Historia polityczna powojennej Polski jest w swoim głównym zarysie nadzwyczaj prosta. Opowiada o tym, w jaki sposób Związek Radziecki przekazał władzę w ręce swoich wybranych protegowanych i w jaki sposób nadal utrzymuje ich na stanowiskach. Natomiast szczegóły są niezwykle złożone i w dużej mierze ukryte przed okiem opinii publicznej. W stosunkach między Moskwą i ludźmi Moskwy w Warszawie — zarówno komunistami, jak i niekomunistami — kilkakrotnie zachodziły gwałtowne zmiany. Co więcej, obserwatorzy z zewnątrz zazwyczaj nie doceniali swobody, z jaką polski system dryfuje, zbaczając z głównego kursu, choć zawsze ostatecznie podporządkowuje się sowieckim sankcjom. Można tu wyodrębnić trzy podstawowe fazy. Pierwsza — w latach 1944—48 — to okres stopniowej budowy komunistycznej demokracji ludowej; druga — w latach 1948—56 — okres narzucania Polsce stalinizmu; trzecia wreszcie — od roku 1956 — okres panowania rodzimego aparatu „narodowego komunizmu”.
Polityka jednak to nie wszystko. Każdy życzliwy opis musi przecież przeciwstawić atroficznemu rozwojowi politycznemu Polski postępy, jakie się dokonały w życiu społecznym i politycznym, a także prawdziwy sukces w odbudowie kraju z wojennych ruin[504].
Początki obecnego ładu politycznego w Polsce sięgają daty 22 lipca 1944 roku.
W dniu tym — który zresztą został ogłoszony świętem narodowym, w miejsce dawnej rocznicy ustanowienia Konstytucji 3 maja — utworzono w Lublinie pod auspicjami ZSRR pierwszy powojenny rząd, Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego. Rząd ten, znany na Zachodzie pod nazwą Komitetu Lubelskiego, pomagał swoim sowieckim mocodawcom w administrowaniu ziemiami wyzwolonymi spod okupacji niemieckiej, a w odpowiednim czasie stał się rdzeniem zarówno Rządu Tymczasowego Rzeczypospolitej Polskiej (w okresie od stycznia do czerwca 1945 roku), jak i Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej (od czerwca 1945 roku).
W ten sposób jego działalność objęła cały okres przejściowy od końca okupacji hitlerowskiej do momentu ostatecznego wyłonienia się rządu komunistycznego w 1947 roku.
Utworzenie PKWN było na najwyższym szczeblu odbiciem tego, co działo się na szczeblach lokalnych na terenie całego kraju. Wbrew późniejszym legendom Komitet Lubelski został utworzony w Moskwie i narzucony Polsce przez władze sowieckie. W ramach polityki obozu komunistycznego było to „piękne” Kremla, oddane za „nadobne” Gomułki, który w styczniu 1944 roku uformował Krajową Radę Narodową (KRN), nie pytając się Moskwy o zgodę. KRN składała się z komunistów i niekomunistów, przy czym tych pierwszych dokooptowano zarówno z szeregów ZPP i Centralnego Biura Komunistów Polskich (CBKP), posiadających bazę w Moskwie, jak i z działającej w Warszawie PPR. Grupa warszawska, do której należeli Gomułka i Bierut, przybyła do Lublina dopiero 31 lipca, a więc w dziesięć dni po rzekomym podpisaniu przez siebie Manifestu lipcowego. Nie spieszyli się z wyjazdem ze stolicy, gdzie z dnia na dzień oczekiwano wybuchu powstania, a potem musieli odbyć trudną drogę przez front, w głąb linii sowieckich. Pełne porozumienie z kolegami z Moskwy osiągnęli dopiero 15 sierpnia. Wobec tego wszystkie dokumenty odnoszące się do tego porozumienia, choć sformułowane w sierpniu, trzeba było starannie antydatować na dzień 21 lipca, tak aby stworzyć należyte pozory spontanicznej jednomyślności[505]. Tak wyglądała Targowica współczesnej Polski.
Manifestu lipcowego, rozpropagowanego w Chełmie i Lublinie i z wyprzedzeniem zrelacjonowanego przez moskiewskie radio, żadnym sposobem nie mogło zatwierdzić kierownictwo PPR w Warszawie. Z pewnością przygotowano go i wydrukowano w Moskwie, a w związku z tym odpowiadał raczej życzeniom komunistów radzieckich niż polskich[506]. Kandydaci na kluczowe stanowiska w Komitecie uzyskali wyraźne poparcie Stalina. Byli to: Edward Osóbka—Morawski (przewodniczący), Stanisław Radkiewicz (szef do spraw bezpieczeństwa) i Michał Rola—Żymierski (minister obrony). Podporządkowanie się wytycznym polityki sowieckiej było we wszystkich tych przypadkach warunkiem wstępnym uzyskania nominacji i wszyscy ci ludzie byli w zasadzie funkcjonariuszami sowieckimi. Mieli utrzymać swoje stanowiska przez cały okres zmian rządowych, jakie nastąpiły w ciągu następnych trzech lat. W tym stadium byli oni całkowicie uzależnieni od poparcia Moskwy. Sam Stalin powiedział kiedyś Roli—Żymierskiemu:
„Kiedy armia sowiecka się wycofa, wystrzelają was jak przepiórki”[507].
Wątpliwy status prawny PKWN był rzeczą mniej istotną niż jego praktyczna zależność od ZSRR. 31 grudnia 1944 roku PKWN nadał sobie status rządu tymczasowego (RTRP), a w dzień później dokonał odpowiedniej zmiany nazwy. Krok ten, oficjalnie uznany jedynie przez ZSRR, wyznacza moment, w którym Stalin ostatecznie odrzucił istniejące dotychczas niejednoznaczności sowieckiej polityki. Szykując się do spotkania z Churchillem i Rooseveltem w Jałcie, po raz pierwszy bardzo wyraźnie dał do zrozumienia, że przyszłe rządy w Polsce będą sprawowane głównie przez ludzi osobiście mianowanych przez niego. Od tego czasu zdecydowanie zmniejszyły się szansę na uzyskanie przez rząd emigracyjny w Londynie równorzędnej pozycji w Warszawie. Ale dobrodziejstwa płynące z nieograniczonego poparcia Związku Radzieckiego nie były zupełnie jednoznaczne. Nieograniczone poparcie Związku Radzieckiego oznaczało jednocześnie nieograniczoną kontrolę Sowietów. PPR zwłaszcza ostro sprzeciwiała się swemu losowi.
Podczas posiedzenia Plenum Komitetu Centralnego w dniach 20 i 21 maja 1945 roku pierwszy sekretarz Władysław Gomułka skarżył się: „masy wcale nie uważają nas za komunistów, lecz za najgorszą enkawudowską agenturę”. Zawadzki wyraził obawę, że rozboje i gwałty, jakich dopuszczały się oddziały Armii Czerwonej, mogą doprowadzić do wybuchu wojny domowej. Ochab oświadczył, że głównymi problemami, jakie stoją przed partią, jest wycofanie się wojsk sowieckich i „suwerenność Polski”[508].
Pozycja RTRP znacznie się umocniła po 21 kwietnia 1945, czyli od chwili podpisania polsko-sowieckiego traktatu o przyjaźni, wzajemnej pomocy i współpracy. Treść traktatu, który potwierdzał sowieckie stanowisko w kwestii granic Polski oraz przyznawał ZSRR kontrolę nad bezpieczeństwem politycznym w Polsce, przygotowano w Moskwie, bez odwoływania się do opinii żadnego z mocarstw zachodnich, do rządu emigracyjnego czy też do jakiegokolwiek demokratycznie wybranego ciała. Mimo to skazywał on Polskę na przynależność do obozu sowieckiego na co najmniej dwadzieścia nadchodzących lat. Jego wprowadzenie w życie zostało przyspieszone z powodu zbliżającego się rozpoczęcia debaty pierwszej konferencji ONZ w San Francisco i skutecznie udaremniło podjęcie przez nią ewentualnych decyzji w sprawie Polski. Był to w gruncie rzeczy przeprowadzony w bardzo odpowiednim czasie fait accompli, którego jednostronne warunki, w roku 1965 odnowione na następne dwadzieścia lat, na zawsze ustaliły dominację ZSRR nad Polską. Skoro zaś traktat został podpisany i przypieczętowany, kierownictwo RTRP mogło spokojnie rozważać perspektywę planowanego połączenia z bardziej reprezentacyjnymi polskimi politykami z Londynu.
Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej (TRJN) był konsekwencją przyjętej na konferencji w Jałcie deklaracji o konieczności zjednoczenia się w Polsce „wszystkich elementów demokratycznych i antyfaszystowskich”. O szczegółach zadecydowano podczas rokowań, jakie toczyły się w Moskwie przy udziale, z jednej strony, Stanisława Mikołajczyka — przywódcy partii chłopskiej i zarazem jedynego skłonnego do współpracy byłego członka rządu emigracyjnego w Londynie, oraz Bolesława Bieruta jako rzecznika RTRP, KRN i PPR, z drugiej. Postanowiono, że Osóbka—Morawski obejmie stanowisko premiera; Mikołajczyk miał objąć urząd wicepremiera i ministra rolnictwa, Gomułka zaś — drugiego wicepremiera, a od listopada 1945 — ministra do spraw Ziem Odzyskanych. Spośród 24 ministerstw zaledwie siedem trafiło bezpośrednio do rąk PPR. Zadaniem nowego rządu, który uzyskał poparcie uczestników konferencji poczdamskiej, było kierowanie krajem do momentu, gdy będzie można zorganizować wolne wybory i ustanowić trwały system konstytucyjny. Rozpoczął on urzędowanie 28 czerwca 1945 roku i istniał do lutego 1947 roku. W ciągu tych dwóch lat jego działalność nie wzbudziła większego zainteresowania Zachodu. W Wielkiej Brytanii i Ameryce nie osłabły jeszcze datujące się z czasów wojny uczucia wdzięczności i podziwu dla Związku Radzieckiego. Dopiero pod sam koniec tego okresu, w 1947 roku, już po upadku TRJN, zachodni obserwatorzy dokonali podsumowania tego, co rzeczywiście wydarzyło się w Polsce, i dopiero wtedy zareagowali wybuchem równie gwałtownej, co bezsilnej frustracji[509].
Polityka gospodarcza i społeczna kraju w okresie bezpośrednio po wyzwoleniu była z konieczności ograniczona. Komuniści troszczyli się, po pierwsze, o utrzymanie kolosalnych dóbr nagromadzonych przez reżim hitlerowskiej okupacji i wykorzystanie ich jako podstawy do przyszłej nacjonalizacji, po drugie zaś, o to, aby większe majątki ziemskie zostały rozparcelowane pomiędzy ubogich chłopów. Odpowiedni dekret został zatwierdzony przez PKWN 6 września 1944 roku. W wielu przypadkach chłopi przejmowali ziemię, nie czekając na zaproszenie. Z mniej przychylnym przyjęciem natomiast spotykały się przymusowe rekwizycje. W lecie 1944 roku, a następnie ponownie w roku 1945 Armia Czerwona organizowała oddziały złożone z robotników miejskich, którzy udawali się na wieś i pod groźbą bagnetów zabierali żywność. Chłopi stawiali silny opór. Dekret PKWN o nadaniach ziemi nakładał także na wszystkie gospodarstwa, z wyjątkiem karłowatych, obowiązek rocznych dostaw na rzecz państwa w wysokości 15 kwintali pszenicy z hektara. Takie metody przymusu niezbyt sprzyjały rozwojowi produkcji i w 1946 roku zostały zarzucone[510].
Tymczasem zadaniem chwili była podstawowa odbudowa kraju. W Warszawie dorośli i dzieci gołymi rękami usuwali stosy ruin; ekipy ochotników grzebały tysiące zwłok, jakimś cudem przywracano do życia sieć usług. Przejazd pierwszego w powojennej stolicy elektrycznego tramwaju wywołał sceny szalonej radości.
Mimo to fale migracji ludności, zarówno wojskowych, jak i cywilów, które przetaczały się przez Polskę w czasie wojny, okupacji i wyzwolenia, płynęły przez kraj jeszcze przez co najmniej dwa lata. W okresie rządów TRJN przybrały na sile w wyniku wybuchu wojny domowej, masowych przesiedleń i reformy rolnej.
Wojnę domową wywołała działalność sowieckich sił bezpieczeństwa w okresie wyzwalania kraju. Żądając całkowitego posłuszeństwa, Sowieci wywołali zbrojny opór tysięcy Polaków, którzy w innej sytuacji byliby zapewne skłonni rozważać możliwości współpracy. Piętnując wszystkich swoich przeciwników bez wyjątku jako „terrorystów”, „bandytów” czy „faszystów”, stworzyli niewiarygodną sytuację, w której przywódcy komunistyczni nawoływali do tworzenia skonsolidowanego „demokratycznego frontu”, podczas gdy siły bezpieczeństwa mordowały, aresztowały i deportowały dokładnie tych samych ludzi, od których oczekiwano współpracy. Jak zawsze, przemoc zrodziła przemoc. Na terror wprowadzony przez ZSRR odpowiedziano terrorem. Starostów, lokalnych urzędników i agentów policji zainstalowanych przez NKGB mordowano lub prześladowano i wystawiano na rozmaite szykany. Całe okręgi, zwłaszcza na terenie Karpat, wpadały w ręce przywódców band, w rodzaju straszliwego „Kapitana Ognia” z Zakopanego. Z punktu widzenia ZSRR wydarzenia te okazały się bardzo dogodne, ponieważ dostarczały najlepszego możliwego pretekstu do umacniania kontroli nad służbami bezpieczeństwa. Do operacji wojskowych w terenie powołano specjalny Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego (KBW). Ministerstwem Bezpieczeństwa w Warszawie nadal kierowali niemal wyłącznie Rosjanie lub wyszkolony w ZSRR personel.
Zbrojny opór skupiał się wokół trzech odrębnych i nie skoordynowanych ze sobą ugrupowań. Pierwsze z nich — Narodowe Siły Zbrojne (NSZ) — rozpoczęło działalność podczas wojny, najaktywniejszą w rejonie Gór Świętokrzyskich, jako organizacja prawicowych partyzantów o antykomunistycznym nastawieniu. Skutecznie odstraszali postępujące oddziały Armii Czerwonej, ale pod koniec 1945 roku ich opór znacznie osłabł[511]. Drugie — stowarzyszenie „Wolność i Niezawisłość” (WiN) — utworzono we wrześniu 1945 roku z żołnierzy rozwiązanej Armii Krajowej. Jak wskazuje nazwa jego politycznej poprzedniczki, organizacji „Nie”, jego prostym celem było zapobiec zwycięstwu komunistów. WiN działał przez cały rok 1946, zwłaszcza w rejonach Lublina i Białegostoku. Jego kres nadszedł w lutym 1947 roku; 40 000 ludzi skorzystało z oferty amnestii i publicznie złożyło broń[512].
Trzecia organizacja — Ukraińska Powstańcza Armia (UPA) — została zmuszona do kontynuowania walki. Powstała w 1943 roku; stawiała sobie za cel utworzenie niepodległego państwa ukraińskiego, wolnego od wszelkich form ucisku i zależności, i z taką samą zajadłością walczyła zarówno z Hitlerem, jak i ze Stalinem. Na Wołyniu, gdzie sprawowała kontrolę nad rozległymi terenami wiejskimi, popadła w konflikt zarówno z polskimi, jak i z sowieckimi partyzantami. Podejmowane przez nią w tym czasie okrutne akcje odwetowe przeciwko odmawiającym współpracy polskim chłopom miały ją pozbawić wszelkiej sympatii ze strony Polaków. W roku 1945 resztki oddziałów UPA znalazły się w izolacji politycznej i całkowitym okrążeniu. Otoczone z trzech stron przez wojska ZSRR, Polski i Czechosłowacji, schroniły się w odległych zakątkach Bieszczadów. Po licznych potyczkach z Wojskiem Polskim,—które żadnej ze stron nie przyniosły wygranej, odniosły wreszcie w dniu 4 kwietnia 1947 roku sensacyjne zwycięstwo, wciągając w zasadzkę i zabijając wiceministra obrony, generała Karola Świerczewskiego (1897—1947). Odtąd ich dni były policzone. Świerczewski — weteran ruchu komunistycznego i były dowódca XIII Brygady Międzynarodowej w hiszpańskiej armii republikańskiej, był jednym z niewielu doświadczonych żołnierzy, jakich miał polski ruch komunistyczny; jego śmierć zmobilizowała partię do podjęcia ostatecznego rozrachunku. W lecie 1947 roku ukraińskie wsie w rejonie Bieszczad zostały jedna po drugiej systematycznie zrównane z ziemią. Rozpędzono góralską ludność — Łemków i Bojków. Tych, którzy mieli polskich krewnych, rozproszono na terenie Ziem Odzyskanych; resztę deportowano do ZSRR. Ci, którzy jeszcze walczyli, zostali w ten sposób pozbawieni wszelkiego poparcia; wzięto ich siłą i głodem i zmuszono do kapitulacji. Bunkry zbombardowano, schrony i magazyny wysadzono dynamitem. Odosobniona grupa niedobitków przedarła się przez łańcuch Karpat do Czechosłowacji, a następnie, przeszedłszy ponad siedemset kilometrów wrogiego terytorium, znalazła schronienie w Niemczech Zachodnich. Tak zakończyło się to, co oficjalne źródła z satysfakcją nazywają „walką z reakcyjnym podziemiem”[513].
Realizowany po wojnie plan przesiedlenia ludności objął miliony ludzi. Przez trzy lata polskimi drogami i szlakami kolejowymi ciągnęły nie kończące się pochody uchodźców, wysiedleńców, repatriantów, przejezdnych, przesiedleńców i wędrowców. Szeregi uchodźców tworzyły niezliczone rodziny, które podczas wojny opuściły swoje domy w Polsce, a teraz wyruszyły w drogę, żeby je na własną rękę odzyskać. Wysiedleńcom przemocą usuniętym z Polski przez mocarstwa okupacyjne teraz pozwolono powrócić. Było wśród nich ponad 520 000 osób wracających z przymusowych robót w Niemczech i nieco mniej — ze Związku Radzieckiego. (ZSRR przetrzymywał większość deportowanych Polaków do roku 1956).
Repatrianci byli to przeważnie Polacy ze Wschodnich Kresów dawnej II Rzeczypospolitej, którym dano teraz możliwość przeniesienia się na zachód, na tereny leżące w obrębie nowych granic, a także ci, którzy dobrowolnie powracali z Zachodu. Kategorię przejezdnych stanowili ludzie, którzy na skutek wojny znaleźli się z dala od domu i teraz po prostu przejeżdżali przez Polskę, z zachodu na wschód albo ze wschodu na zachód. Na wschód posuwały się budzące litość kolumny radzieckich dezerterów i jeńców wojennych, zdążających ku radzieckiej sprawiedliwości; w kierunku przeciwnym szło kilkadziesiąt tysięcy polskich Żydów, którzy — przetrwawszy wojnę na terenie ZSRR — zdążali teraz do Europy Zachodniej i do Izraela. Wygnańcy (których w oficjalnym żargonie nazywano „przesiedleńcami”) należeli do mniejszości narodowych — głównie ukraińskiej i niemieckiej;
wysiedlano ich z Polski zgodnie z postanowieniami konferencji poczdamskiej.
Wśród wędrowców wreszcie znaleźli się Polacy usuwani przez władze ze swoich dawnych domów i przenoszeni do nowych miejsc zamieszkania na północy i zachodzie na terenach Ziem Odzyskanych. Statystyki różnią się drastycznie, ale nie można mieć większych wątpliwości co do tego, że ludność objęta programem przesiedleń uczestniczyła w jednym z największych przewrotów demograficznych w dziejach Europy. Całym planem kierował Państwowy Urząd Repatriacyjny (PUR), który działał od chwili utworzenia go przez PKWN w październiku 1944 roku do czasu likwidacji w roku 1950[514]. (Patrz Rys. F).
Powojenne granice Polski
Ziemie Odzyskane Polski
Hitlerowska Generalna Gubernia 1939—45
Inne miasta
Rządowe kampanie przesiedleńcze
Przedwojenne granice Polski
Byłe Kresy Wschodnie, przyłączone do ZSRR
Miasta szczególnie dotknięte akcjami przesiedleńczymi
Przymusowe deportacje
Dobrowolne akcje repatriacyjne
Przybliżone liczby (w mln)
0,5 1. Polacy (i inne narodowości) deportowani podczas czystek radzieckich na Ukrainie, 1936—39
1,5 2. Obywatele polscy wysiedleni przez władze radzieckie z Zach. Ukrainy i Białorusi, 1939—40
0,6 3. Polacy (i inne narodowości) deportowani przez władze radzieckie z Litwy, 1940—41
0,5 4. Polacy wypędzeni z Prus Zach. i Warthelandu do Generalnej Guberni, 1939—40
0,75 5. Niemcy z terenów nadbałtyckich, ponownie osiedleni w Prusach Zach., 1940—41
1,5 6. Polacy (i inne narodowości) wywiezieni do Rzeszy na roboty przymusowe, głównie z terenu Generalnej Guberni
0,1 7. Chłopi polscy wysiedleni ze strefy przesiedleńczej w rejonie Zamościa, 1942—43
3,0 8. Żydzi, ofiary „ostatecznego rozwiązania”, przewiezieni do Polski w celu eksterminacji, 1941—44
3,5
0,75 16.
U7.
1,5 < 18.
0,5 20.
5,0(?) 21.
4,4 22.
0,25 23.
Niemcy deportowani w latach 1945—47
z Prus Wschodnich
z Prus Zachodnich
z Pomorza
z Polski Środkowej
z Poznańskiego
ze Śląska
Niemcy wysiedleni przez hitlerowców z Wrocławia i innych miast Śląska, 1945
Ukraińcy wysiedleni na tereny północnej Polski lub ZSRR, 1947
Polscy „repatrianci” z Litwy ‘)
z Białorusi 1945—47
z Ukrainy )
Polscy przesiedleńcy przewiezieni z Niemiec,
5—48
Radzieckie kampanie przesiedleńcze na Litwie, Białorusi, Ukrainie i w Prusach Wschodnich po roku 1945
Polskie kampanie przesiedleńcze na terenach zachodnich i północnych po roku 1945
Polscy repatrianci po amnestii radzieckiej z 1956
Ogółem: 24,85 mln
Rys. F. Przesiedlenia ludności (1936—1956)
Największą pojedynczą operacją było wypędzenie z Polski ludności niemieckiej. Klauzula XIII protokołu konferencji poczdamskiej postanowiła, że przeniesienie na terytorium Niemiec grup ludności niemieckiej lub elementu niemieckiego pozostającego w Polsce, Czechosłowacji i na Węgrzech ma być przeprowadzone z zachowaniem porządku i zasad humanitarnych. Przesiedlenia te — które z wyjątkiem rodzin o podwójnym obywatelstwie bynajmniej nie były dobrowolne, objęły ogółem około 16,5 miliona osób. Część polska operacji, która dotyczyła 5 057 000 Niemców z byłych prowincji Pomorza Wschodniego, wschodniej Brandenburgii, Śląska, Gdańska i Prus Wschodnich, a także z Polski Centralnej, została podjęta zgodnie z ustaleniami porozumienia zawartego 14 lutego 1946 roku w Berlinie między przedstawicielami Polski i Wielkiej Brytanii jako reprezentantami Połączonej Egzekutywy Repatriacyjnej (CRX):
1. Warunki ogólne.
Obie strony uzgodniły, że transfer i przewóz Niemców z ich miejsc zamieszkania w Polsce i ich rozmieszczenie w strefie brytyjskiej powinny odbywać się w sposób humanitarny i zorganizowany.
2. Przewóz.
Środkami przewozu będzie kolej przy wykorzystaniu polskiego i/lub radzieckiego taboru oraz droga morska.
Pomocnymi trasami będą:
Trasa A - ze Szczecina do Lubeki morzem w ilości około 1000 osób dziennie (…).
Trasa B — ze Szczecina do Bad Segeberg przez Lubekę koleją dziennie około 1500 osób.
Południowymi trasami będą:
Trasa C — z Kaławska[515] (Kohlfurt) do Mariental i Alversdorf przez Heimstedt koleją 3000 osób dziennie (dwa pociągi).
Trasa D — należy mieć nadzieję, że później będzie można przewieźć dziennie dalsze
2500 osób z Kaławska (Kohlfurt) do Friedland (…).
Radzieckie i polskie wagony i lokomotywy będą przechodziły przez wyżej wymienione punkty.
3. Data rozpoczęcia przewozu z Polski.
Trasa „A” Szczecin—Lubeka morzem, data zostanie ustalona.
Trasa „B” Szczecin—Bad Segeberg koleją 20 lutego 1946 r.
Trasa „C” Kaławsk (Kohlfurt)—Mariental # Kaławsk (Kohlfurt)—Alversdorf 20 lutego 1946 r.
Trasa „D” Kaławsk (Kohlfurt)—Friedland. Data zostanie ustalona.
4. Formalności odbioru.
Wysiedleńcy będą przyjmowani przez władze brytyjskie na granicy Polski i radzieckiej strefy okupacyjnej w Niemczech i w tym celu stacjonować będą w Szczecinie i Kaławsku (Kohifurt) brytyjskie grupy repatriacyjne (…). Celem powyższego jest zapewnienie, aby transporty nie wracały do radzieckiej strefy okupacyjnej Niemiec (…).
5. Dezynfekcja.
…Wszyscy wysiedleńcy zostaną poddani dezynfekcji przy użyciu proszku DDT (…). Władze brytyjskie przekażą władzom polskim w Berlinie do dyspozycji trzy tony proszku (…).
6. Ochrona pociągu.
Władze polskie powinny zapewnić ochronę, składającą się z około 10 ludzi na każdy pociąg (…).
