśnie on — obok Łukasiewicza i Stanisława Leśniewskiego — należał do szczupłego grona sześciu ludzi na świecie, którzy rzeczywiście przeczytali i zrozumieli techniczne rozdziały jego pracy Principia Mathematica. W późniejszym okresie Chwistek rozwinął jedną ze swych hipotez na temat estetyki w ogólną filozoficzną teorię „wielości rzeczywistości”. Jego ekstrawagancki styl życia artystycznej bohemy gorszył tradycjonalistów w tej samej mierze, co jego idee. Witkiewicz również najpierw zabłysnął jako malarz; jego psychologiczne studia portretowe były w wielkiej modzie. Natomiast jego powieści, podobnie jak wycieczki w dziedzinę dramatu, dziś uznawane za czołowe osiągnięcia literatury absurdu, były w zasadzie zupełnie nie znane jeszcze po jego tragicznej śmierci. Zawodowe zainteresowania teorią estetyki doprowadziły go ostatecznie — podobnie jak Chwistka — do spekulatywnej filozofii.

W wydanym w 1935 roku dziele Pojęcia i twierdzenia implikowane przez pojęcie istnienia wyłożył swoją teorię „biologicznego monizmu”, oddając się dogłębnej krytyce „bezpłciowej” współczesnej myśli. Przerażony sterylnością kultury europejskiej, Witkacy śmiało przepowiadał zagrażającą jej zagładę. Dokonawszy dokładnej oceny losu Polski, popełnił samobójstwo w nocy 17 września 1939 roku.

Mimo iż zachęta ze strony rządu odegrała pewną rolę w tworzeniu środowiska wrażliwego na intelektualne innowacje, główne źródła natchnienia tkwiły oczywiście gdzie indziej. Kultura polska nigdy nie znajdowała pożywki w mecenacie państwa. Zniesienie mrocznej epoki w kulturze, jaką przedtem narzucały obce imperialistyczne rządy, samo w sobie wystarczyło dla kulturalnego odrodzenia, które towarzyszyło odbudowie państwa polskiego. Na tej samej zasadzie ów niezależny duch, któremu popuszczono cugli w latach dwudziestych i trzydziestych, stanowi w znacznej mierze wyjaśnienie niezwykłej wytrwałości, jaka cechuje kulturę drugiego obiegu w kontekście filistyńskich rządów komunistycznych okresu powojennego[367].

W międzywojennej Warszawie panowała jedyna w swoim rodzaju atmosfera słodyczy zmieszanej z goryczą. Z jednej strony, charakteryzowały ją duma i optymizm zrodzone z niepodległości narodu, z drugiej zaś — smutna świadomość, że przerażających problemów nędzy, polityki i uprzedzeń nie da się rozwiązać, mając do dyspozycji istniejące możliwości. Nowa elita rządowa promieniała radością.

