Podobnie jak termin „rosyjska Polska”, nazwa „pruska Polska” nie miała ustalonego znaczenia. W oficjalnym języku na ogół obejmowano nią jeden tylko obszar: Wielkie Księstwo Poznańskie, które w latach 1815—48 cieszyło się pewną autonomią. Pod tym względem — i w odniesieniu do tego samego okresu — był to więc ścisły odpowiednik ograniczonego znaczenia nazwy „rosyjska Polska”, używanej na określenie Królestwa Kongresowego. W bardziej powszechnym użyciu terminem tym określano wszystkie ziemie, które Królestwo Pruskie odziedziczyło po dawnej Rzeczypospolitej Królestwa Polskiego i Litwy, a więc nie tylko zie— mię poznańską (Wielkopolskę i Kujawy), ale także Prusy Zachodnie (Królewskie), a w okresie dwunastu lat od r. 1795 do r. 1807 — Prusy Południowe (Mazowsze), Nowy Śląsk (ziemię częstochowską) i Prusy Nowowschodnie (ziemie suwalską i białostocką). Były to w nomenklaturze pruskiej tzw. „nasze polskie prowincje”[83].
W oczach Polaków jednak nazwa „pruska Polska” obejmowała w okresie późniejszym całość terenów Królestwa Pruskiego zamieszkanych w większości przez ludność polską lub w jakiś sposób w przeszłości z Polską związanych. W ten sposób zaczęto nią określać zarówno Śląsk, jak i Pomorze czy nawet Prusy Wschodnie. (Patrz Mapa 2).
Mapa 2. Zabór pruski (1773—1918)
Przez większą część XIX wieku element słowiański, zamieszkujący te prowincje, nie uważał się za Polaków i był powszechnie określany mianem „polskojęzycznych Prusaków”. Na początku wieku Ślązacy, Kaszubi i protestanccy Mazurzy mieli słabsze poczucie polskości niż mówiący po niemiecku mieszkańcy Gdańska.
Na przestrzeni całego okresu nowożytnego Królestwo Pruskie podlegało nieustającym przeobrażeniom. Doświadczyło kilku zasadniczych zmian, dotyczących zarówno podstawy terytorialnej, jak i ustroju konstytucyjnego. Oświecony despotyzm Prus pod rządami Fryderyka Wielkiego nie przeżył śmierci swego twórcy w 1786 r. Za czasów Fryderyka Wilhelma II (1786—97) oraz w pierwszej połowie okresu panowania Fryderyka Wilhelma III (1797—1840) epoka rewolucyjna stała się świadkiem upadku monarchii oraz szeregu klęsk politycznych i strat terytorialnych. Prusy straciły prowincje nad Renem, po czym ponownie je odzyskały; utraciły część prowincji polskich i zdołały je częściowo odzyskać; kraj poddano również całej serii eksperymentów konstytucyjnych i administracyjnych. Ale na mocy postanowień kongresu wiedeńskiego w 1815 roku państwo pruskie ponownie się ukonstytuowało, stając się poważnym zagrożeniem dla tradycyjnej supremacji Austrii w germańskim świecie. Prusy odgrywały pierwszoplanową rolę zarówno w Związku Niemieckim, jak i w Niemieckim Związku Celnym. Za panowania Fryderyka Wilhelma IV (1840—61) przeszły od okresu konserwatywnej reakcji do okresu reform i rewolucji, przyjmując narzuconą im konstytucję z roku 1850. Za Wilhelma I (1861—88), a także pod rządami Bismarcka, stały się organizatorem i głównym bastionem Cesarstwa Niemieckiego. Po roku 1871 zachowały odrębną strukturę państwową, ale mimo to wielu historyków byłoby skłonnych twierdzić, że odrębność ich interesów oraz ich tożsamość zostały skutecznie wchłonięte przez interesy i tożsamość całej Rzeszy. Nie ulega wątpliwości, że imperializm i szowinizm Wilhelma II (1888—1918) jaskrawo odbijały od dawnych, trzeźwiejszych tradycji państwa pruskiego.
W obrębie zmieniających się ram Królestwa Pruskiego element polski nie znajdował żadnych możliwości stałej egzystencji. W r. 1800, kiedy Warszawa leżała w Prusach, Polacy stanowili ponad 40% ogółu ludności. Przez krótki czas wizja państwa germańsko-słowiańskiego wydawała się bardzo realna. Jednak po roku 1815 procent ludności polskiej gwałtownie się zmniejszył. Mimo stałego wzrostu bezwzględnej liczby Polaków ich względna liczebność w stosunku do ludności niemieckiej stale malała. W roku 1905 3 miliony Polaków stanowiły już tylko nieliczną mniejszość liczącego 56 milionów cesarstwa niemieckiego[84].
Arena politycznej działalności Polaków kurczyła się proporcjonalnie do tej liczby. Przed rokiem 1848 Sejm oraz prowincjonalne instytucje Wielkiego Księstwa Poznańskiego tworzyły coś w rodzaju naturalnego miejsca spotkań polskich polityków. Przez pewien czas wyglądało na to, że Wielkie Księstwo może odegrać rolę koordynatora dla Polaków ze wszystkich trzech zaborów. Potem wraz ze zduszeniem Wielkiego Księstwa uwaga zwróciła się ku „Polskiemu Kołu” w pruskim Landtagu w Berlinie, a następnie, po roku 1872, ku cesarskiemu Reichstagowi.
Według terminologii niemieckiej, nowożytne Prusy miały charakter Obrigkeitsstaat, czyli „państwa autorytarystycznego”. Chociaż nie udało im się ani rozwinąć mistycznej ideologii autokracji, ani zbudować sprawnej machiny absolutyzmu, funkcjonowały, opierając się na zasadzie, że wola władcy i jego rządu góruje nad wszystkim innym. Typowe dla ich ustroju były nie tyle rygorystyczne idee czy instytucje, ile ów nieprecyzyjnie definiowany, lecz groźny „pruski duch”. Mówiąc słowami jednego z ich najmniej krytycznie nastawionych wielbicieli, „pruskość była stylem życia, instynktem, przymusem (…), w którym naród pragnie i działa jako ponadjednostkowa całość (…) nie jest to instynkt stadny, ale coś niezwykle potężnego i wolnego, czego nikt, kto doń nie należy, nie jest w stanie zrozumieć”[85]. Była to tradycja stworzona przez trwającą nieustannie przez trzy stulecia walkę o skonsolidowanie w jedno królestwo rozproszonych posiadłości Hohenzollernów i przez stałe zagrożenie i niepewność, jakie się z tą walką wiązały.
Z powodów praktycznych swobody obywatelskie zostały zredukowane do minimum, a gdy już się pojawiły demokratyczne instytucje, nie dopuszczono do tego, aby stały się w pełni odpowiedzialne przed narodem. Podobnie jak w Rosji, władca w Prusach miał zwyczaj rządzić, a ludzie mieli zwyczaj słuchać.
Pruski autorytaryzm był więc pod kilkoma istotnymi względami bardzo podobny do rosyjskiej autokracji. Armia, na przykład, była przedmiotem licznych przywilejów, a od czasów Fryderyka Wilhelma I i jego lange Kerls, czyli „długich grenadierów”, pełniła rolę podstawowego narzędzia sukcesów państwa pruskiego. Jej stan liczebny był ogromny, a sprawność bojowa — od Fehrbellina po Sedan — wręcz legendarna. Nie da się zaprzeczyć, że militaryzm pruski był czymś dość szczególnym. Podczas gdy armia rosyjska stosowała metody brutalnego przymusu, tak wobec ludności cywilnej, jak i przeciw własnym żołnierzom, Prusacy pielęgnowali w sobie szczery entuzjazm dla ludzi noszących mundury. Pod wpływem napoleońskiej Francji Schamhorst i Gneisenau zarzucili metody przymusowego wcielania do wojska oraz brutalną dyscyplinę wcześniejszych okresów.
W XIX wieku żołnierz pruski był nie tylko najlepiej wyćwiczonym żołnierzem w Europie; był on także żołnierzem najlepiej dowodzonym, najlepiej karmionym i najlepiej uzbrojonym, a maszerował w takt najlepszej muzyki wojskowej na świecie.
Biurokracja również przypominała swój autokratyczny odpowiednik. Pruski inspektor, ze swoim pince-nez i gumową pieczątką, był w tej samej mierze postacią śmieszną, co budzącą strach. Ale, niestety, cieszył się nie tylko reputacją człowieka małostkowego, ale także i nieprzekupnego.
Policja pruska stanowiła odzwierciedlenie sumienności i dokładności całego systemu biurokracji. Minister spraw wewnętrznych łączył obowiązki policyjne z funkcjami politycznymi i do roku 1822 nosił tytuł „kanclerza państwa”, czyli premiera. Dalekosiężnej władzy cenzury oraz metody aresztu w trybie przyspieszonym używano w walce z przeciwnikami politycznymi wszelkiego autoramentu — od skromnych dziennikarzy w rodzaju Karola Marksa, po wysokich duchownych w rodzaju arcybiskupa Kolonii czy Wrocławia. Rewolucyjne skłonności Marksa niewątpliwie podsycała świadomość, że jego teść, Ferdynand Henning von Westphalen, sprawował urząd ministra spraw wewnętrznych w Berlinie połowy XIX wieku.
