Sceptycy mogliby się zapewne zastanawiać, czy współczesne społeczeństwo polskie jest odpowiednim przedmiotem badań naukowych. W epoce, w której Polska na przemian istniała i nie istniała, w której zniszczeniu uległa większość polskich instytucji, w której potomkowie społeczeństwa okresu przedrozbiorowego zmieszali się ze społecznościami państw rozbiorowych, w której liczne sektory ludności odrzucały wszelkie poczucie polskiej tożsamości, trudno jest wyodrębnić takie zjawiska socjologiczne, które odnosiłyby się wyłącznie do ludności polskiej. Można opisywać warunki życia polskojęzycznego elementu w obrębie struktur społecznych Prus, Rosji czy Austrii, natomiast nie da się opisać żadnego organicznego procesu społecznego, który byłby specyficznie polski. Nie znaczy to, że brakuje historyków zajmujących się historią społeczną Polski. Sytuacja przypomina pod tym względem słynną Ligę Rudych Conan Doyle’a: oto z poduszczenia jakiegoś niewidzialnego rudowłosego orędownika stada rudych badaczy pojawiają się w Muzeum Brytyjskim, aby godzinami wypisywać z Wielkiej Encyklopedii Brytyjskiej wiadomości na temat rudych. Można podjąć tego rodzaju ćwiczenie, ale uzyskane wiadomości mają ograniczoną wartość — dla wszystkich, z wyjątkiem rudych.
Oczywiście, powtarzające się w latach 1772—1945 drastyczne zmiany bazy społecznej polskich ziem musiały wpłynąć na niezwykłe rozczłonkowanie tego przedmiotu. Nie kończące się rozbiory, aneksje, zmiany granic; masowa śmiertelność, deportacje i przesiedlenia; efemeryczna natura pojawiających się i znikających państw — wszystko to sprawiło, że termin „polskie społeczeństwo” co chwilę odnosił się do innego zbioru jednostek. Nawet jeśli historyk przyjmie założenie, że społeczeństwo polskie istniało jako spójny organizm, musi przyznać, że ten organizm składał się z licznych odrębnych komórek, które dzieliły się i nawzajem ze sobą zlewały, łączyły i znów oddalały bez żadnych dających się wyodrębnić prostych regularności. Porwane nici świadczące o braku ciągłości są równie dobrze widoczne, co łańcuchy ciągłości. Interwencje z zewnątrz wywierały mocniejszą presję w kierunku zmian niż działające autonomicznie wewnętrzne siły narodowych procesów społecznych. W tej części świata historia zachowywała się przez ostatnie przeszło dwieście lat jak gigantyczna maszynka do mięsa, mieląca swą nieszczęsną ludzką zawartość i narzucająca jej nowe układy i kombinacje bez żadnych względów dla ludzkich wrodzonych chęci i predylekcji. Społeczeństwo polskie, które ostatecznie wyłoniło się w 1945 r., mało przypominało dawne pięć stanów „demokracji szlacheckiej”, jakie znalazły się w trybach tej maszyny pod koniec XVIII wieku. Zasadnicze przemiany, jakie nastąpiły w tym okresie — zagłada dawnych stanów, powstanie nowych klas społecznych i, w czasach najnowszych, wytworzenie społeczeństwa bezklasowego — dokonywały się w sposób wyrywkowy i nie powiązany. Ostateczny wynik jest jednak oczywisty. Wielonarodowościowe, wielojęzyczne, wielowarstwowe społeczeństwo dawnej Rzeczypospolitej, rządzonej przez szlachecki polski „naród”, zostało na przestrzeni pięciu czy sześciu pokoleń przekształcone w społeczeństwo o wiele bardziej homogeniczne,. w którym „lud” — szerokie masy robotników i chłopów — został wyniesiony na pozycje pozornej supremacji[135].
Polska demografia cierpi na tę samą chorobę, która atakuje całą historię społeczną Polski. Dane statystyczne gromadzi się na podstawie kilku różnych regionalnych źródeł i przegrupowuje w kategorie, które są w sposób rażący ahistoryczne. Szerzą się terytorialne anachronizmy. Współcześni demografowie polscy często zakładają, że ziemie wschodnie leżące za Bugiem nie wchodzą w zakres ich właściwych historycznych rozważań, traktując jednocześnie ludność Ziem Zachodnich PRL tak, jak gdyby zawsze była ona częścią polskiego społeczeństwa. Rzadko można mieć pewność, że porównywane są ze sobą rzeczy, które istotnie mogą stanowić przedmiot porównań i — nawet jeśli tak jest — że owe porównania mają jakąkolwiek wartość historyczną. Tworząc na użytek swoich badań spójne i jednorodne kategorie, bez których istotnie wszystkie podawane przez nich informacje statystyczne byłyby pozbawione wartości, demografowie zadają kłam najistotniejszemu faktowi dotyczącemu współczesnego polskiego społeczeństwa, a mianowicie, że przez większość czasu nie stanowiło ono jednolitej całości. Naukowa dokładność pozostaje w bezpośrednim konflikcie z rzeczywistością historyczną.
Wzrost liczby ludności na ziemiach polskich od czasu rozbiorów nie jest łatwy do wyliczenia[136]. W 1772 r., w chwili pierwszego rozbioru, Polska i Litwa liczyły około 14 milionów mieszkańców. W r. 1795, w czasie drugiego rozbioru, na znacznie zmniejszonym obszarze mieszkało zaledwie 6 milionów. W XIX w. liczba ludności trzech zaborów — Królestwa Kongresowego, Wielkiego Księstwa Poznańskiego i Galicji — zwiększyła się z 8,3 miliona w r. 1820 do 23,7 miliona w r. 1914. Obliczenia oparte na danych z obszaru Drugiej Rzeczypospolitej wskazują spadek o 4,6 miliona: z 30,9 do 26,3 miliona w latach 1914—19, wzrost o 9 milionów, do 35 milionów, w okresie międzywojennym, a następnie kolejny spadek o ponad 6 milionów w okresie do roku 1945. W Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej liczba ludności wzrosła z 23,9 miliona w 1946 r. do 32,8 miliona w 1976 r. Jeśli założyć, że liczby pochodzące z różnych źródeł są porównywalne, można dojść do pewnych zaskakujących wniosków. Po pierwsze, mimo masowej zagłady Żydów w latach 1941—44 straty, jakie podczas I wojny światowej poniosła rodzima ludność na skutek śmierci i deportacji (14,9%), były niewiele mniejsze niż te, które pociągnęła za sobą II wojna światowa (17,4%). Po drugie, straty wojenne, sięgające na przestrzeni XX wieku 11 milionów, nieznacznie tylko przewyższają przyrost naturalny krótkiego okresu dwudziestolecia międzywojennego. Po trzecie, mimo strat przyrost naturalny polskojęzycznej ludności, której liczba w ciągu dwóch stuleci od czasu pierwszego rozbioru powiększyła się z około 8 milionów w r. 1772 do mniej więcej 35 milionów w chwili obecnej, dotrzymywał kroku przeciętnej europejskiej.
Gęstość zaludnienia stwarza równie zawiłe problemy. W starej Rzeczypospolitej w 1772 r. wyrażała się ona liczbą 19,1 na km2. W w. XIX wzrosła na terenie Księstwa Poznańskiego z 30 osób na km2 w r. 1820 do 72 osób na km2 w r. 1910; w Galicji z 50 na 104, a w Królestwie Kongresowym — z 27 na 93. Biorąc łączne dane dla wszystkich trzech zaborów w tym samym okresie, wzrosła ona z 35,4 do 94,8 osób na km2. Przed wybuchem I wojny światowej ziemie polskie były pod tym względem podobne do terenów cesarstwa niemieckiego (104,2 osób na km2), plasując się na poziomie średnim między najgęściej zaludnionymi Wyspami Brytyjskimi (132 osoby na km2) a najrzadziej zaludnionymi obszarami europejskiej części cesarstwa rosyjskiego (21 osób na km2). Do roku 1939 gęstość zaludnienia w Drugiej Rzeczypospolitej spadła do 90 na skutek przyłączenia słabo zaludnionych wschodnich prowincji. W 1971 r. w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej wyniosła po włączeniu terenów zachodnich 105 osób na km2, czyli nieco więcej niż we Francji (94), natomiast znacznie mniej niż we Włoszech (180), Wielkiej Brytanii (228) czy Niemczech Zachodnich (239).
Jako kraj w przeważającej mierze katolicki, Polska w pewnych okresach słynęła z wyjątkowo wysokiego przyrostu naturalnego. W rzeczywistości opinii tej nie potwierdzają dostępne statystyki; można sobie też łatwo wyobrazić powody, dla których protestanckie źródła w Prusach rozpowszechniały ten mit. Tempo urodzeń podlegało znacznym i ciągłym zmianom. Pod koniec XIX wieku wysoki wskaźnik urodzeń (43,5%) był niwelowany przez niezwykle wysoki wskaźnik śmiertelności (26%). Przeciętna wieku nie przekraczała 40 lat. Biorąc pod uwagę całe stulecie, wskaźnik urodzeń na ziemiach polskich wynosił 0,75 i był niższy niż w Niemczech (0,85), Wielkiej Brytanii (0,93) czy Rosji (1,06). Przyrost naturalny wśród katolickich Polaków był niższy niż wśród Żydów i Ukraińców. W XX wieku wyjątkowe eksplozje demograficzne, mające zrównoważyć straty wojenne, trwały jedynie przez krótkie okresy. Dwukrotnie przyrost naturalny przekroczył o 100% średnią europejską: 14,3% w latach 1921—38 i 19% w latach 1946—56. Po II wojnie światowej gwałtownie się zwiększył, przekraczając 30% i na krótko zbliżając się do poziomu sprzed 50 lat; ale w latach sześćdziesiątych zaczął szybko spadać. Jak wiele innych krajów Europy, Polska przechodziła więc kolejne fazy „wyżu” i „niżu” demograficznego.
Przez cały okres historii nowożytnej, aż do wybuchu II wojny światowej, ludność Polski w przeważającej mierze trudniła się rolnictwem. Liczba mieszkańców miast w okresie trzeciego rozbioru oceniana na najwyżej 10%, w roku 1900 osiągnęła 18%; według spisu z 1931 r. — 27,4%, a według pierwszego powojennego spisu z 1946 r. — 31,8%. Polska pozostawała pod tym względem w tyle nie tylko za krajami zachodniej Europy, ale także za Czechosłowacją (65% w 1931 r.) czy nawet Związkiem Radzieckim (33% w 1939 r.).