7. Rozkład jazdy.
Dalszy rozdział osób w brytyjskiej strefie okupacyjnej zostanie w istotny sposób ułatwiony, jeżeli wszystkie pociągi przybywać będą do punktów odbioru w brytyjskiej strefie przed godziną 12 w południe.
8. Bagaż.
Wysiedlonym dozwolone będzie zabranie ze sobą tyle ich własnego bagażu, ile będą mogli udźwignąć (…).
9. Pieniądze.
Wysiedlonym dozwolone będzie zabrać ze sobą najwyżej 500 Reichsmark na osobę (…).
10. Wyżywienie.
… Władze polskie dostarczą dwudniową rację żywności oraz jednodniową rację rezerwową (…) na podróż kolejową (…) każdy pociąg opuści Kaławsk z trzydniową racją żywności oraz jednodniową racją rezerwową. (…)
11. Opieka lekarska i społeczna.
(a) Pierwsze transporty będą ograniczone wyłącznie do wysiedleńców cieszących się dobrym zdrowiem (…).
(b) Kobiety ciężarne nie mogą być przewożone w okresie 6 tygodni przed i po porodzie.
(c)…W razie choroby członka rodziny, rodzina nie będzie przewożona, zanim wszyscy jej członkowie nie będą zdolni do odbycia wspólnie podróży.
12. Dokumenty.
Wysiedleńcy powinni posiadać swoje dowody osobiste. Do każdego pociągu będzie do
łączona imienna lista wraz z rozkazem wyjazdu, odpowiednio stwierdzającym, że wszyscy w pociągu są wolni od chorób zakaźnych.
(—) T. Konarski
Komandor—ppor.
Przedstawiciel Polski przy CRX
(—) F. C. Carroll
Podpułkownik
Przedstawiciel brytyjski przy CRX[516]
Źródła niemieckie opisują ten „barbarzyński exodus’’ w najczarniejszych barwach.
Działający na terenie Niemiec Zachodnich związek przesiedleńców — Bund der Vetriebenen — zgromadził niezwykle szczegółową dokumentację przedstawiającą ich cierpienia. W całej akcji dostrzegają oni akt zemsty, inspirowany taką samą rasistowską i szowinistyczną motywacją, jaka swego czasu kierowała postępowaniem hitlerowców. Twierdzą, że padli ofiarą aktów okrucieństwa i ludobójstwa, a swoich męczenników liczą w milionach. A jednak w całej tej argumentacji tkwi jakiś zasadniczy błąd. Ustalona w roku 1950 liczba ofiar „polskiej zemsty” przekracza ogólną liczbę przesiedleńców, do jakiej przyznają się oficjalne źródła polskie. Niemieckie statystyki systematycznie zawyżano w celu rozdmuchania kampanii na rzecz odzyskania „terytoriów poczdamskich”. Natomiast ci Polacy, którzy twierdzili, że Niemcy urodzeni na Śląsku, Pomorzu czy w Prusach muszą „na mocy prawa” oddać swoje domy importowanym „autochtonom”, systematycznie pomijali pewne podstawowe fakty. Jest bowiem faktem, że Ziemie Zachodnie zostały zabrane Niemcom i oddane Polsce jako wojenna zdobycz. Ale mimo to ich niemieckich mieszkańców wypędziła z domu nie polska „zemsta”, ale wspólna decyzja zwycięskich państw sprzymierzonych. Sposób przeprowadzenia akcji przesiedleńczej pozostawiał wiele do życzenia — choćby dlatego, że władze polskie nie dysponowały wystarczającymi środkami technicznymi dla zapewnienia wygody uczestnikom tak kolosalnego przedsięwzięcia. Mężczyzn, kobiety i dzieci, ludzi starych, młodych i niemowlęta zabierano z domów i umieszczano w punktach zbiorczych w najbardziej prymitywnych warunkach. W niektórych przypadkach — na przykład w Łambinowicach (Lamsdorf) na Górnym Śląsku, gdzie znajdował się były Stalag VIII — zmuszano ich do przebywania w pomieszczeniach świeżo opuszczonych przez niedawne ofiary hitlerowców. Rozpoczynając stosunkowo niedługą podróż do Niemiec, byli umieszczani w warunkach dość podobnych do tych, w jakich swego czasu inni odbywali bez porównania dłuższą podróż do Rosji. Niektórych bito, innych ograbiono lub zgwałcono, wielu zachorowało lub umarło, wszystkich zaś narażono na wstrząsające przeżycie, którego nigdy nie potrafią zapomnieć. Po raz pierwszy w życiu masy zwykłych przyzwoitych Niemców postawiono w sytuacji, jaką większość zwykłych przyzwoitych obywateli środkowej i wschodniej Europy przyzwyczaiła się uważać za normalną[517].
Większość spośród niedobitków rozproszonej społeczności żydowskiej postanowiła opuścić Polskę z własnej woli. Żydzi przeżyli okres ogromnych cierpień, ukrywając się podczas Holocaustu albo starając się przeżyć wojnę na terenie Rosji, i teraz nie trzeba ich było zbytnio zachęcać, aby uciekali ze sceny, na której rozegrał się ich dramat, tak daleko, jak tylko potrafią. Emigracja dzięki pomocy organizacji UNRRA była stosunkowo łatwa; tych, co zwlekali, ponaglił do szybkiego dołączenia się do ogólnego exodusu wściekły, sprowokowany przez władze 5 lipca 1946 roku — pogrom w Kielcach, gdzie milicja w sposób bardzo znaczący nie interweniowała podczas wydarzeń, w których zamordowano około 40 Żydów.
Ogólnie rzecz biorąc, jedyną liczniejszą grupą ludności żydowskiej, która w tych warunkach miała ochotę zostać w Polsce, byli ci, którzy mieli zamiar albo służyć nowemu reżimowi, albo wyciągnąć jakieś korzyści z jego panowania. Nieproporcjonalnie liczny element żydowski trafił w szczególności do wyszkolonych przez Sowietów kadr, które miały kierować rodzącą się komunistyczną administracją, oraz do pracy w służbach bezpieczeństwa. W ten sposób Polska została pozbawiona podstaw do wyrobienia sobie w pełni obiektywnej opinii na podstawie reprezentatywnego przekroju tej społeczności i — zasłużenie czy niezasłużenie — odżył na nowo stary popularny stereotyp żydokomuny. Wydarzenia te miały się przyczynić do zaostrzenia napięć w łonie partii w latach 1955—56, a także lec u podstaw antysemickiej kampanii z roku 1968.
Reforma rolna objęła wszystkie polskie wsie. TRJN dopełnił rozpoczętej parcelacji gruntów dekretem z 6 września 1946 roku, co było oczywistą konsekwencją wcześniej szych deklaracji wydanych przez jego poprzedników. Na Ziemiach Odzyskanych chłopi mieli otrzymać 15-hektarowe działki uprawne lub 20-hektarowe pastwiska. W innych częściach kraju parcelacji miały zostać poddane wszystkie majątki ziemskie powyżej 50 hektarów. W sumie przyznano ziemię ponad milionowi chłopskich rodzin, tworząc 814 000 nowych gospodarstw[518].
Rozmiary zachodzących przemian zmuszały Rząd Tymczasowy do działania z największą ostrożnością. Stalin traktował swoich protegowanych podejrzliwie i trzymał ich krótko. Jeszcze w październiku 1944 roku kazał Bierutowi albo „zmienić metody, albo się wynosić”. Teraz — według relacji Mikołajczyka — zasiadający w rządzie przywódcy komunistyczni spotykali się co czwartek rano z anonimowym sowieckim pułkownikiem (sądzili, iż jest to szef SMIERSZ-a, Iwan Sierow), aby odebrać od niego rozkazy, których sam wicepremier Mikołajczyk był rozkosznie nieświadom. Niepartyjni ministrowie traktowali swoich partyjnych kolegów z coraz większą nieufnością: PPR była nastawiona podejrzliwie w stosunku do swoich rywalek; wyborcy — jeśli w ogóle znaleźli czas na to, aby myśleć o polityce — byli podejrzliwi wobec wszystkich. Akcję zaaranżowania „wolnych i nieskrępowanych wyborów” stale odkładano. Zamiast wyborów 30 czerwca 1946 roku przeprowadzono referendum, stawiając pytania o jawnie fałszywej wymowie. Zachęcając wyborców do głosowania „trzy razy tak” na pytania wzięte żywcem z ustalonego programu opozycji, rząd odrzucił wszelkie pozory etyki. Jednocześnie wpędził swoich przeciwników w dylemat: musieli oni albo udzielić jednogłośnego poparcia „blokowi rządowemu”, albo odciąć się od własnych zobowiązań. W próbie sił, jaka się teraz rozpoczęła, partia chłopska Mikołajczyka wybrała to drugie rozwiązanie. Nawołując swych wyborców, aby odpowiedzieli „nie” na pierwsze pytanie referendum, które dotyczyło zniesienia Senatu, PSL starało się po prostu zdemaskować oszustwo, jakiego dopuścił się rząd. W tych nielicznych okręgach, w których do udziału w komisjach dopuszczono przedstawicieli opozycji, okazało się, że 81% wyborców postąpiło zgodnie z tą instrukcją.
W pozostałych okręgach liczenie głosów przeprowadzili tajnie pracownicy administracji rządowej. Rząd ogłosił, że uzyskał poparcie 68% głosujących[519].
W kołach rządowych komuniści z PPR przeprowadzali pracowite kalkulacje na temat strategii i taktyki ideologicznej. W owym okresie poprzedzającym otwartą walkę o władzę szeroko pojęta strategia PPR opierała się na koncepcji bloku demokratycznego. Proponowano szczególny wariant techniki frontu, która pod kilkoma istotnymi względami różniła się zarówno od idei Frontu Ludowego z okresu przedwojennego, jak i od Frontu Narodowego w sąsiedniej Czechosłowacji. W Polsce ruch komunistyczny był zbyt słaby, aby kiedykolwiek brać pod uwagę możliwość otwartej rywalizacji z partiami „burżuazyjnymi”. Jedyną szansą komunistów było ukrycie własnej słabości i skoncentrowanie się na niszczeniu konkurencji.
Idea bloku demokratycznego nie przewidywała żadnych prawdziwych ustępstw na rzecz partnerów w rządzie i była pomyślana głównie jako metoda gry na zwłokę i utrzymania kontroli. Taktyka ideologiczna polegała w znacznym stopniu na kamuflażu. Słowa „komunista” starannie unikano, nawet w nazwie partii. Słowo „kułak” było jedną z nielicznych obelg, których używano. W wewnętrznym żargonie partii brzmiące z rosyjska słowo „samokrytyka” zastąpiono łacińskopodobnym „autokrytyka”[520]. Taktyka polityczna koncentrowała się na rozbijaniu konkurencyjnych ugrupowań według klasycznej leninowskiej zasady „od góry i od dołu”.
Konkurenci, którzy odmówili udziału w grze, nagle stawali oko w oko ze sztucznie utworzonymi partiami, które nazywały się tak samo jak ich własna; ich działalnością kierowali byli koledzy, których udało się kupić. Taki los spotkał stronnictwo chłopskie Mikołajczyka i dawną antykomunistyczną PPS. Taktyka administracyjna polegała na monopolizacji wszystkich dźwigni władzy. Prestiżowe stanowiska w poszczególnych ministerstwach można było bezpiecznie pozostawić w rękach oponentów, jeśli tylko znalazło się kilku komunistów, którzy pełniąc funkcję zastępców, mogliby swojego szefa trzymać w ryzach. Pomału, ale skutecznie, uczciwie lub oszustwem, PPR torowała sobie drogę do celu, czyli —jak to określił Gomułka - do pełnienia funkcji „hegemona narodu”[521]. Po dwu latach przygotowań ostatecznie postanowiono przeprowadzić długo odkładane wybory 19 stycznia 1947 roku.
Politykę gospodarczą i społeczną hamowała oczywiście tocząca się wciąż walka polityczna. PPR nie mogła rozpocząć pełnej realizacji polityki komunistycznej, dopóki nie zapewniła sobie mocniejszej pozycji w rządzie i w całym kraju.
Dwa główne wydarzenia tamtych lat — ustawa o nacjonalizacji ze stycznia 1946 roku oraz wprowadzenie w życie planu trzyletniego lat 1947—49 — zrodziły się nie z inspiracji komunistów, lecz socjalistów. W myśl dekretu o nacjonalizacji państwo przejmowało wszystkie przedsiębiorstwa zatrudniające ponad 50 pracowników na jednej zmianie; pod koniec roku 90% wszystkich przedsiębiorstw znalazło się pod zarządem państwa. Plan trzyletni opracowano, opierając się na metodach gospodarczych przyjętych raczej na Zachodzie niż w ZSRR. W dziedzinie rolnictwa Mikołajczyk ograniczył się do starań o przyznanie prawnego tytułu własności chłopom, którzy uzyskali ziemię w wyniku parcelacji. Było to oczywiste zabezpieczenie się przed przyszłą kolektywizacją.
Styczniowe wybory z 1947 roku przyniosły blokowi demokratycznemu z komunistami na czele poparcie 80% ogółu głosujących. Z formalnego punktu widzenia nie był to może oszałamiający sukces, ale z pewnością wynik zadowalający. W porównaniu z cudami, jakich siedem lat wcześniej dokazali radzieccy organizatorzy wyborów w państwach nadbałtyckich czy we Lwowie, lub też w roku 1952 partyjni rachmistrze, był to pokaz dość mizerny. Niemniej okazał się skuteczny. Wybory nie były ani „wolne”, ani „nieskrępowane”. Lista kandydatów została odpowiednio wcześnie skontrolowana przez rząd. Przedstawiciele kontrolowanych przez rząd komisji wyborczych usunęli z list nazwiska dwóch milionów głosujących. Robotników z fabryk doprowadzili do um majstrzy, po czym pod groźbą utraty pracy kazano im głosować na rząd. Przepisy o tajności głosowania zignorowano. Liczenie głosów przeprowadzali wyłącznie członkowie rządowego aparatu. Wynik był znany z góry. Rządy Wielkiej Brytanii i USA zaprotestowały przeciwko jawnemu pogwałceniu postanowień konferencji w Jałcie i Poczdamie.
Rząd radziecki protesty odrzucił, twierdząc, że zachodnie źródła informacji w Polsce nie zasługują na zaufanie[522].
W wyniku wyborów PPR po raz pierwszy zdobyła sobie dominującą pozycję w polityce kraju. Od tego czasu wszystkie sprawy można było przeprowadzać legalnie i zgodnie z konstytucją, na podstawie głosowania Sejmu, w którym 394 mandaty były obsadzone przez posłusznych rządowi posłów, 28 zaś przez PSL.
5 lutego Bierut został wybrany prezydentem Rzeczypospolitej. 6 lutego zaprzysiężone nowy rząd, którego premierem został Józef Cyrankiewicz. 19 lutego nowej Radzie Państwa nadano specjalne uprawnienia. Od tego czasu partie „burżuazyjne” nie mogły już mieć żadnych realnych nadziei na jakąkolwiek działalność opierającą się na zgodzie większości społeczeństwa. W ciągu mniej więcej roku co brutalniejsze elementy z partii komunistycznej świętowały swoje zwycięstwo w Sejmie, szkalując pokonanych rywali i przepędzając ich ze sceny politycznej. Pewien były sanacyjny generał[523] publicznie nazwał Mikołajczyka „obcym szpiegiem” i „kolaborantem”. Cenzurze udało się ocenzurować protest premiera w sprawie cenzury — tekst został usunięty nie tylko z prasy, ale i z protokołu sejmowego. Grupę przywódców socjalistycznych oskarżono przed sądem o zdradę i usunięto. Na wsi likwidowano ostatnie niedobitki antykomunistycznego podziemia. W październiku 1947 roku Mikołajczyk, który — malgre lui — stał się ośrodkiem opozycji w kraju, musiał ratować życie ucieczką. W Londynie Churchill, który poprzednio sam namawiał go do powrotu do Polski, oświadczył, że dziwi się, widząc go żywego[524].
Zwykła eliminacja przeciwników nie dostarczyła jednak komunistom automatycznie możliwości rządzenia w kraju i przekształcenia go w pożądanym przez siebie kierunku; jest rzeczą wysoce znamienną, że inicjatywa utworzenia nowej organizacji partyjnej odpowiadającej nowym warunkom wyszła nie tyle od samej PPR, ile od prokomunistycznych elementów z byłych partii radykalnych. Postacią kluczową był tu Józef Cyrankiewicz — przywódca przemalowanej PPS, a od lutego — premier rządu. W 1947 roku mogłoby się wydawać, że przed Cyrankiewiczem nie otwiera się zbyt pomyślna przyszłość. Wciąż istniała możliwość, że się go pozbędą tak łatwo, jak przed nim pozbyto się Osóbki—Morawskiego. Nie mógł liczyć na to, że uda mu się pokonać komunistów — ani też, że według reguł leninowskiej gry zdoła się do nich przyłączyć i mimo to zachować jakie takie resztki wpływów. Jego jedyną szansą było od początku włączenie się w próby utworzenia nowej organizacji. Chętnego sojusznika dostrzegł w Kremlu, który z rosnącym niepokojem przyglądał się Gomułce i PPR. W marcu 1948 roku Cyrankiewicz pojechał do Moskwy na spotkanie ze Stalinem: tam też najwyraźniej zrodził się projekt utworzenia Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (PZPR). Jest zatem błędem mniemać, że PPR chciała się połączyć z PPS w „taki sam sposób, jak głodny pies chce się połączyć z bochenkiem chleba”. W tym przypadku bowiem wołki zbożowe wyszły z chleba na własnych nogach i namówiły właściciela bochenka, żeby je mocno przywiązał do psiego grzbietu — w takim miejscu, żeby pies nie mógł ich zjeść. W ten sposób PPR na dobre związała się z PPS; ostateczne powstanie PZPR stało się sprawą pewną; Cyrankiewicz zaś zapewnił sobie cieplutkie miejsce, które miał zajmować do roku 1972[525].
W tym samym czasie pozostałe dwa elementy składowe rządowego bloku demokratycznego — podrabiane SL i SD — łączyły się z resztkami antykomunistycznych organizacji, z których się swego czasu wyłoniły. SL i SD stały się integralnymi elementami ustroju komunistycznego w Polsce, ale nie Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Kompletny triumf systemu jednopartyjnego nigdy się ostatecznie nie dokonał.
W dziedzinie gospodarki — podobnie jak w sferze polityki — radykalne zmiany były hamowane przez niedostatki właściwych struktur organizacyjnych i kadr.
Plan trzyletni nie przewidywał żadnych dalszych kroków w kierunku nacjonalizacji przemysłu. Brak było jakichkolwiek oznak kolektywizacji wsi. W 1947 roku zawiodły plony i aby wyżywić naród, trzeba było pójść na wszystkie możliwe ustępstwa na rzecz chłopów. W tym okresie świetnie rozwijała się na wsi spółdzielczość. Sektor państwowy wkraczał szybko w fazę handlu hurtowego na rynku wewnętrznym, a pod koniec 1948 roku praktycznie zapewnił sobie pełny monopol. Coraz większy stopień uspołecznienia osiągał również handel detaliczny.
Na wsi przejęła go Samopomoc Chłopska. W dziedzinie handlu zagranicznego ogromnie wzrosła rola i udział ZSRR. W okresie planu Marshalla, który na pierwszym miejscu uwzględniał Polskę, a który został przez ówczesny rząd polski bezapelacyjnie odrzucony, Związek Radziecki został zmuszony do wykonania wspaniałomyślnego gestu rekompensaty. Gest ten przyjął formę umowy handlowej z 28 stycznia 1948 roku, która przewidywała gospodarczą współpracę polsko-sowiecką na sumę 2 miliardów rubli w okresie czterech lat.
Z punktu widzenia komunistów toczący życie gospodarcze Rzeczypospolitej rak umiejscowił się w samym środku organizmu — w Centralnym Urzędzie Planowania (CUP). Zatrudnieni tu eksperci byli w znacznej mierze zachodniego chowu i mieli powiązania za starą PPS. W lutym 1948 roku zwołano naradę w celu zbadania działalności Urzędu. Ku zdziwieniu personelu dyskusja przerodziła się w przeprowadzony w sowieckim stylu atak na ich pracę. Minister przemysłu, Hilary Minc, zdyskredytował ich wysiłki jako „burżuazyjne” i „niemarksistowskie” poczynania, oparte na fałszywej analizie faktów. Po raz pierwszy w Polsce publiczną debatę przeprowadzono według kryterium znajomości największej liczby cytatów z Lenina i Stalina; nazwano ją później „narodzinami polskiego stalinizmu”. Od tego czasu wszelkie planowanie oparte było na niewolniczym naśladownictwie metod sowieckich. Centralny Urząd Planowania został rozwiązany.
Statystykom gospodarczym nadano status tajemnicy państwowej. Nadszedł kres swobodnych dyskusji[526].
Sprawa CUP była zapowiedzią nadchodzącego poważnego kryzysu ideologicznego, W lecie 1948 roku nastąpił zasadniczy rozłam w szeregach partii i w rządzie. Niektórzy wyjaśniają go w kategoriach rozdźwięku między skupionymi wokół Gomułki stronnikami konserwatywnej „polskiej drogi do socjalizmu” a zwolennikami radykalnej „linii moskiewskiej”, na których czele stanął Bierut. Nie można tu oczywiście mieć całkowitej pewności, może się jednak wydawać, że autorzy takich standardowych analiz popełniają co najmniej trzy istotne błędy. Po pierwsze, nie uwzględniają całej złożoności poglądów i mnogości frakcji. W obrębie samej tylko PPR istniało w tym okresie co najmniej pięć głównych ugrupowań.
Trzeba także pamiętać o bliskich sojusznikach partii — zwłaszcza Cyrankiewiczu i jego PPS oraz o „postępowych katolikach” popieranych przez NKWD. Po stronie sowieckiej wyróżnić można kilka kategorii odrębnych interesów — począwszy od dowództwa Armii Czerwonej i organów bezpieczeństwa, po interesy państwa reprezentowanego przez radzieckie ministerstwa, interesy WKP(b) i wreszcie — nie mniej istotne od pozostałych — osobiste uprzedzenia i kaprysy samego Stalina.
Jeśli połączyć każde z tych pięciu czy sześciu ugrupowań polskich z analogiczną liczbą ich potencjalnych sowieckich opiekunów, otrzyma się około trzydziestu istotnych powiązań — niektórych jawnych, innych ukrytych. Jedynym człowiekiem, którego pozycji nie da się jednoznacznie określić, był Bierut. Był polityczną marionetką w klasycznym stylu, zupełnie niezdolną do utworzenia w Polsce jakiegokolwiek znaczącego ugrupowania, dopóki ktoś nie poprowadziłby go na sznurku. Tak więc, podczas gdy Gomułka rzeczywiście stał na czele licznej grupy, która do roku 1948 zdobyła sobie już dominującą pozycję w partii, jedyne możliwe źródło zorganizowanej opozycji znajdowało się na Kremlu.
Po drugie, obiegowa analiza sytuacji nie uwzględnia również dynamiki konfliktu zachodzącego wewnątrz ruchu totalitarnego, w którym obie strony znajdują się w bezustannym ruchu i każda stale zmienia własne pozycje ideologiczne, aby nie dać się osaczyć drugiej. Element słabszy musi przede wszystkim za wszelką cenę unikać publicznego przyznania racji elementowi silniejszemu, ponieważ „zharmonizowanie” szybko doprowadziłoby do utraty tożsamości i samodzielnej egzystencji. W 1944 roku, kiedy wtajemniczeni po raz pierwszy wyraźnie dostrzegli rozłam między PPR a linią sowiecką, właśnie ZSRR zajął stanowisko konserwatywne. To Stalin powiedział, że wprowadzanie komunizmu w Polsce przypomina próbę nałożenia siodła na grzbiet krowy. Zarówno Gomułka, jak i PPR z jej „rodzimą polityką” byli w tym momencie w nastroju lewicującym, mesjanistycznym i triumfatorskim, oczekując, że komunizm wkroczy do Polski „w zwycięskim pochodzie”. Po roku 1944 zaufanie Stalina we własne siły wzrosło. Zaczął jeszcze usilniej niż dotąd ponawiać naciski w kierunku autentycznych socjalistycznych przemian, coraz bardziej przybliżając się do pozycji zajmowanych z początku przez
Gomułkę i czyniąc Bierutowi wyrzuty z powodu niedostatku rewolucyjnego zapału. Tymczasem Gomułka, nabrawszy praktycznego doświadczenia w „siodłaniu krowy”, skłonny był zwracać się w przeciwnym kierunku, dając wyraz przekonaniu, że nie wydaje mu się zbyt prawdopodobne, aby miał doczekać prawdziwego socjalizmu w Polsce, nie mówiąc już o komunizmie. Konflikt ideologiczny przybrał zatem kształt czegoś w rodzaju nożyc; w ciągu czterech lat każdy z przeciwników diametralnie zmienił stanowisko, przechodząc na przeciwną pozycję.
W 1948 roku Gomułka wygłaszał oświadczenia bardzo podobne do oświadczeń sowieckich z roku 1944 i odwrotnie.
Polscy towarzysze nie mogli nie zauważyć przemian zachodzących w zagranicznej polityce Związku Radzieckiego. W latach 1944—45 znajdujący siew stanie wojny ZSRR był słaby i gotów do umizgów wobec każdego sojusznika, który byłby skłonny poprzeć jego sprawę. Rozbieżności ideologiczne były tolerowane.
Ale w roku 1948 ZSRR miał już za sobą wygraną wojnę; miał już też własną bombę. Nabrzmiewały konflikty: spór z Titą, konflikt arabsko—izraelski, kryzys niemiecki i blokada Berlina. Nadchodził czas, aby zewrzeć szeregi. Rozbieżności ideologicznych już nie tolerowano.