Armia i administracja pruska opierały się na ukształtowanej przez tradycję kaście arystokratów służby państwowej. Junkrzy umożliwili Hohenzollernom narzucenie władzy zróżnicowanym pod wieloma względami miastom i regionom królestwa i nadal stanowili trzon „militarno-administracyjnej cytadeli”. Od dawnej armii von Moltkego po nową Reichswehrę von Seeckta w latach dwudziestych XX wieku pełnili rolę strażników konserwatywnych wartości i skutecznie odpierali wyzwania rzucane przez liberalizm i socjalizm. W osobie Ottona Edwarda Leopolda von Bismarck—Schönhausena, od r. 1862 premiera Prus i kanclerza Rzeszy w latach 1871—90, znaleźli najgenialniejszego wyraziciela swych tradycji. Pod koniec XIX wieku ich malejące wpływy na terenie całych Niemiec wsparło .pojawienie się grupy arystokratów przemysłowych — „baronów fabrycznych”, takich jak rodziny Donnersmarck, Hohenlohe, Lichnowski czy Schaffgotsch, których ogromne bogactwa pochodziły z dochodów czerpanych z przedsiębiorstw przemysłowych. Dopóki źródła potęgi obu tych grup były skupione w prowincjach wschodnich — na Pomorzu, w Prusach Wschodnich czy na Śląsku, dopóty wpływy lojalistycznej arystokracji stanowiły potężny hamulec dla aspiracji Polaków.
Pod wieloma względami życie w Prusach różniło się jednak od życia w sąsiednich cesarstwach. Po pierwsze, państwo pruskie stanowiło Reichstaat — wspólnotę polityczną, działającą w ramach prawa. Chociaż instytucje polityczne nigdy nie były niczym poza „fasadową demokracją”, system władzy zwierzchniej działał na zasadzie uregulowanych procedur i na podstawie obowiązujących środków prawnych. Miał do swojej dyspozycji solidną, dobrze naoliwioną i skuteczną w działaniu biurokratyczną machinę, której konstrukcja i sposób działania były powszechnie znane i ogólnie podziwiane. Ale była to machina, której można było używać z jednakową skutecznością zarówno do celów zdrowej administracji, jak i dla zdławienia mniejszości lub elementów stawiających opór. Tak więc, podczas gdy w Rosji Polacy rozpoznawali ucisk w irracjonalnych i samowolnych kaprysach władz carskich, w Prusach napotykali nań w postaci dającej się w pełni przewidzieć pedantem drobnych urzędników wspieranych literą i majestatem prawa.
Zasad tolerancji religijnej na ogół przestrzegano. Chociaż nie jest niczym niewłaściwym mówić o protestantyzmie jako o religii panującej, zwłaszcza po utworzeniu w r. 1817 Kościoła Narodowego, konformizm religijny nie stanowił zasadniczego kryterium awansu społecznego czy politycznego. Od czasu napływu francuskich hugonotów w XVII w. kalwinizm prosperował tak samo dobrze jak luteranizm. Żydzi utracili wprawdzie autonomię komun, jaką cieszyli się za czasów Rzeczypospolitej Polskiej, ale wielu z nich zdobyło sobie wybitną pozycję, wysoki też był stopień dobrowolnej asymilacji. Do lat siedemdziesiątych XIX w. przeszkody rzucane pod nogi wyznawców religii rzymskokatolickiej były, co najwyżej, przeszkodami natury nieformalnej. Słynny Kulturkampf Bismarcka został wypowiedziany w 1873 r. w odpowiedzi na przyłączenie się do cesarstwa katolików z Nadrenii i Bawarii i nie znajdował żadnych precedensów w dawniejszych dziejach Prus.
W Prusach istniała stara tradycja sprawowania władzy nad społeczeństwem z pozycji ojca opiekującego się swymi dziećmi. Obowiązek poprawy warunków życia i troski o losy uboższych i bezbronnych elementów społeczeństwa był zasadą głęboko zakorzenioną w pruskiej etyce. Zasada ta sięga wstecz do tradycji protestanckiego pietyzmu z XVII i XVIII w., kiedy to zbudowano wyprzedzający swoją epokę system szkół, sierocińców, przytułków i szpitali i kiedy ludzie w rodzaju Augusta Hermana Francke i kręgu jego przyjaciół z uniwersytetu w Halle nauczali cnót wprowadzanego w czyn chrześcijaństwa. Sprawiła ona, że proces wyzwalania chłopów pańszczyźnianych, podjęty wiatach 1807—23, został w Prusach całkowicie zakończony na długo przedtem, zanim w Rosji w ogóle się rozpoczął.
Wpływ takiego stanowiska jest widoczny w postawach przedstawicieli obu krańców politycznej skali — w dziełach Ferdynanda Lassalle (1825—64), Żyda z Wrocławia, założyciela socjalizmu państwowego, a także Bismarcka, którego projekt systemu ubezpieczeń społecznych, pochodzący z 1878 r. i pomyślany jako sposób ochrony robotników przed skutkami choroby i nieszczęśliwych wypadków, daleko wyprzedzał epokę. Taka „ojcowska” postawa władz stępiła ostrze protestów wymierzonych przeciwko krzywdom społecznym, dzięki czemu żądania narodowego wyzwolenia ograniczały się do sfery politycznej.
Życie kulturalne było bardzo rozwinięte. W epoce rewolucyjnej Berlin, ową „Spartę Północy”, ożywiał bezprecedensowy wybuch wspaniałych osiągnięć w dziedzinie literatury i filozofii. Skromny dorobek epoki oświecenia z czasów Fryderyka Wielkiego został całkowicie przyćmiony przez dzieła Kanta, Hamanna, Schlegla, Fichtego, Hegla i Schopenhauera (który, nawiasem mówiąc, urodził się w 1788 r. jako obywatel polski w Gdańsku). Herder, Niebuhr i Ranke założyli szkołę filozofii, którą podziwiano i naśladowano w całej Europie. Humboldt, Chamisso i Bunsen w dziedzinie nauk przyrodniczych, zaś Savigny i Eichhom w dziedzinie prawoznawstwa — zaliczają się w szeregi pionierów reprezentowanych przez siebie dyscyplin. Kleist, Lessing i Novalis wyprowadzili literaturę niemiecką z zastoju. Początkowo Królewiec, a następnie Berlin stały się ośrodkami importu myśli z kontynentu Europy. Z wnętrza kraju i spoza jego granic przyciągały one ludzi utalentowanych i ambitnych; niemało z nich trafiło w szeregi pruskiej służby państwowej. W intelektualnych salonach Henrietty Herz czy Racheli Levin filozofowie i poeci mieszali się z politykami i arystokracją. Duch naukowej dociekliwości do głębi przeniknął społeczność ludzi wykształconych i — pojawiając się na samym początku epoki reform — wywierał przemożny wpływ na wszystkie dziedziny życia. Mimo że państwo działało, opierając się na zasadzie władzy autorytatywnej, wszystkie zmiany polityczne w Prusach poddawano wnikliwym debatom i szczegółowo omawiano na wyższych szczeblach. Co więcej, wybitny poziom życia umysłowego w Prusach utrzymywał się. Dzięki takim ludziom, jak Treitschke, Mommsen czy Max Pianek, Berlin mógł się w roku 1900 pochwalić takim samym statusem, jaki reprezentował sto lat wcześniej. Wobec braku jakiegokolwiek porównywalnego rozwoju umysłowego na ziemiach polskich Polacy byli nieuchronnie wciągani w kręgi kultury niemieckiej.
Rewolucja przemysłowa dotarła do Prus stosunkowo wcześnie. Pierwszą hutę wybudowano w okręgu Ruhry w latach osiemdziesiątych XVIII w., na Śląsku — w r. 1794. W r. 1847 otwarto pierwszą linię kolejową. Od samego początku przemysł i urbanizacja skupiały się w rękach niemieckich — nawet w prowincjach polskich. Ugrupowania i stronnictwa polityczne powstające w wyniku przemian gospodarczych i społecznych także znajdowały się w rękach niemieckich. Zarówno socjalizm w ogóle, jak i ruch związkowy w szczególności miały charakter ogólnoniemiecki, a więc były z gruntu przeciwne jakimkolwiek próbom wtrącania się w sprawy państwa pruskiego. Zatem zupełnie niezależnie od oficjalnej polityki wielu Polaków w Prusach wierzyło, że modernizacja idzie ramię w ramię z germanizacją. Tendencja ta utrzymywała się aż do końca wieku, kiedy do miast Śląska, Wielkopolski i Kujaw zaczęła napływać nowa fala nie zasymilowanego polskiego proletariatu i kiedy, w ramach tzw. Ostflucht, czyli „ucieczki ze Wschodu”, znaczna liczba Niemców zaczęła się przenosić do prowincji centralnych i zachodnich. W owej epoce nauki i przemysłu Prusy mogły się poszczycić jednym z najnowocześniejszych społeczeństw w Europie, a ich polscy obywatele mieli pełną swobodę korzystania z wynikających z tego faktu dobrodziejstw. Komfort życia był podporą dla panującego systemu władzy. Ogólne granice szybkich przemian społecznych i gospodarczych wyznaczała ustalona tradycja reform. Doniosłe w skutkach dzieła Steina, Hardenberga i Humboldta dały początek programom, które miały być rozwijane i rozszerzane przez całe stulecie. Na przestrzeni jednego tylko dziesiątka lat, między rokiem 1808 a 1818, można dostrzec początki emancypacji społecznej, reform municypalnych oraz reorganizacji aparatu administracyjnego: zaczątki nowoczesnej armii i nowoczesnego systemu oświaty, opartego na koordynacji sektorów nauczania podstawowego, średniego i uniwersyteckiego. Z reformą konstytucyjną zwlekano do roku 1847. Ta jedna jedyna zwłoka stała się w latach 1848—50 powodem jedynego poważnego kryzysu w nowożytnych dziejach Prus. W odróżnieniu od ustrojów absolutystycznych, które z braku przeprowadzonych w porę reform zazwyczaj szły chwiejnie niepewną drogą wiodącą od jednej katastrofy do drugiej, równy strumień pruskich rządów rzadko ulegał zakłóceniu. Konserwatyzm pruski bardzo przypominał pod tym względem oświeconą politykę torysów w Wielkiej Brytanii, którzy wytrącając broń z ręki swych radykalnych przeciwników, regularnie i skutecznie bronili ustalonego porządku. Z jedynym wyjątkiem wydarzeń roku 1848 w Prusach nie było żadnego kryzysu o szerszym zakresie, który polski ruch narodowy mógłby wykorzystać dla wysunięcia własnych separatystycznych żądań. W takim kontekście zakres czynnej polityki polskiej był z konieczności bardzo ograniczony. Nic też dziwnego, że na przestrzeni XIX wieku odrębne struktury życia Polaków w granicach Prus zaczęły się gwałtownie kurczyć. Wyraźnego odrodzenia polskiej świadomości narodowej, jakie nastąpiło z początkiem XX w., nie da się łatwo wyjaśnić na podstawie wydarzeń z wcześniejszych lat.
