I. NARÓD. Rozwój nowożytnego narodu polskiego. (1772—1945)

Wśród demokracji Zachodu nacjonalizm rzadko wzbudzał żywe uznanie lub sympatię. Na przestrzeni dwóch stuleci, jakie minęły od czasu, gdy pojęcia przynależności państwowej, narodowej niezawisłości i wyzwolenia narodowego znalazły swój pierwszy spójny wyraz podczas rewolucji francuskiej, dotarły one do wszystkich części Europy, a więc i do najdalszych zakątków kuli ziemskiej; mimo to w świecie anglosaskim znajdowały mniejsze zrozumienie niż w większości innych miejsc świata. Zwłaszcza w łonie ustabilizowanych wspólnot politycznych Wielkiej Brytanii i Ameryki, gdzie demokratyczne instytucje od najdawniejszych czasów miały solidne oparcie w przyjętej zasadzie demokratycznej większości, brak było zbyt silnych motywów po temu, aby kwestionować legalne podstawy państwa lub dawać wyraz nadmiernej trosce o prawa mniejszości. Do niedawna odrębność interesów Szkotów, Walijczyków, Anglików czy nawet Irlandczyków wywoływała zaledwie okresowe ataki irytacji wśród ludności brytyjskiej — podobnie jak interesy Murzynów, amerykańskich Indian, Meksykanów czy Kanadyjczyków z Quebecu wśród mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Liberalni przywódcy, absolutnie przekonani o uniwersalnych dobrodziejstwach Wolności i Demokracji wyniesionej na ołtarze tradycji Westminsteru czy Konstytucji amerykańskiej, zazwyczaj upatrywali w nacjonalizmie niepotrzebną dywersję przeciw ich podstawowym celom i skłonni byli uważać go za rzecz z gruntu nieliberalną i niedemokratyczną. W oczach wielu liberałów „narody” są niemal z definicji samolubne, irracjonalne i niszczycielskie; natomiast „państwa”, bez względu na wady, jakie mogłyby wykazywać w takim czy innym okresie, są przynajmniej potencjalnie reformowalne. Tradycyjne anglo-amerykańskie przekonania panujące w tym względzie zostały już dawno wyraźnie sformułowane przez seniora wiktoriańskich historyków. Lorda Actona. „Naród może czasem zostać stworzony przez państwo”, pisał Acton, „ale tworzenie państwa przez naród jest sprzeczne z naturą”[1].

Pogląd ten, który przeważa w wielu anglojęzycznych pracach historycznych, pozostaje w oczywistej sprzeczności z wydarzeniami w Europie Wschodniej, gdzie rozwój nacjonalizmu, narodów i państw narodowościowych dał początek najistotniejszym przemianom, jakie zaszły na przestrzeni ostatnich dwustu lat. Z jednej strony, nacjonalizm odmawia przyznania, że w pewnych określonych warunkach dyktatura mogłaby się spotkać z powszechnym poparciem lub też, że demokracje mogłyby snuć jakiekolwiek wrogie lub agresywne plany. Odrzucając tę możliwość, często przeczy temu, o czym świadczy praktyka. Z drugiej strony natomiast, z racji charakterystycznej dla siebie obsesji na temat reguł i procedur prawnych, żywi nieuzasadnioną wiarę w skuteczność reform konstytucyjnych, które mogą mieć niezbyt istotny związek z panującymi warunkami społecznymi i kulturowymi. Stąd też w takich rejonach świata jak Europa Wschodnia, gdzie regułę Prawa podporządkowywano zazwyczaj względom wygody politycznej, zachodni mężowie stanu na ogół o wiele większą wagę przywiązywali do reform państw już istniejących niż do tworzenia państw nowych. Niepoprawni optymiści, nieodmiennie wierzący w gotowość autokratów i przywódców rządów totalitarnych do wyznania własnych grzechów i poprawy, wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu wiecznie żywią nadzieję na to, że status quo da się w jakiś sposób uratować bez odwoływania się do przemocy i rewolucji. Dziś tak samo żarliwie marzą o „liberalizacji” Związku Radzieckiego, jak niegdyś marzyli o reformie carskiej Rosji i zachowaniu monarchii austro-węgierskiej. Obawiając się, że nowe państwa narodowościowe mogą się okazać instytucjami równie represyjnymi jak dynastyczne imperia, przyjmują ich powstanie z niechęcią i niemałą dozą sceptycyzmu. Z tego też powodu w sposób paradoksalny i pozostając w oczywistej sprzeczności ze swymi rzekomo liberalnymi zasadami, nigdy nie spieszą się z udzieleniem czynnej pomocy przeciągającym się walkom stronnictw narodowościowych przeciwko autokracji i tyranii.

Jak należałoby się spodziewać, niemal wszystkie standardowe prace pisane na Zachodzie na temat nacjonalizmu zajmują stanowisko wrogie wobec Polski, nadają tej kwestii status „drugorzędny” lub wręcz ją ignorują.

W Europie Wschodniej, gdzie panujące warunki polityczne różniły się znacznie od środowiska politycznego Zachodu, przyjmowano bardzo odmienne postawy wobec nacjonalizmu. Dopóki trwały dynastyczne imperia, walka o władzę toczyła się głównie między skrajnie konserwatywnymi obrońcami rządzącego systemu a rzeszami rewolucjonistów różnego autoramentu, którzy nie widzieli żadnej nadziei na postęp aż do czasu, gdy reżimy imperiów zostaną zastąpione jakąś nową, sprawiedliwszą formą bytu państwowego. Reformizm typu zachodniego był zarezerwowany dla niewielkiej mniejszości intelektualistów z klasy średniej. W tym kontekście zwolenników licznych ruchów narodowościowych, których ostateczny cel — utworzenie niepodległych państw narodowościowych — był z gruntu nie do pogodzenia z integralnością imperiów, trzeba zaliczyć do elementów rewolucyjnych, mimo że często wzdragali się przed użyciem rewolucyjnych metod. Nie dostrzegali oni najmniejszej sprzeczności między Nacjonalizmem i Demokracją i woleli w pierwszym widzieć naturalną gwarancję drugiej.

Jądro tych ruchów stanowiły nieodmiennie grupy aktywistów, żarliwie oddanych klasycznemu paradoksowi demokracji walczącej środkami niedemokratycznymi. Dla owych aktywistów odwoływanie się do przemocy nie musiało się wiązać z ich własną filozofią czy dążeniami, podyktowane było natomiast opartą na przemocy naturą systemów, przeciwko którym występowali. W sytuacji, w której całe życie polityczne było zmrożone na kość przez pokolenia autokratycznych rządów, idea stopniowych reform czy „ewolucji politycznej” — podobnie jak pomysł, aby stopić masło, wkładając je do lodówki — zawsze pozostawała nierealna. Co więcej, obraz zachodnich liberałów z całym spokojem potępiających postępowanie ludzi, których ideały raz za razem poddawane były próbie ognia, jest równie śmieszny jak odrażający. Robi się smutno na myśl, że zachodni liberałowie wykazują nieszczęśliwą skłonność do opowiadania się po stronie panujących mocarstw, a przeciw tym właśnie mieszkańcom wschodniej Europy, którzy wyznają zasady najbliższe ich własnym.

Nie można, oczywiście, rozwiązać ostatecznie problemu rozbieżności opinii na temat etyki Nacjonalizmu. Podobnie jak Demokracja czy Autokracja, sam w sobie Nacjonalizm nie jest ani zły, ani dobry. Można go oceniać wyłącznie w odniesieniu do szczególnych motywów jakiejś szczególnej grupy jego zwolenników.

Zależnie od okoliczności przyznawali się do niego zarówno szlachetni idealiści, jak i cyniczni dranie, dla których środek jest sam w sobie celem. Można mówić o nacjonalistach demokratycznych i niedemokratycznych, o nacjonalistach wielkodusznych i podłych, o nacjonalistach umiarkowanych i o fanatykach. Jedyną rzeczą, jaka ich łączy, jest przekonanie, że ich narody mają niezbywalne prawo do kierowania swoim własnym losem. Dla historyka Nacjonalizm, a także narody, które Nacjonalizm powołał do istnienia, są obiektywnymi bytami, których dokonania należy rejestrować i opisywać. Ostateczny osąd moralny trzeba pozostawić innym. Historia polskiego Nacjonalizmu i polskiego narodu nie jest pod tym względem wyjątkiem.

Przez więcej niż 150 lat, od chwili abdykacji Stanisława Augusta 25 listopada 1795 r. po dzień wycofania się wojsk niemieckich z Warszawy 17 stycznia 1945 r., „Polska” pozostawała niemal wyłącznie nazwą. Podobnie jak dziś Armenia czy Macedonia, których nazwy niosą ze sobą żywe wspomnienie dawnych władców i imperiów, praktycznie rzecz biorąc, słowo to rzadko znaczyło coś więcej niż obszar określony przez czynniki kulturowe, językowe czy administracyjne, położony na terytorium trzech różnych państw. Żadne z państw utworzonych na ziemiach Rzeczypospolitej Polski i Litwy nie mogło rościć sobie pretensji do roli jej następcy.

W zaledwie kilku z nich większość mieszkańców mogłaby się była nazwać „Polakami”. Księstwo Warszawskie (1807—15) jedynie maskowało rzeczywistość napoleońskiej okupacji. Wielkie Księstwo Poznańskie w Prusach (1815—49) oraz Królestwo Galicj i i Lodomerii (1772—1918) w Austrii były pięknymi nazwami nadanymi prowincjom poszczególnych mocarstw. Pierwsze z nich zostało zdławione za to, że domagało się statusu pełnej autonomii, którą drugie otrzymało dopiero w latach 1868—75, Królestwo Polskie (czyli Królestwo Kongresowe lub Kongresówka, 1815—74) oraz Rzeczpospolita Krakowska (1815—46) zostały rozwiązane na przekór międzynarodowym statutom, które powołały je do istnienia. Odrodzenie „Królestwa Polski” pod auspicjami Niemiec w 1916 r. nigdy nie wyszło poza stadium embrionalne, a i tak zakończyło się poronieniem. Jak większość pozostałych eksperymentów w dziedzinie państwowości polskiej, jakie podejmowano w poprzednim stuleciu, było szyderstwem z rozsądku tych, których miało usatysfakcjonować. W tym świetle Drugą Rzeczpospolitą (1918—39) okresu międzywojennego trzeba uważać za krótkie interludium w nieprzerwanym strumieniu bezpaństwowości. Jej rząd, który został zmuszony do udania się na wygnanie we wrześniu 1939 r., po blisko czterdziestu latach wciąż jeszcze istnieje w Londynie i w kategoriach polskiego prawa można by go nadal uważać za instytucję, która przechowuje konstytucyjną praworządność[2]. Rząd ten jednak nigdy nie odzyskał władzy nad terytorium swego kraju i w czerwcu 1945 r. przestał być oficjalnie uznawany przez większość światowych mocarstw. Nawet na Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej (utworzonej w 1945 r. i oficjalnie zatwierdzonej konstytucyjnie w 1952 r.), której rząd od czasu drugiej wojny światowej sprawuje rzeczywistą władzę, ciążą poważne ograniczenia suwerenności. Tak więc przez większość okresu historii nowożytnej brak własnego państwa był normalną sytuacją Polaków. Prawdziwa niepodległość rzadko bywała czymś więcej niż iluzją. (Patrz Rys. A). Rys. A. Przynależność ziem Polski i Litwy w latach 1772—1945

Na przestrzeni tych pięciu czy sześciu pokoleń, kiedy „Polska” nie istniała w sensie fizycznym, można było abstrakcyjnie wspominać jej przeszłość lub snuć marzenia o jej przyszłości, natomiast w teraźniejszości można było ją sobie jedynie wyobrażać. Nie tylko rozerwano ją na trzy części: zamieniono ją w ulotny obłok, wyparowała, rozpłynęła się w powietrzu, rozbita na miliony niewidocznych gołym okiem cząsteczek. Istniało tyle różnych „Polsk”, ilu było ludzi, którzy chcieli je dojrzeć, tylu „królów Polski”, ilu zechciało panować w królestwach własnej wyobraźni. Jej z gruntu duchowy charakter podkreślali wszyscy najwrażliwsi zagraniczni obserwatorzy XIX wieku — od Helmuta von Moltke, który w czasie pobytu na jej ziemiach w latach 1828—31 od razu je sobie upodobał, po J. H. Sutherlanda Edwardsa, korespondenta gazety „The Times”, przebywającego tu w latach 1861—63, oraz Duńczyka Georga Brandesa, który w latach 80. i 90. notował swoje wrażenia z Polski[3]. Jej atrybuty najlepiej potrafi opisać poezja, metafora i przypowieść.

Była wyzwaniem, na które odpowiedzieli wszyscy poeci, romantycy i patrioci, żaden jednak nie uczynił tego równie skutecznie, jak Adam Mickiewicz:

Na początku była wiara w jednego BOGA, i była Wolność na świecie. I nie było praw, tylko wola Boga, i nie było panów i niewolników, tylko patriarchowie i dzieci ich. Ale potem ludzie wyrzekli się BOGA jednego i naczynili sobie bałwanów, i kłaniali się im (…). Przeto BÓG zesłał na bałwochwalców największą karę, to jest niewolę. (…)

Królowie tedy wyrzekłszy się CHRYSTUSA, porobili nowe bogi, bałwany i postawili je przed obliczem Narodów, i kazali im kłaniać się (…). I tak zrobili królowie dla Francuzów bałwana, i nazwali go honor, a był to ten sam bałwan, który za czasów pogańskich nazywał się cielcem złotym. Zaś Hiszpanom zrobił król bałwana, którego nazwał preponderencją polityczną albo influencją polityczną, czyli mocą i władzą, a był to ten sam bałwan, który Asyryjczykowie czcili pod imieniem Baala (…). A zaś Anglikom zrobił król bałwana, którego nazwał panowaniem na morzu i handlem, a był to ten sam bałwan, który się nazywał dawniej Mamonem. A zaś Niemcom zrobiono bałwana, który się nazywał Brodsinn, czyli Dobrobyt, a był to ten sam bałwan, który się nazywał dawniej Molochem (…). I zapomniały narody, iż od jednego pochodzą Ojca (…). Na koniec w Europie bałwochwalskiej nastało trzech królów (…) trójca szatańska (…), Fryderyk, którego imię znaczy przyjaciel pokoju (…), Katarzyna (…) znaczy po grecku czysta (…), zaś Maria Teresa nosiła imię najpokorniejszej i niepokalanej Matki Zbawiciela (…). Imiona tych trzech królów (…) były to trzy bluźnierstwa, a ich życia trzy zbrodnie, a ich pamięć trzy przeklęstwa. (…) Tedy owa trójca (…) wyrobiła nowego bałwana najobrzydliwszego ze wszystkich, i nazwała tego bałwana Interes, a tego bałwana nie znano u pogan dawnych (…).

Ale jeden Naród polski nie kłaniał się nowemu bałwanowi (…). I rzekła na koniec Polska: Ktokolwiek przyjdzie do mnie, będzie wolny i równy, gdyż ja jestem WOLNOŚĆ. Ale królowie posłyszawszy o tym, zatrwożyli się w sercach swych i rzekli: (…) Pójdźmy, zabijmy Naród ten. I uknowali między sobą zdradę. (…) I umęczono Naród polski i złożono w grobie, a królowie wykrzyknęli: Zabiliśmy i pokonaliśmy Wolność. A wykrzyknęli głupio (…). Bo Naród polski nie umarł, ciało jego leży w grobie, a dusza jego zstąpiła z ziemi, to jest z życia publicznego, do otchłani, to jest do życia domowego ludów cierpiących niewolę w kraju (…). A trzeciego dnia dusza wróci do ciała i Naród zmartwychwstanie i uwolni wszystkie ludy Europy z niewoli[4].

Kazimierz Brodziński (1791—1835) wyraził tę samą myśl prostszymi słowami:

Chwała Tobie, Chryste Panie!

Lud, który chodził Twym śladem,

Co Twoim cierpiał przykładem,

Z Tobą zmartwychwstanie[5].

Implikacje, jakie niesie ze sobą „zstąpienie do grobu” Polski, mają niezwykle doniosły wpływ na zadanie stojące przed historykiem. Urywa się gwałtownie szereg wątków społecznych, gospodarczych, konstytucjonalnych i dyplomatycznych, które dominują w badaniach nad okresem przedrozbiorowym. Skoro potomkowie obywateli Rzeczypospolitej Polski i Litwy zostali wcieleni do Rosji, Prus i Austrii, materialne aspekty ich życia są przedmiotem nie tyle historii Polski, ile historii Rosji, Prus lub Austrii. Z drugiej jednak strony, bezprecedensowej wagi nabierają wątki nowe. Na arenie działalności politycznej i międzynarodowej Polska pojawiała się tylko na krótko i sporadycznie. Natomiast w dziedzinie myśli politycznej nieprzerwanie zajmowała pozycję o doniosłym znaczeniu. Albowiem teraz Polska stała się Ideą. Istniała w umysłach ludzi, mimo że nie zawsze można ją było dostrzec na ziemi, w świecie materialnym. Historyk musi zatem odtąd skupić uwagę raczej na przekonaniach i aspiracjach ludzi. W szczególności zaś w kwestiach politycznych musi przebadać podstawowe zjawisko rozwoju polskiego narodu — jest to temat, któremu należy wobec nieistnienia polskiego państwa podporządkować wszystkie pozostałe.

Poczucie narodowe jest bowiem w gruncie rzeczy kwestią wiary — głębokim przekonaniem dotyczącym tożsamości danej jednostki. Nie jest to cecha wrodzona gatunkowi ludzkiemu i w życiu Europy trudno je odnaleźć, rozpatrując jakikolwiek okres poprzedzający nadejście rewolucji francuskiej. W wiekach XIX i XX rozwinęło się do nie znanych uprzednio rozmiarów, a w niektórych miejscach świata — jak na przykład we wschodniej Europie — stało się dominantą wszelkich aspektów życia politycznego i społecznego. Niestety — jeśli uwierzyć cynikom, jest to przekonanie oparte na błędnych kryteriach. Jak kiedyś zauważył Ernest Renan, „naród jest to społeczność złączona wspólnym błędnym przekonaniem na temat własnych początków oraz wspólną awersją do sąsiadów”. W każdym razie, nowożytny Naród można skutecznie zdefiniować jedynie jako grupę społeczną, której poszczególni członkowie, słusznie czy też niesłusznie przekonani o wspólnym pochodzeniu i wspólnym przeznaczeniu, połączeni są wspólnym poczuciem tożsamości. Świadomość narodowa określa stopień świadomości przynależenia do danego narodu. W konsekwencji Nacjonalizm jest doktryną wspólną wszystkim ruchom społecznym, które dążą do stworzenia narodu poprzez rozbudzanie świadomości narodowej ludzi oraz do zmobilizowania ich uczuć, tak aby stały się narzędziem działań politycznych. W tym sensie nacjonalista jest to ktoś, kto pochwala lub popiera cele Nacjonalizmu[6].

Czytelników anglosaskich należy ostrzec, uświadamiając im złożoność, w jaką uwikłana jest terminologia związana z tym tematem. Pomijając już fakt, że wielu autorów używa wymiennie takich terminów, jak: „naród”, „narodowość”, „lud”, „rasa” i „państwo”, nie zastanawiając się nad ich dokładnym znaczeniem, trzeba sobie zdawać sprawę ze znacznych rozbieżności w ich użyciu. Zarówno Brytyjczycy, jak i Amerykanie należą do społeczności politycznych, w których rozwojowi narodu w pojęciu nowożytnym patronowały władze rządzące państwem i gdzie w wyniku tego faktu pojęcie „narodowość” myli się systematycznie z pojęciem „obywatelstwa”. Zwłaszcza Amerykanie mają skłonność do używania słowa „naród” jako synonimu takich określeń, jak „obywatele”, „mieszkańcy kraju”, „ludność” czy też nawet „terytorium” państwa. W języku angielskim słowo nationality odnosi się nie tyle do prywatnych przekonań jednostki, ile do przeprowadzonej przez administrację oceny przydatności tejże jednostki do nadania jej prawnego statusu obywatela. Jest to coś, do czego się dochodzi nie poprzez refleksję nad własnymi przekonaniami, lecz składając podanie w Home Office lub Wydziale Imigracji. W tym sensie, jeśli się o kimś mówi, że jest narodowości brytyjskiej”, znaczy to tyle samo, co powiedzieć o nim, że jest „poddanym Jej Królewskiej Mości” czy „obywatelem Zjednoczonego Królestwa i Kolonii”, pojęcie „narodowości amerykańskiej” zaś odnosi się do każdego, kto ma prawny status obywatela Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.

Polacy natomiast należą do społeczności, która rozumianą w sensie nowożytnym narodowość uzyskała na drodze czynnej opozycji wobec polityki państw, na terenie których żyła. Narodowość polska to przekonanie, które w różnych okresach administracja mocarstw rozbiorowych starała się usilnie zdławić. Naród polski rekrutuje się z ludzi, którzy — godząc się z faktem, że są rosyjskimi, pruskimi lub austriackimi obywatelami, jednocześnie uparcie odmawiali przyznania, jakoby byli „Rosjanami”, „Prusakami” czy „Austriakami”. W takich okolicznościach Nacjonalizm polski propagowali w dużej mierze działacze, którzy starali się wykorzystywać świadomość narodową dla celów politycznych do gruntu sprzecznych z dążeniami władz państwowych. Pod tym względem udziałem Polaków był taki sam los, jakiego doświadczało wiele narodów Europy pozbawionych państwowości — od Bułgarów i Basków po Walonów, Łużyczan czy Walijczyków. (Warto w tym miejscu zauważyć, jak bardzo precyzyjna jest terminologia przyjęta w dzisiejszej Europie Wschodniej, gdzie zawsze przestrzegano rozróżnienia między „narodowością” a „obywatelstwem”. W dokumentach radzieckich, na przykład, wszystkich mieszkańców Związku Radzieckiego nazywa się „obywatelami radzieckimi”, pozostawiając im swobodę określania własnej narodowości — „rosyjskiej”, „białoruskiej”, „gruzińskiej”, „żydowskiej”, „uzbeckiej”, jakuckiej” itd. Niestety, w języku angielskim istnieje zwyczaj nazywania wszystkich obywateli radzieckich „Rosjanami”, bez względu na ich narodowość, przez co ulega zatarciu jedna z najbardziej istotnych cech charakteryzujących rzeczywistość wschodniej Europy).

Przypadek polski jest szczególnie złożony ze względu na to, że państwowości polskiej, mimo iż nie trwała nieprzerwanie, nie można całkowicie odmówić istnienia.

W dawnej Rzeczypospolitej sprzed 1795 r. narodowość polską można było rzeczywiście zdefiniować według kryterium lojalności wobec państwa. Termin „naród polski” był na ogół zarezerwowany dla tych mieszkańców kraju, którzy cieszyli się pełnią praw obywatelskich i politycznych, a więc wyłącznie dla szlachty. Nie odnosił się on ani do ojczystego języka człowieka, ani też do jego wyznania czy pochodzenia etnicznego. Stąd też było wielu „Polaków”, którym według współczesnych kategorii nie można by nadać tego miana; istniały też rzesze mówiących po polsku mieszkańców kraju, członków warstwy chłopskiej czy burżuazji, którzy nie uważali się za Polaków. W sytuacjach krańcowych — tak jak to miało np. miejsce w przypadku pewnego siedemnastowiecznego kleryka — można było spotkać takie określenia jak: canonicus cracoviensis, natione Polonus, genie Ruthenus, origine Judaeus (kanonik krakowski, narodowości polskiej, z urodzenia Rusin, z pochodzenia Żyd). Jednak gdy Rzeczpospolita została unicestwiona, dawne nazwy stopniowo utraciły znaczenie. Stare słowa nabrały nowego sensu i zaczęto ich używać na różne sposoby i dla różnych celów. Słowo „naród” utraciło dawne polityczne konotacje i w coraz większym stopniu zaczęło nabierać współczesnych podtekstów kulturowych i etnicznych.

Terminu „Polak” przestano używać w odniesieniu do tych spośród ludów dawnej Rzeczypospolitej, które wytwarzały sobie teraz własną narodową tożsamość — Niemców, Żydów, Ukraińców, Białorusinów czy Litwinów; jednocześnie zaś zazwyczaj rozszerzano je na wszystkich, którzy umieli mówić po polsku.

Mimo to pozostawało wiele niejednoznaczności. Każda z administracji mocarstw rozbiorowych stosowała w dziedzinie terminologii własne konwencje.

W oficjalnym języku Rosjan każdego, kto mieszkał na lewym brzegu Bugu, można było nazwać „Polakiem”, ponieważ był obywatelem Królestwa Kongresowego; jego sąsiad z prawego brzegu rzeki, nawet gdyby był jego rodzonym bratem, był „Rosjaninem”. Po r. 1874, gdy Królestwo Kongresowe zostało zlikwidowane, wszystkich zaliczono do „Rosjan”, bez względu na to, czy się to komuś podobało, czy nie. Nawet wśród samych Polaków panowało znaczne zróżnicowanie. Ludzie, którzy wyglądali restauracji państwa podobnego do dawnej Rzeczypospolitej, nadal myśleli o polskości w kategoriach nienarodowościowych. Mickiewicz, na przykład, nie widział żadnego powodu, dla którego nie miałby być jednocześnie „Polakiem” i „Litwinem”. Ten apostoł polskiej kultury rozpoczął swój najsłynniejszy poemat inwokacją nie do „Polski”, lecz do „Litwy”: „Litwo! Ojczyzno moja! ty jesteś jak zdrowie”[7]. Nieco później Józef Piłsudski dał wyraz takim samym uczuciom. Inni — których aspiracje całkowicie odbiegały od wszystkich historycznych precedensów — zaczęli traktować polskość jako cechę zarezerwowaną wyłącznie dla ludzi mówiących po polsku lub nawet wyłącznie dla polskich katolików.