Statystyki danych etnicznych są szczególnie podejrzane. Tam gdzie nierozerwalnie łączą się ze sobą pokrewieństwo rasowe, religia i język, nie może istnieć żadna rzetelna definicja „etniczności”. Na terenach mieszanego osadnictwa — zwłaszcza na peryferiach wschodnich i zachodnich — mieszane małżeństwa były na porządku dziennym, a rodziny dwujęzyczne i dwureligijne nie należały do rzadkości. Ludzie poddawani spisom z reguły udzielali za każdym razem innej odpowiedzi. Mimo to można śmiało stwierdzić, że począwszy od XVII wieku, element polski stale umacniał swoją pozycję wśród ogółu ludności. Z około 40% w r. 1650 liczba Polaków wzrosła w 1791 r. do 50% ogółu, w r. 1900 — do 65% (według kryterium języka); do 68,9% w r. 1931, do 88,6% w r. 1946 i wreszcie do 98,7% w r. 1951. Polska Rzeczpospolita Ludowa[137] jest — wyjątkowo — w przeważającej większości polska[138].
Eliminacja stanu szlacheckiego dokonała się przez stopniowe anulowanie jego prawnych przywilejów. W Galicji ograniczona liczba rodzin polskich senatorów została włączona w szeregi szlachty cesarstwa austriackiego. Rody Lanckorońskich, Gołuchowskich, Tarnowskich, Potockich, Czartoryskich, Lubomirskich i innych o podobnym statusie społecznym zachowały dawne przywileje do końca XIX wieku. Także na terenie Prus właściciele ziemscy reprezentujący stan szlachecki uzyskali prawo rejestracji swoich tytułów i bez większych trudności przystosowali się do nowych warunków. Jedynie w Rosji władze zastosowały metody czynnej represji w stosunku do stanu, który uważały za nieuleczalnie wrogo nastawiony do caratu. Kolejne rejestracje — w r. 1800, w r. 1818 na Litwie i w r. 1856 w Królestwie Kongresowym — stały się okazją do usunięcia tysięcy polskich rodzin ze spisów szlacheckich. Tak samo kończyły się konfiskaty, rekwizycje i akcje odwetowe, jakie nieuchronnie następowały po każdym z powstań. W roku 1864 co najmniej 80% stanu szlacheckiego było już skutecznie declassés. Jedynie najbogatszym i mogącym się wykazać najlepszymi koneksjami pozwolono przyłączyć się do rosyjskiego dworianstwa. Przechodząc w jego szeregi, często przyjmowali nowy, rosyjski styl życia, który wymagał od nich ścisłego konformizmu politycznego i służby władzom i, przynajmniej do roku 1864, dopuszczał takie praktyki jak handel chłopami pańszczyźnianymi. We wszystkich zaborach najdotkliwiej ucierpiała liczna drobna szlachta. Ustalono, że w ostatnich latach istnienia Królestwa Kongresowego jedna czwarta zaścianków żyła na poziomie niższym od poziomu życia przeciętnego chłopa pańszczyźnianego. Utraciwszy wszelki status prawny, część spośród resztek owego stanu, który niegdyś nadawał ton życiu dawnej Rzeczypospolitej, z psim uporem trzymała się życia na wsi, podczas gdy inni przenosili się do miast, gdzie przechodzili do rzemiosła, służby państwowej, handlu lub wolnych zawodów; wielu tonęło bez śladu, roztapiając się wśród chłopstwa lub klasy pracującej. W r. 1921 konstytucja marcowa Drugiej Rzeczypospolitej formalnie zniosła stan szlachecki. Szlacheckie rody o „odwiecznej” genealogii — takie, które otrzymały od rządów mocarstw rozbiorowych tytuły „hrabiów” i „baronów” — utraciły wszelkie podstawy roszczeń do odrębnego statusu prawnego. (Patrz Rys. C).
Rys. C. Proces powstawania klas społecznych w XIX wieku
Zniesienie stanu szlacheckiego oraz jego przywilejów prawnych nie doprowadziło do całkowitego unicestwienia wielkiej własności ziemskiej, wpływów politycznych i statusu społecznego dawnych rodów szlacheckich. Największą siłę przetrwania wykazywały najpotężniejsze magnackie rody. W egalitarystycznej atmosferze Drugiej Rzeczypospolitej śmiesznie było zwracać się do jakiegoś Radziwiłła czy Zamoyskiego per „proszę pana”, „panie poruczniku” czy coś w tym rodzaju, ale też nie miało sensu zbytnie udawanie, że magnatów istotnie zredukowano do poziomu zwykłych obywateli. Jeszcze w 1919 roku w rozmowie z Sir Haroldem Nicolsonem podczas konferencji pokojowej w Paryżu Józef Potocki wyrażał się o swoim premierze, Ignacym Paderewskim, w sposób wysoce protekcjonalny: „Tak, wybitny człowiek, bardzo wybitny. Czy pan uwierzy, że on się urodził w jednej z moich wiosek? W Kuryłówce, mówiąc dokładniej. A jednak kiedy z nim rozmawiam, zawsze odnoszę wrażenie, że mówię do kogoś równego sobie…”[139] Bo Radziwiłłowie, Potoccy i reszta ludzi ich pokroju wciąż byli wyjątkowi pod każdym względem. Natomiast większość szlachty szybko wtapiała się w ogół społeczeństwa. Parcelacja wgryzała się w ich majątki. Własność ziemska jako źródło dochodu z wolna chyliła się ku upadkowi. Przedstawiciele młodego pokolenia brali się do prowadzenia interesów, wybierali wolne zawody, politykę lub służbę państwową, wstępowali do wojska. Druga wojna światowa dopełniła procesu, który toczył się już od dawna. Prowincje wschodnie, w których koncentrowały się największe majątki, zostały przyłączone do Związku Radzieckiego. W Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej reforma rolna z 1946 r. zakończyła się powszechnym rozdziałem ziemi. Dziś szlachcicem jest każdy i nikt.
Dawne mieszczaństwo zostało nie tyle zniszczone, ile przytłoczone. Reformy Sejmu Czteroletniego były wymierzone w drobną własność ziemską, której upadek postępował już od dwustu lat. Po rozbiorach Gdańsk (do r. 1815) i Kraków (do r. 1846) były jedynymi miastami, które mogły się nadal cieszyć choćby częścią dawnych przywilejów i zachować w ten sposób ów szczególny status prawny, dzięki któremu zrodziły się fortuny bogatych mieszczan. W Królestwie Kongresowym statuty miejskie zachowały moc prawną do lat 1869—70, kiedy to wprowadzono rosyjskie obyczaje, a wiele małych miasteczek całkowicie utraciło prawa miejskie. Na przestrzeni XIX wieku życie w miastach zmieniło się nie do poznania na skutek szybkiego rozwoju nowych przemysłowych miast czy przedmieść, których mieszkańcy żyli i pracowali, nawet nie wspominając starego ładu.
Mimo to przetrwały niektóre z dawnych instytucji. Zachowała się gildia — dogodny sposób organizacji systemu podatków handlowych. Nadal działały cechy reprezentujące interesy tych spośród dawnych rzemiosł, których nie zniweczyły nowe obyczaje zatrudniania masowej siły roboczej; zostały one ostatecznie zniesione dopiero w 1948 roku. Przejście od stanu mieszczańskiego, który określał zestaw szczególnych przywilejów prawnych, w szeregi burżuazji, którą określała szczególna funkcja społeczna i gospodarcza, w większości przypadków przebiegało niepostrzeżenie. To, czy mówiąc o sobie lub o własnych przyjaciołach, używało się określenia „mieszczanin” czy też „burżuj”, zależało wyłącznie od tego, czy chciało się być bardziej czy mniej uprzejmym.
Społeczność żydowską, która za czasów starej Rzeczypospolitej cieszyła się praktycznie pod wszystkimi względami statusem autonomicznej warstwy społecznej, teraz podporządkowano odrębnym systemom prawodawczym poszczególnych mocarstw rozbiorowych, co sprawiło, że społeczność ta zmieniła się nie do poznania. Do końca I wojny światowej zdążyła utracić odrębną tożsamość religijną! przywileje prawne, a najróżniejsze wydarzenia o charakterze społecznym, gospodarczym, kulturalnym i politycznym dokonały jej całkowitego rozbicia.
Proces wyzwalania chłopów pańszczyźnianych przebiegał na przestrzeni mniej więcej sześćdziesięciu lat obejmujących pierwszą połowę XIX wieku[140].
Postępował etapami, za sprawą różnych decyzji podejmowanych przez różne władze pod wpływem różnych motywów i był przeprowadzany różnymi metodami, z których każda miała swoje wady i swoje zalety. Jedna z tych metod, zastosowana po raz pierwszy w 1807 roku pod auspicjami Francji na terenie Księstwa Warszawskiego i w Prusach, polegała na tym, że po prostu stwierdzono, iż wszyscy są równi w obliczu prawa. Teoretycznie stwierdzenie takie stawiało chłopa na równi z jego panem. W praktyce, utrzymując prawo pana do posiadania ziemi oraz podkreślając, że nowe stosunki między panem a dzierżawcą ustalane są na mocy kontraktu, narażało chłopa na nowe formy ucisku. Odtąd chłop, który odmówił przyjęcia warunków pracy lub dzierżawy zaproponowanych przez pana, stawał wraz z rodziną w obliczu groźby eksmisji, braku dachu nad głową i nędzy. Podobnie jak podczas dalszych etapów znoszenia poddaństwa, można było znaleźć pretekst do zupełnego oczyszczenia ziem dworskich z chłopskich rodzin. Tego rodzaju „rugi” były dla chłopów postrachem i zniechęcały większość z nich do upierania się przy nowo uzyskanych swobodach. Tak więc przeważna część egalitarystycznych pomysłów pozostała wyłącznie martwą literą prawa. Zastrzeżona prawem wolność .osobista nie pociągała za sobą wolności gospodarczej. Kolejna metoda, zwana oczynszowaniem, zmierzała do przekształcenia dawnej daniny w formie pracy na polu pana w czynsz pieniężny, co miało zrównać dworskie majątki z ziemiami uprawianymi przez wolnych chłopów. Po raz pierwszy metodę tę zastosowano pod koniec XVIII wieku na terenach majątków miejskich należących do miasta Poznania oraz w latyfundiach Zamoyskich, Myszkowskich i Potockich; potem wprowadzono tę formę w Prusach, Królestwie Kongresowym i Rzeczypospolitej Krakowskiej. Na nieszczęście (z punktu widzenia chłopów), towarzyszyły jej zazwyczaj tzw. regulacje, na mocy których część posiadłości chłopskich była oddawana panu bez żadnej rekompensaty, wraz z prawem wolnego użytkowania lasów, pastwisk i wiejskich młynów. W ten sposób chłopa wrzucano na głęboką wodę gospodarki opartej na pieniądzu — wraz ze wszystkimi jej zaletami i niebezpieczeństwami. Jednocześnie zaś nie nabywał on prawa do posiadania ziemi.