Los Gomułki był więc przypieczętowany. Jako stary wyjadacz, zapewne przeczuwał niebezpieczeństwo, jeszcze zanim nadeszło, ale płynął prosto w oko cyklonu. Podczas czerwcowego posiedzenia plenum Komitetu Centralnego partii wdał się w chaotyczny wywód na temat historycznych tradycji polskiego komunizmu, krytykując nastroje a la Róża Luksemburg w dawnym SDKPiL i trockistowską KPP, a pochwalając stanowisko PPS w kwestii „niepodległości narodowej”.
Był to akt otwartego buntu. Od tego czasu pozostawał chyba w areszcie domowym. Jego współpracowników — Spychalskiego i Ochaba — nakłoniono, aby go potępili, jego samego zaś zmuszono do publicznego pokajania się. Na wrześniowym plenum przyjaciele obrzucili go obelgami, a on sam wyznał swoje winy w pełnym goryczy akcie samokrytyki. W szczególności przyznał, że pojmował tylko doraźne aspekty znaczenia ZSRR dla polskiej partii, nie zdając sobie sprawy z ich doniosłości „na wyższej płaszczyźnie”. Pod koniec przedstawienia na stanowisku sekretarza generalnego partii zastąpił go prezydent Bierut, którego aż do tej chwili przedstawiano światu jako człowieka „bezpartyjnego”. Odejście Gomułki równało się usunięciu ostatniej przeszkody na drodze do utworzenia PZPR, co nastąpiło w grudniu tego samego roku.
Upadek Gomułki był oczywistym skutkiem bezpośredniej interwencji Rosjan w sprawy polskiej partii. Komentator, który określił tę interwencję mianem „pacyfikacji polskiego komunizmu”, trafił niemal w samo sedno. Mimo to towarzysze Gomułki dołożyli wszelkich starań, aby mu osłodzić gorycz klęski.
Do stycznia 1949 roku pozostał na stanowisku wicepremiera, do roku 1951 zaś był członkiem Komitetu Centralnego. Nie postawiono go przed sądem ani nie skazano na łaskę sowieckiego wymiaru sprawiedliwości. Jego akt buntu przypomniano sobie w 1956 roku, kiedy partia na nowo potwierdziła swoją niezależność[527].
Po trzech i pół latach pokoju budowa demokracji ludowej na sowiecki obraz i podobieństwo była już, praktycznie rzecz biorąc, zakończona. Monolityczna partia leninowska umacniała swój monopol. Tożsamość interesów partii i państwa znalazła wcielenie w osobie Bieruta, który zasiadał na dwóch bliźniaczych tronach szefa partii i prezydenta. Sukces komunistów okazał się rzeczą o wiele łatwiejszą, niż można by przypuszczać w 1945 roku. Z perspektywy czasu nie wydaje się on jednak niczym zaskakującym. Wbrew temu, co sądzono w owym czasie na Zachodzie, w Polsce nigdy nie dopuszczono do swobodnej rywalizacji między ruchem komunistycznym a partiami o orientacji niekomunistycznej. Władza przeszła gładko i bezpośrednio z rąk niemieckich sił okupacyjnych w ręce dowództwa
Armii Czerwonej, następnie z rąk dowództwa Armii Czerwonej prosto do rąk kontrolowanego przez ZSRR Rządu Tymczasowego RP (1944—45), potem do rąk TRJN
(1945^7) i wreszcie — w okresie wyborów z 1947 roku — od TRJN do PPR. Dlatego też jest z gruntu niesłuszne mówić o „przechwytywaniu władzy” przez komunistów czy o „komunistycznym przewrocie”. Polskę podano komunistom na talerzu, a ci potem już tylko skutecznie uniemożliwiali wszelkie próby dzielenia się władzą. Nigdy też nie było żadnej potrzeby narzucania Polsce komunizmu siłą. Nie ma tu nic do rzeczy fakt, że Stalin był politykiem okrutnym i bezlitosnym, zupełnie pozbawionym poczucia wielkoduszności czy wspaniałomyślności.
Wydarzenia potoczyły się tak, że wszelkie elementy, które ewentualnie mogły okazać się zdolne do stworzenia w Polsce zorganizowanego oporu, zostały odpowiednio wcześnie i skutecznie wyeliminowane. Zdyskredytowały je klęski okresu przedwojennego lub czasu wojny, zostały porzucone przez państwa sprzymierzone lub wreszcie unicestwione w wyniku powstania warszawskiego. W latach 1944—48 nie pozostał nikt — poza Mikołajczykiem oraz nielicznymi, rozproszonymi i pozbawionymi dowództwa niedobitkami AK — kto mógłby się przeciwstawić komunistom. Stalinowi oddano bez walki to, czego chciał. Nieliczne akty przemocy, jakie mimo wszystko zdarzały się z poduszczenia NKGB, były w sensie politycznym zbędne. Błędem jest także mówić o „zorganizowanej konspiracji komunistycznej”. Mimo wszystkich demonstracji monolitycznej solidarności polski ruch komunistyczny różnił się od sowieckiego pod wieloma istotnymi względami i nękały go głębokie wewnętrzne rozłamy. Nie było jednomyślności co do tempa wprowadzania socjalistycznego programu, a tym bardziej w sprawie środków i metod postępowania; nie trzymano się ściśle żadnego planu ani ogólnego projektu.
Zarówno Polacy, jak i Rosjanie posuwali się do przodu po omacku, w bardzo niejasnej i niepewnej sytuacji. Można powiedzieć więcej: ostateczny skutek, czyli sytuacja, w której Stalin rządził Polską za pośrednictwem rezerwowej drużyny marionetek, stał się klęską w takiej samej mierze dla niego samego, jak i dla polskich komunistów.
Wszystko to wskazuje wyraźnie, jak bardzo droga, którą szła Polska, była odmienna od drogi innych krajów Europy Wschodniej. Polski nie można porównywać z sąsiednią Czechosłowacją, gdzie komuniści mogli sobie pozwolić na to, aby przez pewien okres uczestniczyć w otwartej walce, ale gdzie także później musieli przemocą stłumić opozycję. Nie można też porównywać jej z Jugosławią, gdzie komuniści rządzili, wykorzystując o rodzimą bazę, niezależnie od Armii Czerwonej. Tito nie podzielał poglądów Gomułki. Obu zaklasyfikowano jako „nacjonalistów o prawicowym odchyleniu” po prostu dlatego, że obaj przypadkiem popadli w konflikt z ZSRR, stając się ofiarami zmiany kursu, jaka nastąpiła nie w Polsce czy w Jugosławii, ale na Kremlu.
Sedno sprawy tkwi w tym, że o historii politycznej Polski nie decydował ani wyłącznie Związek Radziecki, ani wyłącznie polscy komuniści, ale subtelne współdziałanie obu tych czynników. Prawdą jest, że w tamtym wczesnym okresie polscy komuniści nie mogliby przetrwać bez poparcia Armii Czerwonej i tłumu sowieckich doradców. Ale jest również prawdą, że Rosjanie nie mogliby rządzić Polską według własnego widzimisię, gdyby polscy komuniści z nimi nie współpracowali. W tego rodzaju układzie partner słabszy może często dyktować warunki: może zagrozić, że się załamie albo zbuntuje. Wiedząc, że Stalin nie zyska wiele, traktując PPR w taki sam sposób, w jaki traktował KPP, oraz że bezpośrednie przejęcie przez Rosjan władzy w Polsce może się niekorzystnie odbić na pozycji ZSRR na arenie międzynarodowej, Gomułka lawirował między otwartym buntem a ślepym posłuszeństwem, nie tracąc całkowicie wpływu na przebieg wydarzeń.
Kiedy go usunięto, partia nadal prowadziła tę samą grę. Była wolna od balastu złudzeń, że cieszy się powszechnym poparciem, i mogła przetrwać bez wywoływania większych tarć. Polscy komuniści byliby w stanie szybko się przystosować do sowieckich wymagań, ale robili to niechętnie — z powodu własnej dumy, a także ze względu na interes narodowy. Do roku 1948 udało im się skutecznie osiodłać krowę, ale wciąż nie mieli ochoty ruszyć do galopu[528].
Stalinizm — typ komunizmu na modłę sowiecką, dominujący od końca lat dwudziestych do czasów obecnych — opisywano na różne sposoby: jako doktrynę, jako system lub jako postawę intelektualną. Był i pierwszym, i drugim, i trzecim.
W roku 1948, kiedy normalna paranoja Kremla wzrosła do nienormalnych rozmiarów, został on w pośpiechu narzucony wszystkim wschodnioeuropejskim sprzymierzeńcom ZSRR. Polska nie była wyjątkiem.
Wielu Polakom aż za dobrze znane są główne cechy stalinizmu, który zawdzięcza znacznie więcej dawnym rosyjskim tradycjom niż Marksowi czy Engelsowi. Ludzie w średnim wieku, urodzeni i wychowani w Warszawie lub w Wilnie za czasów cara, doznawali intensywnego uczucia deja vu. Psychologię stalinizmu poddano w polskiej literaturze gruntownej analizie — szczególnie dobrym przykładem mogą tu być dzieła Stanisława Ignacego Witkiewicza, którego powieść satyryczna zatytułowana Nienasycenie niespodziewanie okazała się niepokojąco prorocza. Witkiewicz przedstawił w niej wizję najazdu Europy przez hordę Murti—Binga, chińsko—mongolskiego wodza, który podporządkowuje sobie dekadencki Zachód dzięki dobrze zorganizowanej akcji sprzedaży „pigułek filozoficznych”, zapewniających człowiekowi przyszłe szczęście i radosne życie towarzyskie.
W ostatniej scenie powieści przywódca Zachodu kapituluje haniebnie, po czym zostaje ścięty z wielką pompą i paradą. W okresie powojennym wyraz podobnym uczuciom dawał także poeta i krytyk Czesław Miłosz (ur. 1911); jego zbiór refleksji, zatytułowany Zniewolony umysł, ukazał się w 1953 roku, wkrótce potem, jak Miłosz zdecydował się zostać na Zachodzie, opuszczając stanowisko polskiego attache kulturalnego w Paryżu. W jednym z wielu wnikliwych esejów zawartych w tym tomie Miłosz przyrównuje stalinowskie praktyki w Polsce do sztuki Ketmanu, uprawianej za czasów wschodniego despotyzmu szacha w feudalnej Persji.
Ketman był sztuką podwójnego myślenia, symulacji i oszustwa — sztuką uprawianą przez armię pochlebców i wazeliniarzy, którzy poddawali się kaprysom Wielkiego, z bezgranicznym cynizmem karmiąc go pochlebstwami tylko po to, aby zapewnić sobie karierę lub uratować własną skórę. Według markiza de Gobineau, który pierwszy przedstawił szerokiemu światu opis dworu perskiego, „w Persji nie było prawdziwych muzułmanów”. Według Miłosza, w Polsce było bardzo niewielu prawdziwych komunistów[529].
Argumenty ideologiczne zniknęły zalane powodzią kultu jednostki. Napisane przez Stalina prymitywne parodie leninowskich deformacji Marksa, streszczone w Krótkim kursie historii WKP(b) (1939) oraz w pracy Problemy leninizmu (1940), przetłumaczono na polski i przyjmowano jako Słowo Objawione. Wszystkie dyskusje kończono przytoczonym mniej lub bardziej a propos cytatem z „Wielkiego Wodza”. Prawdziwie utalentowani twórcy — na przykład Władysław Broniewski — zniżali się do pisania wierszowanych panegiryków:
Pięknie jest myśleć, że w Moskwie żyje Stalin.
Pięknie jest myśleć, że w Moskwie myśli Stalin, etc., etc.[530]
W dziedzinie polityki „państwo jednopartyjne” zostało podporządkowane bezpośredniej kontroli Związku Radzieckiego. W tym celu w listopadzie 1949 zainstalowano w Warszawie marszałka ZSRR, Konstantego Rokossowskiego (1896—1968) — Polaka, który całe życie spędził w służbie Rosjan — powierzając mu stanowiska wicepremiera, ministra obrony i członka Biura Politycznego.
Militaryzm coraz wyraźniej podnosił głowę. Pod wątpliwym pretekstem groźby ataku ze strony sił amerykańskiego imperializmu na blok socjalistyczny całą Europę Wschodnią przekształcono w obóz wojskowy. Zamknięto granice. Liczebność służby bezpieczeństwa powróciła do poziomu z okresu wojny. Gospodarkę podporządkowano priorytetom wojskowym. Zaostrzono rygory obowiązkowej służby wojskowej. Wojsko Polskie, starannie przeszkolone przez sowieckich doradców, osiągnęło stałą liczebność 400 000 ludzi. Generalicję upolityczniono, poddając ją szkoleniu w utworzonej w 1951 roku Wojskowej Akademii Politycznej.
Przez kilka pierwszych lat wojska satelickie były zbyt słabo rozwinięte, aby można było utworzyć w Europie Wschodniej sowiecki blok wojskowy jako przeciwwagę dla NATO. Trudność tę przezwyciężono, podpisując 14maja 1955 roku tekst Układu Warszawskiego, w którym Wojsku Polskiemu przyznano drugie miejsce po Armii Czerwonej[531].
W dziedzinie gospodarki bezwzględny priorytet przyznano przemysłowi ciężkiemu. Poddany rewizji plan sześcioletni na lata 1950—55 został opracowany przez tzw. metalożerców, którzy domagali się nieograniczonej produkcji żelaza i stali.
W Krakowie na historyczne budynki miasta uniwersyteckiego padł cień kominów Nowej Huty, nowego przedmieścia zbudowanego dla pracowników Huty im. Lenina — największych zakładów przemysłowych tego rodzaju w kraju.
W dziedzinie rolnictwa absolutne pierwszeństwo przyznano przymusowej kolektywizacji. Kampania polegająca na pozbawieniu chłopów prawa własności ziemi i zamykaniu ich w PGR—ach oraz dobrowolnych spółdzielniach produkcyjnych nabierała coraz większego impetu. Nikogo nie mógł zmylić żargon, w którym starannie unikano rosyjskiego słowa „kołchoz”. Wiatach 1950—55 liczba gospodarstw kolektywnych wzrosła z 12513 do 28955. Przed rolnictwem indywidualnym stanęło widmo zagłady[532].
Kościół katolicki poddawano systematycznym atakom. W latach powojennych władze zastosowały wobec niego swoją ulubioną strategię „rozbijania”, jakiej używały wobec konkurencyjnych partii politycznych. Udzielano poparcia schizmatycznemu Polskiemu Kościołowi Narodowemu, a także zakładano pseudokatolickie i pseudoreligijne organizacje w rodzaju PAX-u (1947), Caritasu czy Veritasu (1950), które uzurpowały sobie dawne funkcje społecznych, charytatywnych i kulturalnych organizacji kościelnych. Doborowym narzędziem w tej kampanii był dyrektor PAX-u, były przywódca faszystów, Bolesław Piasecki (1915—79), którego NKWD oszczędziło prawdopodobnie pod warunkiem uzyskania zgody na przyszłą kolaborację[533]. Celem akcji było podważenie dobrej reputacji hierarchii kościelnej oraz utworzenie bloku katolickiej opinii publicznej, skłonnego do współpracy z państwem na warunkach podyktowanych przez partię. Kiedy kampania okazała się poroniona, a hierarchia kościelna kategorycznie zabroniła zarówno księżom, jak i ogółowi wiernych wszelkich kontaktów z Piaseckim lub którąkolwiek z jego organizacji, zastosowano bardziej brutalne metody. W 1950 roku skonfiskowano wszystkie majątki kościelne z wyjątkiem samych kościołów i cmentarzy przykościelnych. Masowo aresztowano księży, szykanowała ich milicja. Przerwano prace nad organizacją programu katechizacji dzieci. Ponieważ kardynał Stefan Wyszyński nie zaprzestawał sprzeciwów, w 1953 został aresztowany, więziony kolejno w trzech prowincjalnych klasztorach, a później internowany w domu zakonnym w Komańczy w Bieszczadach.
System stalinowski uzyskał oficjalne potwierdzenie z chwilą wprowadzenia konstytucji z 22 lipca (sic) 1952 roku, która proklamowała „Polską Rzeczpospolitą Ludową”. Na wzór analogicznych komunistycznych konstytucji innych państw, wszystkim obywatelom gwarantowano prawo do pracy, wypoczynku, ochrony zdrowia i nauki oraz wolność słowa, zgromadzeń i sumienia, bez względu na rasę, płeć i wyznanie. Rozwój sił produkcyjnych kraju miał się odbywać przy wykorzystaniu planowanej gospodarki. Najwyższą władzę w państwie przekazano ciału ustawodawczemu, którym był Sejm złożony z 460 posłów, wybieranych co cztery lata w wyborach bezpośrednich, w drodze tajnego i powszechnego głosowania.
Władzę wykonawczą miała sprawować Rada Ministrów, którą — podobnie j ak prezydenta i jego Radę Państwa oraz Najwyższą Izbę Kontroli (NIK) — mianować miał Sejm. Wymiar sprawiedliwości miał spoczywać w rękach Sądu Najwyższego, złożonego z ławy niezawisłych sędziów, mianowanych przez Radę Państwa.
Wprowadzono rozdział Kościoła od państwa (z którym w gruncie rzeczy nigdy nie był on naprawdę związany). Starannie zadbano o to, aby wszystkie wymienione instytucje miały pozory mechanizmów idealnie demokratycznych. W praktyce wszelkie szansę na skuteczną demokrację unicestwiała wciąż jeszcze pozakonstytucyjna „przewodnia rola” partii i jej Frontu Narodowego jako „strażników państwa”. Zgodnie z kanonem leninowskiego demokratycznego centralizmu, praktycznie cała władza spoczywała w rękach Biura Politycznego Partii i jej pierwszego sekretarza. Wszystkie nominacje na stanowiska w aparacie państwowym, a także wszystkie decyzje na wszystkich szczeblach władzy musiały uzyskać aprobatę odpowiednich organów partyjnych. Wszystkim ministerstwom odpowiadały odpowiednie wydziały PZPR. Wszystkich kandydatów na posłów do Sejmu najpierw wybierała partia. W efekcie „lud pracujący miast i wsi”, który konstytucja kreowała na sprawującego władzę polityczną, był jej bezbronną ofiarą. Zwyczajni ludzie nie mieli żadnych możliwości wywierania wpływu na działalność swoich nominalnych przedstawicieli. „Demokracja” ludowa została prawnie zatwierdzoną fikcją. W rzeczywistości partia sprawowała dyktaturę nad narodem[534].
Stalinowskie obyczaje wtargnęły we wszystkie dziedziny życia. W miejscach publicznych pojawiały się pomniki Stalina. Główny ośrodek przemysłowy Rzeczypospolitej, Katowice, przemianowano na „Stalinogród”. Wszystko i wszędzie, poczynając od Pałacu Kultury w Warszawie, nazywano imieniem J. W. Stalina.
Rosyjską cywilizację w wydaniu sowieckim uznano za powszechny wzór wszelkich cnót. Podjęto nawet próbę zmodyfikowania języka polskiego, wprowadzając do niego rosyjski zwyczaj zwracania się do siebie w drugiej osobie liczby mnogiej: „wy” miało zastąpić dekadencki zwyczaj stosowania formy trzeciej osoby liczby pojedynczej — „pan” i „pani”. W dziedzinie sztuki powszechnym aplauzem cieszył się „socrealizm”, określony przy jakiejś okazji mianem „orkiestry obozowej”. W naukach ścisłych Łysenko zaćmił Mendla, Newtona i Einsteina. W dziedzinie nauk humanistycznych powszechnie stosowano sowiecki „diamat” — pigułkę Murti—Binga, naukową analizę wszelkich ludzkich problemów. Nonkonformizm w każdej postaci był natychmiast karany. Milicjanci i drobni biurokraci dumnie podnieśli głowy.
Mimo wszystko jednak stalinizm w Polsce nigdy nie był aż tak okrutny jak w sąsiednich krajach bloku. Za kulisami rodzimi komuniści z PZPR prowadzili bezustanną akcję wymierzoną przeciwko infiltrującym ich szeregi sowieckim pachołkom. Ochraniali towarzyszy, którzy popadli w niełaskę, i blokowali wszelkie próby akcji odwetowych na szerszą skalę. Pokazowe procesy nigdy nie stały się narzędziem politycznym. Siłom bezpieczeństwa nigdy nie przywrócono tych samych nieograniczonych prerogatyw, jakimi się cieszyły w latach 1944-47. Na porządku dziennym były szykany i oszustwa, ale nie gwałt i przemoc. Niedobitkom burżuazji i inteligencji odmówiono swobody wyrażania własnych przekonań, ale ich nie likwidowano. Kościół atakowano ze wszystkich stron, ale go nie stłamszono, jak to się stało w Bułgarii czy na Ukrainie. Chłopów pozbawiono prawa do ziemi, ale ich nie wysiedlano. W porównaniu z Czechosłowacją czy NRD kolektywizacja postępowała powoli i dość wyrywkowo.
Mimo że stalinizm w Polsce przetrwał w stanie nienaruszonym do października 1956 roku, pierwsze rysy na monolicie zaczęły się pojawiać wkrótce po śmierci Stalina. Już w październiku 1953 roku tempo kolektywizacji na wsi, które uznano za pierwszoplanowy wskaźnik tempa marszu społeczeństwa w kierunku socjalizmu, zostało z rozkazu partii przyhamowane. W październiku 1956 roku całą kampanię ostatecznie odwołano. W grudniu 1954 roku, po ujawnieniu przerażających faktów, jakie przekazał po ucieczce na Zachód Józef Światło, j eden z byłych urzędników owianego atmosferą grozy Ministerstwa Bezpieczeństwa, resort rozwiązano, zwalniając jego szefa, Stanisława Radkiewicza[535]. W tym samym czasie Gomułkę i jego współpracowników uwolniono z aresztu domowego, choć nie pozwolono im jeszcze powrócić do czynnego życia publicznego. Cenzurę złagodzono do tego stopnia, że pojawiło się kilka publikacji literackich zawierających krytyczne komentarze. Poemat dla dorosłych Adama Ważyka, wydany w lipcu 1955 roku, został powszechnie uznany za zapowiedź nadchodzących zmian:
Przybiegli, wołali:
w socjalizmie skaleczony palec nie boli.
Skaleczyli sobie palec.
Poczuli.
Zwątpili.
(…)
Są ludzie spracowani,
są ludzie z Nowej Huty,
którzy nigdy nie byli w teatrze,
są polskie jabłka niedostępne dla dzieci,
są dzieci wzgardzone przez występnych lekarzy,
są chłopcy zmuszani do kłamstwa,
są dziewczyny zmuszane do kłamstwa,
są stare żony wyrzucane z mieszkań przez mężów,
są przemęczeni, konający na zawał serca,
są ludzie oczerniani, opluci,
są odzieram na ulicach przez zwykłych opryszków,
dla których się szuka definicji prawnej,
są ludzie czekający na papierek,
są czekający na sprawiedliwość,
są ludzie, którzy długo czekają.
Upominamy się na ziemi
o ludzi spracowanych,
o klucze do drzwi pasujące,
o izby z oknami,
o ściany bez grzybów,
o nienawiść do papierków,
o drogi święty czas ludzki,
o bezpieczny powrót do domu,
o proste odróżnianie słowa od czynu.
Upominamy się na ziemi o którą nie graliśmy w kości,
o którą milion padł w bitwach,
o jasne prawdy, o zboże wolności,
o rozum płomienny, upominamy się codziennie upominamy się Partią[536].
Klucz do znaczenia tego poematu jest niezwykle banalny. W żadnym otwartym społeczeństwie, w którym błędy i niedociągnięcia polityki rządu stają się przedmiotem publicznej dyskusji, nie mógłby wywołać najmniejszego zdziwienia. Ale w kontekście stalinizmu, w czasach, gdy marszałek Rokossowski wciąż jeszcze rezydował w Warszawie, wywołał sensację. Po raz pierwszy od siedmiu lat ktoś powiedział, że źle się dzieje w Rzeczypospolitej Ludowej i że oficjalne panegiryki na temat wspaniałych postępów kraju nie będą już przyjmowane do wiadomości. W momencie gdy pierwszy sekretarz Bolesław Bierut wyjeżdżał z Warszawy, aby wziąć udział w XX Zjeździe KPZR, proces odwilży był już dość zaawansowany.
Kryzys z 1956 roku, który wstrząsnął całym komunistycznym światem, rozpoczęło „tajne przemówienie” Chruszczowa do uczestników XX Zjazdu KPZR, przedstawiające listę wybranych zbrodni Stalina przeciwko partii i narodowi.
W Polsce wydarzeniu temu towarzyszyła równie wstrząsająca wiadomość o nagłej śmierci Bieruta w Moskwie; mówiono o samobójstwie, ale hipoteza ta nigdy nie została oficjalnie potwierdzona. Nikt nie odrzucił możliwości, że oba te wydarzenia mogły mieć ze sobąjakiś związek. Żaden zdyscyplinowany komunista nie mógł ignorować faktu, że to, co działo się w ZSRR, powinno się także dziać w państwach satelitarnych. Pewien wpływ na uspokojenie nastrojów wywierał następca Bieruta na stanowisku pierwszego sekretarza, Edward Ochab, mianowany na ten urząd w marcu 1956 roku. Stanąwszy, z jednej strony, w obliczu żądań „narodowych komunistów”, którzy domagali się zrzucenia sowieckiego jarzma, z drugiej strony zaś, w obliczu przygotowań podjętych przez stalinowców w celu obrony własnych pozycji, w razie konieczności nawet przy pomocy ZSRR — Ochab zdołał zapobiec wybuchowi otwartego konfliktu. W kwietniu usunięto ze stanowiska ministra kultury Włodzimierza Sokorskiego. W maju zwolniono ideologicznego przywódcę partii, Jakuba Bermana, zdyskredytowanego w obliczu relacji dziesiątków tysięcy Polaków powracających z sowieckich obozów. W czerwcu, kiedy komuniści, robotnicy z poznańskiej fabryki lokomotyw, wyszli na ulicę, niosąc transparenty z napisami „Chleba i wolności” i „Rosjanie do domu”, każda z istniejących frakcji mogła łatwo wykorzystać zamieszki do własnych celów, ryzykując w ten sposób bezpośrednią konfrontację. W trwającej dwa dni bitwie robotników z milicją zginęły 53 osoby. Spokój przywróciła interwencja premiera Cyrankiewicza; wojsko odegrało jedynie rolę pomocniczą. W ciągu lata na powierzchnię w kręgach partyjnych wypłynął Gomułka, zaznaczając swoją obecność serią analitycznych artykułów, które poufnie kolportowano w wyższych eszelonach partii. Szczegółowe debaty nie były potrzebne. Wszyscy znali przeszłość Gomułki i jego poglądy; wszyscy wiedzieli również, że jego zwolennicy zdobywają przewagę nad przeciwnikami. Sygnałem nadchodzącego zwycięstwa Gomułki stała się na początku października rezygnacja Hilarego Minca. Zorganizowaną przez Rokossowskiego próbę zamachu stanu udaremnili aktywiści z PZPR, podając do publicznej wiadomości nazwiska z rzekomej czarnej listy marszałka.
