II. ROSSIJA. Zabór rosyjski (1772—1918)

„Rosyjska Polska” to nazwa, która nie pojawia się ani w rosyjskich, ani w polskich podręcznikach historii. Jako określenie terytoriów byłej Rzeczypospolitej Polski i Litwy, przyłączonych do cesarstwa rosyjskiego, jest to jednak nazwa dość adekwatna — podobnie jak nazwy „brytyjska Irlandia”, „austriackie Niderlandy”, „hiszpańskie Włochy” czy — we wcześniejszym okresie — „polska Ukraina”. Była ona jednak nie do przyjęcia zarówno dla rosyjskiej administracji, jak i dla nowych poddanych cara. Według obowiązującej oficjalnie fikcji, rozbiory przywracały Rosji integralną część jej pradawnego dziedzictwa. W 1793 r. wybito na cześć Katarzyny II medal z napisem „Odzyskałam to, co wydarto”[68]. Mimo że jeszcze na początku dziewiętnastego wieku można natrafić na określenia w rodzaju „prowincje polskie” czy „prowincje odłączone od Polski i zjednoczone z Rosją”, rosyjskich urzędników nauczono myśleć w kategoriach „regionu zachodniego” czy „ziem odzyskanych”. W ich oczach „Polska” przestała istnieć. Była swego rodzaju historyczną aberracją, która przez osiemset lat swego istnienia zdołała jakimś sposobem sprowadzić naród z dróg prawdziwej lojalności i o której najlepiej byłoby zapomnieć. Wyłączając okres interludium w postaci Królestwa Kongresowego w latach 1815—64, rosyjska administracja z najwyższą niechęcią przyznawała, że którakolwiek część cesarstwa ma cokolwiek wspólnego z odrębnym bytem zwanym Polską.

Ale w umysłach Polaków to właśnie „Polska” pozostała rzeczywistością, podczas gdy „Rossija” jawiła się im jako coś obcego i narzuconego. Dla patriotów Polska była polska. Nazwa „rosyjska Polska” była dla nich wewnętrzną sprzecznością podobnie jak „irlandzka Anglia”, „francuskie Niemcy” czy „chińska Rosja”. Kiedy była im potrzebna jakaś etykietka, mówili o zaborze rosyjskim.

Zabór rosyjski rozrastał się stopniowo, obejmując ziemie położone na zachód od terenów oddanych Moskwie na mocy rozejmu w Andruszowie w 1667 roku — środkowego dorzecza Dniepru, Kijowa i lewobrzeżnej Ukrainy. Praktycznie rzecz biorąc, od r. 1737 obejmował Księstwo Kurlandii, którego panującą dynastię zastępowali czasami mianowani przez Rosję namiestnicy. Po pierwszym rozbiorze został powiększony o Połock, Witebsk, Mścisław i południowo-wschodnie tereny województwa mińskiego; w wyniku drugiego rozbioru z r. 1793 — o prawobrzeżną Ukrainę z województwem kijowskim, Bracławiem, Podolem i Wołyniem oraz o część województw brzeskiego, mińskiego i wileńskiego; po trzecim rozbiorze w r. 1795 — o pozostałe ziemie Wielkiego Księstwa aż po linię Bugu i Niemna. Po r. 1864 wchłonął Królestwo Polskie, które — nazwane „Priwislinskim Krajem” — pozostawało teraz pod rządami Rosji jako część cesarstwa.

Wysunięte bardziej na wschód obszary rosyjskiej Polski były „polskie” jedynie w sensie przedrozbiorowym: ich tradycje rozwinęły się w ramach wielonarodowościowego społeczeństwa dawnej Rzeczypospolitej. Natomiast tereny położone na zachód były polskie tak w sensie etnicznym, jak i językowym. Większość miast — nawet na wschodzie — takich jak Wilno, Dyneburg, Mińsk, Pińsk czy Kamieniec — zachowało wyraźny polski koloryt. Jednakże w oczach świata cały ten rejon przybierał z wolna miano „zachodniej Rosji”. Pod koniec dziewiętnastego wieku żaden Rosjanin nie był już skłonny mówić o „Polsce” — chyba że chciałby tę nazwę zastosować jako nieformalne określenie krainy geograficznej położonej na zachód od Bugu.

Jeśli użyć wprowadzonych później terminów administracyjnych, w okresie największej rozległości terytorialnej rosyjska Polska obejmowała gubernie wileńską, grodzieńską, kowieńską, Witebska, mohylewską, wołyńską, podolską i kijowską oraz, od roku 1866, również dziesięć guberni „Priwislinja”: Warszawę, Kalisz, Płock, Piotrków, Radom, Kielce, Lublin, Siedlce, Łomżę i Suwałki[69]. (Patrz Mapa 1).

Mapa 1. Zabór rosyjski (1773—1915)

Postawy polityczne w Rosji ogniskowały się wokół trzech zasad — prawosławia, samodierżawija (autokracji) i narodnosti (narodowości). Swymi korzeniami zasady te sięgały głęboko w przeszłość imperium moskiewskiego, stanowiąc inspirację dla powstania instytucji tworzonych w okresach reform Piotra I i Katarzyny Wielkiej. W okresie panowania Mikołaja I (l 825—55) wykrystalizowały się, nabierając kształtu ustalonej ideologii, zwanej „oficjalną narodowością”. Za panowania różnych carów różnie rozkładały się punkty ciężkości, a interpretacja trzech podstawowych zasad podlegała w różnych okresach znacznym fluktuacjom.

Paweł I (1796—1801) narzucił zupełnie inny ton niż jego matka Katarzyna (1762—96); Aleksandra I (1801—25), Aleksandra II (1855—81) i Mikołaja II (1894—1917) przedstawiano jako władców liberalnych, którzy za sprawą bądź własnych inklinacji, bądź też z konieczności wprowadzali w swoje rządy pewną elastyczność, podczas gdy Aleksandrowi III (1881—94) przypisywano powrót do twardego kursu Mikołaja I. Sądy tego rodzaju są jednakże bardzo względne i odnosić je można jedynie do rosyjskiej skali wartości. Według norm europejskich, wszyscy carowie byli despotami, a ich poglądy różniły się tylko o tyle, że jedni byli bezwzględnie twardzi, inni zaś nieco bardziej ludzcy. Zupełnie ich nie interesował liberalizm w takim sensie, w jakim pojmowano go na Zachodzie, gdzie wola władcy wymaga zgody rządzonych. Zasiadali przy pulpicie kontrolnym ciężkiej machiny rządowej, której obsługę stanowiła zamknięta elita, ożywiana ideałami pozostającymi o dziesiątki, jeśli nie setki lat w tyle za ideałami kręgów intelektualnych i obarczona własną inercją. W odniesieniu do polskich poddanych wszyscy oni zgodnie uznawali za pożądane te same proste cele: ostateczną asymilację, integrację, konformizm i normalizację. Ich polityka zmierzała do przekształcenia Polaków w „prawdziwych chrześcijan, lojalnych obywateli i dobrych Rosjan”, a różnice dotyczyły jedynie tempa, taktyki i metod. Wszyscy opowiadali się za programem „wiary, tronu i ojczyzny”, którego najbardziej wytrwałym realizatorem był chyba Siergiej Uwarow, długoletni minister oświaty publicznej Mikołaja I. W 1843 r., po dziesięciu latach sprawowania urzędu, którego celem, w jego własnym przekonaniu, było przekształcenie poddanych cara w „godne narzędzia rządu”, Uwarow podsumowywał osiągnięcia tego dziesięciolecia w następującym raporcie skierowanym do cara:

Pośród gwałtownego schyłku instytucji obywatelskich i religijnych w Europie, w epoce powszechnego szerzenia się destrukcyjnych idei (…) niezbędnym było ustanowienie dla naszej ojczyzny silnych fundamentów, na których można by oprzeć dobrobyt, siłę i życie narodu.

Niezbędnym było odnalezienie owych zasad, które składają się na niepowtarzalny charakter Rosji i które jedynie do Rosji należą: zebranie w jedną całość świętych szczątków Narodowości Rosyjskiej i przytwierdzenie ich do kotwicy naszego zbawienia. Na szczęście Rosja zachowała żywą wiarę w święte zasady, bez których nie może prosperować, nabierać sił ani żyć.

Szczerze i głęboko związany z Kościołem swych ojców, Rosjanin tradycyjnie uważał tę wiarę za gwarancję szczęścia społecznego i rodzinnego. Pozbawiony miłości dla wiary przodków naród — w tej samej mierze, co jednostka — skazany jest na zagładę. Oddany swej Ojczyźnie Rosjanin tak samo nie zgodzi się na utratę jednego choćby dogmatu naszego prawosławia, jak na kradzież jednej choćby perły z Korony Cara. Autokracja stanowi podstawowy warunek politycznej sytuacji Rosji. Rosyjski olbrzym opiera się na niej jak na kamieniu węgielnym swej potęgi (…). W parze z tymi dwiema zasadami idzie trzecia, nie mniej doniosła, nie mniej potężna: zasada narodowości…[70]

W uznaniu zasług Uwarow został mianowany hrabią, a jako herbowe motto otrzymał słowa „Prawosławie, Autokracja, Narodowość”. Jego idee nie były jednak bynajmniej czymś oryginalnym. Przebrane w bardziej jaskrawe szaty, były to te same zasady, które istniały w Rosji na długo przed nim i które miały przetrwać jeszcze długo po nim.

Zasada prawosławia wywodziła się ze szczególnej pozycji, jaką w systemie politycznym Rosji nadawano prawosławnemu chrześcijaństwu. W czasach Księstwa Moskiewskiego, kiedy rodzima ludność składała się w przeważającej mierze z prawosławnych mieszkańców Wielkorosji, Kościoła nie identyfikowano w pełni z państwem. Ale później, w wiekach XVII i XVIII, gdy państwo wchłaniało ogromne społeczności nierosyjskie i nieprawosławne, świadomie przekształcano go w departament stanu i używano jako agentury politycznego przymusu. Religię, która tradycyjnie kładła nacisk na cnoty spokoju, kontemplacji i tolerancji, systematycznie wypaczano i wykorzystywano w dążeniu do społecznej jednolitości i nietolerancji. I rzeczywiście: jej własny kodeks duchowej uległości uczynił z niej łatwą ofiarę w rękach politycznych manipulatorów, podczas gdy głęboka mistyczna pobożność, jaka panowała w najwyższych kręgach dworu i biurokracji, spowodowała, że jej najżarliwsi wyznawcy czuli się szczerze dotknięci zasięgiem pluralizmu religijnego. Począwszy od r. 1721, kiedy zniesiono dawny patriarchat, najwyższy organ Kościoła — Najświętszy Synod — podlegał bezpośrednio carowi i carskiemu najwyższemu prokuratorowi. Od tego czasu sprawy Boga i Wieczności były nierozdzielnie związane ze sprawami cesarstwa rosyjskiego.

Odstępstwo od religii równało się zdradzie. Uparci schizmatycy i zatwardziali ateiści mieli zostać zwalczeni i wykorzenieni w imię miłosierdzia — nie tylko jako heretycy, ale także jako wrogowie ustalonego ładu społecznego i politycznego.

Podobnie jak często w historii cywilizacji rosyjskiej, najwyższych ideałów użyto dla usprawiedliwienia najzwyklejszych aktów przemocy.