Tak więc i tu także potrzebna jest wielka ostrożność. Nacjonaliści — w nie mniejszym stopniu niż urzędnicy państwowi — mają silną skłonność do narzucania terminom swoich własnych znaczeń. Po pierwsze, ponieważ termin „nacjonalista” w oficjalnym użyciu szybko nabiera odcienia pejoratywnego, stając się synonimem słów „separatysta” czy „podżegacz”, wolą określać się mianem „patriotów” lub „aktywistów”. Po drugie, przyjmują swoje własne prywatne kryteria, aby podnieść pojęcie narodu do rangi ekskluzywnej społeczności, odnosząc współczesne normy spójności narodowej do przeszłości, pomijając różnice stopnia identyfikacji różnych jednostek, ignorując złożoną sieć sprzecznych lojalności, w które wszyscy są uwikłani. Tak więc, według nacjonalistycznej argumentacji, mówiący po polsku chłop czy ktoś o brzmiącym z polska nazwisku będzie często uznany za „Polaka” bez względu na to, czy ma jakiekolwiek poczucie przynależności do narodu polskiego, czy też nie; ktoś, kto jest „prawdziwym Polakiem”, nie może jednocześnie być lojalnym sługą „obcego” państwa; naród polski uważany jest za ściśle zespoloną wspólnotę, dzielnie broniącą się przeciwko „wrogom”, „cudzoziemcom”, obcym „ciemięzcom” i „okupantom”. W nacjonalistycznych umysłach myśl, że pruski sierżant, rosyjski urzędnik czy austriacki hrabia mógłby być Polakiem w tym samym stopniu, co ludzie, których rzekomo dręczy, jest całkowicie nie do przyjęcia. Rzeczywistość była oczywiście nieco inna. Wiele jednostek utożsamia się z więcej niż z jednym narodem i żaden naród nie może rościć sobie uzasadnionych pretensji do jednomyślnego posłuszeństwa i wierności wszystkich swoich członków. Jest rzeczą istotną, aby mówiąc o „Polakach”, pamiętać, że używa się w ten sposób pewnego skrótu na określenie wspólnego mianownika dla zróżnicowanego zbioru jednostek ludzkich, które z osobna trafniej byłoby określać jako „potencjalnych Polaków”, „możliwych Polaków”, „proto-Polaków”, „częściowych Polaków”, „pół-Polaków”, „hiper-Polaków”, „super-Polaków”, „nie-Polaków”, „pro-Polaków”, „anty-Polaków”, „krypto-Polaków”, „pseudo-Polaków”, „ex-Polaków”, „dobrych Polaków”, „złych Polaków”, „Austro-Polaków”, „Ruso-Polaków”, „Pruso-Polaków” czy też — w sensie najbardziej historycznym — „polskich Austriaków”, „polskich Rosjan” lub „polskich Prusaków”.

Faktem jest, że naród polski jest produktem końcowym nowożytnego polskiego Nacjonalizmu. Jego rozwój przebiegał w sposób kapryśny i nierówny przez blisko dwa wieki, a ostateczny sukces był rzeczą bardzo niepewną przez większość okresu najnowszej historii. Ustalenie dokładnego momentu, w którym zaczął odgrywać istotną rolę w sprawach dotyczących ziem polskich, jest kwestią dyskusyjną. Niektórzy historycy utożsamiają go z decydującą datą 1864, kiedy to pewien stopień emancypacji społecznej towarzyszył narodowej manifestacji powstania styczniowego. Inni są skłonni odsunąć go do czasu odrodzenia się Państwa Polskiego w r. 1919. Najbardziej rygorystyczni obserwatorzy wysuwają argument, że proces rozwoju narodu można uznać za zakończony, dopiero poczynając od momentu, gdy jednolicie polska ludność, zgodnie świadoma własnej tożsamości narodowej, objęła niepodzielne panowanie na swoim własnym narodowym terytorium. A moment ten nadszedł dopiero w r. 1945[8].

Jeśli historie nowożytnej Europy w ogóle wspominając Polsce, to zazwyczaj zwracają uwagę na jeden jedyny temat, który zajmował umysły polityków epoki: na „sprawę polską”. Podobnie jak jego towarzyszka „sprawa wschodnia”, na przestrzeni minionych dwóch stuleci temat ten pojawiał się w programach niezliczonych konferencji i we wszystkich zestawach pytań egzaminacyjnych dla studentów. Także i w umysłach Polaków zajmował poczesne miejsce. Według bardzo starego dowcipu z repertuaru ambasadorów, kandydat z Polski uczestniczący w międzynarodowym konkursie na esej o słoniach miał przedstawić pracę zatytułowaną Słoń a sprawa polska. Bez przesady można powiedzieć, że ze wszystkich zwierząt, jakie można spotkać w dyplomatycznym ogrodzie zoologicznym współczesnej Europy, „sprawa polska” doprawdy jest słoniem — żeby nie powiedzieć: ptakiem dodo.

Dla dyplomatów — a także i dla tych, którzy dyplomatom dostarczali informacji — los dawnych ziem polskich nie był sprawą pozbawioną znaczenia. Podczas każdej z wielkich wojen toczonych na kontynencie europejskim terytorium podzielonej między zaborców Polski stawało się obszarem rzeczywistego lub potencjalnego braku stabilizacji, którego ostateczne losy wciąż na nowo kwestionowano. Podczas każdej z wielkich konferencji pokojowych — w Wiedniu w 1814—15, w Paryżu w 1919—20 oraz w Jałcie i Poczdamie w 1945 — przyszłość Polski stanowiła przedmiot licznych debat i długotrwałych dyskusji. W okresach między wojnami i konferencjami — od memoriału księcia Czartoryskiego z 1803 r. po projekt federacji polsko-czechosłowackiej z r. 1943 — wynajdowano kolejne skazane na niepowodzenie formuły, podejmując próby pogodzenia żądań ludu polskiego z interesami panujących mocarstw. Przez 150 lat sprawa polska była łamigłówką nie do rozwiązania, kwadraturą koła, dając początek stertom materiałów archiwalnych oraz oceanom analiz i opracowań[9].

Dla historyka Polski sprawa polska jest jednak tematem szczególnie jałowym. Jeśli któreś z dyplomatycznych memorandów dotyczących przyszłości Polski w ogóle wywarły decydujący wpływ na przebieg wydarzeń, to było takich dokumentów bardzo niewiele. Liczne spośród nich — jak na przykład memorandum księcia Czartoryskiego — pozostały jedynie martwą literą[10]. Niektóre — jak na przykład projekt polsko—czechosłowacki — zginęły z ręki polityków[11]. Jeszcze inne zostały po prostu zignorowane. Najistotniejsze z nich nie zdziałały nic, poza tym, że były wyrazem szczytnych dążeń ich autorów lub potwierdzeniem szczegółów wcześniej już osiągniętych układów politycznych. W Wiedniu na przykład politycy w żaden sposób nie mogli przekonać cara, aby zaniechał sprawowania kontroli nad krajem od dawna okupowanym przez jego zwycięskie wojska. W Paryżu przywódcy alianccy w żaden sposób nie mogli skłonić Piłsudskiego do podporządkowania się ich polityce. W Jałcie i Poczdamie ani Churchill, ani Roosevelt w żaden sposób nie mogli środkami dyplomatycznymi odwieść Stalina od realizacji rozwiązania, jakie wybrał. W każdym z tych krytycznych momentów decyzje nie zapadały przy stole konferencyjnym; decydowały aktualne warunki oraz ludzie, którzy praktycznie sprawowali władzę. W momentach mniej istotnych akcje dyplomatyczne liczyły się w jeszcze mniejszym stopniu. Poprzez cały okres historii nowożytnej noty, protesty i repliki w sprawie Polski sypały się gęsto jak jesienne liście, podczas gdy życie w Europie Wschodniej toczyło się niezmąconym trybem. Naród polski wyrósł z lat dziecinnych i osiągnął dojrzałość, nie zważając na to, co robili dyplomaci, i niczego im nie zawdzięcza.

Niektóre formy polskiej świadomości narodowej istniały oczywiście na długo przed rozbiorami. Nie ma jednak większego sensu sięgać w poszukiwaniu ich przejawów wstecz do epoki renesansu czy średniowiecza, kiedy problem narodowości nie odgrywał większej roli w kwestiach społecznych czy politycznych. Mimo to jednak w okresie „Potopu” w siedemnastym wieku, a z jeszcze większą ostrością w okresie wojen domowych wieku osiemnastego, obywatele Rzeczypospolitej Polski i Litwy musieli podawać w wątpliwość wiekowe tradycje lojalności i tożsamości. Podkopane zostały ideały politycznej lojalności, w myśl których zawsze zakładano, że „być Polakiem” znaczy być lojalnym poddanym polskiego króla Rzeczypospolitej. W sytuacji, jaka zapanowała po roku 1717, kiedy zarówno król, jak i Rzeczpospolita stały się marionetkami cara, „lojalność” zaczęto stopniowo utożsamiać z „kolaboracją” i „karierowiczostwem”. Jej miejsce zajęły umocnione więzi religijne i kulturalne. Stąd też dla człowieka uczciwego „dobrym obywatelem” był również ten, kto był gotów podjąć protest i opór; ten, kto — bezpieczny wobec obietnicy wiecznego zbawienia, jaką dawał Kościół — nie wahał się oddać życia w walce przeciwko ustalonemu porządkowi. Poglądy tego rodzaju były już rozpowszechnione wśród konfederatów barskich. Stanowią one wczesny przykład rewolucyjnego nacjonalizmu, który w następnej epoce miał zalać Europę i Amerykę. Od samego początku patriotyzm polski był związany z dysydenctwem i ruchem powstańczym.

Dla Polaków era rewolucji okazała się jednak gorzkim rozczarowaniem. Teoretycznie rewolucja francuska miała zastąpić skorumpowaną i ciemiężczą władzę dawnych monarchii epoką wyzwolenia narodowego. W praktyce okazało się, że dawnych tyranów zastąpiono nowymi, jeszcze skuteczniejszymi w działaniu. Mierzony pieniędzmi i krwią wyzysk Polski przez Napoleona był równie jaskrawy, jak wszystko, czego w tej dziedzinie udało się dokonać carowi. Dla tych Polaków, którzy tłumnie przyłączyli się do armii Napoleona, nie było żadnej nagrody. Hasło Liberté, Egalité, Fraternité uwiodło ich tak samo skutecznie, jak sam cesarz uwiódł piękną Marię Walewską. Polski Legion pod dowództwem generała Dąbrowskiego, utworzony w 1797 r., miał wspierać armię włoską. Połowę żołnierzy (ok. 4 tyś.) wysłano w latach 1802—03 na San Domingo (Haiti), aby tam zdławić powstanie murzyńskich niewolników. Prawie wszyscy zginęli, dostali się do niewoli lub przeszli na stronę powstańców, dziesiątkowani dodatkowo przez gorączkę bagienną, która w ten sposób przyniosła Haiti to, na co Polska miała oczekiwać jeszcze przez ponad sto lat. Hymn Legionów, z zapałem śpiewany na melodię dziarskiego mazurka, stanowi wspaniały wyraz ich rozpaczliwej sytuacji:

Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy.

Co nam obca przemoc wzięła, szablą odbierzemy.

Marsz, marsz, Dąbrowski!

Z ziemi włoskiej do Polski!

Za twoim przewodem złączym się z narodem[12].

W wersji oryginalnej, ułożonej w 1797 r. przez Józefa Wybickiego do popularnej melodii ludowej, pierwsza linijka brzmiała: „Jeszcze Polska nie umarła”, jednakże sugestia, że państwo polskie mogło umrzeć z przyczyn naturalnych, zamiast zginąć w walce, zaatakowane przez wrogów, później wydała się nie do przyjęcia. Zmiana słowa „umarła” na „zginęła” pociągnęła za sobą konieczność wprowadzenia innych drobnych poprawek dla zachowania rytmu i rymu.

Tom II. l. Polska zniszczona i odbudowana (1795—1945)

Nie więcej szczęścia miały wojska Księstwa Warszawskiego. Walczyły w odległych miejscach Europy ze wspaniałym poświęceniem — zwłaszcza podczas ataku na wąwóz Somosierra na Półwyspie Iberyjskim w 1808 r., w r. 1812 zostały zdziesiątkowane w Rosji, a wreszcie unicestwione podczas Bitwy Narodów pod

Lipskiem w 1813 r. Mimo tych ofiar — a może właśnie z ich powodu — Polsce nie przywrócono niepodległości. Na kongresie w Wiedniu jako podstawową przyj eto zasadę legitymizmu. Próby upominania się o spełnienie roszczeń Polski oddalono. Terytorialne zdobycze „szatańskiej trójcy” zostały potwierdzone i usankcjonowane. Królestwo Kongresowe, utworzone w ramach kompromisu, nie dysponowało niczym poza papierową gwarancją obrony przed manipulacjami ze strony Rosji.

Trzy zwycięskie mocarstwa rozbiorowe — Rosja, Prusy i Austria — miały odtąd przez długi czas dominować nad kontynentem europejskim. (Patrz rozdz. XII tomu II).

W owych rewolucyjnych latach polski Nacjonalizm miał nieszczęście zmierzać w kierunku odwrotnym do ogólnych tendencji politycznego rozwoju w Europie Wschodniej. Inspirowany przykładem Francji, gdzie ancien regime znajdował się w pełnym odwrocie, był otoczony przez ekspansywne dynastyczne imperia, w których ancien regime triumfował niepodzielnie. Specjaliści w dziedzinie nauk politycznych mogliby tę sytuację określić mianem „rozwoju asynchronicznego”. W kategoriach ludzkich często prowadziła ona do tragedii.

W takich okolicznościach aspiracje Polski musiały się spotykać z powszechnym niezrozumieniem. Odkąd mocarstwa rozbiorowe ustaliły swą pozycję, Polacy nigdy nie byli w stanie zapewnić sobie podstawowej sprawiedliwości — tak jak ją sobie wyobrażali — metodami pokojowymi. Mogli jedynie mieć nadzieję, że uda im się zmienić zaistniałą sytuację dzięki uzyskaniu pomocy z zewnątrz lub przez wywołanie jakiegoś znaczniejszego przewrotu. Zdrada i gwałt często wydawały się nierozłącznie związane ze sprawiedliwością. Ulgę dla dwudziestu milionów Polaków można było uzyskać jedynie za cenę niewygody dwustu milionów współmieszkańców Europy. Jak kiedyś zauważył Lord Brougham, „Sprawa polska jest sprzeczna z życzeniami wszystkich innych mocarstw. Wszystkie chcą pokoju, podczas gdy podniesienie sprawy polskiej oznacza wojnę”. W tym właśnie tkwił sęk. Skoro poparcie roszczeń Polski miało oznaczać przystąpienie do wojny, niewielu odpowiedzialnych ludzi w Europie było gotowych zapłacić tę cenę.

Prawdę mówiąc, już samo powtarzanie tych roszczeń wystarczało, aby wywołać widmo wojny i skłonić przerażonych przywódców politycznych do histerycznego odżegnywania się od polskich „podżegaczy wojennych”. Dla Polaków mechanizm ten był niezrozumiały. Brytyjski parlamentarzysta czy rosyjski liberał, który odżegnywał się od niesprawiedliwości panującego reżimu, nacjonalista niemiecki lub włoski, który wszczynał kampanię wymierzoną przeciwko małostkowej tyranii ciemięzców, był powszechnie uznawany za zwolennika reform, człowieka postępowego i dalekowzrocznego. Uważano, że wygładza nierówności ustalonego porządku, ale nie, że temu porządkowi zagraża. Natomiast gdy Polak ośmielał się wyrażać dokładnie takie same przekonania czy żądać dla Polaków takich samych praw, jakie były przywilejem innych narodów, z reguły uważano go za „buntownika”, „marzyciela”, „ekstremistę”, „fanatyka”. Rzucając wyzwanie autorytetowi głównych mocarstw Europy, wywoływał o wiele większą wrogość i bardzo szczególną reakcję. Tak więc, podczas gdy wiek dziewiętnasty był wiekiem reform i ulepszeń dla Wielkiej Brytanii, wiekiem ekspansji dla Ameryki, wiekiem imperialnej potęgi dla Prus i Rosji i wiekiem narodowego wyzwolenia dla Niemców i Włochów, dla Polaków był epoką klęski, izolacji i upokorzenia. Był „niewolą babilońską”, „pobytem na puszczy”, „zstąpieniem do grobu”, „wędrówką przez piekło”, „czasem na krzyżu”.

Na terenie Wysp Brytyjskich jedynym doświadczeniem porównywalnym z przeżyciami Polaków był los Irlandczyków, którzy utracili swe państwo na przeciąg lat 1800—1921 i którzy walczyli o zachowanie własnego odrębnego poczucia tożsamości z pozycji kraju znajdującego się wewnątrz innego, bogatego i ufnego we własne siły ekspansywnego imperium. Ale podczas gdy Irlandczycy mieli tylko jednego imperialistycznego „wroga”, Polacy musieli stawić czoło trzem. Gdy Julian Ursyn Niemcewicz odwiedził Irlandię w 1833 r., przyznał, że między nią a Polską istnieje wiele podobieństw, dodając: „chętnie zamieniłbym naszą dzisiejszą sytuację na sytuację Irlandczyków”[13].

Wobec braku państwa narodowego świadomość narodowa Polaków czerpała natchnienie z czterech podstawowych źródeł: Kościoła, Języka, Historii i Rasy.

W dawnej Rzeczypospolitej Kościół rzymskokatolicki nigdy nie miał monopolu w sprawach religii. Jednakże jego wpływy stopniowo wzrastały w odpowiedzi na rozboje, jakich dokonywali szwedzcy i pruscy protestanci oraz prawosławni Rosjanie. We wschodnich prowincjach katolicyzm znany był od dawna jako „polska religia”, dla odróżnienia katolików od unitów i prawosławnych. Na tych terenach wieśniaka katolika często nazywano „Polakiem”, mimo że odmawiał modlitwy po łacinie, a z rodziną rozmawiał po białorusku lub ukraińsku. Konfederaci barscy, którzy w r. 1768 wyszli w pole, broniąc katolicyzmu w równej mierze, co swej złotej wolności, jednym tchem mówili o wierze i ojczyźnie, służbie Maryi Pannie i służbie Polsce:

Stawam na placu z Boga ordynansu,

Rangę porzucam dla nieba wakansu.

Dla wolności ginę, wiary swej nie minę,

Ten jest mój azard.

Krzyż mi jest tarczą, a zbawienie łupem.

W marszu zostaję; choć upadnę trupem,

Nie zważam, bo w boju — dla duszy pokoju

Szukam w ojczyźnie

Boć nie nowina, Maryi puklerzem

Zastawiać Polskę, wojować z rycerzem,

Przybywać w osobie, sukurs dawać Tobie,

Miła Ojczyzno! [14]

W okresie po rozbiorach dla Polaków w Prusach i w Rosji, a w mniejszym stopniu w katolickiej Austrii, asocjacje te nabrały pierwszorzędnej wagi. Począwszy od tamtego czasu, msza św. tradycyjnie kończyła się odśpiewaniem zawsze tego samego patriotycznego hymnu:

Boże, coś Polskę przez tak liczne wieki

Otaczał blaskiem potęgi i chwały,

Coś ją osłaniał tarczą swej opieki

Od nieszczęść, które pognębić ją miały,

Przed Twe ołtarze zanosim błaganie:

Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie![15]

Hymny zajmowały w tym okresie poczesne miejsce wśród gatunków literackich, a śpiewanie hymnów — w kulturze ludowej. Hymnów Franciszka Karpińskiego (1741—1825) uczyły się całe pokolenia wiernych. W okresie świąt Bożego Narodzenia jego kolędy śpiewali dosłownie wszyscy.

Niektórzy badacze przyjęli postawę minimalizowania wkładu katolicyzmu w formowanie się narodowości polskiej. Wskazują oni na fakt, że gorliwi katolicy często przybierają z gruntu bierną postawę wobec kwestii reformy politycznej i społecznej, a hierarchia kościelna wykazuje nieodmiennie wrogie nastawienie wobec ruchów nacjonalistycznych. Sytuacja z pewnością nie jest jednoznaczna. Tendencja do uważania katolików za Polaków, a niekatolików za nie—Polaków była bardziej powszechna na terenach pogranicznych, gdzie kwestia przynależności do tej czy innej religii była bardziej złożona aniżeli na obszarach jednolicie katolickich.

Jednakże zaprzeczanie temu, że katolicyzm działał jako jeden z głównych bodźców w budzeniu świadomości narodowej, jest równie absurdalne, jak twierdzenie, że polskość jest tym samym, co katolicyzm. Nierzadko zdarzało się, że żarliwi nacjonaliści odrzucali swą katolickość w proteście przeciwko politycznemu letargowi rzekomo „zdominowanego przez księży” społeczeństwa, z którego się wywodzili. Jednakże ich postępowanie tylko uwypuklało rolę katolicyzmu w określaniu owej polskiej wspólnoty narodowej, którą tak rozpaczliwie mieli nadzieję rozbudzić[16]. (Patrz rozdz. VII tomu II).

Język polski ogromnie rozszerzył swój zasięg, zwłaszcza w związku z upowszechnieniem wykształcenia. Za czasów dawnej Rzeczypospolitej musiał z konieczności zajmować drugorzędne miejsce. Dwór królewski bywał na zmianę zitalianizowany, to złożony z frankofilów, to znów z germanofonów, zarówno zaś Kościół, jak i państwo propagowały łacinę jako najskuteczniejsze narzędzie porozumienia z heretycką ludnością, która mówiła wszystkimi językami — od dolnoniemieckiego czy ruskiego po armeński czy jidysz. Propagatorzy rodzimej kultury, poczynając od Kochanowskiego, osiągnęli niebagatelne rezultaty, starali się jednak nie tyle zastąpić łacinę językiem polskim, ile wynieść język polski do poziomu łaciny. Uważano ich zazwyczaj za przeciwników tradycyjnych metod nauczania, a istotny wpływ zdobyli sobie dopiero po ustanowieniu w r. 1773 Komisji Edukacji Narodowej. Choć może się to wydać dziwne, jako środek przekazywania kultury język polski miał większe znaczenie na Litwie niż w Polsce.

W odróżnieniu od zlatynizowanej szlachty Królestwa, szlachta Wielkiego Księstwa kultywowała język polski jako środek pozwalający jej na odcięcie się od litewskich czy ruskich chłopów. Po roku 1697, gdy język ruski został definitywnie zniesiony jako język oficjalny na dworze Wielkiego Księstwa, supremacja języka polskiego w życiu społecznym i politycznym ostatecznie się ustaliła. Na terenie Królestwa decydująca zmiana nastąpiła dopiero po r. 1795, kiedy mocarstwa rozbiorowe usunęły łacinę z pozycji oficjalnego języka, próbując wprowadzić w jej miejsce język rosyjski lub niemiecki. W tej sytuacji językowi polskiemu narzucono rolę, do której nigdy nie pretendował. Zamiast jak dotychczas dzielić, stał się potężną siłą jednoczącą. Łączył szlachtę z chłopstwem, kierując jednych i drugich ku wspólnemu dziedzictwu kulturowemu. Jednoczył katolików z niekatolikami. Wiązał spolonizowaną szlachtę litewską, która we wczesnym okresie wydała prawie wszystkich swych genialnych pisarzy, z rolnikami z Poznańskiego, z asymilowanymi Żydami miejskimi, profesorami z Krakowa, wieśniakami ze Śląska i Pomorza, z mieszkańcami Warszawy. Bezkarnie przekraczał wszystkie granice i szybko stał się nośnikiem wszelkich tych idei i uczuć, które władze tak usilnie starały się zdławić. Dla tych, którzy nadal sprzeciwiali się skutkom rozbiorów, stał się „językiem wolności”. I rzeczywiście, z upływem czasu został kamieniem probierczym polskiej przynależności narodowej. W wyraźnym odróżnieniu od świata anglojęzycznego, gdzie nacjonalizm irlandzki, szkocki, australijski czy amerykański miał mniejszy związek z językiem, rodziny, które przestawały mówić po polsku, przestawały też być uważane za Polaków. „Ojczyzna” znaczyła teraz tyle, co język”. Używając słynnego zwrotu ukutego przez Juliana Tuwima, była to „Ojczyzna—polszczyzna”[17].

Język polski stał się furtką dla powstającej poza oficjalnym obiegiem literatury i niezależnych interpretacji historii. W okresie romantyzmu obie te dziedziny znalazły silne poparcie w panującej modzie intelektualnej tej epoki. Pod piórem Adama Mickiewicza (1798—1855), Juliusza Słowackiego (1809-49) i Zygmunta Krasińskiego (1812—59) polska poezja i dramat rozkwitły jak nigdy dotąd.

Autorzy ci powiązali typowe romantyczne obsesje cierpienia, strachu, rozłąki i śmierci ze specyficzną tematyką narodową. Obcemu czytelnikowi uprawiany przez nich rodzaj mesjanizmu może się czasem wydać śmieszny czy nawet „niemoralnie pyszny”. A jednak ich uczucia — jako wygnańców — były autentycznie szczere, ich wiedza na temat publiczności czytelniczej dokładna, a ich mistrzostwo słowa — najczystszej próby. Ponadto dzieła ich bynajmniej nie ograniczały się do mesjanistycznych porywów. Poematy Mickiewicza zawierają ty leż elementów klasycystycznych, co romantycznych, a jego epickie arcydzieło, Pan Tadeusz (1834), pełne jest lirycznej pogody, zdolnej przemówić absolutnie do wszystkich.

Ludzie ci — pionierzy współczesnego polskiego piśmiennictwa — sprawili, że literatura polska dziewiętnastego wieku szybko stworzyła równie mocne tradycje i równie obszerny i zróżnicowany cenny dorobek, co szerzej znane kultury Niemiec i Rosji, a może i całej zachodniej Europy. Poczynając od tego czasu, literatura polska potrafiła zaspokajać potrzeby narodu zawsze wtedy, kiedy tej zdolności brakowało polskiej polityce[18].

Historia Polski odnosiła największe sukcesy w dziełach artystycznej wyobraźni. W świecie literatury istotną rolę odegrał Julian Ursyn Niemcewicz, który już w okresie przed trzecim rozbiorem zdobył sobie pozycję uznanego pisarza i który po powrocie z Ameryki w 1807 r. wiele uwagi poświęcał tematyce historycznej.

Jego Śpiewy historyczne, po raz pierwszy wydane w 1816 r. w formie tekstu z muzyką i ilustracjami, stały się jedną z najpopularniejszych książek stulecia. Zapoczątkował on także modę na historyczne powieści w stylu Waltera Scotta. Jego powieść Dwaj panowie Sieciechowie (1815) jest godna uwagi ze względu na pełen sympatii stosunek autora do problemu różnicy pokoleń w życiu szlachty, Lejbe i Sfora (l821) — ze względu na satyryczny portret Żydów wyznających chasydyzm oraz apel o wzajemną asymilację Polaków i Żydów, Jan z Tęczyna (1825) wreszcie — ze względu na pełen życia obraz dworu Zygmunta Augusta. Pod piórem Józefa Ignacego Kraszewskiego (1812—87) powieść historyczna przerodziła się w masową produkcję. W ciągu swego niesłychanie płodnego literacko życia Kraszewski napisał ponad pięćset książek, w których poruszał dosłownie wszystkie aspekty przeszłości Polski. Na bohaterów swych powieści wybierał chłopów równie często co szlachtę i żołnierzy; w wieku dojrzałym zaś zafascynowały go współczesne problemy związane z walką wyzwoleńczą i działaniem konspiracyjnym, które nabrały aktualności w związku z wybuchem powstania styczniowego.