21 października, podczas VIII Plenum Komitetu Centralnego, „towarzysz Wiesław” został jednogłośnie wybrany pierwszym sekretarzem, deklarując przywrócenie prawdziwych zasad leninowskich w życiu państwa i partii. Wyborowi Gomułki towarzyszyły groźne pogłoski, jakoby jednostki wojsk radzieckich posuwały się w kierunku Warszawy, a Nikita Chruszczow miał rzekomo wylądować w porcie lotniczym na Okęciu, w stanie nie ukrywanej apoplektycznej wściekłości.
Konfrontacja Gomułki z Chruszczowem była przez pewien czas niebezpieczna, wkrótce jednak udało się sytuację polubownie załagodzić. Gomułka miał w ręce ważkie argumenty na dowód swojej bezapelacyjnej lojalności wobec ruchu komunistycznego, mógł też łatwo dowieść, że jego odmiana komunizmu opiera się na znajomości specyfiki spraw polskich, a upieranie się przy utrzymaniu stalinizmu w Polsce nie jest bardziej uzasadnione niż próby jego zachowania w ZSRR. Chruszczow natomiast był wściekły, że decyzji plenum nie uzgodniono uprzednio z Moskwą; obawiał się także, że przykład Polski może wywołać poważniejsze akty niesubordynacji w innych krajach bloku. Po raz pierwszy zignorowano roszczenia Moskwy do sprawowania pełnej kontroli nad poczynaniami którejś z bratnich partii. Konflikt zarysował się z całą wyrazistością. Oddziały Armii Czerwonej stacjonujące na Śląsku, na terenie dawnych Prus Wschodnich i w NRD stanowiły potężną siłę militarną. Sowiecka flota szykowała się w Zatoce Gdańskiej do spektakularnego pokazu siły. Ale jednostki specjalne polskiego Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego zablokowały wszystkie drogi dojazdowe do Warszawy — w pełnym uzbrojeniu i na pełnym widoku publicznym — i nie było pewności co do tego, czy polski Sztab Główny zastosuje się do rozkazów Rokossowskiego. Gdyby Chruszczow nalegał na usunięcie Gomułki, nie udałoby się uniknąć poważnego rozlewu krwi. Polacy byli gotowi walczyć, a Rosjanie — jeśli już nie kierowały nimi inne względy — przynajmniej uszanowali ich odwagę. Ruszyła pogłoska, że
Wojsko Polskie jest gotowe odpowiedzieć na atak ZSRR wkroczeniem na teren NRD, co z kolei naruszyłoby istniejący stan równowagi, zagrażając obecności Rosjan w całej Europie Środkowej. Uznano by, że przywódca sowiecki dokonał aktu przemocy na bratniej partii, a mit jedności w obozie sowieckim zostałby bezpowrotnie unicestwiony. Wobec tego Chruszczow trochę się powściekał, a potem się uspokoił. W pewnym momencie, kiedy w napadzie elokwencji zaczął się rozwodzić na temat niewdzięczności Polaków w stosunku do milionów poległych podczas wojny Rosjan, którzy „oddali życie za wolność Polaków”, Gomułka miał mu przypomnieć, że „Polacy sami też dobrze wiedzą, jak się umiera za ojczyznę”.
W gruncie rzeczy, Chruszczow i Gomułka nie mieli powodów do waśni. Obaj byli starymi komunistami z krwi i kości, zwolennikami prostych i bezpośrednich metod postępowania.
Każdy z nich na swój sposób starał się usunąć najbardziej rażące absurdy stalinizmu. Po trwającej dwa dni dyskusji wybór Gomułki został ostatecznie zatwierdzony. Rokossowski i jego ekipa mieli wrócić do ZSRR. PZPR miała objąć kontrolę nad Rzecząpospolitą Ludową bez bezpośredniego nadzoru Moskwy. Sowieccy przywódcy musieli uszanować polską drogę do socjalizmu — pod warunkiem, że nie zostanie narażona na szwank jedność całego bloku. W ten to sposób w październiku rozkwitła polska wiosna. Partia osiągnęła dojrzałość, potwierdziła własną niezależność i uwolniła kraj od stalinizmu; od tej pory nieprzerwanie rządzi krajem aż do dziś[537].
Okres komunizmu narodowego przyniósł Polsce dwadzieścia lat względnej stabilizacji, nie przyniósł jednak żadnych definitywnych rozwiązań palących problemów politycznych i gospodarczych. Partia przeszła trudną szkołę sztuki rządzenia i musiała porzucić co wymyślniejsze ze swoich ideologicznych ekstrawagancji. Począwszy od roku 1956, zaczęły się powtarzać poważne kryzysy polityczne: w latach 1968, 1970 i 1976.
Objęciu władzy przez Gomułkę towarzyszyły gorzkie oskarżenia i wzajemne pretensje wśród rywalizujących ze sobą w łonie partii frakcji. Mimo że sowieckie marionetki zostały odesłane do domu, stalinowcy rodzimego chowu, z Zenonem Nowakiem na czele, dalej tworzyli silną, choć nieco stonowaną w działaniu, klikę. Grupa ta — znana od tego czasu jako „natolińczycy”, od nazwy miejscowości Natolin, gdzie spotykali się w dawnym pałacu Branickich — weszła w otwarty konflikt ze zwolennikami Gomułki, którym przyklejono etykietę „rewizjonistów”.
Wewnętrzna walka pomiędzy frakcjami trwała przez długie miesiące. Natolińczycy próbowali odwrócić wymierzone przeciwko sobie ataki, rzucając oskarżenia pod adresem licznych Żydów, którzy jako członkowie partii prosperowali w czasie stalinowskiego reżimu. Szeptana kampania pod hasłem „wyrzucić Abramowiczów” przyniosła pewną liczbę drobnych incydentów[538]. Po stronie przeciwnej podjęto zdecydowaną próbę pozbycia się Piaseckiego i jego eksfaszystów oraz stłumienia działalności PAX-u. Listopadowy numer radykalnego dziennika polskiej inteligencji, „Po prostu”, demaskował PAX jako organizację „uprawiającą metody mafii” oraz ślepy kult wodza. Na tym froncie jednak nie nastąpiły żadne zmiany. Mimo ogólnej wrzawy Piasecki trzymał się mocno, prawdopodobnie w wyniku tajnej kampanii radzieckiej na rzecz ukochanego polskiego pupilka KGB. Za to i za inne wykroczenia „Po prostu” zostało zamknięte. W styczniu 1957 roku nieznani sprawcy porwali szesnastoletniego syna Piaseckiego, Bogdana, kiedy wracał do domu ze szkoły. Jego okaleczone ciało znaleziono potem w jakiejś opuszczonej piwnicy.
Proces „destalinizacji” utrzymywał się w obrębie ściśle wytyczonych granic. Opracowano nową ordynację wyborczą, która — według słów Gomułki — miała „pozwolić ludziom wybierać, a nie tylko głosować”. W wyborach powszechnych z 20 stycznia 1957 roku wyborcom przedstawiono listę 722 kandydatów, w tym także bezpartyjnych, ubiegających się o 459 mandatów. Ale listę tę przygotowała — jak zawsze dotąd — partia; nie było żadnej możliwości, aby PZPR mogła przegrać. Front Narodowy, przechrzczony na Front Jedności Narodu (FJN), utrzymał kierowniczą rolę i zachował kontrolę nad życiem politycznym kraju. Komisja Prac Ustawodawczych rozpoczęła ważne zadanie stworzenia nie istniejących dotąd właściwych podstaw prawnych dla życia publicznego. Uchwalono szereg ważnych praw — kodeks administracyjny (1961), kodeks rodzinny (1965) i kodeks karny (1969). Nie próbowano jednak zbyt energicznie ograniczać nieokiełznanych swobód partii. Reżim Gomułki był niewątpliwie bardziej ludzki, bardziej elastyczny, bardziej niezależny i bardziej popularny od poprzedniego. Ale ci zagraniczni obserwatorzy, którzy oczekiwali, że Gomułka w jakiś sposób „zliberalizuje” Rzeczpospolitą Ludową na wzór zachodnich demokracji, mieli się gorzko rozczarować.
W sprawach dotyczących bloku sowieckiego polska partia zajmowała na ogół stanowisko lojalne i ortodoksyjne. Zabezpieczeniem dla jej niekonformistycznej polityki wewnętrznej musiała być ostentacyjnie lojalna postawa wobec ZSRR.
Ale bezpośrednio po wydarzeniach października 1956 roku, kiedy Republika Węgierska przeżywała to, czego Polsce ledwo udało się uniknąć, Polski Czerwony Krzyż posyłał na Węgry lekarstwa i krew, nie zważając na protesty ze strony władz uczestniczącej w interwencji Republiki Czechosłowackiej. Podczas Zgromadzenia Ogólnego ONZ 21 listopada 1956 roku delegacja polska wstrzymała się od głosowania nad wnioskiem potępiającym interwencję sowiecką na Węgrzech; był to jedyny akt nieposłuszeństwa na przestrzeni całych trzydziestu lat przynależności Polski do tej organizacji[539].
Natomiast w kwestii międzynarodowego rozbrojenia Polska podjęła szereg doniosłych inicjatyw. 2 października 1957 roku, podczas Zgromadzenia Ogólnego ONZ, minister spraw zagranicznych PRL, Adam Rapacki (1909—70), wystąpił z propozycją utworzenia strefy bezatomowej na terytorium Polski, Czechosłowacji i obu republik niemieckich — był to tak zwany „plan Rapackiego”. W trzy lata później, podczas piętnastego Zgromadzenia Ogólnego ONZ, przedstawiono plan Gomułki: propozycję zamrożenia zbrojeń nuklearnych na tym samym obszarze.
Oba te plany, podobnie jak ich liczne warianty, które przez sześć czy siedem lat regularnie powracały na forum ONZ, były oczywistym wyrazem dążeń Polski do powstrzymania zbrojeń i rozładowania napięć w Europie Środkowej. Była to także ze strony bloku sowieckiego wyraźna próba podważenia obronności Niemiec Zachodnich. Po roku 1964, kiedy Pakt Warszawski zdobył pozycję równorzędną z NATO, centrum uwagi przeniosło się z rozbrojenia na starania bloku sowieckiego, zmierzające do zwołania ogólnoeuropejskiej konferencji bezpieczeństwa i współpracy, znane pod hasłem „detente”.
Na płaszczyźnie polityki wewnętrznej w latach 1961—68 Gomułka stopniowo tracił szacunek i rozmach polityczny, jaki osiągnął w 1956 roku. W latach sześćdziesiątych dążenia kraju do samowystarczalności — zwłaszcza w dziedzinie rolnictwa — natrafiały na szereg trudności. Obiecywany wzrost stopy życiowej wciąż następował zbyt powoli. Członkowie aparatu partyjnego ostentacyjnie demonstrowali własny dobrobyt, wzbudzając niechęć zwykłych obywateli. Pierwszy sekretarz otoczył się ścisłym gronem bliskich współpracowników, stopniowo tracąc kontakt z opinią publiczną zarówno w łonie samej partii, jak i w szerszych kręgach społeczeństwa. W odpowiedzi na neostalinowskie pokrzykiwania dochodzące z ZSRR po upadku Chruszczowa w 1964 roku zaostrzono cenzurę, a w polityce kulturalnej ponownie doszła do głosu ortodoksyjna komunistyczna ciasnota poglądów. Studenci, intelektualiści i młodsi członkowie partii, nie należący do żadnej frakcji i znani jako „technokraci” — wszyscy przeżywali gorycz frustracji i rozczarowania. Natomiast za kulisami dawne frakcje — szczególnie „partyzanci” generała Moczara, późniejszego ministra spraw wewnętrznych — prowadzili wichrzycielskie intrygi.
Kryzys roku 1968 był więc wynikiem nagromadzenia szeregu niepowodzeń.
Pierwsza zapowiedź nastąpiła już poprzedniego lata, kiedy grupa wyższych funkcjonariuszy państwowych i oficerów Wojska Polskiego zareagowała na sukces Izraela w wojnie czerwcowej wybuchem radości z powodu zwycięstwa „naszych Żydów nad i c h Arabami”. Akt ten stał się ogniwem łączącym opozycję polityczną z sympatiami proizraelskimi (i antysowieckimi). Nie uszedł uwagi generała Moczara, który dostrzegł w nim szansę zdyskredytowania przeciwników jako wywrotowych „syjonistów”. W marcu 1968 roku stosunkowo błahy incydent, jaki miał miejsce w Warszawie, gdzie ambasador sowiecki sprzeciwił się wystawieniu na scenie Teatru Narodowego klasycznego dramatu Mickiewicza Dziady, stał się iskrą, która wznieciła pożar. Kiedy studenci zaprotestowali przeciwko decyzji zdjęcia przedstawienia z afisza uliczną demonstracją, milicja Moczara wkroczyła do akcji z ustalonym wcześniej zamiarem podsycenia płomienia sprzeciwu. Studentów pobito bez żadnego powodu; wielu zostało aresztowanych. Organy prasowe nawoływały, robotników do podejmowania akcji przeciwko „syjonistycznym zdrajcom”. W Krakowie, gdzie dotąd nie było żadnych demonstracji, jednostki ORMO otoczyły Rynek i domy akademickie, a do miasta sprowadzono specjalne oddziały milicji, które zaatakowały Uniwersytet Jagielloński. Wśród dziesiątków osób, które doznały obrażeń od pałek milicjantów i gazów łzawiących, obok studentów, pracowników i sprzątaczek znalazł się również prorektor. Był to klasyczny przykład prowokacji politycznej — zjawiska dobrze znanego z kronik wschodnioeuropejskich dyktatur. Jej jedynym wyobrażalnym celem było skompromitowanie rządów Gomułki i zapewnienie dalszej kariery czujnemu ministrowi, który podjął tak błyskawiczną akcję przeciwko (wyimaginowanym) wrogom Rzeczypospolitej. Ale plany Moczara spaliły na panewce. Ani robotnicy, ani wojsko nie miało ochoty popierać inspirowanych przez niego awantur. Polowanie na syjonistów okazało się czymś całkowicie niezrozumiałym dla mas ludności, która doskonale zdawała sobie sprawę, że jedynych liczniejszych skupisk Żydów w Polsce należało szukać w wyższych eszelonach partii. Robotnicy z Nowej Huty zerwali wiec zwołany w celu wyrażenia ich (spontanicznego) poparcia dla akcji przeciwko studentom Krakowa i w końcu ich samych trzeba było rozpędzić przy pomocy milicyjnych psów. Dowódca miejscowej jednostki komandosów zmusił milicję do wycofania uzbrojonych kordonów z największego domu akademickiego w mieście, po czym wysłał orkiestrę wojskowa na ulice, aby obwieściła mieszkańcom to zwycięstwo. Analogiczne konfrontacje miały niewątpliwie miejsce również w innych ośrodkach, mimo że nie odnotowywano ich w oficjalnych raportach. W tej sytuacji Gomułka mógł na nowo odzyskać autorytet. Partia zwarła szeregi, akcję milicyjną odwołano, jej organizatorów zdegradowano. W transmitowanym w telewizji przemówieniu Gomułka nawoływał do jedności narodowej i wymienił nazwiska szeregu intelektualistów, którzy rzekomo dostarczyli wichrzycielom bodźców do działania. Na liście kozłów ofiarnych znaleźli się Leszek Kołakowski i znany historyk Paweł Jasienica oraz liczni Żydzi, późniejsi uchodźcy, których usunięto ze stanowisk lub którzy sami z nich zrezygnowali w wyniku tego żenującego incydentu[540].
Gomułce pomogły wydarzenia w Czechosłowacji. Jeśli w ogóle można mówić o wpływie opinii publicznej na przebieg kryzysu w Polsce, to jedyny komentarz nawiązujący do ewentualnej sukcesji Gomułki przybrał formę popularnej rymowanki:
Cała Polska czeka
Na swego Dubczeka.
Zainteresowanie „socjalizmem z ludzką twarzą” w przypadku Moczara było jednak jeszcze mniej przekonujące niż odpowiednie oświadczenia Gomułki. Ponadto rząd ZSRR, bardzo zaniepokojony wydarzeniami w Czechosłowacji, nie byłby zapewne skłonny przyznać, że jest to odpowiedni czas na wprowadzanie w Polsce dalszych zmian. Zorganizowane w lecie na terenie Czechosłowacji manewry wojsk Paktu Warszawskiego, w ramach których nastąpił przemarsz kilku dywizji sowieckich przez południowe obszary Polski, posłużyły do odwrócenia uwagi od wewnętrznych problemów polskiej partii; natomiast sama inwazja, w której uczestniczyły jednostki Wojska Polskiego, była wydarzeniem wymagającym najwyższej politycznej czujności. W rezultacie opozycja skierowana przeciwko Gomułce przygasła. Podczas V Zjazdu PZPR w listopadzie 1968 roku ponownie uznano jego przywódczą rolę w państwie.
W zjeździe uczestniczył przywódca partii sowieckiej, Leonid Breżniew, który wykorzystał tę okazję, aby wyrazić własne poglądy dotyczące stosunków między państwami socjalistycznymi. Daleki od najmniejszej skruchy z powodu niedawnej inwazji na Czechosłowację, z groźnym naciskiem podkreślił, że wszystkie bratnie partie mają obowiązek pospieszyć z pomocą każdemu krajowi, w którym zagrożone zostaną „zdobycze socjalizmu”. Używając niezdarnych niedomówień charakterystycznych dla kremlowskiego żargonu, Breżniew w gruncie rzeczy informował słuchaczy, że Moskwa jest gotowa zmiażdżyć każde państwo członkowskie bloku, które odważyłoby się okazać nieposłuszeństwo: każda bratnia partia, która ośmieli się pójść za przykładem Dubczeka, poniesie taką samą karę. Fakt, że owa doktryna — znana pod nazwą „doktryny Breżniewa” — została sformułowana w Warszawie, stolicy największego i najbardziej podejrzanego z sojuszników ZSRR, nie umknął niczyjej uwagi. Echa owego przemówienia pobrzmiewają w Europie Wschodniej do dziś.
Nie uleczono jednak najważniejszej choroby gospodarczej i politycznej Polski. Kolejna fala opozycji przeciwko Gomułce była tylko kwestią czasu.
Kryzys z grudnia 1970 został wywołany w wyniku najzwyklejszej niezręczności reżimu, który stracił wszelki kontakt z rzeczywistością. Rząd dał się przekonać, że wobec przeciągających się niepowodzeń w rolnictwie trzeba znacznie podnieść ceny artykułów żywnościowych; zarządzono zatem podwyżki sięgające 20%; miały one zostać wprowadzone jednorazowo i na domiar złego w tygodniu poprzedzającym święta Bożego Narodzenia. Wywoławszy w ten sposób falę strajków i demonstracji, rząd wpadł w panikę i wydał milicji rozkaz przywrócenia porządku za pomocą wszelkich dostępnych środków. Warto zauważyć, że najbardziej nieustępliwe strajki miały miejsce nie na najbiedniejszych obszarach kraju, których mieszkańcy najboleśniej odczuli zamach na świątecznego karpia i makowiec, ale w najlepiej opłacanym i tradycyjnie najbardziej prokomunistycznym sektorze przemysłu: w nadbałtyckich stoczniach Szczecina, Gdyni i Gdańska.
Korzenie zamieszek tkwiły oczywiście o wiele głębiej niż w bezpośrednim problemie podwyżek cen — i rozgorzały namiętności. W Gdyni uzbrojona milicja otoczyła pociąg wiozący robotników do stoczni, po czym otworzyła do nich ogień. Robotnicy zareagowali wybuchem furii. Plądrowano sklepy. W Gdańsku oblężono budynek będący siedzibą władz partyjnych. Milicjantów linczowano na ulicach. Szkoła milicyjna w Słupsku została doszczętnie spalona. Przeciwko demonstrantom skierowano wozy pancerne. Rekruci, którym kazano strzelać, odmówili wykonania rozkazu. W sumie zginęło około trzystu osób. Tym razem Gomułka nie był się już w stanie wybronić. Wycofał się do kliniki dla wysokich urzędników partyjnych, gdzie poddano go leczeniu z powodu wyczerpania nerwowego. Po tej kuracji wtargnął nieproszony do Biura Politycznego, które właśnie przystępowało do usunięcia go ze stanowiska. Jego protestów nikt nie słuchał. 20 grudnia VII Plenum KC PZPR przyjęło rezygnację Gomułki i zatwierdziło awans Edwarda Gierka[541].
Ostateczny kryzys rządów Gomułki przypadł na okres wielkiego sukcesu Polski na płaszczyźnie polityki zagranicznej. Gomułka zawsze doskonale zdawał sobie sprawę, że uzasadniony strach Polski przed niemieckimi odwetowcami przyczynia się do upokarzającej zależności kraju od Związku Radzieckiego i że przywrócenie dobrych stosunków z Niemcami Zachodnimi umocniłoby Rzeczpospolitą Ludową w sferze zarówno gospodarczej, jak i czysto politycznej. Przez wiele lat nieustępliwość Związku Radzieckiego, z jednej strony, i wpływy organizacji Bund der Vertriebenen na rząd Adenauera, z drugiej, uniemożliwiały wszelkie próby owocnych kontaktów między Warszawą i Bonn. Ale gdy w latach sześćdziesiątych rozpoczęła się radziecka polityka odprężenia (detente) oraz niemiecka Ostpolitik, sytuacja uległa poprawie. Pierwsze posunięcie zrobili przywódcy Kościoła. Na początku 1965 roku niemiecki Kościół ewangelicki z własnej inicjatywy ogłosił Memorandum (…) w sprawie stosunków między narodem niemieckim a jego wschodnimi sąsiadami, w maju zaś tego samego roku delegacja duchownych protestanckich z Niemiec, z szefem radia zachodnioniemieckiego, Klausem von Bismarckiem, na czele, przybyła do Warszawy w celu wzajemnej wymiany poglądów. Ku zdziwieniu wielu osób hierarchia polskiego Kościoła katolickiego przychylnie zareagowała na ten gest. Ogłoszony 18 listopada 1965 roku list biskupów polskich do biskupów niemieckich zawierał historyczny apel o zakończenie okresu odziedziczonej po przodkach wzajemnej nienawiści między obydwoma narodami. Długa i chaotyczna lista minionych nieszczęść — od męczeństwa św. Wojciecha po cierpienia zarówno Polaków, jak i Niemców w obozach koncentracyjnych II wojny światowej — poprzedzała skierowane do Niemców wezwanie o „zapomnienie i przebaczenie”:
“…wzywamy was, wielebni Bracia, próbujmy zapomnieć! Żadnej polemiki, żadnej dalszej zimnej wojny, lecz początek dialogu (…). Jeśli po obu stronach istnieje szczera dobra wola
— a w to nie należy chyba wątpić — wówczas musi się udać poważny dialog i przynieść z biegiem czasu dobre owoce — mimo wszystko, mimo gorącego żelaza (…). Od niesłychanych niebezpieczeństw natury moralnej i społecznej, jakie zagrażają duszy naszego narodu, a również jego biologicznej egzystencji, może nas uratować tylko pomoc i łaska naszego Zbawiciela, którą uprosić chcemy za pośrednictwem Jego Matki, Najświętszej Panny (…). Prosimy Was, katoliccy pasterze narodu niemieckiego, spróbujcie na swój sposób obchodzić z nami nasze chrześcijańskie Millennium (…). Wyciągamy do Was nasze dłonie z ław kończącego się Soboru, udzielamy przebaczenia i prosimy o przebaczenie. (…) Tak niechaj sprawi miłosierny Zbawiciel i Maria Panna, Królowa Polski, Regina Mundi i Mater Ecdesiae*[542].
W tym momencie, w trakcie trwania konfliktu między Kościołem i państwem na tle obchodów tysiąclecia Polski, Gomułka nie mógł otwarcie tolerować mieszania się Kościoła w sprawy polityki zagranicznej i propaganda partyjna brutalnie potępiła całą ideę pojednania. Ale groźba niemiecko—sowieckiego rapprochement — z którego Polska mogłaby zostać wyłączona — wystarczyła do przełamania niechęci aparatu partyjnego. W 1969 roku sam Gomułka rozpoczął kampanię na rzecz porozumienia z Niemcami. Mimo kilku czknięć na drodze między ustami a brzegiem pucharu — nie bez znaczenia było tu nagłe nawrócenie się samego Breżniewa na politykę pojednania — 7 grudnia 1970 roku podpisano w Warszawie traktat między Polską Rzecząpospolitą Ludową i Niemiecką Republiką Federalną. Był to moment pełen emocji. Kanclerz Willy Brandt ukląkł, przejęty skruchą, przed pomnikiem ofiar faszyzmu. Zachodnia granica na Odrze i Nysie Łużyckiej została uznana przez jedyne mocarstwo europejskie, które mogłoby mieć jakiekolwiek powody, aby chcieć ją zmienić. Od tego czasu PRL mogła kroczyć swoją drogą wolna od owego straszliwego niepokoju, jaki ograniczał jej swobodę działania przez wszystkie lata po zakończeniu II wojny światowej. W ten sposób Gomułka zdołał rozluźnić więzy sowieckiej kurateli zarówno na płaszczyźnie międzynarodowej, jak i w dziedzinie spraw wewnętrznych. To trwałe osiągnięcie stanowi rekompensatę jego licznych niepowodzeń w późniejszym okresie.