W praktyce zasada prawosławia uderzyła najsilniej w tych, których przekonania były najbliższe dogmatom religii panującej, chociaż się z nimi ściśle nie pokrywały. Muzułmanów na ogół pozostawiano w spokoju, z protestantami natomiast łatwo ustalono modus vivendi. Ze stosunkowo większą podejrzliwością traktowano Żydów i członków Kościoła rzymskokatolickiego, którzy wyznawali swoje własne „ortodoksje”. Natomiast wobec grekokatolickich unitów rozpalano uczucia bezgranicznej nienawiści. Podczas gdy protestanci w byłej Rzeczypospolitej bez trudu znajdowali posady w służbie carskiej, a Żydzi i wyznawcy Kościoła rzymskokatolickiego tylko sporadycznie spotykali się z aktami dyskryminacji, unitów systematycznie prześladowano. Po trzecim rozbiorze tereny osadnictwa Żydów ograniczono do linii osiedlenia, której wschodnia granica pokrywała się z granicą dawnej Rzeczypospolitej; ale tylko w krótkich okresach — za panowania Mikołaja I i Aleksandra III — wywierano na nich jakiś nacisk w kierunku przyjmowania chrztu i przechodzenia na wiarę chrześcijańską. Katolicy stale natrafiali na przeszkody przy staraniach o awanse w wojsku czy administracji. Nad klerem sprawowano kontrolę i pozbawiano go majątków, reorganizowano diecezje, ograniczano kontakty z Rzymem. Bulli papieskich nie wolno było ogłaszać w Rosji bez zgody Petersburga, a nierzadko były one ignorowane lub odwoływane. Mimo to zakonu jezuitów nie rozwiązano, jak to miało miejsce wszędzie indziej, a jego członków cesarstwo powoływało do służby w dziedzinie oświaty. Natomiast unici nie mogli korzystać ze skutków równie niejednoznacznych postaw. Ponieważ byli potomkami wspólnot, które niegdyś pozostawały wierne wyznaniu prawosławnemu, traktowano ich nie jako heretyków, lecz jako renegatów. Katarzyna usunęła z urzędów wszystkich biskupów unickich z wyjątkiem jednego i podporządkowała hierarchię kościelną Konsystorzowi, który pozostawał w całkowitej zależności od państwa. W latach siedemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XVIII wieku, a potem w latach trzydziestych i sześćdziesiątych wieku XIX przeprowadzano przy pomocy wojska akcje masowego przechodzenia na prawosławie. Palono książki, niszczono kościoły, mordowano księży; pod osłoną bagnetów odprawiano nabożeństwa według obrządku prawosławnego. W 1839 r. zerwano wszelkie kontakty Kościoła unickiego w Rosji z Watykanem. W r. 1875 oficjalnie anulowano samą unię brzeską. Do roku 1905, kiedy to ostatecznie został wymuszony dekret o tolerancji religijnej, praktyki religijne mogło oficjalnie uprawiać już tylko 200 tysięcy unitów. Nie ulega wątpliwości, że u podstaw wszystkich tych posunięć w sprawach religii leżały motywy natury politycznej. Z tego też powodu fikcyjną „zasadę prawosławia” należy jako ideologię państwa starannie odgraniczyć od rzeczywistych zasad i praktyk Kościoła prawosławnego. Nie trzeba specjalnie podkreślać, że była ona pięknym zaprzeczeniem polskich tradycji pluralizmu, sumienia jednostki i tolerancji. (Patrz rozdz. VII tomu II).

Zasady autokracji nie należy mylić z ogólną teorią absolutyzmu w takim kształcie, —w jakim był on znany zachodniej Europie. We Francji, Hiszpanii czy Austrii absolutyzm rozwinął się jako antidotum na rosnące tendencje rozpadowe posiadłości i ziem lennych w okresie średniowiecza. Mimo że nieodmiennie odwoływano się w tych praktykach do Bożego błogosławieństwa, nigdy nie mogło być całkowitej zbieżności interesów między Kościołem a Państwem, między Watykanem w Rzymie a katolickimi monarchiami w różnych częściach Europy. Już sam fakt, że Fenelon czy Hobbes pisali drobiazgowe, acz dowodzące o różnicy postaw traktaty na temat teorii absolutyzmu, świadczy o toczącym się sporze z obrońcami wcześniejszych, odmiennych doktryn. Mimo nie kończących się roszczeń władców z dynastii Burbonów czy Habsburgów, ich rzeczywista władza była zawsze w mniejszym lub większym stopniu ograniczona w wyniku tlącego się wciąż oporu ze strony ugrupowań regionalnych czy społecznych. Autokracja rosyjska natomiast pochodziła w bezpośredniej linii od prymitywnego, patriarchalnego despotyzmu Księstwa Moskiewskiego. Sprawowała najwyższą władzę w kraju, gdzie właściciele majątków feudalnych nigdy nie mieli żadnej autonomicznej władzy i gdzie Kościół został całkowicie pozbawiony możliwości odgrywania jakiejkolwiek samodzielnej roli. Była nie tylko bardziej absolutna niż absolutyzm, ale także wywodziła się z innych źródeł i wywierała inne wpływy. Gdyby się chciało znaleźć jakąś paralelę w Europie Zachodniej, można by jej rolę przyrównać do zasady nieomylności papieża w Rzymie, którego polityczno-mistyczne rządy w państwach papieskich były tak słabe, jak rozległe było cesarstwo rosyjskie.

Polskim prowincjom cesarstwa autokracja przyniosła co najmniej sześć istotnych przemian w życiu politycznym. Po pierwsze, zniosła wszystkie tradycyjnie demokratyczne instytucje dawnej Rzeczypospolitej. Po drugie, wprowadziła machinę scentralizowanej administracji. Województwa zastąpiono siecią guberni, w których gubernator i dowódca wojskowy odgrywali rolę bezpośrednich reprezentantów polityki rządu. Po trzecie, dokonała reformy aparatu urzędniczego, którego członkowie byli odtąd mianowani, a nie, jak dawniej, wybieram. Jedynym obowiązkiem wszystkich — poczynając od gubernatora, a kończąc na najniższym urzędniku — było przekazywanie rozkazów z góry pod groźbą zwolnienia. Po czwarte, w miejsce niewielkich najemnych sił wojskowych, uzupełnionych kontyngentem ochotników, wprowadziła ogromną stałą armię. Po piąte, zastosowała złożone środki przymusu politycznego. Po szóste wreszcie, spowodowała zmianę najistotniejszą: zmianę stosunków między państwem a jednostką. Z powodu głęboko zakorzenionych podejrzeń Petersburga prowincje polskie nie mogły w pełni korzystać z tych ograniczonych możliwości autonomii, jakie w 1775 r. Katarzyna stworzyła miastom i jakie po roku 1864 ziemstwa (rady prowincji) przyznały większości prowincji rosyjskich. Tak więc, w sposób paradoksalny, carat żądał większego podporządkowania się i uległości od niesfornych poddanych polskich niż od pokornej rdzennej populacji rosyjskiej. A żądał nie tylko ślepego posłuszeństwa, ale tego, co później miano nazwać „prawomyślnością” („wewnętrzną cenzurą”). Dobry obywatel nie mógł się ograniczać do wypełniania poleceń czy utrzymywania swych spraw osobistych w granicach obowiązującego prawa. Uczono go czynnego uprawiania dyscypliny wobec własnych myśli, usuwania z umysłu wszelkich śladów własnej woli. Politykę sprowadzono do punktu, w którym poddany usilnie starał się z góry odgadywać wolę swych przełożonych, traktując to jako pewnego rodzaju duchowe ćwiczenie. Batiuszce—carowi trzeba było ufać bez zastrzeżeń, wszelką krytykę pozostawić tym, których proszono o udzielenie rad; wszelkie nadużycia należało znosić cierpliwie z uczuciem wdzięczności za „rosyjski chleb”, który się jadło. Ludzi zachęcano do myślenia zbiorowego, do demaskowania i odrzucania wszelkich elementów samowoli, tak jak jednostka stara się odrzucić grzech i oczyścić duszę. Ten ideał ilustruje pewien banalny incydent, który miał miejsce w latach trzydziestych XIX w., a który zarejestrował dla potomnych sam Uwarow:

Kiedy w dniu mego odjazdu poleciłem, aby wszyscy studenci instytucji oświatowych w Wilnie, pozostających pod moim zarządem, w liczbie mniej więcej tysiąca osób, zebrali się na dziedzińcu przed pałacem, pewien uczeń szkoły z internatem dla szlachty, niejaki Bronski, wystąpił naprzód z szeregu i w imieniu swych towarzyszy powitał mnie krótkim przemówieniem. Po oświadczeniu, złożonym w doskonałej ruszczyźnie, że dziękują mi za tę wizytę oraz za ojcowski sposób, w jaki ich traktuję, dodał kończąc, „Niech Pan także pozostanie na zawsze naszym protektorem u Najłaskawszego Monarchy. Proszę Mu powiedzieć, że pamiętamy o Nim, że Go kochamy, że chcemy być i będziemy Jego godni, że my także jesteśmy Jego dobrymi dziećmi…” W tym miejscu ów trzynastolatek rozpłynął się we łzach i podbiegł, aby mnie uściskać. Rzecz jasna, nikt z widzów nie pozostał obojętny w obliczu owego wyrazu uczucia, które niewątpliwie nie było udawane i płynęło prosto z serca[71].

Dla ministra, który nie oczekiwał przejawów takiego oddania podczas wizyty w zaciekle polskim mieście, incydent ten był miarą sukcesu. Nie słyszał jednak i nie odnotował komentarzy polskich kolegów Bronskiego po zakończeniu wizyty.

Zasada narodowości ewoluowała w epoce nowożytnej na kilka istotnych sposobów. W wieku XVIII oznaczała niewiele więcej niż lojalność wobec cara i ustalonego ładu społecznego. Jako narzędzie w rękach dworu, gdzie językiem panującym był francuski, a Niemcy znad Bałtyku pełnili szczególnie eksponowane urzędy, nie miał nic z etnicznego czy kulturowego zabarwienia późniejszych dziesięcioleci. Jeszcze w roku 1840 Kankrin był w stanie wystąpić z sugestią, że nazwę cesarstwa należy zmienić z Rossija na Pietrowija na cześć jego założyciela, Piotra Wielkiego, lub na Romanowija, co byłoby hołdem oddanym dynastii.