Prawa Polaków do autonomii w obrębie Królestwa Pruskiego zostały troskliwie obwarowane traktatem wiedeńskim. Nie stosowano ich nigdy do Polaków mieszkających na Pomorzu, w Prusach Zachodnich czy na Śląsku, a na terenie Wielkiego Księstwa Poznańskiego postanowień kongresu przestrzegano zaledwie przez 30 lat. Ukonstytuowane w r. 1815 Wielkie Księstwo miało obszar ok. 29 000 km2 i liczyło 776 000 mieszkańców. Na każdych dziesięciu z nich ośmiu używało języka polskiego jako języka ojczystego. Przysięga wierności składana przez szlachtę mówiła o „królu tej części Polski, która znajduje się pod pruskim zarządem”. Namiestnik Księstwa, czyli Staathalter, książę Antoni Radziwiłł, był Polakiem, a język polski był oficjalnym językiem w szkołach, sądach i rządzie.
Członków lokalnego Landsratu, czyli Sejmu, wybierała szlachta, a posłowie mieli prawo wnosić petycje do króla. Po r. 1831 jednak zaczęto wprowadzać coraz surowsze ograniczenia. Urząd namiestnika zniesiono. Nowy Oberprdsident, czyli naczelny prezes Księstwa, Eduard Flottwell, wprowadzał w życie nowo ustalone restrykcje. Ogłoszono konfiskatę majątków szlachty, która udzielała pomocy uciekinierom i uczestnikom powstania listopadowego. Sejm elekcyjny zniesiono. Udzielano poparcia niemieckim szkołom i stowarzyszeniom. Po r. 1849 — w następstwie nieudanego buntu — w Wielkim Księstwie Poznańskim zniesiono ograniczoną w 1831 r. autonomię. Nigdy też nie brano poważnie pod uwagę wysuwanych w latach późniejszych żądań jej przywrócenia.
Rewolucyjny nacjonalizm polski przyciągał niewielu zwolenników i nie odnosił żadnych sukcesów. W latach czterdziestych XIX w. w Poznaniu powstało kilka tajnych organizacji — w tym Związek Plebejuszy. W lutym 1846 r. aresztowano 254 osoby należące do działającej na terenie Prus grupy przygotowującej ogólnopolskie powstanie, organizowane przez działające na emigracji Towarzystwo Demokratyczne. W następnym roku, w wyniku przeprowadzonego w Berlinie procesu, ośmiu głównych oskarżonych o zdradę — w tym Ludwika Mierosławskiego — skazano na śmierć; egzekucji jednak nie wykonano. Więźniowie zostali uwolnieni, pośród masowych demonstracji, w momencie wybuchu rewolucji w Berlinie, 20 marca 1848 r. Mierosławski natychmiast udał się do Poznania, aby stanąć na czele Komitetu Narodowego, który zawiązano, wykorzystując moment nieuwagi ze strony władz pruskich. Utworzono polską milicję, którą uzbrojono w kosy. A jednak łatwo można przecenić rewolucyjny charakter tych wydarzeń. W kwestii politycznej Komitet nie domagał się niepodległości, ale skutecznej autonomii; milicji nie powołano do walki przeciwko Pmsom, lecz w obawie przed rosyjską interwencją. Na mocy paktu zawartego w Jarosławcu w dniu 11 kwietnia Komitet został rozwiązany, po zaakceptowaniu obietnic generała von Willisena, dotyczących wprowadzenia polskiej administracji. Grupę Mierosławskiego, złożoną z tych członków milicji, którzy odmówili złożenia broni, rozproszyło pruskie wojsko; Fryderyk Wilhelm IV pisał do swojej siostry, carycy: „Mam nadzieję, że liczni rebelianci przekroczą granicę Królestwa Polskiego, gdzie Paskiewicz będzie ich mógł powiesić”. Odpowiedź carycy brzmiała: „Powieś ich sam”. Obietnice von Willisena zignorowano. Wielkie Księstwo przekształciło się w Provinz-Posen, a z jego herbu usunięto białego orła. Był to jedyny i ostatni rewolucyjny wybuch w pruskiej Polsce przed grudniem 1918 r.[86]
Proces zintegrowania prowincji polskich z całością jednolitego systemu ustrojowego Prus stanowił element ogólnych przemian, zachodzących we wszystkich częściach Królestwa, od Renu po Niemen. Od r. 1850 nowa konstytucja zapewniała szerokie uprawnienia prawodawcze skleconemu na nowo pruskiemu Landtagowi, który składał się z dwóch izb: Herrenhaus było „izbą lordów” i składało się z około 240 dziedzicznych i piastujących dożywotnio swój urząd członków, mianowanych przez monarchę; Abgeordnetenhaus natomiast, czyli niższa „izba gmin”, składało się z 352—453 wybieralnych posłów. Król sprawował ścisłą kontrolę nad powoływaniem i rozwiązywaniem Landtagu, podobnie jak nad Staatsratem, czyli radą ministerialną, wojskiem, sądownictwem, administracją i lokalnymi organami władz. Prawo głosu przysługiwało wszystkim mężczyznom powyżej 25 roku życia, przy czym głosujący byli podzieleni na trzy klasy według kryterium majątkowego. Każda klasa powoływała własne kolegium elektorów, których zadaniem był z kolei wybór postów. Według tego systemu, każdy poseł klasy pierwszej był wybierany przeciętnie 480 głosami, poseł drugiej klasy — 1920 głosami, poseł trzeciej klasy wreszcie — 9600 głosami. Prawo wyborcze było więc niewątpliwie niekorzystne dla chłopów i robotników, co w przypadku wschodnich prowincji kraju oznaczało, że element polski od samego początku znajdował się na gorszych pozycjach: tylko szlachta polska była w stanie dojść do głosu w obu izbach. Poczynając od roku 1871, rząd pruski został zdominowany przez konfederacyjną machinę Cesarstwa Niemieckiego. Podczas gdy król pruski i jego ministrowie przyjęli kierunek narzucony przez centralne instytucje, w celu wyboru posłów do Reichstagu, czyli parlamentu Rzeszy, należało wprowadzić dodatkowe procedury wyborcze. W okresie od 1872 do 1888 r. przeprowadzono również reorganizację lokalnego rządu. Prusy miały być odtąd podzielone na 14 prowincji, z których pięć — Pomorze, Poznańskie, Śląsk, Prusy Zachodnie oraz Prusy Wschodnie — zamieszkanych było częściowo przez ludność polską. Każda z prowincji została podzielona na okręgi (Regierungsbezirke), każdy okręg zaś — na powiaty miejskie i wiejskie (Stadtkreise i Landkreise). Mimo iż na wszystkich szczeblach — w Landtagu, w radach okręgów (Bezirksrat) i w radach powiatów (Kreiserat) — działały demokratyczne instytucje wyborcze, wszystkie urzędy władzy wykonawczej były zawsze obsadzone urzędnikami mianowanymi przez władze centralne, przed którymi byli oni również odpowiedzialni. Na tych terenach, które nie zostały oddane Polsce w latach 1918—21, owe odrębne pruskie instytucje funkcjonowały aż do pojawienia się faszystów w 1933 roku.
Zarówno nastroje, jak i możliwości Polaków mieszkających na terenie Prus w o wiele większym stopniu odpowiadały polityce ugody niż rewolucji. W Poznaniu gorącym zwolennikiem postawy ugodowej był dr Karol Marcinkowski (1800-46), miejscowy lekarz i filantrop, który w 1838 r. zainicjował budowę Bazaru Polskiego — kompleksu złożonego z klubu, sklepu z wyrobami rzemieślników polskich oraz księgami. W r. 1841 Marcinkowski założył Towarzystwo Pomocy Nauk, zajmujące się przydziałem stypendiów dla niezamożnych studentów.
Wśród duchowych spadkobierców Marcinkowskiego wymienić można Karola Libelta (1807—75), byłego rewolucjonistę i jednego z oskarżonych w procesie berlińskim, który nawrócił się pod wpływem nieudanej przygody z 1848 r., filozofa Augusta Cieszkowskiego (1814—94), który zainicjował powstanie nie cieszącej się długim życiem Ligi Polskiej, i przede wszystkim Hipolita Cegielskiego (1815—68), który rozpoczął skromnie karierę jako sprzedawca w Bazarze, a został czołowym przemysłowcem i właścicielem największej fabryki w mieście. Zarówno Libelt, jak i Cegielski mieli związki z lokalną prasą i obaj zostali wybrani do pruskiego Landtagu. Pod ich przywództwem ruch polski w Wielkopolsce nabrał swych charakterystycznych cech: bardzo zrównoważony i bardzo burżuazyjny, był pod wieloma względami żywym naśladownictwem niemieckich cnót. Polacy w Wielkopolsce świadomie starali się prześcignąć niemieckich sąsiadów, grając w ich własną grę. „Jesteś polska gospodyni”, nawoływał napisany w r. 1872 artykuł, „rób oto lepsze, czyściejsze masło, miewaj lepsze warzywo, płótno, owoc i drób, niż Niemcy mają. Tym ratujesz siebie i Polskę! (…) Nauka, praca, rządność i oszczędność, oto nasza broń nowa”[87].