Każdemu, kto znał Polskę w okresie tuż po zakończeniu II wojny światowej, oblicze PRL musi się wydać zmienione nie do poznania[543]. Zmiany — choć nie zawsze oznaczały postęp — miały miejsce we wszystkich niemal dziedzinach życia.
Dla zainteresowanego sprawami Polski obserwatora zasadniczą barierą uniemożliwiającą zrozumienie zachodzących wydarzeń jest uporczywość oficjalnej cenzury. W kraju, w którym od momentu wyzwolenia przez cały czas działał system kontroli zbudowany na modłę sowiecką, wszystkie źródła masowej informacji trzeba traktować z pewną podejrzliwością. Nie ma oczywiście sensu udawać, że cenzura — w tej czy innej formie, w takim czy innym zakresie — nie istnieje w żadnej innej części świata. Należy jednak pamiętać o pewnym istotnym rozróżnieniu. Podczas gdy w większości krajów na ogół zakłada się swobodę informacji i wolność wyrażania opinii, a także ich całkowitą dostępność z wyłączeniem takich dziedzin jak obronność czy moralność publiczna, które podlegają szczegółowym zakazom, sowiecki system cenzury prewencyjnej opiera się na założeniu odwrotnym: wolne i powszechnie dostępne nie jest nic poza tym, co podlega szczegółowym nakazom. Podawać do ogólnej wiadomości ani publikować nie wolno niczego, co nie uzyska wcześniejszej akceptacji odpowiednich władz. W Polsce — podobnie jak w innych krajach bloku socjalistycznego — państwo usiłuje zatem nie tylko manipulować informacją, ale wytwarzać ją, przetwarzać i klasyfikować z pozycji monopolistycznego systemu kontroli. Państwo używa cenzury nie tylko jako narzędzia do dławienia informacji, ale także — i szczególnie — jako instrumentu czynnej propagandy. Chociaż samobójcza praktyka fałszowania oficjalnych statystyk została, jak się zdaje, ograniczona po roku 1956 i chociaż polscy cenzorzy twierdzą, że obecnie korzystają ze swoich uprawnień w sposób o wiele bardziej tolerancyjny niż dawniej, pozostaje niezaprzeczalnym faktem, że potężna machina kontroli informacji nadal nie została zdemontowana. Przeciwnie: stale się rozrasta i stale ulepsza metody działania. Z kwatery głównej w Warszawie, zwanej Głównym Urzędem Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk (GUKPPiW), cenzura kieruje całą skomplikowaną siecią urzędów lokalnych. Cenzorzy, bezustannie zajęci swóją pracą w biurach wszystkich ważniejszych organizacji i przedsiębiorstw, kontrolują działalność radia i telewizji, biur prasowych i wydawnictw, przekładów, wszystkich redakcji i spółdzielni wydawniczych, wszystkich drukarni, wszystkich sal koncertowych, teatralnych, filmowych i wystawowych oraz wszystkich innych środków przekazu informacji. Zgody cenzury — wyrażonej w formie pisemnego zaświadczenia — wymaga się nie tylko w przypadku gazet czy programów telewizyjnych, ale nawet dla przekazania informacji czysto prywatnych — zaproszenia na czyjś ślub czy zawiadomienia o czyjejś śmierci. Instrukcje, co tydzień wypełniające dziesiątki stron, klasyfikują informację na szereg kategorii: na użytek zagranicy, na użytek masowego odbiorcy w kraju, na użytek wybranych, na wyłączny użytek pracowników aparatu i na użytek niczyj — informację przeznaczoną do całkowitego utajnienia. Wyraźnym kryterium oceny jest opinia ZSRR i przywódców PZPR, a ze szczególną uwagą traktuj e się tematy delikatnej natury: politykę zagraniczną, religię i ideologię, a także sprawy wojskowe. Regularne ograniczenia i zakazy dotyczą szerokiego wachlarza tematów: od wszelkich form krytyki Związku Radzieckiego i obowiązującej aktualnie linii politycznej partii, poprzez wszelkie porównania Związku Radzieckiego z carską Rosją, wszelkie porażki i niepowodzenia w dziedzinie polityki społecznej, wszelkie niedociągnięcia systemu bezpieczeństwa w przemyśle, wszelkie braki polskiej produkcji przeznaczonej na eksport, wszelkie wzmianki na temat przewagi norm gospodarczych i społecznych przyjętych w krajach o innych systemach politycznych, aż po, rzecz wielce charakterystyczna, wszelką informację dotyczącą istnienia systemu cenzury. Tu właśnie najwyraźniej jawi się Orwellowska wizja „Ministerstwa Prawdy”.
Wracając do spraw poważnych, należy jednak dodać, że działalność cenzorów, mimo że prowadzona w imieniu państwa, nie podlega nikomu poza Komitetem Centralnym partii. Historycy powinni zatem być ostrożni: nigdy nie należy polegać na informacjach, które pochodzą od organów Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej; dotyczy to zresztą także większości informacji przytoczonych poniżej.
Współcześni analitycy komunistycznego świata muszą się odznaczać dużym krytycyzmem — podobnie jak historycy, którzy zapuszczają się w mroki tajemnic średniowiecza[544].
W ciągu trzech dziesięcioleci liczba ludności wzrosła z 23,9 miliona (według danych pierwszego po wojnie spisu powszechnego z 14 lutego 1946 roku) do około 35,1 miliona mieszkańców w roku 1979. Z powodu gwałtownego skoku przyrostu naturalnego, który wynosił w 1955 roku 29,1 promila (w roku 1970 zanotowano spadek do 16,6 promila), na mapach demograficznych powstały wyraźne „góry” i „doliny”. W roku 1971 liczba osób zatrudnionych w przemyśle sięgała 42% ogółu ludności; liczba zatrudnionych w rolnictwie wynosiła 29,5%; liczba mieszkańców miast — 52,7%; liczba kobiet — 54,2%; liczba dzieci poniżej osiemnastego roku życia — 32,2%; liczba ludności niepolskiej wreszcie — zaledwie 1,3%.
W odróżnieniu od wcześniejszych okresów dzisiejszą Polskę zaludniają w większości mieszkańcy miast zatrudnieni w przemyśle; jest to ludność młoda i w przytłaczającej większości polskiego pochodzenia[545].
Na płaszczyźnie gospodarczej zarządzanie nadal przebiega wzdłuż linii wytyczonych w okresie stalinowskim. Centralny system planowania z podziałem na plany pięcioletnie1956—60,1961—65,1966—70,1971—75,1976—80—w dalszym ciągu obejmuje wszystkie dziedziny działalności gospodarczej. Przeprowadzane w latach siedemdziesiątych drobne eksperymenty, mające na celu wprowadzenie odpowiedzialności dyrekcji zakładów produkcyjnych za opłacalność przedsiębiorstw, nie pociągały za sobą żadnych poważniejszych kroków w kierunku wprowadzenia „gospodarki rynkowej”, jaką w ostatnich latach zapoczątkowano na Węgrzech[546].
Przemysł rozwinął się bardzo szybko. W końcowym okresie planu sześcioletniego wskaźnik globalny produkcji przemysłowej (1950 = 100) wzrósł do wartości równej 200; w roku 1960 osiągnął wartość 317, w roku 1965 — 475, w roku 1970 — 708, w roku 1974 wreszcie — 940. Liczne gałęzie przemysłu — chemiczny, maszynowy, elektroniczny czy zbrojeniowy — które praktycznie nie istniały przed wojną, obecnie osiągnęły stan rozkwitu. Szybko wzrasta import zachodnich urządzeń przemysłowych i zachodnich technologii. Jednocześnie jednak wśród „niepożądanych deformacji”, do których partia otwarcie się przyznaje, wymienia się „niewystarczający poziom innowacji technicznych”, „złą organizację pracy”, „nadmierne zużycie surowców”, „marnotrawstwo energii”, „błędy koordynacji”, „niedostateczną dbałość o wartość produkcji”, „niedoinwestowanie sektora towarów konsumpcyjnych” oraz „braki w dziedzinie życia społecznego i złe warunki pracy”. Druga rewolucja przemysłowa w Polsce przyniosła więcej powodów do radości statystykom niż zwykłym konsumentom[547].
Rolnictwo — niegdyś podstawowe źródło utrzymania Polski — dziś stało się trudnym dzieckiem gospodarki. Rezygnacja z kolektywizacji doprowadziła w latach 1956—57 do przerzedzenia ilości państwowych gospodarstw rolnych, pozostawiając 83% areału ziem ornych w rękach chłopów — właścicieli drobnych i źle wyposażonych gospodarstw, w których siłą pociągową była siła końskich mięśni.
Z wyjątkiem Ziem Odzyskanych, gdzie przetrwało więcej PGR-ów, organizację pracy w rolnictwie przekazano spółdzielniom chłopskim i kółkom rolniczym.
Ogólna produkcja wzrosła o około 70% w porównaniu z rokiem 1950. Elektryfikacja wsi jest już na ukończeniu i — mimo niechętnego stosunku partii do produkowania niewielkich traktorów nadających się do obsługi prywatnych pól — mechanizacja rozszerza się na sektor prywatny. Ale kolejne kampanie — za czasów Gomułki o pełną samowystarczalność w dziedzinie rolnictwa, a za czasów Gierka o zwiększenie dostaw — zakończyły się kolejnymi porażkami. Popyt wyprzedza podaż i braki żywnościowe — zwłaszcza brak mięsa — wciąż jeszcze są na porządku dziennym[548].
Handel zagraniczny Polski stanowi monopol państwa; przeważają transakcje z państwami bloku socjalistycznego. Mimo że wymiana handlowa z wysoko rozwiniętymi krajami Zachodu znacznie wzrosła, osiągając w roku 1975 wartość 34,2% eksportu i 38% importu (według wytycznych planu), handel z krajami członkowskimi RWPG stanowi dwie trzecie ogółu obrotów handlowych Polski. Związek Radziecki, który dostarcza Polsce 42% surowców — 80% ropy naftowej, 80% rudy żelaza i 60% bawełny — i który jest odbiorcą ponad połowy eksportu Polski w dziedzinie przemysłu, pozostaje największym partnerem handlowym PRL. Pod względem wymiany handlowej Polskę należy więc istotnie uznać za kraj zależny od ZSRR. Począwszy od 1956 roku, bilans handlowy stale kształtuje się na korzyść Polski; już choćby z tego powodu rząd ZSRR może nalegać na utrzymanie potężnych inwestycji Polski w sowieckiej gospodarce.
Inwestycje te realizuje się, wprowadzając (tajne) uprzywilejowane kursy wymiany, wysyłając do ZSRR statki budowane w Polsce przy wykorzystaniu nowoczesnej technologii importowanej z Zachodu, a ostatnio również dzięki budowie kolosalnej Huty Katowice wyposażonej w szerokotorową linię kolejową prowadzącą wprost ku sowieckiej granicy. Stąd też, w odróżnieniu od okresu przedwojennego, kiedy eksport polski w przeważającej mierze ograniczał się do produktów żywnościowych i surowców, pierwsze miejsce w eksporcie dzisiejszym zajmuje produkcja przemysłowa, zwłaszcza maszyny i półprodukty. Niestety, poziom techniczny tych produktów nie jest dość wysoki na to, aby mogły stanowić atrakcję dla licznych potencjalnych nabywców na całym świecie. W rezultacie ogólny bilans handlowy stale pozostaje ujemny:
Import Eksport Bilans (w milionach złotych dewizowych)
1950 2673 2537 -137
1965 9361 8911 - 450
1971 16151 15489 - 662
1976 46100 36600 - 9500
Co więcej, przeprowadzenie jakiejkolwiek rzetelnej analizy statystyk dotyczących handlu bezustannie utrudniają niezwykłe wymogi tajemnicy państwowej. Zasady finansowe rozrachunków z zagranicą; warunki pożyczek zagranicznych; szczegóły związane z zakupem licencji czy umowami o wymianie towarów — wszystko to jest starannie utajniane. Przeczy się nawet tak z pozoru niewinnym faktom, jak kupno zboża za granicą, sprzedaż mięsa do ZSRR, reeksport kawy czy handel bronią między krajami RWPG. Na mocy zarządzenia cenzury z 1976 roku w podręcznikach zajmujących się specyfiką polskiego handlu zagranicznego nie wolno wymieniać takich terminów, jak: „kurs”, „obciążenia”, „subwencja” czy „dotacja”.[549]
Tak zwane „warunki szczególne”, o których często wspomina się mętnie w oficjalnych usprawiedliwieniach stanu polskiej gospodarki, mają charakter głównie społeczny i polityczny. Mówi się o historycznej i rzekomo nieuleczalnej alienacji większości ludności w stosunku do państwa oraz do przedsiębiorstw państwowych, w których większość owej ludności jest zatrudniona. Przez cały okres wojen i rozbiorów współczesnej epoki nauczono Polaków okazywać władzom tylko niezbędne minimum szacunku, kręcić i oszukiwać w sprawach publicznych, całą zaś energię wykorzystywać na zabieganie o własne dobro. Wrogi stosunek do reżimu dyktuje im instynkt. W rezultacie mnożą się biurokratyczne instytucje kontroli, za pomocą których kierownictwo bezskutecznie usiłuje przeciwstawiać się głęboko zakorzenionym nawykom wykazujących nieograniczoną pomysłowość pracowników. Niska wydajność i poziom produkcji oraz karygodna nieudolność często nie znajdują żadnych istotnych uzasadnień technicznych czy gospodarczych.
Polska Ludowa jest pod tym względem spadkobierczynią postaw zrodzonych w warunkach carskiej Rosji i rozwiniętych za czasów dwóch kolejnych niemieckich okupacji.
W określonych sektorach transport i komunikacja poczyniły szybkie postępy. Polskie Linie Lotnicze (LOT), wyposażone w sowieckie iijuszyny i tupolewy, obsługują trasy o łącznej długości 49 000 kilometrów, docierając do wszystkich większych miast kraju i do większości europejskich stolic. Flota handlowa wzrosła z 506 000 DWT w roku 1950 do 23 milionów DWT w roku 1973; część statków to frachtowce trampowe, obsługujące ważne trasy na całym świecie. Polskie Koleje Państwowe (PKP) wskazują na poprawę elektryfikacji linii kolejowych i taboru. Państwowa Komunikacja Samochodowa (PKS) obejmuje sieć połączeń docierających do wszystkich miast i wsi na terenie kraju. Miejskie tramwaje, trolejbusy i autobusy wprawdzie nie oferują pasażerom komfortu, ale zapewniają regularny transport publiczny, który tak szybko zanika w krajach zachodniej Europy.
Dzięki produkcji „polskich fiatów” na licencji włoskiej liczba prywatnych samochodów wzrosła do 690 700 w 1973 roku. Mimo to dla wielu polskich rodzin widok wozu zaprzężonego w konie jest wciąż jeszcze czymś równie swojskim, jak widok samochodu czy samolotu. Przedwojenne niemieckie parowozy widuje się równie często jak lokomotywy z silnikami Diesla. Kręta wiejska droga, ze swoimi furami, wybojami, wędrującymi poboczem pijakami i gęsiami, dociera znacznie dalej niż dwa czy trzy pasma pokrytej nierówną nawierzchnią autostrady.
Turystyka w Polsce wykazuje wszystkie słabości typowe dla przedsiębiorstwa państwowego. Rodzimych wczasowiczów separuje się starannie od zagranicznych gości. Pierwsi spędzają urlop w tandetnych i ponurych ośrodkach wczasowych zarządzanych przez związki zawodowe i zakłady pracy. Drugim oferuje się usługi biura turystycznego „Orbis” lub młodzieżowych instytucji turystycznych w rodzaju „Almaturu” czy „Juventuru”; każe im się płacić w dewizach za nieliczne i drogie miejsca w kilku pretensjonalnych i o wiele za dużych hotelach.
Oficjalnie zniechęca się ludzi do korzystania z kwater prywatnych, brak też niemal zupełnie zaplecza koniecznego do zorganizowania rodzinnego czy indywidualnego wypoczynku na własną rękę.
Z gładkiej płaszczyzny powojennej niwelacji szybko wyłaniają się nowe struktury społeczne. Twierdzeniu, jakoby Polska była społeczeństwem bezklasowym, przeczą nąjoczywistsze fakty. Nowo powstała „czerwona burżuazja”, „nowa klasa” — z jej prywatnymi willami, szybkimi samochodami, jedwabnymi garniturami, modnie ubranymi żonami, rozpieszczonymi dziećmi i wakacjami spędzanymi za granicą — ma dochody i przywileje, o jakich nawet nie marzą ludzie pracy. Rekrutuje się spośród wyższych urzędników aparatu państwowego i partyjnego oraz kierowniczych kadr przemysłu; dołączają do niej coraz liczniejsi przedstawiciele wolnych zawodów — prywatni lekarze, „badylarze”. Wysokie dochody i niskie podatki w połączeniu z brakiem na rynku towarów konsumpcyjnych wysokiej jakości wytworzyły wśród tej elity najwyższy kult konsumpcjonizmu, który można adekwatnie określić tylko mianem „burżuazyjnego fetyszyzmu”. Pracownicy przemysłu także mają własną arystokrację, wśród której przeważają wysoko uposażeni robotnicy stoczniowi, hutnicy i górnicy. Na samym dole skali znajdują się chłopi, od trzydziestu lat uważani za wrogów społeczeństwa; żywią oni naród i płacą podatki, ale nie korzystają z pełnych dobrodziejstw państwa opiekuńczego. Warstwa pośrednia między chłopstwem i proletariatem — dobrze prosperująca hybryda złożona z chłoporobotników — zdołała zachować ziemię, łącząc dochody z rolnictwa z dochodami z pracy w przemyśle[550].
W ciągu trzydziestu lat stałej mobilności demograficznej ponad dziesięć milionów mieszkańców kraju przeniosło się ze wsi do miast. W roku 1970 liczba mieszkańców miast po raz pierwszy przekroczyła liczbę mieszkańców wsi, w roku 1977 zaś wynosiła już 57,4% ogółu ludności. Liczba mieszkańców pięciu największych miast — Warszawy (w 1977 roku l 532 100 mieszkańców), Łodzi (818 400), Krakowa (712 000), Wrocławia (592500) i Poznania (534 400) — a także miejskiego konglomeratu w rejonie Katowic (3 862 000) stale rośnie mimo rygorystycznego planowania urbanistycznego i wymogu zezwolenia na zameldowanie[551].
Warunki mieszkaniowe stanowią odbicie ujemnych stron procesu przyspieszonej urbanizacji. Od czasu wojny wybudowano znacznie ponad trzy miliony mieszkań, co wobec przyrostu naturalnego i napływu ludności do miast pozwoliło na zmniejszenie zagęszczenia z 4,73 osoby na izbę w roku 1946 jedynie do 4,37 w roku 1970. Około połowa budowanych domów należy do miejskich spółdzielni mieszkaniowych. Reszta to budynki wznoszone bezpośrednio przez instytucje państwowe lub przez prywatnych właścicieli. Standard budownictwa jest jednak niezwykle niski. Cement, tynk i cegła są bardzo złej jakości, robotnicy zaś — z reguły niechlujni. Niecała jedna trzecia mieszkań ma łazienkę, znajdującą się wewnątrz pomieszczenia toaletę czy też centralne ogrzewanie. Na wsi takie luksusowe wyposażenie ma zaledwie co dwunasty dom.
Dochody jednostkowe są bardzo zróżnicowane. Ponieważ opłaty podatkowe, składki emerytalne, koszty ubezpieczenia społecznego i tak dalej — odlicza się od zarobków przed wypłatą, pensji i wynagrodzeń nie da się automatycznie porównać z zarobkami ludzi na Zachodzie. Jakkolwiek by liczyć, są to jednak zarobki niezwykle niskie. Siłę nabywczą przeciętnej miesięcznej pensji (w roku 1976 —
0 złotych), która według czarnorynkowego kursu wymiany odpowiada sumie 35 dolarów lub 18 funtów szterlingów, należy mierzyć w stosunku do ceny kilograma chleba (8 zł), kilograma szynki (120 zł), pary butów (300 zł), męskiego garnituru (2000 zł) czy polskiego fiata 125 (225 000 zł). Niemal wszystkie rodziny muszą się utrzymywać również z dodatkowej pensji pracującej żony, a wiele uzupełnia budżet dochodami z dodatkowych zajęć, podejmowanych nieoficjalnie w godzinach wolnych od pracy[552].
Bezrobocie jest zjawiskiem nieznanym. Praca jest zarówno prawem, jak i obowiązkiem. Zdolni do pracy mają prawo jej żądać. Tych, którzy nie pracują, można oskarżyć o społeczne pasożytnictwo. Taki system pozwala wprawdzie uniknąć skandalicznego braku zabezpieczenia oraz dotkliwych poniżeń, jakie bywają udziałem mieszkańców świata rządzącego się prawami wolnej przedsiębiorczości, ale jednocześnie jest on zachętą do wszelkich możliwych przejawów braku dyscypliny pracy. Co więcej, ukrywa przed wzrokiem obserwatora całe rozległe obszary działalności, gdzie pracownik po prostu nie ma co robić. Polski robotnik czy urzędnik, który ma do zrobienia niewiele lub zgoła nic i który chodzi do pracy tylko po to, aby na początku miesiąca móc odebrać pensję, wcale nie znajduje w tym bardziej autentycznej satysfakcji niż Anglik czy Amerykanin stojący w kolejce po zasiłek dla bezrobotnych[553].
Związki zawodowe w takiej formie, w jakiej są one znane na Zachodzie, nie istnieją. Centralna Rada Związków Zawodowych (CRZZ), która w roku 1949 wchłonęła wszystkie istniejące dotąd niezależne organizacje, pozostaje pod całkowitą kontrolą partii; na poziomie lokalnym organizacja związków opiera się na przedsiębiorstwach państwowych, w których zatrudnieni są wszyscy ich członkowie. Gałęzie lokalne działają na zasadzie pasa transmisyjnego, przekazującego oficjalne przepisy i zarządzenia w sprawie warunków pracy, oraz jako instytucja, której zadaniem jest narzucenie pracownikom norm produkcji. Nie istnieje żaden mechanizm negocjacji w kwestii wysokości wynagrodzenia. Polscy robotnicy zdani są na łaskę niewidzialnych państwowych planistów, którzy ustalają zarówno zarobki, jak i ceny. Niewymienialność waluty, w której są opłacani, stawia ich w pozycji niewolników dawnego kapitalistycznego systemu wymiennego, w którym siła robocza opłacana była w naturze, towarami z przyzakładowego sklepu. Statystyki porównawcze, zawierające dane na temat wysokości i poziomu zróżnicowania zarobków — podobnie jak niepomyślne informacje dotyczące stanu zdrowia oraz higieny i bezpieczeństwa pracy — utrzymuje się w ścisłej tajemnicy przed środkami masowego przekazu. Autorzy planu utworzenia samorządów robotniczych, zainicjowanego w 1957 roku, nigdy nie zdołali zrealizować swych początkowych zamierzeń. Niezależny charakter Rad Robotniczych stał się niebawem fikcją, z chwilą włączenia ich w ramy kontrolowanych przez partię Konferencji
Samorządów Robotniczych (KSR)[554].
Teoretycznie państwo opiekuńcze gwarantuje swoim obywatelom powszechność i bezpłatność ubezpieczeń. W rzeczywistości jednak istnieją liczne ograniczenia, korzyści zaś są mniejsze niż, powiedzmy, w Wielkiej Brytanii. Leki wydawane na recepty, podręczniki szkolne i miejsca w domach akademickich to zaledwie trzy przykłady typów usług, za które regularnie pobiera się dodatkowe opłaty.
Do roku 1972 chłopi pracujący we własnych gospodarstwach nie byli objęci bezpłatną opieką zdrowotną.
Ogólnie rzecz biorąc, poziom życia w kraju można w najlepszym przypadku określić jako skromny. Oficjalna propaganda, która bez przerwy podkreśla postęp, jakiego dokonano w stosunku do warunków panujących przed wojną, zupełnie nie dostrzega faktu, że analogiczny postęp — a w niektórych przypadkach nawet o wiele większy — dokonał się we wszystkich krajach Europy, bez względu na polityczne zabarwienie istniejących w nich ustrojów. (W tym miejscu warto dodać, że w 1976 roku w czasie obchodów uroczystości dwusetlecia USA cenzura w Polsce wydała specjalne zarządzenia mające na celu zapobieżenie wszelkim niekorzystnym porównaniom między stopą życiową Polaków zamieszkujących przez ostatnie 30 lat w Ameryce a standardem życia ich krewnych w Polsce). Na liście priorytetów gospodarczych towary konsumpcyjne i usługi zawsze ustępowały miejsca przemysłowi ciężkiemu. Nie może zatem dziwić fakt, że zbyt duża ilość niewymienialnego pieniądza znajduje się w ciągłej pogoni za niewystarczającą ilością dóbr. Polski konsument, który nie ma możliwości łatwego inwestowania w prywatny dom, samochód czy inne przedmioty trwałego użytku, wydaje zbyt wiele pieniędzy na towary przeznaczone do natychmiastowej konsumpcji, w tym głównie na żywność i napoje, pogłębiając w ten sposób występujące na rynku braki. Wszystko to nieuchronnie wywiera niekorzystny wpływ na wartość bezcenną, jaką jest ludzkie życie. Alkoholizm, zła kanalizacja, długie kolejki, odpadający ze ścian tynk, zatłoczone mieszkania i autobusy, zanieczyszczone powietrze, opady sadzy i pyłu, nie naprawiane wyboiste chodniki, niski poziom usług, nie kończące się utarczki z opieszałymi urzędnikami najniższych szczebli administracji — wszystko to trzeba przyjąć jako nieodłączne elementy życia codziennego.
