V. FABRYKA. Proces uprzemysłowienia


Do połowy XX wieku żadna część Europy Wschodniej nie mogła uchodzić za teren, na którym przemysł odgrywałby rolę dominującą w życiu gospodarczym lub społecznym. W odróżnieniu od krajów Europy Zachodniej, w których zasadnicza rewolucja przemysłowa w wielu przypadkach dokonała się o sto lat wcześniej, na Wschodzie uprzemysłowienie często odwlekało się i nie przebiegało bez zakłóceń. Na ziemiach polskich, gdzie pierwsze słabo rozwinięte zakłady przemysłowe pojawiły się w latach czterdziestych XVIII w., postępowało z przerwami ponad dwa następne stulecia.


Wszelkie próby wtłoczenia historii uprzemysłowienia ziem polskich w sztywne ramy teoretycznego modelu natrafiają wkrótce na poważne przeszkody. We współczesnych opracowaniach wyróżnia się na ogół trzy stadia. Stadium najwcześniejsze, przypadające na okres od lat czterdziestych XVIII w. do r. 1815, charakteryzowało się szeregiem lokalnych prób podejmowanych na małą skalę, głównie przez magnatów ziemskich w celu podreperowania stanu ich prywatnych majątków. Nie wchodziły tu w grę żadne zasadnicze zmiany gospodarcze, następował natomiast postęp w dziedzinie techniki, nauki, rozwoju handlu, kapitału i organizacji pracy, kładąc podwaliny pod przyszły rozwój przemysłu. Pierwsze zakłady przemysłowe były ogniwami łączącymi tradycyjne rzemiosło i chałupnictwo z późniejszymi formami masowej produkcji. Następne stadium, które rozpoczęło się w r. 1815 i trwało do chwili wybuchu II wojny światowej, to okres zwany „pierwszym uprzemysłowieniem” Polski. Okres ten nie przyniósł pełnych skutków i dlatego nie uważa się, aby zasługiwał na miano przemysłowej „rewolucji”. (Współcześni polscy historycy chętniej używają terminu „przewrót” niż terminu „rewolucja”). Stadium ostatnie, obejmujące okres po roku 1945, to stadium „drugiego uprzemysłowienia”, podjętego przez PRL, które trwa do dziś[122].


Głównego ośrodka pierwszego uprzemysłowienia należy bez wątpienia szukać na terenie Królestwa Kongresowego. Tu także rozróżnia się trzy odrębne fazy.

W fazie pierwszej, od r. 1815 do r. 1864, podejmowane przez państwo próby popierania rozwoju przedsiębiorstw przemysłowych i — w niektórych przypadkach — przejmowania prawa ich własności i zarządzania nie przyniosły w pełni zadowalających wyników. Polskim eksperymentom z „pruską drogą do kapitalizmu”, jeśli je w ogóle podejmowano, brakowało zarówno zasobów kapitału, jak i wsparcia ze strony bazy przemysłu ciężkiego. Do r. 1850 inicjatywa zaczęła ponownie przechodzić w ręce prywatne: najczęściej były to konsorcja utworzone z połączenia rodzimego kapitału z majątków ziemskich i manufaktur z zagranicznymi koncernami. Następne dziesięciolecia przyniosły gwałtowne przyspieszenie rozwoju przemysłu górniczego, włókienniczego i metalowego, ale zwłoka we wprowadzaniu reformy agrarnej oraz utrzymywanie się na wpół feudalnej struktury społecznej nie pozwalały na żadną radykalną zmianę w kierunku zwiększenia liczebności populacji zatrudnionej w sektorze przemysłowym.


W drugiej fazie, w latach 1864—1918, ustąpiło wiele z wcześniejszych zahamowań i przemysł polski został wciągnięty na szerszy rynek europejskiego handlu, kapitału i pracy. W latach 1864—83 nastąpił masowy napływ zachodniego kapitału i maszyn. Ziemie polskie leżały w tym okresie na linii głównego podziału przemysłowej mapy Europy, oddzielającej wysoko rozwinięte tereny Niemiec od zacofanych połaci Rosji i Austrii. Po r. 1880 tę linię podziału dodatkowo uwypukliła wprowadzona przez Rosję ochronna bariera celna, za którą prosperowało dawne Królestwo Kongresowe. Na przestrzeni trzech dziesięcioleci poprzedzających wybuch I wojny światowej manufaktury polskie odgrywały wybitną rolę w gospodarce całego cesarstwa rosyjskiego. Sieć kolei szybko się rozbudowywała. Kwitła mechanizacja. Skupiska przemysłu przeobrażały krajobraz poszczególnych obszarów geograficznych. Kapitał inwestycyjny stawał się dostępny dzięki spadkowi dochodów z rolnictwa. Przedsiębiorstwa prywatne były wchłaniane przez publiczne spółki akcyjne. Małe fabryczki łączono w większe kompleksy. Chociaż prywatne rolnictwo i drobne przedsiębiorstwa produkujące na niewielką skalę nadal przeważały w ogólnym systemie gospodarki, w 1913 r. sektor przemysłowy osiągnął szczyt wydajności.