„Niezwykły to pomysł”, zanotował Bułharyn, „ale z gruntu słuszny”. Inni podkreślali, że pojęcie „rosyjskość” jest w jakimś sensie określeniem wartości społecznych; uległości ze strony ludu, sumiennej służby ze strony przywódców. W niewoli chłopów pańszczyźnianych zaczęto dostrzegać praktykę rosyjską par excellence, a więc zarazem główny filar autokracji. Tak więc dopiero w drugiej połowie XIX wieku pojęcie narodowości zaczęto kojarzyć z jakimiś rozpoznawalnymi cechami nowożytnego nacjonalizmu. Do tego czasu rozwój rodzimej inteligencji zdążył już w sposób naturalny doprowadzić do ataków wymierzonych przeciwko frankofilom i prusofilom na dworze carskim, a rząd uznał doniosłą rolę języka rosyjskiego w dziele ujednolicenia heterogenicznej ludności państwa. Język rosyjski został szybko wyniesiony do roli kamienia probierczego narodowości. Pisarze rosyjscy od Turgieniewa po Gogola nie tylko wynosili pod niebiosa obiektywne wartości swego języka, ale także dawali do zrozumienia, że wszystkie inne są od niego znacznie gorsze. Rosyjski gramatyk Griecz pisał, że „można z całą pewnością stwierdzić, iż nasz język stoi wyżej niż wszystkie inne nowożytne języki Europy”, Bułharyn zaś utrzymywał, że język rosyjski, który bez wątpienia zajmuje pierwsze miejsce pod względem melodyjności oraz bogactwa i łatwości w budowaniu słów, jest językiem poezji i literatury we wszystkich krajach świata”. Z chwilą gdy te skrajne poglądy zaczęto oficjalnie rozpowszechniać, rząd znalazł się zaledwie o krok od głoszenia opinii, że mówić w obcym języku czy propagować jakąś inną kulturę poza rosyjską oznacza tyle samo, co nie być patriotą i sprzeniewierzać się zasadom politycznej lojalności. W połowie wieku, wraz z pojawieniem się ruchów prosłowiańskich i panslawistycznych, pojawiły się także nutki rasowej wyższości. „Mamy inny klimat niż Zachód”, pisał Pogodin, „inny krajobraz, inny temperament i charakter, inną krew, inne rysy twarzy, inny sposób myślenia, inne przekonania, nadzieje i przyjemności, inne stosunki, inne warunki, inną historię, wszystko inne…” Zgodnie z tym przekonaniem Rosjanie są naturalnymi przywódcami świata słowiańskiego i w ich rękach spoczywa święte posłannictwo odbudowy chylącej się ku upadkowi cywilizacji europejskiej oraz ucywilizowania krajów Azji. Chociaż słowianofilstwo prowadziło do pogłębiania się przepaści w rosyjskich kręgach intelektualnych, a w ostatecznym rozrachunku do powstania koncepcji demokratycznych podważających zasadnicze podstawy autokracji, wśród postaw, które spotykały się z aprobatą, było ono stale przewijającym się wątkiem:

Oto nad Warszawą świta,

Kijów rozwarł oczy modre

I Wyszogród Moskwę wita

Złotogłową słowem dobrem[72].

Gdy w odpowiedzi na polskie powstania przyjęto zasadę rusyfikacji jako naczelny cel oficjalnej polityki na całym obszarze polskich prowincji, rząd uzyskał poważne uzasadnienie intelektualne dla wprowadzanych posunięć. Od roku 1864, kiedy zasada istinnyj russkij czełowiek stała się jedynym kryterium oceny kandydatów, którzy starali się o stanowiska w służbie państwowej, większość Polaków została automatycznie wykluczona. W tym czasie zasada rosyjskiej narodowości była już tak samo silnie zabarwiona emocjonalnie, tak intensywnie odczuwana i tak ekskluzywna jak jej polski odpowiednik.

W oczach wielu zachodnich obserwatorów nieszczęścia spowodowane przez wcielenie Polski do cesarstwa rosyjskiego mają często charakter w gruncie rzeczy instytucjonalny. Ponieważ rosyjska autokracja pozostawała w kontraście do polskich tradycji, wyobrażano sobie, że kilka modyfikacji struktury rządu — parę ustępstw na rzecz lokalnej autonomii, kilka gestów w kierunku demokratyzacji — w jakiś sposób uleczy dolegliwości Polaków. Stąd też, gdy polskie powstania powtarzały się mimo reform wprowadzanych przez tak zwanych „liberalnych carów”, opinia Zachodu skłonna była stracić cierpliwość i uwierzyć w rosyjski stereotyp niewdzięcznego, niepoprawnego i anarchistycznego Polaka. W gruncie rzeczy, cała sprawa miała o wiele głębsze podłoże. Tradycja społeczna Księstwa Moskiewskiego, wymagająca całkowitej uległości wobec władzy i całkowitego podporządkowania się jednostki celom zbiorowości, była o wiele za silna, aby mogły nią wstrząsnąć czysto konstytucyjne reformy. W samej rzeczy, historia Rosji obfituje w przypadki, gdy najbardziej oświecone i pozornie postępowe deklaracje konstytucyjne zbiegały się w czasie z najczarniejszymi okresami despotyzmu.

Według moskiewskiego sposobu myślenia, jakiekolwiek rozluźnienie formalnych struktur autokracji nieuchronnie wymaga zaostrzenia nadzoru i kontroli ze strony odpowiedzialnych władz. Na tej samej zasadzie prześladowania będące dziełem najbardziej tyrańskiej polityki można zazwyczaj zamaskować, ogłaszając program reform skrajnie wyzwoleńczych, a jednocześnie pozbawionych wszelkiej mocy prawnej. Zagraniczni komentatorzy, którzy pozorom reform wprowadzonych przez Piotra Wielkiego czy przez konstytucję Stalina przypisywali rzeczywistą wartość oraz interpretowali je w świetle zachodnich pojęć dotyczących reguły prawa lub też nawet brytyjskiej zasady fairplay, nieodmiennie nie potrafili zrozumieć, o co chodziło. Polacy żyjący pod rosyjskimi rządami przeszli trudną szkołę tej prawdy.

Zawsze wtedy, gdy car zmuszony był do wprowadzenia ustępstw natury konstytucyjnej — tak jak to miało miejsce w latach 1815, 1861 i 1906 — Polakom dawano do zrozumienia, że mogą oczekiwać rzeczywistej poprawy własnej sytuacji. Zamiast tego odkrywali, że carska biurokracja, której działanie zakłócały wynikające z tych ustępstw ograniczenia swobód, traktuje owe liberalne posunięcia jako okresowe zmiany stanowiska i natychmiast zaczyna uparcie dążyć do odzyskania dawnej pozycji —jeśli trzeba, ignorując reformy konstytucyjne — oraz do ponownego wprowadzenia dawnych form kontroli. W wieku XIX — podobnie jak w XVIII — reforma nie była zapowiedzią spokoju, lecz konfliktu: dla Polaków zaś — zapowiedzią klęski. Była to sytuacja, w której konstytucjonaliści i demokraci nigdy nie mieli żadnych szans na zwycięstwo. Albo ustępowali dobrowolnie i z góry rezygnowali ze swoich ideałów, albo też buntowali się i, po krótkim okresie wolności, zostawali siłą zmuszeni do ustąpienia.

Była to, oczywiście, rzecz dobrze znana w Rosji, a nieliczni rosyjscy dysydenci, którzy żywili propolskie sympatie, tłumaczyli to na korzyść Polaków. Jednym z takich „ludzi Zachodu”, którego zresztą w końcu władze uznały za umysłowo chorego, był pisarz Piotr Czaadajew, który podczas wojen napoleońskich znalazł się jako młody oficer w Polsce i przyłączył się do polskiej loży masońskiej w Krakowie. „Mówiąc o Rosji”, pisał Czaadajew, „ludzie wyobrażają sobie zawsze jakąś szczególną formę rządu (…). Tymczasem wcale tak nie jest. Rosja to zupełnie inny świat: podległy woli, samowoli, despotyzmowi jednego człowieka. W sprzeczności z prawami współistnienia, Rosja kroczy jedynie w kierunku swojego własnego zniewolenia, a także zniewolenia sąsiednich ludów[73].

Najbardziej rzucający się w oczy przykład duchowej przepaści, jaka dzieliła ludzi, którzy kształtowali oświecone opinie w Polsce, od tych, którzy czynili to w Rosji, stanowią polskie powiązania Fiodora Michajłowicza Dostojewskiego.

Mimo polskiego nazwiska, zarówno wychowanie, które pisarz odebrał w Moskwie, jak i jego poglądy były z gruntu rosyjskie. Niektórzy spośród krytyków sugerowali, że głęboko skrywane wątpliwości na temat własnej rosyjskości mogły mu podpowiadać ekstremalnie szowinistyczną postawę, jakiej hołdował. Bez względu na to, jakie mogły być tego powody, pisarz czuł się w obowiązku łączyć stanowisko nieugiętego obrońcy wszystkiego, co rosyjskie, z patologiczną nienawiścią do wszystkiego, co polskie. W jego powieściach Polaczyszki tworzą istną galerię łobuzów, oszustów, ladacznic, kłamców, szachrajów i bestii. Epizod z Braci Karamazow, w którym dwóch głupich polskich szlachciców niechętnie pije toast za „Rosję w granicach z 1772 roku”, po czym okazuje się, że obaj są szulerami, to zaledwie jeden z wielu przykładów. Dla historyka jest jednak rzeczą interesującą, że niewątpliwa stronniczość Dostojewskiego — w odróżnieniu od postawy jego czytelników — nie wynikała ze zwykłej ignorancji. Mówił biegle po polsku i dokładnie znał polską literaturę — szczególnie dzieła Mickiewicza. Co więcej, spędził kilka lat na wygnaniu na Syberii w towarzystwie polskich współwięźniów, z którymi prowadził długie i ożywione dyskusje i którzy mieli mu posłużyć za model do wielu spośród najbardziej żywych literackich portretów. Jeden z jego współwięźniów, Szymon Tokarzewski (1821—1900), napisał dość szczegółową relację z tych spotkań, odmalowując obraz doprawdy godny uwagi. Można sądzić, że Dostojewski, rosyjski oficer, który został skazany na śmierć za udział w zbrojnym spisku i który w ostatniej chwili uniknął kuł plutonu egzekucyjnego, oraz Tokarzewski, polski właściciel ziemski i idealista, skazany na 2000 batów i dziesięć lat katorgi za popieranie krucjaty księdza Ściegiennego, walczącego o wyzwolenie chłopów, powinni mieć ze sobą wiele wspólnego. Oto dwóch ludzi wyznających szczytne zasady, wykształconych, reprezentujących podobną pozycję społeczną, którzy wspólnie znoszą skutki straszliwie niesprawiedliwej kary, jaką ponieśli za prawo do własnej tożsamości; tymczasem ich wzajemne niezrozumienie było całkowite:

Ilekroć zwracając się do nas, Polaków, mawiał „my szlachta”, ja przerywałem mu zawsze:

— Przepraszam pana, ja myślę, że w tym ostrogu nie ma’ szlachty, są tylko ludzie praw pozbawieni, są katorżnicy.

Wówczas pienił się ze złości.

— A pan, oczywiście, rad jesteś z tego, żeś katorżnikiem, krzyczał ze złością i ironią (…).

Dostojewskij nienawidził Polaków, ponieważ z rysów i z nazwiska, niestety znać było pochodzenie polskie, mawiał, że gdyby wiedział, iż w jego żyłach płynie chociaż jedna kropla krwi polskiej, kazałby ją natychmiast wypuścić. Jakże boleśnie było słuchać, gdy ten spiskowiec, ten skazaniec za wolność i postęp, wyznawał, że wówczas dopiero uczuje się szczęśliwym, kiedy wszystkie ludy przejdą pod panowanie Rosji (…). Według Dostojewskiego, na świecie jeden tylko istniał naród wielki, do misji wspaniałych przeznaczony, naród rosyjski.