Tania i łatwo dostępna pozostaje jedynie siła robocza. Wszystkie usługi świadczone przez osoby prywatne — od opiekunek do dzieci i pomocy domowych, przez taksówkarzy, po fryzjerów, krawców i prostytutki — są tańsze niż na Zachodzie[555].
Jedną z podstawowych przyczyn niskiej stopy życiowej jest gigantyczna machina wojskowa; kosztów jej utrzymania nigdy nie podaje się do wiadomości publicznej, ale z pewnością muszą one przewyższać dwu- lub trzykrotnie odpowiednie wskaźniki budżetowe w krajach Europy Zachodniej. Polskie siły zbrojne utworzone zostały na podstawie modelu sowieckiego, a w latach 1949—56 podlegały bezpośredniemu dowództwu ZSRR. Od roku 1955 są one integralnym elementem wojsk Paktu Warszawskiego. (Patrz Rys. H, s. 1066—1067). Wojsko Polskie dzieli się na cztery rodzaje broni: siły powietrzne, wojska obrony powietrznej, marynarkę i wojska lądowe. Te ostatnie z kolei dzielą się na dwie odrębne grupy — oddziały obrony kraju oraz strategiczną rezerwę operacyjną. W ich skład wchodzą silne oddziały Wojsk Ochrony Pogranicza (WOP) oraz elitarne oddziały Wojsk Służby Wewnętrznej (WSW). Zgodnie z ustawą z 21 listopada 1967 roku podlegają one w pierwszej instancji Komitetowi Obrony przy Radzie Ministrów; w przypadku nagłej konieczności powszechne powołanie dotyczy wszystkich mężczyzn w wieku od 18 do 50 lat oraz kobiet w wieku od 18 do 40 lat. W czasie pokoju wojsko działa, częściowo opierając się na kadrze zawodowej, częściowo zaś — na oddziałach poborowych, odbywających obowiązkową dwuletnią służbę wojskową.
Według oficjalnych danych z 1977 roku, w ich skład wchodzi 15 dywizji, w tym jedna powietrzna i jedna wodno—lądowa, co daje 3800 czołgów i 4200 pojazdów pancernych innego typu; 4 brygady pocisków naziemnych, siły powietrzne złożone z 55 szwadronów wyposażonych w 745 samolotów bojowych, głównie myśliwców; nieduża flota wojenna złożona z 25 okrętów — głównie kutrów rakietowych i ścigaczy torpedowych. W sumie wojsko liczy 404 000 żołnierzy w służbie czynnej plus 605 000 rezerwy. Jak pokazała gigantyczna parada wojskowa zorganizowana 22 lipca 1974 roku w Warszawie dla uczczenia 30. rocznicy utworzenia Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, w wyposażeniu polskiego wojska znajduje się pokaźny arsenał złożony z produkowanej w ZSRR broni, czołgów, rakiet i pocisków. W wojsku panuje atmosfera żywego patriotyzmu oraz surowa dyscyplina; ponad 70% zawodowej kadry oficerskiej ma wyższe wykształcenie, a techniczna sprawność stoi na wysokim poziomie. Mimo to prawdziwe możliwości polskich sił zbrojnych pozostają wartością nieznaną. Niedługa wojna domowa z lat 1945—47 oraz okryta złą sławą inwazja na Czechosłowację w 1968 roku to jedyne okazje w ciągu minionych trzydziestu lat, które wymagały czynnego wkroczenia wojska do akcji. W październiku 1956 roku wszystko wskazywało na to, że Wojsko Polskie wystąpi przeciwko sowieckiej interwencji. W roku 1968, a następnie ponownie w roku 1970 dawano do zrozumienia, że nie ma ono zamiaru ślepo popierać politycznych awantur prowokowanych przez MO i różne frakcje w łonie partii. Krążyły liczne plotki, jakoby Sztab Generalny podejmował uparte wysiłki w kierunku utrzymania kontroli nad wydziałami politycznymi we własnych rękach. W istniejących okolicznościach wpływy polityczne wojska są w przeważającej mierze niezauważalne. Możliwości niezależnego działania — przeciwko woli kierownictwa partii lub wspólnej polityce Paktu Warszawskiego — muszą zatem pozostawać w sferze wyobraźni[556].
Oświata znajduje się wysoko na liście priorytetów, a statystyki dotyczące poziomu wykształcenia robią duże wrażenie. Ogólny procent dzieci, młodzieży i dorosłych uczestniczących w różnego rodzaju szkoleniach i kursach przewyższa analogiczne wskaźniki dla krajów zachodnich. Z drugiej strony jednak, warunki materialne kształtują się często na poziomie absolutnego minimum, a metody nauczania narzuca się odgórnie. Postępowa oświata w takim sensie, w jakim pojęcie to rozumie się na Zachodzie, jest zjawiskiem nieznanym. Uczniów raczej trenuje się, niż uczy; ich alienację nierzadko wywołuje nie dopuszczająca dyskusji postawa nauczycieli, przymusowe lekcje języka rosyjskiego oraz zbyt duże dawki politycznej propagandy. W kraju działa dziś około 88 szkół wyższych, w roku akademickim 1937/1938 było ich 32[557].
Życie kulturalne jest poddane ścisłej kontroli. Wielkiego postępu dokonano w dziedzinie udostępniania kultury masom za pośrednictwem bibliotek, teatrów, sal koncertowych i kinowych, prasy, radia i telewizji; poparcie ze strony państwa zapewnia aprobowanym przez władze artystom o wiele pewniejszą egzystencję i lepszą karierę zawodową niż dawniej. Miarą sukcesu pozostaje jednak konformizm polityczny. Mimo że obowiązujący w epoce stalinowskiej „socrealizm” został zarzucony, w każdej instytucji kulturalnej zatrudniony jest na stałe przedstawiciel urzędu cenzury. Otwarcie poruszać można tylko nieliczne spośród aktualnych kwestii politycznych czy społecznych; wielu wybitnie utalentowanych twórców — żeby wymienić tylko dramaturga Sławomira Mrożka (ur. 1930) czy reżyserów filmowych Romana Polańskiego (ur. 1933) i Andrzeja Wajdę (ur. 1926) woli przez długie okresy pracować za granicą. Jak pokazał Mrozek w swojej sztuce zatytułowanej Emigranci, będącej jedną nieprzerwaną rozmową bezimiennego intelektualisty z anonimowym robotnikiem, wolność intelektualna stała się sama w sobie jedną z najbardziej palących kwestii kulturalnych:
AA: To zadziwiające, jak człowiek skądinąd rozgarnięty, taki jak ja, nie chce widzieć najoczywistszej prawdy, jeżeli ta prawda rani jego pychę. Ja najpierw gimnastykowałem się jak małpa w klatce. Huśtałem się na ogonie, wskakiwałem z wielkim rozpędem ze słupa na ścianę i od ściany do słupa albo — kiedy dostałem orzech — próbowałem wejść do łupiny, aby tam czuć się panem nieskończonych przestrzeni. Długo trwało, zanim oczyściwszy się z wszelkich złudzeń, doszedłem do bardzo prostego wniosku, że jestem tylko małpą w klatce.
XX: Małpy są śmieszne, widziałem w ZOO.
AA: Masz rację. Małpy w klatce mogą być śmieszne. Więc kiedy stwierdziłem nareszcie, że jestem taką małpą, zacząłem się śmiać sam z siebie i śmiałem się tak długo, aż mi się tym śmiechem zaczęło odbijać i łzy pociekły mi po mordzie. I wtedy zrozumiałem, że moje błazeństwo nie bawi, chociaż bawiło widzów i dozorców tak dalece, że rzucali mi dodatkowe orzechy i cukierki. Od cukierków robiło mi się mdło, a w łupinach zmieścić się nie mogłem. Wtedy zrozumiałem, że dla małpy nie ma innej drogi, jak tylko: po pierwsze, przyznać się nareszcie, że jest małpą (…).
XX: Pewnie, pewnie…
AA: Po drugie, ze swojej małpiej i niewolniczej kondycji czerpać, jeśli nie dumę, to przynajmniej mądrość i siłę (…). We mnie, w upokorzonej i uwięzionej małpie, w mojej więziennej kondycji — tkwi cała wiedza o człowieku. Wiedza w stanie czystym, nie zmąconym przypadkowością rozwoju i hazardami wolności. Wiedza pierwotna. Postanowiłem więc wykorzystać tę szansę, to znaczy ja, uwięziona małpa, postanowiłem napisać książkę o człowieku.
XX: Małpa nie może pisać.
AA: Zwłaszcza kiedy jest w klatce. Zgoda. Ale to okazało się dopiero później. Na razie byłem oszołomiony nową perspektywą. Postanowiłem napisać książkę o człowieku w stanie czystym, czyli o niewolniku, czyli o sobie, dzieło mojego życia, jedyne w swoim rodzaju, pierwsze na świecie (…). Powiedziałem sobie: nie mamy nic, ale mamy niewolnictwo. Ono jest naszym skarbem. Cóż inni wiedzą na ten temat? (…) Cała literatura o niewolnictwie jest albo fałszywa, albo od rzeczy. Pisana albo przez misjonarzy, albo przez wyzwoleńców, albo w najlepszym wypadku przez niewolników tęskniących do wolności, czyli już nie całkiem niewolników. Co oni wiedzą o niewolnictwie integralnym, takim, które jest zwrócone samo ku sobie, zamknięte w sobie, bez żadnych pokus transcendentalności? Co samo sobą się żywi. Co oni wiedzą o radościach i smutkach niewolnika, o niewolniczych misteriach, wierzeniach i obyczajach. O niewolniczej filozofii i kosmogonii, matematyce…Nic nie wiedzą, a ja wiem wszystko. I o tym wszystkim postanowiłem napisać.
XX: I napisałeś?
AA: Nie.
XX: Dlaczego?
AA: Bo się bałem, (pauza)…’’[558]
Pomimo systemu kontroli pisze się, drukuje, recenzuje i otwarcie omawia mnóstwo „wszelkiego rodzaju literatury. Opowieści wojenne, wspomnienia z czasów okupacji (niemieckiej) oraz patriotyczna historia kraju zajmują poczesne miejsce wśród wielu tematów, które cieszą się poparciem partii; mimo to nie ma większego sensu dzielenie polskiej sceny literackiej na sektory „oficjalny” i „nieoficjalny”. W odróżnieniu od pisarzy innych krajów obozu socjalistycznego pisarzom polskim często udaje się zniwelować granicę dzielącą literaturę aprobowaną przez władze od nie aprobowanej, byłoby też czymś z gruntu niesłusznym twierdzić, że Związek Literatów Polskich zrzesza w swoich szeregach wyłącznie koniunkturalistycznych pismaków lub że opinie ekscentryczne mogą znaleźć wyraz wyłącznie w opozycyjnym podziemiu. W Polsce nawet partia musi się pogodzić z faktem, że inteligencja nie da się nagiąć do niewolniczego konformizmu. Wiele wybitnych i najbardziej faworyzowanych postaci — twórców na miarę Jarosława Iwaszkiewicza (1894—1980) czy Marii Dąbrowskiej (1889—1965) — zdobyło rozgłos w okresie przedwojennym; inni — na przykład skamandryta Antoni Słonimski (1895—1976), katolicki eseista Paweł Jasienica (1909—70) czy dziennikarz Stefan Kisielewski (1911—91) - starali się zachować niezależność mimo powtarzających się szykan. W dziedzinie prozy utwory Jerzego Putramenta (1910—88), Jerzego Andrzejewskiego (1909—83), którego powieść Popiół i diament przedstawia psychiczne urazy powojennego pokolenia, czy Tadeusza Brezy (1905—70), autora Spiżowej bramy, nieco cynicznego obrazu kuluarów władzy w Watykanie — zdobyły sobie powszechne uznanie. W twórczości poetyckiej, przedstawiciele przedwojennych kierunków i szkół — Leopold Staff (1878—1957), Julian Tuwim (1894— 1953) czy piewca komunizmu Władysław Broniewski (1897—1962) — dołączyli do kakofonii nowych głosów, wśród których znaleźli się też Konstanty Ildefons Gałczyński (1905—53), Julian Przyboś (1901—70) i Zbigniew Herbert (1924—98).
Polski dramat trwał w okowach aż do roku 1956; w okresie późniejszym nastąpiło gwałtowne odrodzenie klasyki narodowej w połączeniu z rozkwitem teatru eksperymentalnego — w tej ostatniej dziedzinie międzynarodowy rozgłos zyskały sobie nazwiska Sławomira Mrożka, Tadeusza Różewicza (ur. 1921) oraz reżysera Jerzego Grotowskiego (l 933—99). Jak zawsze, polska literatura pozostaje pod wpływem pisarzy żyjących za granicą; szczególne znaczenie ma dla niej twórczość Witolda Gombrowicza (1904—69), który mieszkał i pisał w Argentynie, a później we Francji, oraz poety i krytyka Czesława Miłosza, który mieszka w Kalifornii.
Polska może się poszczycić długą listą czasopism literackich, z „Twórczością”, „Kulturą” i „Życiem Literackim” na czele. Środki masowego przekazu są zmonopolizowane przez należące do państwa i kontrolowane przez partię — radio, telewizję i wydawnictwa; niemniej poza kategoriami twórczości, jakich można by w tych warunkach oczekiwać, zezwala się na zadziwiająco szeroki obieg poezji awangardowej, prozy literackiej i — przede wszystkim — literatury obcej w przekładach. Warszawski ośrodek międzynarodowego PEN—Clubu, założony w 1924 roku przez Żeromskiego, wciąż prowadzi ożywioną działalność, stanowiąc niezależne ogniwo łączące literatów polskich z zagranicznymi. Krótko mówiąc, mimo wielu przeszkód polska kultura literacka jest w stanie rozkwitu, co stanowi wyraźny dowód zasadniczo „pozytywistycznej” postawy władz. Problem polega jednak na tym, że tych wartości kulturalnych, które życzy sobie propagować partia, nie uznaje naród, nie mówiąc już o elicie kulturalnej. Raz za razem utalentowani pisarze, którzy dawniej cieszyli się oficjalnym poparciem władz, popadają w konflikt ze swoimi partyjnymi sponsorami, po czym pomnażają szeregi niezadowolonych i rozczarowanych. Atmosfera napięcia jest zjawiskiem chronicznym. Nie wywołuje jej, jak twierdzą niektórzy, rywalizacja konkurencyjnych postaw filozoficznych (do tego Polacy są przyzwyczajeni) — jest to kwestia stylu i wrażliwości, dobrego smaku i tonu. W odczuciu większości wykształconych Polaków, których gorzkie doświadczenia nauczyły nieskończonego sceptycyzmu, wieczne kazania partii, jej nieuleczalny optymizm, niezachwiana pewność, nieustająca manipulacja, nieodmiennie protekcjonalna postawa i nade wszystko nie kończący się potok gratulacji skierowanych pod własnym adresem są dotkliwą obrazą. W oczach przeciętnego inteligenta z Warszawy czy Krakowa program kulturalny, który toleruje z pozycji nietolerancji, który ignoruje podstawową sztukę ironii, krytyki i niejednoznaczności czy łagodnej kpiny z samego siebie, nie jest żadnym programem kulturalnym. Przypomina błazeńskie sztuczki „barbarzyńcy na rzymskim forum”.
Jak pisał Zbigniew Herbert — piórem, które stopniowo zyskuje sobie coraz większe uznanie na całym świecie — najniższego kręgu piekieł nie wypełnia ogień ani siarka, ani też nie ma w nim fizycznych tortur:
Najniższy krąg piekła. Wbrew powszechnej opinii nie zamieszkują go ani despoci, ani matkobójcy, ani także ci, którzy chodzą za ciałem innych. Jest to azyl artystów, pełen luster, instrumentów i obrazów. Na pierwszy rzut oka najbardziej komfortowy oddział infernalny, bez smoły, ognia i tortur fizycznych.
Cały rok odbywają się konkursy, festiwale i koncerty. Nie ma pełni sezonu. Pełnia jest permanentna i niemal absolutna. Co kwartał powstają nowe kierunki i nic, jak się zdaje, nie jest w stanie zahamować tryumfalnego pochodu awangardy.
Belzebub kocha sztukę. Chełpi się, że jego chóry, jego poeci i jego malarze przewyższają już prawie niebieskich. Kto ma lepszą sztukę, ma lepszy rząd — to jasne. Niedługo będą się mogli zmierzyć na Festiwalu Dwu Światów. I wtedy zobaczymy, co zostanie z Dantego, Fra Angelico i Bacha.
Belzebub popiera sztukę. Zapewnia swym artystom spokój, dobre wyżywienie i absolutną izolację od piekielnego życia[559].
Sztuki piękne i muzyka tradycyjnie przyciągają najwybitniejsze talenty narodu. Zasady oficjalnego priorytetu form tradycyjnych i nieabstrakcyjnych nie zdołano doprowadzić do skrajności. Rzeźba, grafika i muzyka instrumentalna osiągnęły najwyższy międzynarodowy poziom. Tacy twórcy, jak malarz prymitywista Nikifor (ok. 1895—1968) czy kompozytorzy: Witold Lutosławski (1913—94) i Krzysztof Penderecki (ur. 1933), cieszą się światową sławą[560].
Kontrolę nad nauką i techniką które w rozumieniu polskim obejmują również wszystkie nauki humanistyczne i społeczne — sprawuje Polska Akademia Nauk (PAN). Specjalistyczne instytuty prowadzą działalność praktyczną i teoretyczną w każdej niemal wyobrażalnej dziedzinie nauki, a uczeni polscy uczestniczą we wszelkich międzynarodowych imprezach naukowych.
Jak we wszystkich krajach komunistycznych, władze wyniosły sport do rangi jednej z podstawowych gałęzi przemysłu, mając nadzieję, że przyniesie im popularność i prestiż. Szczególny nacisk kładzie się na sprawność fizyczną — gimnastykę, lekkoatletykę, sporty drużynowe. Hojnym poparciem rządu cieszy się budowa stadionów, programy szkolenia sportowego, a ostatnio także produkcja nowoczesnego sprzętu sportowego. Zwycięstwo nad drużyną Wielkiej Brytanii w pucharze europejskim w 1973 roku, a także seria sukcesów w zawodach olimpijskich wywołały masowe manifestacje radości.
Partia rządząca kontroluje życie polityczne w kraju w stopniu o wiele większym, niż może to sobie wyobrazić większość zachodnich obserwatorów. Stosowana powszechnie etykietka „państwo jednopartyjne” w gruncie rzeczy nie oddaje pełnego obrazu działania ustroju. W ustroju, w którym każdy organ administracji państwowej podlega kontroli odpowiedniego organu aparatu partyjnego, państwo musi odgrywać rolę młodszego partnera, żeby nie powiedzieć po prostu administracyjnej gałęzi aparatu partii. (Patrz Rys. G). Co więcej, system kontroli pośredniej, sprawowanej „z góry”, uzupełnia kontrola bezpośrednia, „od wewnątrz”, sprawowana za pośrednictwem zdyscyplinowanych komórek aktywistów partyjnych, działających w każdym ministerstwie i w każdym przedsiębiorstwie państwowym. Co najważniejsze, wszechobecny system nomenklatury, czyli „oficjalna lista mianowań”, stanowi gwarancję, że każde stanowisko — czy to w aparacie partyjnym lub państwowym, czy też w siłach zbrojnych lub organizacjach społecznych, związkach zawodowych i spółdzielniach — będzie sprawował człowiek, którego kandydaturę zaaprobuje partia. Wszyscy wyżsi urzędnicy pochodzą zatem z nominacji partii; wszyscy urzędnicy obieralni i posłowie do Sejmu zawdzięczają swoje stanowiska nie poparciu wyborców, lecz partii, która wysunęła ich kandydatury: wszyscy tak zwani urzędnicy „bezpartyjni” muszą zostać zatwierdzeni przez partię.
Nic więc dziwnego, że niektórzy analitycy odrzucają już samą koncepcję „państwa socjalistycznego” jako oficjalnie podtrzymywaną fikcję.
Władze lokalne działają pod ścisłą kontrolą władz szczebli wyższych. Podobnie jak w przypadku centralnych instytucji Rzeczypospolitej, procedury demokratyczne na szczeblu lokalnym są pomyślane tak, aby utrzymać dyktaturę partii. Istnieją trzy zasadnicze podziały administracyjne: na województwa, powiaty (do r. 1975) oraz — od roku 1973 — gminy. W okresie powojennym tendencje odśrodkowe poszczególnych województw zaczęły się zaznaczać z niepokojącą wyrazistością — do tego stopnia, że Śląsk Gierka, na przykład, zaczęto nazywać „polską Katangą”. Tendencje te zostały ukrócone za pomocą istotnych reform administracyjnych: w roku 1973 zastąpiono dawne gromady i osiedla większymi jednostkami, w roku 1975 zaś zwiększono liczbę województw z 17 do 49[561]. (Patrz Mapa 22).
Mapa 22. Polska Rzeczpospolita Ludowa (1975)
Konstytucja z roku 1952 przetrwała w stanie niemal nie naruszonym. Utworzenie w roku 1957 Najwyższej Izby Kontroli (NIK) umożliwiło Sejmowi sprawowanie ściślejszej kontroli nad organami władzy lokalnej i centralnej; sam Sejm jednak pozostaje pod nadzorem partii i partyjnego Frontu Jedności Narodu. Liczba popieranych przez partię „bezpartyjnych posłów” obniżyła się nieznacznie w roku 1957; od tego czasu proporcje w obrębie Sejmu utrzymują się na tym samym poziomie.
Front Posłowie Ogółem
Jedności bezpartyjni
Narodu
Kadencja PZPR ZSL SD
I. 26.10.1952 273 90 25 37 425
II. 20.01.1957 239 118 39 63 459
III. 16.04.1961 256 117 39 48 460
IV. 31.05.1965 255 117 39 49 460
V. 01.06.1969 255 117 39 49 460
VI. 15.02.1972 255 117 39 49 460
VII. 21.03.1976 261 113 37 49 460
Przegłosowane w styczniu 1976 roku poprawki do konstytucji wywołały w szerokich kręgach ludności wiele złych przeczuć — nie tyle dlatego, że oznaczały zmianę dotychczasowych praktyk, ale ponieważ nadawały roli partii i Związku Radzieckiego stałą i wiążącą moc prawną. Proklamując partię „przewodnią siłą społeczeństwa”, nie zmieniano nic w zasadniczym sposobie rządzenia Polską od roku 1948; przenosząc „sojusz ze Związkiem Radzieckim” z płaszczyzny polityki zagranicznej na płaszczyznę prawa państwowego, nie wprowadzono żadnego dodatkowego parametru na listę czynników określających zasady ustrojowe ustanowione dla PRL w roku 1945. Poprawki zapewniają jednak możliwość natychmiastowego uznania wszelkich przyszłych prób rozluźnienia kontroli partii i ZSRR nad życiem politycznym w Polsce za sprzeczne z konstytucją. Są to postanowienia o charakterze czysto politycznym, które z całą wyrazistością ukazują brak prawdziwej niepodległości. Przywołują na pamięć zgubne postanowienia Sejmu Niemego z 1717 roku, które skutecznie położyły kres niepodległości Królestwa Polskiego i Litwy[562].
Kościół katolicki pozostaje jedynym bastionem niezależnej myśli i czynu. W wyniku jednostronnego odrzucenia przedwojennego konkordatu przez Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej we wrześniu 1945 roku metropolia polska na długi czas znalazła się w stanie prawnego zawieszenia. W kwietniu 1950, a następnie w grudniu 1956 roku podpisano z przedstawicielami rządu umowy gwarantujące wolność wyznania w zamian za wyraz lojalności wobec państwa. Ale pełna współpraca Watykanu z Polską Rzecząpospolitą Ludową miała się rozpocząć dopiero po podpisaniu traktatu polsko-niemieckiego w 1970 roku oraz po wydaniu — w następstwie tego faktu — bulli papieskiej Episcoporum Poloniae z 28 czerwca 1972 roku, która ostatecznie zatwierdzała podział Ziem Zachodnich na diecezje. W okresie owych niepewnych dziesięcioleci Kościół został zmuszony do rezygnacji z szeregu dawniejszych przywilejów: w 1946 roku zrezygnował z prawa do prawnej rejestracji małżeństw; w roku 1950 — z prawa do posiadania majątków ziemskich; w roku 1960 wreszcie — z prowadzenia pozostających jeszcze w jego rękach szkół. W roku 1952 przyznał państwu prawo zgłaszania zastrzeżeń w sprawie nominacji kandydatów do stanowisk w hierarchii kościelnej. Jednocześnie — dzięki temu, że prymasowi przysługiwała władza legata papieskiego — zdołał dokonać centralizacji własnej jurysdykcji nad wszystkimi katolickimi organizacjami w Polsce, w tym także nad wszystkimi zakonami oraz pozostałościami kongregacji unickich. Ogólnie rzecz biorąc, trudny los sprzyjał rozkwitowi Kościoła. Instytucja, która w roku 1972 liczyła 2 kardynałów, 45 seminariów, 75 biskupów, 13 392 kościoły, 18 267 księży, 35 341 sióstr i braci zakonnych oraz ponad 20 milionów regularnie praktykujących wiernych, nie bardzo mogła utrzymywać, że prowadzi znaczoną prześladowaniami egzystencję w mrokach katakumb. Katolicki Uniwersytet Lubelski (KUL), liczący ponad dwa tysiące studentów, jest jedyną tego typu instytucją w całym komunistycznym świecie.