Oświata była sprawą podstawowej wagi. W epoce rozbiorów Prusy nie dysponowały niczym, co można by porównać ze szkołami Komisji Edukacji Narodowej w Polsce (o których źródła pruskie mimo to wyrażały się z pogardą, nazywając je „wioskami Potiomkina”). Ale po r. 1809, pod nadzorem Humboldta, powstał solidny, trzystopniowy państwowy system oświaty. Uniwersytety w Halle, Berlinie, Królewcu i Wrocławiu reprezentowały wybitny poziom i przyciągały szereg najwspanialszych umysłów epoki. Wspierała je, na poziomie nauczania średniego, sieć państwowych gimnazjów, otwieranych we wszystkich większych miastach. Nauczanie podstawowe prowadzono w Volkschulen, które pojawiły się we wszystkich parafiach. W r. 1848 do szkół uczęszczało 82% dzieci. Jak większość przemian zachodzących w Prusach, reformy szkolnictwa były inspirowane charakterystycznym połączeniem motywów liberalizmu i autorytaryzmu. Zasadę zapewnienia dzieciom powszechnej oświaty propagowali, z jednej strony, zwolennicy humanitarnego postępu, dla których był to istotny czynnik w walce przeciwko pracy dzieci, z drugiej strony zaś — dowództwo armii, której trzeba było światłych rekrutów. Metody pedagogiczne rozwijały się głównie pod wpływem teorii Jeana-Henriego Pestalozziego (1746—1827), którego traktat zatytułowany Jak Gertruda uczy swoje dzieci (1801) był podstawowym podręcznikiem w seminariach dla nauczycieli jeszcze długo potem, jak wywarł niezatarte wrażenie na Humboldtcie. Teoretycznie dzieci pruskie należało uczyć ufności we własne siły i wypełniania dyktowanych przez sumienie obowiązków w atmosferze mającej raczej rozbudzać i rozwijać wrodzone zdolności jednostki, niż narzucać jej ścisły zewnętrzny kodeks wartości. W praktyce jednak były one skazane na łaskę tępych rzesz wykształconych w państwowych instytucjach nauczycieli, najczęściej zstępujących do wiejskich szkółek z wyżyn boskiego natchnienia sierżantów, którym powierzono misję poboru do kultury. Stąd też — w sposób dość niejednoznaczny — oczekiwano od nich, że będą rozwijać w uczniach zarówno cnoty „niezależnego, kierującego się własnym sumieniem człowieka”, jak i automatyczne odruchy lojalnych i wdzięcznych poddanych. Wielki nacisk kładziono na wykształcenie techniczne. Istniało jednak wyraźne rozróżnienie między praktycznymi umiejętnościami i przysposobieniem do zawodu, których uczono w Volkschulen, uznając je za odpowiednie dla szerokich mas, a duchem naukowej dociekliwości, który był zarezerwowany dla gimnazjalnej elity. Niepokoje Polaków —jeżeli w ogóle istniały — ogniskowały się wokół kwestii języka. Choć do lat siedemdziesiątych XIX w. nie podejmowano większych wysiłków zmierzających do zdławienia szkół polskich, równie mało starano się o to, aby je wspierać czy udzielać im finansowej pomocy z państwowych funduszy. Polskie instytucje szkolnictwa wyższego nie istniały; poza Wielkopolską jedynym państwowym gimnazjum, w którym językiem wykładowym był język polski, było gimnazjum w Chełmnie w Prusach Zachodnich.
Jeśli chodzi o szkolnictwo stopnia państwowego, szkoły polskie zakładano wszędzie tam, gdzie większość ludności mówiła po polsku; mimo to naukę prowadzoną w języku polskim uważano za coś w rodzaju wstępu do nauczania języka niemieckiego i jako środek służący przygotowaniu dzieci do podjęcia nauki na szczeblach wyższych, zgermanizowanych. Sytuacja przypominała więc położenie Walii czy zachodniej Szkocji, gdzie władze brytyjskie preferowały nauczanie języka angielskiego. Po r. 1872 germanizację zaczęto wprowadzać systematycznie na wszystkich poziomach szkolnictwa. W 1911 r. w samej tylko Wielkopolsce sieć szkół obsługiwała dwumilionową ludność — wystarczy te liczby porównać z sytuacją panującą w rosyjskim Królestwie Kongresowym, gdzie zaledwie 4000 szkół musiało wystarczyć na potrzeby pięciokrotnie niemal liczniejszej populacji.
W Wielkopolsce analfabetyzm był już wtedy zlikwidowany. Ale Polacy nie byli całkowicie zgermanizowani. Polską oświatę propagowały dobrowolne zrzeszenia w rodzaju Towarzystwa Oświaty Ludowej założonego w Poznaniu czy — przede wszystkim — Towarzystwo Czytelni Ludowych, które po r. 1880 na terenach od Bochum po Bydgoszcz utworzyło sieć dwóch tysięcy polskich bibliotek.
Nie jest niczym zaskakującym, że najbardziej jednoznaczne określenie postaw Prus wobec Polaków było dziełem samego Bismarcka. W okresie powstania styczniowego na terenie rosyjskiej Polski ludzie, którzy mieli nadzieję, że Bismarck podejmie interwencję przeciwko Rosji i ustanowi na nowo państwo polskie pod protektoratem Prus, puścili w obieg niejedną dyplomatyczną plotkę. Powinni byli być mądrzejsi: kanclerz już wcześniej bardzo wyraźnie sformułował swoje osobiste uczucia w stosunku do Polaków. „Osobiście współczuję ich sytuacji”, pisał w 1862 r., „ale jeśli chcemy istnieć, nie możemy uczynić nic innego, jak tylko ich wytępić. Nie należy winić wilka o to, że Bóg uczynił go takim, jakim jest, co nie znaczy oczywiście, że nie powinno się go zastrzelić, gdy tylko trafi się po temu okazja”. Bismarck był rzeczywiście przekonany, co zresztą ambasador brytyjski w Berlinie wiernie przekazał do Londynu, że Prusy „zostałyby poważnie skompromitowane”, gdyby powstała niepodległa Polska; prawdopodobnie przystąpiłby do walki przeciwko Polakom, gdyby Rosjanom nie udało się samodzielnie stłumić powstania. Nieco później, w r. 1867, szczegółowo wyraził swe przekonania. Zaatakowany w Landtagu przez pewnego polskiego posła, który zacytował zdanie Macaulaya w sprawie zbrodni rozbiorów i który domagał się uznania „polskich praw”, Bismarck wystąpił z jedyną w swoim rodzaju tyradą w obronie postępowania pruskiego rządu — zarówno w przeszłości, jak i w teraźniejszości:
Rzeczpospolita Polska zawdzięczała swe zniszczenie w o wiele mniejszym stopniu cudzoziemcom niż przechodzącej wszelkie pojęcie gołosłowności tych, którzy reprezentowali naród polski w czasie, gdy był on dotknięty rozłamem (…). Udział Niemców w okaleczeniu Polski był koniecznym ustępstwem na rzecz zasady samozachowania (…). Panowie, jeśli występujecie przeciwko prawu podboju, to nie czytaliście zapewne historii waszego własnego kraju. W ten właśnie sposób tworzą się państwa (…). Polacy sami setki razy popełniali zbrodnię podboju (…). Po bitwie pod Tannenbergiem spustoszenia, jakich dokonali Polacy w Prusach Zachodnich, sprawiły, że zaledwie trzy z dziewiętnastu tysięcy niemieckich wsi pozostały nietknięte. (…) Polonizację wprowadzano ogniem i mieczem, germanizację — kulturą. (…)
[W obecnych czasach] Germanizacja czyni zadowalające postępy (…) mówiąc to, nie mamy na myśli szerzenia niemieckiego języka, ale szerzenie zasad niemieckiej moralności i niemieckiej kultury, wprowadzenie uczciwości i sprawiedliwości, polepszenie sytuacji chłopów, dobrobyt miast. Z pogardzanego, okrutnie wykorzystywanego wasala jakiegoś szlacheckiego tyrana chłop zmienił się w wolnego człowieka, właściciela ziemi, którą uprawia. Nikt go już nie ograbia z wyjątkiem lichwiarskiego Żyda. Niemieccy farmerzy, niemieckie maszyny i manufaktury przyczyniły się do rozwoju rolnictwa i gospodarki. Linie kolejowe i dobre drogi podniosły ogólny poziom dobrobytu (…). Zorganizowane według niemieckiego systemu szkoły zapewniają podstawowe wykształcenie polskim dzieciom. Gimnazja nauczają wyższych nauk — nie pustymi, mechanicznymi metodami jezuickich mnichów, ale na solidny, niemiecki sposób, który pozwala człowiekowi na samodzielne myślenie. Tego, czego nie dokona szkoła, dopełnia służba w armii. W wojsku młody polski chłop uczy się mówić i czytać po niemiecku. Dzięki temu, czego się nauczył w swojej kompanii czy szwadronie, oraz dzięki kontaktom z niemiecką ludnością miast garnizonowych poznaje idee, które wzbogacają i wyzwalają jego słaby i skrępowany umysł (…). Zamiast bezustannie narzekać, Polacy powinni rozejrzeć się wokół siebie i z wdzięcznością uznać to wszystko, co zrobiono dla ich kraju i ludności pod pruskimi rządami (…). W prowincji wielkopolskiej znajdują się szkoły (…), gimnazja, (…), seminaria, przytułek dla głuchoniemych, zakład dla umysłowo chorych, szkoła ogrodnicza… Mogę z dumą powiedzieć, że ta część dawnej Rzeczypospolitej Polskiej, która obecnie znajduje się pod zarządem Prus, cieszy się takim dobrobytem, lojalnym bezpieczeństwem i powszechnym przywiązaniem, jakich nigdy dotąd nie zaznała, o jakich nawet nigdy nie mogła marzyć, znajdując się w granicach królestwa polskiego od początków jego dziejów (…). Polskojęzyczni mieszkańcy Prus nie ulegli pokusie udziału w demonstracjach organizowanych przez mniejszość złożoną ze szlachty, rządców i robotników (…). Na duńskich i czeskich polach walki nasi polscy żołnierze dowiedli swego oddania królowi własną krwią i męstwem właściwym swojej rasie (…). Z całą możliwą bezstronnością, z pełnym pragnieniem zachowania sprawiedliwej oceny mogę was zapewnić, że sposób rządzenia Polaków był sposobem haniebnie fatalnym i że jest to powód, dla którego nie powinien nigdy zostać przywrócony do istnienia (…)6[88].