W fazie trzeciej, obejmującej okres międzywojenny, władze państwowe nowo powstałej niepodległej Rzeczypospolitej prowadziły trudną walkę o połączenie trzech odrębnych systemów przemysłowych w jedną zintegrowaną całość i — dyspomijać wyraźnie niewystarczającymi zasobami — o zbudowanie skutecznie działającej infrastruktury. Ich niepewnym krokom brutalny kres położyła II wojna światowa, a po jej zakończeniu okazało się, że — podobnie jak w innych dziedzinach życia w Polsce — trzeba wszystko zaczynać od samego początku.


Pierwsze uprzemysłowienie Polski stało się inspiracją dla wielu teoretycznych rozważań na temat gospodarki, zwłaszcza w odmianie marksistowskiej. Praca Róży Luksemburg Promyszlennoje razwitije Polszi (Rozwój przemysłowy Polski), wydana w Petersburgu w 1899 r., dostarczyła teoretycznych argumentów, na których przez pierwsze 40 lat istnienia polski ruch komunistyczny opierał swoją strategię. Według Róży Luksemburg, przemysł polski tworzył integralną część gospodarki rosyjskiej i jako taki był podstawą j ej nadziei na to, że Rosja weźmie udział w nadchodzącej rewolucji proletariatu Niemiec i zachodniej Europy. Na tej samej podstawie Róża Luksemburg utrzymywała także, że niepodległość Polski będzie krokiem wstecz, którego jedynym skutkiem musi się okazać zaprzepaszczenie perspektyw na postęp Rosji i Europy w ogóle. (Niewątpliwie właśnie z tej przyczyny carski cenzor dał swoje placet na wydanie tej pracy)[123]. Oskar Lange (1904—65), pierwszy przedstawiciel Polski w Organizacji Narodów Zjednoczonych, którego Ekonomia polityczna ukazała się w 1959 r., interesował się bardziej typologią uprzemysłowienia. Według jego interpretacji, przemysł polski wykazywał cechy charakterystyczne dla typu „kapitalistycznego” i „socjalistycznego”, brak mu było natomiast cech typu „narodowo-rewolucyjnego”[124].


Modele niemarksistowskie okazują się jednak równie nieprzydatne. Tak na przykład teorię wzrostu ekonomicznego Rostowa można zastosować do opisu historii Królestwa Kongresowego; mogłaby ona wskazywać na to, że przemiana „tradycyjnego społeczeństwa” postępowała w sposób kapryśny na przestrzeni całego XIX wieku i że najistotniejszy etap przemysłowego „startu” nastąpił w ostatnich trzech dziesięcioleciach przed wybuchem I wojny światowej. (Patrz Mapa 4)[125]. Natomiast teoria ta nie wyjaśnia wcale sztucznych zakłóceń i nagłych odmian fortuny, które charakteryzowały historię gospodarczą Polski na przestrzeni długich okresów — podczas wojen napoleońskich, w połowie XIX wieku i ponownie w latach 1915—45. Można podejrzewać, że polityka międzynarodowa miała tu większe znaczenie niż czynniki czysto wewnętrzne.