Polscy księża wyjeżdżają za granicę, odwiedzając nie tylko emigracyjne parafie Europy i Ameryki, ale także placówki misyjne w Afryce i w Azji[563].
Trwające obecnie zawieszenie broni między Kościołem i państwem kładzie się jednak ciężarem na barkach obu stron. Kościół ma za złe celowe utrudnienia ze strony urzędników państwowych w sprawach dotyczących oświaty, publikacji, procesji religijnych i budowy nowych kościołów. Partia natomiast boi się i zazdrości prestiżu i popularności duchowieństwu. Ta rywalizacja, wyraźnie widoczna podczas szeregu obchodów organizowanych w 1966 roku dla uczczenia tysiąclecia Polski, a także w długotrwałej dyspucie na temat pojednania z Niemcami, jest wynikiem sprzeczności nie dających się ze sobą pogodzić interesów. List otwarty skierowany przez polskich hierarchów do biskupów niemieckich potraktowano jako bezpośrednie wyzwanie rzucone monopolowi, jaki partia przyznała sobie w sprawach politycznych. Apel o poparcie Niemiec przeciwko zagrażającym narodowi polskiemu „niebezpieczeństwom społecznym i moralnym” potępiono jako zdradzieckie podżeganie. Głoszone przez partię slogany: „Nie zapomnimy”, „Nie wybaczymy”, podniosły temperaturę uczuć i nastrojów. Wymiana zjadliwych w tonie not między sekretariatem Episkopatu i prezesem Rady Ministrów doprowadziła najpierw do cofnięcia paszportu księdzu kardynałowi, prymasowi Polski, a następnie — do odwołania planowanej wizyty w Polsce papieża Pawła VI. W ostatecznym rozrachunku stało się jasne, że konfrontacja nie przyniesie korzyści żadnej ze stron. W panujących warunkach stanowisko polityczne Kościoła musi pozostać grzecznie ambiwalentne. Z jednej strony, biskupi bynajmniej nie pragną zachęcać narodu do bezpośredniego konfliktu z państwem. Wiedząc, że logiczną konsekwencją wszelkiej próby obalenia ustroju komunistycznego musi być natychmiastowa interwencja Armii Czerwonej, zdają sobie sprawę, jakie niebezpieczeństwa niesie ze sobą powszechne poparcie ze strony ludzi. Dopóki nie zostaną zaatakowane ich obecne przywileje, będą nadal spełniać rolę jedynej „lojalnej opozycji” w PRL. W momentach kryzysu będzie się prosić Kościół, aby skorzystał ze swojej władzy dla powściągnięcia politycznego niezadowolenia. Z drugiej strony natomiast, hierarchia nauczyła się, że nieustępliwość przynosi dywidendy.
Obecna pozycja Kościoła wiele zawdzięcza nieugiętej postawie kardynała Stefana Wyszyńskiego, który bezwzględnie odrzucał wszelki kompromis w sprawach zasadniczych. Trudne doświadczenia wykazały, że partia nigdy dobrowolnie nie czyni żadnych istotnych ustępstw. Pojedyncze gesty — na przykład nadanie Kościołowi w 1971 roku prawa własności na Ziemiach Odzyskanych — są szeroko omawiane w kontrolowanej przez państwo prasie, podczas gdy permanentny impas w kwestiach większej wagi pozostaje tematem starannie omijanym. Trwający nadal patronat państwa nad schizmatyckim Polskim Kościołem Narodowym oraz nad organizacją PAX jest dla Kościoła nieustającym afrontem. Tymczasem odważne homilie kardynała Wyszyńskiego, regularnie przekazywane ze wszystkich ambon w kraju, stanowią potężny bodziec dla wszystkich, którzy chcieliby usłyszeć jakąś nieoficjalną ocenę swojej trudnej sytuacji. Oświadczenia tej treści, że „obywatele polscy są niewolnikami we własnym kraju”, że „kraj nasz nie wyszedł zwycięsko z fali masowych mordów drugiej wojny światowej” czy że „nadal będziemy dawać świadectwo swojej obecności jako przedmurza chrześcijaństwa”, nie są obliczone na przypodobanie się zwolennikom linii partyjnej. Od czasu do czasu stają się powodem do zmartwienia dla mniej wojowniczych członków ławy episkopalnej, a czasem bywają równie kłopotliwe dla Kurii Rzymskiej, jak dla Komitetu Centralnego. Ale trafiają do celu. Są potężnym i szanowanym głosem wołającego na politycznej pustyni, gdzie podlizywanie się będącym u władzy uchodzi za przejaw dobrego tonu.
Bóg zesłał na Kościół katolicki w Polsce błogosławieństwo w postaci wybitnych przywódców. Pierwszy z jego dwóch kardynałów, Stefan Wyszyński (1901— 81), to stary weteran, dzielny bojownik swojej sprawy, prostolinijny patriota, człowiek o promiennej pobożności i silnej osobowości. Kardynał Karol Wojtyła (ur. 1920), od roku 1967 arcybiskup metropolita Krakowa, uzupełnia cnoty prymasa.
Ten aktor, poeta, sportowiec, filozof i duszpasterz akademicki jest człowiekiem o błyskotliwych zdolnościach i głębokiej duchowości. Przez jakiś czas partia darzyła go swymi względami, widząc w nim łatwiejszego do urobienia następcę obecnego prymasa, ale ostatnio dostarczył jej niewygodnych dowodów odwagi, roztaczając opiekę nad inteligentami z kręgów opozycji. Odegrał wybitną rolę w pracach Soboru Watykańskiego II i ma silne powiązania z zagranicą nie tylko w Rzymie, ale również w Niemczech i w USA. W 1978 roku został wybrany na papieża i przyjął imię Jan Paweł II.
W 1956 roku, podczas Polskiego Października, istotną próbę zniesienia rozłamu dzielącego Kościół od państwa podjęła niezależna grupa świeckich działaczy katolickich z Krakowa. Za pośrednictwem wydawanych przez siebie czasopism „Znak” i „Tygodnik Powszechny” wysunęli oni propozycję wprowadzenia rozróżnienia między państwem i partią, tak aby praktykujący katolicy mogli skutecznie nawiązać stosunki z państwem bez konieczności przyjęcia ateistycznej ideologii partii. Na tej podstawie ich przedstawiciele uzyskali poparcie Frontu
Jedności Narodu i zostali wybrani jako posłowie do Sejmu. Przez dwadzieścia lat prowadzili swoją delikatną misję, szkalowani zarówno przez wojujących katolików, jak i przez komunistów, mimo wszystko opowiadając się publicznie po stronie umiarkowania i pragmatyzmu. Jednak w 1976 roku ich ostatni przedstawiciel w Sejmie, poseł Stanisław Stomma, pozwolił sobie na jedyny głos protestu, wstrzymując się od głosowania za wprowadzeniem poprawek do konstytucji, w ten sposób ostatecznie kończąc cały eksperyment. W następstwie tego wystąpienia partia zaatakowała ugrupowanie „Znak” w klasyczny sposób: dyskredytując jego przywódców i tworząc w ich miejsce grupę nacisku o tej samej nazwie.
W Polsce działa legalnie około dwudziestu innych ugrupowań religijnych.
Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny, który w roku 1948 został zmuszony do zerwania sojuszu z patriarchą Konstantynopola i do nawiązania przymierza z patriarchą Moskwy, może się poszczycić blisko pół milionem wyznawców. Polski Kościół ewangelicko—augsburski liczy około 100 000 wiernych, głównie z rejonu Cieszyna. Dziwniejsze jest być może to, że nadal znajdują wyznawców różne peryferyjne sekty w rodzaju adwentystów dnia siódmego, scjentystów czy mariawitów. Czyniono różne próby zjednoczenia tych niekatolickich Kościołów chrześcijańskich pod egidą kontrolowanej przez państwo Rady Ekumenicznej. Nadal istnieją przedwojenne ligi żydowskie, karaimskie czy muzułmańskie, ale praktycznie nikt już do nich nie należy. W tej sytuacji jedynym wyznaniem, które może w sposób uzasadniony utrzymywać, że jest przedmiotem dyskryminacji, jeśli już nie czynnych prześladowań, jest Kościół unicki, którego kongregacje zostały w wyniku masowych przesiedleń ludności ukraińskiej w latach 1945—47 rozproszone po terenach Ziem Zachodnich. Jedyna diecezja unicka na terenie Polski znajduje się w Przemyślu: jest zaniedbywana przez hierarchię katolicką i krytykowana przez ambasadę radziecką, a od roku 1946 nie ma ordynariusza. Wszystkie organizacje religijne podlegają Urzędowi do Spraw Wyznań (USW), którego kierownik ma rangę ministra.
Skazanej na przegraną wojnie partii z Kościołem towarzyszy stopniowy upadek jej prestiżu, ideologii i morale. Z zewnątrz wszystko przedstawia się oczywiście słonecznie i postępowo. Po każdym kryzysie politycznym organizuje się potężne partyjne demonstracje: dziesiątki tysięcy wodzirejów chóralnym wrzaskiem wyraża swe poparcie, a partyjni szefowie potępiają „warchołów” i „chuliganów”, którzy odważyli się zakłócić porządek. Nikogo jednak nie udaje się im oszukać.
W rzeczywistości partia traci stopniowo resztki publicznego zaufania. Głęboko zakorzenioną powszechną nieufność podsycają powtarzające się katastrofy gospodarcze. Wzrost liczby członków PZPR (w roku 1970 ich stan liczebny przekroczył 2 miliony, co równa się 6,5% ogółu ludności) nie jest w stanie zmienić faktu, że partia jest ucieczką dla najbardziej egoistycznie nastawionego elementu społeczeństwa: dla tych, którzy widzą w partyjnej legitymacji przepustkę do udanej kariery, wysokiej pensji, społecznych przywilejów dla wybranych, a w niektórych przypadkach — do rozpustnego życia, ale tylko wyjątkowo — okazję do ofiarnej służby ojczyźnie. Dowodem na to, że interesowność jest podstawą lojalności wobec partii, są hojne dodatki do pensji przyznawane jej członkom, zamknięte dla ogółu ludności kluby i sklepy oraz uprzywilejowany dostęp do informacji, mieszkań, opieki zdrowotnej, wypoczynku i oświaty. Okresowe oczyszczanie lasu z suchych gałęzi, jakie odbywa się po każdej zmianie ekipy rządzącej, nie może zapobiec procesowi gnicia. Poczynając od 1948 roku, nabór członków z klasy robotniczej stale maleje. Nowo przybyli, a także wyżsi rangą członkowie partyjnej hierarchii, rekrutują się przede wszystkim z kadry technicznej i dyrektorskiej oraz z przedstawicieli określonych grup zawodowych. W obrębie tego administracyjnego perpetuum mobile wszelkie udawanie, że PZPR jest „awangardą robotników i chłopów”, dawno już utraciło jakiekolwiek znaczenie. Tak samo chyli się ku upadkowi marksizm—leninizm. Po odprawieniu w 1968 roku czołowych polskich marksistów pozostała luka, której nie da się już wypełnić. Rzecznik partii nadal miele w ustach puste frazesy o zarzuconej ideologii, nie czyniąc żadnych poważniejszych wysiłków w kierunku stosowania się do jej nakazów. Ze wszystkich tych powodów zwykli ludzie, w których imieniu popełnia się te nadużycia, stopniowo tracą cierpliwość. Przepaść między partią i narodem, między rządzącą elitą i od dawna znoszącymi trudną rzeczywistość obywatelami z każdym dniem się pogłębia. Gdy nadejdzie czas rozliczenia, może się ono naprawdę okazać bardzo bolesne.
Zbrodnia w państwie policyjnym może rozkwitać tylko pod patronatem państwowej policji. W kraju, w którym własność państwowa cieszy się niewielkim poszanowaniem, niezliczone drobne wykroczenia osądza się w trybie doraźnym, ale zorganizowane przestępstwo nie może istnieć na takiej samej zasadzie, na jakiej istnieje na Zachodzie. Jedyne „szajki” czy „gangi” naprawdę zasługujące na tę nazwę — czarny rynek, prostytucja czy handel narkotykami — kontroluje milicja i organy bezpieczeństwa. W ustroju komunistycznym odrzuca się ideę instytucji mającej władzę egzekwowania bezstronnego prawa, podobnie jak ideę niezawisłych sądów; sprawców najgorszych ekscesów mogą pociągnąć do odpowiedzialności tylko koledzy z państwowo—partyjnej elity, do której oni sami należą. Ulice polskich miast — podobnie jak ulice innych miast Europy Wschodniej — są być może rzeczywiście wolne od wielu form przemocy i irytującego bezprawia znanych w miastach Zachodu, ale jest to porządek złudny. Milicja kieruje się uczuciem pogardy dla zwykłego człowieka i sama nie liczy się z prawem, któremu ma w założeniu służyć; wobec tego jest powszechnie uważana za wroga społeczeństwa, a oficjalne przemowy na temat „socjalistycznej moralności” naprawdę brzmią jak puste słowa.
Prawdziwym powodem do obaw dla wielu myślących Polaków jest dziś w gruncie rzeczy „sowietyzacja”. Nazwą tą określa się inwazję społecznego klimatu, w którym ciemna masa podobnego do stada krów ludu przestaje być zdolna do samodzielnego myślenia i skoordynowanego działania, a władze mogą liczyć na pełną bezkarność. Niby—dobrobyt materialny, który stał się udziałem krajów sąsiadujących z Polską — NRD i Czechosłowacji — oraz bezmyślnie konsumpcyjna postawa konformistycznej elity społeczeństwa spełniają rolę potężnych motorów, popychających kraj w tym właśnie kierunku. W rezultacie, według niektórych obserwatorów, należy z radością witać wszystko, co sprzyja zwalczaniu panującej apatii. Jedynym pozytywnym aspektem trwającego w Polsce kryzysu gospodarczego jest rola hamulca, jaką spełnia on wobec niezbyt budujących tendencji społecznych ostatniego okresu.
Powojenna Warszawa musiała zaczynać od zera. Cegły, które dziś uchodzą za elementy historycznych zabytków miasta, nie są tymi samymi cegłami, które układano przed setkami lat. Zabytki te — od Rynku Starego Miasta i katedry Św. Jana na północy, po Łazienki i Wilanów na południu — to w większości współczesne kopie. Tylko nieliczni przechodnie spotykani na ulicy — nawet jeśli to będą ludzie w średnim wieku — mieszkali tu jeszcze przed wojną. Wszystko trzeba było zbudować od nowa, a w czasie rekonstrukcji wiele istotnych szczegółów zmieniono zgodnie z politycznymi wymogami chwili. Przypadkowy turysta oczywiście nie zdaje sobie sprawy z tego, jak starannie niektóre z pomników przeszłości wyeksponowano, inne zaś usunięto w cień, skazując je na zapomnienie, według obowiązujących politycznych kryteriów. Są jeszcze takie miejsca — na przykład okolice Kolumny Zygmunta czy otoczenie pomnika Sobieskiego w Łazienkach — w których da się odnaleźć ducha przeszłości. Ale nie wszystko jest tak, jak się wydaje.
Niewielu wie, że Grób Nieznanego Żołnierza kryje również szczątki jednego z młodocianych obrońców Lwowa z 1919 roku. Niewielu znajduje czas, aby porównywać liczne, ale starannie dobrane publiczne pomniki ofiar hitlerowskiego terroru z bardziej wymownymi nagrobkami na miejskich cmentarzach. Niewielu Polaków młodszego pokolenia, którzy powtarzają niezliczone dowcipy o nachalnym kolosie warszawskiego Pałacu Kultury i Nauki, zdaje sobie sprawę z tego, że ich dziadkowie dokładnie takimi samymi uczuciami darzyli równie pretensjonalną cerkiew katedralną pod wezwaniem Św. Aleksandra Newskiego — do czasu, gdy ją zburzono w 1923 roku. Plus ça change.
Polska Rzeczpospolita Ludowa uczestniczy w działalności licznych i różnorodnych organizacji międzynarodowych. Jako członek—założyciel Organizacji Narodów Zjednoczonych, była 51 z kolei krajem, który podpisał Kartę ONZ 16 października 1945 roku[564]. Delegacja polska zasiadała w Radzie Bezpieczeństwa w latach 1946-47, 1960 i 1970—71; w roku 1972 jej przedstawiciel pełnił obowiązki przewodniczącego Zgromadzenia Ogólnego. Przedstawiciele Polski mają swój wkład w prace UNESCO, Organizacji do Spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO), Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), Światowego Związku Pocztowego (UPU), Układu Ogólnego w Sprawie Ceł i Handlu (GATT) oraz Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze.
Podstawowe zobowiązania międzynarodowe Polski wypływają jednak z jej przynależności do głównych organizacji bloku państw socjalistycznych — od roku 1949 jest członkiem Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej (RWPG), od roku 1955 zaś — Paktu Warszawskiego. Chociaż oficjalnie przeczy się istnieniu współzależności między tymi dwiema organizacjami, nie można mieć wątpliwości co do tego, że są to bliźniacze kolumny militarno—przemysłowej budowli, na których opierają się sowieckie plany strategiczne. Mogłoby się wydawać, że decyzja o rozpoczęciu realizacji długoterminowego planu przyspieszenia integracji socjalistycznej, podjęta podczas XXV posiedzenia RWPG w Bukareszcie w lipcu 1971, oznaczała początek nowego etapu w rozwoju sowieckiej hegemonii. Plan ten — w połączeniu z doktryną Breżniewa, potwierdzającą prawo ZSRR do występowania przeciwko próbom oderwania się któregokolwiek z sojuszników od bloku socjalistycznego, oraz z układem zawartym w Helsinkach, sankcjonującym polityczny i terytorialny status quo w Europie — kładł nacisk na silne powiązania losów Polski z losem czerwonej gwiazdy. Był po wojnie okres, w którym stosunki Polski z Niemcami nie były uregulowane i kiedy można było twierdzić, że ochrona ZSRR jest Polsce niezbędna. Dziś niebezpieczeństwo polega na tym, że sieć sowiecka zaciska się wokół Polski właśnie wtedy, kiedy ta ochrona straciła wszelkie uzasadnienie[565]. (Patrz Rys. H).
Złożonego obrazu obecnej Polski nie da się jednak wtłoczyć w ramy żadnego prostego opisu. Życie w tym kraju charakteryzuje nie tyle wieczny optymizm oficjalnej propagandy, ile cały złożony splot ścierających się ze sobą wartości, sprzeczności i paradoksów, który kazał niegdyś pewnemu czołowemu egzystencjaliście Europy wierzyć, że wreszcie udało mu się odkryć świat doskonałego absurdu. Według Jeana-Paula Sartre’a, który w roku 1960 odwiedził Warszawę, był to „kraj oderwany od własnej przeszłości środkami przemocy narzuconymi przez komunistów, ale tak silnie z tą przeszłością związany, że zrujnowaną stolicę odbudowuje się na podstawie obrazów Canaletta”; „stolica, gdzie obywatele z powrotem zamieszkali na Starym Mieście, które jest zupełnie nowe”; „kraj, w którym przeciętna miesięczna pensja nie przekracza ceny dwóch par butów, ale w którym nie ma nędzy”; „kraj socjalistyczny, w którym święta kościelne są świętami publicznymi”; „kraj, w którym panuje kompletna dezorganizacja i gdzie mimo to pociągi dokładnie trzymają się rozkładu jazdy”; „kraj, w którym rozkwitają obok siebie cenzura i satyra, w którym najmniejszy kwiatek jest przedmiotem planowania, ale zagraniczny dziennikarz może się poruszać po mieście bez anioła stróża”; jedyny kraj tego bloku, którego obywatelom wolno kupować i sprzedawać dolary (ale nie wolno ich posiadać)”; „kraj, w którym w wyniku straszliwej potęgi niesłychanej bezsilności podróżny, nie chcąc stracić gruntu pod nogami, musi porzucić wszelką logikę”; „dziwny kraj, gdzie można rozmawiać z kelnerem po angielsku lub po niemiecku, z kucharzem po francusku, ale z ministrem czy dyrektorem departamentu — tylko za pośrednictwem tłumacza”…
Rys. H. Pozycja Polski w kompleksie wojskowo—przemysłowym bloku państw socjalistycznych
Dla przybysza z kraju anglosaskiego w polskiej atmosferze unosi się nieomylny zapach Irlandii (i to nie tylko dlatego, że, jak zauważył pewien wybitny profesor, Polska i Irlandia są jedynymi na świecie krajami katolickimi, których mieszkańcy odżywiają się ziemniakami i wódką). W obu mnóstwo kapryśnych anomalii. Większość Polaków z samego już usposobienia jest „przeciw”.
Polska rywalizuje z Irlandią i Hiszpanią o tytuł Najbardziej Katolickiego Narodu na Świecie. Dziewięćdziesiąt pięć procent Polaków to ochrzczeni członkowie Kościoła rzymskokatolickiego; większość z nich to katolicy wierzący i praktykujący. Mimo to oficjalnie państwo jest państwem bez Boga i nie udziela żadnego poparcia organizacjom o charakterze religijnym. Wobec wynikającej z takiego stanu rzeczy bezustannej walki każdy obywatel jest wplątany w zawiłą sieć sprzecznych lojalności, z której musi się wyplątywać, jak tylko umie najlepiej. Rozdarte umysły, podwójne życie i orwellowskie podwójne myślenie są na porządku dziennym. Nie ma niczego niezwykłego w tym, że młodzi księża bywają antyklerykalni, ani w tym, że komuniści regularnie chodzą do kościoła. Robotników często zmusza się pod groźbą zwolnienia z pracy do udziału w fabrycznych mityngach lub demonstracjach politycznych, starannie zaplanowanych, tak aby kolidowały z procesjami religijnymi. Jakimś sposobem — ze świecą w jednej kieszeni, a czerwoną szturmówką w drugiej — udaje im się wziąć udział w obu tych imprezach i na obie się spóźnić. Dzieci szkolne, wysyłane na przymusową darmową wycieczkę w góry, jakimś sposobem dowiadują się, że ich rodzinne miasto leży na trasie podróży kardynała. Kierowca autobusu, dobry katolik, przypilnuje, aby wróciły do domu na czas i mogły wiwatować na cześć Jego Eminencji (którego wizyta była zresztą powodem zorganizowania wycieczki). W tym słowiańskim Clochemerle Don Camillo czułby się jak u siebie w domu.
Oficjalną ideologią jest marksizm-leninizm; przy czym nikt otwarcie nie przyznaje, że w nią wierzy. Marks był bowiem przedstawicielem poglądów niemieckich, Lenin — opinii rosyjskich, zderzenie zaś tych dwóch właśnie umysłowości zawsze oznaczało dla Polski katastrofę. Z drugiej strony jednak, podczas gdy niewielu ludzi zadaje sobie trud, aby otwarcie odrzucić obecną ideologię, zdaniem kleru aż nazbyt wielu chodzi do kościoła albo z nawyku i z szacunku dla tradycji społecznej, albo po to, aby dać wyraz swemu prawu do decydowania o własnym życiu.
Postawy wobec sąsiadów Polski są pięknie niejednoznaczne. Konieczności „sojuszu” ze Związkiem Radzieckim nie można otwarcie zakwestionować, ale antyradzieckie uprzedzenia trafiają się mniej często wśród ogółu ludności, częściej natomiast — na wyższych szczeblach partyjnej biurokracji, której przypada w udziale niegodne pozazdroszczenia zadanie utrzymywania bezpośrednich kontaktów z administracją radziecką. Gdzież, jeśli nie w Polsce, można by podsłuchać rozmowę, w której partyjny urzędnik określa Rosjan słowem Untermenschen! Jak zauważył pewien dowcipniś, powinno się ich określać słowem Ubermenschen.
Antypatia w stosunku do Niemców jest wciąż jeszcze powszechna; umacniają ją zresztą wszystkie oficjalne środki masowego przekazu. Ale argument, że wszyscy źli Niemcy są wtłoczeni w granice RFN, podczas gdy Niemcy „dobrzy”, „demokratyczni” i „antyfaszyści”, jakimś sposobem zostali zgromadzeni na terenie NRD, nie wywiera większego wrażenia.
Polacy są przede wszystkim patriotami. Wiele razy dowodzili, że są gotowi umierać za ojczyznę; tylko nieliczni są jednak gotowi dla niej pracować. Jak regularnie przyznają władze, „problemy na froncie pracy” bezustannie zakłócają bieg strumienia postępu gospodarczego. Pracownicy w bardzo małym stopniu identyfikują się z państwowymi zakładami, w których pracują i na których decyzje nie mają żadnego prawdziwego wpływu. „Czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy” — oto najpowszechniejsze w kraju powiedzonko. Panoszy się absentyzm i alkoholizm. Pracownicy kradną z upodobaniem i znajomością rzeczy, a zdobyte w ten sposób dobra przeznaczają na wspieranie kwitnących spółek prywatnych właścicieli. Każdy, kto próbował sobie w Polsce wybudować dom, wie, że cegła, zaprawa i cement są praktycznie niedostępne na rynku. Ale w większości podmiejskich dzielnic nawet przypadkowy turysta zauważy wielką liczbę prywatnych placów budowy.
Podtrzymuje się zewnętrzne pozory bezklasowego społeczeństwa. Nadawcy oficjalnej korespondencji zwracają się do ludzi, używając rewolucyjnego stylu — skrótu „ob.” Ale w stosunkach prywatnych nadal powszechnie zachowuje się dawne grzecznościowe zwroty. Ukłon, szurnięcie obcasami i pocałunek złożony na damskiej dłoni należą do ogólnie stosowanych form towarzyskich. Każdy — z chłopami włącznie — zwraca się dziś do rozmówcy, używając formy trzeciej osoby — pan lub pani; w iście austro—węgierskim stylu ludzie dodają sobie do nazwiska wszystkie stopnie i tytuły. Do pracownika wyższej uczelni mówi się „panie profesorze”, do partyjnego urzędnika — „panie sekretarzu”, do majstra — „panie mistrzu”. Nawet wewnątrz partyjnych szeregów członkowie nie mówią do siebie per
„bracie” czy „obywatelu”, ale używają zwrotu „towarzyszu”, nawiązującego do stylu rycerskiego i braterstwa broni feudalnej szlachty.