Polska burżuazja rozkoszowała się korzystną rolą metropolii, jaką odgrywało ich miasto. Ale klasa robotnicza była niespokojna; Żydzi — pełni obawy; intelektualiści — otwarcie krytyczni. Istniejące napięcia potęgowała kolejna eksplozja demograficzna. W przeciągu niecałych dwudziestu lat liczba mieszkańców Warszawy ponownie prawie się podwoiła: z 758 000 w 1918 roku wzrosła do 1 289 000 w roku 1939. Większość stanowisk pracy wmieście zapewniały przedsiębiorstwa państwowe — bujnie rozkwitająca biurokracja, koleje państwowe, zakłady przemysłowe przejęte spod administracji niemieckiej. Bezrobocie, które w roku 1918 zamykało się liczbą 100 000 osób, w latach trzydziestych ponownie osiągnęło podobny poziom. Ale do miasta wciąż napływali imigranci. Przedmieścia rozrastały się wzdłuż i wszerz, aby pomieścić nowych przybyszów. Żoliborz powiększył się o dwa modelowe osiedla: jedno dla oficerów wojska, drugie — dla urzędników państwowych. Pobliski Marymont został wchłonięty przez jedno z cuchnących przedmieść nędzy. Śródmieście przyozdobiono masą nowoczesnych tworów monumentalnej architektury; szereg najwspanialszych pałaców należących niegdyś do arystokracji odrestaurowano i przystosowano do nowej roli urzędów państwowych. Budowle natrętnie przywołujące na pamięć wspomnienia niedawnej rosyjskiej przeszłości zastąpiono patriotycznymi pomnikami: Józefa Poniatowskiego (1923), Nieznanego Żołnierza (1925), Fryderyka Chopina (1926). Dzielnica żydowska, podobnie jak wiele dzielnic robotniczych, przybrała wygląd niczym nie zamaskowanych slumsów. Warszawa była miastem ostrych kontrastów i rosnącej polaryzacji społecznej. Liczebnemu wzrostowi aparatu administracyjnego, który w 1938 roku zatrudniał około 113 000 osób, dorównywał rozwój „imperiów” rządzonych przez sutenerów, którzy zatrudniali około 30 000 „dziewczynek”. Lokalne wybory były zdominowane przez NZR i żydowską Folkspartei’, obie te organizacje były zaabsorbowane interesami swoich własnych odłamów społeczeństwa i żadna nie reprezentowała jakichś ogólniejszych wartości. Polityka stolicy miała niewiele wspólnego z polityką całej Rzeczypospolitej. Mimo to z kulturalnego punktu widzenia Warszawa wywierała na kraj dominujący wpływ. Uniwersytet Warszawski, który w osobach profesorów pokroju logika Jana Łukasiewicza znajdował uczonych o międzynarodowej randze, szybko przelicytował prestiż, jakim cieszył się dotąd Uniwersytet Jagielloński w Krakowie. Twórczość pisarzy warszawskich — poczynając od takich uznanych autorów starszego pokolenia, jak: Staff, Żeromski, Kaden—Bandrowski czy Leśmian, po rozpoczynających karierę młodych poetów z grupy skamandrytów: Jana Lechonia (1899—1956), Juliana Tuwima (1894— 1953), Jarosława Iwaszkiewicza (1894—1980) i Antoniego Słonimskiego (1895—1976) — zaćmiła dzieła twórców ze wszystkich innych środowisk. Prasa Warszawy — od „Kuriera Warszawskiego” narodowych demokratów po propiłsudczykowski „Kurier Poranny” — narzucała ton narodowym dysputom. Warszawskie teatry skupiały czołowych reżyserów i dyrektorów — takich jak Leon Schiller (1887—1954) czy Stefan Jaracz (1883—1945). Pełen gwiazd firmament warszawskiego świata muzycznego, z Towarzystwem Miłośników Muzyki Współczesnej Karola Szymanowskiego (1882—1937) na czele, podejmował próby łączenia tradycyjnych narodowych upodobań z nowoczesnymi technikami. Co więcej, wszystkie uznane gałęzie sztuki i środki przekazu, którym patronowało szacowne społeczeństwo, w stanie pełnego pogotowia utrzymywała pełna sił witalnych awangardowa kultura, która kwitła w kawiarniach literackich i kabaretach satyrycznych. Mimo wszystkich swych grzechów Warszawa starała się wznieść ponad swoje straszliwe problemy. Mimo wszystkich swoich wad była miastem pełnym życia. Gdy nadszedł czas próby, broniono jej po bohatersku[368].

W obdzielaniu zarzutami osób odpowiedzialnych za sposób ostatecznego rozwiązania kryzysu przedwojennego szczególnie przesadnie wyolbrzymia się grzechy pułkownika Józefa Becka (1894—1944), ministra spraw zagranicznych w okresie od 1932 do 1939. Obwiniając go o „szaleńczy upór” czy o „megalomanię”, nie tylko przedstawia się w fałszywym świetle osobę ministra i kierujące jego postępowaniem motywy, ale także przecenia się rolę polskiej dyplomacji.

