XIII. KONGRESÓWKA. Królestwo Kongresowe (1815—1861)


Przedyskutowanie sprawy polskiej nie było głównym celem, dla którego we wrześniu 1814 roku zebrał się kongres wiedeński. Z Polski nie zaproszono nikogo. Ale jak jeszcze nieraz później, waśnie między mocarstwami uczyniły z rozwiązania spraw polskich zasadniczą przeszkodę na drodze do porozumienia. Brytyjski sekretarz stanu, Robert Castlereagh, podniósł kwestię niepodległości Polski jako sposób na ukrócenie ambicji swoich partnerów w trzeciej koalicji. Jego memoriał w sprawie Polski z 23 października sugerował trzy różne rozwiązania. Pierwsze przewidywało utworzenie niepodległego państwa polskiego w granicach z 1772 roku; drugie — powrót do sytuacji z 1791 roku, włącznie z Konstytucją 3 maja; trzecie wreszcie — nowy podział Księstwa Warszawskiego wzdłuż linii Wisły. Aleksandrowi I żadne z tych rozwiązań nie wydawało się równie atrakcyjne, jak plan przygotowany wspólnie z Berlinem, w myśl którego Rosja zabrałaby całe Księstwo Warszawskie, gdyby Prusom zezwolono na zabranie całej Saksonii. W styczniu 1815 r. rozmowy utknęły w martwym punkcie. Talleyrand zaproponował nowe przymierze między Brytanią, Francją i Austrią jako przeciwwagę dla połączenia sił Rosji i Prus. Na chwilę w powietrzu zawisła groźba ponownego wybuchu wojny, ale wiadomości o ucieczce Napoleona z Elby przywróciły dyplomatom zdrowy rozsądek. Ponownie utworzono wspólny front. W sprawie polskiej mocarstwa postanowiły przyjąć kompromis. Prusy zadowoliły się Poznaniem i zachodnim pograniczem Księstwa Warszawskiego, zabierając jedynie połowę Saksonii, wraz z Gdańskiem, szwedzkim Pomorzem i kilkoma księstwami Nadrenii, dorzuconymi dla równego rachunku. Austria zrezygnowała z roszczeń do Nowej (zachodniej) Galicji, uzyskała natomiast Kraków miał być Wolnym Miastem pod połączonym protektoratem mocarstw. Cesarstwo rosyjskie miało wynieść pewne korzyści z niewielkiej korektury granicy w pobliżu Białegostoku, car zaś przyjmował koronę nowego i niepodległego „Królestwa Polskiego”. Zatwierdzający te postanowienia traktat został podpisany przez trzy mocarstwa rozbiorowe 3 maja 1815 roku. W dniu 9 czerwca, na tydzień przed bitwą pod Waterloo, podpisano właściwy traktat wiedeński. Faktycznie — chociaż nie nominalnie — dokonał się piąty rozbiór Polski[255].


Królestwo Kongresowe Polskie, liczące 127 000 km2, było mniejsze niż Księstwo Warszawskie w 1809 roku. Mieszkańców miało 3,3 miliona, a więc mniej niż dawny zabór pruski czy austriacki. Nie można go było porównać do dawnej

Korony sprzed 1793 roku, a tym bardziej mówić o restauracji całej dawnej Rzeczypospolitej. W skali międzynarodowej było mniej więcej równe pod względem obszaru (choć nie pod względem zasobów) utworzonemu w tym samym czasie

Królestwu Zjednoczonych Niderlandów. W oczach Polaków było owocem wielce niezadowalającego kompromisu:


Bez Krakowa, Poznania i Wieliczki,

Polska nie warta ani świeczki.


Mówiąc o nim, używano powszechnie czułego zdrobnienia „Kongresówka” — „mały biedny twór Kongresu”. (Patrz Mapa 8).

Mapa 8. Królestwo Kongresowe i powstanie listopadowe (1830—1831)


Mimo to trzeba było przyznać, że perspektywy Królestwa nie przedstawiały się całkowicie beznadziejnie. Jego ludność miała się szybko powiększać, osiągając w roku 1864 liczbę ponad 6 milionów, a w roku 1910 — ponad 13 milionów.

W porównaniu ze wszystkimi innymi państwami Europy w Królestwie mieszkała największa grupa Polaków i stanowiło ono naturalny ośrodek polskiego życia kulturalnego. Miało Warszawę — historyczną stolicę Rzeczypospolitej — a w jego nazwie skutecznie odżywało zabronione dotąd imię „Polska”. Ponieważ sprawę granicy wschodniej pozostawiono otwartą jako przedmiot ewentualnych przyszłych modyfikacji, pozostawała nadzieja, że kiedyś w przyszłości jakiś dobrotliwy car zechce rozszerzyć tereny Królestwa na wschodzie i zjednoczyć je z dawnym Wielkim Księstwem Litewskim.

Konstytucja Królestwa nie pozostawiała wiele do życzenia. Mimo że została w pośpiechu naszkicowana przez księcia Czartoryskiego, zapewniała największe swobody możliwe do zagwarantowania w obrębie granic wytyczonych przez traktat wiedeński. Prawdą jest, że car, z racji swej godności króla Polski, zachowywał znaczną władzę wykonawczą. Miał on mianować wszystkich urzędników — od namiestnika i głównodowodzącego sił zbrojnych w dół. Miał też mianować Radę Administracyjną, jak również zwoływać, odraczać lub rozwiązywać sejm. Miał prawo zgłaszać veto i poprawki do ustaw, jak również egzekwować zgodność polityki zagranicznej Królestwa z polityką cesarstwa rosyjskiego. Otrzymywał prerogatywy najwyższego sądu apelacyjnego, a za pośrednictwem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Petersburgu sprawował także kontrolę nad milicją. Mimo to Królestwo miało szereg cech rzeczywistej monarchii konstytucyjnej. Miało własny rząd, własne sądownictwo, własny elekcyjny sejm, własną administrację i własne wojsko. Oficjalnie zagwarantowano przestrzeganie Kodeksu Napoleońskiego, wolność prasy, zasadę tolerancji religijnej, osobistą wolność jednostki oraz prawo chłopa do nabywania ziemi. Język polski miał obowiązywać jako język oficjalny we wszystkich dziedzinach życia publicznego. Biorąc pod uwagę fakt, że konstytucja musiała uzyskać aprobatę reakcyjnego Świętego Przymierza, należy ją uznać za dokument zadziwiająco liberalny. Przynajmniej na papierze była to jedna z najbardziej postępowych konstytucji w Europie[256].


Działalność czołowych osobistości życia publicznego w Królestwie była odbiciem wigowskiego liberalizmu epoki. Namiestnik generał Józef Zajączek znacznie złagodniał od dawnych jakobińskich czasów; weteran powstania narodowego Kościuszki i kampanii napoleońskich, nie był mimo wszystko człowiekiem, którego chciałoby się widzieć na stanowisku głównego polskiego namiestnika rosyjskiego autokraty. Wódz naczelny wojsk polskich, brat cara, wielki książę Konstanty Pawłowicz (1779—1831), był jednym z bardzo niewielu ludzi mających niezależne wpływy w Rosji. Morganatyczne małżeństwo z Polką Joanną Grudzińską pozbawiło go prawa do sukcesji, a sentymentalne przywiązanie do wszystkiego, co polskie, pozostawało w ostrym kontraście z zadowoleniem, jakie znajdował w egzekwowaniu wszelkich form brutalnej dyscypliny wojskowej. Żył w zawieszeniu między dwoma światami, a nierzadko i między dwiema decyzjami. Większość podlegających mu generałów — Dąbrowski, Kniaziewicz, Chłopicki — służyło niegdyś Napoleonowi i Księstwu Warszawskiemu, a nie w armii rosyjskiej. Kręgi ludności cywilnej były wciąż jeszcze zdominowane przez wielkie postaci epoki oświecenia pokroju Stanisława Kostki Potockiego czy Stanisława Staszica. Rada Administracyjna mogła się odwoływać do polskich magnatów, mających za sobą wcześniejsze doświadczenia w służbie rosyjskiej — na przykład do księcia Adama Jerzego Czartoryskiego czy do księcia Ksawerego Druckiego-Lubeckiego. Mimo że nie brakowało ludzi — zwłaszcza w obozie katolickim — którzy żywili takie czy inne zastrzeżenia w stosunku do konstytucji i jej zwolenników, jedynym, który od samego początku otwarcie przeciwko niej występował, był osobisty plenipotent cara, Nikołaj Nowosilcow (1761—1836). Jest rzeczą charakterystyczną, że urząd Nowosilcowa, mimo iż zachował pierwszorzędne znaczenie polityczne, nie miał w konstytucji żadnego statusu prawnego. Była to od samego początku agenda, którą można było wykorzystać jako kanał dla wszystkich arbitralnych i pozakonstytucyjnych ataków i planów strategicznych.