Francuzi, twierdził on, jeszcze trochę podobni są do ludzi, lecz Anglicy, Niemcy, Hiszpanie to są wprost karykatury. Literatura innych narodów, w porównaniu z literaturą rosyjską — jest prostą parodią literatury (…). Jakimże więc sposobem wychowaniec korpusu kadetów, Teodor Michajłowicz Dostojewskij, dostał się do katorgi jako więzień stanu?[74]

Nie trzeba dodawać, że Tokarzewski, którego po powstaniu styczniowym znów zesłano na Syberię na kolejne dwadzieścia lat, równie małą sympatią darzył Rosję, co Dostojewski Polskę. Zasadnicza różnica między nimi polegała na tym, że podczas gdy Polak był tylko jednym z wielu nieznanych więźniów politycznych, Rosjanin był jednym z największych geniuszy światowej literatury, który swoje uprzedzenia mógł przekazywać czytelnikom całego świata. Dlatego też powiedziano o nim, że „był największym wrogiem, jakiego Polska kiedykolwiek miała”[75].

Dla większości polskich czytelników niemożliwość pogodzenia ze sobą rosyjskich i polskich tradycji politycznych jest rzeczą tak dalece nie ulegającą wątpliwości, że wielu z nich mogłoby kwestionować pomysł włączenia zarysu zasad, na których opierał się rząd w Rosji, do pracy poświęconej dziejom Polski. Jest to jednak niezaprzeczalnie konieczne, a związek między obiema sprawami nie ulega wątpliwości. Jest rzeczą niestosowną uważanie ziem zaboru rosyjskiego za tereny pozostające po prostu „pod rosyjską okupacją”. Były to ziemie nie tylko okupowane, ale przyłączone i wcielone w podstawowy organizm polityczny Rosji. Chociaż zachowały swoje specyficzne cechy — podobnie jak wszystkie inne prowincje cesarstwa — to jednak stanowiły część Rosji w tej samej mierze, co Ukraina, Krym czy Zakaukazie. Z wyjątkiem sytuacji Królestwa Kongresowego wiatach 1815—32 i 1861—64 nie można ich było porównać do sytuacji Wielkiego Księstwa Finlandii, które wprawdzie zostało odłączone od Szwecji i zaanektowane w 1815 r., ale nigdy nie było w pełni wcielone do Rosji w sensie politycznym czy konstytucyjnym. Polakom niełatwo pogodzić się z tą prawdą, że największa pośród trzech części podzielonej. Polski nie cieszyła się nawet taką nominalną odrębnością, jaką dziś przyznaje się nierosyjskim republikom Związku Radzieckiego. Chociaż może to zabrzmieć jak sprzeczność, Polska była integralną częścią Rosji; Warszawa i Wilno jako Варшава i Вильно były miastami rosyjskimi, a Polacy w Rosji — bez względu na to, czy im się to podobało, czy nie — byli poddanymi cara. Żyli pod rządami nie tradycji polskiej, ale tradycji rosyjskiej, której supremacja w polskich prowincjach cesarstwa nie uległa w okresie między pierwszym rozbiorem a pierwszą wojną światową żadnym poważnym zagrożeniom. Co więcej, rosyjska tradycja nie była bytem abstrakcyjnym. Troista zasada leżąca u podstaw rosyjskich rządów znajdowała urzeczywistnienie w strukturze prawa i instytucji państwowych, a w czyn wprowadzały ją zastępy urzędników, których wytrwałe działania na przestrzeni półtora wieku nie mogły oczywiście nie dotknąć ludności ani nie wywrzeć na niej swego piętna.

Najważniejszą instytucją państwową była rosyjska armia. Stanowiła żelazny kapitał autokratycznej władzy i nieprzerwanie wywierała wpływ na życie wszystkich mieszkańców cesarstwa. Dzięki ustanowieniu stałych garnizonów i okręgów wojskowych wpływy te były szczególnie widoczne na tych terenach polskich, które tworzyły europejską granicę cesarstwa. Synom szlacheckich rodów zapewniała zaszczytną karierę, a od poborowych chłopów wymagała dwudziestu pięciu lat służby. Jej rola w sprawach wewnętrznych kraju nie ustępowała znaczeniu, jakie miała dla obrony przed wrogiem z zewnątrz. Na przestrzeni całego XIX wieku była największą stałą instytucją wojskową na świecie; a w 1916 r. osiągnęła swą maksymalną liczebność — około siedmiu milionów żołnierzy. Była podstawowym narzędziem integracji społecznej, łącząc kolejne pokolenia rosyjskich i nierosyjskich żołnierzy we wspólnym trudzie i braterstwie broni żołnierskiego życia.

Była także ośrodkiem ważnego sektora gospodarki. Na terenie rosyjskiej Polski utrzymywała olbrzymie garnizony w Warszawie, Lublinie, Wilnie, Grodnie i Białymstoku; wybudowała potężne fortyfikacje w Warszawie, Modlinie (Nowogieorgijewsk), Dęblinie (Iwangorod) i Brześciu Litewskim (Briest—Litowsk), dzięki czemu powstał tzw. polski trójkąt. Choć unikano tworzenia regimentów złożonych wyłącznie z Polaków, wielu z nich odznaczyło się we wszystkich wojnach prowadzonych przez cesarstwo. W epoce napoleońskiej w „chorągwiach białoruskich” służyło bardzo wiele polskiej szlachty. Polacy byli w szeregach wojsk Suworowa we Włoszech, Polacy walczyli z Kutuzowem i przeciwko Kutuzowowi, Polacy uczestniczyli w wojnach tureckich, Polacy bili się na Kaukazie i na Krymie, Polacy dotarli w 1878 roku do murów Konstantynopola, w latach 1904—05 bili się z Japończykami w Mandżurii, Polacy w armii rosyjskiej walczyli przeciwko Polakom w armiach państw centralnych na wschodnim froncie pierwszej wojny światowej. Polacy byli we wszystkich formacjach wojsk rosyjskich, które tłumiły kolejno każde z polskich powstań.

Cywilny aparat biurokratyczny cesarstwa był zorganizowany według zasad wojskowych. Składał się z czternastu szczebli hierarchicznej drabiny; każdy z nich odpowiadał określonej randze wojskowej i każdy miał własne mundury i własne insygnia. Podobnie jak wojsko, uważano pracę w biurokracji rosyjskiej za odpowiednie miejsce dla szlachty, której majątki traktowano nie tyle jako własność prywatną, ile jako nagrodę za służbę państwu. W scentralizowanym państwie autokratycznym nie było miejsca dla indywidualnych inicjatyw, natomiast kompetencje drobnych urzędników obejmowały wszystkie sfery życia codziennego. Jeśli wierzyć w obraz, jaki odmalował Gogol, czynownik — rewizor, biurokrata — był pośmiewiskiem w społeczeństwie, zwłaszcza wśród inteligencji. Ale dla większości ludności był to również ktoś, kogo należało szanować i kogo trzeba się było bać. Według rosyjskiej tradycji, droga w górę szczebli aparatu carskiej służby była miarą społecznego sukcesu. Natomiast w tradycji polskiej była to oznaka służalczości. Szlachta polska była przyzwyczajona do zarządzania własnymi majątkami i kierowania własnymi sprawami, a także do wybierania własnych urzędników.

Pomijając już nieudolność przypisywaną wyznawcom Kościoła rzymskokatolickiego, a także późniejszą politykę rusyfikacji, niewielu szanujących się Polaków wykazywało naturalne predyspozycje do pełnienia służby w aparacie biurokracji czy do posłuszeństwa wobec wydawanych przez ten aparat poleceń. Wielu historyków zgodziłoby się z poglądem, że podstawową wadą rosyjskiej biurokracji było tworzenie nieprzebytej przepaści między klasą rządzącą a rządzonymi. Było to najbardziej widoczne w rejonie zachodnim.

Aparat policyjny w Rosji był czymś niepowtarzalnie skomplikowanym, a jego kompetencje pokrywały się częściowo z kompetencjami władz zarówno cywilnych, jak i wojskowych. Żandarmerię cywilną uzupełniały specjalne formacje wojskowej policji, a pod koniec XIX wieku — dodatkowe oddziały policji kozackiej. Od czasu objęcia tronu przez Mikołaja I nadzór nad działalnością policji sprawował III Oddział Kancelarii Osobistej Cesarza, który zatrudniał tzw. ochranę, czyli tajną policję. Zakres kompetencji III Oddziału określał ukaz z 3 lipca 1826:

1. Wszystkie rozporządzenia i wszystkie raporty we wszystkich przypadkach należących do wyższych instancji policji.

2. Informacja o wszelkich sektach i schizmach istniejących w państwie.

3. Doniesienia w sprawie fałszywych banknotów, monet, dokumentów, etc. (…)

4. Informacja na temat wszystkich osób pozostających pod nadzorem policji (…).

5. Zesłanie, rozmieszczenie i kontrole miejsca pobytu wszystkich jednostek podejrzanych i szkodliwych.

6. Nadzór i kierownictwo nad wszystkimi instytucjami więziennictwa.

7. Wszystkie rozporządzenia i polecenia dotyczące cudzoziemców zamieszkałych na terenie Rosji, wjeżdżających do kraju lub opuszczających go.

8. Raporty dotyczące wszystkich bez wyjątku zaszłości.

9. Wszelkie informacje statystyczne mające znaczenie dla służb policyjnych[76].

We wszystkich przypadkach poważniejszych zamieszek lub politycznej działalności wywrotowej działanie sądów cywilnych można było wzmocnić, powołując trybunały wojskowe. Nic więc dziwnego, że służba w policji przyciągała najbardziej ambitne jednostki i była sama w sobie uważana za elitarny odłam służby publicznej. W osobach Aleksieja Arakczejewa (1769—1834) za panowania Aleksandra I, Benkendorfa i Orłowa za Mikołaja I oraz K. P. Pobiedonoscewa za Aleksandra III — wydała kilku spośród najbardziej wpływowych ludzi cesarstwa oraz najbliższych doradców cara. Władza policji obejmowała wszystkie sfery życia, a jedynym jej ograniczeniem były zasoby energii i pomysłowości jej niezliczonych agentów. Z upływem czasu policja carska nauczyła się sama wymyślać problemy, które potem miała rozwiązywać. Działając na podstawie dającej pełne zabezpieczenie zasady prowokacji, podżegała spiski, które potem demaskowała, i organizowała związki zawodowe po to, aby następnie penetrować ich szeregi. Chociaż jej działalność obejmowała cały obszar cesarstwa, istniały szczególne powody do zwiększonej czujności w prowincjach zachodnich, gdzie „schizmy”, „sekty”, „szkodliwe jednostki”, „cudzoziemcy” i „granice”, nie wspominając już o „fałszywych banknotach” czy „zaszłościach”, zdarzały się szczególnie często. W oczach imperium cierpiącego na obsesję bezpieczeństwa teren powtarzających się polskich powstań musiał zasługiwać na szczególną uwagę.

Aparat policyjny wspierała sieć państwowych fortów i więzień. Potężna cytadela Aleksandra, zbudowana w Warszawie w latach 1832—35 na koszt miasta, wkrótce stała się symbolem carskiego ucisku. Cieszący się złą sławą dziesiąty pawilon — siedziba Stałej Komisji Śledczej — był pierwszym etapem drogi, a czasem także miejscem ostatniego spoczynku wszystkich więźniów politycznych.