Próby obsadzenia Becka w roli czarnego charakteru w tragedii okresu przedwojennego mogły służyć wyłącznie ukryciu win bardziej pierwszoplanowych postaci dramatu. Głównym grzechem Becka — podobnie jak wcześniej Piłsudskiego — było to, że nie maszerował krok w krok ze swymi ewentualnymi patronami — państwami sprzymierzonymi. W 1934 roku rozważał zalety wojny prewencyjnej z Hitlerem — w czasie gdy tego rodzaju rozważania były całkowicie wyklęte w Londynie czy Paryżu. W latach 1937—38 myślał o ochronie interesów narodowych i obronnych Polski w obliczu najazdu hitlerowskiego — w czasie gdy Chamberlain i Daladier starali się udobruchać Hitlera kosztem innych narodów. W 1939 roku odmówił ustępstw na rzecz Związku Radzieckiego — w czasie gdy zwolennicy ustępstw mieli nadzieję, że przed Hitlerem uratuje ich Armia Czerwona. W swej niechęci do przehandlowywania swobody działania Polski za rozmaite wątpliwe korzyści Beck był może zbyt nieustępliwy, ale z pewnością był także bezstronny.

Awanse ze strony Göringa i Ribbentropa odrzucał równie stanowczo, jak umizgi Litwinowa i Mołotowa. Los sąsiedniej Czechosłowacji, której rząd poszedł za radą państw sprzymierzonych, nie budził zaufania. Jeśli Beck popełniał błędy dyplomatyczne, to jego wina polegała nie na tym, że żywił całkiem uzasadnione podejrzenia w stosunku do Hitlera i Stalina, ale na tym, że naiwnie wierzył w szczerość gwarancji i zapewnień państw sprzymierzonych[369].


Powszechny wśród zachodnich komentatorów pogląd, że rząd Polski celowo igrał z hitlerowskimi Niemcami, zupełnie nie trafia w sedno sprawy. Już w marcu 1936 roku Generalny Inspektorat Sił Zbrojnych zlecił specjalistom opracowanie raportu na temat strategicznych implikacji remilitaryzacji Niemiec; dokonana przez generała Kutrzebę krytyczna ocena sytuacji, z podkreśleniem poważnych braków w dziedzinie obrony powietrznej, marynarki wojennej i sił pancernych Polski, stała się podstawą później szych decyzji dyplomatycznych[370]. Siły zbrojne Polski nie były zdolne do skutecznego odegrania roli obronnej bez poparcia jakiegoś potężnego sprzymierzeńca; w dającej się przewidzieć przyszłości nie zapewniały też żadnych możliwości skutecznej ofensywy. Już to samo wystarczało jako powód, dla którego przywódcy Polski nie mogli sobie pozwolić na to, aby dać się wciągnąć w agresywne plany Niemiec na wschodzie. Mimo podejrzeń alianckich mężów stanu wszystkie podejmowane przez Berlin próby wciągnięcia Polski w ściślejszą współpracę z Niemcami były zdecydowanie odrzucane. I w takim kontekście należy oceniać dwa z najbardziej niesławnych przedsięwzięć Becka: okupację Zaolzia w październiku 1938 roku oraz ultimatum skierowane w marcu tego samego roku pod adresem Litwy. Przy obu okazjach rząd polski wykorzystał niepowodzenia swoich sąsiadów, aby wyrównać dawne porachunki i pozwolić sobie na odrobinę pompatycznych gratulacji pod własnym adresem; głównie chodziło jednak o to, aby odeprzeć zagrożenie otoczenia Polski przez Niemcy jednocześnie z flanki północnej i południowej.

W ciągu 1939 roku stan ogólny Polski ulegał pogorszeniu, przechodząc z ciężkiego w śmiertelny. Gdy tylko machina propagandy hitlerowskiej zwróciła się ku roszczeniom Niemców do Gdańska oraz do obszaru, który nazywali „polskim korytarzem”, stało się rzeczą jasną, że Rzeczpospolita Polska ma być wystawiona na działanie tej samej taktyki nacisku, która przyniosła zgubę Czechosłowacji.