Sprawą bliską sercu liberałów okazała się oświata. Pod zarządem swojego ministra, Stanisława Kostki Potockiego, Komisja Wyznań Religijnych i Oświecenią Publicznego przez pięć lat starała się rozbudowywać i umacniać zdobycze dawnej Komisji Edukacji Narodowej i Izby Edukacyjnej Księstwa Warszawskiego. W 1816 roku Uniwersytet Warszawski otworzył bramy pięciu fakultetów. Szkoła Górnictwa w Kielcach, Instytut Agronomii na Marymoncie i Szkoła Politechniczna w Warszawie miały przygotować nową elitę naukowców i ludzi o wysokich kwalifikacjach zawodowych. W 1821 roku działało na terenie Królestwa ponad tysiąc szkół podstawowych. Zaczęły się nieuchronne starcia z Kościołem, który sprzeciwiał się rozwojowi oświaty świeckiej pod patronatem państwa. Potockiego atakowano ze wszystkich stron. Gdy oddając pięknym za nadobne, odważył się wystąpić z planem rozwiązania katolickich klasztorów prowadzących działalność oświatową, zmuszono go do wycofania się z tej propozycji. W 1820 roku, gdy wydał antyklerykalną satyrę pod tytułem Podróż do Ciemnogrodu[257], zmuszono go do ustąpienia. Od tego momentu na scenę wkroczyła reakcja. Kolejny dyrektor Komisji, Stanisław Grabowski (1780—1845), zamknął dwie trzecie szkół podstawowych Królestwa. Podejmowano także akcje wymierzone przeciwko szkołom żydowskim. Priorytet przyznawano gimnazjom, których uczniowie wywodzili się głównie z warstw wyższych. Napisane przez Potockiego podręczniki do historii, zawierające pochwałę demokracji starożytnych Aten, zastąpiono bardziej konserwatywnymi książkami, które wychwalały cnoty imperialistycznego Rzymu. Był to znak czasu.

Życie gospodarcze doświadczało równie gwałtownych obrotów koła fortuny. Na samym początku przepełniony zbytnim entuzjazmem rząd tak rozrzutnie gospodarował swymi szczupłymi zasobami, że w 1821 roku znalazł się na granicy bankructwa. Car zagroził, że jeśli natychmiast nie zostanie przywrócona równowaga budżetowa, wcieli Królestwo do cesarstwa rosyjskiego. Wówczas ze znakomitym programem uzdrowienia gospodarki państwa wystąpił książę Lubecki, który w latach 1821—30 piastował urząd ministra przychodów i skarbu. Oszustom podatkowym zagrożono karą śmierci. Deficyt zlikwidowano. Wpływy z podatków wzrosły trzykrotnie. Ustanowiono na nowo świetnie prosperujące monopole państwowe w zakresie handlu solą i tytoniem. W 1828 roku założono Bank Polski, który miał objąć kierownictwo nad finansami Królestwa, a także zająć się koordynacją popieranych przez państwo operacji kredytowych. Znaczne sumy przeznaczono na inwestycje w dziedzinie handlu i przemysłu. W owym dziesięcioleciu Lubecki — „Le Petit Prince”, jak go nazywał Aleksander — okazał się najwybitniejszym człowiekiem sukcesu w obozie polskich „ugodowców”. Był nieodwołalnie zdecydowany zachować więź z Rosją, nie znosił sprzeciwu i położył podwaliny pod nowoczesną i zdolną do życia gospodarkę[258].

Wojsko nadal pozostawało podstawowym zabezpieczeniem niepodległości Królestwa. Stała kadra liczyła 30 000 ludzi, a w czasie wojny liczba wojska mogła się szybko powiększyć; była to siła, której nie mogłoby łatwo zignorować żadne z sąsiadujących z Królestwem mocarstw. Korzystając z przyznanych mu 40% budżetu państwa, wojsko było dobrze uzbrojone i dobrze wyszkolone. Nosiło polskie mundury, maszerowało pod polskimi sztandarami i używało wyłącznie języka polskiego. Powiększone o rekrutów zwerbowanych na dziesięć lat służby, wkrótce zdobyło sobie powód do dumy z własnych kompetencji. Szczególną uwagę zwracano na szkolenie oficerów. Z trzech warszawskich szkół kadetów, przygotowujących kadrę dla piechoty, kawalerii i artylerii, wyszło nowe pokolenie absolwentów, których rozpierała żołnierska duma i esprit de corps. Wpływy rosyjskie ograniczały się do wewnętrznej struktury wojska, co miało ułatwić jego ewentualne współdziałanie z formacjami rosyjskimi, oraz do drażliwej kwestii dyscypliny wojskowej. Za czasów Poniatowskiego niedopuszczalne były kary cielesne; wobec tego wprowadzenie ich w 1815 r. na wzór armii rosyjskiej wywołało wielką obrazę. Bezustannym defiladom, jakie wielki książę organizował na placu Saskim w Warszawie, towarzyszyły publiczne pokazy chłosty. Stanowiły one jeden z jątrzących, a zarazem możliwych do uniknięcia powodów do zadrażnień w szeregach na ogół zadowolonych i wysoko kwalifikowanych sił zbrojnych[259].

W takim kontekście życie polityczne kraju płynęło bez zbędnych napięć.

Większość namiętności wczesnych lat jego istnienia skupiło się wokół toczącej się między klerykałami i antyklerykałami wojny o szkoły, śluby cywilne, rozwody i cenzurę. W wojnie tej car trafił między młot i kowadło. Pierwsze posiedzenie sejmu w 1818 roku przebiegło gładko. Otworzył je sam Aleksander, którego przemówienie, będące pochwałą konstytucji, uznano powszechnie, choć błędnie, za zapowiedź nadchodzących zmian w samej Rosji. Wniesiony przez izbę poselską protest, domagający się przedstawienia przez rząd budżetu do zatwierdzenia, pozostał bez odpowiedzi.

Opozycja zaczęła się ogniskować w latach dwudziestych wokół dwóch odrębnych frontów. W sejmie skupiała się na akcjach podejmowanych przez braci Niemojowskich — Wincentego (1784—1834) i Bonawenturę (1787—1835); kierowana przez nich grupa „kaliszan” uważała, że wnoszenie poprawek do polityki rządu jest podstawową funkcją ustawodawstwa. Podczas drugiej sesji sejmu, w r. 1820, kiedy sprzeciwiono się ustawie o rozszerzeniu uprawnień prokuratora generalnego, car z trudem powstrzymywał zdziwienie. Mandaty braci Niemojowskich zostały formalnie unieważnione. Sejm został rozwiązany, a jego kolejną sesję odroczono do roku 1825. Był to pierwszy wyraźny znak, że pochwały konstytucji — nawet z ust pozornie liberalnego cara — nie należało brać zbyt dosłownie.

Inni członkowie sejmu narazili się, krytykując rząd z powodu gry na zwłokę w sprawie reformy rolnej.

W skali całego kraju opozycja ogniskowała się wokół rosnącej mody na tajne kluby polityczne. Pod tym względem dawno ustaloną pozycję w społeczeństwie polskim zajmowało wolnomularstwo. Tradycyjnie przyciągało ono w swoje szeregi przedstawicieli owego nieszkodliwego gatunku wysoko urodzonych dobrotliwców, do którego zarówno Aleksander I, jak i jego ojciec, Paweł I, lubili się zaliczać.

W 1815 roku miało na terenie Królestwa 32 loże i mogło sobie rościć uzasadnione pretensje do kształtowania znacznej części postępowej i patriotycznej opinii publicznej. W 1819 roku major Walerian Łukasiński (1786—1868) założył Wolnomularstwo Narodowe — bardziej wojowniczy odłam ugrupowania, który wkrótce znalazł sobie zwolenników w sejmie, na prowincji i w wojsku. W roku 1821, kiedy car wydał zakaz działalności wolnomularstwa na terenie swoich włości, wielu spośród jego bardziej zdecydowanych członków przeszło w szeregi kierowanego przez Łukasińskiego konspiracyjnego Towarzystwa Patriotycznego. Organizacja ta — poprzedniczka szeregu innych stowarzyszeń o tej samej nazwie — objęła całe polskie ziemie siecią lokalnych komórek. Jej celem było osiągnięcie pełnej niepodległości narodowej, wpływy zaś nie ustały nawet wówczas, gdy poszczególne komórki dawno już przestały reagować na posunięcia centrali. Aresztowanie i uwięzienie Łukasińskiego w 1822 roku było oznaką początku narastającego konfliktu z władzami[260]. W kręgach studenckich pojawiło się moc amatorskich klubów rewolucyjnych, z których każdy miał własnych bohaterów, własną filozofię i własny organ prasowy. Warszawski klub Panta Koina[261], założony w 1817 roku, miał kontakty zarówno w Niemczech, jak i w Rosji. Kres jego działalności położyło wszczęcie międzynarodowego śledztwa policyjnego, zainspirowanego dokonanym w Jenie morderstwem na osobie carskiego ministra—rezydenta. Związek Wolnych Polaków z 1820 roku sięgał swymi kontaktami do Wilna i Krakowa, ale i jego działalność przerwała policja.