Granice cesarstwa, których europejska część biegła przez środek dawnego terytorium Polski, były bezustannie strzeżone. Zwłaszcza z nadejściem epoki kolei żelaznej, kiedy gwałtownie wzrosła liczba podróżnych, podjęte środki ostrożności nie miały sobie równych w całej Europie. Wojsku i policji pomagały ubrane w zielone mundury oddziały straży granicznej. Rozmieszczono je w trzech strefach. Strefę pierwszą obsługiwały oddziały wojska stacjonujące w ustalonych odległościach wzdłuż całej długości granicy. Tam gdzie szczególnie obawiano się napięć, żołnierze byli rozstawieni w kilkumetrowych odstępach, kilometr za kilometrem, jak sięgnąć okiem. Strefa druga obejmowała pas szerokości dwóch czy trzech wiorst rozciągający się za linią graniczną, patrolowany przez ruchome oddziały konnicy. Strefa trzecia wreszcie rozciągała się na odległość dalszych 150 wiorst od granicy i obejmowała niemal wszystkie ważniejsze miasta Polski i Litwy. Wszystkie porty, drogi, stacje kolejowe i hotele mogły być w każdej chwili poddane bezapelacyjnej rewizji; wszyscy podróżni podlegali śledztwu; wszyscy, którzy mieli kontakty z zagranicą, byli z góry traktowani jak potencjalni przestępcy. Polacy, których życie kulturalne łączyło ze sobą tereny wszystkich trzech zaborów i którzy często mieli majątki lub krewnych po obu stronach granicy, byli szczególnie podejrzani, na co reagowali z pełną fantazją. W wioskach i miasteczkach położonych w pobliżu granicy z Prusami Wschodnimi, Śląskiem i Galicją kwitły agentury przemytu i nielegalnych przejazdów. W pełni wykorzystywano nocne ciemności i sekretne ścieżki. Urzędników i żołnierzy można było przekupić. Konspiratorów i wywrotową literaturę przemycano w jednym kierunku, natomiast Żydów i innych nielegalnych emigrantów — w drugim. Każdy rabin w Rosji wiedział, że udający się do Ameryki Żydzi z Płocka czy Brodów spotkają swych współwyznawców na „księżycowym szlaku”. Każdy rewolucjonista był pewien, że peronówka kupiona w godzinie porannego szczytu na dworcu w Sosnowcu pozwoli mu spokojnie dojechać do niemieckich Katowic. Każdy zdesperowany uciekinier mógł mieć nadzieję, że na południowym brzegu Wisły między Sandomierzem i Krakowem będzie na niego czekać pomocna dłoń jakiegoś polskiego chłopa. Jednocześnie zaś władze rosyjskie niepotrzebnie hamowały regularny ruch.

Przewodniki ostrzegały zachodnich turystów, że jeśli chcą uniknąć niepożądanej zwłoki w podróży, nie powinni wyściełać walizek gazetami.

Równie złożony był system cenzury. Po raz pierwszy wprowadził go Piotr Wielki, z zastosowaniem do dzieł teologicznych, a w r. 1803 wyniesiono cenzurę do rangi powszechnie obowiązującego systemu. Za czasów Mikołaja I, i ponownie pod koniec XIX wieku, cenzura nabrała proporcji ważnej gałęzi przemysłu.

Obejmowała dwanaście podstawowych agend: ogólną, kościelną, wychowawczą, wojskową, teatralną, literacką, prasową, pocztową, prawną, międzynarodową, zagraniczną oraz dotyczącą spraw bezpieczeństwa, a także najwyższą tajną komisję, której zadaniem było cenzurowanie pracy cenzorów. Jej celem było kontrolowanie wszelkiej wiedzy i wszystkich źródeł informacji. W prowincjach zachodnich narzucała swe ograniczenia wszystkim tekstom pisanym w językach innych niż język rosyjski i poruszającym tematy, które nie cieszyły się aprobatą — związane z polityką, sprawami płci czy katolickiej teologii. Była szczególnie sroga wobec wszelkich przejawów zainteresowania historią Polski: najmniejsza wzmianka o „złotej wolności”, „elekcjach”, „konstytucji”, „Rzeczypospolitej” i — co najgorsze — „powstaniach” była uznawana za akt podżegania do buntu. Aby nie naruszyć statusu cara, we wszystkich popularnych dziełach historycznych należało mówić o „królu polskim” jako o „wielkim księciu polskim”. W rezultacie takiej polityki, poczynając od epoki romantyzmu, wszystkie niemal klasyczne dzieła polskiej literatury musiały być wydawane za granicą — w Austrii lub Niemczech czy nawet we Francji lub Anglii. Żadnego z dramatów Mickiewicza, Słowackiego czy Krasińskiego nigdy nie wystawiano w Warszawie. Małostkowość cenzorów stała się wręcz przysłowiowa. Już w 1784 r. zakazano publikacji pierwszego tomu historii Polski pióra Naruszewicza, ponieważ ambasador Katarzyny w Warszawie wystąpił przeciwko temu, że mówiąc o prehistorii Słowian, autor wyznaczył Polakom bardziej doniosłą rolę niż Rosjanom. W sto lat później, w r. 1888, skonfiskowano pierwszy tom dwutomowego słownika duńsko-angielskiego autorstwa Georga Brandesa: cenzorzy wyszli z założenia, że na podstawie jednego tylko tomu nie da się odtworzyć tajnego szyfru.

Ten, kto wie niezbyt wiele o ustroju carskiej Rosji, dowiaduje się z najwyższym zdziwieniem, że wiele spośród najbardziej rygorystycznych mechanizmów caratu często wprawiano w ruch, stosując je jako środki czysto administracyjne pod wpływem zwykłego kaprysu jakiegoś urzędnika. Więzienia były pełne — nie skazanych, lecz podejrzanych, „oczekujących na okazję udzielenia policji pomocy w prowadzeniu śledztwa”. Podejrzanym przysługiwało mniej uznanych praw niż skazanym. Zesłanie na Syberię mogło nastąpić po prostu w wyniku cofnięcia ofierze zezwolenia na dalszy pobyt w dotychczasowym miejscu zamieszkania.

Postępowanie takie często stosowano wobec osób, których nie można było oskarżyć o żadne przestępstwo, ale których czasowa nieobecność w danym miejscu była pożądana z takich czy innych oficjalnych względów. Nadzorowi i innym dokuczliwym praktykom nie można się było sprzeciwiać, skoro obowiązkiem każdego lojalnego obywatela była współpraca z władzami. W takich okolicznościach nierzadko przywilejem i ulgą bywało doprowadzenie przed oblicze sądu lub uzyskanie określonego wyroku skazującego na karę więzienia. Ale i ten przywilej był dla wielu niedostępny. Przestępstwem podlegającym karze była skarga wniesiona przez chłopa pańszczyźnianego przeciwko panu, a także doniesienie o niewłaściwym postępowaniu oficera złożone przez prostego żołnierza.

Rolę kluczową w strategii cara odgrywało wychowanie, w działaniu państwa zaś — Ministerstwo Oświaty. Właśnie w szkołach i na uniwersytetach polscy uczniowie i studenci po raz pierwszy bywali poddawani systematycznym próbom zmiany systemu postaw i lojalności wyniesionych z rodzinnych domów. Tam właśnie spotykali się z krytycznym nastawieniem i konspiracyjną działalnością rosyjskiej inteligencji. Zewnętrzną oznaką oficjalnej polityki był w szkołach obowiązek wkuwania na pamięć tytułów i dat urodzin nie kończących się litanii wielkich książąt i księżnych oraz nieustające kontrole przeprowadzane przez rządowych inspektorów. Nic jednak nie jątrzyło tak bardzo, jak przymus używania języka rosyjskiego. Po r. 1864 w Warszawie doszło do wręcz absurdalnej sytuacji: polscy nauczyciele musieli po rosyjsku uczyć polskie dzieci języka polskiego, w myśl oficjalnie obowiązującego mitu, że język polski jest, językiem obcym”. W okresie rządów Aleksandra Apuchtina (1822—1904), który był kuratorem warszawskiego okręgu szkolnego w latach od 1879 do 1897, działalność donosicieli politycznych odgrywała ustaloną rolę w utrzymywaniu dyscypliny wśród studentów.

Ważnymi ośrodkami polskiej nauki na wyższych szczeblach były uniwersytet w Wilnie (do 1822 r.), liceum w Krzemieńcu (do 1832 r.). Szkoła Główna w Warszawie (w latach 1862—69) oraz (po roku 1898) Politechnika Warszawska. Na rosyjskich uniwersytetach w Dorpacie w Estonii, w Charkowie (od 1805 r.), w Petersburgu (od 1819), w Kijowie (od 1843), w Odessie (od 1865) i w Warszawie (od 1869) było wielu Polaków — zarówno wśród wykładowców, jak i wśród studentów. W połowie wieku połowa studentów uniwersytetu w Kijowie rekrutowała się spośród ludności polskiej.

Rusyfikacja przynosiła opłakane skutki wszystkim, których dotykała. Małostkowość mechanizmów jej działania doprowadzała Polaków do wściekłości i umacniała w nich poczucie krzywdy; niepowodzenia — osłabiały ducha carskich urzędników. Jej czołowym propagatorem był feldmarszałek Iosif Hurko (1828—1901), generał-gubernator Warszawy w latach 1883—94. Dla Polaka było już rzeczą dość irytującą, gdy zjawiając się na dworcu kolejowym w Warszawie czy Wilnie, natykał się na peronach na tablice zapisane cyrylicą lub gdy widział, że nazwy ulic i sklepowe szyldy noszą dwujęzyczne napisy. O wiele większym szokiem była jednak świadomość, że ktoś, kto się nie nauczył rosyjskiego, nie jest w stanie obronić się w sądzie i że tysiące umiejących czytać i pisać polskich dzieci nie potrafi przebrnąć przez tekst należący do ich rodzimej literatury. Książki drukowane po polsku można było wprawdzie sprowadzić z zagranicy, ale i tak nie umiałyby ich czytać dzieci, które nauczono jedynie cyrylicy. Zmniejszający się analfabetyzm stawał się pod rosyjskimi auspicjami groźbą wynarodowienia Polaków. W coraz większym stopniu jedyną szansą zapewnienia sobie pozycji w carskiej służbie stawało się dla Polaka wyrzeczenie się własnego pochodzenia. Polityka, której celem było propagowanie asymilacji, stwarzała rosnące poczucie wzajemnej alienacji. Maria Skłodowska, która spędziła dzieciństwo w Warszawie, tak przedstawiała atmosferę napięcia panującego w szkolnej klasie w 1878 r.:

Szeroko otwarły się drzwi. Inspektor Homberg obrzuca nieufnym spojrzeniem klasę.

Ale w klasie jest wszystko w największym porządku. Dziewczęta bardzo pilnie, z marsem na czółkach, mozolą się nad dziurkami, na katedrze lśni bielą kart duża rosyjska książka. I na wzrok inspektora odpowiadają uczennice wzrokiem tak obojętnym i spokojnym, jak gdyby żadnego w ogóle wrażenia nie robiła na nich jego ciężka postać, jego twarz nalana — i ten nienawistny mundur. I jakby się żadna z nich nie bała jego malutkich oczek, biegających za szkłami okularów w złotej oprawie. (…) Wszystko się udało! Chociaż tak strasznie prędko dzisiaj wszedł do klasy — prawie natychmiast po dzwonku, którym woźny nas zaalarmował (…).