Mogło się łatwo okazać, że zadanie zapracowania na czynsz i utrzymania rodziny ze zmniejszonej działki jest o wiele cięższe niż wywiązanie się z obowiązków nakładanych dawniej przez pańszczyznę. Tak więc na początku XIX wieku było już rzeczą powszechnie uznawaną, że zniesienie systemu feudalnego może się powieść tylko wtedy, gdy chłopi otrzymają prawo pełnej własności ziemi, na której pracują. Półśrodki mogły jedynie skomplikować i tak już zawiłe problemy. Coraz powszechniej kwestionowano skuteczność gospodarczą i wartość moralną pańszczyzny. Krok po kroku, centymetr po centymetrze rządy wprowadzały „uwłaszczenie”, na mocy którego chłopi uzyskiwali pełne prawo do ziemi.
Wiele jednak zależało od toczących się debat politycznych i od warunków, jakie właściciele ziemscy zdołali włączyć do rozmaitych statutów znoszących poddaństwo w każdym z trzech zaborów. Na terenie Prus pierwszy krok zrobiono w 1811 roku, kiedy to na mocy edyktu królewskiego wprowadzono możliwość wykupu majątków państwowych przez chłopów w zamian za cesję od jednej trzeciej do połowy uprawianych przez nich dotąd gruntów. Reforma z 1816 r. rozszerzała ten przepis na większe majątki prywatne. Ale tylko niewielka liczba zamożniejszych chłopów mogła mieć nadzieję na natychmiastowy wykup swoich gruntów; dla większości w grę wchodziło jedynie oczynszowanie. Możliwość wykupu ziemi dotyczyła wyłącznie tych chłopów, którzy byli już właścicielami wyposażenia swoich gospodarstw; wymagano wpłacania gotówką sumy równej wysokości czynszu za 25 lat. Proces ten posuwał się powoli naprzód przez czterdzieści lat.
W Wielkim Księstwie Poznańskim lokalna reforma z 1823 r. stanowiła jedyny przypadek, w którym regulacji terytorialnej na rzecz właściciela gruntów towarzyszyły wypłaty rekompensat na rzecz chłopów. Mimo to masowe rugi były rzeczą tak powszechną, że trzeba je było regulować prawnie. Gwałtownie rosła warstwa nie posiadających ziemi robotników rolnych. Ostatnią grupę chłopów pańszczyźnianych — obejmującą wieśniaków z drobnych prywatnych majątków nie przekraczających 25 morgów (6,4 ha) — zwolniono od obowiązku pańszczyzny w 1850 roku. Ogólnie rzecz biorąc, proces znoszenia poddaństwa chłopów na terenie Prus był brutalny, ale stosunkowo szybki. Pod pewnymi względami przypominał odbywającą się w tym samym czasie kampanię ogradzania w Anglii[141]; związane z nim cierpienia i naciski zostały jednak wtłoczone w ciasne ramy czterdziestu lat. W Austrii wolność osobistą oraz prawo posiadania ziemi przyznano chłopom za jednym zamachem, na mocy aktu cesarskiego z 7 września 1848 roku[142]. W przeciągu zaledwie dziesięciu lat gruntownej przemianie uległo ponad pół miliona majątków w Galicji. W tym przypadku rekompensaty wypłacił właścicielom rząd, który wkrótce wynagrodził sobie tę stratę, nakładając zarówno na chłopów, jak i na panów nowy podatek gruntowy. Niestety, działając w pośpiechu, utrzymano w mocy prawo pana do lasów i pastwisk i nie podjęto żadnych prób rozwikłania zamętu, jaki powstał wokół serwitutów (drobnych obciążeń nie związanych z obowiązkiem pracy na gruntach pana) i propinacji (nakładanego na chłopa obowiązku zakupu trunków w karczmach położonych na gruntach pana). W wyniku takiego stanu rzeczy spory ciągnęły się do końca XIX wieku. W Rosji poddaństwo utrzymało się najdłużej. Ukazy z lat 1846 i 1858 były pojedynczymi próbami wprowadzenia oczynszowania, ale uczyniły niewiele dla zaspokojenia rosnących żądań. Dopiero Aleksander II zdał sobie sprawę z tego, że jeśli rząd nie podejmie jakichś kroków „odgórnie”, chłopi podejmą je sami „oddolnie”. Na terenach przyłączonych do cesarstwa rosyjskiego zniesienie poddaństwa nastąpiło na mocy ukazu z 3 marca 1861 r. W Królestwie Kongresowym kwestia chłopska splotła się z polityką powstania styczniowego. Tu car. znalazł siew obliczu chłopstwa, które już od pół wieku cieszyło się wolnością osobistą i któremu dekrety ziemskie tajnych rządów powstańczych oferowały atrakcyjne warunki, nie mógł sobie zatem pozwolić na zwłokę. Ukaz z 18 marca 1864 był szczególnie łaskawy. Rosja poszła za przykładem Austrii, szukając korzyści politycznych w ustępstwach społecznych i udzielając właścicielom rekompensaty z funduszy uzyskanych w wyniku wprowadzenia nowych podatków.
Na krótką metę doraźne skutki zniesienia poddaństwa chłopów były dość nikłe. W wyniku regulacji w ręce chłopów przeszło rzeczywiście zaledwie poniżej połowy gruntów: 48,9% w Królestwie Kongresowym (w 1864 r.), podczas gdy aż 46% pozostało w rękach przedstawicieli warstwy dziedzicznych właścicieli ziemskich. Z punktu widzenia gospodarki, chłop nadal żył w sytuacji bez porównania gorszej niż jego były pan. Bezpośrednie korzyści odnieśli wyłącznie najbogatsi mieszkańcy wsi. Podczas gdy na przestrzeni następnych 30 lat niektórym chłopom udało się zwiększyć własny stan posiadania w drodze wykupu gruntów od zubożałych sąsiadów — tak szlachty, jak i chłopów — inni nie mieli żadnych szans na osiągnięcie dobrobytu. Liczba chłopów bezrolnych wzrosła czterokrotnie. Wielu z nich nie miało innego wyjścia, jak tylko na zawsze opuścić rodzinną wieś. W kwestii serwitutów nie zaproponowano żadnego wyraźnego rozwiązania. Wiele wsi utraciło wszelkie prawo wypasu bydła na dworskich pastwiskach oraz wyrębu drewna z dworskich lasów. Ich szansę na wygranie sprawy przeciwko panu w sądzie były znikome. Trwały tarcia, spory i szykany. Zastąpienie jurysdykcji dworskiej chłopskimi gminami nie przyniosło żadnych wyraźnych korzyści. W rosyjskiej Polsce gromada, czyli zgromadzenie chłopów, wybierała sołtysa i jego wójta; działalność obu urzędników była ściśle podporządkowana nakazom polityki carskiej. W ten sposób na miejsce ojcowskiej władzy miejscowego dziedzica pojawiła się władza obcej administracji. W Prusach i w Galicji miejscowego dziedzica dopuszczano do działalności wiejskiego aparatu administracyjnego, a jego uświęcona tradycją dominująca rola przeżywała bardzo powolny zmierzch.
Materialne warunki życia chłopów nie uległy zasadniczej poprawie. Wolność niekoniecznie pociągała za sobą dobrobyt. Stopa życiowa z trudem nadążała za naciskiem, jaki stwarzała eksplozja populacji. Nawet w Prusach klęska głodu wiatach 1863—66 wywołała na wsiach epidemię śpiączki; w Galicji emigrację uważano za jedyną alternatywę wobec egzystencji na granicy śmierci głodowej.
Pradawny system trójpolówki utrzymał się w wielu regionach aż do przełomu wieków, zapewniając nieuchronne nadejście regularnych okresów niedostatku chleba, zwłaszcza na przednówku. Porozrzucane z dala od siebie skrawki pól należących do jednej rodziny nie bywały scalane. Ziemniaki, czarny chleb i kapusta składały się na podstawowy wikt, który uzupełniały potrawy sporządzone z rzepy, fasoli, pokrzyw, prosa, gryki, perzu, lebiody czy nawet brzozowej kory, a czasem w niedzielę z mięsa. Nabiał najchętniej wywożono do miasta na targ, a czystą wodę pito częściej niż mleko, piwo, kawę czy wódkę. Normę stanowiła bezbarwna odzież, tkana i szyta w domu. Mężczyźni nosili płócienne koszule wyrzucone luźno na spodnie, ich żony zaś — płócienne chusty. Cudownie kolorowe regionalne stroje, które stały się takie modne po 1870 roku, wkładano tylko w niedzielę i ludowe święta. Buty ściągano, wychodząc z kościoła czy targu i zawsze, gdy pozwalała na to niezbyt sroga pogoda. Zbudowana z drewnianych bali i pokryta słomą chata, z piecem opalanym drewnem i niewielką ilością prymitywnych sprzętów w jednej izbie, zapewniała schronienie i absolutne minimum komfortu. Towary wytwarzane w manufakturach były kosztowne i niedostępne dla tych sektorów ludności wiejskiej, które znalazły się w przeważającej większości poza zasięgiem gospodarki pieniężnej. Zakupy ograniczały się niemal wyłącznie do narzędzi rolniczych.