W wojsku nawiązano silne więzi z konspiratorami z armii rosyjskiej. Stowarzyszenie Zjednoczonych Słowian utrzymywało kontakty z rosyjskim Związkiem Północnym i Południowym, a także ze Stowarzyszeniem Przyjaciół Wojskowych, które działało wśród oficerów litewskich korpusów stacjonujących w Białymstoku. Chociaż nie można wątpić w szczerość i uczciwość ludzi, którzy podejmowali konspiracyjną działalność wymierzoną przeciwko carowi, trudno jednocześnie uwierzyć, że mogli oni stanowić jakiekolwiek poważne zagrożenie dla sił prawa i porządku[262].

Najwięcej kłopotów sprawiała w tym okresie nie Warszawa, lecz Wilno. Stosunkowo dobrotliwy reżim Królestwa w niczym nie przypominał represyjnego ustroju po drugiej stronie granicy, na Litwie. Kiedy Czartoryski wycofał się w 1814 roku ze swego stanowiska w Wilnie, jego następcy zrobili wszystko, co było w ich mocy, aby odwrócić skutki jego prapolskiej polityki. Uniwersytet w Wilnie, który przez krótki okres kwitł jako najważniejszy ośrodek polskiej literatury i nauki, stał się przedmiotem bezpośredniego ataku ze strony grupy zażartych rusyfikatorów. Towarzystwo Filomatów, założone w 1817 roku przez Adama Mickiewicza i Tomasza Zana (1796—1855) jako ośrodek ich literackiej działalności, zostało wkrótce skierowane na zdecydowanie polityczne tory. Zyskało sobie poparcie profesury, szczególnie profesora historii, Joachima Lelewela. W 1820 roku powstały dwie nowe organizacje. Pierwsza z nich, Towarzystwo Filadelfistów Błękitnych, otwarcie stawiała sobie za cel przywrócenie jedności obu części dawnej Rzeczypospolitej Królestwa Polskiego i Litwy. Druga, Związek Zielony, była wczesnym przykładem populizmu i ciążyła ku wsi, aby zdobyć sobie poparcie chłopstwa. Na nieszczęście, rozwój tych przedsięwzięć ściągnął uwagę Nowosilcowa, który udał się do Wilna, aby osobiście zbadać sprawę. W listopadzie 1823 roku policja przystąpiła do ataku. Mickiewicz i Zań, a także ośmiu spośród ich kolegów, zostali w trybie doraźnym zesłani w głąb Rosji. Lelewela zwolniono. Cała konspiracja została rozbita w perzynę. Dla warszawiaków lekcja nie pozostawiała żadnych niejasności: maska liberalizmu, jaką nosiły carskie władze w Królestwie, nie była niczym innym, jak tylko zewnętrznym pozorem[263].

W momencie wstąpienia na tron Mikołaja I w 1825 r. maska została zrzucona. Do głębi wstrząśnięty buntem dekabrystów w armii rosyjskiej, car nie ukrywał swej pogardy dla rządu konstytucyjnego. Ten autokrata zarówno z usposobienia, jak i z przekonania, „Nabuchodonozor Pomocy”, uważał Królestwo Polskie za wrzód na ciele Świętej Rosji, dojrzały do tego, aby go przeciąć. Nie przeoczył polskich powiązań dekabrystów, a szczególnie rozpalały go doniesienia o rzekomo wywrotowych nastrojach w jego polskim wojsku. Zalawszy Królestwo potokiem agentów swego nowo utworzonego Trzeciego Oddziału i znalazłszy gorliwego sługę w osobie Nowosilcowa, który nabrał nowego wigoru, car natychmiast ustanowił Komisję Badań dla ponownego zrewidowania problemu tajnych klubów. Czyniąc to, sprowokował cause celebre lat trzydziestych. W 1828 roku przywódców Towarzystwa Patriotycznego postawiono przed trybunałem sejmowym, oskarżając ich o zbrodnię stanu. Oskarżenie domagało się surowego wyroku, oczekując podobnego stanowiska od senatorów. Zapewne ku zdziwieniu oskarżycieli senatorzy ich nie poparli. Z wyjątkiem jednego przeciwnego głosu generała Krasińskiego, senatorzy uznali, że przynależność do nielegalnego stowarzyszenia nie jest sama w sobie aktem zdrady. Głównego oskarżonego, podpułkownika Seweryna Krzyżanowskiego (1787—1839), którego obwiniono o prowadzenie negocjacji z dekabrystami, zasądzono jedynie na trzy lata więzienia. Wielki książę Konstanty zawrzał gniewem. Zabronił nieposłusznym senatorom trybunału opuszczać Warszawę i wydał zakaz ogłoszenia ich wyroku. Po interwencji cara z Petersburga wyroki zostały bezceremonialnie zawieszone. Kompetencję trybunału unieważniono z działaniem wstecz. Ostatecznie jednak wyrok Sądu Sejmowego został zatwierdzony przez Mikołaja I i w marcu 1829 r. nastąpiło jego publiczne odczytanie. Losy więźniów były różne — niektórych jeszcze w lipcu 1828 wywieziono do Petersburga, innych więziono w Warszawie. W czerwcu i w lipcu kilku zwolniono, innych (w tym Krzyżanowskiego) z rozkazu, cara zesłano na Syberię. Kiedy w roku 1830 sejm zebrał się ponownie, aby poddać rewizji swój program ustawodawczy, jego członków należycie ukarano. Element konserwatywny radował się. W panującej atmosferze strachu i podejrzliwości nie było większych szans na systematyczne podjęcie procesu konstytucyjnego.

Tymczasem jednakże wszelkie myśli o czynnym buncie ograniczały się do niższych eszelonów korpusu oficerskiego. Szereg podjętych w odpowiedniej chwili reform wojskowych — między innymi zniesienie publicznych chłost i regulacja systemu płac — nie zdołało usunąć poczucia niesprawiedliwości stworzonego przez represje, którym poddano osoby związane z ruchem dekabrystów, i ciągłe nękanie ze strony Trzeciego Oddziału. Podczas sądu sejmowego od wszystkich oficerów polskich zażądano odnowienia przysięgi na wierność carowi. Ich silne poczucie honoru zostało dotknięte do żywego. Już w roku 1829 grupka kadetów ze Szkoły podchorążych Piechoty rozważała możliwość zamordowania cara podczas jego zbliżającej się koronacji na króla Polski. W roku 1830 instruktor Szkoły Podchorążych, porucznik Piotr Wysocki (1797—1874) zajął się organizowaniem spisku wspólnie z młodym pułkownikiem Józefem Zaliwskim (1797—1855); celem ich konspiracyjnej działalności był zbrojny bunt. W lecie tego samego roku nawiązali kontakt z grupą cywilnych spiskowców, którzy przygotowywali plan zamordowania wielkiego księcia Konstantego[264].

Rok 1830 stał się w Europie rokiem pierwszego ogólnego wybuchu, skierowanego przeciwko systemowi uświęconemu przez postanowienia kongresu wiedeńskiego. Na mocy protokołu londyńskiego Grecja została proklamowana niepodległym państwem. W lipcu obalono w Paryżu monarchię Burbonów, która została zastąpiona władzą króla-obywatela, Ludwika Filipa Orleańskiego. W sierpniu z Brukseli przepędzono holenderską dynastię Oranje—Nassau i proklamowano niepodległość Belgii. Paryż podjął na nowo dawną rolę punktu zapalnego rewolucyjnych nastrojów i dały się słyszeć nawoływania, aby wszystkie uciskane narody Europy zrzuciły z siebie władzę reakcji. Poeta i dramaturg Casimir Delavigne, gorący zwolennik Ludwika Filipa, był jednym z wielu, którzy przypomnieli sobie o Polsce. Jego wiersz La Varsovienne przywoływał echa wspólnych walk staczanych w epoce napoleońskiej przez Polaków i Francuzów, wzywając ich do broni:


II s’est leve, voici lejour sanglant;

Qu’il soit pour nous lejour de delivrance!

Dans son essor, voyez notre aigle blanc,

Les yeux fixes sur 1’arc-en-ciel de France.