W ciągu ostatnich dziesięciu lat życia Kraszewski napisał dwudziestosześciotomowy cykl powieści, stanowiących chronologiczny przegląd wydarzeń od czasów prehistorycznych (Stara baśń, 1876) po osiemnasty wiek (powieść Saskie ostatki, 1890). Dokonał tego niezwykłego dzieła, mimo iż w 1883 aresztowano go w Berlinie pod zarzutem zdrady stanu, a następnie więziono w zamku magdeburskim. Zmarł w Szwajcarii, w momencie, gdy jego literacki spadkobierca, Henryk Sienkiewicz (1846—1910), kończył swe arcydzieło: Trylogię (1883—88), które stało się szczytowym osiągnięciem polskiej literatury masowej. W oczach polskich czytelników rycerskie opowieści Sienkiewicza o wojnach kozackich z lat pięćdziesiątych XVII w. czy o walkach z zakonem krzyżackim w czasach średniowiecza (Krzyżacy, 1900) były równie wspaniałe co Quo vadis? (1896) — powieść, która przyniosła pisarzowi światowy rozgłos. W tym samym okresie krakowski dramaturg i malarz Stanisław Wyspiański (1869—1907) wykorzystał scenę teatralną dla przedstawienia tematyki wyzwolenia narodowego w serii niezwykle barwnych, ekscentrycznych i symbolicznych dramatów historycznych. W Warszawiance (1898), Lelewelu (1899), Legionie (1900), Kazimierzu Wielkim (1900), Wyzwoleniu (1903), Bolesławie Śmiałym (1903) i Zygmuncie Auguście (1907), a przede wszystkim w Weselu (1901), przywołującym historyczne wspomnienia mieszkańców Galicji, i w Nocy listopadowej (1903), fantastycznej wizji wybuchu powstania w 1830 r. — stworzył Wyspiański szereg obrazów o bez porównania silniejszej wymowie i o wiele bardziej godnych zapamiętania niż wszelkie dokumenty i zapiski historyczne. W dziedzinie malarstwa należy wymienić Jana Matejkę (1838—93), który poświęcił późniejsze lata swojego życia na stworzenie cudownie tendencyjnej serii bohaterskich scen historycznych. Ogromne płótna przedstawiające Bitwę pod Grunwaldem, Hołd pruski i protest Rejtana, podobnie jak Poczet królów polskich (1890—92), znane są każdemu polskiemu dziecku. W świecie muzyki najpocześniejsze miejsce zajął Stanisław Moniuszko (1819—72), który czerpał obficie ze źródeł historii i sztuki ludowej, tworząc rozległy repertuar oper i pieśni, cieszących się ogromną popularnością. Wszyscy ci artyści znajdowali licznych wielbicieli i naśladowców, którzy dążyli do osiągnięcia takich samych celów i mieli takie same zainteresowania. Jak u wszystkich patriotów, miłość do kulturowego i historycznego dziedzictwa ojczystego kraju górowała u nich nad wszelkimi skrupułami w kwestii obiektywizmu czy wierności faktom. Wystarczyło im przekonanie, że historia Polski nie może popaść w zapomnienie, a jej nieżyjący bojownicy i bohaterzy winni być żywym źródłem natchnienia. Ich sukces okazał się istotnie tak wielki, że poetyckie, pełne i entuzjazmu stanowisko wobec historii nadal pozostaje wśród Polaków zjawiskiem częstszym niż postawa krytyczna, refleksyjna czy analityczna. W polskiej tradycji wizerunek historyczny okazał się czymś o wiele bardziej przekonywającym niż historyczne fakty[19].

Polacy czerpali również z modnych w tym czasie teorii dotyczących kwestii rasy, wnosząc w nie także swój własny wkład. W świecie nauki wybitną postacią był ks. Franciszek Duchiński (1817—93), którego działalność w dziedzinie etnografii odbiła się szerokim echem także w świecie pozasłowiańskim. Jego dzieło, zatytułowane Peuples aryas et tourans (1864), zostało napisane w odpowiedzi na panslawistyczne koncepcje emanujące z Rosji, gdzie oficjalną polityką było nawoływanie wszystkich narodów słowiańskich, aby uważały się za „braci z jednej krwi”. Punktem wyjścia dzieła była debata tocząca się wokół pomnika odsłoniętego przez Aleksandra II w 1861 r. w Nowogrodzie, a mającego upamiętnić rzekome tysiąclecie państwa rosyjskiego; szczególnym zaś przedmiotem krytyki stała się ideologia, która od tego czasu znana jest jako „rosyjski schemat historii”. Według Duchińskiego, kwestii pochodzenia narodów nie da się zredukować do tak prostych czynników, jak język czy wyznanie; można je określić jedynie na podstawie dwudziestu ośmiu cech wyróżniających, od hydrografii i gleboznawstwa począwszy, po epidemiologię, żywienie, folklor i społeczny status kobiet. Opierając się na nich, Duchiński twierdził, że początków Rosjan należy szukać nie wśród indoeuropejskich Słowian, ale wśród wywodzących się z Azji Hunów i plemion fińskich. Związek między słowiańsko—chrześcijańskim państwem Rusi Kijowskiej a późniejszym Wielkim Księstwem Moskiewskim i następnie imperium Wszechrosji został, jego zdaniem, sztucznie stworzony przez polityków. Ojczyzna przodków Słowian miała leżeć między Wisłą a Dnieprem; na wschodzie rozciągała się na ziemie zamieszkiwane przez Polaków i Rusinów, nie obejmując jednak ziem Rosjan. Krótko mówiąc, Polacy nie są w żaden naturalny sposób związani z Rosjanami. Koncepcje Duchińskiego stały się inspiracją dla jego licznych następców, wśród których poczesne miejsce zajął ukraiński historyk Mychajło Hruszewski. Mimo to, cytując słowa jego rosyjskich krytyków, których poglądy zdobyły sobie od tego czasu w świecie pozycję monopolu, była to tylko „stara polska śpiewka”[20]. W umyśle przeciętnego człowieka polskie koncepcje rasowe przybierały o wiele mniej wyrafinowaną formę. Pod naciskiem niemieckich rasistów, z jednej strony, i rasistów panslawistycznych, z drugiej, Polacy skłonni byli wymyślać najbardziej nawet fantastyczne koncepcje na temat własnej wyłączności etnicznej oraz odrzucać wszelkie pomysły dotyczące ewentualnego pokrewieństwa z ludami zamieszkującymi sąsiednie tereny. Wobec zakazu zawierania mieszanych małżeństw, głoszonego w tej samej mierze przez katolickich księży, co przez żydowskich rabinów, wystawiani byli na pokusę podsycania wzbierającej fali antysemityzmu, a antypolskości ze strony Żydów. W ten sposób w szeregach polskich nacjonalistów zaczął się zarysowywać zasadniczy rozłam. Od tego bowiem momentu jeden z odłamów opinii publicznej począł wyobrażać sobie naród jako odrębną grupę etniczną, wyjątkową w sensie biologicznym. Natomiast odłam drugi wyznawał pogląd przeciwny, w myśl którego naród uważany był za zbiór wszystkich jednostek złączonych wspólnotą tradycji politycznych, społecznych i kulturowych.

Pogląd pierwszy, według którego Polakiem trzeba się urodzić, a nie zostać, zawsze znajdował w Rosji zrozumienie u tych, którzy myśleli podobnie. Pogląd drugi natomiast, w myśl którego każdy, kto czuje się Polakiem, może nim być, nieodmiennie znajdował zwolenników wśród inteligencji, w łonie której często mieszali się ze sobą ludzie o bardzo różnych rodowodach. Mogłoby się wydawać dziwne, że najbardziej żarliwi wyznawcy polskiego nacjonalizmu wywodzili się często z rodzin o mieszanym pochodzeniu. Lelewel, którego rodzina pochodziła z Niemiec, i Chopin, który był w połowie Francuzem, to oczywiste przykłady ludzi, u których poczucie polskości było umacniane przez potrzebę zrekompensowania własnej genealogii. Zwłaszcza zasymilowani w Polsce Żydzi znani byli ze swego dążenia do tego, aby być bardziej Polakami niż sami Polacy.

Duma narodowa wywodziła się w nie mniejszym stopniu z osiągnięć nie związanych bezpośrednio z narodowością. Podejmowano wielkie wysiłki, aby dowieść i przesadnie uwypuklić „polskość” ludzi, których czyny uważano za bodziec podnoszący poczucie własnej wartości rodzącego się narodu. W dziedzinie nauki dwojgiem głośnych kandydatów do tej roli stali się: Maria Curie—Skłodowska i Mikołaj Kopernik; w dziedzinie literatury — pisarz angielski polskiego pochodzenia, Józef Conrad; w dziedzinie muzyki wreszcie — Fryderyk Chopin. Tak na przykład w 1893 r. ogromne wzburzenie wywołały podjęte w Niemczech przygotowania do obchodów czterechsetnej rocznicy urodzin wielkiego niemieckiego uczonego Nikolausa Koppernika, ponieważ sami Polacy szykowali się w tym czasie do uczczenia rocznicy urodzin wielkiego uczonego polskiego, Mikołaja Kopernika. Opublikowana w Warszawie biografia pióra Polkowskiego stawiała sobie za cel podważenie konkluzji wydanej w Berlinie biografii pióra von Hiplera, dając w ten sposób początek sporowi, który od tego czasu nadal się toczy z bezsensowną pasją. Fakt, że zarówno sam Kopernik, jak i jego współcześni na ogół nie przywiązywali żadnej wagi do kwestii narodowości, zagubił się w powodzi ataków i kontrataków. Jako obywatel Prus Królewskich, Kopernik nigdy nie przyznawał się do niczego poza lokalnym patriotyzmem, dzięki czemu sam określał siebie jako „Prusaka”. Był lojalnym poddanym królów z dynastii Jagiellonów i przez całe życie występował przeciwko Zakonowi Krzyżackiemu i Albrechtowi von Hohenzollernowi. Jeśli chodzi o kulturę, pochodził z rodziny, której powiązania na Śląsku, a także koneksje wśród mieszczan piętnastowiecznego Krakowa, Torunia i Fromborka wskazują raczej na związki z elementem niemieckojęzycznym; istnieją jednak liczne dowody na to, że znał język polski. W pracy naukowej — jak wszyscy uczeni jego czasów — myślał i pisał wyłącznie po łacinie. Biorąc to wszystko pod uwagę, można równie dobrze uważać go zarówno za Niemca, jak i za Polaka, a mimo to — w rozumieniu współczesnych nacjonalistów — nie był ani jednym, ani drugim. Obiektywni obserwatorzy mogliby z całym podziwem odnotować fakt, że w epoce Jagiellonów pewien Niemiec, wybitny człowiek hierarchii kościelnej i uczony, mógł okazywać tak wielką lojalność królestwu polskiemu.

Ale w świecie, który nadszedł później i w którym Niemcy i Polacy czynili wszystko, aby zniszczyć więzy wzajemnego szacunku i zgody, uczeni polscy poczuli się zobowiązani do pójścia za przykładem Niemców i zaczęli mnożyć roszczenia do prawa wyłącznej własności wobec pewnego dobrego człowieka, który przewróciłby się w grobie, gdyby usłyszał ich spory[21].

Silne emocje wzbudzała także interpretacja dzieł Fryderyka Chopina (1810—49). Chociaż Francuzi nie wysuwali w stosunku do Chopina aż takich roszczeń, jak Niemcy w stosunku do Kopernika, na przestrzeni lat regularnie powracały takie same debaty na temat zakresu i znaczenia jego „polskości”. Urodził się w Żelazowej Woli w Księstwie Warszawskim jako syn francuskiego muzyka; większą część twórczego życia spędził — z własnego wyboru — w Paryżu, w kosmopolitycznych kręgach artystycznych. Z rodziną w Polsce utrzymywał bliskie więzi emocjonalne, pisując do ojca po francusku, a do matki i sióstr — po polsku. Trudno jednak powiedzieć, jaki wpływ miało to na jego muzykę. Anglosascy krytycy, za których oceną nie kryją się żadne ukryte motywy, na ogół nie biorą zbytnio pod uwagę czynnika narodowego. „Elementy polskie w muzyce Chopina są w gruncie rzeczy równie światowe, co elementy węgierskie u Liszta”, pisał jeden z krytyków, „…a co więcej, nie mają one wybitnego znaczenia artystycznego”. „Żadne elementy świata zewnętrznego”, pisał inny, „nie wywarły na jego dzieło najmniejszego wpływu — ani dobrego, ani złego”. Dla większości słuchaczy polskich, a także dla ludzi, którym nieobcy jest polski sposób myślenia, komentarze tego rodzaju są całkowicie niezrozumiałe. Dzieła Chopina są według nich oparte na doświadczeniach lat warszawskich, kiedy to kształtowała się osobowość kompozytora, są ekstraktem polskich melodii, harmonii i rytmów, jakie słyszał w młodości, muzyką inspirowaną przez gorzko—słodką tęsknotę za krajem, w którym się urodził, są kwintesencją „polskości”. Kto zatem ma zadecydować? Słuchając mazurków w tonacji c-moll (op. 30, nr 4; op. 41, nr l; op. 50, nr 3), jeden rozpoznaje „zwykły nastrój… pełnej godności goryczy z powodu przemijania chwały Polski”, ktoś inny zaś — z równą wrażliwością odbierając siłę tej muzyki — widzi w niej tylko „gorączkową, niezdrową, chorą fantazję” cherlawego i trawionego przez gruźlicę starego kawalera. Słuchając tzw. Etiudy rewolucyjnej w tonacji c-moll (op. 10, nr 12), ktoś, kto wie, że powstała ona we wrześniu 1831 r., w szczytowym momencie wojny rosyjsko-polskiej, odczuje zapewne gwałtowny gniew kompozytora wywołany klęską Polski, „pełen atmosfery buntu i spisku”; natomiast ktoś inny, kto wie, że przymiotnik „rewolucyjna” nie pochodzi od samego Chopina, będzie pewnie wolał całkowicie pominąć wszelki historyczny kontekst. Słuchając znanego poloneza A—dur (op. 40, nr l) zatytułowanego Le Militaire, z jego „armatą ukrytą w kwiatach”, jak to kiedyś określił Robert Schumann, Polak może sobie bez trudu wyobrazić, że słucha najczystszego możliwego destylatu polskiej kultury, natomiast Japończykowi czy mieszkańcowi Jamajki utwór będzie się podobał i tak, mimo że żaden z nich nie wie nic zgoła o Polsce. Geniusz muzyczny Chopina jest uniwersalny. Kwestia jego przynależności narodowej nabiera przemożnego znaczenia jedynie dla tych, którzy chcą j ego niepowtarzalny talent wykorzystać dla własnych celów. Dla Polaków znajdujących się w tak boleśnie opłakanych warunkach politycznych było oczywiście największą pociechą nie tylko dzielić ze sobą subtelne wzruszenia, jakie budziła w nich muzyka Chopina, ale także uważać tę muzykę za swoją własność. Dla większości świata Chopin jest po prostu genialnym kompozytorem; dla Polaków jest on także „poetą narodowym” i „narodowym prorokiem”[22].

Świadomość narodową Polaków rozwijały niewątpliwie również kontakty z tworzącymi się w tym czasie innymi narodami. W epoce napoleońskiej Polacy zostali do głębi zarażeni ideałami rewolucji francuskiej, których nigdy nie dało się całkowicie wykorzenić, mimo że nie udawało się także wprowadzić ich w życie.

Ich doświadczenia w tej dziedzinie przypominały zatem doświadczenia Niemców i Włochów, których dążenia przez długi czas zmierzały w podobnym kierunku.

W pierwszej połowie dziewiętnastego wieku Polskę uważano na ogół za historyczny naród, którego szansę na ponowne zjednoczenie rozproszonych części i potwierdzenie własnej niepodległości były z grubsza takie same jak szansę Niemiec i Włoch. Podczas wojen napoleońskich we Włoszech Polacy dowiedzieli się o włoskich karbonariuszach, a później wielkie wrażenie wywarł na nich Mazzini[23]. O wiele bliższe były jednak ich związki z Niemcami. Uniwersytety niemieckie przyciągały liczne rzesze polskich studentów i było rzeczą nie do pomyślenia, aby rozwijające się tam bujnie idee nacjonalistyczne nie zostały przyjęte i przeniesione na polski grunt. O ile tacy myśliciele, jak Herder, Fichte, Schelling i — w późniejszym okresie — Nietzsche, odegrali wybitną rolę w rozwoju nacjonalizmu w Niemczech, o tyle na ogół nie uważa się ich za proroków sprawy polskiej. Mimo to związek ten jest rzeczą niewątpliwą. Rozwijana w pismach Lelewela idea pierwotnej demokracji Słowian pochodzi bezpośrednio od Herdera, podczas gdy oczywiste podobieństwa między propagowanymi przez Fichtego koncepcjami dotyczącymi moralnej i kulturalnej regeneracji narodu a koncepcjami wysuwanymi przez jego polskich uczniów w Berlinie są zbyt bliskie, aby mogły być przypadkowe. Stworzona przez Fichtego koncepcja Urvolk, czyli „praludu”, oraz idea mistycznej jedności narodu z jego ziemią ojczystą nadal pozostają żywe w dzisiejszej Polsce, mimo że nie znajdują żadnego zastosowania. Byłoby zatem pięknym paradoksem podkreślenie niemieckiego charakteru polskiego nacjonalizmu; obiektywne badania procesu rozpowszechniania idei nacjonalistycznych w epoce, kiedy „Polskę” i „Niemcy” uważano jeszcze za nawzajem uzupełniające się ideały, mogłyby zapewne przynieść zadziwiające wyniki[24].

Najsilniejszym bodźcem do rozwoju świadomości narodowej Polaków stawały się jednak nieuchronnie frustracje polityczne. Podstawową cechą natury człowieka jest gorące pragnienie tego, co nie jest mu dane. Ludzie pragną tego, czego się im odmawia, bez względu na materialne potrzeby i pierwotne zamiary. W całkowitym odróżnieniu od popieranego przez państwo nacjonalizmu brytyjskiego czy amerykańskiego, który wzrastał karmiony ufnością i dobrobytem, świadomość narodowa Polaków żywiła się potrzebą i niedostatkiem. Jak większość nacjonalizmów wschodniej Europy, można go uważać za swego rodzaju negatywną funkcję panujących tyranii; jako taki, przybierał często charakter wojowniczy lub wręcz agresywny.

Polityka polskiego nacjonalizmu była od samego początku uwarunkowana bezkompromisowym charakterem panującego porządku. Władze państw rozbiorowych nigdy nie patrzyły przychylnym okiem na pomysł odtworzenia suwerennego i w pełni niepodległego państwa polskiego. Gotowość do przyznania pewnej autonomii terenom polskim, jaką wykazywały z początku, stopniowo wygasała, a w Rosji i w Prusach porzucono ją całkowicie. W rezultacie przed świadomym politycznie Polakiem otwierały się bardzo ograniczone możliwości działania. Jeśli lojalnie godził się z polityką swojego rządu, wystawiał się na pokusę odrzucenia polskiej narodowości na rzecz oficjalnych nacjonalizmów panującego reżimu.

Robiąc karierę w służbie carskiej, pruskiej czy królewsko—cesarskiej, stwarzał sobie możliwość przyjęcia kultury i światopoglądu rządzącej elity, dzięki czemu uważałby się już nie za Polaka, lecz za Rosjanina, Niemca czy Austriaka. W drugiej połowie dziewiętnastego wieku tylko w Austrii mógł otwarcie przyjmować postawę lojalną zarówno wobec państwa, jak i wobec sprawy polskiej, a i tu możliwości były ściśle ograniczone. Gdy jednak postanowił przyznać priorytet dążeniom polskim, natychmiast stawał w obliczu podstawowego dylematu: musiał albo współpracować z władzami, albo występować przeciwko nim. W kontekście ustrojów autokratycznych, despotycznych czy absolutystycznych, które nie dopuszczają pluralizmu celów politycznych, nie było żadnego wyjścia pośredniego: nie istniało pojęcie „lojalnej opozycji”. W oczach władzy było się albo wiernym poddanym, albo niewiernym. Polacy, którzy odmawiali współpracy z władzami, byli zatem nieuchronnie strącani do podziemnego świata spisków, knowań i terroryzmu. Musieli odwoływać się do przemocy i bez większych nadziei na zwycięstwo mobilizować wątłe siły własnych umysłów i mięśni do walki ze zmasowanymi kohortami reżimu. Ci „powstańcy” byli z natury maksymalistami; ryzykowali wszystko i nierzadko wszystko tracili. W odróżnieniu od nich ci, którzy decydowali się na współpracę z władzami, musieli przyjmować wobec potężnych i z zasady nie wykazujących żadnego współczucia urzędników państwowych postawę uległą i pełną szacunku. Kosztem znacznych upokorzeń i narażając się na oburzenie ze strony elementów patriotycznych, mogli liczyć tylko na uzyskanie pozornych lub nieistotnych ustępstw, zwłaszcza w dziedzinie społecznej, gospodarczej czy kulturalnej. Tacy „ugodowcy” byli z natury rzeczy minimalistami.

Z tego też powodu, poczynając od połowy osiemnastego wieku po dzień dzisiejszy, w polityce Polski dominują trzy odrębne tradycje: Lojalizmu, Powstania i Ugody[25]. Z nacjonalistycznego punktu widzenia odpowiadają one trzem drogom: drodze Zdrady, Idealizmu i Realizmu. W oczach rządzących potęg natomiast są to ścieżki Powinności, Buntu i Umiarkowania. Jak zwykle, każda ze stron walczących na arenie politycznej miała własne słownictwo na wyrażenie stanowiska tych, którzy przeciwko niej występowali.

Lojalizm utrzymywał się na wszystkich płaszczyznach. Jego zasadę najwyraźniej sformułował wkrótce po trzecim rozbiorze Stanisław Szczęsny Potocki, konfederat targowicki. „Nie mówię już o przeszłej Polszcze i Polakach”, oświadczył. „Znikło już i to państwo, i to imię, jak znikło tyle innych w dziejach świata. Każdy z przeszłych Polaków ojczyznę sobie obrać powinien. Ja już jestem Rosjaninem na zawsze”[26]. Na przestrzeni następnego stulecia, a także później, Polacy szli drogą, którą ukazał im Potocki, i nie wszyscy czynili to pod wpływem takich samych oportunistycznych motywów. Na przykład Wincenty Krasiński (1782— 1858), ojciec poety Zygmunta, był człowiekiem o niezłomnie konserwatywnych zasadach, który konsekwentnie sprzeciwiał się wszelkim formom polityki nacjonalistycznej i który przez dwadzieścia lat zasiadał w rosyjskiej Radzie Państwa.

Współczesnych mu Tadeusza Bułharyna (1789—1859), redaktora naczelnego „Siewiernoj Pczeły”, oraz Osipa-Juliana Sękowskiego (1800—58), profesora języków orientalnych z Petersburga, obu polskiego pochodzenia, można z powodzeniem uznać za głównych ideologów oficjalnego Nacjonalizmu rosyjskiego. Jako neofici wiary w rosyjskość, wykazywali oni gorliwość wykraczającą poza wymogi obowiązku. W Prusach podobną rolę odegrał Bogdan Hutten-Czapski (1851—1937), bliski współpracownik Bismarcka, w Austrii zaś — Kazimierz Badeni (1846—1909), który przez dwa lata pełnił obowiązki premiera w rządzie austriackim. Nie wyrzekając się swojego polskiego pochodzenia, ludzie ci pokładali równocześnie pełne zaufanie polityczne w rządach Petersburga, Berlina czy Wiednia. Byli więc pod tym względem jedynie środkowoeuropejskimi odpowiednikami polityków szkockich, walijskich czy irlandzkich, którzy szukali szczęścia we współpracy z rządem brytyjskim w Londynie. Postawa taka nie była niczym niezwykłym.

Lojalizm zdobył sobie poparcie kilku wybitnych pisarzy i filozofów. Henryk Rzewuski (1791—1866) miał pecha: urodził się 3 maja 1791 r. i całe życie spędził na zwalczaniu wszystkich liberalnych ideałów, których symbolem była unicestwiona konstytucja. Jako autor Pamiątek Soplicy (1839—41) był powszechnie podziwiany za sentymentalne, nostalgiczne sceny wskrzeszające obraz dawnego społeczeństwa polskiego, jako zaś uczeń de Maistre’a, propagatora idei uniwersalnej teokracji papieskiej, uważany za filar konserwatywnego katolicyzmu. Jednocześnie zaś, jako oddany syn rodziny blisko związanej z konfederacją targowicką, udzielał pełnego poparcia idei politycznej supremacji imperium rosyjskiego, pod którego dobrotliwą egidą miał się zjednoczyć cały świat słowiański. W tym sensie był więc Rzewuski z pewnością polskim patriotą, ale patriotą tak bardzo przywiązanym do tradycyjnych zasad społecznych i kulturalnych, że niejako automatycznie występował przeciwko wszelkim formom przemian politycznych. Wrodzona nienawiść do konspiracji natchnęła go do napisania (w dziele Mieszaniny obyczajowe, 1841—43), że Polska jest „coraz obrzydliwszymi szczątkami toczonymi przez robactwo”. Był idealnym współpracownikiem księcia Paskiewicza, który sprawował funkcje rosyjskiego namiestnika w Warszawie w najmroczniejszym okresie panowania Mikołaja I. Współczesny Rzewuskiemu Adam Gurowski (1805—66) doszedł do podobnych konkluzji zupełnie odmienną drogą. Jego polityka była tak radykalna, jak reakcyjna była polityka Rzewuskiego, ale i on uwierzył w duchowe bankructwo Polski i w zbawczą misję Rosji. Studiował na uniwersytecie w Berlinie, gdzie był uczniem Hegla; do Warszawy wrócił jako jeden z podżegaczy działań rewolucyjnych lat tysiąc osiemset dwudziestych; zawiązał wywrotowy spisek mający na celu zamordowanie Mikołaja I, a podczas powstania listopadowego inicjował wystąpienia żądające detronizacji cara. W Paryżu był współzałożycielem Towarzystwa Demokratycznego Polskiego. W trzy lata później nagle zmienił zupełnie front, porzucił wszystkie wcześniejsze poglądy w kwestii nacjonalizmu i nikczemnie ukorzył się przed władzami carskimi, błagając o przebaczenie.