Wykształcenie było sprawą wyjątkową. Dawne obyczaje zmieniały się bardzo powoli. Wszystkie przekonywające opisy polskiej wsi w XIX wieku podkreślają jej tradycyjne, odwieczne, ludzkie wartości:
…życie wrzało zwykłym głębokim bełkotem, pluskało jako ta woda bieżąca, rozlewało się wciąż jednakim, bujnym, rzeźwym strumieniem. Lipce żyły zwykłym, codziennym życiem: a to chrzciny wyprawiali u Wachników; zrękowiny odbywały się u Kłębów, choć i bez muzyki, ale zabawiali się, jak na Adwent przystało, to znowu zmarło się komuś, (…) to Jagustynka zapozwała znowu dzieci do sądów o wycugi; to insze jeszcze sprawy szły, drugie, a w każdej niemal chałupie coś nowego, że naród miał o czym redzić, z czego się śmiać albo i markocić; a zaś po różnych chałupach w długie wieczory zimowe zbierały się kobiety z kądzielą na oprzęd — co tam śmiechu było, mój Jezus, co zabawy, co gadek, co krzykań, że aż po drogach szły te gzy wesołe! A wszędy co swarów, przyjacielstw, zmawiań, zalecanek, wystawań przed chałupami, krętaniny, bijatyk, przemawiań uciesznych — jakoby w tym mrówczym albo pszczelnym rojowisku — że ino huczało w chałupach.
A każden żył po swojemu, jak mu się widziało, jak mu sposobniej było, a społecznie z drugimi, jak Pan Bóg przykazał.
Kto biedował, zabiegał, kłopotał się, kto się zabawiał i rad w kieliszki przedzwaniał z przyjacioły, kto się puszył i wynosił nad drugie, kto za dzieuchami się uganiał, kto chyriał i na księżą oborę poglądał, kto na ciepłym przypiecku legiwał — komu radość była, komu smutek, komu zaś ni jedno, ni tamto — a wszyscy żyli gwarno, z całej mocy, duszą całą[143].
Jak zwykle, chłopi odznaczali się głębokim przywiązaniem do ziemi, która była podstawą ich bezpieczeństwa i jedynym przedmiotem ich ambicji. Według badaczy orientacji leninowskiej, więź ta była słabsza wśród biedniejszego chłopstwa, które było niezdolne do konkurencji z kułakami; sądzono, że ich szeregi z pewnością będą się stawać coraz liczniejsze, stwarzając bogate zasoby zdrowego rewolucyjnego materiału. W opinii innych obserwatorów rozróżnienie między chłopami bogatymi, średniozamożnymi i biednymi jest rozróżnieniem fałszywym.
Bogaci chłopi wcale nie pragnęli stawać się farmerami na wielką skalę — czymś w rodzaju szlachty; trzymali się dawnych obyczajów, najmowali paru robotników, aby sobie ulżyć w pracy na starość, a jeśli przytrafiła im się choroba lub nadmiar córek, godzili się pokornie z nieuchronnym upadkiem swojej fortuny. Ubodzy chłopi nie oczekiwali od losu niczego poza tym, aby pozwolił im wychować zdrowych synów, znaleźć tym synom dobre żony, uniknąć długów i kupić silniejszego konia. „Średniacy” nie byli gatunkiem skazanym na wyginięcie — można ich było uważać albo za zubożałych bogaczy, albo też za wzbogaconych biedaków. Na przestrzeni kilku pokoleń każda chłopska rodzina z góry oczekiwała serii następujących po sobie okresów dobrobytu i przeciwności losu. Wszyscy przyjmowali dawną rutynę walki o utrzymanie się z ziemi za obowiązujący styl życia. Wszyscy patrzyli na świat — podobnie jak na pogodę — z fatalizmem zrodzonym ze stuleci poddaństwa. Wszyscy uważali się za odrębną rasę, równie odległą od rasy dziedziców czy rządowych inspektorów, co od rasy niewolników z fabrycznych hal lub bezrolnych najemników. Dziś — w ponad sto lat od zniesienia poddaństwa — spotyka się ich nadal, jak Polska długa i szeroka.
Wszystko zatem wskazuje na to, że polscy chłopi nie byli po prostu członkami określonej klasy społeczno-ekonomicznej. Podobnie jak chłopi rosyjscy, których zresztą do połowy XIX wieku bardzo przypominali, byli nosicielami odrębnej cywilizacji, tak jedynej w swoim rodzaju i tak prastarej jak cywilizacja ich szlacheckich panów. Już samą nazwę „chłop” wywodzono od słowa chlapi[144], oznaczającego niewolnika w społeczeństwach dawnych Słowian. Żyli rozproszeni w odizolowanych od siebie wioskach i nie mieli większych możliwości podejmowania skonsolidowanych akcji społecznych, ale ich siła biernego oporu stała się wręcz przysłowiowa. Ich odporność na wszystkie nowoczesne koncepcje dotyczące prawa i własności, ich głęboko zakorzeniona skłonność do kradzieży, podpaleń i spontanicznego gwałtu, niepowtarzalny rytm ich pracy, w której okresy morderczej harówki przeplatały się z długimi interwałami bezczynności i pijaństwa, ich ambiwalentny stosunek do „pana”, którego kochali i nienawidzili na przemian, ich nieuleczalna wiara w czarownice, ludową magię, zaklęcia, rytuały, cudowne eliksiry, magiczne uzdrawianie i wszelkie inne formy tego, co określa się mianem zabobonu, a ponad wszystko ich niezachwiane przekonanie, że ziemia należy do nich, bez względu na techniczne detale określające własność w sensie prawnym — wszystko to składało się na superkonserwatywną kulturę, której wartości uparcie starano się zachowywać mimo wszelkich przejawów dobrej woli ze strony reformatorów. W ciągu tych sześćdziesięciu czy siedemdziesięciu lat, gdy duch wyzwolenia chłopów z poddaństwa unosił się w powietrzu, filantropijnie nastawiony dobry pan, który zechciał zapytać chłopów o zdanie, nieodmiennie otrzymywał tę samą odpowiedź, tak w Polsce, jak i w Rosji. „My wasi”, mówili chłopi, „a ziemia nasza”. Innymi słowy, chłopa nie bardzo obchodziła kwestia jego osobistej wolności. Podobnie jak w innych okresach dziejów, nie mieli szczególnych obiekcji wobec pańszczyzny, jeśli tylko niosła ze sobą większe poczucie bezpieczeństwa dzierżawy. W wieku XIX przekonali się do idei zniesienia poddaństwa dopiero wtedy, kiedy się zorientowali, że jest to najlepszy sposób na odwrócenie procesu naruszania majątków ziemskich, a zatem także na ograniczenie władzy pana nad „ich” gruntami. Dla chłopa, który był całkiem rad ze swego przypisania do ziemi i nie miał najmniejszego zamiaru opuszczać swojej wioski, samo zniesienie poddaństwa było pozbawione wszelkiego znaczenia. Ku własnej zgubie zarówno współcześni reformatorzy, jak i dzisiejsi teoretycy społeczeństwa zignorowali ten czynnik. W czasach późniejszych zwolennicy zmian politycznych, którzy opowiadali się za kolektywizacją wsi, stawiali państwo komunistyczne w roli pana feudalnego i nieodmiennie budzili płomienną nienawiść ze strony chłopów[145].
Mimo wszystko skutki zniesienia poddaństwa okazały się na dłuższą metę bardzo istotne. Odtąd chłopi mieli pełną swobodę poruszania się, mogli szukać innej pracy, zawierać umowy, kupować i sprzedawać, posyłać dzieci do szkół, organizować się w sensie politycznym. Niemal żadne z najistotniejszych wydarzeń społecznych ostatnich stu lat — poczynając od uprzemysłowienia rolnictwa po masową oświatę i masową politykę — nie mogłoby z pewnością mieć miejsca, gdyby klasa społeczna, która jeszcze w 1900 roku liczyła 65% ogółu mieszkańców ziem polskich, nie została uprzednio uwolniona od łańcuchów pańszczyźnianej niewoli. Zniesienie poddaństwa oznaczało kres społeczeństwa stanowego i było istotnym bodźcem dla wzrostu społecznej ruchliwości. Widziane z szerszej perspektywy, stanowiło podstawowy warunek pełnego wykorzystania nowej sytuacji gospodarczej oraz utworzenia nowych klas społecznych.
Proces upolitycznienia chłopstwa rozpoczął się wkrótce po zniesieniu poddaństwa. Jego charakterystyczne przejawy uwidoczniły się w latach sześćdziesiątych, w rozwoju ruchu spółdzielczego, zwłaszcza na terenie Prus; w latach dziewięćdziesiątych zaś — w powstaniu partii chłopskich, szczególnie na terenie Austrii.
Ruch spółdzielczy skupiał się początkowo wokół powszechnych Banków Kredytowych, które udzielały chłopom krótkoterminowych pożyczek na rozbudowę gospodarstw i zakup sprzętu rolniczego; wkrótce jednak objął swoim zasięgiem także inne dziedziny produkcji i rynku rolniczego. Kółka rolnicze ułatwiały swoim członkom hurtowy zakup opału, ziarna siewnego i nawozów, a także korzystną sprzedaż mięsa, zboża i nabiału. Odgrywały istotną rolę w szerzeniu na wsi oświaty i ulepszaniu metod uprawy i hodowli. Podejmując walkę z pruską Komisją Kolonizacyjną, wkroczyły w dziedzinę handlu nieruchomościami, wykupując grunt na warunkach konkurencyjnych w stosunku do rządu i odsprzedając go polskim chłopom. W tym samym okresie objęły swoją działalnością zwłaszcza na terenie Śląska — także rynek żywnościowy. Pod wpływem pionierskiej działalności księży pokroju Augustyna Szamarzewskiego czy Piotra Wawrzyniaka zachęcano robotników polskich do tworzenia spółek i zakupu żywności od polskich chłopów, co pozwalało na wyeliminowanie niemieckich lub żydowskich pośredników. Nie ulega wątpliwości, że wszystko to działało jako bodziec w kierunku rozbudzenia świadomości narodowej. W latach dziewięćdziesiątych za przykładem Prus poszła Austria, gdzie zaczęły się mnożyć tzw. Kasy Stefczyka — spółdzielnie oszczędnościowo—pożyczkowe, zorganizowane według zasad opracowanych przez Franciszka Stefczyka (1861—1924), oraz — z mniejszym powodzeniem — Rosja, gdzie po roku 1905 zaczęto podejmować próby tworzenia spółdzielczych magazynów żywności. W okresie międzywojennym ruch spółdzielczy, wsparty ustawą z r. 1920, potężnie się rozwinął. Związek Spółdzielni Spożywców „Społem”, podobnie jak późniejsze organizacje o zbliżonym charakterze, otwierał filie we wszystkich częściach Rzeczypospolitej i cieszył się poparciem wszystkich mniejszości narodowych. Według danych z 1937 r., na 12 860 spółdzielni składało się .7812 organizacji polskich, 3516 organizacji ukraińskich i białoruskich, żydowskie i 759 niemieckich; jeśli chodzi o charakter działalności, znalazło się wśród nich 5517 spółek kredytowych, 2973 rolno-spożywcze, 1804 spółdzielnie spożywców i 1498 mleczami. Ogólna suma członków przewyższała trzy miliony. Ponawiane próby podporządkowania ich działalności centralnej kontroli politycznej — podjęte w 1938 r. przez sanację, w r. 1939 przez hitlerowskich i radzieckich okupantów i wreszcie w r. 1948 przez demokrację ludową—potwierdzały pozycję ruchu spółdzielczego jako potężnego i niezależnego czynnika polskiego życia społecznego i gospodarczego. Jest rzeczą charakterystyczną, że Edward Abramowski (1868—1918), czołowy teoretyk polskiego kooperatywizmu i jeden z pionierów w dziedzinie psychologii społecznej, był zwolennikiem koncepcji anarchii etycznej, która wolnej woli autonomicznych ugrupowań społecznych przyznawała priorytet w stosunku do roszczeń nadrzędnej władzy państwowej[146].