Au Soleil de Juillet, dont l’eclat fut si beau,

Il a repris son vol; il fend les airs; il crie:

Pour ma noble patrie,

Liberie, ton soleił ou la nuit du tombeau.’

Polonais, a la baionnette!

C’est le cri par nous adopte,

Qu’en roulant le tambour repetę:

A la baionnette!

Vive la liberte!

(…)

Pour toi, Pologne, ils combattront, tes fils,

Plus fortunes qu’au temps ou la victoire

Melait leur cendres aux sables de Memphis,

Ou le Kremlin s’ecroula sous leur gloire.

Des Alpes au Thabor, de 1’Ebre au Pont—Euxin,

lis sont tombćs vingt ans, sur la rive etrangere.

Cette fois, O ma mere,

Ceux qui mouriront pour toi, dormiront sur ton sein.

Polonais, a la baionnette!…

(…)

Sonnez clairons! Polonais, a ton rang

Suis sous le feu ton aigle qui s’elance.

La liberte bat la charge en courant,

Et la Victoire est au bout de ta lance.

Victoire a 1’etendard que l’exil obragea

Des lauriers d’Austerlitz, des palmes d’Idumee!

Pologne, bien aimee,

Qui vivra sera libre, et qui meurt 1’est deja!

Polonais, a la baionnette!…[265]

Oto dziś dzień krwi i chwały,

Oby dniem wskrzeszenia był!

W tęczę Franków Orzeł Biały

Patrząc lot swój w niebo wzbił.

Słońcem lipca podniecany

Woła na nas z górnych stron:

Powstań, Polsko, krusz kajdany,

Dziś twój tryumf albo zgon!

Hej, kto Polak, na bagnety!

Żyj, swobodo, Polsko, żyj!

Takim hasłem cnej podniety,

Trąbo nasza, wrogom grzmij!

(…)

Droga Polsko, dzieci twoje

Dziś szczęśliwszych doszły chwil

Od tych sławnych, gdy ich boje

Wieńczył Kremlin, Tybr i Nil.

Lat dwadzieścia nasze męże

Los po obcych grobach siał,

Dziś, o Matko, kto polezę,

Na twym łonie będzie spał.

Hej, kto Polak…

(…)

Grzmijcie, bębny, ryczcie, działa,

Dalej, dzieci, w gęsty szyk!

Wiedzie hufce Wolność, Chwała,

Tryumf błyska w ostrzu pik!

Leć, nasz Orle, w górnym pędzie,

Sławie, Polsce, światu służ!

Kto przeżyje, wolnym będzie:

Kto umiera, wolnym już!

Hej, kto Polak…


W Warszawie szybko rozwijała się sytuacja polityczna grożąca nagłym wybuchem. Plotki głoszące, że car może użyć swoich polskich wojsk do stłumienia rewolucji we Francji i Belgii, wywołały powszechną konsternację. Niepokoje wśród korpusu kadetów osiągnęły punkt wrzenia. Do grupy konspiratorów Wysockiego dołączyli ludzie spoza szeregów wojska — między innymi Maurycy Mochnacki.

Przyspieszono plany zbrojnego wystąpienia. W październiku w zakładach Fraenkla wybuchł strajk robotników domagających się lepszych warunków pracy, co spowodowało, że atmosfera napięcia ogarnęła także ludność cywilną. W listopadzie policja rozpoczęła falę aresztowań prewencyjnych. 19 listopada w prasie ukazały się pierwsze wzmianki o powszechnej mobilizacji, zarówno w wojsku polskim, jak i w korpusie litewskim. Władze zdawały sobie sprawę, że bunt wisi w powietrzu, a konspiratorzy w każdej chwili spodziewali się aresztowania; w takiej sytuacji nie było wiadomo, która strona zdecyduje się uderzyć pierwsza.

Gwałt i zamieszanie wybuchły w nocy 29 listopada. Licząca dwadzieścia kilka osób grupa zamachowców pod dowództwem Ludwika Nabielaka miała zaatakować pałac belwederski i zabić lub schwytać wielkiego księcia Konstantego, podczas gdy oddział podchorążych pod komendą Wysockiego miał udać się do centrum miasta, rozbroić rosyjski garnizon i zdobyć Arsenał. Od samego początku wszystko szło nie tak, jak było zaplanowane. Pożar w starym browarze, który miał być sygnałem do rozpoczęcia skoordynowanej akcji, wybuchł o pół godziny za wcześnie — zanim spiskowcy zdążyli dotrzeć na wyznaczone pozycje. Płomienie zaalarmowały garnizon i wywabiły na ulice miasta oddziały żołnierzy i strażaków. W Belwederze zamachowcy wdarli się do pałacu, zasztyletowali jakiegoś człowieka w mundurze stojącego przed drzwiami apartamentów wielkiego księcia oraz zastrzelili drugiego, usiłującego umknąć tylnym wyjściem. Pierwszą ofiarą okazał się gubernator Warszawy, Lubowidzki; drugą, śmiertelną - rosyjski generał, Gendre. Gdy spiskowcy wybiegli na miasto z okrzykami: „Wielki książę nie żyje!”, Konstanty wyszedł z sypialni żony, gdzie się schronił, i spróbował z powrotem zorganizować swój personel. Tymczasem w mieście podchorążowie wycofali się z daremnej próby ataku na kwatery oddziałów kawalerii. Wkrótce przyłączył się do nich podniecony tłum. Generał Potocki, Polak i patriota, odmówił objęcia dowodzenia; gdy podjął działania pacyfikacyjne — został zastrzelony. Generała Trębickiego, własnego dowódcę spiskowców, spotkał ten sam los z podobnej przyczyny: przeklął swoich wychowanków, nazywając ich „głupimi mordercami”. Kolejny Polak, generał Nowicki, mylnie w ciemnościach wzięty za Rosjanina, generała Łowickiego, został zamordowany w swoim powozie. Do Arsenału wtargnął tłum. Wielki książę odmówił włączenia do walki swoich oddziałów. „Polacy zaczęli te zamieszki”, powiedział, „i Polacy muszą je zakończyć”. Oddział polskiej lekkiej kawalerii dotarł aż na plac Zamkowy, ale nie mając żadnych wyraźnych rozkazów, nie posuwał się dalej. Nim nadeszła pomoc, akcja utknęła na martwym punkcie. Powstańcy opanowali miasto, ale rosyjski garnizon nadal pozostawał nie tknięty. Książę Lubecki był jedynym człowiekiem, który zachował zimną krew. Zwoławszy Radę Administracyjną i porozumiawszy się z Czartoryskim, zgodził się objąć dowództwo akcji zmierzającej do zakończenia buntu i osiągnięcia jakiegoś kompromisu z carem. Owa „Noc listopadowa” była dramatem, o którym większość aktorów wolałaby zapomnieć[266].

Z powodu nieudolności spiskowców, którzy wywołali powstanie, polityczne dowództwo szybko przeszło w ręce ludzi, którzy nigdy nie opowiadali się za zbrojnym powstaniem i którzy mieli szczery zamiar uniknąć konfrontacji z Rosją, jeśli tylko okazałoby się to możliwe. Dlatego też polityczne cele powstania zostały sformułowane dopiero po jego wybuchu i z początku były całkowicie ugodowe.

Rząd Tymczasowy, który pojawił się na arenie wydarzeń w dniu 3 grudnia 1830 r., nie był niczym innym, jak tylko skleconą od nowa Radą Administracyjną. Został utworzony z inicjatywy Lubeckiego, a jego zasadniczo konserwatywny skład maskowała obecność Juliana Niemcewicza i Joachima Lelewela, których dokooptowano razem z księciem Czartoryskim i generałem Józefem Chłopickim (1771—1854). W ciągu tygodnia rząd oficjalnie przekazał władzę w ręce Chłopickiego w przekonaniu, że osobista dyktatura okaże się skuteczniejszym środkiem do osiągnięcia jego celów. Na tym etapie wydarzeń za najważniejsze zadanie uważano osiągnięcie polubownego porozumienia z carem. Nie zrobiono nic w celu uniknięcia dalszych prowokacji. Wielkiemu księciu Konstantemu pozwolono spokojnie opuścić Warszawę wraz z jego oddziałami i z więźniami politycznymi. Chłopicki odmówił postawienia wojska na stopie wojennej. Jednocześnie zaś Lubecki żywił nadzieję, że rokowania z carem doprowadzą do osiągnięcia postępu w kwestiach konstytucyjnych, a także w kwestii planowanego przez niego nawiązania ściślejszych więzi między Polską i Litwą. Była to dziwna sytuacja. Lojalistyczni przywódcy buntowniczego powstania mieli nadzieję uzyskać ustępstwa natury konstytucyjnej od autokratycznego władcy w zamian za zakończenie powstania.