Bismarck powrócił do tematu l kwietnia 1871 r. W wyniku niedawnych wyborów Wielkopolska wysunęła grupę dwudziestu „opozycjonistów o sztywnych karkach”, którzy odważyli się wystąpić przeciwko groźbie wcielenia Wielkiego Księstwa, wraz z pozostałą częścią Prus, do cesarstwa niemieckiego. Wyszydziwszy demagogię polskich księży podczas minionej kampanii wyborczej, kanclerz przypomniał następnie posłom, że zostali wybrani po to, aby reprezentować interesy Kościoła katolickiego i że „nie otrzymali mandatu do reprezentowania w tej Izbie polskiego ludu ani polskiej narodowości”. Potem z gryzącą ironią zaatakował ich tajne plany współpracy z Polakami na terenie Rosji, zmierzające do przywrócenia państwa polskiego w jego historycznych granicach:
Ludność prowincji Zachodniej Rosji składa się w dziesięciu procentach z Polaków rozproszonych po jej terenie — potomków dawnych zdobywców lub renegatów należących do innych ras, oraz w 90% z ludzi, którzy mówią tylko po rosyjsku, modlą się po rosyjsku i płaczą po rosyjsku (zwłaszcza gdy się znajdą pod polskim panowaniem) i którzy stoją po stronie rządu rosyjskiego w jego walce z polską szlachtą (…). To w imieniu tych sześciu i pół miliona Polaków domagacie się władzy nad dwudziestoma czterema milionami w tonie wskazującym na to, że uważacie za najgłębszą i najohydniejszą tyranię i upokorzenie to, że nie pozwala się wam już dłużej tych ludzi uciskać i znęcać się nad nimi (…). Panowie, wzywam was przeto, abyście się zjednoczyli z większością swoich polskich braci w Prusach (…) i wspólnie z nimi uczestniczyli w dobrach płynących z cywilizacji, jaką wam oferuje państwo pruskie (…). Uczciwie sięgnijcie po należną wam część owoców naszego wspólnego trudu[89].
Siła argumentów Bismarcka jest niezaprzeczalna. Ale ton jego wypowiedzi nie bardzo świadczy o zamiarze złagodzenia sytuacji. Na przestrzeni mającego nastąpić dwudziestolecia, w epoce Kulturkampfu i Komisji Kolonizacyjnej, stosunki niemiecko-polskie musiały ulec ostremu pogorszeniu.
Chociaż Kulturkampf vae był wymierzony wyłącznie przeciwko prowincjom polskim, wkrótce właśnie tam jego wpływy zaznaczyły się z największą ostrością. W r. 1872 na mocy dekretu ministerialnego język niemiecki stał się językiem wykładowym we wszystkich szkołach państwowych; jedynym wyjątkiem była nauka religii. Język polski został nawet zakazany jako obcy i nie wolno go już było używać jak dawniej podczas lekcji języka niemieckiego dla dzieci polskich.
Nauczycielom zabroniono wstępowania do polskich i katolickich stowarzyszeń; za podejmowanie pracy w okręgach nieniemieckich oferowano im rekompensatę finansową — tzw. Ostmarkenzulagen. Wszyscy absolwenci, z księżmi włącznie, musieli zdawać egzamin z kultury niemieckiej. W r. 1876 wprowadzono język niemiecki jako język obowiązujący we wszystkich sądach i urzędach państwowych, od poczty po kasy biletowe na dworcach kolejowych[90]. Zaostrzono przepisy o imigracji i prawie stałego pobytu. W 1885 r. policja pruska wypędziła z kraju 30 000 Polaków i polskich Żydów, którzy nie potrafili się wylegitymować wymaganymi dokumentami[91]. Chociaż po r. 1890 Caprivi wprowadził pewne ulgi, kampanii nie poniechano. Nic nie mogło wywrzeć silniejszego wpływu na umocnienie się świadomości narodowej Polaków.
Kampania Kulturkampfu dotknęła Polaków także i dlatego, że w większości byli oni wyznawcami religii rzymskokatolickiej[92]. Metropolita pruskiej Polski, arcybiskup gnieźnieński i poznański, Mieczysław Ledóchowski (1822—1902), szedł z władzami na kompromis dopóty, dopóki ich żądania ograniczały się do spraw nieistotnych. W r. 1872 przyjął zakaz śpiewania hymnu Boże coś Polskę podczas Mszy św. Ale kiedy inspektorzy rządowi zaczęli się wtrącać do nauczania religii w szkołach i do sposobu kierowania seminariami duchownymi, ostro zaprotestował. W 1874 r., wraz ze swym nadreńskim kolegą po fachu, arcybiskupem Kolonii, został aresztowany i wtrącony do więzienia. Po dwóch latach aresztu zesłano go do Rzymu. Jego los podzieliło 90 polskich księży; wielu innych nękano i gnębiono. Jednym jedynym gestem Bismarck sprawił, że polskość została w Prusach na zawsze utożsamiona z katolickością. Na Śląsku skierował w ten sposób bieg polskiego ruchu narodowego w ręce radykalnych księży pokroju ks. Jana Kapicy z Tych czy ks. Józefa Szafranka (1807—74) oraz katolickich publicystów w rodzaju redaktora pisma „Katolik” Karola Miarki (1825—82). Podobnie jak w sprawach oświaty, w kwestii religii represje przyniosły skutki odwrotne do zamierzonych.
Polskie poczucie narodowe istotnie odżyto w kontekście takiej niejednoznacznej polityki. Jeśli polscy posłowie uskarżali się w Landtagu na antypolskie metody stosowane we wschodnich prowincjach, to posłowie niemieccy niemniej uparcie powracali do rosnącego zagrożenia niemieckiej supremacji. W latach osiemdziesiątych XIX wieku przybysz z zagranicy nie zauważyłby żadnych polskich wpływów w Szczecinie, a tylko niewielkie — we Wrocławiu czy Gdańsku. Ale w Poznaniu, podobnie jak w szeregu mniejszych miast na wschodzie i południowym wschodzie, element polski — choć drugoplanowy — wciąż zdecydowanie zaznaczał swóją obecność:
POSEN
HOTELE, (żaden nie jest w pełni hotelem pierwszej klasy). Hotel de Dresden, Wilhelms—Str. 21, pokój z pełnym utrzymaniem 3, wstęp —’li, ob. 2’/2, śn. ^4 DM. De Rome, Wilhelms—Platz l, z restauracją^..) De l ‘Europę, Wilhelms—Str. 1; De France, Wilhelms—Str. 15, odwiedzany przez Polaków (…).
TEATRY. Stadt—Theater, Wilhelms—Platz, dramat i opera, Victoria, Neustadter—Markt, wyłącznie w lecie; Teatr Polski, Berliner—Str., wyłącznie w lecie.
WYPOCZYNEK I ROZRYWKA. Shilling nad Wartą, za Shillings—Thor, Ogród Zoologiczny i Feldschloss Garten, za Berliner—Thor; Schweizerhof, Yictoria—Park, Eichwald 3DM (…).
POSEN (poi. POZNAŃ), stolica prowincji o tej samej nazwie, kwatera główna 5 Korpusu Armii, pierwszorzędne fortyfikacje. 68 300 mieszkańców (w tym ponad połowa Niemców oraz 1/4 Żydów), garnizon liczący 7000 załogi, położony u zbiegu Cybiny i Warty. Jedno z najstarszych miast polskich, od końca X w. siedziba biskupów, do 1296 rezydencja królów polskich.
Napływ ludności niemieckiej zapewnił mu pozycję ważnego ośrodka handlowego (…) w wiekach średnich [Poznań] był członkiem Ligi Hanzeatyckiej. Nowa część miasta, wyraźnie odbijająca od starszych i biedniejszych dzielnic, została wybudowana po przejęciu miasta przez Prusy w 1815 r., co uchroniło miasto od upadku, do jakiego przywiodły je wojna i inne nieszczęścia. W niedziele i święta ulice ożywiają wesołe i dziwaczne stroje chłopstwa, zwłaszcza tzw. Bambrów, którzy są dalekimi potomkami frankońskich imigrantów, choć obecnie mogą pod każdym względem uchodzić za prawdziwych Polaków.