Mapa 4. Uprzemysłowienie (ok. r. 1900)


Główny zarzut przeciwko przydatności wszystkich tego rodzaju modeli teoretycznych dotyczy jednak wątpliwej wartości założenia, że polska gospodarka ma za sobą jakąś ciągłą historię i że można ją badać i analizować jako spójny przedmiot. W rzeczywistości dzisiejsza gospodarka Polski nie jest produktem końcowym długiego procesu organicznego rozwoju. Działa, opierając się na nowej bazie terytorialnej, nowej infrastrukturze i nowej populacji; jej elementy składowe zostały połączone za sprawą politycznej inżynierii wielkich mocarstw przy końcu II wojny światowej. W okresach wcześniejszych elementy te były całkowicie wintegrowane w gospodarcze systemy Niemiec, Austrii i Rosji, od których zostały następnie oderwane w latach 1915, 1918—21 i w r. 1945. Traktowanie ich jako całości ekonomicznej w tych okresach, w których nie były ze sobą nawzajem powiązane, jest, mówiąc oględnie, anachronizmem. Problemu tego — który uczeni polscy zaszczycają wątpliwą etykietką „regionalizacji” — nie można beztrosko usuwać na bok. Z najróżniejszych subiektywnych powodów można na przykład żałować, że najważniejszy okręg przemysłowy Polski, Śląsk, został założony, rozbudowany i doprowadzony do stanu przemysłowej dojrzałości z inicjatywy Niemiec w ramach systemu ekonomicznego Prus i że przez cały czas rewolucji przemysłowej jego główne powiązania nie dotyczyły ziem polskich, lecz innych części Niemiec. Można żałować, że tak było, ale nie można temu przeczyć. Konglomerat śląskiego przemysłu nie stanowił elementu polskiej historii gospodarczej aż do r. 1945. W rezultacie historię polskiej industrializacji —jeżeli taki przedmiot w ogóle istnieje — można badać wyłącznie ze stanowiska empirycznego i w sposób fragmentaryczny.


Ze wszystkich gałęzi przemysłu polskiego najlepszym i najszlachetniejszym rodowodem cieszy się przemysł górniczy. Koło miejscowości Rudy w Górach Świętokrzyskich znajdują się ślady kopalni z czasów prehistorycznych, a także pozostałości podziemnej galerii datującej się z II w. n.e. Kopalnie soli w Wieliczce w pobliżu Krakowa są eksploatowane od co najmniej tysiąca lat, a za panowania Kazimierza III zostały jednym z pierwszych monopoli królewskich. W książęcych statutach z XIII w. wspomina się o kopalniach ołowiu i srebra w Olkuszu i Sławkowie. Od r. 1500 w Olkuszu mieściła się królewska mennica. We wczesnych wiekach górnictwo było zorganizowane według systemu gwarectw; górnicy byli ludźmi wolnymi, kapitału dostarczali krakowscy biskupi i patrycjusze, szczególnie Jost Ludwig Dietz, zwany Decjuszem (1485—1545) — historyk, pisarz, dyplomata, ekonomista, zarządca mennic i żupnik krakowski; wszyscy wielcy magnaci i wybitni dworzanie epoki chętnie dokonywali inwestycji. Był to interes niebezpieczny i czasochłonny. Budowa wielkiej galerii ponikowskiej w kopalni w Olkuszu, rozpoczęta w 1548 r., posuwała się w tempie jednego metra na sześć tygodni. W Wieliczce nieszczęśliwe wypadki eliminowały do 10% siły roboczej rocznie. Ale płaca i wyżywienie były dobre. W 1561 r. kantyna w Wieliczce przygotowała dla górników 1289 gęsi, 2049 kogutów, 1969 kur, 498 kapłonów, 9453 karpie, 380 szczupaków, 43 jelenie, 53 zające i 500 wołów: wszystko to stanowiło pożywienie około 800 mężczyzn, z których każdy zarabiał do 90 groszy tygodniowo (w czasie, gdy cały wół kosztował poniżej 60 groszy). Koszty pogrzebów pokrywał król[126].


W tym czasie istniał już też dobrze rozwinięty przemysł żelazny. Statut fundacyjny klasztoru Cystersów z 1179 r. wspomina o prawach przeora do wszystkich złóż mineralnych w okolicy Wąchocka nad rzeką Kamienną; właśnie tu zbudowano pod zarządem klasztoru pierwsze średniowieczne kuźnie. W 1500 r. Wąchock mógł się pochwalić 22 spośród ogólnej sumy 289 kuźni zarejestrowanych na terenie Królestwa. Kuźnie zbudowano na terenach lokalnych złóż rudy żelaza.