Car miał jednak w tej sprawie nieco inne pomysły. Nie miał najmniejszego zamiaru prowadzić rokowań z rebeliantami, bez względu na to, jak usilnie zapewnialiby go o swojej lojalności. Od samego początku był zdecydowany siłą zdławić opór Polaków. W pierwszym liście do Konstantego stwierdził, że „w tej walce jedna strona zginąć musi, Rosja lub Polska”. „Noc listopadowa” była atutem, który sam wpadł mu w ręce. Można mieć pewne wątpliwości co do tego, czy decyzję o obaleniu konstytucji Królestwa podjął, zanim jeszcze wybuchło powstanie. Ale teraz porzucił wszelkie wahania. Miał świetną okazję po temu, aby dać Polakom zdrową nauczkę, a jednocześnie zainstalować w Królestwie taki rząd, w jaki sam wierzył. Polscy negocjatorzy, którzy udali się do Petersburga, nie uzyskali audiencji. Gdy tylko bezpiecznie wycofano Konstantego z Warszawy, zaczęły się przygotowania do karnej kampanii. Dowództwo nad liczącym 120 000 żołnierzy wojskiem, które w ciągu stycznia zostało zgromadzone w okolicy Białegostoku, oddano w ręce feldmarszałka Dybicza. Kiedy pod koniec miesiąca nadeszła wiadomość, że polski sejm podjął uchwałę o formalnej detronizacji cara, Mikołaj mógł już wydać decyzję o natychmiastowej interwencji. 5 lutego 1831 roku Dybicz przekroczył granicę. W wyniku tego posunięcia lokalne powstanie przekształciło się w narodową wojnę.

W Warszawie umiarkowane posunięcia rządu stawały się stopniowo coraz bardziej radykalne, w miarę jak wszelkie próby osiągnięcia porozumienia kończyły się niepowodzeniem. Krok po kroku ostrożnych zastępowali „działacze”, działaczy — radykałowie, radykałów — desperaci, desperatów wreszcie — wojskowa klika. Na przestrzeni dziewięciu miesięcy istnienia rządu władza przeszła stopniowo od Chłopickiego i jego „białych” do liberałów, centrystów i przywódców sejmu; z rąk sejmu — do nie związanych na ogół z sejmem „czerwonych”; od „czerwonych” do warszawskiego tłumu i od tłumu wreszcie — w ręce generała Krukowieckiego. Był to proces polityczny klasycznie wręcz prosty, napędzany logiką konfliktu, w którym można było próbować wszelkich środków zaradczych, przy czym, ze względu na charakter przeciwnika, skuteczne nie mogły się okazać żadne. Pierwszy etap zakończył się pod koniec stycznia. Cierpliwe negocjacje nie przyniosły żadnego skutku. Zaniepokojony sejm powołał piętnastoosobową komisję dla nadzorowania decyzji generała Chłopickiego, a 18 stycznia ostatecznie zmusił go do ustąpienia. W tym momencie cierpliwość Polaków, mocno już nadwerężona bezkompromisowością cara, nagle się wyczerpała. Po zwołanym na 24 stycznia spotkaniu ku czci rosyjskich dekabrystów, straconych sześć lat wcześniej z rozkazu cara, rezerwa sejmu całkowicie się ulotniła. Następnego dnia uchwała sejmu oznajmiła, że tron polski jest pusty. Mikołaj został zdetronizowany. Teraz nie było już odwrotu. Nowa konstytucja głosiła, że rząd jest odpowiedzialny wobec niezawisłego sejmu. W oczekiwaniu na mianowanie nowej Rady Ministrów, urząd szefa rządu przywrócono Chłopickiemu. Po trzech tygodniach jako prezesa rządzącej rady wyłoniono Czartoryskiego. 18 lutego przejął on władzę z rąk Chłopickiego, rozpoczynając w ten sposób kolejny etap wydarzeń, mający trwać do maja. Tymczasem jednak Czartoryski musiał się zająć prowadzeniem wojny.

Losy wojny rosyjsko-polskiej w 1831 roku nie były z góry przesądzone. Bezwzględną przewagę liczebną sił rosyjskich równoważyła konieczność okupacji i obsadzenia garnizonów na wszystkich zajmowanych terenach, długie trasy przemarszów oraz sytuacja wymagająca nieprzerwanej ofensywy. Polacy natomiast walczyli na własnych ziemiach, wśród przyjaźnie nastawionej ludności, mając oparcie w centralnej, ściśle określonej bazie w Warszawie. Trzon wojska polskiego stanowiła zawodowa kadra, której wyposażenie i wyszkolenie przewyższało poziom armii rosyjskiej we wszystkich rodzajach broni z wyjątkiem artylerii.

W ciągu pierwszych trzech miesięcy Polacy kilkakrotnie zadali Rosjanom dotkliwe straty, raz po raz uniemożliwiając im próby posuwania się naprzód. Słabą stroną polskiego wojska było głównie najwyższe dowództwo, a więc w ostatecznym rozrachunku także morale. Waleczność i odwaga oddziałów wyraźnie odbiegała od krańcowej ostrożności i niezdecydowania sztabu głównego, którym — po niepowodzeniu Chłopickiego w stoczonej w lutym bitwie — dowodził generał Jan Skrzynecki (1787—1860). Skrzynecki nie za bardzo wierzył w zwycięstwo i kilka razy próbował zbliżyć się do Dybicza w celu nawiązania porozumienia politycznego. Jeszcze mniej wierzył w polityków, w których działalność w coraz większym stopniu się mieszał. Jako kleryka! i konserwatysta, nie mógł znieść rosnących wpływów „czerwonych” i w sierpniu utracił swój urząd w atmosferze sprzecznych oskarżeń o zdradę stanu i konspirację. Pod każdym możliwym względem zasłużył sobie na przydomek „Kunktatora” i miał niekorzystny wpływ na podkomendnych — Henryka Dembińskiego, Józefa Bema, Jana Krukowieckiego, a zwłaszcza — na swojego utalentowanego szefa sztabu, Ignacego Prądzyńskiego (1792— 1850). Na początku wojsko spisywało się dobrze. Pierwszą ofensywę rosyjską powstrzymano serią gwałtownych akcji na tyłach: pod Stoczkiem 14 lutego, pod Dobrem i Wawrem, a także krwawą bitwą stoczoną 25 lutego pod Grochowem w pobliżu Warszawy, gdzie Dybicz stracił blisko dziesięć tysięcy żołnierzy. Kontrofensywa polska przyniosła dwa poważne zwycięstwa Prądzyńskiemu, który

31 marca unicestwił jeden z rosyjskich korpusów w bitwie pod Dębem Wielkim, biorąc dziesięć tysięcy jeńców, kolejne oddziały rozpraszając w bitwie pod Iganiami 10 kwietnia. Bitwom towarzyszyły dwie odważne wyprawy generała Dwernickiego — na Wołyń i Ukrainę — oraz wyprawa na Litwę generała Giełguda. Jest rzeczą niewybaczalną, że po tych sukcesach nastąpił długi okres bezczynności.

Dybiczowi zezwolono na dokonanie przegrupowania wojsk na północ. 26 maja w bitwie pod Ostrołęką wojska rosyjskie zniszczyły śmietankę polskiej piechoty.

Brawurowa szarża konnej artylerii pod dowództwem Bema nie mogła zapobiec ostatecznej klęsce. Od tego czasu inicjatywa pozostawała już w rękach Rosji[267].


Rozwój kryzysu politycznego, jaki w czerwcu nastąpił w Warszawie, przypisuje się na ogół klęsce poniesionej w bitwie pod Ostrołęką. Można jednak również bronić argumentu, że błędy Sztabu Generalnego, które tę klęskę przyspieszyły, same w sobie były wynikiem daleko już wówczas posuniętych rozłamów politycznych. Dezintegracja wojskowa i polityczna kroczyły ramię w ramię. Przez trzy miesiące Czartoryski cierpliwie uprawiał dyplomację w Wiedniu, Paryżu i Londynie, jednocześnie powstrzymując głośne nawoływania do rewolucji społecznej w Polsce. Wbrew wszystkiemu zachowywał nadzieję na sukces militarny, który zmusiłby cara do rokowań, mocarstwowe państwa skłonił do interwencji i ukrócił głosy krytyki w kraju. Gdy okazało się, że sukces nie nadchodzi, jego ostrożność została zdyskredytowana. Władzę zachował dzięki temu, że powstanie gwałtownie rozszerzyło się na Litwę. Z Białegostoku, Wilna i Mińska przyjeżdżali na sejm do Warszawy posłowie. Wieśniacy na Żmudzi śpiewali: „dabar Lenkai naprapula koi Zemaitiai żyi” — „Polska nie zginęła, póki żyje Żmudź”. Ale Giełgudowi nie udało się wyrzucić Rosjan z ich litewskich baz i rozpoczęły się gwałtowne represje. W sejmie „kaliszanie” przez pewien czas utrzymywali równowagę sił między „białymi” i „czerwonymi”. Dwóch spośród ich przywódców zasiadało w rządzie.