Wjeżdżając do miasta od strony Dworca Centralnego, uzyskujemy widok na górujące nad miastem fortyfikacje (…) Idąc wzdłuż Miihlen-Strasse (…) lub St. Martin-Strasse, wychodzimy na rozległy i piękny Wilhelms-Platz, od strony wschodniej zamknięty budynkiem Stadt—Theater.
Przed teatrem wznosi się pomnik poświęcony żołnierzom 5 Korpusu Armii, którzy polegli pod Nachodem w 1866 r. Na rogu Wilhelms—Strasse znajduje się Biblioteka Raczyńskich, budynek ozdobiony rzędem 24 kolumn doryckich i mieszczący 30 000 woluminów, ofiarowanych miastu przez hrabiego Raczyńskiego (otwarta codziennie w godz. 5—8) (…). Prostopadle do Wilhelms—Platz biegnie Wilhelms—Strasse, jedna z głównych arterii komunikacyjnych miasta (…).
Na pomocy ulica przechodzi w Kanonen—Platz, gdzie mieści się ogromny nowy budynek kwatery głównej wojska, przed którym stoi pomnik upamiętniający wojnę z lat 1870—1, z posągiem Wilhelma I dłuta Barwalda (…). Dalej w kierunku na południe wznosi się Schlossberg z pałacem królewskim, w którym mieszczą się obecnie archiwa miej skie (otwarte 9—1) oraz zbiory Towarzystwa Miłośników Historii Ziemi Poznańskiej. U południowego końca Wilhelms—Strasse, na dziedzińcu kościoła Św. Marcina, wznosi się pomnik poety polskiego, Adama Mickiewicza (zm. 1855).
W kierunku na wschód od Wilhelms—Platz rozciąga się Alte Markt (…) Rathaus wznoszący się na Alte Markt został wybudowany w r. 1508, a następnie odrestaurowany w r. 1535 przez Giovanniego Battistę di Quadro, architekta włoskiego, który dobudował loggię. Z barokowej wieży, wysokiej na 214 stóp, rozciąga się rozległy widok (…). Dzielnicę leżącą w kierunku północno—wschodnim zamieszkują niemal wyłącznie Żydzi; jedna z ich synagog znajduje się przy Dominikan—Str. (…) Przedmieścia Poznania leżące na prawym brzegu Warty noszą nazwę Wallischei (poi. Chwaliszewo) i Schrodka; są one zamieszkane głównie przez ludność polską należącą do uboższych klas społeczeństwa. Poza nimi (…) Katedra, wzniesiona w swym obecnym kształcie w r. 1775, mało interesująca pod względem architektury, ale mieszcząca w sobie kilka wybitnych dzieł sztuki. (…) Wspaniała Złota Kaplica, wzniesiona w 1842 r. w stylu bizantyjskim przez stowarzyszenie polskiej szlachty. Piękna pozłacana rzeźba w brązie dłuta Raucha, przedstawiająca pierwszych polskich królów (ich prochy spoczywają w sarkofagu naprzeciwko) (…).
Muzeum hrabiego Melżyńskiego oraz zbiory polskiego towarzystwa Gesellschaft der Freunde der Wissenschafter mieszczą się w tym samym budynku przy Muhlen—Str. 35. W skład zbiorów wchodzą obrazy (małej wartości i wątpliwej autentyczności), biblioteka, kolekcja monet oraz zabytków z czasów prehistorycznych (czynne codziennie 12—5,wst. l DM, niedziele 10 f.; katalog i napisy tylko w języku polskim) (…).
Znajdujący się w pobliżu kościół protestancki Pauli—Kirche został wybudowany w latach 1867—9. Fort Winiary zapewnia najlepszy widok na rozległą okolicę (bilety do nabycia w biurze komendanta, Wilhelms—Platz 16, w cenie 50 f.)[93].
Na wsi twarde przepisy stosowane w kwestii własności ziemi nie przynosiły pożądanych efektów. W 1886 r. Bismarck założył pruską Komisję Kolonizacyjną (Ansiedlungskommission), której zadaniem było propagowanie niemieckiego osadnictwa. W oczach rządu był to środek zaradczy mający zrównoważyć drastyczny proces „ucieczki ze Wschodu” (Ostflucht), która na przestrzeni dwudziestolecia poprzedzającego wybuch I wojny światowej pozbawiła prowincje wschodnie około 3 milionów ludności niemieckiej. W oczach Polaków natomiast był to przejaw agresji obliczonej na wypędzenie Polaków z ich ziemi. Uzbrojona w kapitał wyjściowy w wysokości 500 milionów marek, Komisja miała uprawnienia do wykupu opuszczonych majątków, a następnie odsprzedawania ich zaaprobowanym przez siebie nabywcom. Mimo to w okresie 27 lat swego istnienia, do r. 1913, nie zdołała zapobiec ani spadkowi bezwzględnej liczby niemieckich właścicieli ziemi, mieszkających w swoich majątkach, ani też kurczeniu się całości areału znajdującego się w ich rękach. Okazywało się, że często po prostu pośredniczy w przechodzeniu ziemi od jednego niemieckiego właściciela do innego. Mimo to, podnosząc cenę ziemi z 587 na 1821 marek za hektar, zachęciła właścicieli do sprzedawania swoich ziem każdemu, kto zechciał je kupić — bez względu na to, czy był to Niemiec czy Polak. Z wyjątkiem doliny Noteci (Netzedistricf), gdzie zainstalowano solidną grupę 22 000 niemieckich rodzin, straty Komisji równoważyły, lub raczej przewyższały, jej zyski. Przeciwwagą dla jej poczynań stała się działalność założonego w 1897 r. Banku Ziemskiego oraz polskich spółek rolniczych. W r. 1913 Związek Spółek Zarobkowych, działający pod patronatem księdza Piotra Wawrzyniaka, zrzeszał już w swoich szeregach prawie 150 000 chłopów. Dekret z 1908 r., nadający Komisji uprawnienia wywłaszczania „nieodpowiednich” właścicieli, nigdy właściwie nie wszedł w życie[94].
Kampania przeciwko polskiej własności ziemskiej zrodziła jednego z ludowych bohaterów pruskiej Polski: Michała Drzymałę (1857—1937). W 1904 r. Drzymale udało się zdobyć działkę ziemi w powiecie wolsztyńskim; dowiedział się jednak, że w myśl przepisów wprowadzonych przez Komisję Kolonizacyjną, jako Polak, nie ma prawa wybudować na tej ziemi domu. Zatem, aby przepis ominąć, zainstalował się w cygańskim wozie i mieszkał w nim przez dziesięć lat, uparcie uniemożliwiając sądom próby wyrugowania go z ziemi. Przypadek Drzymały zyskał szeroki rozgłos w całych Niemczech, a nawet doczekał się wzmianek w prasie zagranicznej. Był bardzo typowy dla konfliktu narodowościowego w Prusach, gdzie elementem dominującym była warstwa chłopska, a władze państwowe ograniczały się do stosowania obwarowanych prawem metod dokuczliwego nękania[95].
Na zasadzie paradoksu Kulturkampf i Komisja Kolonizacyjną stały się bodźcem dla uczuć, których zdławienie miało w założeniu być ich podstawowym celem. Z punktu widzenia Polaków, było to najlepsze, co mogło się im przytrafić.
Bez tego polskiego ruchu narodowego mogłoby w Prusach nie być wcale. Do czasu gdy niemiecki aparat urzędniczy postanowił zacząć nękać Polaków, germanizację uważano powszechnie za oczywiste przeznaczenie niemieckich poddanych państwa Hohenzollernów. W końcu, oświeceni Anglicy i Amerykanie tej samej epoki uważali na ogół, że nieanglojęzyczni mieszkańcy ich krajów muszą w którymś momencie ulec anglizacji. Jednorodność pod względem kulturowym przyjmowano jako uznany warunek konieczny współczesnej cywilizacji. Tak na przykład angielski poeta i pedagog Matthew Arnold, który swoje oficjalne memoranda, wydawane w okresie pełnienia obowiązków inspektora szkolnego, opierał w znacznej mierze na znajomości niemieckiego systemu oświaty, w pełni usprawiedliwiał „wchłanianie narodowości poszczególnych prowincji”. Chociaż żywo interesował się sprawami Walii i chociaż napisał studium na temat literatury celtyckiej, był jednocześnie przekonany, że „im prędzej język walijski zniknie (…) tym lepiej”. Ministerstwa Oświaty, które coraz energiczniej wtłaczały angielską kulturę do szkół podstawowych w Walii, zasługiwały, jego zdaniem, na pochwałę.
Nie można zatem przyklejać polityce germanizacji w pruskiej Polsce etykiety czegoś wyjątkowo barbarzyńskiego. W ogólnych zarysach pokrywała się ona z analogicznymi programami modernizacji społecznej, wprowadzanymi w życie na terenie całej Europy (a także, mutatis mutandis, z programami kulturowej polonizacji opracowywanymi w niepodległej Polsce po r. 1918). Godna uwagi była może tylko sumienność i nieustępliwość w jej prowadzeniu, a w konsekwencji — gwałtowność reakcji Polaków.