Metal wytapiano w piecach opalanych węglem drzewnym i hartowano za pomocą napędzanych strumieniem wody młotów. Według obliczeń, produkcja roczna nie mogła przekraczać 20 ton. W Gdańsku dokonywano obróbki szwedzkiej rudy i surówki, którą w formie stali lub żelaza, zwanego po angielsku Dantsick iron, eksportowano do Anglii. W 1612 r. syn przemysłowca, Walenty Roździeński, wydał w Krakowie poemat zatytułowany Officina Ferraria…, w którym opisywał techniki i niebezpieczeństwa produkcji żelaza. „Odniesione rany często goją się i pół roku”, pisał. „Nie brak pośród nas kalek, głuchych i kulawych”[127]. Roździeński tworzył w czasie, gdy magnaccy przedsiębiorcy zaczynali już konstruować piece nowszego typu. W 1598 r. kardynał Jerzy Radziwiłł (1556—1600), biskup krakowski, zlecił włoskiemu inżynierowi Giovanniemu Ieronimowi Caccia di Bergamo budowę pieca hutniczego w swych majątkach w Samsonowie w pobliżu Kielc. Był to początek Staropolskiego Okręgu Przemysłowego, a także przemysłu wojennego Rzeczypospolitej. Podobne urządzenia w Krzepicach i Pankowie koło Częstochowy wybudował marszałek koronny Mikołaj Wolski (1550—1630), a w XVIII w. w Janowie i Końskichinny kasztelan Rzeczypospolitej, Jan Małachowski (1698—1762). W r. 1781 Rzeczpospolita miała już 33 „wielkie kuźnie”, z których każda produkowała około 200 ton żelaza rocznie. Na przestrzeni dwustu lat produkcja wzrosła więc dziesięciokrotnie. Metal, dwukrotnie rozgrzewany w czasie dwóch kolejnych procesów obróbki, był wysokiej jakości. Ale perspektywy były niewielkie, jeśli wziąć pod uwagę postęp, jaki miał się dokonać w następnych dziesięcioleciach, które przyniosły mariaż żelaza z węglem.


Polski przemysł żelazny i węglowy rozwijał się w cieniu pruskich przedsiębiorstw na terenie sąsiedniego Śląska: był on ściśle związany z nazwiskiem Stanisława Staszica. Staszic był niemal równolatkiem Wilhelma Redena i podzielał jego entuzjazm dla geologii i górnictwa. W 1778 r., kiedy Reden został członkiem Pruskiego Zarządu Kopalń we Wrocławiu, Staszic rozpoczynał karierę zarządcy majątków Zamoyskiego. Przez 40 lat obserwował, jak Reden wprowadza na Śląsku wszystkie przemysłowe nowinki przywiezione z podróży do Anglii: w 1788 r. pierwszą pompę parową w kopalni węgla w Tarnowskich Górach; w 1796 r. — pierwsze piece hutnicze w Gliwicach i Chorzowie; w 1811 r. — gigantyczny piec koksowniczy w kopalni „Königin Luise” w Zabrzu. Do tego czasu Śląsk produkował już ponad 100 000 ton węgla i 20 000 ton stali. „Tylko pomyśleć”, pisał Staszic po drugiej stronie granicy, „że zabierają całą naszą rudę, chociaż do nas nie należą!” Szansa Stanisława Staszica nadeszła w latach 1816—24, kiedy to pełnił funkcje dyrektora generalnego Wydziału Przemysłu i Kunsztów Królestwa Kongresowego. Jako autor szczegółowej pracy przeglądowej z zakresu geologii ziem polskich, zatytułowanej O ziemiorodztwie gór dawnej Sarmacji…, mógł natychmiast przystąpić do realizacji planu budowy na ziemiach polskich „kombinatu” żelaznego przemysłu ciężkiego. W ciągu zaledwie ośmiu lat jego administracji unowocześniono wszystkie piece Staropolskiego Okręgu Przemysłowego; w Kaniowie wybudowano nowy piec hutniczy, któremu na cześć ówczesnego namiestnika, generała Zajączka, nadano imię „Józef”; rzekę Kamienną uregulowano, dzięki czemu jej silny prąd stał się źródłem energii napędowej; węgiel i koks sprowadzano z kopalń w Będzinie i Dąbrowie Górniczej, znajdujących się na terenach uzyskanych właśnie od Prus; w Białogonie uruchomiono produkcję miedzi i srebra, co posłużyło jako wsparcie reformy pieniężnej; w Warszawie otwarto Politechnikę, zapraszano licznych inżynierów z zagranicy oferując im korzystne kontrakty — znaleźli się wśród nich na przykład francuski wynalazca Philippe Girard, któremu powierzono funkcje konsultanta do spraw technicznych w Wydziale Górnictwa i zaoferowano wynagrodzenie w wysokości 5300 rubli rocznie, i Niemiec Ludwig Hauke, który był dyrektorem Wydziału, z pensją 1000 rubli rocznie.