W okresie następnym przyznawał się do swego podziwu dla Saint—Simona i Fouriera i jako wyznawca ich poglądów jakimś sposobem dostrzegł w autokracji rosyjskiej idealne narzędzie modernizacji społecznej i kulturalnej. Zażarcie zwalczał butny, nie uznający żadnych względów indywidualizm polskiej szlachty, a szczerości swych przekonań dowiódł czynem, wydając w ręce carskiej policji niechętnych sobie sąsiadów. Złożył nawet memorandum w sprawie reformy oświaty, w którym proponował, aby język polski — „zdegenerowany dialekt języka rosyjskiego” — zastąpić w polskich szkołach językiem staro-cerkiewno-słowiańskim.

W swoich głównych dziełach — La Civilisation et la Russie (1840) i Le Panslavisme (1848) — wytrwale propagował politykę lojalistyczną. Dzieła te jednak nie przyniosły mu wybitnej pozycji, jaką miał nadzieję sobie zdobyć; w 1847 r. zbiegł do Niemiec, a stamtąd do Stanów Zjednoczonych. W późniejszym okresie życia został mężnym bojownikiem w walce o zniesienie niewolnictwa oraz prorokiem idei „oczywistego przeznaczenia” Ameryki. Jego Ameryka i Europa (1857) jest rozszerzeniem wcześniejszej tezy Tocqueville’a głoszącej, że przeznaczeniem Ameryki i Rosji jest przejęcie panowania nad upadłymi mocarstwami Europy oraz podział świata między siebie. W Ameryce pamięć o Gurowskim jest wciąż jeszcze żywa. W ojczystej Polsce, jako „narodowy apostata”, dawno już poszedł w zapomnienie.

Lojalizm, co więcej, nie był przywilejem grupki peryferyjnych ekscentryków. Dziś często nie pamięta się już o tym, że znaczna liczba mieszkańców ziem polskich pozostawała albo obojętna na sprawy polityki polskiej, albo też kategorycznie przeciwko tej polityce występowała. W pierwszej połowie dziewiętnastego wieku wśród tych „nie-Polaków” znalazły się nie tylko całe grupy etniczne, zaabsorbowane swoimi własnymi ruchami narodowościowymi, ale także znaczny odłam członków klas oświeconych, którzy w coraz większym stopniu identyfikowali się z kulturą niemiecką lub rosyjską. Były wśród nich także szerokie rzesze polskich chłopów, którzy wciąż jeszcze pozostawali w większości apolitycznymi analfabetami. W następnych dziesięcioleciach przyłączyli się do nich reprezentanci rozmaitych interesów politycznych, którzy w nacjonalizmie upatrywali oczywistego wroga swych własnych planów i dążeń. Poza polskimi słowianofilami w rodzaju Kazimierza Krzywickiego (1820—83), który określony nacjonalizm polski czy rosyjski zastąpić chciał braterstwem wszystkich ludów słowiańskich, znaleźli się wśród „nie-Polaków” zarówno lewicowi marksiści, jak i prawicowi skrajnie katoliccy konserwatyści. Wszyscy oni mieli swoje własne powody po temu, aby walczyć o zachowanie ustalonych ram suwerenności Europy i zduszenie wszelkich idei na temat niepodległości Polski. Do czynu pobudzali ich potężni sprzymierzeńcy: inercja i apatia. W epoce Bismarcka dużym szacunkiem cieszyła się koncepcja „trojlojalizmu”. Był to nowy wariant dawnej idei głoszącej, że w interesie polskiego narodu leży wyłącznie propagowanie przyjaznych stosunków między trzema mocarstwami rozbiorowymi. Zmierzch tego poglądu nastąpił w latach poprzedzających wybuch pierwszej wojny światowej, gdy narastające napięcie w stosunkach międzynarodowych stało się bodźcem do podjęcia na nowo częściej stosowanej przez Polaków strategii wygrywania jednego z mocarstw rozbiorowych przeciwko pozostałym. Ponieważ polscy lojaliści w Niemczech i Austrii występowali przeciwko imperializmowi Rosji, polscy lojaliści w Rosji zaś występowali przeciwko imperializmowi państw centralnych, ogólna równowaga nie ulegała zachwianiu. Tak więc — zarówno dzięki świadomym planom, jak i działaniu zwykłego przypadku — Lojalizm spełniał rolę potężnej podpory wspierającej istniejący status quo.

U drugiego krańca skali politycznej znajdowała się polska tradycja powstańcza, głęboko zakorzeniona w zasadach i czynach dawnej Rzeczypospolitej. Każdy Polak, który pragnął sięgnąć po broń w walce przeciwko mocarstwom rozbiorowym, znał w mniejszym lub większym stopniu dawne prawo do oporu oraz przykład, jaki dały mu konfederacje. Jeśli swego czasu szlachta Polski i Litwy czuła się usprawiedliwiona, często chwytając za broń przeciwko swemu własnemu, wysoce demokratycznemu rządowi, to o ileż mocniej jej synowie i wnuki musieli być przekonani o słuszności własnych wystąpień przeciwko obcej tyranii. Nowy powstaniec był dawnym rokoszaninem, pisanym dużymi literami. Zdecydowany siłą obalić panujący porządek, nieodmiennie wysuwał żądanie utworzenia na nowo niepodległego państwa polskiego. Było rzeczą naturalną, że ruch powstańczy maksymalnie się nasilił w pierwszej połowie dziewiętnastego wieku, gdy pamięć o niepodległości była jeszcze żywa, i że potem stopniowo zaczął zanikać.

Rodowód polskiego powstańca był zatem równie stary i równie szlachetny, co pochodzenie jakiegokolwiek innego powstańca w Europie. W latach dwudziestych dziewiętnastego wieku liczne polskie stowarzyszenia patriotyczne mogłyby stanowić element rozległej międzynarodowej sieci, obejmującej niemieckie Burschenschaften, włoskich karbonariuszy i rosyjskich dekabrystów. Ale głównym źródłem inspiracji była dla nich legenda Kościuszki i jego powstania narodowego z 1794 r. oraz tradycja polskich legionów Bonapartego. W skrajnie konserwatywnym świecie Metternicha i dynastycznych imperiów nie można było żadną miarą ani zalegalizować, ani wybaczyć ich czynów, łatwo więc można im było nadać piętno burzycieli pokoju lub wrogów postępu społecznego i stabilizacji. W rezultacie nigdy nie zdołali zyskać sobie poparcia mas, które w bardziej sprzyjających okolicznościach mogłyby sympatyzować z ich dążeniami. Pozostali wybitną, niepraktyczną i drobną mniejszością. Jak dawniej Kościuszko, żywili zbyt silne nadzieje zarówno na pomoc z zagranicy, jak i na słabość reżimów obcych mocarstw. Ich udziałem były nieliczne sukcesy, a każde z ich nieudanych przedsięwzięć pociągało za sobą falę represji, znacznie pomnażających dokładnie te same krzywdy, które starali się usunąć.

Wśród czołowych zwolenników nacjonalizmu powstańczego znalazła się grupa „belwederczyków” z listopada 1830 r.. Towarzystwo Demokratyczne Polskie (TDP), które pomiędzy r. 1832 a 1846 koordynowało z zagranicy wszelkie akcje konspiracyjne, „czerwoni” z Komitetu Miejskiego w Warszawie, którzy dali początek powstaniu 1863 r., „odłam rewolucyjny” Polskiej Partii Socjalistycznej, której bojówki odegrały tak wybitną rolę w latach 1905—07, Legiony Polskie z okresu pierwszej wojny światowej oraz Armia Krajowa (AK) podczas drugiej wojny światowej. Ci oddani sprawie bojownicy żyli intensywnie, w zgodzie z własnymi zasadami i krótko. Ich poglądy w kwestiach społecznych były często równie radykalne, jak ich stanowisko wobec kwestii narodowej; stanowili prototyp Les Justes — terrorystów, rewolucjonistów i „anarchistów”, którzy pod koniec wieku pojawili się w wielu miejscach wschodniej Europy.

Jest rzeczą dość zrozumiałą, że nacjonalizm powstańczy wywarł szczególny wpływ na zagranicę. Sprawa polska stała się oczywiście podstawowym przedmiotem zainteresowania emigrantów politycznych, którzy nie mieli już nic więcej do stracenia i do których przyłączył się szeroki wachlarz europejskich liberałów, zawsze gotowych do podjęcia taniej krucjaty gdzieś w jakimś odległym miejscu świata. „Polska” stała się symbolem frustracji innych ludzi. Znalazła się na ustach Heinego, a zwłaszcza Victora Hugo, który w 1847 r. przemówił na Zgromadzeniu Narodowym w Paryżu, gdzie w rok później galerie miały się zatrząść od krzyków „Vive la Pologne!” Przyciągała rzesze tych, którzy jej dobrze życzyli, ale tylko nieliczni konsekwentnie wspierali ją czynem. Dała początek istnej rzece not dyplomatycznych, ale dla mocarstw rozbiorowych nie stała się inspiracją dla najmniejszych przejawów dobrej woli. Jednym z czynników o największej sile przyciągania był fakt, że uważano ją za sprawę „straconą”. Gdy Aleksander II mówił o polskich reveries, a Bismarck o Polonismus, obaj mieli na myśli dokładnie to samo: zaprawioną goryczą mieszaninę źle skierowanych nadziei i fałszywego sentymentalizmu. Tymczasem zaś polscy emigrés byli beztrosko wykorzystywani do cudzych celów. Los polskich legionów Bonapartego na Haiti nie był bynajmniej przypadkiem odosobnionym. Polacy — jak Irlandczycy — bardzo regularnie pojawiali się na arenie wszystkich rewolucyjnych konfrontacji w Europie. Masowo walczyli na barykadach Paryża w 1848 r., we Włoszech i na Węgrzech w latach 1848-9, a potem w latach 1859—60, a także po stronie Komuny Paryskiej w 1871 r.

Jak Adam Mickiewicz, który w 1855 r. umarł w Turcji podczas prób zorganizowania legionu do walki przeciwko Rosji na Krymie, nierzadko szukali bohaterskiej śmierci gdzieś z dala od ojczyzny; niektórzy z nich — jak Jarosław Dąbrowski (1836—71), naczelny wódz sił zbrojnych Komuny Paryskiej — rzeczywiście ją znajdowali. Inni dożywali swych dni w samotności i odosobnieniu. Józef Bem (1794—1850), swego czasu dowódca rewolucyjnych wojsk węgierskich, umarł w Syrii, w służbie tureckiej; Henryk Kamieński (1813—65), teoretyk wojny ludowej, zakończył życie w Algierze, Ryszard Berwiński (1819—79), pomocnik Mickiewicza i również poeta, umarł samotnie w Konstantynopolu.

Najbardziej typowym spośród tej grupy powstańców był Ludwik Mierosławski (1814—78). Jako młody chłopak, walczył w powstaniu listopadowym. Jako emigrant, przyłączył się do karbonariuszy i należał do „Młodej Polski” utworzonej na wzór „Młodych Włoch” Mazziniego. Jako głównemu działaczowi Centralizacji, czyli komitetu koordynacyjnego TDP, wyznaczono mu rolę przywódcy niedoszłego powstania z 1846 r., ale zamiast tego pojawił się na procesie berlińskim w charakterze głównego oskarżonego. Skazano go na śmierć, lecz w ostatniej chwili wybuch rewolucji w Prusach przyniósł mu zawieszenie wyroku. W latach 1848-49 stał na czele sił powstańczych najpierw w Poznaniu, potem na Sycylii, a wreszcie w Badenii. W latach pięćdziesiątych rozniecił schizmę w TDP, podburzając zarówno rewolucyjnych demokratów, jak i konserwatywny Hotel Lambert. W 1863 r. wrócił do Polski, walczył na Kujawach i przez krótki czas sprawował funkcję „dyktatora” powstania. Później zarabiał na skromne utrzymanie na obczyźnie pisaniem prac historycznych i publicystycznych. Jego życie, wypełnione działalnością konspiracyjną i pełne poświęcenia dla ojczyzny, nie przyniosło Polsce żadnych określonych korzyści. Według słów znanego historyka zajmującego się tą epoką, „emigracyjna legenda uczciła Mierosławskiego jako jednego z czołowych szermierzy wolności, puszczając w niepamięć jego długoletnie szkodnictwo”[27].

Jednakże pod pewnym względem — a niektórzy z pewnością uznaliby ten wzgląd za najistotniejszy — powstańcy odnieśli wybitny sukces. Ich poświęcenie zrodziło poczucie moralnej wyższości, której siły mocarstw rozbiorowych zupełnie nie mogły znieść. Cierpieli ciałem, a jednocześnie wynosili „Słowo” na wyżyny największego w polskiej tradycji poszanowania. Byli inspiracją dla mitów i poezji, którymi mogły się karmić przyszłe pokolenia. Rozbudzali gwałtowne emocje — tak podziwu, jak i potępienia, które stale podsycały pamięć o ich czynach nawet pośród tych, którzy woleliby o nich zapomnieć. Dowiedli, że „Polska”, czymkolwiek by była, jest wciąż jeszcze żywa. W sposób dość paradoksalny ci sami ludzie, którzy wybierali przemoc fizyczną jako formę wyrazu swego oporu, nawet w obliczu niewątpliwej klęski stwarzali jednocześnie gwarancję, że walka umysłów będzie się toczyć z pozycji o wiele większej równowagi sił. Prowokując władze do wieloletnich czynnych represji, dostarczali równocześnie bodźca innej walce — walce duchowej, której nie można było prowadzić za pomocą pałek i kuł i w której wytaczanie do boju oddziałów policji i wojska było równie śmieszne, co zgubne:

Ogromne wojska, bitne generały,

Policje — tajne, widne i dwupłciowe.

Przeciwko komuż tak się pojednały?

Przeciwko kilku myślom… co nie nowe[28].

W czasie stu lat nieistnienia państwa, a także i potem, kolejne pokolenia Polaków rodziły ludzi nie dbających o zachowanie własnej skóry, którzy z desperacką odwagą porywali się do walki przeciwko swoim ciemięzcom. Powstanie warszawskie z sierpnia 1944 r. było tylko ostatnim przedstawieniem dramatu, który odgrywano także w latach 1733,1768,1794,1830,1846,1848,1863,1905 i 1920. Gdyby tych ludzi zapytano, o co walczą, mogliby z powodzeniem za każdym razem odpowiedzieć tak samo: za „kilka myśli… co nie nowe”.

Czynna działalność konspiracyjna była jednak udziałem niewielu. Postawą o wiele bardziej typową dla Polaków o tych samych przekonaniach, jeśli już nie o takiej samej odwadze, był zwyczaj całkowitego wycofywania się z życia publicznego. W połowie dziewiętnastego wieku, zwłaszcza na terenach polskich leżących w granicach Rosji, życie publiczne było tak dalece zdominowane przez nieustanne przejawy brutalności i upokorzeń w związku z działalnością cenzury, nadzoru policyjnego, aresztów, więzień i zsyłek, że wielu Polaków po prostu odmawiało wszelkiego w nim udziału. Zamiast tego wycofywali się w „poetycko—polityczny świat marzeń” literatury. Tam mogli czytać o triumfach i satysfakcjach, jakich odmawiała im rzeczywistość. Troska o rozwój wewnętrznego życia duchowego, w którym wartości artystyczne i moralne zwyciężały nad wszelkimi przejawami rzeczywistości, jest jedną z najtrwalszych cech polskiej kultury. W tym sensie wszyscy wielcy pisarze byli do głębi polityczni, literatura zaś i polityka przenikały się nawzajem. W Konradzie Wallenrodzie (1828), Dziadach (1832) Mickiewicz podjął temat pomsty; w Nie-boskiej komedii (1835) i Irydionie (1836) Krasiński głosił ewangelię poddania się i dążenia do duchowej perfekcji; w dramacie Kordian (1834) i poemacie prozą Anhelli (1838), w epickim poemacie Beniowski (1841) i w symbolicznym Królu—Duchu (1847) Słowacki podejmował tematy polityczne, historyczne i historiozoficzne, czyniąc godne uwagi wycieczki w sferę satyry. Może bardziej niż którykolwiek z jego wielkich współczesnych on właśnie bolał nad teraźniejszością, aby dać natchnienie szczęśliwym pokoleniom przyszłości:

O! Polsko! Polsko! Święta! Bogobojna!

Jeżeli kiedy jasna i spokojna

Obrócisz twoje rozwidnione oczy

Na groby nasze, gdzie nas robak toczy;

Gdzie urny prochów pod wierzby wiosenne

Skryły się dumać jak łabędzie senne;

Polsko ty moja! gdy już nieprzytomni

Będziemy — wspomnij ty o nas! o! wspomnij!

Wszak myśmy z twego zrobili nazwiska

Pacierz, co płacze, i piorun, co błyska.

A dosyć, że się zastanowisz chwilę,

Jaka tam cisza na naszej mogile,

Jak się wydaje przez Boga przeklęta;

A nie zapomnisz ty o nas, o! Święta![29]

Świadome powiązania między literaturą romantyczną a polityką powstańczą zostały dość wcześnie stworzone przez Maurycego Mochnackiego (1803 lub 4 — 34), którego działalność jako walczącego krytyka wyraźnie miała stanowić rekompensatę klęsk poniesionych na innym polu. Jako 17-letni chłopak został on wydalony z Uniwersytetu Warszawskiego za to, że uderzył policjanta, który wyrwał mu z ust fajkę paloną wbrew przepisom na ulicy; dwa lata później (1823) aresztowano go za przynależność do nielegalnego stowarzyszenia. W więzieniu u Karmelitów złamano jego opór. Skłoniono go do napisania memoriału, w którym potępiał brak odpowiedzialności polskiej młodzieży, a następnie zwolniono.

Później pod wpływem nalegań rodziców podjął na kilka miesięcy pracę w carskiej cenzurze. Resztę swojego krótkiego życia spędził na pokucie. Już w 1825 r. w obszernym eseju O duchu i źródłach poezji w Polszcze dowodził, że prawdziwa poezja rodzi się z „nieskończoności uczuć”, literatura narodowa zaś wyrosnąć może jedynie na gruncie romantyzmu. W latach 1827—29, jako redaktor „Kuriera Polskiego”, atakował pisarzy o ustalonej renomie, którzy wciąż jeszcze nawoływali do „klasycznej” powściągliwości. W 1828 r. jego rozpowszechniany anonimowo Głos obywatela z zabranego kraju z okazji sądu sejmowego miał wpłynąć na łagodniejszy wynik procesu Łukasińskiego i jego towarzyszy konspiratorów z Towarzystwa Patriotycznego. Do tego czasu charakterystyczny światopogląd Mochnackiego był już mocno ugruntowany. W okresie gdy głęboko absorbowały go studia nad filozofią niemiecką — zwłaszcza Schillera i Schlegla — został wtajemniczony w przygotowania do powstania listopadowego. Zmagał się z problemem pogodzenia literatury z potrzebą akcji politycznej oraz nadania jej spójnych podstaw filozoficznych. Nie było rzeczą przypadku, że przedmowa do jego podstawowego dzieła, O literaturze polskiej w wieku dziewiętnastym, powstała w momencie, gdy ważyły się losy powstania listopadowego, a jego kierownictwo przechodziło w ręce ludzi słabszych i bardziej trzeźwych. „Czas nareszcie przestać pisać o sztuce”, nawoływał. „Co innego zapewne mamy teraz w głowie i w sercu… Życie nasze nie jest już poezją. Zgiełk oręża i huk dział. Ten będzie odtąd nasz rytm i ta melodia”. W trzy lata później Mochnacki już nie żył. Ale jego pisma pozostały w pamięci ludzi jako podstawowy przewodnik dla tych, którzy albo już parali się polityką powstańczą, albo też chcieliby się nią parać, gdyby tylko mogli[30].

Lepiej znane szerszemu światu stały się wykłady Mickiewicza wygłoszone w College de France i opublikowane jako Cours de la litterature slave.

Roli Mochnackiego i Mickiewicza w polskiej literaturze ściśle odpowiadała rola Lelewela w polskiej historiografii. Ponieważ w swoich pismach Lelewel idealizował wątki Wolności i Demokracji w przeszłości Polski, stawały się one potężnym bodźcem do występowania przeciwko obecnej Niewoli.

Zarówno polski romantyzm, jak i polski mesjanizm opierały się na solidnych podstawach filozoficznych. Pierwszą postacią godną uwagi jest tu Józef Maria Hoene—Wroński (1776—1853), który walczył kolejno w powstaniu kościuszkowskim i w armii rosyjskiej, aby wreszcie osiąść we Francji, gdzie pisał i publikował po francusku. Jako dawny student uczelni niemieckich, zaczął od przesadnego uwielbienia dla Kanta; później przyjął stanowisko skrajnie racjonalistyczne. Próbował skonstruować pełny system metafizyczny na podstawie fundamentalnego „prawa stworzenia”, którego dychotomiczny mechanizm przypominał nieco trychotomię Hegla. W swoich własnych czasach dostrzegał okres przejściowy, mający wkrótce ustąpić miejsca „epoce intelektualnej”, w której rozwiązane zostaną wcześniejsze konflikty, człowiek zaś osiągnie całkowite spełnienie i nieśmiertelność. Do jego głównych dzieł należą Prodrome du Messianisme (1831), Metapolitique messianique (1839) i Messianisme ou reforme absolue du savoir humain (1847).

Drugą wybitną postacią w dziedzinie filozofii był Józef Gołuchowski (1797—1858), który bliższy był sprawom polskim i który wywarł największy wpływ na współczesnych sobie twórców polskiej literatury. Był uczniem Schellinga, u którego swego czasu studiował w Erlangen; po upływie zaledwie roku usunięto go ze stanowiska profesora katedry filozofii na uniwersytecie w Wilnie. Jego wykłady, które zbiegły się z wykładami Lelewela z zakresu historii Polski, znalazły żywy oddźwięk w postaci szeregu politycznych posunięć jego studentów i wywołały alarm wśród władz rosyjskich. Jedyne wielkie dzieło Gołuchowskiego, Die Philosophie in ihrem Verhaltnisse zum Leben ganzer Völker und einzelner Menschen (1822), czytano jeszcze wtedy, gdy on sam już od dawna zajmował się doglądaniem upraw w swoich majątkach. W dziele tym wyniósł intuicję na takie same wyżyny, na jakie Wroński wynosił intelekt, dowodząc przy jej pomocy istnienia Boga i niezniszczalności ludzkiej duszy. Szczególny rodzaj romantycznej metafizyki, jaką uprawiał, nie wniósł wiele w dzieło jego niemieckich mistrzów, ale jego zapał i sposób wywodu sprzyjały skutecznemu przystosowaniu ich poglądów do polskich warunków. Postać trzecia, urodzony w Wilnie Andrzej Towiański (1799—1878), pojawił się w Paryżu w latach czterdziestych i nałożywszy strój mistyka i proroka, przyciągnął do siebie spory tłum zwolenników. Założył jedną z sekt adwentystów, modnych wówczas w intelektualnych kręgach emigracji; historia Polski pamięta go jednak przede wszystkim jako mentora Mickiewicza w późniejszym okresie życia poety. Największym oryginałem ze wszystkich był August Cieszkowski (1814—94). Z wykształcenia był heglistą; na uniwersytecie w Berlinie znalazł się w tym samym okresie, co Karol Marks, i świadomie kierował swoje badania filozoficzne ku celom społecznym i politycznym. Wierząc mocno w boską misję Kościoła katolickiego i polskiego narodu, podkreślał rolę czynników irracjonalnych w zdobywaniu wiedzy i uznawał wolę za podstawę ludzkiej egzystencji. W swoich pracach Prolegomena zur Historiosophie (1838) i Gott und Palingenesie (1842) wywodził, że utopie należy przystosować do wprowadzenia w życie oraz przepowiadał nadejście „epoki Ducha Świętego” — katolickiej wersji intelektualnej utopii Wrońskiego. Podczas swego pobytu w Paryżu w latach czterdziestych wywarł najwyraźniej znaczny wpływ zarówno na Proudhona, który przyznawał, że jest jego dłużnikiem, jak i na Marksa, który tego nie przyznawał. Jako lewicujący filozof—heglista, który wprzągł metafizykę w służbę działania społecznego, Cieszkowski musi być zaliczany do prekursorów marksizmu[31]. Spędziwszy wiek średni na zajęciach praktycznych jako współpracownik pierwszego rolnego Banku Kredytowego we Francji, później zaś jako poseł Poznania w parlamencie pruskim, oddał się głównemu dziełu swego życia, pracy Ojcze nasz, która została pośmiertnie wydana w 1900 r. To ogromne przedsięwzięcie, zainspirowane słowami „przyjdź Królestwo Twoje”, zyskało sobie rangę pomnika polskiego mesjanizmu. Dzieło to zawiera tezę, że polityka radykalna nie jest czymś, co nie dałoby się pogodzić z wiarą katolicką, i że niekoniecznie musi się ona wiązać ze stosowaniem metod przemocy. Tak więc filozofia Nacjonalizmu powstańczego dała asumpt do rozwoju wielu złożonych prądów i odmian, jakie w rękach licznych uczniów i naśladowców — jak Bronisław Trentowski we Fryburgu czy Józef Kremer w Krakowie — przerodziły się w zbiór prężnych idei, które zdołały przetrwać burze politycznych przeciwności[32].

Siła tradycji powstańczej nie pozostawała zatem w żadnej relacji do liczby jej zwolenników ani też rezultatów jej politycznego programu. Była nie tyle odbiciem poparcia mas, ile żarliwego poświęcenia jej wyznawców, których uparty gniew, konspiracyjne nawyki i niezłomna wierność romantycznemu podejściu do literatury i historii skutecznie przechodziły z pokolenia na pokolenie. Mechanizm tej transmisji zawdzięczał bardzo wiele szczególnemu gatunkowi odważnych i rozumnych kobiet. Pamiętniki powstańców zawsze niemal zawierają hołd złożony babce czy matce, która pierwsza tchnęła w nich wiarę polityczną, mającą trwać przez resztę życia:

Babka była kobietą o dużej sile charakteru, a inteligencją, oczytaniem, głębią umysłu i szeregiem innych zalet przewyższała bez wątpienia większość swoich rówieśniczek. Po śmierci dziadka sama gospodarowała niewielkim mająteczkiem, nawet bez pomocy rządcy, żelazną ręką trzymając służbę i fornali. (…)

Głównym motorem jej życia był patriotyzm. Cały zapał swej gorącej i mocnej natury oddała sprawie wolności kraju, (…) w robocie spiskowej w czasie powstania 1863 r. grała w okolicy główną rolę, przewodząc na tajnych zebraniach u siebie we dworze. Przechowywała i przewoziła broń. Na niebezpieczeństwo patrzyła z pogardą. Upadek powstania był największym ciosem w jej życiu. Od tego czasu ubierała się jedynie w czarne suknie, z wąską, białą koronką u szyi i na rękawach, a na palcu nosiła na znak żałoby pierścionek z tabliczką z czarnej emalii, ozdobioną krzyżykiem z białych pereł. (…)

Miałam chyba siedem lat, gdy pewnego wieczora zapytałam ją o ten pierścionek. Byłyśmy wtedy same w salonie (…). Promienie światła z lampy naftowej grały na perłach pierścionka (…).