Od tego czasu stało się rzeczą jasną, że stanowisko nowej Rzeszy Niemieckiej w kwestii poczucia narodowego Polaków będzie o wiele bardziej wrogie niż nastawienie dawnego rządu pruskiego kiedykolwiek w przeszłości. Z perspektywy czasu rok 1871 rysuje się jako punkt zwrotny. Akt proklamacji Rzeszy Niemieckiej, który się dokonał w pałacu wersalskim i który miał się okazać tak groźny w skutkach dla Europy Zachodniej, rzucił cień także na Europę Wschodnią. Od tego momentu dobry Prusak miał nie tylko pokazać, że jest lojalnym poddanym swego króla; musiał także sprostać swej reputacji „najlepszego z Niemców”. Zjednoczenie ziem niemieckich uczyniło z niemieckości probierz obywatelskiej szacowności w sposób, który nie miał w historii precedensu. W latach wcześniejszych nikt nigdy nie uważał, że polscy poddani państwa pruskiego są pod jakimkolwiek względem mniej „pruscy” niż obywatele będący Niemcami, Duńczykami, Francuzami czy Litwinami. W swym słynnym przemówieniu An mein Volk (Do mego ludu), wygłoszonym we Wrocławiu 17 marca 1813 roku z okazji ponownego przystąpienia Prus do wojny z Napoleonem, Fryderyk Wilhelm III zwracał się osobno do ludów wchodzących w skład jego królestwa — mieszkańców Brandenburgii, Prus, Śląska, Litwy — apelując do nich o podjęcie wspólnego wysiłku w walce ze wspólnym ciemięzcą. W owym czasie autor przemówienia, kanclerz Theodor von Hippel, nie uważał ani polskojęzycznej części ludności, ani też Niemców za godnych osobnej wzmianki. Istnieje wiele pochodzących z tego czasu materiałów, które wskazują na to, że polskojęzyczni poddani króla pruskiego uważali się nie tyle za „pruskich Polaków”, ile za „polskich Prusaków”; w okresie późniejszym podobne sformułowanie mogłoby uchodzić za wewnętrzną sprzeczność. Pomysł klasyfikowania mieszkańców Królestwa na podstawie języka, jakiego używali, był zupełnie obcy epoce przednacjonalistycznej. W r. 1835, w odpowiedzi na jedną z wcześniejszych prób przeprowadzenia spisu językowego ludności, pan na Łęgowie (Langenau) na Mazurach, Samuel von Polenz, zredagował następujący elaborat:
W tutejszych dobrach jest 52 męskich osobników i 59 żeńskich osobników, władających zarówno niemiecką, jak i polską mową, 8 osób rodzaju męskiego i 11 osób rodzaju żeńskiego, które tylko po polsku mówią, ale też nieco gadają łamaną niemczyzną, 15 osób rodzaju męskiego i 12 osób rodzaju żeńskiego, które mówią tylko po niemiecku, jedna osoba rodzaju męskiego, która mówi po niemiecku, polsku, francusku, łacinie, a także trochę po grecku, jedna osoba rodzaju męskiego, która mówi po niemiecku, łacinie, francusku i hebrąjsku, jedna osoba rodzaju męskiego, która mówi po rosyjsku, 16 osobników męskich i 19 żeńskich, którzy jeszcze żadnym językiem nie mówią ani nie piszą, a tylko krzyczą i gaworzą[96].
Byłoby oczywiście rzeczą zupełnie niewłaściwą, gdyby urzędnik obarczony zadaniem policzenia ludności niemieckojęzycznej uznał na podstawie tego elaboratu, że wśród mieszkańców Łęgowa jest 175 „Niemców” i 20 „Polaków” (w tym ów jedyny Rosjanin). Ale byłoby równie niesłusznie wyobrażać sobie, że większość z nich była Polakami. Byli po prostu jednocześnie Niemcami i Polakami, wszyscy zaś — bez względu na język, jakim się posługiwali — byli przede wszystkim Prusakami.
Rozróżnienia tego rodzaju, zrozumiałe dla każdego, kto żył za panowania Fryderyka Wilhelma, były czymś zupełnie nie do pomyślenia w epoce Wilhelma.
Tak więc na przestrzeni XIX w. stosunki między nacjonalizmem polskim i niemieckim uległy całkowitemu odwróceniu. W okresie przed 1848 r. zarówno Polacy, jak i Niemcy uważali się nawzajem za sprzymierzeńców w walce przeciwko imperiom dynastycznym. W dziedzinie polityki Prus kwestia zjednoczenia Niemiec miała zwolenników w lewicy. Broniła jej liberalna opozycja, podczas gdy konserwatywny dwór i rząd panicznie się jej bały; uważano ją za rzecz całkowicie możliwą do pogodzenia z niezależnością Polski. Karol Marks był tylko jednym z tych wielu postępowych Niemców, poruszonych tragedią powstania z 1831 roku i procesem berlińskim z r. 1847, którzy aspiracje Polaków i Niemców włączali w ramy jednego programu. Wraz z Engelsem dowodził:
Nikomu jednak niepodległość narodu polskiego nie jest bardziej niezbędna niż właśnie nam, Niemcom. Na czym opiera się głównie potęga reakcji w Europie od roku 1815, a po części nawet od pierwszej rewolucji francuskiej? Na Świętym Przymierzu rosyjsko-prusko-austriackim. Co zaś cementuje to Święte Przymierze? Rozbiory Polski, które przyniosły korzyść wszystkim trzem Sprzymierzonym. (…)
Oczywiście nie chodzi tu o stworzenie jakiegoś pozoru Polski — pisali — idzie o stworzenie państwa zdolnego do życia. Polska musi zajmować co najmniej obszar z 1772 roku, musi mieć nie tylko dorzecze swych wielkich rzek, lecz także ich ujścia i musi chociażby nad Bałtykiem posiadać duży pas wybrzeża[97].
Sam Marks trwał przy tych poglądach do końca życia. Ale rok 1848 zapoczątkował epokę niepewności. W r. 1848 uwagi niemieckich liberałów nie uszedł fakt, że Polacy z Poznańskiego starali się przeszkodzić pełnemu zjednoczeniu Niemiec.
Jednym z tych, którzy ostro zareagowali, był Fryderyk Engels. Pisząc do Marksa 23 maja 1851 r. w sprawie Wielkopolski, dał wyraz opiniom, które jeszcze trzy lata wcześniej byłyby całkowicie nie do przyjęcia:
Im więcej rozmyślam nad historią, tym jaśniej widzę, że Polacy są une nation foutue [narodem skazanym na zagładę], którym można tylko dopóty posługiwać się jako narzędziem, dopóki sama Rosja nie zostanie wciągnięta w wir rewolucji agrarnej. Od tej chwili Polska nie będzie już miała żadnej raison—d‘etre [racji bytu]. Polacy nie zapisali się nigdy w historii niczym prócz walecznych i głupich bijatyk. Nie można nawet przytoczyć ani jednego wypadku, w którym Polska, choćby tylko w stosunku do Rosji, reprezentowałaby z powodzeniem postęp lub dokonała czegoś o historycznym znaczeniu[98].
Kontrast między tym, co pisali Marks i Engels w 1848 r., a tym, co pisał Engels w r. 1851, pięknie ilustruje zmianę, jaka jeszcze wtedy zachodziła w niemieckiej opinii. Sam Engels odwołał swój antypolski wybuch, aby utrzymać solidarność z Marksem. Ale w przypadku większości Niemców zmiana frontu okazała się trwała. Za rządów Bismarcka zjednoczenie Niemiec zaakceptowała pruska prawica, a po roku 1871 zarówno lewica, jak i prawica witały zjednoczoną i zwycięską Rzeszę z taką samą radością. Wszelkie próby kwestionowania integralności cesarstwa były traktowane jako przejawy zdradzieckiego zagrożenia powszechnego bezpieczeństwa i dobrobytu. We wszystkich nacjonalistycznych debatach warstwy rządzące Prus wykazywały skłonność do przyjmowania wyniosłej i neutralnej pozy, osądzając każdą formę nacjonalizmu — bez względu na to, czy był to nacjonalizm polski czy niemiecki —jako rzecz wulgarną, niepotrzebną i poniżej własnej godności. Ale w tej samej mierze, w jakiej poglądy Prusaków stopniowo poddawały się wpływom nowych uniesień Rzeszy, mogła rosnąć wrogość Niemców w stosunku do polskiego nacjonalizmu. Polacy zaś odpowiadali pięknym za nadobne.
W ostatnich dziesięcioleciach przed wybuchem I wojny światowej postawy obu stron uległy zaostrzeniu. Po stronie niemieckiej histeryczny szowinizm epoki Wilhelma II czynił szybkie postępy. W 1894 r. w Poznaniu założono niemieckie stowarzyszenie do spraw wschodnich pod nazwą Deutscher Ostmarkenverein, którego zadaniem było propagowanie niemieckiej kultury i niemieckich interesów.
Znane Polakom jako „Hakata” (od pierwszych liter nazwisk trójki jej założycieli: F. Hansemanna, H. Kennemanna i H. Tiedemanna), stowarzyszenie szybko zyskało sobie opinię potężnego ekstremistycznego lobby. Niektóre z jego haseł nasuwali na myśl nazistowskie przemowy o Lebensraum[99]. Nasilały się małostkowe antypolskie posunięcia. Zniemczano nazwy ulic i oficjalne napisy — nawet na tablicah cmentarnych i w publicznych szaletach. Nazwę „Inowrocław” zmieniono na Hohensalza, podobnie jak nazwy wielu innych miejscowości. Premie wypłacano już nie tylko nauczycielom, ale wszystkim niemieckim urzędnikom, którzy godzili się obejmować stanowiska we wschodnich prowincjach. Poznań miał więcej pracowników administracji rządowej niż jakiekolwiek inne miasto imperium. Dzięki specjalnym dotacjom budowano szkoły, linie kolejowe, biblioteki i muzea.
Czyniono wszystko, aby podsycić i rozpalić poczucie braku bezpieczeństwa wśród niemieckiej części ludności. Za szowinistyczną modą poszli nawet socjaliści. Max
Weber, który na dowód lojalności wstąpił w szeregi Związku Wszechniemieckiego, przy jakiejś okazji oświadczył publicznie: „Tylko my, Niemcy, mogliśmy zrobić z tych Polaków istoty ludzkie”[100]. Wśród Polaków nastroje narodowościowe rozszerzały się na warstwy społeczne i obszary, które dotąd rzadko uważały się za polskie.