W tym czasie było już też rzeczą jasną — nawet dla Nevilla Chamberlaina — że wszelkie dalsze negocjacje z Hitlerem według modelu z Monachium są bezcelowe. Zamiast tego 31 marca Chamberlain wystąpił z propozycją bezwarunkowej gwarancji, stwierdzającej, że Wielka Brytania uczyni „wszystko, co w jej mocy”, aby odeprzeć atak Niemców przeciwko niepodległości Polski. Brytyjski premier musiał sobie z pewnością zdawać sprawę, że w kwestii praktycznej pomocy dla Polski nie można było w gruncie rzeczy zrobić nic. Czyniąc ten gest — nie mający sobie równego na przestrzeni całych dziejów Wielkiej Brytanii — chciał nie tyle pomóc Polsce, ile odstraszyć Hitlera. Doskonale zdawał sobie sprawę, że siły brytyjskie nie dysponują odpowiednimi środkami — ani w ludziach, ani w okrętach, ani w samolotach — aby interweniować w Europie Środkowej, i że nie może liczyć na to, iż armia francuska automatycznie opowie się po jego stronie[371]. Hitler wyczuł fałszywy ton gwarancji i 28 kwietnia 1939 r. odpowiedział na nią odrzuceniem polsko-niemieckiego paktu o nieagresji. Wojna nerwów, która się teraz rozpoczęła, obfitowała w niespodzianki. Zarówno Gamelin, jak i Ironside — głównodowodzący francuskich i brytyjskich sił zbrojnych — wydali dokładne i, jak się okazało, oszukańcze, zapewnienia o planowanych akcjach na wypadek agresji ze strony Niemiec. Gamelin oficjalnie podjął się przerzucić „główny trzon” armii francuskiej przez Linię Maginota; Ironside oświadczył, że RAF odpowie na wszelkie niemieckie naloty powietrzne na Polskę podobnymi nalotami na Niemcy. Oba zachodnie rządy rozpoczęły przewlekłe rozmowy w celu utworzenia wspólnego „frontu pokojowego” ze Związkiem Radzieckim, wychodząc z błędnego założenia, że mogą jednocześnie ubić interes ze Stalinem i dyktować własne warunki.

Stalin — podobnie jak Hitler — wkrótce nabrał przekonania, że polityka aliantów jest lekkomyślna. W maju zwolnił z urzędu chorującego od dłuższego czasu Maksima Litwinowa, mającego sporo powiązań z Zachodem, i mianował na jego miejsce nowego komisarza spraw zagranicznych, Wiaczesława Mołotowa, człowieka porywczego i nieokrzesanego. W rozmowach aliancko-sowieckich, które ciągnęły się w Moskwie do końca lata, nie osiągnięto żadnego znacznego postępu.

Wydaje się rzeczą dość dziwną, że najchłodniejszej i najprecyzyjniejszej oceny trudnej sytuacji, w jakiej znajdowała się Polska, nie dokonano ani w Londynie, ani w Warszawie, ale w łonie obozu państw osi: sformułował ją włoski minister spraw zagranicznych, a zarazem zięć Mussoliniego, hrabia Galeazzo Ciano:


16 kwiecień [1939]. (…) Dwie długie rozmowy z Goeringiem. (…) Najbardziej mnie uderzył ton, z jakim mówił o stosunkach z Polską. Dziwnie mi to przypomina ton, jakiego używało się dawniej w Niemczech mówiąc o Austrii i o Czechach. A jednak Niemcy mylą się, jeśli sądzą, że będą mogli w ten sam sposób postąpić. Polacy będą pobici, ale broni nie złożą bez ostrej i krwawej walki. (…)

17 kwiecień. Towarzyszę Goeringowi na dworzec. (…) Ogólnie biorąc, odnoszę wrażenie, że nawet w Niemczech panują intencje pokojowe. Jedno tylko istnieje niebezpieczeństwo:

Polska. Uderzyła mnie w mniejszym stopniu treść niż ton pogardliwy, stosowany pod adresem Warszawy. Niech sobie jednak Niemcy nie wyobrażają, że będą mogli odbyć również w Polsce marsz triumfalny. Zaatakowani Polacy będą się bić. Duce jest tego samego zdania. (…)

15 maj. Rozmowa z Wieniawą [ustępującym ambasadorem Polski w Rzymie] (…). Doradzałem mu wiele umiarkowania. Cokolwiek się stanie, Polska zapłaci koszty konfliktu. Żadna pomoc francusko-brytyjska nie jest możliwa, przynajmniej nie w pierwszej fazie wojennej i Polska zamieni się wkrótce w kupę gruzów. Wieniawą przyznaje, że w wielu punktach mam rację, ale wierzy w ostateczne powodzenie, które da nową moc Polsce. Obawiam się, że jego złudzenia podziela, niestety, wielka, zbyt wielka ilość Polaków[372].