W lipcu 1895 r. w obliczu perspektywy zbliżających się wyborów w Galicji grupa polityków, którzy od dawna aktywnie działali w kręgach chłopskich, założyła w Rzeszowie Stronnictwo Ludowe. Jakub Bójko (1857—1943), Jan Stapiński (1867—1946), długoletni wydawca „Przyjaciela Ludu”, Bolesław Wysłouch (1855— 1937), oraz ich współpracownicy wkrótce wysunęli się na czoło życia politycznego zarówno w samej Galicji, jak i w Wiedniu. W ciągu następnych dwudziestu lat doprowadzili do powstania partii, która przez pół wieku miała pozostać istotnym czynnikiem życia politycznego w Polsce. Jednakże z wielu przyczyn nie udało im się zmobilizować chłopstwa do utworzenia skonsolidowanej siły politycznej. Ich wpływy na terenie Prus, a także w Rosji, gdzie od roku 1915 działało Polskie Stronnictwo Ludowe, były ograniczone. Utrzymujące się różnice poglądów co do hierarchii ważności kwestii społecznych oraz taktyki politycznej, stosunku do posiadaczy ziemskich, kleru, mniejszości narodowych i będącego aktualnie u władzy rządu — prowadziły do bezustannych rozłamów. Już w r. 1914 prawicowe skrzydło PSL—”Piast” pod wodzą Wincentego Witosa (l 874—1945) rozstało się z radykalną PSL „Lewicą” Stapińskiego. Kolejne rozbicie nastąpiło w r. 1926, gdy od PSL oddzieliło się Stronnictwo Chłopskie Babskiego. Krótkie epizody, podczas których PSL pojawiało się w rządzie koalicyjnym Witosa w latach 1920—21,1923 i 1926, nie umocniły jego wpływów, podobnie jak udział w opozycji Centrolewu w 1929 r. czy utworzenie w r. 1931 zjednoczonego Stronnictwa Ludowego. Masowe odrodzenie się stronnictwa w latach 1944—47 wzbudziło jedynie wrogość Związku Radzieckiego i komunistów, którzy ostatecznie doprowadzili do jego skutecznego zdławienia[147].
Wśród nowo powstałych klas dziewiętnastowiecznego społeczeństwa najbardziej różna od wszystkiego, co istniało kiedykolwiek przedtem, była warstwa średnia, czyli ta część społeczeństwa, która znajdowała się pośrodku między dawną klasą właścicieli ziemskich, z jednej strony, a klasą chłopów i robotników, z drugiej. Skupiała się ona wokół rdzenia utworzonego przez stan mieszczański, którego odrodzenie zapowiadała konstytucja z 1791 roku, a wprowadzała w życie polityka Księstwa Warszawskiego; jej szeregi licznie zasilała zdeklasowana szlachta i Żydzi. Pokaźną część tej klasy stanowiła liczna warstwa biurokracji, nie znana w dawnej Rzeczypospolitej; przedsiębiorcy, handlowcy, przemysłowcy i finansiści; właściwa burżuazja; mniej od niej zamożna grupa złożona z rzemieślników i urzędników państwowych oraz — podobnie jak we wszystkich innych częściach Europy Wschodniej — wpływowa warstwa inteligencji. Jest rzeczą bardzo charakterystyczną, że w skład inteligencji wchodziła znaczna liczba Niemców, Żydów, Rosjan, a nawet Czechów i Węgrów; niektórzy z nich ulegli asymilacji, inni zachowali swą odrębność; niektórzy urodzili się już na ziemiach polskich, inni przybyli z odległych rejonów trzech mocarstw rozbiorowych. Działalność inteligencji uwidoczniała się w największym stopniu w miastach rosyjskiej Polski; na terenie
Prus i Galicji jej wpływy były mniejsze.
Pierwsi przedstawiciele burżuazji pojawili się pod koniec XVIII wieku. Dwóch wybitnych spośród nich — Antoniego Potockiego zwanego „Protem” (1761— 1801), byłego wojewodę kijowskiego, który wielki majątek ziemski połączył z działalnością handlową i który był właścicielem floty handlowej na Morzu Czarnym, oraz Fergussona Piotra Teppera (zm. 1794), niegdyś właściciela sklepu na Rynku Starego Miasta w Warszawie, który pewnego razu pożyczył królowi Stanisławowi Augustowi ponad 11 milionów złotych — kryzys z r. 1793 doprowadził do bankructwa. W owym czasie każdy z ich prywatnych majątków oceniano na 70 milionów złotych, co było sumą w przybliżeniu trzykrotnie przewyższającą cały roczny budżet Królestwa. Wśród ich następców znalazły się całe dynastie bankierów i przemysłowców. Jakub Epstein (1771—1843), były oficer ze sztabu Kościuszki, dorobił się w Księstwie Warszawskim fortuny, zawierając kontrakty wojskowe z Francją. Jego trzeci z kolei syn, Hermann E. Epstein (1806—67), kierował urzędem ceł i akcyzy Królestwa Kongresowego, został wybrany prezesem Kolei Warszawsko—Wiedeńskiej i otrzymał od cara tytuł szlachecki. Wnuk, Mieczysław Epstein (1833—1914), był założycielem Warszawskiego Banku Dyskontowego, właścicielem huty „Zawiercie” i przez 30 lat prezesem warszawskiej giełdy. Leopold Kronenberg (1812—78), uczestnik powstania styczniowego, był właścicielem banków w Warszawie i Petersburgu oraz czynnym propagatorem rozbudowy kolei i przemysłu metalowego. Hipolit Wawelberg (1843—1901), finansista działający na równie szeroką skalę, ufundował w 1891 roku w Warszawie Szkołę Techniczną, która miała odegrać istotną rolę w rozwoju polskiej myśli technicznej. Jan
Bloch (1836—1902), nie koronowany król polskich kolejarzy, upamiętnił się proroczą książka Przyszła wojna (1898), w której trafnie przepowiedział skutki gospodarcze, jakie przyniosła Polsce wojna między Niemcami i Rosją. W świecie przemysłu pionierami mechanizacji byli czterej bracia — Anglicy — Thomas, Andrew, Alfred i Douglas Evansowie. Inżynier Stanisław Lilpop (1817—66) rozbudował ich zakłady, nastawiając je na produkcję taboru kolejowego i narzędzi. W Łodzi rodziny Fraenklów czy właścicieli przędzalni Poznańskich i Geyerów przewodziły rozkwitowi włókienniczych imperiów[148].
Wielkie burżuazyjne rody były równie nieliczne i równie bogate jak dawne magnackie klany. Jedne i drugie często łączyły się ze sobą przez małżeństwa dzieci.
Ich sukcesy opierały się na niezmordowanym i bezustannym mrówczym trudzie ludzi interesu mniejszego kalibru: kupców, maklerów, restauratorów, właścicieli zakładów pogrzebowych, agentów ubezpieczeniowych, rzemieślników — którzy obsługiwali rozrastające się miasta. W Polsce ową warstwę drobnomieszczaństwa znamionowała duża domieszka ludności żydowskiej, własny niepowtarzalny żargon, własne afektacje i wściekłe ambicje społeczne. Z wyjątkiem tych nielicznych obszarów, na których proletariat stanowił znaczną siłę, ona właśnie tworzyła jedyną poważniejszą barierę oddzielającą klasy wyższe od mas chłopskich.
Grupa pracowników aparatu państwowego składała się z ludzi wszelkiego autoramentu: z kilku tysięcy rosyjskich „arystokratów służby państwowej”, którym po powstaniach nadano ziemie na terenach polskich, ale także z profesorów, nauczycieli, inspektorów, urzędników, oficerów, policjantów oraz leśniczych zatrudnionych w lasach państwowych. Wobec silnego zabarwienia politycznego służby państwowej w XIX wieku tu właśnie ostro zarysowały się różnice postaw.
Zwłaszcza nauczyciele, stając na czele ruchu odrodzenia narodowego, natrafiali na szykany ze strony swych „lojalistycznych” kolegów.
W odróżnieniu od biurokracji liczba przedstawicieli wolnych zawodów była stosunkowo niewielka. Lekarze, prawnicy, dziennikarze i doradcy techniczni często mieli za sobą studia we Francji lub w Niemczech. W łonie tej właśnie warstwy najostrzej rysowała się rywalizacja między Żydami i pozostałą ludnością.
Wybitna pozycja biurokracji rzutowała na szczególny status inteligencji.
W odróżnieniu od sytuacji panującej w Europie Zachodniej, polskiej inteligencji nie dałoby się utożsamić — nawet w najogólniejszym sensie — z „warstwami wykształconymi”; pewien stopień niezadowolenia politycznego uważano tu za rzecz oczywistą. Warstwa ta wyłoniła się w Polsce po rozbiorach i przyjęła na siebie rolę strażnika narodowego dziedzictwa. Pisarze, krytycy, artyści i studenci, którzy stanowili jej rdzeń, wywodzili się z różnych klas społecznych, najczęściej spośród byłej szlachty. Do dominującego liczebnie elementu ludności polskiej dołączali naśladowcy i konkurenci wywodzący się ze wszystkich innych społeczności narodowych[149].
Ważnym przemianom uległa również rola i status kleru. Na terenie Rosji i Austrii ksiądz katolicki podlegał kontroli władz zarówno świeckich, jak i kościelnych. Kasata wielu zakonów klauzurowych i nauczających sprawiła, że księża parafialni znaleźli się w centrum konfliktów dotyczących kwestii oświaty, a więc politycznych. Mimo to kler był jedną z bardzo nielicznych grup społecznych, o której można by uczciwie powiedzieć, iż zachowała cechy odrębnego stanu.