Ale polaryzacja postaw postępowała nieprzerwanie. Kiedy obóz konserwatywny skutecznie zablokował ustawę o podziale ziemi będącej własnością państwa między żołnierzy i chłopów, na czoło wydarzeń wysunęło się radykalne Towarzystwo Patriotyczne, które cieszyło się wpływami o wiele większymi, niż to mogłoby wynikać z jego skromnej liczebności. Zaatakowane w grudniu przez Chłopickiego, teraz narzucało ton dyskusjom politycznym. Jego hasło — „Za naszą wolność i waszą” — było wymierzone zarówno przeciwko Czartoryskiemu, jak i przeciw carowi. Jego wojujący przywódcy — Tadeusz Krępowiecki (1798—1847), Jan Nepomucen Janowski (1803—88), Jan Czyński (1801—67) i ksiądz Aleksander Pułaski (1800—38) — a także organ prasowy „Nowa Polska” — łączyli żądania intensyfikacji wysiłków na froncie z nawoływaniem do wyzwolenia chłopów pańszczyźnianych i Żydów. Ludzi, których działalność Towarzystwa napełniała przerażeniem, było równie wielu, co tych, którzy dawali się przekonać głoszonej przez nich ideologii. W Łodzi właściciele przędzalni mobilizowali całe jednostki do służby u Rosjan. Natomiast w innych miastach — w Lublinie, Kielcach, Kaliszu, a przede wszystkim w samej Warszawie — robotnicy popierali powstanie i inicjowali akcje mające zapewnić ludności podstawowe uzbrojenie. Wyższy kler nawoływał do powściągliwości; radykalnie nastawieni księża — do oporu. Zarówno właściciele ziemscy, jak i chłopi zajmowali sprzeczne stanowiska. W czerwcu Skrzynecki wysuwał już groźby pod adresem opozycji. Kiedy ustawa w sprawie przywrócenia władzy dyktatorskiej upadła zaledwie siedmioma głosami, rozpoczął atak na własną rękę. Oficerów, którym się nie powiodło na polu bitwy, oraz tych, którzy krytykowali politykę rządu lub zostali oskarżeni o szpiegostwo i działalność prowokatorską, aresztowano i postawiono przed sądem. Ale proces rozkładu trwał dalej. Ledwie sejm zdążył podjąć postanowienie o zastąpieniu Skrzyneckiego generałem Dembińskim, władzę w Warszawie przejął tłum. 15 sierpnia w nocy sforsowano więzienia. Trzydziestu czterech więźniów, w tym czterech generałów, powieszono z zimną krwią. Następnego dnia wojsko przywróciło porządek w mieście. Barykady zniszczono. Przywódców tłumu rozstrzelano. Towarzystwo Patriotyczne rozwiązano. Generał Jan Krukowiecki (1772—1850), gubernator Warszawy, został mianowany dyktatorem. Czartoryski zbiegł ze stolicy i ukrył się w wojsku. Siły powstania same na sobie dokonały rozdarcia.

Tymczasem armia rosyjska umacniała pozycje niekwestionowanej przewagi. Dybicza, który padł ofiarą cholery, zastąpił generał Iwan F. Paskiewicz (1782—1856). Główne siły skupiły się na północy w dolinie Wisły, gdzie uzupełniły je znaczne posiłki z Prus. 27 lipca Paskiewicz bez przeszkód przekroczył rzekę w pobliżu Torunia i rozpoczął marsz na Warszawę, zbliżając się do miasta od zachodu. Do chwili sierpniowego „zamachu” zdążył już zdobyć główny polski ośrodek zaopatrzenia w Łowiczu i szykował się do oblężenia stolicy. Obrońcy w pośpiechu wznosili wały obronne i okopy. 40 000 żołnierzy rozmieszczonych wzdłuż linii szerokiej podkowy miało utrzymać front, walcząc z dwukrotnie niemal liczniejszymi oddziałami wroga. Przeciwko 390 działom rosyjskim wystawiono około 95 ciągniętych przez konie armat. Kluczową pozycją — redutą nr 54 i obroną placu kościelnego na Woli — dowodził generał Józef Sowiński (1777—1831), weteran zarówno armii pruskiej, jak i wojsk napoleońskich, który utracił nogę w kampanii rosyjskiej w 1812 roku.

Atak rozpoczął się 6 września o 4 nad ranem i trwał przez całe dwa dni. Paskiewicz liczył, że sama przewaga liczebności wojska i amunicji pozwoli mu przezwyciężyć samobójczą brawurę. Reduta została rozniesiona w perzynę, wraz z obrońcami i atakującymi, gdy pewien zdesperowany polski bohater rzucił płonącą zapałkę do składu z prochem. Na placu kościelnym na Woli ciało Sowińskiego, posiekane bagnetami, stało oparte o lawetę, niesamowicie wyprostowane na drewnianej nodze, jeszcze długo potem, gdy główna fala bitwy przetoczyła się w głąb miasta[268]. Warszawa skapitulowała o pomocy z 7 na 8 września, wśród łun płonących przedmieść, tłumów uchodźców i wzajemnych pretensji generałów ze Sztabu Generalnego. Krukowiecki i Prądzyński dostali się do niewoli.


Jeśli jednak chodzi o wojsko, powstanie bynajmniej nie zostało pokonane. Trzy oddzielne korpusy stały jeszcze w polu — łącznie 60 000 żołnierzy. Generał Ramorino na wschodzie, generał Różycki na południu i generał Rybiński w okopach wielkiej napoleońskiej fortecy w Modlinie — mogli bez trudu postawić wszystkie siły rosyjskie w pełnym pogotowiu. Ale duch walki został już złamany. Gdy w Warszawie przebito serce powstania, części jego ciała przestały funkcjonować.

Szeregi wojska topniały. Polityczni przywódcy, którym — jak Czartoryskiemu — udało się przeżyć, zbiegli do Galicji lub Prus. Ostatnie ognisko oporu w Zamościu skapitulowało 21 października. Najtragiczniejsze z polskich powstań trwało, od początku do końca, równe 325 dni.

Tragedia powstania listopadowego polegała na tym, że było ono w znacznej mierze niepotrzebne. W odróżnieniu od wydarzeń z lat 1794,1863 czy 1905, które były wynikiem systematycznego ucisku, wypadki z lat 1830—31 poprzedzone były okresem, w którym większość narodu polskiego cieszyła się większymi swobodami niż w jakimkolwiek innym okresie trwania rozbiorów. Inicjatorzy spisku działali bez poparcia ze strony kogokolwiek poza ich własnymi najbliższymi kręgami i bez żadnej określonej koncepcji na przyszłość. Gdyby ze strony carskiego rządu okazano im choć cień zrozumienia, wyłapano by ich jak zwykłą grupę amatorów i awanturników, po czym rozpatrzono by ich skargi.

Niestety, absolutna zatwardziałość cara, całkowita odmowa wszelkich rokowań i kompromisu, okazywany od początku brutalny upór wymagający bezwarunkowego poddania się — wszystko to zmieniło niewielki spisek w poważny konflikt. W 1830 roku naród polski nie miał w swoich szeregach żadnych wyjątkowo licznych rzesz „zapaleńców” czy „rewolucjonistów”. Nie okazywał też żadnych skłonności do popełnienia zbiorowego samobójstwa. Krańcowe postawy, jakie ujawniły się w trakcie powstania, były skutkiem sytuacji, w której rozsądnym ludziom nie dano szansy rozsądnego postępowania. To Mikołaj I zrobił czynnych rebeliantów nawet z prorosyjskich konserwatystów w rodzaju Adama Czartoryskiego. To rząd rosyjski sprowokował właśnie te reakcje, których rzekomo starał się uniknąć. To carat dostarczał pożywki negatywnym wartościom polskiego nacjonalizmu.


W wyniku powstania nastąpiło usztywnienie postaw we wszystkich obozach. W Rosji, gdzie nic nie wiedziano o polskich próbach ugody, Polaków przeklinali zarówno reakcjoniści, jak i dysydenci. Siedząc w swojej oficjalnej placówce poselstwa rosyjskiego w Monachium, Fiodor Tiutczew napisał odę pochwalną:

Как дочь родную на закланье

Агамемнон богам принес,

Прося попутных бурь дыханья

У негодующих небес,—

Так мы над горестной Варшавой

Удар свершили роковой,

Да купим сей ценой кровавой

России целость и покой!