I przełożona uspokaja się. Równym, urzędowym tonem, w „urzędowym” języku oczywiście, objaśnia.

— W klasie są dwie godziny robót tygodniowo.

— A? Dobrze — mówi inspektor. A potem do „Tupci” — pani czytała im głośno? Co to za książka? (…)

— Bajki Kryłowa. Zaczęłyśmy je właśnie dzisiaj…

Na szczęście Homberg nie pyta (…). Ruchem niby mimowolnym podnosi pulpit jednej — drugiej ławki… Nie. Nic podejrzanego tam nie ma. Żadnych „nieprawomyślnych” (czytaj: polskich) książek ani zeszytów. (…)

Ciężko siadł Homberg na krześle, uprzejmie mu podsuniętym przez nauczycielkę.

— Pani zechce wywołać którąś z uczennic.

W swej ławce koło okna Maria Skłodowska instynktownie odwraca twarz, nagle pobladła (…). Lecz równocześnie wie dobrze, że to będzie ona. Wie, bo przecież prawie zawsze ją wywołują przy wizycie inspektora (..,). Wstaje, jak we śnie, na dźwięk swojego nazwiska (…).

Homberg ma minę do głębi znudzoną i obojętną.

— Zmów pacierz.

Głosem obojętnym Maria recytuje poprawnie „Ojcze Nasz”. Jednym z najwymyślniejszych upokorzeń stosowanych przez cara było zmuszanie dzieci polskich do powtarzania co dzień w języku rosyjskim modlitw kościoła rzymskokatolickiego. (…)

— Jakie są imiona władców, którzy panowali w naszej ojczyźnie od czasu carowej—matuszki Katarzyny II? (…)

— Paweł I, Aleksander I, Mikołaj I, Aleksander II, obecnie najmiłościwiej nam panujący.

Inspektor jest zadowolony. Dziecko mówi pewnie, używa odpowiednich, przepisowych zwrotów (…).

Teraz Homberg wymieniać każe dziewczynce nieskończoną litanię imion i tytułów członków tego rodu „obecnie najmiłościwiej nam panującego”. Wielkich książąt, wielkich księżniczek, wszystkich, jak należy, „po imieni i otczestwie” (tj. z imienia ojca). Litania jest długa, lecz Mamusia recytuje ją bez ząjąknienia i Homberg uśmiecha się coraz uprzejmiej, nie widząc, czy może nie chcąc widzieć, że twarz dziecka staje się coraz twardsza i coraz bledsza.

(…)

— Nu, dobrze, dobrze. A jak brzmi tytuł batiuszki—caria?

— Jewo impieratorskoje wieliczestwo.

— A mój tytuł jak brzmi?

— Wasze wysokobłagorodje.

Homberg jest rzeczywiście zadowolony. Ta orientacja w tytułach podbiła go do reszty.

Bo dziwną ma ów człowiek pasję w tym kierunku. Znajomość tytułów wydaje mu się nierównie ważniejsza od umiejętności rachunków, czytania, pisania (…).

W tej klasie inspekcja skończona. Homberg wstał, lekko skinął głową na pożegnanie i dostojnym krokiem poszedł do sąsiedniej sali.

— Chodź do mnie, dziecko — mówi „Tupcia” z tkliwością, o jaką nikt by jej nie posądził, kto jej dobrze nie zna.

I serdecznie, długo całuje dziewczynkę, która na piersiach jej wybucha gwałtownym płaczem[77].

Każdy Rosjanin, który śmiał okazać sympatię dla polskiego języka czy polskich obyczajów, narażał się na kłopoty. Tak na przykład niejaki pułkownik Krupskij, który po upadku powstania styczniowego pełnił funkcje komendanta w pewnym polskim miasteczku, został przez władze wojskowe zdegradowany z tego właśnie powodu. Wysunięto przeciw niemu zarzut, że publicznie mówił po polsku oraz tańczył poloneza. Długa walka o odzyskanie dobrej opinii zaważyła na życiu całej jego rodziny i przyczyniła się do tego, że jego córka, Nadieżda Krupska, towarzyszka życia Lenina, została zagorzałą rewolucjonistką. Jak więc widać, w polityce rusyfikacji w Polsce można dostrzec czynnik, który przesądził o zaciętości najwaleczniej szych przeciwników cara. Ulgi wprowadzone po 1905 roku nie zdążyły już naprawić zniszczeń, jakich dokonały poprzednie dziesięciolecia.

Jest jednak rzeczą niewątpliwą, że rusyfikacja wywarła istotny wpływ na wiele doniosłych aspektów życia. Sądząc z zewnętrznych pozorów, pod koniec XIX wieku Warszawa miała cechy kosmopolitycznej metropolii, gdzie polski koloryt lokalny być może modyfikował nieco cechy wspólne miastom w całym carskim imperium, ale nie mógł ich całkowicie przysłonić.

WARSZAWA I OKOLICE

PRZYJAZD. Większe hotele wysyłają powozy na dworce kolejowe (…).

ODJAZD. Bilety na koleje państwowe można nabyć za przedpłatę w wysokości 10—20 kopiejek; bagaż można zarejestrować za dodatkową opłatą, nie niższą niż 50 kopiejek, na ul. Długiej 30 i ul. Moniuszki 2; biura czynne są w godzinach 9—4, w niedziele i święta 9—12. Biura Międzynarodowej Spółki Wagonów Sypialnych mieszczą się w Hotelu Bristol (…).

DWORCE KOLEJOWE. Warszawa ma pięć dworców kolejowych. Na lewym brzegu Wisły:

l. DWORZEC WIEDEŃSKI (Foksal Warszawsko—Wiedeński) dla pociągów odjeżdżających w kierunkach na Kraków, Wiedeń, Toruń, Berlin i Sosnowiec. Stojący przy wyjściu policjant wręcza podróżnemu kontramarkę z numerem powozu. 2. DWORZEC KOWELSKI (Foksal Warszawsko—Kowelski), na południowy zachód od cytadeli, dla pociągów odjeżdżających w kierunkach na Mławę (Marienburg), Lublin, Kowel (Kiew) i Moskwę. (Trzy pociągi ekspresowe dziennie, dodatkowy pociąg do Moskwy odjeżdża z dworca brzeskiego). 3. DWORZEC KALISKI (Foksal Warszawsko—Kaliski), w pobliżu Dworca Wiedeńskiego, dla pociągów odjeżdżających w kierunkach na Łódź i Kalisz (pociągi ekspresowe z dworców Brzeskiego i Kijowskiego). Na prawym brzegu Wisły (Praga): 4. DWORZEC PETERSBURSKI (Foksal Warszawsko—St.Petersburski) dla pociągów odjeżdżających w kierunku na Wilno, Dyneburg i Petersburg. 5. DWORZEC BRZESKI (Foksal Warszawsko—Brzeski) dla pociągów odjeżdżających w kierunkach na Brześć Litewski, Moskwę, Kijów, Odessę, oraz w kierunku granicy (Wiedeń). Poszczególne dworce są ze sobą połączone liniami dojazdowymi.

HOTELE. * Hotel Bristol, Krakowskie Przedmieście 44, hotel pierwszej klasy, pokoje od 3 rb., śniad. ‘A, dejeuner (12—3), l ‘/2, kolacja (5—8) 2; loża 1 rb.; * Hotel de l’Europe (Europejski), Krakowskie Przedmieście 13; Gra«(/—/fote/5ró/)/(Bruhlowski), ul.hr.Kotzebue \’l; Hotel Polonia, Al. Jerozolimskie 53, nowo otwarty, naprzeciw Dworca Wiedeńskiego; Hotel de Rome (Rzymski), Nowosenatorska 1, chętnie odwiedzany przez właścicieli posiadłości wiejskich (…).

Pensjonat Wielhorska, Jasna 4. Pokoje 1—4, utrzymanie 1 — 1½ rb. Siedziba Protestanckiego Stowarzyszenia Młodych Kobiet (Jungfrauenverein), Widok 20, oraz Home Français, Warecka 15, przeznaczone dla nauczycielek i młodych kobiet podróżujących samotnie.

RESTAURACJE. Hotel Bristol, * Hotel Brühl (monachijskie i pilzneńskie piwo beczkowe), * Hotel de l’Europe, Polonia Palące Hotel, Hotel de Rome, Versailles, Aleje Ujazdowskie, Hotel d’Angleterre: kawiarnia—restauracja Ostrowskiego, róg Złotej: obiad(l—5) 75 kop., Wróbel, Mazowiecka 14, ob. 50 kop., kuchnia chwalona przez klientów.

WINA: Lijewski, Krakowskie Przedmieście 8, Ermitage, róg Widok i Marszałkowskiej, w pobliżu Dworca Wiedeńskiego, plat dujour 40 kop., Fukier, po zachodniej strome Rynku Starego Miasta (nr 27), stara winiarnia, która swe obecne skromne miejsce zajmuje od 1590 r. (…)

KAWIARNIE I CUKIERNIE. Kawa 15 kop., herbata 10—15 kop., czekolada 20 kop., także zimne mięsa i piwo. Lardelli, Nowy Świat 27 w pobliżu skrzyżowania z Alejami Jerozolimskimi… Semadeni, Teatr Wielki (…) wraz z mleczarnią (…). Warszawskie ciasta zasługująna polecenie. Dobre mleko można nabyć we wszystkich większych mleczarniach.

TEATRY. Teatr Wielki, na placu Teatralnym — opera i balet, loża 6 ‘A — 14 rb., parter od l rb. 40 kop. do 4 rb. 75 kop., nieczynny w lecie. Teatr Rozmaitości, w zachodnim skrzydle Teatru Wielkiego — dramat polski, Teatr Polski — komedie i dramaty. Maty Teatr, Moniuszki 5, w budynku Towarzystwa Miłośników Muzyki — sztuki współczesne. Teatry drugiej klasy: Teatr Nowoczesny, Boduena 4 — krótkie dramaty, komedia i operetka (przedstawienia o 8 i 10 wieczorem), Teatr Nowy (wyłącznie w lecie), Teatr Nowości — operetki i komedie, wyłącznie w zimie. Polski Teatr Letni w Ogrodzie Saskim, parter od rb. 50 kop. do 3 rb. 35 kop. Teatry rewiowe: Aąuarium, Renaissance. Kabaret: Oaza. Cyrk wyłącznie w zimie.

WYPOCZYNEK I ROZRYWKA. Vallee Suisse (Dolina Szwajcarska), ul. Szopena 5, tor do jazdy na wrotkach, dobra muzyka w letnie wieczory (wst. 30 kop.), koncerty symfoniczne we środy i soboty (50 kp.); Bagatela — w lecie operetka, w okresie zimowym orkiestra symfoniczna koncertuje niemal codziennie w holu siedziby Towarzystwa Miłośników Muzyki.

DOROŻKI. Kurs w obrębie rogatek miejskich 20, w godzinach nocnych (12—7 rano) — 35, zaprzęg dwukonny — 35 rb. 50 kop., bagaż 10 i 15 kop. od puda. Zwykłe jednokonne dorożki jadą powoli, ale dorożki dwukonne, zaprzężone w dobre konie, jeżdżą bardzo szybko. Woźnice dorożek z ogumieniem oczekują od klientów napiwku w wysokości 20—50 kop.