W łonie warstwy średniej istniały zatem znaczne różnice i poszczególne elementy składowe, definiowane na podstawie kryterium majątku lub roli czy statusu społecznego, z konieczności musiały się na siebie nakładać. Ludzi tych jednoczyło tylko wspólne pragnienie, aby się odróżniać od mas pracujących. Ponieważ warstwa średnia rozwijała się głównie w miastach, można ją uważać za rodzaj miejskiego odpowiednika warstwy właścicieli ziemskich na wsi.
Z chwilą gdy siła robocza uzyskała swobodę przemieszczania się ze wsi do miast przemysłowych, rozpoczął się szybki wzrost proletariatu miejskiego. Mimo że pod względem liczebności polski proletariat nie mógł się równać z klasą robotniczą kraj ów Europy Zachodniej, on właśnie zadecydował o zasadniczej przemianie układu społecznego w kilku określonych regionach. Na Górnym Śląsku, w Zagłębiu Dąbrowskim i przede wszystkim w okolicach Łodzi powstały zupełnie nowe skupiska proletariatu w miejscach, gdzie w r. 1800 rozciągały się jeszcze dziewicze pola. We wszystkich głównych ośrodkach miejskich liczba mieszkańców wzrosła na przestrzeni XIX wieku co najmniej dziesięciokrotnie. W r. 1931 12,7% ogółu mieszkańców Drugiej Rzeczypospolitej było już ekonomicznie zależnych od zatrudnienia w przemyśle.
Warunki życia proletariatu z przełomu wieków nie zachęcają jednak do tego, aby je opisywać w superlatywach. Nędza, ucisk i postawy społeczne nasuwają na myśl Anglię z okresu wcześniejszego o sto lat. W Łodzi — a także w mniejszych miastach o podobnym charakterze — dla ludzi, którzy swymi korzeniami nadal tkwili w odwiecznym porządku życia na wsi, życie w przędzalni było czymś mrocznym, szatańskim i nieuniknionym zarazem. Organizowała je nowa rasa przedsiębiorców i dyrektorów, tak zwani Lodzermenchen, którzy siebie i swoich pracowników eksploatowali z taką samą nieludzką zajadłością, jak swoje maszyny:
“—Ale nam nie jest wszystko jedno, nam — fabryce, w której pan jesteś jednym z miliona kółek! Przyjęliśmy pana nie na to, żebyś tutaj produkował się ze swoją filantropią, a tylko, abyś robił. Pan wprowadzasz zamęt tutaj, gdzie wszystko polega na najdoskonalszym funkcjonowaniu, na prawidłowości i zgodności.
— Nie jestem maszyną, jestem człowiekiem.
— W domu. W fabryce od pana nie wymaga się egzaminów na człowieczeństwo ani egzaminów na humanitarność, w fabryce potrzebne są pańskie mięśnie i mózg pański i tylko za to płacimy panu — rozdrażniał się coraz bardziej. — Jesteś pan tutaj maszyną taką samą, jak my wszyscy, więc rób pan tylko to, co do pana należy. Tutaj nie miejsce do rozanieleń…
Owionęło go suche, rozpalone powietrze.
Olbrzymie czworoboki z blachy, wypełnione straszliwie rozpalonym i suchym powietrzem, brzęczały niby oddalone grzmoty, wymiotując nie kończący się pas materiałów kolorowych, suchych i sztywnych.
Na niskich stołach, na ziemi, na wózkach, które suwały się cicho, leżały całe sterty materiałów i w tym suchym, jasnym powietrzu sali, której ściany były prawie ze szkła, paliły się przyćmionymi barwami złota przykopconego, purpury o fioletowym odcieniu, błękitu marynarskiego, starego szmaragdu — niby stosy blach metalowych o matowym, martwym blasku.
Robotnicy w koszulach tylko i boso, z szarymi twarzami, z oczami zagasłymi i jakby wypalonymi tą orgią barw, jaka się tutaj tłoczyła, poruszali się cicho i automatycznie, tworzyli tylko dopełnienie maszyn.
Czasem który patrzył przez szyby w świat, na Łódź, która z tej wysokości czwartego piętra majaczyła w mgłach i dymach poprzecinanych tysiącami kominów, dachów, domów, drzew ogołoconych z liści; to znów na drugą stronę, na pola, co szły w głąb horyzontu — na szarobiałe, brudne, zalane wiosennymi roztopami przestrzenie, majaczące gdzieniegdzie czerwonymi gmachami fabryk, które z oddalenia czerwieniły się wskroś mgieł bolesnych tonem mięsa odartego ze skóry, na odległe linie wiosek małych, przywartych cicho do ziemi, na drogi, co się wywijały wskroś pól czarną, cieknącą błotem wstęgą, migającą pomiędzy rzędami nagich topoli.
Maszyny huczały bezustannie i bezustannie świstały transmisje uczepione pod sufitem
(…), wszystko się poruszało w rytm tych olbrzymich pudeł metalowych suszarń, które odbierały towar mokry z drukami i wypluwały go suchym, i stały w tej olbrzymiej, czworokątnej sali, pełnej smutnych barw i smutnego światła dnia marcowego, smutnych ludzi, niby kapliczki boga—siły, rządzącego wszechwładnie.
Borowiecki czuł się rozstrojony i z roztargnieniem oglądał towar (…).
— Głupi chłopak — myślał o Hornie (…).
Niektóre słowa Homa przychodziły mu na myśl, gdy patrzył na te tłumy ludzi w milczeniu pracujących.
— Byłem taki — poleciał myślą do tamtych, dawnych czasów (…)”[150].
Kwestia wynagrodzenia za pracę w przemyśle w epoce poprzedzającej pełną ekspansję gospodarki rynkowej jest ogromnie złożona. W historii Polski, gdzie należy uwzględniać trzy rozbiory, umyka ona wszelkim próbom uogólnień — z niniejszą włącznie. Ze względu na wielkie zasoby siły roboczej na wsi praca nie wymagająca kwalifikacji zawodowych była tania; przed zniesieniem poddaństwa musiała ona niejednokrotnie konkurować z darmową pracą chłopów pańszczyźnianych. Natomiast zawodowe kwalifikacje i usługi były w cenie. Zróżnicowanie musiało więc być znaczne. Wysoko wykwalifikowani technicy mieli możliwość uzyskiwania wysokich zarobków, robotnicy niewykwalifikowani — takich możliwości nie mieli. Mimo to, jeśli się weźmie pod uwagę bardzo niskie ceny żywności, za niskie pensje można było w gruncie rzeczy zadziwiająco wiele kupić. Według zestawień statystycznych sporządzonych przez Tadeusza Korzona dla ostatnich dni dawnej Rzeczypospolitej, Wielki Kanclerz Koronny zarabiał 14 000 złotych rocznie, profesor uniwersytetu — do 10 000 rocznie, architekt — 2000 zł, drwal do 1095 zł, a szeregowy żołnierz — 262 zł. W kuźni Małachowskiego w Końskich majster zarabiał do 8000 złotych rocznie, a najniżej opłacany robotnik — 4 złote tygodniowo. Jednocześnie zaś kilogram mięsa kosztował 20 groszy, para męskich butów — 15 złotych, a metr najcieńszego jedwabiu z manufaktury Tyzenhausa — 18 złotych; utrzymanie żebraka kosztowało warszawską policję 280 złotych rocznie. Można by z tego wywnioskować, że o wiele bardziej opłacało się być warszawskim żebrakiem niż królewskim żołnierzem. W czterdzieści lat później w kuźni w Białogonie angielski dyrektor techniczny, William Preacher, otrzymywał wynagrodzenie w wysokości 1040 rubli (co równało się 0 złotym) rocznie; Jan Hurhaut, mechanik, zarabiał 600 rubli, a zatrudniony w fabryce stolarz — 110 rubli. Komplet ubrania kosztował w tym czasie 200 złotych.
Polityczna aktywizacja proletariatu nastąpiła nieco później niż upolitycznienie chłopów. Organizację proletariackich partii politycznych poprzedziło spontaniczne tworzenie się związków zawodowych.
Polski ruch związkowy zaczął się na terenie Prus i Austrii w latach dziewięćdziesiątych, w Rosji zaś — po rewolucji z lat 1905—07. W pierwszych dziesięcioleciach poszczególne związki miały charakter wybitnie lokalny. Ich struktura była „horyzontalna” — każdy związek obejmował szeroki wachlarz zawodów i skupiał grupy reprezentujące różne interesy; mógł wywierać silne wpływy we własnym zakładzie lub okręgu, natomiast odpierał wszelkie starania zmierzające w kierunku scentralizowanej fuzji. Związki podlegały najróżniejszym patronatom politycznym. O ich względy ubiegały się organizacje nacjonalistyczne, kościelne organizacje charytatywne, stowarzyszenia żydowskie, niemieckie i ukraińskie, a w Rosji — także carska policja. Inspiracje socjalistyczne — a tym bardziej marksistowskie — należały do rzadkości. Głównym przedmiotem troski tych organizacji było wynagrodzenie i warunki pracy członków, a nie ideologia polityczna czy kwestia niepodległości narodowej. Próby utworzenia wspólnego frontu politycznego nieodmiennie kończyły się porażką. W okresie międzywojennym powstało co najmniej pięć odrębnych federacji związkowych, z których każda rościła sobie pewne prawa głosu w stosunku do całej klasy pracującej. Związek Stowarzyszeń Zawodowych, zdominowany przez lewe skrzydło PPS i w r. 1921 liczący około 501 000 członków, nieustannie rywalizował ze Zjednoczeniem Polskich Związków Zawodowych, zdominowanym przez Narodowych Demokratów i liczącym w 1919 r. około 570 000 członków. Każdy z nich rodził swoje własne organizacje pochodne, a obydwa zdołały uniknąć bezpośredniej kontroli ze strony rządu. Związki zawodowe o orientacji socjalistycznej, pod wodzą Jana Kwapińskiego (1885—1964), rozpoczęły udaną kampanię zjednoczenia robotników rolnych na wsi. Komuniści mimo trwających przez dziesiątki lat usiłowań nie poczynili większych postępów aż do roku 1945, kiedy to siłą przekształcili związki zawodowe w struktury „pionowe” podlegające władzy centralnej[151].