Polski ruch narodowy, znany niemieckim oficjałom jako Agitationspartei, zapuszczał korzenie we wszystkich polskich prowincjach. W Wielkopolsce osiągnął rozmiary prawdziwego ruchu masowego. W maju 1901 r. w miejscowości
Września (Wreschen) w pobliżu Poznania rozpoczął się strajk szkolny będący protestem przeciwko wprowadzeniu języka niemieckiego jako języka wykładowego na lekcjach religii. Dzieci, które nie przyszły do szkoły, poddano chłoście. Rodziców, którzy udzielili im poparcia, wtrącono do więzienia. W latach 1906—07 strajki ogarnęły niemal połowę szkół na terenie prowincji. Na Śląsku w latach dziewięćdziesiątych pojawiła się polska prasa, a także — w osobach Wojciecha Korfantego (1873—1939) i Adama Napieralskiego (1861—1928) — pierwsi polscy posłowie do Reichstagu. Wśród Kaszubów stało się popularne niesłychane hasło, ukute przez poetę Hieronima Derdowskiego: „Nie ma Kaszeb bez Polonii i bez Kaszeb Polsci”. W Prusach Wschodnich w 1890 r. wybrano w Olsztynie pierwszego w dziejach kandydata na posła do Landtagu. Zakrojone na tak szeroką skalę odrodzenie poczucia narodowego było rzeczą nie do pomyślenia jeszcze w poprzednim pokoleniu.
W tym stadium rozwoju wydarzeń przejawy nacjonalizmu niemieckiego i polskiego z pozycji bezstronnego obserwatora wydawały się do siebie uderzająco podobne. Jeden i drugi kultywował mity na temat wyłączności własnej rasy i kultury; oba były przekonane o własnej niepowtarzalnej misji wprowadzenia cywilizacji do wschodniej Europy; każdy widział w drugim „reakcyjną” przeszkodę na drodze do zdobycia własnych „praw” i uzurpatora „w pradawnym kraju swych przodków”. Polski szlachcic, który sprzedawał swoje majątki Komisji Kolonizacyjnej, był uważany za renegata w tej samej mierze, co Niemiec, który ożenił się z Polką.
W Prusach epoki fin de siecle’u rozniecaniu wzrastających antagonizmów polsko—niemieckich służyły historyczne symbole. Poddając się rozgorączkowanej wyobraźni późnego gotyckiego romantyzmu, Niemcy ze wschodnich prowincji odczuwali pokusę przyjęcia na siebie roli potomków zakonu Krzyżaków — owej ustawionej w bojowym szyku garstki wyćwiczonych i oddanych sprawie rycerzy, dzielnie stawiających czoło naporowi pogańskich band. Nie było czystym przypadkiem, że podczas oficjalnej wizyty cesarza Wilhelma II w Malborku z okazji uroczystości związanych z ukończeniem odbudowy zamku władcę powitali wysocy urzędnicy ubrani w wypożyczone z teatru kolczugi, hełmy i peleryny krzyżowców. Przemówienia cesarza, w których kładł nacisk na chlubną przeszłość „Niemieckiego Wschodu”, były zręcznie obliczone na to, aby trafiać w czułe miejsca Polaków. Polacy ochoczo przyjmowali rzucane im wyzwanie. Podnosiło ich na duchu przypomnienie średniowiecznych zapasów, w których Królestwo Polskie odniosło w końcu pełne triumfu zwycięstwo. Wojny XIV i XV wieku staczali na nowo uczeni i dziennikarze na łamach wszystkich czasopism i popularnych magazynów epoki. W 1900 r. Henryk Sienkiewicz wydał swą bestsellerową powieść Krzyżacy — polski odpowiednik Ivanhoe Waltera Scotta — której bohater, młody Polak Zbyszko, dokonuje wzruszających, pełnych odwagi czynów, aby wydrzeć swą ukochaną Danuśkę ze szponów nikczemnych rycerzy Wielkiego Mistrza. W r. 1910, z okazji pięćsetnej rocznicy bitwy pod Grunwaldem, ogłoszono powszechną subskrypcję na pokrycie kosztów pomnika mającego upamiętnić zwycięstwo Polaków. Wypędzeni z terenu Prus przez wrogość pruskich urzędników autorzy projektu zmuszeni byli postawić swój pomnik w austriackiej Galicji, w Krakowie, gdzie 15 lipca jego odsłonięcia dokonał Ignacy Paderewski, przy akompaniamencie porywającego hymnu, którego słowa napisała specjalnie na tę okazję Maria Konopnicka:
Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród,
Nie damy pogrześć mowy!
Polski my naród, polski lud,
Królewski szczep piastowy,
Nie damy, by nas zniemczył wróg…
— Tak nam dopomóż Bóg!
Do krwi ostatniej kropli z żył
Bronić będziemy Ducha,
Aż się rozpadnie w proch i w pył
Krzyżacka zawierucha.
Twierdzą nam będzie każdy próg…
— Tak nam dopomóż Bóg!
Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz
Ni dzieci nam germanii.
Orężny wstanie hufiec nasz,
Duch będzie nam hetmanił,
Pójdziem, gdy zabrzmi złoty róg…
— Tak nam dopomóż Bóg![101]
Mimo takich przejawów animozji aspiracje polityczne Polaków w Niemczech do końca pozostały skromne. Lojalność wobec Prus nie straciła na sile; uznanie dla solidnych korzyści materialnych płynących z niemieckich rządów było rzeczą powszechną; uczucie nienawiści do Rosji łączyło wszystkich[102]. W miarę jak konflikt między dwoma wielkimi cesarstwami stawał się coraz bardziej prawdopodobny, sporadyczne nadzieje na zjednoczoną Polskę ustępowały na ogół obawom przed rosyjską inwazją, na którą były oczywiście narażone wszystkie wschodnie prowincje. W Reichstagu Koło Polskie zachowało swój społeczny konserwatyzm oraz taktyczną ostrożność. W okresie kanclerstwa Capriviego w zamian za czysto nominalne ustępstwa członkowie Koła głosowali unisono z rządem z tak niezawodną monotonią, że prezes Koła, Józef Teodor Kościelski (1845—1911), zyskał sobie przydomek „niemieckiego admirała”. W r. 1914 Polacy bez mrugnięcia okiem głosowali za przyznaniem kredytów wojennych. Ich poparcie dla wojennych trudów państw centralnych zyskało błogosławieństwo arcybiskupa Likowskiego.
Podczas wojny zdarzało się czasem, że polscy poborowi w niemieckiej armii pisali do domu listy w tonie płomiennej nadziei, że z wojennej zawieruchy wyłoni się niepodległa Polska. Znaczne podniecenie wywołało zajęcie Warszawy przez niemieckie wojska w sierpniu 1915 roku; w tym samym roku, 18 grudnia, zadowolony z siebie Reichstag ustąpił przed żądaniami ponownego utworzenia Królestwa Kongresowego pod auspicjami Niemiec. Nie uczyniono jednak nic w kierunku przyłączenia do niego innych polskich prowincji w Prusach, nie było żadnej możliwości, aby je od Prus odłączyć. Przez cały czas trwania Wielkiej Wojny setki tysięcy Polaków maszerowało w takt marsza Preussens Gloria, przez cały czas myśląc wyłącznie o tym, aby utrzymać krok. Regimenty pomorskie, śląskie, pruskie i poznańskie służyły na wszystkich frontach, odznaczając się w boju. Nigdy nie było ani cienia buntu, żadnego spisku, żadnego „wschodniego powstania”, dopóki ta cudowna niemiecka muzyka nie ucichła nagle ze swojej własnej woli.
W 1918 r. pustka, jaką pozostawiła po sobie rewolucja w Berlinie i abdykacja Kajzera, była tym bardziej bolesna, że poprzedziły ją tak wielkie ofiary. 26 grudnia Ignacy Paderewski przejechał przez Poznań w drodze do Warszawy, przypłynąwszy uprzednio do Szczecina na pokładzie niszczyciela Floty Królewskiej, „HMS Concord”.
Powitał go wybuch powszechnych uczuć. Tłumy wyszły na ulice. Niemiecki garnizon przepędzono. Po krótkotrwałych zamieszkach prowincja została wyzwolona. Dwa miesiące spontanicznego buntu wystarczyły dla odkupienia 125 lat „obcej okupacji”. Posen znów stał się Poznaniem i dołączył do Rzeczypospolitej Polskiej[103].
Na innych terenach porozumienie polsko-niemieckie nie nastąpiło tak prędko. Traktat wersalski przyznawał Polsce część Pomorza, tzw. Korytarz, ale Gdańskowi pozostawiał status Wolnego Miasta, sprawę zaś Górnego Śląska, Olsztyna i Kwidzyna (Marienwerder) pozostawiał decyzji powszechnego plebiscytu. Trzy powstania śląskie nie przyniosły rozwiązania problemu. Ostateczna likwidacja zaboru pruskiego nastąpiła dopiero w 1945 roku. Towarzyszyło jej masowe wygnanie milionów Niemców. Stare pruskie motto głosiło: Suum cuique — „każdemu to, co mu się należy”, i tak się też stało. Postanowienie nr 46 wydane 27 lutego 1947 przez Sojuszniczą Radę Kontroli głosiło: „państwo pruskie wraz z centralnym rządem i jego agenturami zostaje niniejszym zniesione”. Był to akt brutalnej sprawiedliwości dziwnie przypominający rozbiór sprzed stuleci. Ostateczny rozbiór Prus okazał się jeszcze bardziej ostateczny niż rozbiory Polski.