TRAMWAJE ELEKTRYCZNE, (taryfa od strefy: pierwsza klasa — 7, druga klasa — 5 kop.)

Główne skrzyżowania linii: Krakowskie Przedmieście (pomnik Mickiewicza) dla linii O, l, 3, 5, 7, 9, 17, 18, 22; Aleje Ujazdowskie, Dworzec Wiedeński, Dworzec Petersburski, Dworzec Brzeski, Stacja Wilanów. O (linia obwodowa), od pl. Zbawiciela, przez Marszałkowską, Złotą, Karmelicką, Nalewki, Miodową, Krakowskie Przedmieście, i Al. Ujazdowskie na pl. Zbawiciela; trasa 7 ‘/4 mili, czas przejazdu 62 min.

STATKI PAROWE. Niewielkie pasażerskie stateczki parowe (50 kop.), (restauracja na pokładzie), odjazd z przystani przy Moście Aleksandra, regularne kursy w dół i w górę Wisły w okresie letnim (od maja do października), po południu i wieczorem (…).

BANKI. Bank Państwowy, Bielańska 10, czynny w godz. 10—3; Bank Handlowy, Włodzimierska 27, Bank Kredytowy, ul. hr. Kotzebue 8.

KONSULATY. Konsul brytyjski, H. M. Grove, Służewska 3 (10—2), Konsul amerykański, T. E. Heenan, Al. Ujazdowskie 18 (10—3). Oddział Rosyjsko—Brytyjskiej Izby Handlowej.

LEKARZE (ze znajomością języka angielskiego). Dr Horodyński, Nowogrodzka 34, dr Raum (chirurg), Bracka 5, dr Solman, al. Jerozolimskie 63, dr Zaborowski (choroby kobiece), al. Jerozolimskie 58. Szpital Ewangelicki: Karmelicka 10 (…).

KOŚCIOŁY. Msza św. w jeż. angielskim (godz. 11) ul. Hortensji 3, kapelan: ks. H. C. Zimmerman. Kościół protestancki, niemiecki Kościół reformowany. Kościoły rzymskokatolickie otwarte przez cały dzień.

ZBIORY DZIEŁ SZTUKI ITP. Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych, czynne codziennie 10—7, wst. 30 kop.. Zbiory Chojnowskich czynne codziennie 10—3, wst. 30 kop.

Belweder otwarty wyłącznie w okresie zimowym, codziennie z wyjątkiem sobót, 10—3. Wstęp za biletami wydawanymi gratis przez Zarząd Pałacu.

Łazienki otwarte codziennie z wyjątkiem sobót, 10—6; w święta 1—6; w okresie zimowym 10 — 3 lub 1—3.

Muzeum Przemysłu i Handlu, czynne codziennie z wyjątkiem poniedziałków, 10—3, wst. 20 kop., w niedzielę — 5 kop.

Zamek królewski otwarty dla zwiedzających codziennie z wyjątkiem sobót, 1—6.

Galeria Malarstwa, wstęp wolny, wtorki, czwartki i niedziele, 11—3.

Biblioteka Uniwersytecka czynna w dni powszednie 10—4, w okresie wakacyjnym w poniedziałki, środy i piątki 11—2.

Paląc w Wilanowie otwarty w dni powszednie 2—6.

GŁÓWNE TRASY TURYSTYCZNE (jednodniowe). Zamek Królewski, ulice w okolicy Krakowskiego Przedmieścia, Marszałkowskiej i Ogrodu Saskiego, widok z okienka na wieży kościoła protestanckiego; Aleje Ujazdowskie, zwłaszcza o zmroku. Pałac w Łazienkach, Katedra Św. Jana, Stare Miasto, Most Aleksandra. Ci, którzy mają nieco więcej czasu, nie powinni rezygnować z wycieczki do Wilanowa.

Warszawa (ang. Warsaw, niem. Warschau, fr. Varsovie). Stolica Generalnej Guberni Warszawskiej, czyli Polski, ważny węzeł kolejowy, leży po lewej stronie Wisły, na wysokim, stromo opadającym ku rzece brzegu doliny (120—130 stóp), która ma w tym miejscu od ‘A do ‘A mili szerokości i stopniowo przechodzi na zachodzie w rozległą falistą równinę. Miasto liczy 872 500 mieszkańców, w tym 15 000 protestantów, 300 000 Żydów i liczną załogę garnizonu. Jest ośrodkiem życia intelektualnego w Polsce, a charakter miasta o wiele bardziej przypomina miasta Europy Zachodniej niż Rosję. Jest siedzibą generała-gubematora Warszawy, gubernatora cywilnego, arcybiskupów Kościołów rzymsko— i grekokatolickiego, komendanta okręgu wojskowego miasta Warszawy oraz 15, 19 i 23 korpusu armii; mieści się tu również rosyjski uniwersytet i rosyjska wyższa szkoła nauk technicznych. Miasto, które jest podzielone na 12 „uczastków”, czyli okręgów policyjnych (włącznie z Pragą), składa się ze Starego Miasta, Nowego Miasta rozciągającego się w kierunku na pomoc. Woli, Mokotowa i kilku innych przedmieść.

Na prawym brzegu Wisły rozciąga się Praga. Rzekę przecinają trzy mosty. Ulice tętnią życiem; główne centrum handlowe ciągnie się wzdłuż ulic Marszałkowskiej i Krakowskiego Przedmieścia. Całe dzielnice miasta są zamieszkałe przez ludność żydowską, której brak dbałości o osobistą higienę stał się już wręcz przysłowiowy. Warszawa jest silnym ośrodkiem przemysłu (przemysł maszynowy, wyroby z drewna, skóry i wyroby tytoniowe) i prowadzi ożywiony handel”.[78]

Gdyby piekielna machina rosyjskiego rządu kiedykolwiek działała zgodnie ze swoim przeznaczeniem, przyszłość Polaków, a także wszystkich innych mniejszości, przedstawiałaby się niewątpliwie zupełnie beznadziejnie. Jednak na szczęście dla nich miała ona kilka istotnych wad konstrukcyjnych. Przepaść, jaka oddzielała wolę autokraty od sposobów wcielania tej woli w życie, była równie rozległa jak samo cesarstwo. Życie stawało się do zniesienia dzięki połączeniu nieskuteczności w działaniu ze zmiennością kaprysu i resztkami chrześcijańskiego sposobu myślenia. Zwłaszcza na niższych szczeblach biurokracja była rozkosznie skorumpowana. Można było liczyć na pobłażliwość inspektorów w egzekwowaniu obowiązujących przepisów, jeśli tylko w polu widzenia nie pojawiał się naczelny inspektor. Na obowiązek służby w polskich guberniach, pośród wrogo nastawionej ludności, patrzono z obrzydzeniem. Ludzie ambitni szybko wracali do stolicy. Maruderzy i opieszalcy prędko uczyli się łatwego życia. Chociaż w sensie geograficznym Warszawa nie jest zbyt odległa od Petersburga, z administracyjnego punktu widzenia niewątpliwie zaliczała się do tzw. głuchej prowincji — w sposób niewytłumaczalny „głuchej” na głos cara. W całkowicie scentralizowanym cesarstwie jedno jedyne niesprawne ogniwo w łańcuchu rozkazów mogło wystarczyć do sparaliżowania całego działania. Urzędnicy, których jedynym zajęciem było interpretowanie zarządzeń, często interpretowali je w sposób dość ekscentryczny —jako wyraz swojej własnej osobowości — lub też zupełnie je ignorowali. Decyzje będące skutkiem czyjegoś kaprysu można było spotkać w każdej możliwej dziedzinie. Skrajna pobłażliwość była czymś równie częstym, co skrajna brutalność. Wśród warstw piastujących odpowiedzialne stanowiska wciąż pozostawały żywe wartości chrześcijańskie. Poczynając od cara, w dół aż po najskromniejszego urzędnika, polityczny obowiązek rygorystycznego przestrzegania przepisów pozostawał w ostrym konflikcie z chrześcijańskim obowiązkiem okazywania łaski i przebaczenia. Sędziowie, którzy ferowali mające stanowić przykład dla innych wyroki w sprawach wytaczanych przywódcom buntów i spisków, często łagodzili lub anulowali kary wymierzane wspólnikom oskarżonych. Żołnierze, którym kazano traktować rebeliantów i zdrajców z krwawą bezwzględnością, bywali jednocześnie nagradzani za czyny wielkoduszne i pełne poświęcenia.

Z przyczyn nie znanych zwykłemu obywatelowi jeden urzędnik mówił „tak” tam, gdzie inny mówił „nie”. Tak wyglądał wieczny rosyjski paradoks. Autokracja znajdowała usprawiedliwienie i rację trwania w zwalczaniu tych samych przywar, do których zachęcała i które paraliżowały jej działanie. Było to koło zbyt błędne, aby można je było łatwo przerwać. A jednak carat nie był ani tak monstrualny, ani tak konsekwentny, jak to mogłaby sugerować reputacja, którą zaczął się cieszyć w późniejszym okresie. Chociaż bywał zdolny do bezsensownego okrucieństwa, w praktyce okazywał się bardziej ludzki i bardziej łagodny od wielu rządów, którymi może się pochwalić wiek dwudziesty.

Z drugiej strony jednak, nie można nie doceniać negatywnej potęgi cesarstwa rosyjskiego. Mimo że car nie potrafił rządzić swoimi polskimi prowincjami tak harmonijnie, jak by sobie tego mógł życzyć, to z całą łatwością powstrzymywał wszystkich innych od wszelkich prób ingerencji. Siła odmowy była nieograniczona i bardzo skuteczna w działaniu. Armii, policji, granic, cenzorów, fortyfikacji i więzień nie utrzymywano jedynie na pokaz. Na froncie wewnętrznym wszystkie spiski i powstania na przestrzeni półtora wieku tłumiono bez większych trudności. Natomiast na froncie międzynarodowym można było czerpać ogromne korzyści z tradycyjnej roli cara jako bojownika praworządności. Żaden z europejskich monarchów nie wplątałby się nierozważnie w konflikt z potężnym imperium, którego brutalna siła stanowiła gwarancję międzynarodowego prawa i porządku. Dopóki mocarstwa rozbiorowe trzymały wspólny front, Sprawa Polska nie mogła zostać poruszona. Protesty dyplomatyczne można było uprzejmie odsuwać na bok. Sami z siebie, Polacy nie mieli żadnych możliwości przeprowadzenia znaczących zmian. W Rosji natomiast nie zmieniało się nic, dopóki nie pojawił się bodziec w postaci zagrożenia z zewnątrz. Reformy Aleksandra II sprowokowała kampania krymska Brytyjczyków i Francuzów. Rewolucję 1905 roku i ustanowioną w jej następstwie Dumę umożliwiły zwycięstwa Japończyków w Mandżurii. To Niemcy ostatecznie wypędzili carską władzę z polskich prowincji w latach 1915—16, a w roku następnym pchnęli poddanych cara ku rewolucji.