Partie, które starały się walczyć o sprawy proletariatu środkami bardziej świadomie politycznymi, rozdzierane były tymi samymi rozłamami, jakie stały się udziałem ruchu związkowego. Polska Partia Socjalistyczna powstała w r. 1892 — przypadkiem był to moment, w którym odrodzenie kwestii narodowej cieszyło się akurat większym zainteresowaniem niż nadzieje na utworzenie bezklasowego społeczeństwa. W wyniku takiego stanu rzeczy PPS musiała walczyć o uwagę nowo powstającej klasy robotniczej z organizacjami o charakterze mniej wyraźnie proletariackim. Między innymi wdała się w konflikt z Narodową Demokracją Dmowskiego i z jego nieposłusznym dzieckiem. Narodowym Związkiem Robotników, który począwszy od 1908 r., działał całkowicie niezależnie. Przez cały czas PPS doświadczała nie kończących się rozłamów i schizm. Rana, jaką stała się główna schizma z 1906 r., która popchnęła PPS—Lewicę na drogę prowadzącą ku antynarodowemu obozowi komunistycznemu, odłam zaś nazwany PPS—Frakcja Rewolucyjna ku obsesjom narodowowyzwoleńczym, nigdy się nie zagoiła. Kierując swą atencję ku rosyjskiej Polsce, PPS nie wywierała większych wpływów na tworzącą się Polską Partię Socjalno-Demokratyczną w Galicji czy maleńką Polską Partię Socjalistyczną zaboru pruskiego, z którymi ostatecznie połączyła się w kwietniu 1909 r. Jej burzliwa rywalizacja z komunistami, których program teoretyczny mógł się okazać bardziej atrakcyjny dla intelektualistów, a ich krecia robota prowadzona wśród szeregowych członków groziła rozsadzeniem masowej organizacji socjalistów, toczyła się przez całe dwudziestolecie międzywojenne. (Patrz rozdz. XXII tomu II).
Ambiwalentne stosunki PPS z Piłsudskim, który był swego czasu jednym z jej najbardziej zagorzałych działaczy, oraz z Legionami Piłsudskiego były źródłem nie kończących się komplikacji. Na krótko otarła się o władzę w rządzie Moraczewskiego w latach 1918—19, ale taka sytuacja już nigdy więcej się nie powtórzyła; jej eksperymenty z opozycją z chłopami w bloku Centrolewu w latach 1929—30 oraz z komunistami we Froncie Ludowym w latach 1935—36 — nie przyniosły większych sukcesów. Mimo to, zarówno w sejmie czy w senacie, jak i w związkach zawodowych i takich organizacjach młodzieżowych, jak Czerwo ne Harcerstwo czy Uniwersytet Robotniczy, PPS zachowała pozycję czołowej siły polskiej lewicy i — obok PSL — była jednym z dwóch masowych stowarzyszeń politycznych, jakie miały przetrwać II wojnę światową. Wśród jej przywódców znaleźli się Tomasz Arciszewski (1877—1955), Adam Ciołkosz (1901—78), Ignacy Daszyński (1866—1936) — przewodniczący partii wiatach 1921—28 i 1931—34, Herman Diamand (1860—1931) i Mieczysław Niedziałkowski (1893—1940)[152].
Na ogólnym tle rozwoju polskiego proletariatu rozwój Warszawy — największego miasta kraju i zarazem największego skupiska robotników miejskich — zajmuje szczególne miejsce. Powtarzające się w XIX wieku wrzenia polityczne prawie nie zakłócały gospodarczych i społecznych przeobrażeń. Powstania z lat 1794, 1830—31, 1863—64 i 1905—06 mimo ich ogromnego znaczenia psychologicznego należy traktować jedynie jako krótkie interludia w procesie ekspansji miasta.
W ostatnich dziesięcioleciach trwania starej Rzeczypospolitej Warszawa była już ważnym ośrodkiem handlowym, kładącym podwaliny pod przyszły przemysł.
W r. 1784, poza kuźnią królewską przy Barbakanie, warsztatami produkcji broni w arsenale, fabryką porcelany w Belwederze i szeroko znaną manufakturą powozów Dangla na ulicy Elektoralnej, Warszawa miała aż 66 browarów, 27 młynów i 31 cegielni. Po wojnach napoleońskich gwałtownie wzrosła liczba ludzi szukających pracy. Liczba mieszkańców miasta podskoczyła do 139 000 w 1840 r., 230 000 w 1861 r., 594 000 w 1900 r. i 764 000 w 1910 r. W drugiej połowie wieku przez Warszawę biegło pięć głównych linii kolejowych, a miasto urosło do rangi jednego z najważniejszych węzłów komunikacyjnych Europy Wschodniej. Wzdłuż nowo powstałych linii komunikacyjnych budowano zakłady produkcyjne — szczególnie na zachodnich i wschodnich przedmieściach. Przemysł metalowy stopniowo prześcignął sektor przetwórstwa spożywczego i włókiennictwa, stając się głównym źródłem zatrudnienia. W swoim czasie założono pełną sieć usług publicznych — głównie z inicjatywy zagranicznych koncesjonariuszy. Po niemieckiej gazowni (1865) uruchomiono także belgijską, następnie szwedzką centralę telefoniczną (1881), angielskie przedsiębiorstwo wodociągowo—kanalizacyjne (1882) oraz francuską elektrownię (1903). Sieć konnych tramwajów, która działała od r. 1865 do wybuchu I wojny światowej, wspomagała sieć wąskotorowych kolejek podmiejskich.
W śródmieściu pojawiały się ważne obiekty architektoniczne. Za czasów Królestwa Kongresowego Antoni Corazzi wykonał plan przebudowy dawnego placu Saskiego. Plac Bankowy ozdobiły neoklasycystyczne fasady pałacu Lubeckich, gmachów Ministerstwa Finansów i Banku Polskiego (1828). Pałac Staszica, w którym początkowo mieściło się Towarzystwo Przyjaciół Nauk — obecnie siedziba Polskiej Akademii Nauk — otrzymał nowe rosyjskie neobizantyjskie oblicze. Budowę zaprojektowanego przez Corazziego Teatru Wielkiego ukończono w 1834 roku. Po powstaniu styczniowym prace budowlane skupiały się na budowie dróg, mostów, biur, kościołów i domów mieszkalnych, których trzeba było nowym przedmieściom. Projektowano nowoczesne szerokie bulwary — Aleje Jerozolimskie, Nowy Świat — pomyślane jako szybkie arterie komunikacyjne. Krakowskie Przedmieście poszerzono i połączono z nowo wybrukowaną nadwiślańską trasą spacerową. Po 250 latach swobody Wisła została znów okiełznana trzema stałymi mostami: wiszącym mostem Aleksandra (1865), zbudowanym przez inżyniera Stanisława Kierbedzia (1810—99), strategicznie umieszczonym północnym mostem kolejowym (1876) oraz długim wiaduktem Poniatowskiego (1912).
Większość spośród dwunastu okręgów miejskich Warszawy otrzymała miejskie ratusze; kilka — na przykład w Skaryszewie czy na Pradze — zostało otoczonych placami i parkami. Trzynaście miejskich bram wyposażono w stylowe pawilony z arkadami. Pod względem stylów nowo budowane kościoły wykazywały taką samą różnorodność jak religie, których wyznawcom miały służyć. Styl neogotycki wybrano dla reformowanego kościoła protestanckiego na Lesznie i kościoła Św. Floriana na Pradze; w stylu neoromańskim wzniesiono kościół Św. Piotra i Pawła na Koszykach; kościół Św. Karola Boromeusza na Powązkach był neobarokowy, liczne cerkwie zaś reprezentowały styl neobizantyjski. Pierwsze plany budownictwa miejskiego objęły budowę robotniczych bloków mieszkalnych na Czerniakowie; organizację miejskiej służby zdrowia rozpoczęto budową otwartego w 1888 r. szpitala na Pradze, który stanowił filię starego szpitala Dzieciątka Jezus, a budowę ośrodków rekreacyjnych — od utworzenia w 1889 r. Komisji Plantacji, która miała się zająć planowaniem parków i zagospodarowaniem otwartych przestrzeni miejskich. Żadne z tych osiągnięć nie było niczym godnym szczególnej uwagi w skali ogólnoeuropejskiej, ale dzięki nim Warszawa nabrała wyglądu jednego z nowocześniejszych miast cesarstwa rosyjskiego. Znaczna część inicjatyw pochodziła zresztą od długoletniego prezydenta miasta, Rosjanina, generała Sokrata Starynkiewicza (1820—92), który niejednokrotnie interweniował u władz carskich w Petersburgu w sprawach dotyczących losów Warszawy. Nic jednak nie mogło skutecznie przesłonić górujących nad miastem symboli duchowego jarzma. W północnej części, na lewym brzegu Wisły, wyburzono domy zajmowane przez 15 000 mieszkańców, aby zrobić miejsce dla kolosalnej cytadeli Aleksandra (1831—65); w centrum architekt Henryk Marconi zaprojektował wspaniałe nowe więzienie (1835) w stylu renesansowym — okryty złą sławą „Pawiak”; na placu Saskim wyrosła nachalna sylweta soboru Św. Aleksandra Newskiego (1912). Cytadela i więzienie stanowiły oczywiste memento rosyjskiej władzy; sobór, z pięcioma złoconymi kopułami i wolno stojącą wysoką na 80 metrów dzwonnicą w stylu bizantyjskim — żywe wcielenie Świętej Rosji — był widoczny z każdego niemal skrzyżowania ulic.
Pod wieloma względami Warszawa nie była przygotowana na masowy napływ imigrantów ze wsi. Większość instytucji usługowych pojawiła się bardzo późno, a w dodatku okazały się one całkowicie niewystarczające w stosunku do potrzeb. W 1890 r. zaledwie co trzeci dom był wyposażony w bieżącą wodę, a tylko co piętnasty — w jakąkolwiek formę kanalizacji. Przeważająca większość warszawian tłoczyła się w wielopiętrowych czynszowych kamienicach, które były zbudowane na planie czworoboku, wokół podwórza, gdzie znajdowało się źródło wody w postaci pompy. Wiele ulic było nie wybrukowanych, a po obu stronach jezdni biegły otwarte ścieki. Energia elektryczna stała się powszechnie dostępna dopiero w ostatnich latach przed wybuchem wojny. Tyfus i gruźlica zbierały obfite żniwo. Śmiertelność sięgała 32 promille. System edukacyjny oferował jedynie podstawy wykształcenia. Jedyny rosyjski uniwersytet przyjmował absolwentów sześciu szkół dla chłopców i czterech szkół dla dziewcząt. Wstęp na tę uczelnię mieli prawie wyłącznie „protegowani” — synowie i córki rosyjskich urzędników.