— To jest pierścień żałoby po tych, którzy polegli — odpowiedziała (…).

— Babciu, pozwól mi włożyć ten pierścionek — prosiłam.

Wstrząsnęła przecząco głową:

— Możesz go nosić tylko wówczas, gdy będziesz patriotką, Olu (…).

— A co to znaczy być patriotką, babciu? (…)

— Ten jest patriotą — odpowiedziała — kto kocha Polskę nade wszystko na świecie i kto dla jej wolności poświęci wszystko, co posiada, nawet swe życie, gdy będzie potrzeba.

— Ja chcę walczyć o Polskę, babciu — powiedziałam, na pół rozumiejąc, co mówię (…).

Przez chwilę babcia milczała, a oczy jej błyszczały.

— Wierzę, że chcesz — odrzekła na koniec. — Olu, moje dziecko, przyrzecz mi, że będziesz walczyć!

— Przyrzekam, babciu — powtórzyłam uroczyście, przejęta grozą i mocą uczucia w jej głosie.

Przytuliła mnie do siebie [z gestem rzadkiej u niej pieszczoty] i włożyła pierścionek na mój palec, trzymając go mocno (…).

— A teraz biegnij, Olu, i baw się z siostrami (…). Nie mów o tym nikomu, ale nie zapomnij![33]

Tak właśnie odbyło się w rodzinnym domu Aleksandry Szczerbińskiej w Suwałkach wprowadzenie jej w rewolucyjną karierę, która miała wciągnąć ją w taką samą konspiracyjną działalność i takie same akcje przemytu broni, w jakich tak żywo uczestniczyła niegdyś jej babka.

W trzydzieści lat później, już jako pani Piłsudska, Aleksandra wkroczyła na scenę wielkiej polityki w roli małżonki Naczelnika Polskiej Rzeczypospolitej.

W wielu domach panowała atmosfera tak mocno przesycona patriotyzmem, że żadne oficjalne inicjacje nie były potrzebne. Młodzieńcowi słuchającemu babki grającej jeden z mazurków Chopina nie mogły umknąć żadne dalsze implikacje:

A babka mi to grała

na starym fortepianie

w pokoju, gdzie fotografia

dwóch braci rozstrzelanych[34].

Takie dzieci na całe życie oddane były sprawie polskiej, bez względu na jej obiektywne wartości. Uczono je, aby służyły sprawie i stawiały opór, nie oczekując przy tym żadnych osobistych korzyści i żadnej pociechy oprócz tej, jaką mogła im przynieść poezja:

Poza tobą, żołnierzu polski, gdy samotny na haku szubienicy zawisasz, — gdy dogasasz powolnym straceniem w stepie Sybiru — nie powiewa sztandar dalekiej potęgi. (…) Twoich dzieci nie nakarmi, gdy skonasz, niczyja miłość. Wyprą się ciebie ziomkowie, zapomną współmieszkańcy. (…) Toteż dzieci twoje przyjmie rynsztok (…) a nożowiec, skoro podrosną, będzie im mistrzem. (…) Przeciwko tobie za szeregami żołdaków —jest wszystko. Niechęć, trwoga, nienawiść, wrzaski dziedziców, bicie w dzwony fabrykantów, tajne intrygi tchórzów i ciemna niewiedza nędzy. Przerażone oczy narodowej samoniewoli spoglądają na ciebie ze szpar, ze szczelin, zza węgłów i z dymników. (…) Twoja dola — to konać za święte idee, a konać bez ostatniej pociechy mężnego człowieka: —bez sławy. (…) Wyszedłeś w najciemniejszą, jesienną noc, gdy huczał wicher i bił deszcz, a my wszyscy, dwudziestomilionowy naród, spaliśmy w swoich sypialniach (…) kamiennym snem niewolników. (…) Tęsknym echem, żołnierzu, odbijają się kroki twoje w tajniach ludu, jak echo odbija się w lesie (…). Na wystygłych kałużach krwi

(…) wyrastają cudne legendy, jakich jeszcze Polska nie miała. (…) Bo tylko poezja polska nie opuści cię, nie zdradzi i nie znieważy (…). Gdyby nawet sprawa twoja była przegraną — ona ci wiary dochowa. (…) Nakryje twój nagi trup (…) płaszczem dostojeństwa. (…) W twoje ręce skostniałe i dopiero w śmierci bezsilne włoży złoty swój sen, sen tylu pokoleń młodzieży, sen o rycerskiej szpadzie[35].

Zwolennicy umiarkowania w polskiej polityce odrzucali tego rodzaju oświadczenia, uważając je za sentymentalne romantyczne bzdury, ale każde pokolenie rodziło synów i córki, którzy traktowali je z powagą i szli za ich wezwaniem.

Klęski powstańczego Nacjonalizmu za każdym razem stanowiły zachętę dla przeciwstawnych mu sił kompromisu i ugody. Siły te istniały zawsze i ich tradycja także sięga czasów przedrozbiorowych. Stanowiły wcielenie przekonań ludzi, którzy wierzyli, że więcej da się osiągnąć, wchodząc w układy z rządzącymi mocarstwami, niż występując przeciwko nim. Liczyli, że dając dowody politycznej lojalności, zostaną nagrodzeni zezwoleniem na ograniczoną autonomię, a przynajmniej na sprawowanie kontroli nad sprawami społecznymi i kulturalnymi. Ich stanowisko wobec panujących mocarstw da się najlepiej streścić, cytując powiedzenie przypisywane Staszicowi: „Jesteśmy gotowi być waszymi braćmi, ale nie waszymi niewolnikami”. Swym krewkim współpatriotom radzili, aby porzucili złe i destruktywne praktyki Powstań, Oporu i Konspiracji, oddając się zamiast tego wszelkim formom działań dobrych i konstruktywnych. Ich zdaniem, naród polski nie będzie w stanie zapewnić sobie pozycji w świecie, dopóki nie będzie tak dobrze wykształcony, tak bogaty i tak zjednoczony jak jego sąsiedzi. Stąd też nacisk na oświatę, samodoskonalenie, rozwój nauk ścisłych, ekonomię, reformę społeczną i — przede wszystkim — na pracę. W tym kontekście postawę Stanisława Augusta należy przeciwstawić stanowisku Kościuszki, karierę Staszica czy ekonomisty Wawrzyńca Surowieckiego (1769—1827) — karierze Hugona Kołłątaja. W części Polski leżącej w granicach Rosji drogę ugody wybrali Xawery Drucki-Lubecki (1778—1846), Aleksander Wielopolski (1803—77), a pod koniec wieku Roman Dmowski (1864—1939). Ich polityka biegła torami równoległymi do polityki księcia Antoniego Radziwiłła (1775—1833), namiestnika Wielkiego Księstwa Poznańskiego w Prusach, oraz długiego szeregu wiernie oddanych Franciszkowi Józefowi Galicjan w Austrii. Po powstaniu styczniowym z 1863 r. Ugoda stała się tendencją dominującą w polityce polskiej na przynajmniej pół wieku. Pierwszych poważnych ideologów znalazła w grupie krakowskich stańczyków, jej opracowaniem zaś zajęła się imponująco liczna grupa pisarzy, wśród których znaleźli się Piotr Chmielowski (1848—1904), Aleksander Świętochowski (1849—1938), Julian Klaczko (1825—1906), Adam Wiślicki (1836—1913), Włodzimierz Spasowicz (1829—1906), a przede wszystkim powieściopisarz Bolesław Prus (l847—1912). Polityka Ugody była związana z wieloma pokrewnymi ruchami kulturalnymi i umysłowymi, którym nadawano takie etykiety, jak „praca organiczna”, „trzeźwość”, „pozytywizm warszawski” czy „realizm literacki”. Czołowym organem jej wyznawców był w ostatnich dziesięcioleciach dziewiętnastego wieku „Przegląd Tygodniowy”, przez cały czas swego istnienia w latach od 1866 do 1905 redagowany przez Adama Wiślickiego.

Jak łatwo można było przewidzieć, najbardziej gorliwi zwolennicy polityki Ugody wywodzili się spośród szeregów rozczarowanych niepowodzeniami powstańców — spośród mężczyzn i kobiet, którzy w młodości poszli drogą rewolucji i którzy na własne oczy ujrzeli jej słabe strony. Właśnie takim człowiekiem był Karol Świdziński (1841—77). Jako młody chłopak przyłączył się do radykalnego ugrupowania „czerwonych” z powstania styczniowego, potem odbył służbę jako adiutant Dąbrowskiego na barykadach Komuny Paryskiej i przeżył okres wygnania politycznego w Anglii. A jednak po powrocie do domu skomponował wiersz, który przytacza się często jako manifest obozu zwolenników polityki Ugody:

Nie eolskich tobie tonów,

Nie błyskawic, nie szwadronów

I nie orlich tobie lotów

I nie szabel, i nie grotów,

Ale pracy tobie trzeba!

Duszy chleba, myśli chleba!

Cóżeś szablą wyrąbała?

Kilka szczerbów w dziejów pleśni!

Cóżeś lutnią wypłakała?

Milion tonów — co świat prześni!

Oj! nie szablą i nie tonem

Tobie walczyć, hufcu młody!

Ale z czołem pochylonem

Nad mądrości ślęczeć kartą,

Sercem przeczuć prąd właściwy

I z prastarej ojców niwy

To ukochać, czym żyć warto!

A więc, moja braci młoda!

Nie do szabli, nie do pieśni:

Czasu szkoda, trudu szkoda!

Szabla pryśnie, pieśń się prześni!

Ty na inne licz zdobycze,

Na zdobycze, które trwają,

Które chleb rodzinie dają,

Choć niegłośne, niezwodnicze.

Hej! do cyrkla, hej! do kielni,

I do wagi, i do pługa!

A choć praca ciężka, długa,

Ale wyjdziem my z niej dzielni[36].

O awersji Świdzińskiego do poezji może wyraźnie zaświadczyć jakość jego wiersza, natomiast uznawana przez niego hierarchia wartości jest absolutnie oczywista:Praca przed Bitwą, Nauka przed Sztuką, Ostrożna Myśl przed Gwałtownym Działaniem. Ten trzeźwy, praktyczny program był przedmiotem szczególnego podziwu w drugiej połowie dziewiętnastego wieku, kiedy pozytywizm i scjentyzm szybko ogarniały Europę. W Polsce jednak znajdował swoje odpowiedniki przy niejednej okazji — zarówno przedtem, jak i potem.

Ponieważ ugodowcy wykazywali sceptycyzm w stosunku do roszczeń niepodległościowych i byli przeciwni opartym na przemocy planom politycznym powstańców, określa się ich czasem jako ludzi biernych lub wręcz reakcjonistów.

W gruncie rzeczy mieli oni wysoko rozwinięte poczucie obowiązku narodowego i nierzadko bywali też szczerymi sympatykami radykalnych przemian społecznych. Starali się nie tylko powściągać zapały konspiratorów, ale także powstrzymywać bezwstydnych lojalistów, karierowiczów i „pałacowych katolików”. Koncentrowali swoje wysiłki na przedsięwzięciach kulturalnych, ekonomicznych i społecznych, opowiadając się za zapewnieniem stopniowego postępu w tych dziedzinach kosztem ograniczonego postępu politycznego. W swoich własnych oczach uprawiali „sztukę tego, co możliwe”, i jako tacy byli jedynymi prawdziwymi politykami. Ich osiągnięcia, choć fragmentaryczne, były godne uznania. Na przykład Staszic, który uwolnił chłopów pańszczyźnianych w swoich majątkach w Hrubieszowie i oddał im ziemię we wspólne posiadanie, był pierwszym, który dokonał przeglądu złóż mineralnych w Polsce i otworzył kopalnię węgla w Dąbrowie Górniczej. Od 1808 r. pełnił funkcję prezesa warszawskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, zajmującego się propagowaniem korzyści płynących z rewolucji w nauce i rolnictwie; od 1815 r. był także członkiem Komisji Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, która założyła Uniwersytet Warszawski. Równie energicznym człowiekiem był Ksawery Drucki-Lubecki. Jako minister skarbu w Królestwie Kongresowym był założycielem Banku Polskiego oraz autorem programu pierwszych kroków kraju na drodze do uprzemysłowienia. Wierzył bez żadnych zastrzeżeń w liberalne skłonności Aleksandra I. Wielopolski, który w czterdzieści lat później objął urząd naczelnika rządu Królestwa Kongresowego, żywił analogiczne nadzieje w stosunku do cara Aleksandra II. Był on inicjatorem projektu oczynszowania chłopów, anulował ograniczenie praw obywatelskich Żydów oraz usunął bariery broniące Polakom dostępu do wyższych szczebli carskiej drabiny biurokratycznej. Jego szczególną zasługą było przywrócenie systemu szkół z językiem polskim oraz ustanowienie Szkoły Głównej w Warszawie. Żaden z tych ludzi nie zdołał odnieść sukcesu w sensie absolutnym. Momenty, w których udawało im się skutecznie rządzić, były równie krótkie, jak chwile triumfu powstańców. Zwłaszcza w Rosji przeszkodą był dla nich kompletny brak najmniejszych choćby oznak wielkoduszności ze strony władz. W ostatecznym rozrachunku nie byli w stanie na stałe uprawiać polityki ugody, mając do czynienia ze zwierzchnikami, którzy nie mieli pojęcia o tym, czym jest kompromis, i których ustępstwa były jedynie taktycznymi gestami podyktowanymi chwilową słabością. Ich dzieło nieodmiennie przerywały polityczne klęski. A jednak to właśnie oni i im podobni dali polskiemu narodowi to, co było mu potrzebne, aby mógł przeżyć, wtedy gdy ostatecznie zdobył niepodległość. Jeśli Powstańców można uznać za wysokich kapłanów Duszy narodu, to Ugodowcy byli strażnikami jego Ciała.

Wielopolski, na przykład, nigdy nie cieszył się popularnością. Ten człowiek o mocnej kwadratowej szczęce, odznaczający się ponurym uporem, spełniał swoje obowiązki, tak jak je sam widział, i ignorował wszelką krytykę. Jako młody człowiek został wysłany do Londynu w charakterze posła Rządu Narodowego; głęboko przeżył jego klęskę i był przekonany nie tylko o tym, że Polska nie jest w stanie sama wyrwać się z krępujących ją więzów, ale i o tym, że nadzieje na obcą pomoc są daremne. W 1846 r., zatrwożony zachowaniem się władz wiedeńskich wobec powstania chłopskiego w Galicji, publicznie zaapelował do cara o przyjęcie dobrowolnej uległości polskiego narodu:

Przychodzimy oddać się tobie, jako najwspaniałomyślniejszemu z przeciwników. Byliśmy twoimi, jako niewolnicy — prawem zaboru, przez postrach i ważyliśmy za nic wymuszone przysięgi. Dziś nabywasz nowy tytuł władania. Oddajemy się tobie jako ludzie wolni z dobrej ochoty, a bez ostentacji i rachuby. Stajesz się panem naszym z łaski Boga, którego wyrokowi poddajemy się. Odrzucamy precz interesowne i zwodnicze współczucie, tanie frazesy i wszystko, co ludzie pompatycznie prawem narodów zowią — łachmany, którymi nas przyodziewało miłosierdzie Europy, nie mogące przykryć ran naszych i blizn. Nie stawiamy warunków…[37]

Mikołaj I nawet nie przeczytał tego apelu. Ale Wielopolski trwał przy swoim i po kolejnym dziesięcioleciu wołania na politycznej puszczy zdobył wreszcie zaufanie Aleksandra II. Krótki okres, w którym sprawował swój urząd, przypadł na lata przed powstaniem styczniowym, a w oczach krytyków powstanie to wywołał. (Patrz rozdz. XVI tomu II).

Wielopolski miał jednak także zagorzałych zwolenników, a należący do tej grupy Włodzimierz Spasowicz przez ponad czterdzieści lat konsekwentnie bronił jego reputacji. Poglądy Spasowicza są szczególnie interesujące, ponieważ pochodził on z mieszanego małżeństwa Polki z Rosjaninem; jako profesor prawa kryminalnego na uniwersytecie w Petersburgu, a następnie czynny prawnik i publicysta, większość życia spędził w Rosji i środkiem wyrażania myśli był dla niego język rosyjski. Na froncie politycznym kategorycznie sprzeciwiał się wszelkim ryzykownym nacjonalistycznym przedsięwzięciom oraz wszelkim formom polskiego separatyzmu. Natomiast na froncie kultury prowadził niestrudzoną kampanię o prawa Polski i o propagowanie dzieł polskich pisarzy. Jako czołowy współpracownik „Wiestnika Jewropy” zwalczał współczesnych mu szowinistów w dziedzinie kultury; jako założyciel miesięcznika „Ateneum” i redaktor tygodnika „Kraj” zdobył sobie licznych czytelników. Wśród jego dzieł znalazła się biografia Wielopolskiego oraz obszerny Obzor istorii polskoj litieratury (Zarys dziejów literatury polskiej, 1880). Jego koncepcja narodowości, sformułowana po raz pierwszy w 1872 r., pozostała jasna i jednoznaczna do końca jego dni. „Historyczna narodowość odcięta od państwa, które było jej piastunem, może mieć wszelako prawo do życia (…)”, pisał, ponieważ „narodowość jest to skarb moralny, pracowicie uzbierany przez naród i przeznaczony na to, aby się stał dobrem całej ludzkości”[38].

Literatura obozu ugody nigdy nie zawierała żadnego jednoznacznego programu. Jej wspólnym mianownikiem był powszechny wstręt do polityki konspiracyjnej. Wobec tego, starając się rozproszyć atmosferę mistyki, jaką wokół nacjonalizmu stwarzali romantycy i mesjaniści, walczyła o „normalizację” i „modernizację” polskiej sztuki, czyli o zastąpienie jednostronnej obsesji na temat sprawy polskiej szerokim wachlarzem gatunków literackich i tematów, jakie znajdowały swój wyraz w życiu kulturalnym innych narodów Europy. Sztuki piękne obchodziły jaw tej samej mierze, co polityka narodowa. Jej głównym przedstawicielem był Aleksander Głowacki (1847—1912), „polski Dickens”, bardziej znany pod pseudonimem literackim „Bolesław Prus”. Jego pisarska kariera objęła okres między powstaniami z lat 1863—64 i 1905—06 i pozostawała pod ich dogłębnym wpływem. Podczas pierwszego z tych powstań Prus został ranny, a następnie aresztowany; przeciw drugiemu ostro zareagował. We wczesnych utworach unikał tematyki otwarcie politycznej, koncentrując się na obserwacjach psychologicznych i krytyce społecznej. Humoreska Wieś i miasto (1877) oraz nowela Anielka (1880) — ostry atak wymierzony przeciwko klasie właścicieli ziemskich — pisane były w nastroju optymistycznym, w okresie, gdy pisarz szukał jeszcze jakiegoś bardziej określonego „pozytywistycznego” programu. Jednak z wiekiem przygnębienie jego rosło, a nastawienie stawało się coraz bardziej określone politycznie. Jego arcydzieło, Lalka (1890), zawiera wyraźne posłanie, które głosi, że ludzie dumni, którzy, jak protagonista Wokulski, ulegają zbyt wygórowanym ambicjom, doświadczają upadku. Faraon (1897) to studium władzy, a sceneria starożytnego Egiptu, gdzie toczy się akcja powieści, jest dość przejrzystą zasłoną dymną dla aluzji do współczesnej pisarzowi Rosji. Pochodzące z 1908 r. Dzieci to już czysto polityczne studium grupy rewolucyjnych konspiratorów.

Pod koniec życia Prus przyjął postawę głębokiej konsternacji, żeby nie powiedzieć — cynizmu. Opisywał całe zło kapitalizmu z pełną dbałością o przekonywające szczegóły. Jednocześnie zaś z równą mocą krytykował socjalistów i postępowców. Pozycja międzynarodowa Polski — jego zdaniem — nie była wcale beznadziejna. Niemcy Wilhelma to „forteca bandytów i rzezimieszków”, gdzie stosuje się „nową chemię”, aby wytruć niewygodnych obywateli, i gdzie „przyrządza się wielce nieprzyjemne mikstury”; jest to kraj, który „urodził się we krwi, żyje krwią i oby kiedyś we krwi nie utonął”. Rosja natomiast oferuje zaledwie ograniczone możliwości kompromisu. Według osądu Prusa, marzenie o niepodległości Polski było tylko szkodliwym snem na jawie, który musiał się skończyć tragicznie. Autonomia miała stanowić absolutną granicę wszelkich odległych aspiracji narodowych. „Dzień Wolności!… Dzień Wolności!… Jeśli już musimy bawić się w metafory, ja sam nie widzę zgoła żadnego światła dnia”, pisał. „Jest dopiero świt, i to świt krwawy… i Diabeł jeden wie, jaki po nim Dzień nastąpi”. Stulecie powstańczego nacjonalizmu nie przyniosło nic, co miałoby jakąkolwiek wartość.

My jesteśmy niby pole, na którym nic nie może dojrzeć, ponieważ wszystko przed czasem dostaje się pod żniwiarkę. Jeszcze kłos nie ukazał się — i już jest ścięty!

(…) Gdyby zebrać w jedno miejsce krew wylaną przez Polaków za wolność, może powstałoby drugie Gopło; gdyby zgromadzić kości tych, co polegli w bojach, na szubienicach, w katorgach, na osiedleniach i wszelkiego rodzaju tułactwach, może usypałoby się drugi Wawel. Lecz (…) jakiż z tego pożytek? Nie ma! (…) i nawet nie może być, gdyż polski patriotyzm składa się z wybuchów uczucia, którego, niestety! nie oświetlał rozum i nie przerodził go w akty twórczej woli[39].

Wymowa Dzieci jest oczywista. Powieść opisuje przeżycia Kazimierza Swirskiego, młodzieńca uczciwego i odważnego, przywódcy rewolucyjnego stowarzyszenia pod nazwą „Rycerze Wolności”. Jest to opowieść o nieprzerwanym marnotrawstwie źle skierowanych sił, które kończy się daremnym samobójstwem Świrskiego. Władza w stowarzyszeniu przechodzi bez żadnych skrupułów z niczyjej strony w ręce grupy najzwyklejszych sadystów. Postacie Zająca, nie znającego strachu kryminalisty, który czuje się jak ryba w wodzie wśród chaosu rewolucyjnego kryzysu, jego kolegi Starki, alkoholika, który specjalizuje się w wieszaniu ludzi na ulicach, oraz Regena, chorego na gruźlicę Żyda, który nie może pojąć, dlaczego szef policji boi się mniej jego niż on szefa policji — składają się na bezlitośnie demaskatorski portret ludzi, którzy rozpoczęli rewolucję 1905 r. i którzy nadal prowadzą konspiracyjną działalność w podziemiu. W ostatecznym rozrachunku śmierć Swirskiego okazuje się zupełnie niepotrzebna i z gruntu niebohaterska. W drodze ku granicy Galicji uciekający dowódca stowarzyszenia zasypia w stodole; budzi go odgłos zbliżających się kroków:

Nagle wyobraził sobie, że ten elegancki Kozak z puklem chwyta go za kark i po śniegu ciągnie do oficerów niby kawał padliny. Wstrząsnął się całym ciałem; przyłożył brauning do prawego ucha i — lekko nacisnął cyngiel (…). W jego głowie zahuczały dzwony całego świata, kula ziemska rozleciała się na ogniste kawałki i — zaczął się spokój wieczny (…).

Tymczasem Kozacy nie przyszli bynajmniej aresztować Swirskiego; nie wiedzieli nawet, że jest na strychu. Oficerowie wysłali ich po prowianty, więc zastawszy drzwi zamknięte,

Kozacy zaczęli pukać, a gdy nikt nie otwierał, poszli do innych chałup.

Biedny Kazimierz pospieszył się i tym razem[40].

Wybitną rolę w obozie ugodowców odegrali historycy — zwłaszcza odkąd zaczęli wprowadzać koncepcje pozytywistyczne do własnych metod badawczych.

W tym kontekście warto odnotować fakt, że wpływowe dzieło Henry’ego Buckle A History of Civilization in England (1861) ukazało się w polskim przekładzie w ciągu roku od jego wydania w Londynie. Podobnie jak Buckle, pozytywiści polscy byli zafascynowani darwinizmem i biologią opartą na ewolucjonizmie; w swej gotowości do odrzucania wszelkich aktualnie istotnych względów politycznych z zapałem gromadzili dane i dokumenty dotyczące wszystkich zaniedbanych, pozapolitycznych aspektów swego przedmiotu badań. Najwyraźniejsze sformułowanie ich ideałów pojawiło się w polemicznych pismach Władysława Smoleńskiego. W kwestii ogólnej, dotyczącej pytania, czy historyk powinien wykorzystywać swoją wiedzę dla celów praktycznych. Smoleński zajmował stanowisko jednoznaczne:

Kwestię, czy do historii należy służba względom praktycznym rozstrzygają ogólne pojęcia o nauce — pisał— która nie ma innego zadania nad konstatowanie i objaśnianie zjawisk. Dla botanika obojętną jest rzeczą, czy odkryta przez niego własność danej rośliny znajdzie zastosowanie w medycynie lub kuchni; nie należy również do historyka wyciąganie z przeszłości nauk praktycznych. Z badań botanicznych ciągnie pożytek kucharz, z dociekań dziejowych mąż stanu, jednakże korzyści praktyczne nie są koniecznym rezultatem nauki, lecz raczej przypadkiem, f

Stwierdziwszy powyższe, Smoleński przeszedł do swego słynnego potępienia historii politycznej, która w Polsce wciąż jeszcze obsesyjnie powracała do sprawy i skutków rozbiorów:

Branie katastrofy upadku [Polski] za punkt wyjścia w poglądzie na przeszłość jest z gruntu rzeczą fałszywą (…). Fakt upadku państwa, ważny dla historii czasów następnych, bezzasadnie został wzięty za motyw zasadniczy przy badaniu dziejów przedrozbiorowych. (…) Czyż przeszłość [Polski] gromadziła jedynie materiał dla sprowadzenia upadku? czyż obok wadliwej organizacji państwowej nie rozwijała motywów innych? (…) Zrozumiałaby była wyłączność motywu upadku w dziejach państwa, lecz nie narodu, który stanowi główny przedmiot badania historycznego i który nie przestał istnieć pomimo zaniku bytu politycznego. (…) Organizm, zwany państwem, nie ogniskuje w sobie wszystkich promieni życia; jego dzieje nie są kwintesencją przeszłości. Obok urabiania form życia państwowego naród polski snuł wątek dorobku cywilizacyjnego, który przetrwał upadek i stanowi główny motyw historii[41].