Żadna miara postępu społecznego czy gospodarczego nie była w stanie zmienić sytuacji politycznej. W miarę upływu XIX wieku udział rosyjskiej Polski w bogactwach i rozwoju cesarstwa szybko wzrastał. Uprzemysłowienie i urbanizacja zaczęły się tu o wiele wcześniej niż w centralnej Rosji. W roku 1914 Warszawa liczyła już 900 000 mieszkańców, Łódź — 230 000, Wilno — 193 000, Sosnowiec — 100 000. Po roku 1830, gdy usunięto wewnętrzne bariery celne, polscy producenci uzyskali dostęp do rozległego rosyjskiego rynku. Od roku 1864, czyli od momentu ostatecznego zniesienia pańszczyzny, masy ludności wiejskiej mogły się swobodnie przenosić do miast. Pojawiła się miejska klasa pracująca, a wraz z nią zaczątki burżuazji z silnymi powiązaniami niemieckimi i żydowskimi. Obie te klasy liczyły teraz jedną trzecią ogółu ludności. Nowe grupy społeczne zaczęły tworzyć nowe partie polityczne — zarówno legalne, jak i nielegalne. Wydarzeń tych jednak nie można żadną miarą uznać za „kroki na drodze do niepodległości”. Mikołaj II nie był ani trochę bardziej skłonny pozwolić Polakom na secesję niż Mikołaj I.

Polacy zaś w Rosji roku 1914 nie dysponowali żadnymi skuteczniejszymi środkami do przeprowadzenia własnych roszczeń niż w roku 1814. To nie postęp, ale wojna światowa przełamała władzę Rosji nad Polską.

Pomimo swych oczywistych wad carat nie prowadził polityki nadmiernej dyskryminacji w stosunku do polskich obywateli. W oczach polskich był oczywiście w najwyższym stopniu „antypolski” — dokładnie tak samo, jak był „antysemicki” w oczach Żydów czy „antyukraiński” w oczach Ukraińców. Znaczy to jednak tylko tyle, że na wszystkie przejawy niezależnej woli reagował tym samym bezwzględnym sprzeciwem. Do moskiewskiej tradycji należało oczywiście i to, aby najgorzej traktować samych Rosjan. Mówiąc słowami Mickiewicza, „klątwa ludom, co swoje mordują proroki”[79]. Carat dokładał wszelkich wysiłków, aby swój własny naród ciemiężyć najdotkliwiej. Żaden Polak, Żyd czy Ukrainiec nie mógł twierdzić, że traktowano go z większą surowością niż rewolucjonistów, sekciarzy czy spiskowców wywodzących się z ogółu populacji rosyjskiej. Jest prawdą, że Polacy nie dostawali żadnej odpowiedzi na wysuwane przez siebie żądania niepodległościowe. Ale jest także prawdą, że mieli swój udział tak w dostatkach, jak i w cierpieniach będących do podziału w danym momencie. Inne były ich oczekiwania, a inne obiektywne trudności. Niestety, carat nie dbał o spełnienie oczekiwań.

Oczywiście, w końcu nadszedł moment, w którym próby wcielenia dawnych prowincji polskich do Rosji poniosły chlubną porażkę. Integracja polityczna nie prowadziła do asymilacji społecznej. Przeciwnie —jej skutkiem była rosnąca polaryzacja społeczeństwa. W odróżnieniu od sytuacji, jaka panowała przed 1871 r. w Austrii czy Prusach, gdzie dobry obywatel mógł pogodzić własny polski patriotyzm z lojalnością wobec Habsburgów czy Hohenzollernów, w Rosji ludzi zmuszano do dokonania wyboru między sprzecznymi lojalnościami. Każdy, kto w dalszym ciągu mówił po polsku, wyznawał religię katolicką i utrzymywał więzi z polskimi przyjaciółmi, automatycznie stawał się podejrzany w oczach władz politycznych. Aby im dowieść, że zasługuje na ich zaufanie, i aby zakwalifikować się jako kandydat do objęcia odpowiedzialnego stanowiska, Polak musiał porzucić ojczysty język, nawet w domu rodzinnym, odrzucić katolicyzm czy judaizm, przyjmując prawosławie, oraz wyrzec się krewnych i przyjaciół. W takiej atmosferze Rosjanie i Polacy byli nieuchronnie zmuszani do życia we wzajemnym odseparowaniu. Kontakty społeczne między obiema narodowościami stopniowo się kurczyły. W Warszawie czy w Wilnie, a nawet w mniejszych ośrodkach,

Polacy trzymali się własnego środowiska. Tworzyli własne zamknięte kręgi, prowadzili ze sobą własne interesy, zakładali własne tajne stowarzyszenia. Ich dzieci zawierały małżeńskie związki między sobą i z niechęcią patrzono na wszystkich, którzy odważali się łamać niepisane prawa narodowej solidarności. Okoliczności skazały ich na miłość do własnej ojczyzny i nienawiść do władców. Całym sercem i całą duszą udawali, że Rosja nie istnieje.

Trudno jest wytłumaczyć komuś, kto nigdy nie doświadczył życia w podobnych warunkach, czym właściwie była Rosja dla owych zniechęconych pokoleń Polaków. Współcześni pisarze często dawali wyraz temu trudnemu położeniu za pośrednictwem metafor i wyrazistych obrazów czynnego ucisku, które nie zawsze mogą być pojmowane dosłownie. Otrzymawszy nauczkę w postaci kolejnych powstań, centralny rząd w Petersburgu w coraz większym stopniu starał się nie tyle na modę pruską zmusić Polaków do uległości, ile raczej wyczerpać i znużyć, pozbawiając ich wszelkich zasobów duchowych i kulturalnych, które sprawiają, że ludzkie życie staje się możliwe do zniesienia. W granicach autokratycznego cesarstwa liczącego 150 milionów ludzi, które w coraz większym stopniu musiało się zajmować tłumieniem niepokojów w samym sercu rosyjskiej ziemi, 15 milionów Polaków nie mogło liczyć na to, że uda się im znaleźć posłuch dla własnych odśrodkowych interesów. Ich opór miał zostać stłumiony nie za pomocą kuł i batogów z wołowej skóry, ale na drodze duchowych ograniczeń, urzędowego ostracyzmu i „wewnętrznego wygnania”. Była to w znacznej mierze wojna psychologiczna, a nie fizyczna. Najdłuższe konfrontacje miały miejsce nie wśród tumultu barykad, ale w ciszy prywatnych ludzkich sumień. Tak wyglądała owa wysoce zwodnicza sytuacja, która kazała Piłsudskiemu nazwać Rosję „azjatycką bestią ukrytą pod europejską maską”. Nieco później jeden z następców Piłsudskiego, marszałek Śmigły—Rydz, obawiając się konieczności wyboru między poddaniem się Rosji lub Niemcom, jasno sformułował swoją opinię. Była to opinia oparta na znajomości rosyjskiego świata, w którym większość Polaków dorastała, z jaką wielu z nich skłonnych byłoby się zgodzić. „Niemcy zniszczą nasze ciało”, powiedział, „Rosjanie zniszczą naszą duszę”[80].

Nastrojem przeważającym w rosyjskiej Polsce był więc nastrój samotności, pustki i frustracji. Dla rządu w Petersburgu problemy „Priwislinja”, z jego wiecznymi krzywdami i nieuleczalną niebłagonadiożnostją, nie miały większego znaczenia. Dla Polaków Rosja była pustynią, gdzie wołanie o to, co było im drogie, nigdy nie zasłużyło sobie na uwagę. Podróżując w 1825 r. przez tereny południowej Rosji, Adam Mickiewicz odnalazł obraz, który stał się dokładnym wyrazem tych uczuć:

Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu,

Wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi;

Śród fali łąk szumiących, śród kwiatów powodzi,

Omijam koralowe ostrowy burzanu.

Już mrok zapada, nigdzie drogi ni kurhanu;

Patrzę w niebo, gwiazd szukam, przewodniczek łodzi;

Tam z dala błyszczy obłok? tam jutrzenka wschodzi?

To błyszczy Dniestr, to weszła lampa Akermanu.

Stójmy! —jak cicho! — słyszę ciągnące żurawie,

Których by nie dościgły źrenice sokoła;

Słyszę, kędy się motyl kołysa na trawie,

Kędy wąż śliską piersią dotyka się zioła.

W takiej ciszy! — tak ucho natężam ciekawie,

Że słyszałbym głos z Litwy. — Jedźmy, nikt nie woła[81].

Rosja rzadko pozwalała Polakom usłyszeć choćby echo tego, co chcieliby usłyszeć. Dla nich była pod wieloma względami pustynią.

Wśród ogółu Rosjan sprawa Polski wciąż budziła niewiele współczucia. W okresie wielkiego wieku literatury rosyjskiej, który poprzedził rewolucję, często odwoływano się do polskich wątków, ale niewiele z tych komentarzy miało pochlebny charakter. Patologiczna nienawiść Dostojewskiego do Polaków niewątpliwie była w swej zjadliwości czymś wyjątkowym. A jednak znalazła niejedno odbicie w opiniach wyrażanych przez jego literackich współbraci. W Annie Kareninie Tołstoj użył swego protagonisty Karenina, aby za jego pośrednictwem wyrazić stanowisko przeważające wśród wykształconej części społeczeństwa rosyjskiego ówczesnej epoki. „Polacy”, powiedział Karenin, zupełnie tak jakby informował swoich słuchaczy o jakimś mało znanym fakcie, „nie są Rosjanami, ale teraz, kiedy zostali członkami naszego narodu, dla swojego własnego dobra powinni się zrusyfikować”. Trzeba było naprawdę wybitnego umysłu, aby się przebić przez grubą pokrywę tak potężnej ignorancji i samozadowolenia i pod spokojną powierzchnią polskich prowincji w Rosji dostrzec pokłady frustracji, pogardy i nienawiści. Aleksander Blok, ten najbardziej rosyjski ze wszystkich rosyjskich poetów, autor Scytów i Dwunastu, był jednym z nielicznych, którzy poznali Polskę i którym udało się zrozumieć Polaków. Ojciec poety, Aleksander Lwowicz Błok, był profesorem prawa publicznego na rosyjskim uniwersytecie w Warszawie i kiedy zmarł w listopadzie 1909 roku, syn sumiennie wyruszył w podróż z Moskwy, aby wziąć udział w pogrzebie. Ta zimowa podróż na „podwórko Rosji”, do tego „zapomnianego przez Boga i rozdartego ranami kraju”, „przytłoczonego ciężarem obrazy i wprzęgniętego w jarzmo zuchwałej przemocy”, wycisnęła na nim trwałe piętno i stała się bezpośrednią inspiracją wiersza Wozmiezdije (Odwet):

Szyny, żandarmi, na przystankach

Latarnie, szwargot, pejsy długie —

I oto w chorym mżeniu ranka

Polska — podwórko Rosji drugie…

Tu zemsta każdy kąt przenika —

Chimera rozjuszona bólem.

I zemstą posąg Kopernika

Tchnie, zapatrzony w pustą kulę…

„Zemsta!” — w żelazie zimnym dzwoni,

Dygocze echem nad Warszawą (…)[82]

W niecałe sześć lat po podróży Błoka do Warszawy miasto zostało zdobyte przez wojska niemieckie. Zabór rosyjski został unicestwiony nie przez zemstę Polaków, lecz za sprawą wojny światowej.




Загрузка...