Nauka na szczeblu podstawowym w ramach rosyjskiego państwowego systemu oświaty cieszyła się o wiele mniejszą popularnością niż prywatne lekcje na tajnych polskich lub żydowskich kompletach. W 1882 r. 46% mieszkańców miasta nie pobierało wykształcenia w żadnej formie. Lokalnym instytucjom rządowym nigdy nie zezwolono na większy rozwój. Z wyjątkiem krótkiego okresu w latach 1862—63, tzn. w czasie eksperymentu przeprowadzonego przez Wielopolskiego, od czasu stłumienia powstania listopadowego Warszawa podlegała bezpośrednio rosyjskiej władzy wojskowej. Prezydent miasta, mianowany przez cara, był kontrolowany przez wiceprezydenta, który zgodnie z ustaloną tradycją pełnił obowiązki naczelnego przedstawiciela Trzeciego Oddziału. Wszystkie akcje polityczne podlegały ścisłej kontroli policji. Pod tym względem Warszawa była pozbawiona swobód miejskich, normalnie przysługujących wszystkim innym miastom podobnej wielkości na terenie całej Rosji.
Społeczeństwo Warszawy zmieniło się nie do poznania. Na początku wieku plebs miejski składał się głównie z niezależnych rzemieślników i kupców, których w 1854 r. było w mieście ponad 15 000. W latach następnych rosnące armie siły roboczej szybko popadały w zależność od większych firm zarządzanych przez zamożnych przedsiębiorców. Liczba robotników przemysłowych wzrosła trzy, a następnie cztery razy i na przełomie wieku przekroczyła 40 000. W tym samym czasie zaczęła się też wyłaniać odrębna warstwa rozrośniętej ponad miarę biurokracji. Na górnych szczeblach drabiny społecznej znalazły się szczątki miejskiej magnaterii, którą zaczęła prześcigać nowa niemiecka i żydowska burżuazja — Fraenklowie, Epsteinowie, Rosenowie, Bergsonowie, Steinkellerowie i Kronenbergowie. Może dlatego, że w Warszawie tak wiele było nędzy i rozpaczy, ton jej życiu nadawali ludzie walczący, zachłanni i ambitni, zdecydowani za wszelką cenę wykorzystać szansę, jakie dawało im rozrastające się i przeludnione miasto. Koloryt ulic Warszawy tworzyli nie tylko pięknisie, eleganci, bohema i zamożni ludzie interesu, ale także żebracy, dziwki uliczne, żołnierze i rosyjscy sprzedawcy lodów, wśród których owa elita musiała się przepychać. Gwałtowne napięcia i szalone ambicje powielała literatura tej epoki, którą wyśmiewał Cyprian Norwid w swoim Przepisie na powieść warszawską’.
Weź głupiej szlachty figur trzy — przepiłuj,
Będzie sześć — dodaj Żydów z ekonomem,
Zamieszaj piórem albo batem wy łój,
I dolej wody, aż stanie się tomem —
Zagrzej to albo, gdy masz czas — umiłuj!
Nareszcie pannę, zrumienioną sromem,
Jak rzodkiew, zanurz — dla intrygi krótszej
Dodaj wór rubli — zamieszaj — i utrzyj[153].
Na tle szybkiego wzrostu liczebnego ludności Warszawy szczególnie wybijał się rozwój społeczności żydowskiej. Z około 5000 w r. 1781 liczba Żydów wzrosła do 15 000 w r. 1810, do 98 968 w r. 1876 i do 219 141 według danych z cesarskiego spisu ludności z 1897 r. Liczby te stanowiły odpowiednio 4,5%, 18,1%, 23,8% i 33,9% ogółu mieszkańców miasta. Można to wyjaśnić częściowo gwałtownym zwiększeniem przyrostu naturalnego, częściowo zaś napływem żydowskich imigrantów z bardziej na wschód wysuniętych części strefy zasiedlenia.
Przeludnienie było ogromne. Srożyło się całkowite lub częściowe bezrobocie. W tej sytuacji trudno było uniknąć napięć społecznych. Warszawa ulegała stałej judaizacji i inwazji ludzi, którzy nie mogli sami się utrzymać. Ucieczka z getta — choć w pełni legalna — nie była rzeczą łatwą. Warunki życia wywoływały ciągłe komentarze, zwłaszcza ze strony obserwatorów reprezentujących lewicę, którzy uważali taki stan rzeczy za obrazę ludzkiego sumienia. Stefan Żeromski odmalował pełen wstrząsających szczegółów obraz tej rzeczywistości w swojej powieści Ludzie bezdomni:
…Wąskimi przejściami, pośród kramów, straganów i sklepików wszedł na Krochmalną.
Żar słoneczny zalewał ten rynsztok w kształcie ulicy. Z wąskiej szyi między Ciepłą i placem wydzielał się fetor jak z cmentarza. Po dawnemu roiło się tam mrowisko żydowskie. Jak daw niej siedziała na trotuarze stara, schorzała Żydówka sprzedająca gotowany bób, fasolę, groch i ziarna dyni. Tu i ówdzie włóczyli się roznosiciele wody sodowej z naczyniami u boku i szklankami w rękach. Sam widok takiej szklanki oblepionej zaschłym syropem, którą brudny nędzarz trzyma w ręce, mógł wywołać torsje. Jedna z roznosicielek wody stała pod murem. Była prawie do naga obdarta. Twarz miała zżółkła i martwą. Czekała w słońcu, bo ludzie tamtędy idący najbardziej mogli być spragnieni. W ręce trzymała dwie butelki z czerwoną cieczą, prawdopodobnie z jakimś sokiem. Siwe jej wargi coś szeptały. Może słowa zachęty do picia, może imię Jego, Adonai, który nie może być przez śmiertelnych nazwany, może w nędzy i brudzie jak robak wylęgłe — przekleństwo na słońce i na życie…
Z prawej i lewej strony stały otworem sklepiki, instytucje kończące się niedaleko od proga — jak szuflady wyklejone papierem. Na drewnianych półkach leżało w takim magazynie za jakie trzy ruble papierosów, a bliżej drzwi nęciły przechodnia gotowane jaja, wędzone śledzie, czekolada w tabliczkach i w ponętnej formie cukierków, krajanki sera, biała marchew, czosnek, cebula, ciastka, rzodkiew, groch w strączkach, kubły z koszernymi serdelkami i słoje z sokiem malinowym do wody.
W każdym z takich sklepów czerniała na podłodze kupa błota, która nawet w upale zachowuje właściwą jej przyjemną wilgotność. Po tym gnoju pełzały dzieci okryte brudnymi
łachmany i same brudne nad wyraz. Każda taka jama była siedliskiem kilku osób, które pędziły tam żywot na szwargotaniu i próżniactwie. W głębi siedział zazwyczaj jakiś ojciec rodziny, zielonkowaty melancholik, który od świtu do nocy nie rusza się z miejsca i patrząc na ulicę, trawi czas na marzeniu o szwindlach.
O krok dalej rozwarte okna dawały widzieć wnętrza pracowni, gdzie pod niskimi sufitami skracają swój żywot schyleni mężczyźni albo zgięte kobiety. Tu widać było warsztat szewski, ciemną pieczarę, z której wywalał się smród namacalny, a zaraz obok fabrykę peruk, jakich używają pobożne Żydówki. Było takich zakładów fryzjerskich kilkanaście z rzędu. Blade, żółte, obumarłe dziewczyny, same nie czesane ani myte, pracowicie rozdzielały kłaki. (…) Z dziedzińców, drzwi, nawet ze starych dachów krytych blachą lub cegłą, gdzie szeregiem tkwiły okna facjatek, wychylały się twarze chore, chude, długonose, zielone, moręgowate i patrzały oczy krwawe, ciekące albo zobojętniałe na wszystko w niedoli, oczy, które w smutku wiecznym śnią o śmierci[154].
Czas nie przynosił poprawy. W ciągu pierwszego dwudziestolecia XX wieku, kiedy nieco spadło tempo wzrostu liczebnego proletariatu nieżydowskiego, warszawscy Żydzi mieli szansę uzyskać status bezwzględnej większości. W r. 1918 ich liczba osiągnęła 319 000, czyli 42,2% ogółu mieszkańców. Był to piękny paradoks; w przeddzień uzyskania niepodległości narodowej, w stolicy Polski żyło dosłownie tyle samo Polaków, co „nie-Polaków”. Warszawa nie tylko przygarnęła większą ilość Żydów niż jakiekolwiek inne miasto w Europie, ale dopiero zaczynała ustępować Nowemu Jorkowi prawa do nazywania się największym żydowskim azylem na świecie. Później warszawscy Żydzi wkroczyli w okres upadku.
W latach dwudziestych kolejny napływ fali ludności chłopskiej do miasta spowodował liczebny wzrost elementu polskiego, podczas gdy społeczność żydowska zaczęła maleć w wyniku emigracji wielu młodych ludzi na Zachód. Do r. 1939 liczba ludności żydowskiej wzrosła stosunkowo nieznacznie — do 375 000. Procentowa liczebność tej grupy w stosunku do liczby ogółu mieszkańców wynosiła 29,1%, a więc spadła do poziomu sprzed pięćdziesięciu lat.
W latach 1918—39, w okresie Drugiej Rzeczypospolitej, sukcesy reform społecznych w Polsce były dość ograniczone. Natomiast skutki społeczne II wojny światowej przyćmiły wszystko, co wydarzyło się na przestrzeni stulecia, jakie minęło od momentu zniesienia poddaństwa chłopów. Wszystkie klasy bez wyjątku padły ofiarą ataków ze strony faszystów i sowieckiego terroru. Klasy wykształcone i zamożne ucierpiały ponad wszelką miarę. Mniejszości narodowe zostały wyeliminowane. Inteligencję, właścicieli ziemskich, burżuazję i urzędników państwowych zdziesiątkowano. Niemal wszyscy ci, którzy przeżyli, utracili dawną własność i dawne źródła dochodu. Na skutek nagłego i przerażającego procesu eliminacji stosunkowo nienaruszone zostało tylko chłopstwo i proletariat.
Polska Ludowa nie potrzebowała zatem żadnej rewolucji społecznej. Zrównania społeczeństwa dokonała w głównej mierze wojna. Pod rządami Demokracji Ludowej masy ludowe miały objąć swe dziedzictwo.