Tymczasem hitlerowcy czekali na dogodną okazję do wykorzystania obaw i uprzedzeń ZSRR. Wiedzieli, że nienawiść i pogarda Rosjan wobec Polaków wcale nie ustępuje ich własnej. Hitler kilkakrotnie odkładał realizację swoich planów wojskowych, niepokojąc się nie rozwiązaną wciąż sytuacją polityczną. W lipcu nastąpił przełom. Pod pozorem prowadzenia rozmów niemiecko-sowieckich na tematy dotyczące stosunków handlowych Ribbentrop dał do zrozumienia, że nie istnieją „żadne takie problemy”, których nie dałoby się polubownie rozwiązać.

Mołotow odpowiedział na drugi dzień rano. W atmosferze najgłębszej tajemnicy przygotowano warunki paktu. Podany do publicznej wiadomości pakt o nieagresji między Niemcami i Związkiem Radzieckim zakończył okres niepewności w Europie Wschodniej. Zarazem jednak tajny protokół, mający na celu ułatwienie Niemcom przygotowań do wojny, przewidywał podział Polski i państw nadbałtyckich między dwa wchodzące w układ państwa. Protokół ten oznaczał wyrok śmierci dla Polski:

W związku z podpisaniem paktu o nieagresji między Rzeszą Niemiecką a Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich niżej podpisani pełnomocnicy (…) omówili (…) kwestię rozgraniczenia sfer wzajemnych interesów w Europie Wschodniej. Wymiana poglądów dała następujący wynik:

1.(…)

2. W razie terytorialnego i politycznego przekształcenia obszarów należących do państwa polskiego, sfery interesów Niemiec i ZSRR będą rozgraniczone w przybliżeniu linią rzek Narwi, Wisty i Sanu. Kwestia, czy interesy obu stron czynią pożądane utrzymanie niezależnego państwa polskiego i jakie granice ma mieć to państwo, może być określona definitywnie jedynie w toku dalszego rozwoju sytuacji politycznej. W każdym razie oba rządy rozstrzygną tę kwestię [za] pośrednictwem przyjaznej ugody.

3. (…)

4. Protokół ten obie strony zachowają w ścisłej tajemnicy.

Moskwa, 23 sierpnia 1939 r.


W imieniu Rządu Rzeszy Niemieckiej

J. Ribbentrop


Z upoważnienia rządu ZSRR

W. Mołotow[373]


W oczach Polaków pakt niemiecko-sowiecki był usankcjonowaniem siódmego rozbioru. Natychmiast po powrocie Ribbentropa do Berlina Hitler wydał Wehrmachtowi rozkaz do wymarszu.

Żaden z powyższych faktów nie wyjaśnia, dlaczego — od początku do końca— Rzeczpospolita Polska ściągała na siebie ze wszystkich stron istną powódź krzywdzących obelg. Hitler i Stalin mogli mieć powody, aby jej nienawidzić, ponieważ stanowiła przeszkodę na drodze do realizacji ich własnych planów, natomiast powodów takich nie mogli mieć ludzie pokroju Keynesa, Namiera, Carra czy Lloyda George’a. Nie można się oprzeć spekulacjom co do ich podejrzanych motywów.

Ale spekulacje tego rodzaju są raczej domeną wzlotów i fantazji liberalnego sumienia niż faktów budujących tragiczną historię Polski.

Druga Rzeczpospolita była rzeczywiście skazana na zagładę. Ale jeśli w 1945 roku wydawało się czymś niewyobrażalnym, aby ład w Europie dało się ponownie ustanowić bez przywrócenia państwa polskiego, fakt ten należy przypisać w znacznej mierze zdobyczom Drugiej Rzeczypospolitej w ciągu owych niepowtarzalnych dwudziestu lat prawdziwej niepodległości okresu pomiędzy I a II wojną światową[374].


Загрузка...