Historycy pozytywistyczni zażarcie przeczyliby twierdzeniu, jakoby na ich dzieła miały wpływ względy polityczne. Jednakże przez rozbrajanie naładowanych energią wybuchową wątków Niepodległości i Państwowości niechybnie uspokajali atmosferę umysłową, w jakiej starali się działać zwolennicy polityki ugody. (Patrz 1.1, rozdz. I).

Filozoficzna podbudowa ideologii ugody przybierała rozliczne formy. Jednakże starając się usilnie o uniknięcie specyficznie polskiego charakteru mesjanizmu, często ograniczała się ona do naśladownictwa obcych tendencji. W Polsce zawsze trafiali się „minimaliści” — począwszy od osiemnastego wieku, kiedy to pojawili się w osobach takich myślicieli, jak Jan Śniadecki (1756—1830), wyraziciel idei francuskiego oświecenia, czy Michał Wiszniewski (1794—1865), uczeń szkockiej szkoły „zdrowego rozsądku”; nawet u szczytu szaleństwa romantyzmu zdarzali się katoliccy filozofowie w rodzaju Eleonory Ziemięckiej (1818—69) czy, w Krakowie, księdza Stefana Pawlickiego (1839—1916). Po r. 1863 pozytywiści uzyskali przewagę, choć nie był to bynajmniej monopol. Ich przywódcę, Juliana Ochorowicza (1850—1917), absolwenta uniwersytetu w Lipsku, obwołanego w Warszawie przywódcą „nowego kierunku”, można uważać za zwolennika Comte’a. „Pozytywistą”, pisał, „nazywamy każdego, czyje oświadczenia poparte są dającymi się sprawdzić faktami — człowieka, który nie dyskutuje nad sprawami wątpliwymi bez należytych kwalifikacji i który nigdy nie mówi o rzeczach niedostępnych”.

Przyłączając się do głosów neokantystów, Ochorowicz występował przeciwko pozostałościom poprzedniej mody. Wszyscy ci filozofowie — każdy na swój sposób — odwodzili kręgi polskich intelektualistów od rewolucyjnych fantazji i marzeń o zemście[42].

Roman Dmowski, założyciel powstałej w 1897 r. Narodowej Demokracji, wprowadził ideały polityki ugody w dziedzinę nowoczesnej polityki partyjnej. Jego stanowisko było jednak postawą ugodową jedynie w kwestii praktycznej dotyczącej metod politycznych. W wielu innych sprawach uprawiał styl agresywny, reprezentując program radykalny. Wcześnie uznał, że głównym zagrożeniem dla przetrwania narodu polskiego jest imperializm niemiecki, i oczekiwał ochrony ze strony Rosji. W zamian za lojalność wobec cara spodziewał się najdalej idących ustępstw. Cieszył się poparciem rosyjskich liberałów i w latach 1907—12 podejmował w Dumie Państwowej przygotowania do wysunięcia roszczeń Polski do autonomii. W samej Polsce zaś rozbudzał ekonomiczne ambicje wśród miejskiej burżuazji i nie cofał się przed rozniecaniem jej przytłumionych antypatii w stosunku do polskich Żydów. W 1911 r. zorganizował próbę bojkotu żydowskich przedsiębiorstw i w wyniku tej akcji przegrał kolejne wybory. Był w tym samym stopniu przeciwnikiem dawnego konserwatyzmu ziemiaństwa, co nowych ruchów klasowych wśród chłopów i ugrupowań socjalistycznych. Jego koncepcje, wyłożone w dziełach Myśli nowoczesnego Polaka (1902), Niemcy, Rosja i kwestia polska (1908), podkreślały wartość indywidualizmu i konstytucjonalizmu i zwróciły na jego nazwisko uwagę Europy Zachodniej. Podczas pierwszej wojny światowej Dmowski był oczywistym kandydatem do podjęcia pertraktacji z ententą.

Od sierpnia 1917 r. stał na czele Komitetu Narodowego Polskiego w Paryżu, w r. 1919 zaś przewodził polskiej delegacji na konferencję pokojową. W kategoriach postaw politycznych był zapewne jedyną naprawdę wybitną postacią współczesnej polskiej polityki. Nigdy jednak nie udało mu się w pełni uchwycić władzy. Przez całe życie był rywalem i przeszkodą na drodze Józefa Piłsudskiego[43].

Organizacje, z którymi związany był Dmowski, miały charakter dość efemeryczny. Powstawały one początkowo pod upowszechnionymi hasłami odrodzenia narodowego, przyciągając ludzi reprezentujących różne, wzajemnie ze sobą sprzeczne interesy oraz rozbieżne postawy i osobowości; często też ich rozwój szedł w kierunkach nie zamierzonych przez ich założycieli. Liga Polska, która wzięła swą nazwę od wcześniejszego ugrupowania, jakie pojawiło się na krótko (1848—50) na terenach zaboru pruskiego, powstała w r. 1887 w Szwajcarii przy udziale Zygmunta Miłkowskiego (1824—1915), weterana emigracji i pisarza o zdecydowanie liberalnej orientacji. Dmowski uznał, że działalność LP jest zbyt silnie zabarwiona wpływami elementów rewolucyjnych, nie odpowiadających jego gustom, i w kwietniu 1893 wycofał się z niej, aby założyć własny odłam — Ligę Narodową, która — podobnie jak jej wojownicza młodzieżowa sekcja „Zet” (Związek Młodzieży Polskiej) — wykazywała orientację bardziej prawicową. Na przestrzeni następnych trzydziestu lat LN dała początek całej lawinie partii politycznych: Stronnictwo Narodowo-Demokratyczne (SN—D) w 1897 r., Związek Ludowo-Narodowy (ZL—N) w 1919 r. i Stronnictwo Narodowe (SN) w 1928 r. Wszystkie organizacje Dmowskiego zdobyły sobie wspólną popularną nazwę „Endecja”, czyli „Narodowa Demokracja”. Ich szczególnym wkładem w politykę nacjonalistyczną było propagowanie własnych zamierzeń na terenie wszystkich trzech zaborów, podczas gdy większość ich poprzedników ograniczała swoje działania do obszaru jednego z mocarstw; dzięki temu debaty nad kwestią narodową przeniosły się z powrotem na płaszczyznę „wszechpolską”. Chociaż z przyczyn politycznych ND jawnie sprzeciwiała się idei niepodległości narodowej, to jednocześnie nawoływała do zjednoczenia ziem polskich, czego nie dało się pogodzić z zachowaniem istniejących ram poszczególnych imperiów. Tak więc preferowane przez ND rozwiązanie w postaci „odrębnej i autonomicznej Polski”, w odróżnieniu od „Polski niezależnej i niepodległej”, oznaczało przewrót ustalonego porządku niewiele mniej radykalny niż rewolucje planowane przez narodowych rewolucjonistów.

Poza Dmowskim wśród ojców duchowych ND znaleźli się dziennikarz Ludwik Popławski (1854—1908) oraz Zygmunt Balicki (1858—1916), autor wpływowego dzieła Egoizm narodowy wobec etyki (1902).

Piłsudski (1867—1935) był powstańcem w pokoleniu ugodowców, romantykiem w epoce pozytywizmu. Urodził się na Litwie i niemal całą młodość przeżył w Wilnie. Był drugim z kolei synem starej polskiej rodziny żyjącej w niełatwej sytuacji finansowej. Pozostawał pod silnym wpływem płomiennego patriotyzmu matki i od wczesnych lat odpychał od siebie nastroje zniechęcenia, które — w wyniku klęski powstania styczniowego — ogarniały wielu z j ego współczesnych.

W wieku 20 lat został aresztowany przez carską policję prowadzącą śledztwo w sprawie próby zamachu na życie Aleksandra III, i ponosząc karę za spisek, w którym on sam i jego starszy brat Bronisław odegrali zaledwie rolę nieświadomych wspólników, spędził pięć lat na zesłaniu we wschodniej Syberii. W tym pierwszym okresie swej politycznej kariery był blisko związany z ruchem socjalistycznym. Był założycielem i redaktorem organu PPS „Robotnik” i działał w podziemiu jako agitator i organizator partyjny. Pewien okres spędził wśród rewolucjonistów przebywających na wygnaniu w Londynie. Drugie aresztowanie w 1900 r. skończyło się uwięzieniem w szpitalu psychiatrycznym w Petersburgu, skąd zbiegł przy pomocy pewnego polskiego lekarza. Wiatach 1904—05 przebywał w Japonii, gdzie walczył z Dmowskim o polityczne okruchy wojny rosyjsko-japońskiej. W okresie 1905—07 znalazł się ponownie w Polsce, w Łodzi, w samym oku cyklonu rewolucyjnego terroru i strajków. Chociaż zaledwie otarł się o marksizm i nigdy nie należał do żadnej organizacji bolszewickiej, początki jego działalności politycznej były takie same jak początki przywódców bolszewickich. Podobnie jak Lenin, którego rodzony starszy brat został stracony za ten sam spisek przeciwko carowi z 1887 r., Piłsudski znalazł bodziec emocjonalny dla swojej działalności w upokorzeniu z lat wczesnej młodości, jakim była kara za przestępstwo, którego nie popełnił. Podobnie jak Feliks Dzierżyński, który chodził do tej samej szkoły w Wilnie, dopóki go z niej nie wyrzucono za mówienie po polsku w klasie, początkowo Piłsudski nie dostrzegał różnicy między „nacjonalizmem” i „socjalizmem”. Do walki ze znienawidzonym reżimem używał każdej dostępnej idei i każdej broni, jaka mu się nasunęła pod rękę. Drugi okres jego kariery rozpoczął się w roku 1908 i trwał do 1921. Był to okres przemocy i akcji zbrojnej. Inspiracją była druzgocąca klęska, jaką do tego czasu zdążyły ponieść wszystkie ugrupowania rewolucyjne w Rosji. Piłsudski pisał do jednego ze swych starych przyjaciół socjalistów:

Niech inni się bawią w hodowanie kwiatów czy socjalizmu, czy polskości, czy czego innego w wychodkowej (nawet nie klozetowej) atmosferze — ja nie mogę! (…) Chcę zwyciężyć (…). Ostatnią moją ideą (…) jest konieczność (…) wytworzenia (…) że użyję tak nieznośnego dla uszu „humanitarystów” określenia (…) funkcji przemocy brutalnej. Tę ideę chciałem przeprowadzić (…) i przyrzekłem sobie, że albo swoje zrobię, albo zginę[44].

Podobnie jak bolszewicy, demaskował wykrętną politykę głównego nurtu socjal-demokracji i doszedł do przekonania, że jedyną szansą na pokonanie przeciwnych sił jest tworzenie organizacji elitarnej i zdyscyplinowanej. Potrzebne fundusze gromadził metodą rozboju; we wrześniu 1908 r. zorganizował w Bezdanach w pobliżu Wilna bardzo udany napad na eskortowany pociąg pocztowy. Natomiast w odróżnieniu od bolszewików skłaniał się również ku walce zbrojnej, podejmując jawnie nacjonalistyczną kampanię w przekonaniu, że lojalność jego polskich współpatriotów jest solidniejszą podstawą do działania niż nawoływanie do wojny klas.

Od tego czasu jego jedynym celem stała się niepodległa Polska. Utworzył w Austrii swoje Legiony — najpierw pod przykrywką „związków strzeleckich”, a następnie w formie jawnej. Przekonał państwa centralne, że na wypadek wojny może się stać użyteczny. Otrzymał rangę generała brygady i pozwolono mu prowadzić szkolenie wojskowe w Karpatach. W latach 1914—17 walczył na froncie wschodnim pod dowództwem austriackim. Przez krótki okres piastował urząd ministra wojny w rządzie regencyjnym, ale został aresztowany przez Niemców za odmowę złożenia przysięgi na wierność cesarzowi. Od lipca 1917 do listopada 1918 roku przebywał w twierdzy w Magdeburgu. Po dziesięciu latach niestrudzonych wysiłków prawie nic nie zapowiadało triumfu, który wkrótce miał się stać jego udziałem. (Patrz rozdz. XVIII tomu II).

Aby zrozumieć niezwykłe obroty koła fortuny znaczące karierę Piłsudskiego, trzeba się zastanowić nad trzema dominującymi cechami jego złożonej osobowości. Po pierwsze, był konspiratorem, a nie mężem stanu. Jego sposób myślenia ukształtował się pod wpływem twardej rzeczywistości rosyjskiego podziemia.

Niewiele wiedział o kompromisie i cierpliwym przystosowywaniu się do sytuacji i mało miał wspólnego z takimi politykami, jak socjalista Daszyński, przywódca chłopski Witos czy Dmowski, z którym, jak można było przypuszczać, miał w późniejszym okresie współpracować. Po drugie, był człowiekiem walki. Kiedy znalazł się w impasie, jego naturalnym instynktem było utorować sobie drogę za pomocą pistoletu. Ta właśnie cecha miała stać się znakiem firmowym jego dyplomacji, a w 1926 r. — symbolem jego postawy wobec kwestii konstytucyjnych. Po trzecie, był słoniem samotnikiem. Natura wyposażyła go w pełni we wszystkie cechy, które są wadami polityka: był samowolny, nierozważny, nieuprzejmy, mściwy, dziecinny, małomówny i nieobliczalny. Wprawiał w zakłopotanie swoich współpracowników i kolegów, obrażał przeciwników. Nie był w stanie przestrzegać dyscypliny partyjnej ani też zorganizować żadnego spójnego ruchu politycznego. Ale w latach 1918—21 odegrał w historii Polski rolę, której znaczenia nikt nie mógłby negować. Jego „godzina” — podobnie jak „godzina” Churchilla w dwadzieścia lat później — nadeszła w samym środku życia pełnego błędów i niepowodzeń. A jednak tak wielka była siła jego osobowości, wytrzymałość nerwowa i upór trwania przy raz podjętych postanowieniach, że narzucał swoją wolę ludziom mniejszego wymiaru i bardziej ostrożnym spośród swego otoczenia. W najnowszej historii Polski nie ma nikogo, z kim dałoby się go porównać[45].

W ostatnim dziesięcioleciu przed wybuchem pierwszej wojny światowej życie polityczne zaczęło ulegać gwałtownej polaryzacji. Dwa główne odłamy ruchu narodowego — narodowcy Dmowskiego i niepodległościowcy Piłsudskiego — działały na terenie wszystkich trzech zaborów, usuwając w cień wszystkie inne organizacje. Łączył je wspólny nacisk na bezwzględny priorytet kwestii narodowej nad wszystkimi innymi problemami, natomiast różniły się od siebie diametralnie pod względem filozofii, taktyki i temperamentu. Narodowcy pojmowali naród jako odrębną wspólnotę etniczną, wyposażoną w niezbywalne prawo do wyłącznego użytkowania odziedziczonego po przodkach terytorium; obóz niepodległościowy natomiast wysuwał na pierwszy plan koncepcję wspólnoty duchowej, zjednoczonej więzami historii i kultury, licząc na jakąś formę związku z innymi uciskanymi sąsiedzkimi narodami. Narodowcy widzieli podstawowe zagrożenie międzynarodowe we wzroście imperium niemieckiego i wobec tego musieli rozważać możliwość taktycznego sojuszu z Rosją. Obóz niepodległościowy natomiast uważał Rosję za odwiecznego wroga i tęsknił do czasu, gdy w towarzystwie Niemców i Austriaków będzie mógł wystąpić przeciwko niej z bronią w ręku. Narodowcy zakładali, że ich nieuniknione przymierze z Rosją wyklucza wszelkie realne nadzieje na niepodległość, i byli gotowi zdecydować się na autonomię narodową pod rosyjskim protektoratem. Wychodząc z tych samych przesłanek, obóz niepodległościowy wysuwał argument, że żądanie niepodległości narodowej nieuchronnie pociągnie za sobą walkę zbrojną z Rosją w myśl wielkiej tradycji powstańczej.

Narodowców klasyfikuje się często jako „realistów”, z powodu ich gotowości do kompromisu z wielkimi mocarstwami, podczas gdy niepodległościowcy, ze względu na swoją determinację walki bez względu na realne szansę zwycięstwa, uważani są za „romantyków”. Jednakże na arenie krajowej narodowcy byli twardzi, nietolerancyjni i surowi — zwłaszcza w stosunku do innych grup narodowych, podczas gdy postawa członków obozu niepodległościowego była stosunkowo łagodna i tolerancyjna. Narodowcy cały swój jad skierowali przeciwko wrogom wewnętrznym, niepodległościowcy zaś ostrzyli broń do walki z wrogiem zewnętrznym.

Omawiając wyraźnie określone tradycje Lojalizmu, Powstania i Ugody, należy podkreślić, że ma się tu do czynienia z ideami, które wykraczają poza granice wszelkich poszczególnych form organizacji politycznej. W określonych momentach historycznych bardzo rzadko zbiegały się one dokładnie z postawami jednostek czy ogłaszanymi oficjalnie programami poszczególnych partii. Jednak jako odbicie nacisków, jakie dawały się odczuć we wszystkich sektorach życia politycznego w Polsce, wszystkie były widoczne — w rozmaitych połączeniach i w różnym stopniu — w sposobie myślenia wszystkich niemal ludzi. Kiedy pod koniec dziewiętnastego wieku mocarstwa dynastyczne zezwoliły na tworzenie stronnictw politycznych, większość z nich składała się z odłamów lojalistycznych, powstańczych i ugodowych. Tak na przykład przywódcy Stronnictwa Ludowego bez końca debatowali nad tym, czy największe korzyści przyniesie chłopu polskiemu próba przypodobania się władzom, podjęcia z nimi walki, czy też zawarcie takiego lub innego układu. Również stronnictwo socjalistyczne od samego początku rozszczepiło się na skrzydło internacjonalistyczne (antynacjonalistyczne), rewolucyjne skrzydło nacjonalistyczne oraz umiarkowane centrum, które miało nadzieję na przyznanie jednakowego priorytetu celom społecznym i politycznym. W Niemczech stanęli oni w obliczu popieranego przez państwo socjalizmu, w Rosji zaś — tzw. socjalizmu policyjnego, przy czym oba były odmiennymi wariantami wątku lojalistycznego. Równie złożone były postawy poszczególnych polityków. Chociaż w kilku krańcowych przypadkach można wskazać ludzi, którzy przez cały czas trwania swej politycznej kariery konsekwentnie trzymali się określonej linii, o wiele częściej dają się zauważyć kolejne zmiany frontu, będące reakcją na zachodzące wydarzenia. Mówi się, że najlepsi leśnicy wywodzą się spośród skruszonych kłusowników. Nie jest zatem niczym dziwnym, że najzagorzalsi lojaliści wywodzili się spośród Polaków, którzy w młodości kultywowali rewolucyjne ideały. Wymownym przykładem jest tu postać generała Józefa Zajączka (1752—1826), który zaczynał karierę jako jakobin w sztabie Kościuszki, po roku 1815 zaś skończył ją jako namiestnik carski w Warszawie. Krytycy Józefa Piłsudskiego mawiali, że i on był Jakobinem, który zmienił się w szowinistę” i że z chwilą objęcia władzy porzucił wszystkie ideały, którym był wiemy w czasach walki w opozycji. I na odwrót: najskuteczniejsi w działaniu rewolucjoniści nierzadko bywali przeistoczonymi lojalistami. Nie ma wątpliwości, że korpus oficerski armii rosyjskiej spełniał rolę urodzajnej gleby, z której wyrastali i korzystali polscy rewolucjoniści. W centrum polskiej polityki, z dala od tych skrajności, politycy, którzy starali się pogodzić ze sobą sprzeczne presje, najłatwiej narażali się na niezrozumienie.

I tak na przykład, śledząc karierę księcia Adama Jerzego Czartoryskiego, łatwo można by powiedzieć, że jako minister spraw zagranicznych Rosji w latach 1804—06 był on „lojalistą”; jako kurator wileńskiego okręgu szkolnego od 1803 r. i promotor szkolnictwa polskiego — „ugodowcem”, a wreszcie, w 1831 r. jako prezes Rządu Narodowego — „powstańcem”. W gruncie rzeczy, zmienne koleje losu Czartoryskiego były wywołane nie tyle jakimś dramatycznym zwrotem jego osobistej postawy, ile zasadniczymi przemianami sytuacji politycznej oraz uderzającymi rozbieżnościami w polityce Aleksandra I i Mikołaja I[46]. Jak zwykle, historia myśli politycznej, która istnieje jako abstrakcja, jest spójna i logiczna; natomiast historia ludzi, którzy zmuszeni są do działania w stale zmieniających się okolicznościach, okazuje się piekielnie skomplikowana.

Kolejną cechą życia politycznego na ziemiach polskich było istnienie potężnych i niezależnych instytucji, które odżegnując się od jakichkolwiek jawnie politycznych celów — zawsze wywierały zdecydowany wpływ polityczny. Instytucje te wysuwały się zawsze na pierwszy plan w okresach represji, kiedy władze odmawiały swobodnego prawa do zrzeszania się w organizacjach o charakterze politycznym. Miejsce pierwsze i najważniejsze zajmowały Kościoły chrześcijańskie, a zwłaszcza Kościół rzymskokatolicki, którym kierował Watykan, znajdujący się poza zasięgiem władzy rządów panujących. (Patrz rozdz. VII tomu II).

Drugie miejsce, co wydać się może dziwne, zajmowało polskie wolnomularstwo, którego nieprzerwanego istnienia dowodzą często ponawiane apele i dekrety domagające się jego zniesienia. Zostało ono formalnie rozwiązane w dawnej Rzeczypospolitej w r. 1734; pojawiło się ponownie za czasów panowania Stanisława Augusta, głosząc, że król jest jednym z j ego najbardziej oddanych członków. Od tego czasu loże masońskie, które odrzucały zarówno absolutyzm Kościoła w sprawach religijnych, jak i polityczny ucisk ze strony panujących rządów, kwitły dzięki zakorzenionym konspiracyjnym nawykom swoich członków, odgrywając w historii nacjonalizmu rolę istotną, choć niezbyt uznawaną. Na terenie zaboru pruskiego ich działalność uległa niemal całkowitej germanizacji i z biegiem czasu związały się z niemieckimi stronnictwami liberalnymi. Natomiast w Królestwie Kongresowym, a po rewolucji w 1905 r. ponownie w zaborze rosyjskim, przyciągały szerokie rzesze zwolenników wywodzących się spośród liberalnej inteligencji polskiej. Niektóre aspekty ich dziejów są powszechnie znane — na przykład fakt założenia w 1819 r. Wolnomularstwa Narodowego przez urodzonego pod nieszczęśliwą gwiazdą Waleriana Łukasińskiego (1786—1868). Ale wszelkie bardziej wnikliwe badania są jeszcze wciąż w powijakach; może się też łatwo okazać, że na pełnej liście członków polskiego wolnomularstwa w dziewiętnastym i na początku dwudziestego wieku znajdowało się zaskakująco wielu bojowników sprawy narodowej[47].

Trzeba wreszcie pamiętać, że nacjonalizm polski stanowił zaledwie jeden z elementów życia politycznego. Ze względu na jego ostateczny sukces poświęca mu się czasem zbyt wiele uwagi w stosunku do zasług. Chociaż dzieło budowy narodu polskiego niewątpliwie musi pozostawać w centrum zainteresowania, nie mniej istotne znaczenie miały procesy równoległego rozwoju nacjonalizmu rosyjskiego, niemieckiego, ukraińskiego, litewskiego i żydowskiego, a także rozwój populizmu, socjalizmu, liberalizmu i konserwatyzmu na tychże ziemiach polskich.

Polska historia tego okresu nie jest prostą opowieścią o marszu narodu polskiego drogą wiodącą ku niepodległości. Jest to raczej opowieść o złożonym łańcuchu konfliktów, które w tamtym czasie nie dawały większych nadziei na łatwe rozwiązanie.

Niektórzy spośród najbardziej nieustraszonych i oświeconych ludzi tej epoki nie zdobyli sobie powszechnego uznania po prostu dlatego, że przeciwstawiali się wszystkim bez wyjątku panującym modom politycznym swoich czasów. Jedną z takich postaci był bez wątpienia Jan Ignacy Baudouin de Courtenay (Iwan Aleksandrowicz Boduen de Kurtene, 1845—1929). Z wykształcenia był filologiem; w rodzinnej Warszawie nieodmiennie odmawiano mu zatrudnienia, natomiast jako profesor w Kazaniu, Dorpacie, Krakowie i Petersburgu zdobył sobie pozycję jednego z pionierów współczesnego językoznawstwa. Był pacyfistą, zwolennikiem walki o ochronę środowiska, feministą, bojownikiem o postęp w dziedzinie edukacji i wolnomyślicielem, występował także przeciwko większości konwencji społecznych i umysłowych, jakie panowały w jego czasach. Szczególnie irytowały go modne frazesy, jakimi szermowali nacjonaliści wszelkiego autoramentu. Ze swojej pracy empirycznej nad dialektami „mniejszych” ludów słowiańskich, takich jak Serbowie, Ślązacy czy Słoweńcy, wyniósł pełną świadomość faktu, że współczesny nacjonalizm zagraża prawom jednostki do własnej tożsamości kulturowej w tej samej mierze co reżimy mocarstw imperialistycznych. Żaden warszawski polityk, który chciałby zmienić Kaszubów, Ślązaków czy Białorusinów w Polaków, nie miał, jego zdaniem, prawa czuć się dotknięty tym, że carska administracja próbuje zmienić Polaków w Rosjan. Za zajmowanie się problemami Słowaków Baudouin de Courtenay został na Węgrzech oskarżony o działalność szpiegowską na rzecz cara; w Galicji odkrył, że jego poglądy na temat Ukraińców są równie niemile widziane; nie odnowiono mu też kontraktu na stanowisko profesora na Uniwersytecie Jagiellońskim. W Rosji potępiono go jako degenerata i zdrajcę, a w r. 1913 wpakowano do więzienia za wyrażanie niepożądanych opinii. Po tym wszystkim powróciwszy w r. 1918 do Warszawy, aby przyjąć tam katedrę profesora honoris causa, rozwścieczył swych współpatriotów, oświadczając podczas wykładu inauguracyjnego, że Polska została wskrzeszona z martwych nie po to, aby powiększyć liczbę „imperialistycznych państw—hien”. Jako kandydat na urząd prezydenta w 1922 r. uzyskał poparcie mniejszości narodowych i niemal 20% ogółu głosów, ale podczas dyskusji na temat reformy oświaty przyprawił o szok wielu ze swoich zwolenników, wysuwając propozycję, aby we wszystkich szkołach żydowskich w Polsce uczyć języka polskiego, do wszystkich zaś szkół polskich wprowadzić naukę jidysz. Ideały Baudouina de Courtenay były niewątpliwie zakorzenione w najlepszych tradycjach polskiego indywidualizmu i doktryny o wolnej woli, nie mieściły się jednak zupełnie w ciasnych granicach nacjonalizmu polskiego współczesnej epoki. Z tego też powodu nie doczekały się obszerniejszej wzmianki we współczesnych historiach. Bez nich jednak obraz polskiej sceny politycznej nie może być obrazem pełnym[48].