Pieniądze komplikują życie wszystkim, ale w Polsce dochodzą jeszcze ograniczenia waluty. Złotówka nie jest bezpośrednio wymienialna. Jest ona na dobrą sprawę pozbawiona wartości, pominąwszy wymianę na rynku wewnętrznym, i nie cieszy się niczyim zaufaniem. Natomiast amerykański dolar jest przedmiotem powszechnego pożądania. Używa się go nie tylko jako podstawy zagranicznych transakcji, ale również jako standardowej waluty płatniczej w sklepach szerokiej sieci „eksportu wewnętrznego” (PEWEX). Absolutnie wyjątkowo, jako jedyny kraj w Europie Wschodniej, Polacy posiadają od 1972 roku przywilej zakładania otwartych oprocentowanych kont dolarowych w Narodowym Banku Polskim.
Konta klasy A, udokumentowane świadectwem legalnego wwozu waluty do kraju, mogą być wykorzystywane na pokrycie kosztów podróży za granicę; konta B — nie są obwarowane tego typu dokumentem — muszą pozostać w depozycie przez dwa lata, po czym następuje przesunięcie zdeponowanej sumy na konto A. Kursy wymiany wprawiają nie wtajemniczonych w prawdziwe osłupienie. Dawny oficjalny kurs turystyczny wynosił 1:19(1 dolar = 19 zł) i przez długie lata utrzymywał się na poziomie jednej trzeciej sum uzyskiwanych przez cudzoziemców wysyłających pieniądze do Polski za pośrednictwem PKO, gdzie kurs wynosił 1:60.
Na czarnym rynku, potajemnie wspieranym i utrzymywanym przez milicję i Narodowy Bank Polski w celu zredukowania strat państwa, cena dolara wynosiła od 90 do 130 złotych. W kraju, w którym oficjalna teoria partii głosi, że amerykański dolar tkwi u źródeł wszelkiego niemal zła, obecna sytuacja na rynku pieniężnym nasuwa na myśl opowieść o Alicji w Krainie Czarów.
Ta atmosfera zapierającej dech w piersiach nierzeczywistości przenika życie w Polsce na wylot. Kiedy zagraniczni eksperci próbują uzyskać odpowiedź na pytanie, w jaki sposób partii może się udać uciec od panującego kryzysu politycznego i gospodarczego, zazwyczaj spotykają się z uśmiechem i wzruszeniem ramion. Jak zauważy historyk, obecny kryzys w Polsce trwa w końcu od mniej więcej 360 lat i z pewnością może potrwać jeszcze trochę. Rozwiązanie dylematu świetnie demonstruje Polak, który stale zarabia 4500 złotych miesięcznie, wydaje 9000, a za oszczędności ma zamiar wkrótce kupić sobie motocykl. Wszystko razem jest elementem tego, co plakaty reklamowe dumnie nazywają „Magią Polski”[566].
Pod koniec lat siedemdziesiątych Polska staje w obliczu ostrego dylematu. Chociaż była pierwszym państwem Europy Wschodniej, które zrzuciło z siebie bezpośrednią sowiecką kuratelę, jej narodowo-komunistycznej władzy nie udało się stworzyć spójnego systemu społecznego i politycznego podobnego do modelu zapoczątkowanego przez rząd Janosa Kadara w niedalekich Węgrzech. Charakterystyczną cechą polityki było dotychczas poszukiwanie sprzecznych ze sobą półśrodków — udzielanie poparcia zarówno Kościołowi rzymskokatolickiemu, jak i ateistycznej ideologii marksizmu—leninizmu; wrogość tak wobec przymusowej kolektywizacji rolnictwa, jak i wobec rozwoju prywatnej gospodarki rolnej; zaangażowanie się, z jednej strony, w sojusz ze Związkiem Radzieckim, z drugiej zaś, w politykę społeczno—gospodarczą, którą radzieccy sojusznicy uważają za odrażającą. Niektórzy komentatorzy są przekonani, że jedyny w swoim rodzaju rozwój historyczny Polski skazuje jąna tego rodzaju odwieczne sprzeczności. Inni utrzymują, że logika sytuacji zmusi wreszcie władze do zdecydowania się na wybór jednego lub drugiego kierunku: „sowietyzacji” lub „kadaryzacji”. Balansowanie między jednym i drugim nie może przecież trwać wiecznie. Gra Gierka — gwałtowny rozkwit dobrobytu materialnego w miejsce gruntownej reformy — nie opłaciła się.
Edward Gierek (ur. 1913) zawdzięczał swoją nominację opinii sprawnego zarządcy, jaką sobie wypracował przez długie lata pracy na stanowisku szefa partii na Śląsku, a także dystansowi wobec frakcyjnych intryg minionego okresu.
Jako młody człowiek rozpoczął karierę zawodową w szeregach superstalinowskich partii komunistycznych we Francji i Belgii, a następnie w szeregach ruchu oporu[567]. Był pierwszym przywódcą partii w krajach bloku socjalistycznego, który nigdy nie przeszedł szkolenia w ZSRR. Niegdyś był górnikiem i nigdy nie stracił kontaktu z rzeczywistością. W odróżnieniu od Gomułki w pełni zdawał sobie sprawę z przepaści, jaka dzieli poziom życia ludzi pracy w Polsce od stopy życiowej robotników w krajach Zachodu, i życzliwym okiem patrzył na ich aspiracje. Pod wszystkimi innymi względami wykazywał niewiele oznak oryginalności i można było oczekiwać, że do rozwiązywania problemów kraju zabierze się z energią, choć może bez nieszablonowych pomysłów. Jego pierwszym posunięciem było zamrożenie cen żywności na dwanaście miesięcy. Zaraz potem pojechał do Gdańska, gdzie osobiście odbył długie rozmowy ze stoczniowcami. Nagrania tych rozmów, przewiezione potem na Zachód, świadczą, że był w pełni gotów przyznać się do błędów partii oraz z uwagą wysłuchać tego, co mają do opowiedzenia przeciętni ludzie. Dzięki tym posunięciom zyskał odroczenie wyroku i czas, by spróbować uzdrowić morale państwa i partii.
Mimo to jednak pod przywództwem Gierka sytuacja polityczna w Polsce osiągnęła w ciągu zaledwie sześciu lat taki sam stan impasu, przed jakim Gomułka stanął dopiero po latach dwunastu. Przebieg wydarzeń dokładnie się powtórzył wskazując, iż przyczyny choroby były w obu przypadkach w zasadzie takie same.
Przez trzy lata — między 1971 a 1973, podobnie jak przedtem w latach 1956—61 — nowa ekipa promieniowała zaufaniem i optymizmem. W powietrzu unosiła się atmosfera swobodnej dyskusji i duch eksperymentu. Na VI zjeździe PZPR w grudniu 1971 roku zaaprobowano ekipę Gierka. Robotników zjednano sobie podwyżką wynagrodzeń oraz troską o właściwe zróżnicowanie płac. Chłopów pozyskano, znosząc obowiązkowe dostawy na rzecz państwa, podnosząc ceny skupu produktów rolnych oraz obejmując bezpłatną opieką lekarską pracowników zatrudnionych w przedsiębiorstwach nie będących własnością państwową. Intelektualistów skuszono, rozluźniając cenzurę i łagodząc ograniczenia dotyczące podróży i kontaktów zagranicznych. Patriotyczne sentymenty zaspokojono, odbudowując Zamek Królewski w Warszawie. Umocniono kontakty z Polonią— zwłaszcza amerykańską. Tygodnik „Polityka” zainicjował nowy rodzaj dziennikarstwa, zajmując się badaniem głośnych skandali, przypadków przekupstwa i ignorancji w dziedzinie administracji państwowej; wszystkie te materiały podlegały wyłącznie „autocenzurze” naczelnego redaktora. Rozpoczęto realizację programu potężnych inwestycji w tych dziedzinach gospodarki, które mogłyby realnie wpłynąć na rozwój handlu, podniesienie poziomu rolnictwa i poprawę stopy życiowej. Uzyskano licencje na produkcję samochodów Fiata (126p), dźwigów Jonesa, silników Leylanda, autobusów Berliet, artykułów elektronicznych Grundiga i — co ważniejsze — średniego rozmiaru ciągników firmy Massey—Ferguson, odpowiednich dla potrzeb indywidualnych rolników. Zakup zachodnich technologii stał się zachętą do rozwoju produkcji wyrobów tekstylnych, nawozów sztucznych, papieru, węgla, produktów przemysłu stoczniowego i petrochemii, a także sprzętu zmechanizowanego. Dla sfinansowania tych przedsięwzięć szybko zaciągnięto pożyczki na Zachodzie na łączną sumę 6 miliardów dolarów[568]; gwarancją miały być pomyślne perspektywy rozwoju kraju. Dla wszystkich było sprawą jasną, że Gierek postawił całą stawkę na sukces gospodarczy. Jednakże szybko pojawiły się oznaki, że ten hazard nie przynosi wygranej. Kryzys paliwowy z 1974 roku, w połączeniu z zastojem w handlu światowym, dotknął Polskę w chwili, gdy była szczególnie nieodporna. Ekstrawaganckie wiernopoddańcze gesty wobec ZSRR, jakich w Warszawie nie oglądano od lat pięćdziesiątych, można interpretować jedynie jako cenę za pomoc sowiecką w wyciąganiu na brzeg tonącej polskiej gospodarki, a także jako coś w rodzaju łapówki mającej uśmierzyć obawy ZSRR w związku ze wzrastającą zależnością Polski od Zachodu. 22 lipca 1974 roku w szczytowym momencie defilady wojskowej wręczono Leonidowi Breżniewowi order Virtuti Militari, przyznawany zazwyczaj za wyjątkowe męstwo na polu bitwy. Ale gospodarka sowiecka sama borykała się w tym czasie z licznymi trudnościami i pomoc
Moskwy była z konieczności bardzo ograniczona. W 1975 roku zaostrzono kontrolę administracyjną. Podobnie jak w innych krajach bloku socjalistycznego w okresie detente, podpisanie układu w Helsinkach potraktowano jako okazję do zwiększenia czujności ideologicznej, co uzasadniano argumentem, że wzrost kontaktów z Zachodem grozi stabilności obozu socjalistycznego. Przeprowadzono zasadniczą reformę administracji lokalnej, wyraźnie pomyślaną jako sposób na zwiększenie wpływu centralnych ministerstw na władze terenowe. Wprowadzone w 1976 roku poprawki do konstytucji miały zapobiec obawom, że zadłużenie gospodarcze Polski na Zachodzie będzie miało jakieś reperkusje polityczne. Wyborom towarzyszyło podjęcie surowych środków bezpieczeństwa, wywołane lękiem przed publicznymi zamieszkami.
W tej sytuacji w czerwcu 1976 roku Gierek stanął w obliczu takiej samej konfrontacji z narodem, jaka zaledwie sześć lat wcześniej rzuciła na kolana Gomułkę. Kilkakrotnie odłożywszy dawno zapowiadaną podwyżkę cen żywności, Gierek nagle wydał polecenie podniesienia cen nie o 20%, ale przeciętnie o 60%.
Towarzyszący podwyżce cen wzrost płac wyraźnie faworyzował wysoko uposażone grupy społeczeństwa. W niemal wszystkich fabrykach i w niemal wszystkich miastach na terenie kraju wybuchły strajki, protesty i demonstracje. Robotnicy z warszawskiej fabryki traktorów Ursus rozebrali szyny kolejowe i opanowali ekspres relacji Paryż—Moskwa. W Radomiu został doszczętnie spalony budynek Komitetu PZPR. Do Nowej Huty sprowadzono oddziały wojska, którymi obsadzono opustoszałe stanowiska pracy. Wówczas, po zaledwie jednodniowym namyśle, rząd odwołał podwyżki. Po raz drugi w ciągu sześciu lat rząd komunistyczny został zmuszony do ustąpienia pod naciskiem opinii publicznej. Według norm demokracji ludowej, była to niedopuszczalna klęska.
Gdy nagle pękła bańka mydlana Gierka, polityka PZPR znalazła się w beznadziejnym impasie. Trzeba było spłacać gwałtownie rosnące zadłużenie; ponieważ same odsetki pochłaniały ponad połowę dochodu z eksportu, wszystkie dostępne towary, nie wyłączając produktów żywnościowych i dóbr konsumpcyjnych, które w założeniu miały się stać nagrodą dla polskiego robotnika, trzeba było sprzedawać za granicę. W rezultacie, po przeszło trzydziestu latach budowania socjalizmu kraj wciąż jeszcze stoi w obliczu konieczności stosowania drastycznych środków. Codziennym zjawiskiem są braki mięsa na rynku i wyłączenia prądu. Partia wciąż nie uznaje konieczności reform, choć jej polityka sprawiła, że reforma stała się palącą koniecznością. Ale tu właśnie tkwi przyczyna gorzkiego dylematu: gdyby partia przyznała się do swoich błędów i gdyby się zgodziła na ustępstwa wobec powszechnych żądań, groziłaby jej całkowita utrata wszelkiej kontroli nad sytuacją polityczną w kraju. Najistotniejszym wydarzeniem ery gierkowskiej było bowiem powstanie skonsolidowanej opozycji politycznej.
Ruch opozycyjny wykrystalizował się w 1975 roku w związku z zapowiedzią wprowadzenia poprawek do konstytucji i po raz pierwszy zaznaczył swoją obecność kilkoma jawnymi protestami: „listem jedenastu”, „listem pięćdziesięciu dziewięciu” oraz „apelem trzynastu”. W roku 1976 demarche cieszącej się dużym prestiżem grupy Znak włączyło w wir wydarzeń inteligencję katolicką, a brutalna akcja milicji podczas czerwcowych zamieszek stała się inspiracją do utworzenia Komitetu Obrony Robotników (KOR). Wyłoniła się grupa działająca w obronie praw człowieka i obywatela znana pod nazwą ROPCiO. W bardzo krótkim czasie wszystkie te grupy — a także wielu spontanicznych naśladowców — wydawały już i kolportowały mnóstwo nie autoryzowanych i nielegalnych czasopism z „Zapisem”, „Opinią” i „Komunikatami” KOR-u na czele. Od tego czasu regularnie ukazuje się około 20 tytułów; nominalnie nakład wynosi 40 tysięcy, ale każdy egzemplarz przechodzi z rąk do rąk i czytają go dziesiątki osób. Niezależne Towarzystwo Kursów Naukowych odnowiło tradycje dziewiętnastowiecznego Latającego Uniwersytetu i prowadzi zajęcia na tajnych kompletach we wszystkich większych miastach. Mimo inwigilacji i szykan ze strony milicji, a nawet mimo morderstwa dokonanego w maju 1977 roku w Krakowie na osobie działacza studenckiego, Stanisława Pyjasa, przywódcy opozycji prowadzą coraz szerszą działalność na terenie kraju i utrzymują kontakty z sympatykami za granicą. W pewnym sensie można ich uważać za polski odpowiednik zakrojonego na szerszą skalę ruchu w obronie praw człowieka, który powstał w kilku krajach bloku socjalistycznego po podpisaniu układu w Helsinkach. Podobnie jak działaczy sowieckich czy członków grupy czechosłowackiej znanej pod nazwą Karta 77 (z którymi zresztą kilkakrotnie udało im się tajnie spotkać), przedstawicieli polskiej opozycji nie można po prostu uznać za „dysydentów”. Trzymają się oni litery konstytucji i żądają jedynie, aby władze partyjne i państwowe honorowały podjęte przez siebie zobowiązania — jawnie i w zgodzie z prawem. Z drugiej strony jednak, ruch ten wykazuje kilka cech specyficznie polskich. W oświadczeniach dotyczących spraw związanych z polityką wewnętrzną głosi, że udało mu się pokonać przepaść, która dotąd dzieliła radykalną inteligencję zarówno od środowisk katolickich, jak i od robotników. W stwierdzeniach na temat polityki zagranicznej niejednokrotnie wyrażał chęć skierowania Polski w stronę „przychylnej neutralności” przypominającej stanowisko Finlandii. Z punktu widzenia zachodnich autorów doniesień prasowych na ten temat, sprawa przedstawia się bardzo zachęcająco. Wygląda na to, że Polska idzie powoli, ale pewnie drogą wiodącą ku „liberalizacji”. Wszystko jest możliwe, ale powstanie ustroju liberalnego, neutralnego i cieszącego się społecznym poparciem jest chyba najmniej prawdopodobnym z możliwych skutków zachodzących obecnie wydarzeń[569].
Istniejący na Zachodzie obraz opozycji w Polsce jest zniekształcony przez szereg zasadniczych nieporozumień. Po pierwsze, oczekiwania, że przywódcy opozycji kiedykolwiek otrzymają od przedstawicieli rządzącej partii zaproszenie do negocjacji w sprawie wysuwanych przez siebie żądań, są pozbawione realnych podstaw. Na razie toleruje się ich, w interesie zachowania porządku i spokoju, a im dłużej ich się toleruje, tym trudniej będzie partii podjąć przeciwko nim jakieś zdecydowane kroki. Nie ulega jednak żadnej wątpliwości, że z chwilą gdy opozycja podejmie walkę o uzyskanie czynnego poparcia mas, zostanie ona bezlitośnie zdławiona. Przywódcy zostaną aresztowani lub w jakiś inny sposób usunięci ze sceny. W jej zwolenników uderzy fala represji milicyjnych i wojskowych, którą w razie potrzeby wesprą siły sowieckie. Nawet gdyby przywódcy partii w Polsce — podobnie jak Dubczek w Czechosłowacji — mieli brać pod uwagę możliwość popuszczenia cugli monopolistycznej władzy, ich sowieccy mentorzy nigdy im na to na dłuższą metę nie pozwolą.
Po drugie, bardzo łatwo przecenić stopień integracji poszczególnych ugrupowań opozycyjnych. Z ideologicznego punktu widzenia przywódcy KOR-u — Adam Michnik, Jacek Kuroń czy sędziwy ekonomista [nieżyjący już] Edward Lipiński — są wyznawcami ekscentrycznych poglądów lewicowych lub marksistowskich, co budzi dość umiarkowany entuzjazm wśród ogółu ludności. Co więcej, są oni traktowani podejrzliwie przez zwolenników byłego ROPCiO — ruchu skupionego wokół Leszka Moczulskiego, Andrzeja Czumy i Wojciecha Ziembińskiego.
Nawet katoliccy intelektualiści stoją w obliczu poważnych trudności. Szeroka sieć katolickich stowarzyszeń i klubów młodzieżowych zapewnia im w porównaniu z innymi ugrupowaniami o wiele silniejsze więzi organizacyjne. W osobach takich publicystów, jak: Kisielewski, Mazowiecki czy Cywiński, mają w swych szeregach ludzi cieszących się powszechną sympatią. Dołączyli się jednak do nich liczni ateiści i agnostycznie nastawiona młodzież, której polityczne motywy działania nie mają wiele wspólnego z interesami Kościoła czy religią. Niebezpieczeństwo jest oczywiste. Jeśli szeregi katolickiej inteligencji zostaną zbytnio zinfiltrowane przez niekatolickich dysydentów, przestanie ona być zarówno tolerowana przez partię, jak i chroniona przez hierarchię kościelną.
Przede wszystkim jednak należy wątpić w siłę powiązań, łączących inteligenckie koła opozycyjne z ruchem opozycyjnym wśród robotników. Nie można mieć pewności co do tego, czy mocno doświadczeni przez życie dokerzy i górnicy rzeczywiście z entuzjazmem przyjmują kuratelę, jaką roztaczają nad nimi profesorowie, dziennikarze i buntownicze potomstwo partyjnych luminarzy. Może intelektualiści rzeczywiście widzą w robotnikach sól ziemi, ale robotnicy często uważają intelektualistów za „przywiligencję” — chronionych przywilejami „gabinetowych rewolucjonistów”. W razie kryzysu właśnie do robotników, a nie do inteligentów, będzie należeć ostatnie słowo.
Partia najwyraźniej nadal zachowała pewne pole manewru. Wizyta I sekretarza Gierka w Watykanie w grudniu 1977 roku i jego audiencja u papieża Pawła VI to nowy gest w stronę Kościoła. Jest całkiem prawdopodobne, że przejściowe zwiększenie tolerancji wobec katolickiej opozycji jest zasłoną dymną kryjącą „przykręcenie śruby” przeciwnikom politycznym. Opozycjoniści mają za sobą potencjalne — ale w chwili obecnej dość ograniczone — poparcie społeczne. Problemem naprawdę niepokojącym są ewentualne skutki jakiegoś poważniejszego aktu represji, który partia może uznać za konieczny. Jeśli opozycja zostanie zdławiona przemocą, reakcją będzie z dużym prawdopodobieństwem niezadowolenie wśród tych kręgów społeczeństwa w Polsce, które są w stanie zorganizować opór na rzeczywiście poważną skalę: w Kościele, wśród szeregowych członków partii i — co byłoby najgroźniejsze — w wojsku. Pogarda wojska dla Milicji Obywatelskiej jest powszechnie znana, a jego niechęć wobec udziału w akcjach wymierzonych przeciwko ludności cywilnej pogłębiła upokarzająca rola, jaką musiało odegrać podczas inwazji na Czechosłowację oraz w czasie wydarzeń w Polsce w latach 1968, 1970 i 1976. Scenariusz, według którego milicja traci kontrolę nad masowym wybuchem protestu przeciwko środkom represji, a wojsko odmawia pomocy, mógłby się łatwo zakończyć interwencją sowiecką, co z kolei doprowadziłoby do kolejnego polskiego powstania.
Obraz trudności przeżywanych obecnie przez ruch komunistyczny, rozważany w kontekście historycznych tradycji polskiej polityki, nie napawa zbytnim optymizmem. O ile epokę stalinowską można uznać za krótki nawrót do serwilistycznego lojalizmu, o tyle po roku 1956 rozpoczął się niezwykle długi okres polityki ugody, czyli politycznego realizmu. Ale teraz, gdy okazuje się, że komunistyczna wersja ugody nie przynosi pożądanych wyników, powstaje realne niebezpieczeństwo, że młode pokolenie dostrzeże uroki romantycznej, rewolucyjnej alternatywy. W podręcznikach historii, a także w legendach samej partii, wiele się mówi na ten temat — dość, aby taki sposób postępowania mógł się wydać niezwykle pociągający w warunkach przedłużającej się stagnacji politycznej. Katastrofy lat 1939—45 wystarczyły, aby na całe życie zniechęcić starsze pokolenie Polaków do wszelkich gwałtownych wystąpień. Ale dziś żyje w Polsce miliony młodych ludzi, którym nazwiska Hitlera i Stalina nie kojarzą się z niczym przerażającym, a ostrzeżenia starszych tylko dodatkowo rozpalają w nich młodzieńczą niecierpliwość. Na przestrzeni wieków XVIII i XIX okres 41 lat, od roku 1864 do 1905, był najdłuższym z interwałów dzielących od siebie rewolucyjne powstania polskie.
W wieku XX ostatnie takie powstanie miało miejsce w roku 1944. Jeśli istniejący reżim zdoła utrzymać obecny kurs do roku 1985 bez konieczności stawienia czoła gwałtownemu wyzwaniu, zostaną pobite wszelkie dotychczasowe rekordy.
W tym świetle kryzys z roku 1976 można uznać za niewielki wstrząs poprzedzający większy wybuch, który dopiero nastąpi. Bez względu na to, jak potoczą się dalsze wydarzenia, jest jeszcze za wcześnie na podsumowanie jego konsekwencji. Przed partią otwiera się godna pozazdroszczenia perspektywa: może szantażować Moskwę — w sposób jak najbardziej braterski — groźbą własnego upadku.
To zaś może z dużą dozą prawdopodobieństwa skłonić przywódców sowieckich do subsydiowania polskiej drogi do socjalizmu w obawie przed czymś jeszcze gorszym. Będzie to w gruncie rzeczy zwykła sprawiedliwość — zważywszy, że przez długi okres po wojnie ZSRR bezlitośnie eksploatował młodziutką polską gospodarkę, wykorzystując ją do realizacji swoich własnych celów. Ani ZSRR, ani partia, ani Kościół, ani nawet nowo powstała opozycja nie mogą nic zyskać na dalszych zamieszkach i niepokojach w Polsce. Każda ze stron zrobi wiele, żeby uniknąć kłopotów. A jednak brak jakichkolwiek oznak, które mogłyby świadczyć o tym, że robi się cokolwiek dla usunięcia istniejących napięć. Im dłużej będą trwać namysły i wahania, tym groźniejszy może się okazać wybuch.
Bez względu na skutki obecnego kryzysu wydaje się oczywiste, że polski narodowy komunizm ma poważne wady. Górnolotne oświadczenia o „solidarności proletariatu” i „postępie w budowaniu komunizmu” nie są w stanie ukryć kolosalnych kosztów, jakie pociąga za sobą utrzymywanie istniejącego systemu.
Wysoki budżet wydatków na cele wojskowe nie nadaje się dla kraju, który cierpi na chroniczne trudności gospodarcze. Jest mało prawdopodobne, żeby niski poziom produkcji mógł się przyczynić do podniesienia stopy życiowej. Ogrom zagranicznego zadłużenia zaciąży na całej przyszłej polityce. Absolutny brak jakichkolwiek instytucjonalnych form uwzględniania czynnika powszechnej zgody w procesie podejmowania decyzji musi prowadzić do narastania powszechnego niezadowolenia. Inne kraje Europy stają w obliczu trudności, które na swój sposób bywają równie dotkliwe, ale w Polsce kolejne kryzysy da się przewidzieć z niezawodną pewnością.