(...)

Сие-то высшее сознанье

Вело наш доблестный народ —

Путей небесных оправданье

Он смело на себя берет.

Он чует над своей главою

Звезду в незримой высоте

И неуклонно за звездою

Спешит к таинственной мете!

Ты ж, братскою стрелой пронзенный,

Судеб свершая приговор,

Ты пал, орел одноплеменный,

На очистительный костер!

Верь слову русского народа:

Твой пепл мы свято сбережем,

И наша общая свобода,

Как феникс, зародится в нем.[269]

Oburzenie było powszechne. Lojalni poddani rosyjscy czuli się równie dotknięci, co intelektualiści, którzy uważali, że Polacy dostarczyli Mikołajowi I doskonałego pretekstu do zdławienia wszelkich reform w Rosji. Wszystkich zaś rozpłomieniał pożar krytyki, jaka wybuchła w Europie Zachodniej. Aleksander Puszkin stworzył ostrą odpowiedź Oszczercom Rosji:


КЛЕВЕТНИКАМ РОССИИ

Vox et praeterea nihil.

О чем шумите вы, народные витии?

Зачем анафемой грозите вы России?

Что возмутило вас? волнения Литвы?

Оставьте: это спор славян между собою,

Домашний, старый спор, уж взвешенный судьбою,

Вопрос, которого не разрешите вы.

Уже давно между собою

Враждуют эти племена;

Не раз клонилась под грозою

То их, то наша сторона.

Кто устоит в неравном споре:

Кичливый лях, иль верный росс?

Славянские ль ручьи сольются в русском море?

Оно ль иссякнет? вот вопрос.

Оставьте нас: вы не читали

Сии кровавые скрижали;

Вам непонятна, вам чужда

Сия семейная вражда;

Для вас безмолвны Кремль и Прага;

Бессмысленно прельщает вас

Борьбы отчаянной отвага -

И ненавидите вы нас...

За что ж? ответствуйте: за то ли,

Что на развалинах пылающей Москвы

Мы не признали наглой воли

Того, под кем дрожали вы?

За то ль, что в бездну повалили

Мы тяготеющий над царствами кумир

И нашей кровью искупили

Европы вольность, честь и мир?...[270]


Wśród Polaków klęska powstania stała się przyczyną największego w historii narodu wybuchu uczuć narodowych i rozkwitu twórczości literackiej. Oto katastrofa, której rozmiary godne były talentów pokolenia romantyków. Natomiast zwykli ludzie po prostu płakali z frustracji i wściekłości. Fryderyk Chopin wyjechał z Warszawy zaledwie na trzy tygodnie przed wybuchem powstania. W Boże Narodzenie jadł świąteczną kolację w jednej z wiedeńskich restauracji, wściekając się na rozmawiających przy sąsiednim stoliku gości, z których jeden powiedział: „Bóg popełnił błąd, stwarzając Polaków”. Na co drugi odparł: “Ja! In Polen ist nichts zu holen” („Z Polski nie bierze się nic dobrego,,). Listy Chopina do rodziców kipiały od nieopanowanego gniewu. Wiadomość o upadku Warszawy w sierpniu zastała go w Stuttgarcie:


…Pisałem poprzednie karty, nic nie wiedząc, że wróg w domu! — Przedmieścia zburzone — spalone — Jaś! — Wiluś na wałach pewno zginął (…). O Boże, jesteś ty! Jesteś i nie mścisz się!

— Czy jeszcze ci nie dość zbrodni moskiewskich — albo — alboś sam Moskal! Mój biedny Ojciec — Mój poczciwiec — może głodny, nie ma za co matce chleba kupić! Może siostry — może uległy wściekłości rozhukanego łajdactwa moskiewskiego! (…) Moskal panuje światu? Ach, czemuż choć jednego Moskala zabić nie mogłem![271]


W innych miejscach Europy panowało podobne uczucie bezradności. Ci, których nie obchodził los Polski, zachowywali milczenie. Niewielu, którzy nawo—

ływali do czynu, dręczyły wyrzuty sumienia. We Francji Casimir Delavigne, na przykład, szybko musiał zmienić front:


La Pologne ainsi partagée,

Quel bras humain 1’aurait vengée?

Dieu seul pouvait la secourir[272].


W Niemczech powszechne współczucie dla Polaków i obawa przed Rosją znalazły wyraz w fali popularnych Polenlieder:


Schlaf ein, du weisst ja nicht, o Herz,

Warum du weinst.

Schlaf ein, ich will den wahren Schmerz

Dich lehren einst.

Schlaf ein, o Herz, was kummert dich

Der Feinde Sieg?

Dein Vater fiel fur dich und mich

Im Heldenkrieg.

Dich wird erziehn dereinst der Zar

Zur Sklaverei

Doch als ich dich, o Kind, gebar,

War Polen frei[273].


W Wielkiej Brytanii, podobnie jak w Stanach Zjednoczonych, liberalna opinia publiczna kipiała oburzeniem. Powstanie listopadowe w Polsce wyzwoliło pierwszą z wielu fal rusofobii, które kilkakrotnie miały zalać Anglosasów na przestrzeni XIX wieku. Poeta Thomas Campbell i lord Dudley Stuart założyli w Szkocji Literackie Towarzystwo Przyjaciół Polski. W lipcu 1833 roku w brytyjskiej Izbie Gmin poseł J. Cutler Fergusson, uzbrojony w informacje przekazane mu przez Hotel Lambert, rozpoczął najważniejszą z kilku debat poświęconych sytuacji Polski. Lord Morpeth przedstawił historyczną rolę Polski. Nonkonformista Spurgeon oraz poseł żydowski Goldsmid złożyli hołd polskiej tradycji tolerancji religijnej. Daniel O’Connell potępił cara, nazywając go „łotrem”. Thomas Attwood napiętnował bierną postawę rządu brytyjskiego. Izba jednogłośnie podjęła uchwałę potępiającą postępowanie Rosji. Ale nie uczyniono nic więcej. Thomas Campbell przypomniał swój poemat, z którego na ogół pamięta się tylko jedną linijkę: „Wolność z bólu jękła, gdy legł Kościuszko”[274].


Inny zły poeta, nazwiskiem Antrobus, przepraszając za niedostatki swego

„poetyckiego wylewu uczuć”, skomponował przydługawą Odę na krzywdy Polski, której szczere w swej wymowie wersy stanowiły trafny zapis nie wyrażonego słowami oburzenia licznych sympatyków Polski:


In sable weeds Britannia mourning stands

O’er fallen Sarmatia’s bier; bathing with dew

Of truthful pity, the unfading wreaths

That thickly cluster round her trophied urn.

O land of heroes, could the Muse portray

A tithe of what thy children have endured,

Bach face would wear the mourning of the heart;

Ali voices join in execration loud.

No pen can picture true thy mighty wrongs;

No tongue reveal the many springs of woe;

Oppression, murder, rapine, torturę, lust,

All cruelty, in each appaling form:

Most deadły fruit of blind despotic rage,

That like the feigned Promethean bird of hell

By gorging human flesh morę ravenous grows.

But Russia, thou! in guilt and might supreme

To deal with Thee, how shall the Muse essay?

What spell, what power invoke? For words arę vain.

Yet wouldst thou list awhile, thou mightst perchance

Some new—found truth like hidden treasures find

And gain the knowledge that was never thine

To know thyself, and all thou call’st thine own;

As in a mirror, thou thyself might’st view,

And learn to loathe what others loathing see…[275]


Odmienne opinie popłynęły jedynie z dwóch źródeł. Kilku posłów zaprotestowało przeciwko bezsensownemu wyrażaniu uczuć podżegających do czynu, skoro ludzie tak postępujący nie mieli najmniejszego zamiaru czynem dorównać własnym słowom. Richard Cobden natomiast samotnie protestował przeciwko panującej rusofobii, wychodząc z założenia, że los Polski jest „zwycięstwem sprawiedliwości”. W pracy o Rosji, wydanej w 1835 roku, wywodził, że katastrofy, jakie stały się udziałem Polski, „przytrafiają się jedynie zaniedbanym, podupadłym, nie zorganizowanym, ciemnym i pozbawionym uczuć religijnych społeczeństwom oraz ich anarchicznym rządom”. Wychwalając dobrobyt Prus i perspektywy rozwiniętego handlu między Rosją i Anglią, utrzymywał jednocześnie, że polskie powstanie wywołała rozwiązła szlachta, podejmując desperacką próbę odzyskania dawnych przywilejów. Jak wielu jego spadkobierców i następców w łonie radykalnej lewicy, ów apostoł liberalizmu rodem z Manchesteru tak gorliwie starał się zademonstrować swóją błyskotliwą umiejętność analizy społecznej, że pokusił się o zapisanie na swym koncie taniego zwycięstwa, atakując bezbronny obiekt, odległy od granic jego kraju. Czyniąc to, wypowiedział jedne z najokrutniejszych słów, jakie kiedykolwiek zostały wymierzone przeciwko Polsce. Jak wielu współczesnych zachodnich liberałów, dążąc do zdyskredytowania stanowiska przeważającego w jego własnym kraju, dał się zapędzić na śmieszne pozycje kogoś, kto usprawiedliwia despotyczne posunięcia obcego autokraty, co w gruncie rzeczy stanowiło dokładną antytezę postawy, jaką naprawdę reprezentował[276].