Na początku dwudziestego wieku niepodległość Polski wciąż jeszcze była takim samym mirażem jak dawniej. W Niemczech i Rosji dawne tereny Polski pozostawały pod centralnym zarządem i odgrywały w ogólnej polityce zaledwie marginalną rolę. Żaden z polityków orientacji nacjonalistycznej nie zajmował odpowiedzialnego stanowiska w żadnym z rządów mocarstw rozbiorowych. W Austrii, gdzie od lat 1868—75 Galicja cieszyła się autonomią polityczną i kulturalną, Polacy byli jednym z najsilniejszych filarów rządu Habsburgów. Niewiele uwagi poświęcali kwestiom ogólnopolskim, w odróżnieniu od spraw dotyczących Galicji, a jeszcze mniej — możliwości połączenia się ze współrodakami z Niemiec i Rosji.

Wysokiemu poziomowi koordynacji między siłami policyjnymi trzech imperiów, wytrwale zwalczającymi ruchy narodowościowe, nigdy nie dorównały próby koordynacji działalności rozlicznych partii polskich powstających w trzech zaborach[49]. W sferze dyplomacji sprawa polska dawno już zniknęła z porządku dziennego poszczególnych mocarstw. Bezkarność, z jaką w pierwszej połowie dziewiętnastego wieku unicestwiono postanowienia traktatu wiedeńskiego, stępiła ostrze zainteresowania zagranicy Polską. Do tego czasu większość mężów stanu uważała już Polaków po prostu za jedną z mniejszości, która wysuwając żądanie sprawiedliwego traktowania, nie może myśleć o prawie do niezawisłości. W świecie rozkwitłego w pełni imperializmu nie kwestionowali oni dobrodziejstwa rządów niemieckich czy rosyjskich w Polsce, podobnie jak nie mieli żadnych obiekcji wobec swoich własnych rządów w Irlandii, Egipcie, Algierii czy Panamie. Układy dyplomatyczne ostatnich pięćdziesięciu lat były nieodmiennie niekorzystne.

W epoce Bismarcka przymierze Prus z Rosją wiązało się ze ścisłym porozumieniem co do tłumienia wszelkiego rozgłosu na temat spraw polskich, wykluczając wszelką ingerencję z zewnątrz. W 1872 r. ranga tego przymierza wzrosła w związku z przystąpieniem Austro-Węgier do Dreikaiserbund (Sojuszu Trzech Cesarzy).

Upadek Bismarcka i zmiany w układzie mocarstw, jakie nastąpiły w wyniku tego wydarzenia politycznego, pozostawiły pewne pole manewru, zwłaszcza w okresie wojny rosyjsko-japońskiej i rewolucji z lat 1905—06. Ale przymierze rosyjsko-francuskie z r. 1893 unieszkodliwiło jedną z dwóch potęg zachodnich, które mogłyby podjąć sprawę polską; zawarta w 1907 r. umowa Anglii z Rosją wyeliminowała drugą. Z każdego możliwego punktu widzenia sprawa polska była stracona.

W świadomości narodowej Polaków również panował zamęt. W Niemczech Polacy mieli stosunkowo słabszą pozycję niż w Królestwie Prus. Pewna ich liczba rzeczywiście trzymała się twardo na Pomorzu i w Poznańskiem; skutecznie oparli się Kulturkampfowi z lat siedemdziesiątych oraz działaniu Pruskiej Komisji Kolonizacyjnej w latach 1886—1913. Nieustępliwa presja postępującego uprzemysłowienia, rosnącej ruchliwości społecznej oraz faktycznego monopolu niemieckiego w szkolnictwie wyższego stopnia zbierały jednak obfite żniwo. Element polski stał w obliczu niebezpieczeństwa przekształcenia się w szczątkową społeczność wiejską. Tylko Poznań ze swoimi wspaniałymi szkołami i znaczną liczbą kwalifikowanych polskich robotników trzymał się mocno, stawiając czoło czasom i zachowując swoją polskość. Na Śląsku, który pod względem produkcji przemysłowej ustępował tylko Zagłębiu Ruhry, germanizacja postępowała szybkimi krokami. W odróżnieniu od poznaniaków, tutejsza ludność nie miała w pamięci żadnych dawniejszych powiązań z państwem polskim. Przyklejona im przez Niemców etykietka Wasserpolaken, czyli „rozwodnionych Polaków”, jest ogromnie krzywdząca dla ich bardzo indywidualnego charakteru; stanowi ona natomiast odbicie ich ograniczonego zainteresowania polityką narodowościową aż do schyłku dziewiętnastego wieku. W zaborze rosyjskim świadomość narodowa była o wiele silniejsza. Kampanie „rusyfikacyjne” okazały się fatalnymi niewypałami. W odróżnieniu od Niemiec, państwo rosyjskie nie miało ani środków, aby wychować Polaków zgodnie z wymogami nowej sytuacji, ani też zrozumienia dla takiej potrzeby. Jego potężne siły przymusu były jednak wyraźnie widoczne dla wszystkich. Cesarstwo przetrwało rewolucyjny okres lat 1905—07 i zdołało przełamać wszelki opór polityczny. Wydawało się, że w latach poprzedzających wojnę wkracza w okres reform konstytucyjnych i rozległej ekspansji ekonomicznej. Wydawało się także, że oferuje szerokie perspektywy dla polskich inicjatyw — zwłaszcza w dziedzinie gospodarczej i umysłowej. Wielu wykształconych Polaków, straciwszy nadzieję na jakikolwiek postęp polityczny, widziało się w roli Greków w tym współczesnym Rzymie. W Galicji sytuacja była jeszcze inna. Duma galicyjskich Polaków z silnego poczucia tożsamości polskiej łączyła się z głęboką wdzięcznością dla Habsburgów. We wszystkich trzech rozbiorach zmieniające się układy społeczne wywierały silny wpływ na kształtowanie się postaw politycznych. Wyzwolenie chłopów pańszczyźnianych i rozwój oświaty rozbudziły wrażliwość na ideały narodowe w całych odłamach społeczeństwa. Jan Słomka (1842—1932) z Dzikowa nad Wisłą przeszedł, jak sam to określał, drogę od „pańszczyzny po samorząd”. Jako młody człowiek nie miał pojęcia, że jest Polakiem. Chłopi zamieszkujący tę część dorzecza Wisły nazywali siebie „Mazurami”. Według tradycji dawnej Rzeczypospolitej, za Polaków uważano jedynie szlachtę. Jednakże kiedy Słomka opanował umiejętność czytania i zaczął brać udział w życiu politycznym Galicji, rozbudziła się w nim entuzjastyczna świadomość polskiej tożsamości[50].

Ogólny obraz sytuacji był zatem niezwykle złożony. Mierzona w kategoriach ilościowych, polska świadomość narodowa nie uległa zmniejszeniu. W r. 1914 za Polaków uważało się o wiele więcej ludzi niż w r. 1814. Natomiast sposób rozumienia tej polskości był tak bardzo zróżnicowany, tak rozczłonkowany przez ścierające się ze sobą lojalności i sprzeczne interesy społeczne i gospodarcze, że nie stanowił żadnej pewnej podstawy do skoordynowanej akcji politycznej. Nacjonalizm polski żarzył się nieprzerwanie, w niektórych miejscach wypalając się na popiół, jednocześnie rozprzestrzeniając się w innych. Nie mogło jednak być nadziei, że uda mu się objąć żywym płomieniem cały naród, dopóki pozostawały nie tknięte krępujące go więzy, nałożone przez trzy mocarstwa. Nie było ogólnej zgody co do przyszłych perspektyw Polski. Garstka zatwardziałych optymistów nadal wierzyła, że ich kraj raz jeszcze powstanie jak feniks z popiołów. Natomiast większość optymistycznie nastawionych obserwatorów, w tym wielu szczerych sympatyków sprawy polskiej, uważało, że nie jest rzeczą zbyt prawdopodobną, aby polska kultura miała trwać w nieskończoność. W r. 1886 Georg Brandes przeczuwał nadchodzący kryzys: „Przez sto lat”, pisał, „Polska służyła jako kowadło dla trzech wielkich mocarstw i znosiła ciosy ogromnych młotów, nie dając się zmiażdżyć. Albo te młoty zostaną szybko zatrzymane, albo ta kultura ulegnie unicestwieniu”. W osiem lat później, w 1894 r., Brandes przyrównywał położenie Polski do sytuacji bohatera opowieści Prospera Merimee, Arlekina, który wypadł z piątego piętra. Gdy przelatywał obok okna znajdującego się na trzecim piętrze, ktoś zapytał go, jak się czuje. „Bardzo dobrze”, odparł Arlekin, „oby tylko tak było dalej”. „Wszyscy wiemy, jak skończy się ten upadek”, konkluduje Brandes, „ale póki się jest w powietrzu, nie jest jeszcze tak źle”[51].

Polski nacjonalizm miał w dziewiętnastym wieku ograniczone osiągnięcia także z powodu druzgocącej klęski, jaką skończyły się próby znalezienia wspólnych interesów z całym szerokim wachlarzem potencjalnych sprzymierzeńców.

Teoretycznie nacjonaliści polscy uważali się za oczywistych partnerów wszystkich uciskanych ludów wschodniej Europy, jeśli już nie całego świata. Iluzję tę dzielili z wieloma idealistami swych czasów, od Marksa po Macaulaya. W praktyce natomiast odkrywali, że ich roszczenia do niepodległości Polski nieodmiennie antagonizują ewentualnych sprzymierzeńców, wywołując gorzkie konflikty i nieuleczalną rywalizację.

Jeden z takich konfliktów powracał wciąż na nowo w kontekście polityki społecznej. Reforma rolna w pierwszej połowie wieku oraz uprzemysłowienie i urbanizacja w drugiej zawsze były uważane za problemy, które powinny stać się przedmiotem narodowej troski. Wyzwolenie chłopów pańszczyźnianych spod władzy właścicieli ziemskich, a później wyzwolenie klasy robotniczej spod władzy kapitalistów były w coraz większym stopniu uważane za nieodłączny element uwolnienia narodu od panowania mocarstw rozbiorowych. W idealnym świecie naród miał zostać wyzwolony dzięki wysiłkom podejmowanym przez zjednoczone społeczeństwo. W praktyce sprawy potoczyły się nieco inaczej. Jak wynika z jednego z najpopularniejszych utworów poetyckich epoki, napisanego w 1836 r. przez Gustawa Ehrenberga (1818—95), podziały społeczne nadal unicestwiały jedność polityczną:

Gdy naród na pole wystąpił z orężem,

Panowie na sejmie radzili;

Gdy lud polski krzyczał „Umrzem lub zwyciężem!”,

Panowie o czynszach prawili.

(…)

Armaty pod Stoczkiem zdobywała wiara

Rękami czarnymi od pługa,

Panowie w stolicy palili cygara,

Radzili o braciach zza Buga.

Radzili, prawili i w mądrej swej głowie

Ukuli rozejmy, traktaty;

O cześć wam, panowie! o cześć wam, posłowie!

O cześć wam, hrabiowie, magnaty![52]

Przekonanie, że chłopi podejmowali walkę powstańczą, podczas gdy panowie siedzieli spokojnie w domu, paląc fajkę, zupełnie nie trafia w sedno sprawy. Większość historyków byłaby skłonna przyznać, że powstania były inicjowane i popierane przez szlachtę, klęski zaś ponosiły między innymi właśnie dlatego, że masy chłopskie odnosiły się do nich z całkowitą apatią. Ale mimo to Ehrenberg miał zupełną rację, podkreślając przepaść, jaka pod względem postaw społecznych dzieliła szlachtę od chłopów, utrudniając wszelkie skonsolidowane działanie polityczne. Ostre parodie wymierzone przeciw ziemiaństwu zyskały mu w późniejszym okresie wielką popularność, własna zaś działalność konspiracyjna kosztowała go połowę życia spędzonego na wygnaniu na Syberii. Do cytowanego powyżej wiersza skomponowano muzykę i w ten sposób powstała jedna z ulubionych pieśni ruchu komunistycznego. Szkoda, że niewielu spośród tych, którzy ją dziś śpiewają, wie, że jej autor, Gustaw Ehrenberg, był synem Aleksandra I, cara Rosji.

Gdy upadały kolejne powstania, szlacheccy przywódcy winę za klęski przypisywali ignorancji chłopstwa; liberałowie natomiast winili za nie konserwatyzm szlachty. Zwolennicy reform społecznych skłonni byli upatrywać w nacjonalistycznej konspiracji źródło zagrożenia dla własnych sukcesów i z niechęcią przyjmowali myśl, aby reformy odkładać, aż nadejdzie właściwy czas dla podjęcia skoordynowanej działalności politycznej. Radykalne ustawodawstwo społeczne powstań, od Uniwersału połanieckiego Kościuszki po dekrety uwłaszczeniowe z 1863 r., było nieodmiennie obalane, często wywołując wybuchy gwałtownej reakcji. Co więcej, w momentach kryzysów władze pilnie wykorzystywały sprawę reformy społecznej jako środek dla ponownego pozyskania sobie swoich niezadowolonych polskich poddanych. Równość wobec prawa w Księstwie Warszawskim, dekret o dzierżawie ziemi z 1823 r. w Wielkim Księstwie Poznańskim oraz reformy podejmowane w Prusach i w Austrii w latach 1848—50, a w zaborze rosyjskim w latach 1861 i 1864 umotywowane były w tym samym stopniu względami politycznymi, co szczerą troską o sprawy społeczne. Ukaz Aleksandra II z marca 1864 r. w sprawie, uwłaszczenia polskich chłopów celowo przewyższał zarówno ustępstwa poczynione wcześniej w całej Rosji, jak i te, które proponowały władze powstania styczniowego. Była to inicjatywa jawnie antynarodowa, która na następne trzydzieści lat skutecznie odwróciła uwagę wsi od polityki narodowej. (Patrz rozdz. XVI tomu II).

Podobne rozczarowanie czekało ruch narodowy, gdy pojawił się socjalizm i marksizm. Pierwsze polskie ugrupowanie socjalistyczne, „Proletariat” Ludwika Waryńskiego, założony w Warszawie w 1882 r., było wręcz obsesyjnie antynacjonalistyczne. Główna polska partia marksistowska, SDKPiL, czynnie przeciwstawiała się zjednoczeniu ziem polskich. Jej czołowi luminarze. Róża Luksemburg (Rosa Luxemburg), Feliks Dzierżyński, Julian Marchlewski i Karol Radek, większość swych sił oddali w służbę rewolucji w Niemczech i w Rosji. PPS, której początkowy „paryski” program kładł jednakowy nacisk na kwestie sprawiedliwości narodowej i społecznej, była bez przerwy rozrywana między nie dającymi się ze sobą pogodzić celami tych dwóch bliźniaczych spraw. Jak sam Piłsudski był zmuszony z żalem przyznać, nie dało się narzucić jednakowych priorytetów polityce społecznej i narodowej. Gdy w 1918 r. Piłsudski pojawił się na arenie politycznej jako przywódca Rzeczypospolitej


Polskiej, nie uważał się już za socjalistę.

Szereg dalszych konfliktów powstał w związku z rywalizacją poszczególnych ruchów narodowych. Liberałowie rosyjscy i niemieccy prowadzili działalność konspiracyjną przeciwko tym samym mocarstwom rozbiorowym. Pod koniec dziewiętnastego wieku Litwini, Białorusini, Ukraińcy, Czesi i Żydzi byli krzywdzeni i prześladowani przez te same imperialistyczne rządy. Bezustannie dążono do podjęcia wspólnego działania przeciwko wspólnemu wrogowi. Celu tego jednak nigdy nie udało się osiągnąć. (Patrz Rys. B).

Rys. B. Sprzeczne roszczenia terytorialne różnych grup narodowościowych (ok. 1900)

Kapryśny romans Polaków z rosyjskimi dysydentami, bez przerwy zakłócany wzajemnymi pretensjami, skończył się wreszcie zerwaniem. Polskie ugrupowania patriotyczne z lat dwudziestych dziewiętnastego wieku utrzymywały ścisłe związki z dekabrystami. Między innymi Mickiewicz, karnie zesłany do Rosji, zaprzyjaźnił się z Puszkinem i innymi dysydentami z kręgów literackich. W 1831 r. uznano to za popularną demonstrację czci dla dekabrystów, co dodało Sejmowi hartu ducha do podjęcia akcji detronizacji cara. Ów piękny slogan „za waszą wolność i naszą” ukuto wszak dla wyrażenia przekonania, że rewolucja w Rosji i niepodległość w Polsce są konieczne dla obalenia caratu. W 1863 r. przekonano Hercena, aby zaczął wychwalać Polaków i zabiegać o zawarcie przymierza nie tylko z rosyjską organizacją „Ziemia i Wola”, ale także z emigracją włoską i węgierską.

Wszystkie te kontakty okazały się niewypałami. Puszkin z goryczą zarzucał Polakom, że ich „samolubne” awantury dostarczyły znakomitego pretekstu dla umocnienia autokracji w Rosji. Mickiewicz zaś przyrównał pretensje Puszkina do szczekania psa tak przywykłego do obroży, iż gotów „kąsać rękę, co ją targa”. Pismo Hercena „Kołokoł” z dnia na dzień straciło połowę swoich zwolenników. Ci, którzy tego nie wiedzieli od początku, zrozumieli, że większość rosyjskich rewolucjonistów chce zachować Rosję w stanie nie naruszonym przez rewolucję, a polskich rewolucyjnych nacjonalistów uważa za reakcjonistów i prowokatorów. Po roku 1863 w Rosji przeważały tendencje antypolskie, i to zarówno wśród słowianofilów, jak i wśród rewolucjonistów. W Polsce natomiast powstaniom towarzyszyła fala rozszalałych antyrosyjskich namiętności. Wzajemne antypatie umocniły rosnące w obu krajach przekonanie, że kultury polska i rosyjska są w stosunku do siebie nieuleczalnie antagonistyczne. (Patrz rozdz. II tomu II).

Jeszcze wcześniej doznało klęski przymierze polsko-niemieckie. W 1848 r. powstańcy poznańscy zwrócili się z prośbą o pomoc do parlamentu niemieckiego we Frankfurcie. Natychmiast im polecono, aby zaprzestali okupacji „odwiecznie niemieckiej prowincji poznańskiej”. Z tej strony nie należało już oczekiwać żadnego współczucia.

Nacjonalizm niemiecki epoki Bismarcka był obsesyjnie egocentryczny, a pod auspicjami Prus szczególnie wrogo nastawiony do dążeń Polski. (Patrz rozdz. III tomu II).

Stosunki z Ukraińcami, Białorusinami i Litwinami układały się równie niedobrze. Roszczenia terytorialne Polski do Lwowa, Mińska czy Wilna, odwołujące się do granic i tradycji dawnej Rzeczypospolitej, były już teraz zupełnie nie do przyjęcia. Co więcej, skomplikowały się dodatkowo z chwilą pojawienia się walczącego syjonizmu. Tak więc okazało się, że wysiłki zmierzające do zwiększenia nacisków wywieranych na carat w gruncie rzeczy doprowadziły do ich zmniejszenia. Władze odseparowały od siebie nawzajem swoich poszczególnych wrogów i z całym spokojem nadal sprawowały rządy.

Historia polskich Żydów jest tu oczywistym przykładem. Na przestrzeni dziewiętnastego wieku dyskryminacji Żydów pod względem praw obywatelskich towarzyszyły rosnące kłopoty gospodarcze. Pięciokrotny przyrost naturalny oznaczał nieznośną presję na tereny leżące w obrębie „linii osiedlenia” i na Galicję, aż wreszcie masowa emigracja stała się jedynym możliwym sposobem ucieczki. Przez większą część stulecia zarówno wywodzący się spośród Żydów reformatorzy, jak i polscy liberałowie zachęcali do polonizacji kultury żydowskiej i asymilacji Żydów. Zarówno w latach 1830—31, jak i 1861—64 Polacy i Żydzi ramię w ramię walczyli w powstaniach przeciwko rosyjskiej tyranii. Ale od tamtego czasu w obrębie obu społeczności nastąpiło usztywnienie postaw. Żydowscy nacjonaliści młodego pokolenia widzieli w asymilacji zagrożenie dla własnych dążeń i z góry potępiali współpracę z Polakami. W obozie polskim pojawienie się walczących nacjonalistów orientacji Dmowskiego wraz z ich sloganem „Polska dla Polaków” wyzwoliło podobne antypatie. Wątki antyżydowskie powracają w polskiej literaturze — jako przykład można wymienić powieść Michała Bałuckiego W żydowskich rękach (1885). Jedyny wniosek, jaki się w tym miejscu nasuwa, to, że nie da się przeprowadzić dwóch plemion Ludu Wybranego przez tę samą pustynię. (Patrz rozdz. IX tomu II).

Oglądane z punktu widzenia Żydów spektrum życia politycznego w Polsce ukazuje zgoła odmienne aspekty[53]. W wyniku głęboko zakorzenionej opozycji wobec odrębnych dążeń Żydów człowiek pokroju Staszica, który w kategoriach polskich” uchodził za zwolennika polityki „umiarkowanej” i za „ugodowca”, stawał się „antysemitą”, a przez to i „ekstremistą”. Jego broszura O przyczynach szkodliwości Żydów i środkach usposobienia ich, aby się społeczeństwu użytecznymi stali (1816) zyskała mu etykietkę „starego Żydożercy”. Z drugiej strony, generał Krasiński, który jako wierny sługa cara i bezwstydny rusyfikator został przez Polaków uznany za „zdrajcę”, wykazywał jednakową obojętność wobec wszelkiego rodzaju uczuć nacjonalistycznych, przez co w oczach Żydów został „umiarkowanym”. Jedynie w obrębie skrajnej lewicy politycy polscy i żydowscy wykazywali skłonności do wzajemnego zbliżenia. Na początku wieku Lelewela czy Łukasińskiego klasyfikowano jako polskich patriotów i jednocześnie „prosemitów”. Przy końcu tego okresu pewna liczba postępowych Żydów —jak na przykład Bernard Hausner — przyłączyła się do Legionów Piłsudskiego, podobnie jak niegdyś ich przodkowie przyłączali się do Kościuszki czy Poniatowskiego. Najbardziej typowa była jednak postawa tych polskich i żydowskich rewolucjonistów, którzy odrzuciwszy mieszczańskie aspiracje własnych wspólnot narodowych, połączyli się w międzynarodowym ruchu marksistowskim. Na pomocnym wschodzie — to znaczy na północno-zachodnich terenach cesarstwa rosyjskiego — Polacy popadli w konflikt z ruchem narodowego odrodzenia nadbałtyckich Litwinów i słowiańskich Białorusinów. Do połowy dziewiętnastego wieku odrębna tożsamość narodowa tych dwóch ludów nie była powszechnie uznawana — nawet przez nie same. W pierwszym wydaniu Encyclopaedia Britannica Piotr Kropotkin całkowicie błędnie informował świat, że mieszkańcy dawnego Wielkiego Księstwa składali się z nadbałtyckich Żmudzinów i słowiańskich Litwinów. Nikt nie myślał na serio, że mogą oni odegrać rolę czynnika politycznego o poważniejszym znaczeniu. Tymczasem tak właśnie się stało.

Przez pięćset lat Litwini pozostawali w unii politycznej z Polakami, w sytuacji bardzo podobnej do położenia Szkotów wobec Anglików. Do 1793 r. ich Wielkie Księstwo stanowiło część zjednoczonej Rzeczypospolitej Polski i Litwy.

W czasie tej długotrwałej unii język polski —podobnie jak język angielski w Szkocji — został niemal wszędzie przejęty przez klasy wykształcone i rządzące. Język litewski natomiast — podobnie jak język celtycki Szkotów w Szkocji — przetrwał jedynie w bardziej odosobnionych okolicach wiejskich wśród niektórych odłamów chłopstwa. W zasadzie nie używała go żadna większa grupa zamieszkująca stolicę kraju, Wilno, gdzie według ostatniego carskiego spisu ludności z 1897 r. zaledwie 2% stanowili Litwini. Język ten nie miał ani żadnej ustalonej formy pisanej ani też wartej odnotowania literatury. Jedyne ośrodki naukowe i wydawnicze znajdowały się po drugiej stronie granicy, w Prusach Wschodnich, na terenie tzw. „Małej Litwy”, w okręgach Kłajpedy (Memel) i Tylży (Tilsit), zamieszkanych przez protestancką mniejszość litewską. Nacjonalizm litewski rozwinął się jako reakcja, z jednej strony, przeciwko polskiemu założeniu, że Litwa należy do Polski, z drugiej zaś — przeciwko podejmowanym przez rząd carski próbom narzucenia Litwie kultury rosyjskiej i religii prawosławnej. Na rzecz odrodzenia kulturalnego działało początkowo duchowieństwo katolickie, zwłaszcza kolejni biskupi Żmudzi, Józef Giedroyć (1745—1838) i Mateusz Valancius (1801—75).

Drogę rodzimym talentom literackim utorowało w 1841 r. wydanie napisanej po polsku wielotomowej Historii Litwy Teodora Narbutta (1784—1864) oraz późniejsze nieco przekłady litewskie dzieł pewnego słynnego poety litewskiego, „Adomasa Mickievićiusa”. Istotny postęp w dziedzinie kultury dokonał się w związku z uwłaszczeniem chłopów w 1861 r. oraz ustanowieniem systemu litewskiej pisowni, która na złość Polakom została oparta na alfabecie czeskim. Pod koniec dziewiętnastego wieku litewski ruch narodowościowy nabrał charakteru jawnie politycznego, z własnymi tendencjami lojalistycznymi, ugodowymi i rewolucyjnymi, własnymi partiami i własnymi emigracyjnymi kwestarzami. W rezultacie zasięg polityki skierowanej na sprawy polskie ograniczył się do mówiącego po polsku sektora ludności, zwłaszcza do znaczących odłamów ziemiaństwa i miejskiej burżuazji w Wilnie, Grodnie, Nowogródku i innych ośrodkach. Sytuacja społeczna i kulturalna była o wiele bardziej skomplikowana, niż to byliby skłonni przyznać nacjonaliści polscy czy litewscy. Etnografowie, którzy podejmowali próby naukowego badania tych terenów, napotykali na liczne zaskakujące sprzeczności. Pewien zbieracz przekazów słownych, przeprowadzając w 1885 r. wywiad z szewcem mieszkającym we wsi w pobliżu Kowna, zanotował poniższą wysoce znamienną konwersację:

— Do jakiego pan należy plemienia?

— Jestem katolikiem.

— Nie o to mi chodzi. Pytam, czy jest pan Polakiem czy Litwinem.

— Jestem Polakiem, a Litwinem jestem też.

— To niemożliwe. Musi pan być albo jednym, albo drugim.

— Mówię po polsku — odpowiedział szewc. —I po litewsku też mówię.

I to był koniec wywiadu[54]. Szewc był lepiej poinformowany niż etnograf. Wielu spośród ludzi, którzy wyłonili się jako przywódcy litewskiego ruchu niepodległościowego i którzy w czasie pierwszej wojny światowej, pod ochroną Niemiec, utworzyli Tarybę, czyli Radę Narodową, utrzymywało bliskie związki z Polakami. Z tego właśnie powodu szczególnie troskliwie je ukrywali. Nie jest bynajmniej rzeczą wyjątkową, że prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, Gabriel Narutowicz (1865—1922), był przyrodnim bratem jednego z członków Taryby oraz pierwszego rządu Republiki Litewskiej, Stanislavasa Narutavićiusa (1862—1932). W 1918 r., w krótkim okresie niepodległości, ludność Litwy liczyła około 3 milionów, z czego około 10% było Polakami[55].

Białorusini różnili się zarówno od Polaków, jak i od Rosjan, Litwinów i Ukraińców. Podobnie jak potomkowie prawosławnych lub unickich słowiańskich chłopów z terenów środkowej Litwy, czyli Białorusi, należeli do najsłabiej rozwiniętego odłamu Słowian Wschodnich. Ich stronnictwo narodowe, które według pogardliwych słów Lewisa Namiera „mogłoby bez trudu zasiąść na jednej niewielkiej kanapie”, całą swą niewielką energię zużywało na przekonywanie świata, że nic go nie obchodzą polityczne dążenia Polaków i Litwinów i że nie przyznaje się do żadnych powiązań kulturowych ani uczuciowych z mieszkańcami Wielkiej Rosji.

W tym właśnie celu niektórzy z jego przywódców przywrócili do życia dawną plemienną nazwę: Krywicianie; etykietka ta została zakazana zarówno przez cenzorów carskich, jak i sowieckich. Ich język, który z początku naukowcy zarówno z Petersburga, jak i z Warszawy zaklasyfikowali jako dialekt języka polskiego, aż do r. 1906 nie był oficjalnie uznawany przez władze carskie, a zapisywano go zarówno cyrylicą, jak i alfabetem łacińskim. Ich literatura — podobnie jak literatura Litwinów — kształtowała się według polskich wzorców; rozwijali ją tacy pisarze, jak: W. Dunin—Marcinkiewicz (1807—84) czy F. Bohuszewicz (1840—1900), którzy pisali po polsku i białorusku. Ich terytorium narodowe, według pierwszej definicji Ritticha z 1875 r., miało się rozciągać od Białegostoku na zachodzie po Smoleńsk na wschodzie, oraz od Dżwiny na pomocy po Prypeć na południu; według tego samego źródła, ludność liczyła 3 745 000 osób. Do zamieszkujących Polesie prymitywnych Poleszuków, którzy mieli bardzo niewielkie poczucie jakiejkolwiek przynależności narodowej, przyznawali się zarówno Białorusini, jak i Litwini. W oczach Polaków białoruski ruch narodowy nie był niczym więcej jak tylko ciekawostką kulturalną pozbawioną wszelkiego politycznego znaczenia[56].

Na południowym wschodzie — to znaczy na południowo-zachodnich obszarach imperium rosyjskiego oraz w austriackiej Galicji — Polacy popadli w konflikt z ruchem ukraińskiego odrodzenia narodowego. Proces, dzięki któremu ten liczny odłam Słowian Wschodnich przekształcił się z niejednolitej mieszaniny „Rusinów” w spójny naród ukraiński, był tak samo długi i równie złożony, jak proces powstania samego narodu polskiego. Rozpoczął się na ziemiach zajmowanych przez Kozaków, które zostały odłączone od Polski w r. 1667 i które — aż do momentu ich podporządkowania w 1787 r. Rosji — tworzyły na wpół autonomiczne „Państwo Hetmańskie” pod zwierzchnictwem Rosji. Później rozrosło się ono, obejmując terytoria przyznane Rosji i Austrii na mocy rozbiorów. Pod koniec XIX w. proces ten trwał nadal i istotna różnica między „Rusinami” i „Rosjanami” — podobna do różnicy między „Dutch” i „Deutsch” na terenie Europy Zachodniej — nie była znana szerszemu światu. Na terenie imperium carskiego, gdzie Rusini byli w większości wyznania prawosławnego, idee separatyzmu politycznego rysowały się dość słabo, silne natomiast były żądania uznania i rozwoju lokalnego języka i literatury. Tu właśnie we wcześniejszym okresie przywódcy Rusinów pierwsi wprowadzili etykietę „Ukraińcy” jako sposób na uniknięcie upokarzającej nazwy „Małorosjanie”, jaką nadała im carska biurokracja. (Czytelnikom z Zachodu tę nową nazwę najłatwiej będzie zrozumieć w kontekście analogicznego faktu przyjęcia nazwy geograficznej „Niderlandczycy” przez ludność holenderską Zjednoczonych Prowincji. W obu przypadkach względem pierwszoplanowym było uniknięcie utożsamienia danej grupy ludności z jej bardziej licznymi, a także ekspansywnymi pod względem kulturowym — sąsiadami: Rosjanami lub Niemcami). Na pozostającej pod władzą caratu Ukrainie teksty najbardziej istotne dla kulturalnego renesansu były publikowane przez Bractwo Cyryla i Metodego — aż po r. 1847, gdy Bractwo to zostało odgórnie rozwiązane. Księgi Powstania Narodu Ukraińskiego Mykoły Kostomarowa (1817—85) oraz silnie oddziaływająca na czytelników poezja romantyczna Tarasa Szewczenki (1814—61) miały dla Ukraińców takie samo znaczenie, jak dla Polaków dzieła Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego, na których zresztą były w pewnym stopniu wzorowane. Pisma skazanego na wygnanie profesora historii z Kijowa Mychajły Drahomanowa (1841—95) stały się zachętą do rozwoju pozytywistycznej, ugodowej odmiany nacjonalizmu. Natomiast Rusini zamieszkujący Galicję byli przeważnie unitami i ich działalność polityczną podsycała, między innymi, perspektywa przymusowego nawrócenia na prawosławie w przypadku przejęcia tych ziem przez carat. Tolerancyjna postawa władz austriackich pozwalała na wszechstronny rozwój kulturalny. Przewaga licznej społeczności polskiej, nawet na terenach wschodniej Galicji, prowadziła jednak do zaciekłej rywalizacji i — podobnie jak w przypadku Litwinów — do zaskakujących sprzeczności. Nie był niczym wyjątkowym fakt, że najwybitniejszy patron ukraińskiego ruchu narodowego w Galicji, hrabia Andrzej Szeptycki (Andriej Szeptyćkyj, 1865—1944), od roku 1900 unicki arcybiskup Lwowa, był kochającym starszym bratem polskiego nacjonalisty, generała Stanisława Szeptyckiego (1867—1946). Chociaż większość Ukraińców zamieszkujących Galicję miała silne powiązania z kulturą polską, na początku XX w. było już rzeczą jasną, że interesy ukraińskiego ruchu nacjonalistycznego radykalnie odbiegają od interesów nacjonalistów polskich. Działając w harmonii i zgodzie, dwa bratnie słowiańskie narody, liczące sobie w tym czasie 30 i 20 milionów ludności, mogłyby wywrzeć potężny wpływ na sprawy Europy. Tymczasem uwikłane w braterską walkę, całkiem skutecznie neutralizowały nawzajem swoje działania[57].

Na pozostałych terenach zaboru austriackiego Polacy wchodzili w kolizję z Czechami. Znów można by się spodziewać, że te dwa najlepiej rozwinięte narody słowiańskie, oba w przeważającej większości katolickie i oba wyposażone w długą historię i bogatą kulturę, z zapałem podejmą wspólne działanie. Tymczasem stało się wręcz odwrotnie. W sferze polityki wiedeńskiej poglądy dysydenckich burżuazyjnych przywódców czeskiego ruchu narodowców różniły się bardzo istotnie od poglądów lojalistycznych polskich arystokratów z Galicji. Fakt, że Czesi stawiali się na równi z Ukraińcami i południowymi Słowianami, budził wrogość Polaków, tradycyjnie związanych z Węgrami. Czesi szukali poparcia w Rosji, wywołując tym zdziwienie i urazę wśród Polaków. To bardzo smutne, ale Polacy i Czesi rzadko bywali wierni cnocie dobrosąsiedzkiego współżycia[58].

W epoce rządów carskich, kiedy świat pełen był wielkich imperiów, było rzeczą naturalną rozpatrywanie roszczeń do terytoriów narodowych w kategoriach imperialistycznych. W kręgach rewolucyjnych postępowanie mocarstw rozbiorowych w Europie Wschodniej już dawno przyniosło imperializmowi owo złe imię, które Lenin miał później przystroić w szaty teorii marksistowskiej. Przekonanie, że Rosja, Niemcy i Austria ponoszą winę za „imperializm” w najbardziej pejoratywnym znaczeniu tego słowa, już dawno stało się doktryną przyjętą przez polskich radykałów. Ale to była gra, w którą mogło grać kilku partnerów. Rosjanie, Niemcy i Austriacy, którym porządnie dawało się we znaki wierzganie Polaków przeciwko ich świętym imperiom, odkryli, że mogą odpowiedzieć pięknym za nadobne. Żądaniom przywrócenia polskiego państwa narodowego, niegdyś wspieranym przez wszystkich liberałów Europy, teraz z największą radością przypinano etykietkę „polskiego imperializmu”. Socjaliści z wszystkich krajów, z zasady przeciwni nadejściu ery nacjonalizmu, ze szczególną radością witali te modne epitety. Stąd też na przykład osobliwa postawa socjalistów brytyjskich, którzy konsekwentnie bronili integralności ogromnego wielonarodowościowego cesarstwa rosyjskiego, jednocześnie sprzeciwiając się utworzeniu „imperialistycznego” państwa polskiego w jakimkolwiek kształcie, poza zredukowanym do minimum. Jednak zabawa w „przezywanie” bynajmniej na tym się nie kończyła. Litwini, Białorusini, Ukraińcy i Czesi mieli się wszyscy przyłączyć do ogólnego chóru głosów przeciwko polskiemu imperializmowi. Natomiast polscy imperialiści ze swej strony proklamowali „imperializm litewski” na Litwie, „imperializm ukraiński” w Galicji i „imperializm czeski” na Śląsku Cieszyńskim. Ostatecznie Polacy zjednoczyli się z Litwinami i Ukraińcami we wspólnym proteście przeciwko pojawieniu się „imperializmu białoruskiego” na Podlasiu i Polesiu. (Nie wiadomo, czy imperialiści polscy kiedykolwiek zdali sobie sprawę ze śmiertelnego zagrożenia, jakim byli imperialiści żydowscy z Pińska). Punkt szczytowy osiągnięto 13 października 1944 r. podczas spotkania na Kremlu, kiedy to nie kto inny tylko sam Józef Stalin oskarżył przedstawiciela polskiego rządu emigracyjnego, Stanisława Mikołajczyka, o to, że jest „imperialistą”. Od tamtego czasu „imperializm” zdążył się już przerodzić w naładowane emocjami chwytliwe słówko, którego każdy używa, jak i kiedy mu się podoba.

Rozłamy powstające w wyniku działania ruchów narodowościowych nie pozostawały oczywiście nie zauważone i nie brak było polskich przywódców, którzy próbowali im przeciwdziałać. Idee federalistyczne były szczególnie żywe w obozie Piłsudskiego, a jawny wyraz znalazły w pismach Leona Wasilewskiego (1870—1936), redaktora teoretycznego organu socjalistów „Przedświt” oraz autora dzieł Litwa i Białoruś (1912) i Ukraińska sprawa narodowa (1925). Uznając prawo każdego narodu do samostanowienia o swych losach, Polacy reprezentujący tę orientację polityczną wywodzili, że taka czy inna forma federacji wielonarodowościowej jest konieczna w Europie Wschodniej, jeśli ma się skutecznie wystąpić przeciwko przytłaczającej przewadze w dziedzinie sił wojskowych i środków technicznych, jakimi dysponują wielkie imperia. Przetrwanie uciskanych narodów tego rejonu świata wymaga od wszystkich razem i każdego z osobna pewnej dozy powściągliwości. Idee te pozostały żywe do dziś. Kłopot polegał na tym, że federalistów atakowali nie tylko ich bardziej szowinistycznie nastawieni współrodacy, którzy oskarżali ich o sprzedawanie cudzoziemcom prawa do polskości z urodzenia, ale także ewentualni partnerzy — Litwini, Białorusini i Ukraińcy, którzy — co było rzeczą zrozumiałą — niesłusznie uważali nowe ideały federalistyczne za odnowioną wersję dawnej Rzeczypospolitej Polskiej. Ponadto, z realiów geografii politycznej wynikało, że najbardziej bezkompromisowi przedstawiciele polskiego nacjonalizmu, a mianowicie Roman Dmowski i jego Narodowa Demokracja, najgorliwsze poparcie zyskiwali akurat ze strony tych miast — takich jak Poznań, Wilno i Lwów — w których kompromis w kwestii narodowej byłby rzeczą najbardziej pożądaną. Ludziom, zniecierpliwionym ustawicznymi antypolskimi walkami podjazdowymi rywalizujących ze sobą lokalnych nacjonalistów, wysuwana przez Dmowskiego koncepcja inkorporacji, która przewidywała przyszłą integrację wszystkich obszarów pogranicznych w obrębie całkowicie jednolitego państwa polskiego, wydawała się o wiele bardziej atrakcyjna niż proponowana przez Piłsudskiego odmienna koncepcja federalistyczna. Umiarkowania brakowało najbardziej tam, gdzie było ono najbardziej potrzebne. Warto na przykład zauważyć, że Piłsudski miał prawdopodobnie mniejszą liczbę zwolenników wśród Polaków z rodzinnego Wilna niż wśród zamieszkującej miasto ludności żydowskiej. Dla człowieka, który przywiązywał wielką wagę do polskich tradycji wspaniałomyślności i wielkoduszności, musiała to być naprawdę gorzka pigułka. Według Wasilewskiego, zdobycie Wilna przez Armię Czerwoną w lipcu 1920 r., a następnie jego przejście do Litewskiej Republiki Narodowej, było jedynym wydarzeniem, jakie pamiętał, które kiedykolwiek wzruszyło małomównego Marszałka do łez. Tak więc we wszystkich prowincjach przygranicznych strach był ojcem ekstremistycznych postaw i niezgody oraz zwiastunem mającej nastąpić tragedii[59].

Mnożąca się obfitość możliwych permutacji politycznych wśród kiełkujących narodów i partii powstających w tym okresie w prowincjach polskich wyraźnie uniemożliwiała rozwój trwałych sojuszy między potężnymi partnerami.

Łatwo zauważyć, że dążenie Dmowskiego do zawarcia przymierza z Rosją przeciwko Niemcom pomyślane było jako sposób obrony Polaków przed Ukraińcami, Litwinami, Żydami e tutti quanti i że jego nadzieje musiały zostać zniweczone przez konkurencyjny plan Piłsudskiego, polegający na utworzeniu federacji i zakładający, że tutti quanti wystąpią zarówno przeciw Rosji, jak i przeciwko Niemcom. Jest to jednak dopiero początek. Trzeba sobie również uświadomić, że każdy z ruchów narodowościowych był wewnętrznie podzielony, nie tylko pod względem postaw i partii politycznych, ale także dosłownie, fizycznymi barierami granic państwowych; ponadto, każdy odłam miał własne interesy, tradycje i dążenia.

Każde polskie dziecko doskonale wiedziało, że Polonia — jak niegdyś Gallia Cezara — est omnis divisa in partes tres. Natomiast nie wszyscy wiedzieli, że tak samo podzielone są na trzy części społeczności Ukraińców, Litwinów, Niemców i Żydów. Wyłączając z terenów „Małej Rosji” Ukraińców, którzy pozostawali pod rządami Petersburga, oraz Ukraińców z Galicji, nad którymi rządy sprawował Wiedeń, byli jeszcze Ukraińcy z Rusi Podkarpackiej, którymi rządził rząd w Budapeszcie. Życie Litwinów zamieszkujących północno-zachodnie tereny Rosji i Królestwo Kongresowe było bogatsze dzięki istnieniu społeczności litewskiej w Prusach Wschodnich. Światopogląd pewnej siebie większości niemieckiej w pruskiej części Polski różnił się zasadniczo od poglądu izolowanych mniejszości niemieckich w rosyjskiej części Polski czy w Galicji. Na tej samej zasadzie zasymilowany Żyd z Warszawy czy Krakowa pozostawał w całkowitej alienacji nie tylko wobec nie zasymilowanego i mówiącego jidysz Żyda z obszaru leżącego w obrębie „linii osiedlenia”, ale także wobec mówiących po rosyjsku Żydów, czyli Litwaków, którzy od lat osiemdziesiątych zaczęli emigrować na Zachód. Tak więc zakładając istnienie trzech mocarstw rozbiorowych i pięciu głównych ruchów narodowościowych, z których każdy dzielił się na trzy sektory geograficzne, na trzy podstawowe ugrupowania taktyczne i na co najmniej trzy główne partie, dochodzi się do zadziwiającego wniosku, że u schyłku wieku polityka Polski stała w obliczu ogólnej liczby możliwych permutacji wyrażających się liczbą 38, czyli znacznie powyżej 19 000, jeśli uwzględnić przynależność każdej jednostki. W różnych momentach czyniono próby zjednoczenia Polaków i Rosjan przeciwko Ukraińcom, Polaków i Ukraińców przeciwko Niemcom, Rosjan i Ukraińców przeciwko Polakom i Niemcom, i tak dalej, i tak dalej. Nigdy jednak nie brano pod uwagę lub wręcz gwałcono interesy takiej czy innej lokalnej mniejszości; jeśli zdołano związać popękane nici w jednym miejscu, nieodmiennie zrywały się w jakimś innym i w efekcie nigdy nie udało się niczego naprawdę osiągnąć. (Patrz Rys. B).

Wobec tak licznych nacisków z różnych stron nacjonalizm polski chyba musiał stać się despotyczny i ekskluzywny. Był zresztą pod tym względem podobny do wszystkich swoich rywali. Zbrzydzonemu perspektywą trwałego sojuszu z potencjalnymi sojusznikami Polakowi—puryście nie pozostawało nic innego, jak marzyć o jakiejś szczególnej, poetyckiej, ale bliżej nie określonej, przyszłej wolności:

Wolność w Polsce będzie inna:

Nie szlachecko—złota,

Ni słomiana wolność gminna

Od ptota do płota:

Ni słowieńsko—przepaścista

O tatarskim — c z y n i e —

Ni ta, z której kabalista

Śni o gilotynie[60].

Cyprian Norwid (1821—83), który w tylu różnych dziedzinach wyprzedzał swoją epokę, dał wyraz tym ideom już w 1848 r. Miały się one okazywać coraz bardziej przekonywające, w miarę jak na przestrzeni następnych lat mnożyły się konflikty polityczne i społeczne. Wnioski nie były pocieszające. Jeśli Polska nie potrafi znaleźć takiej formy rządu, która byłaby godna jej tradycji, niech lepiej zostanie taka, jaka była:

— Jeśli ma Polska pójść nie drogą mleczną

W cało—ludzkości gromnym huraganie,

Jeżeli ma być nie demokratyczną,

To niech pod carem na wieki zostanie!

— Jeśli mi Polska ma być anarchiczną,

Lub socjalizmu rozwinąć pytanie,

To ja już wolę tę panslawistyczną,

Co pod Moskalem na wieki zostanie![61]

Na tej samej zasadzie najgroźniejsze były nie oczywiste niebezpieczeństwa, spowodowane przez wyzysk i ucisk, lecz rozprzestrzeniająca się podstępna korupcja i obojętność:


Z wszelakich kajdan, czy? te są

Powrozowe, złote czy stalne?…

Przesiąkłymi najbardziej krwią i łzą. —

Niewidzialne![62]

Tymczasem zaś ratunku dla narodu miano szukać w pracy. Jak pisał Norwid w Promethidionie (1852), „bo piękno na to jest, by zachwycało. Do pracy — praca, by się zmartwychwstało”. W innym miejscu definiuje naród jako „wewnętrzny związek pokrewnych sobie ras”, innymi słowy, jako wspólnotę moralną, a nie etniczną czy polityczną. Naród tworzy się z ducha, z woli, z wolności, podczas gdy państwo powstaje z ciała, czy raczej z zewnętrznych elementów świata, z niewoli. Według takiego rozumowania, Polska była narodem, podczas gdy Rosja była „formalnym stanem”, a więc po prostu „stanem rzeczy”, którego cechą był całkowity rozbrat między ludem i tymi, którzy nim rządzą. W ten sposób Norwid łączył ze sobą tendencje „mesjanistyczne” i „organiczne” w życiu narodu. Jego poglądy były głęboko chrześcijańskie i w ostatecznym rozrachunku — optymistyczne. Natomiast prognoza na najbliższą przyszłość przedstawiała się mętnie i niejednoznacznie.

Choć może się to wydać paradoksalne, Norwid sugerował, że ponowne utworzenie państwa może nie być rzeczą w pełni pożądaną. Upodobniając się do innych narodów, a więc podejmując zobowiązania wobec świata i godząc się na rozważania nikczemnych kompromisów, Polacy utraciliby swoje szczególne powołanie.

Gdyby Nowa Jerozolima naprawdę stała się rzeczywistością. Mesjasz stałby się zbyteczny. Być może —jak wielu grzeszników — Polacy istotnie modlą się, aby ich Bóg wybawił — ale jeszcze nie w tej chwili[63].

W całej Europie z pewnością nie oczekiwano powszechnie, że Polska może się odrodzić. W 1896 r., gdy młody Alfred Jarry wystawiał w Paryżu dzieło, które uważa się często za punkt wyjściowy surrealizmu w sztuce dramatycznej oraz początek teatru absurdu, najwyraźniej celowo osadził akcję Króla Ubu w Polsce.

Jak wyjaśnił ogłupiałej publiczności, „L‘action se passe en Pologne, c ‘est-a-dire, nullepart[64]. Dla przeciętnego wykształconego Europejczyka „Polska” była akurat tak samo prawdziwa, jak wszystkie mityczne królestwa przeszłości, od Dipsodii po Camelot[65]. Według innej uporczywie utrzymującej się legendy, równie surrealistyczne przedstawienie odgrywano regularnie w Konstantynopolu, z całą ogromną powagą tradycyjnego ceremoniału. Na dworze Najwyższej Porty podczas zgromadzeń korpusu dyplomatycznego szef protokołu miał pono wzywać jego ekscelencję „ambasadora Lechistanu”, aby się przedstawił zebranym. Jeden z jego pomocników występował wówczas do przodu i oświadczał, że ambasador Polski składa wyrazy szacunku, z ubolewaniem zawiadamiając o swej nieobecności „z powodu chwilowej niedyspozycji”[66].

Tak nadchodził „dzień trzeci”. I tylko niewielu było gotowych, aby go powitać.

W okresie po r. 1918 wcześniejsze tradycje polskiego nacjonalizmu przetrwały w stanie niemal nienaruszonym. Choć zostało utworzone niepodległe państwo polskie, nie trwało ono tak długo, aby mogło dać początek wielu ideom o trwałej doniosłości. Choć mocarstwa rozbiorowe same uległy zagładzie, zarówno Niemcy, jak i Rosja wkrótce odrodziły się w nowym kształcie. Na scenie międzynarodowej XX w. Trzecia Rzesza usiłowała przewyższyć wszelkie najbardziej ekspansjonistyczne plany państw centralnych, podczas gdy Związek Sowiecki zdobył sobie w Europie Wschodniej supremację, o której Rosja carska nie mogła nawet marzyć. Chociaż Polacy uzyskali znaczne możliwości decydowania o swoich sprawach wewnętrznych, w dalszym ciągu byli zmuszani do współzawodnictwa z rywalizującymi z nimi narodami, zarówno w granicach Drugiej Rzeczypospolitej, jak i w obrębie bloku socjalistycznego. Podstawowe problemy przeciwstawienia się przeważającej sile bezlitosnych sąsiadów i sprzymierzenia się przeciwko nim z odpowiednimi sojusznikami są dziś — mutatis mutandis — równie doniosłe, jak sto lat temu. Trudna sytuacja Rzeczypospolitej Ludowej po drugiej wojnie światowej przypomina pod tym względem położenie jej licznych poprzednich wcieleń z XVIII i XIX w. W skali całości ery nowożytnej dwadzieścia lat prawdziwej niepodległości narodowej w okresie od 1918 do 1939 r. to wyjątkowy i krótki epizod.

Według słów Stanisława Cata-Mackiewicza, „nieszczęśliwy ten naród, dla którego niezawisłość jest tylko przygodą”[67].

Wydarzenia drugiej wojny światowej były czymś bez porównania gorszym niż wszystko, co kiedykolwiek musiał znieść polski naród. W porównaniu z postępowaniem Niemców i Rosjan wszystkie karygodne czyny ich pruskich, austriackich czy carskich poprzedników wydają się pozbawione wszelkiego znaczenia. W wieku dziewiętnastym Polacy znaleźli się w sytuacji, w której pozbawiono ich wszystkich należnych im praw. W wieku dwudziestym natomiast stanęli w obliczu narodowej zagłady. Jeśli niegdyś przyrównywano Polskę — dając nieco upust fantazji — do Kalwarii, to teraz stała się prawdziwą Golgotą.

Загрузка...