Zemsta Rosji spadła dotkliwymi ciosami na barki pokonanych polskich prowincji. Paskiewicz — noszący teraz tytuł „książę Warszawy” — w pełni zasłużył sobie w Królestwie na powszechniej używany tytuł „psa z Mohylewa”. Wypróbowane okrucieństwa generała Michaiła Murawjowa (1796—1866) na Litwie w pełni usprawiedliwiały jego przydomek „wieszatiel”. Ponieważ podczas powstania dekabrystów stracono spiskowca o tym samym nazwisku, generał zadawał sobie szczególny trud, aby wyjaśnić, że „nie należy do tych Murawjowów, którzy pozwalają się wieszać, lecz do tych, którzy wieszają sami”.

Kary wymierzano w sposób dotkliwy i systematyczny. Wszystkich polskich oficerów, którzy odbywali służbę podczas powstania, automatycznie zdegradowano i — mimo oficjalnej amnestii — deportowano. Szeregowców wcielono do pułków rosyjskich stacjonujących na Kaukazie; środki te zastosowano wobec około 100 000 żołnierzy. We wszystkich okręgach zainstalowano trybunały polowe, których zadaniem było przeprowadzenie śledztwa w sprawie ludności cywilnej. Majątki szlachty zamieszanej w powstanie objęto konfiskatą. Sekwestracji poddano na terenie Królestwa około 2540 majątków dworskich, co stanowiło niemal 10%; na terenie Litwy zaś — około 2890. Urzędników państwowych zwolniono z zajmowanych stanowisk. Czynnych uczestników powstania skazano, wraz z rodzinami i współtowarzyszami, na zesłanie na roboty do Rosji. Tak zwani „kantoniści”, czyli członkowie rodzin powstańców skazanych in absentia, musieli za nich ponieść karę. W ten sposób zesłano kolejne 80 000 Polaków. Około 254 przywódców politycznych i wyższych oficerów skazano na śmierć. Mijały lata, nim nieskończone sznury wozów z zesłańcami, z których dobiegało dzwonienie łańcuchów i jęki skazańców, docierały wreszcie do oddalonego o kilka tysięcy mil celu w sercu Syberii. W przypadku księcia krwi Romana Sanguszki car osobiście dopilnował, aby skazany oficer odbył całą tę straszliwą podróż pieszo. Ziemię, majątek i urzędy należące do skazanych rozdzielono pomiędzy lojalnych poddanych cara lub — częściej — przybyszów z Rosji. Około 10 000 Polaków opuściło kraj z własnej woli, tworząc przyszły trzon „Wielkiej Emigracji”. Na pozostałą ludność nałożono karne podatki i odszkodowania wojenne, sięgające łącznie sumy 2 milionów rubli. W Królestwie zainstalowano na koszt Polski liczne oddziały wojsk okupacyjnych, a ludność została zatrudniona przy budowie sieci potężnych fortyfikacji.


Ducha carskich zarządzeń oddaje skrupulatna drobiazgowość w wyliczaniu wszystkich żądań władcy:


Nakazać przeprowadzenie w Warszawie przeszukania w celu odnalezienia wszystkich flag i sztandarów naszego byłego polskiego wojska i przysłać je do mnie. Odnaleźć również te, które zdobyto na nas, i przesłać je komisarzowi. Wszystkie przedmioty związane z rewolucją na przykład szablę i szarfę Kościuszki — należy skonfiskować i przesłać tutaj, do Soboru Przeobrażenskiego. Należy również zabrać z kościołów wszystkie sztandary. Znajdźcie mi wszystkie mundury zmarłego cara, wraz ze wszystkimi przedmiotami, które były jego osobistą własnością. Zabrać trony i wszelkie z nimi związane przedmioty i przekazać je do Brześcia. Po pewnym czasie wydać generałowi Bergowi polecenie wyznaczenia kompetentnej osoby, która zajmie się oceną, pakowaniem i wysyłką do Brześcia zbiorów Biblioteki Uniwersyteckiej oraz zbioru medali, jak również biblioteki Societe des Belles Lettres. Jednym słowem, stopniowo usuwać wszystko, co ma jakąś historyczną lub narodową wartość, i dostarczać to tutaj; także flagę z Zamku Królewskiego. Nakazać opieczętowanie archiwów i banku (…)[277].


Klęska powstania oznaczała kres konstytucji. Postanowienia podjęte w tym względzie przez kongres wiedeński zostały zawieszone. Teoretycznie konstytucję z 1815 roku zastąpił Statut Organiczny — dokument wydany przez rząd 14 lutego 1832 roku. Ale i jego również nie przestrzegano. W praktyce Królestwem rządził dekret wojskowy. Wszystkie prawa obywatelskie zawieszono z wyjątkiem tych, które przyznawano z łaski cara. Zlikwidowano wojsko, sejm, uniwersytety i wszystkie szkoły wyższe. Nie było już żadnych wydarzeń politycznych wartych odnotowania.

Powstanie stało się dla Świętego Przymierza okazją do umocnienia własnej pozycji na arenie międzynarodowej. Encyklika papieska z 1832 roku Cum primum otwarcie potępiła powstanie, chwaląc cara za jego stłumienie. W 1833 roku zakończona niepowodzeniem wyprawa niezmordowanego Zaliwskiego w głąb Królestwa Galicji zachęciła mocarstwa rozbiorowe do synchronizacji planów. Na konferencji w Münchengratz w Czechach przedstawiciele Rosji i Austrii powzięli postanowienia dotyczące wspólnych akcji w celu likwidowania ewentualnych przyszłych kłopotów w Polsce. Prusacy nie zwlekali z przyłączeniem się do tego przymierza[278].


Przez blisko trzydzieści lat Królestwo Kongresowe nie miało nic prócz nazwy. Póki żyli Mikołaj i Paskiewicz, nie było nadziei na żadne ulgi. Istniejące jeszcze polskie instytucje po kolei rozwiązywano. W 1837 roku polskie województwa zastąpiono dziesięcioma rosyjskimi guberniami. W 1839 zawieszono działalność Komisji Oświecenia Publicznego. Wszystkie podlegające jej szkoły przekazano pod bezpośredni nadzór Ministerstwa Oświaty w Petersburgu. W 1841 roku Bank Polski utracił prawo emisji; polski złoty został wycofany z obiegu i zastąpiony rublem. W 1847 roku zniesiono kodeks napoleoński, a na jego miejsce wprowadzono rosyjski kodeks karny. W 1849 roku, ku wielkiej dezorientacji ogółu ludności, polski system miar i wag z 1818 roku zastąpiono systemem obowiązującym w carskiej Rosji; mila, łokieć, włóka (16,8 ha), korzec i cetnar (kwintal) musiały ustąpić wiorście (dwie trzecie mili), arszynowi (71,12 cm), dziesięcinie (l0 925 m2), czetwierti (209,9 l) i pudowi (16,8 kg). Praktycznie rzecz biorąc, Kongresówka umarła. Próby jej ożywienia w latach 1861—64 przyniosły tylko kolejny atak gwałtownych i, jak się okazało, tym razem śmiertelnych konwulsji.

Tymczasem więźniowie i uchodźcy znosili swój los, jak potrafili najlepiej. Wielu nie dożyło amnestii ogłoszonej w 1855 roku z okazji rozpoczęcia panowania nowego władcy. Wincenty Niemojowski zmarł w 1834 roku w drodze na Ural. Krzyżanowski umarł na Syberii w 1839 roku. Łukasiński przeżył, ale nie został objęty amnestią; ślepy i zakuty w łańcuchy, należał do grupy więźniów, których wielki książę Konstanty ewakuował w grudniu 1830 roku z Warszawy. Umarł wreszcie w 1868 roku w twierdzy w Schlusselburgu, po czterdziestu sześciu latach przeżytych w absolutnej ciemności — ostatni tragiczny symbol umarłego Królestwa Polskiego.




Загрузка...