Wszystkie te zmiany nastąpiły w ramach planów przebudowy Królestwa Kongresowego, podejmowanych przez Lubeckiego. Właśnie Lubeckiemu przypisuje się powiedzenie, że „węgiel i żelazo są dla przemysłu tym, czym chleb dla człowieka”. Mimo zmiennego powodzenia tych planów przyszłość polskiego przemysłu ciężkiego została zapewniona. W latach trzydziestych Bank Polski poważnie inwestował w produkcję stali. Ogromna Huta Bankowa, wybudowana w 1840 r. w Dąbrowie, była jednym z największych przedsiębiorstw przemysłowych tego typu w Europie — tak wielkim, że jej pełną moc przerobową można było wykorzystać dopiero w 20 lat później, kiedy uległy poprawie warunki rynkowe[128].


Na przestrzeni XIX wieku przemysł ciężki rozwijał się we wszystkich trzech częściach obszaru Śląska, leżącego u zbiegu granic pruskiej, rosyjskiej i austriackiej. Górny Śląsk rozrósł się do rozmiarów drugiego po Zagłębiu Ruhry ośrodka przemysłowego Niemiec. Zagłębie Dąbrowskie stało się głównym skupiskiem przemysłu na obszarze Królestwa Kongresowego, a także — do czasu rozwoju prze— my śni rosyjskiego po roku 1880 — w całym cesarstwie rosyjskim. Okręg ostrawski (Ostrava) w Księstwie Cieszyńskim był najbogatszym okręgiem przemysłowym

Austro—Węgier. Na wszystkich trzech terenach w przeważającej mierze niemiecki zarząd kierował polską siłą roboczą. Jednakże, mimo iż żadna z trzech części Śląska nie była zbytnio oddalona w sensie geograficznym od ośrodków przemysłowych leżących w sąsiednich zaborach, wzajemne powiązania między nimi były bardzo słabe. Z punktu widzenia Polaków presja ekonomiczna miała charakter „dośrodkowy”: istniały silne tendencje do prowadzenia rozbudowy ściśle w granicach poszczególnych państw rozbiorowych. Nie miało sensu przewożenie węgla z Katowic do Dąbrowy ani z Dąbrowy do Katowic. Wobec tego połączenia biegły z każdej z trzech części w kierunku na zewnątrz: do Berlina, Warszawy i Wiednia, nie przekraczały natomiast granic między zaborami. Żelazo docierało do Dąbrowy nie z pobliskiego Śląska, lecz z odległych stepów Zagłębia Donieckiego w południowej Rosji; ropa naftowa przyjeżdżała tam z Baku, zamiast z sąsiedniej Galicji.


Rozwój przemysłu włókienniczego przeszedł przez analogiczne stadia. Pod koniec XVIII w. dawne cechy prządków i tkaczy, których sytuacja pogarszała się wraz ze wzrostem liczby drobnych kupców i pośredników, a także na skutek wprowadzanych przez nie same ograniczeń — były już mocno osaczone przez magnackie manufaktury. Dawne ośrodki przemysłu chałupniczego — w Brzezinach, Kościanie, Bieczu i dziesiątkach innych małych miasteczek leżących po obu stronach śląskiej granicy — dawno już utraciły dobrobyt, jakim się cieszyły po wojnie trzydziestoletniej. Teraz groziło im, że zostaną wyparte przez nowe ośrodki położone dalej na wschód. Dawny eksport i handel z Niemcami przygasł. Królestwu wełny i płótna groziła inwazja potężnej Królowej Bawełny. Pierwsze fabryki tekstylne w Rzeczypospolitej wybudowali w pobliżu swojego pałacu w Nieświeżu na Litwie Radziwiłłowie. Za ich przykładem poszło wielu innych magnatów — zwłaszcza podskarbi Wielkiego Księstwa Litewskiego Antoni Tyzenhaus (1733— 85) z Grodna i brat króla, arcybiskup Michał Jerzy Poniatowski (1736—94), który w latach osiemdziesiątych wybudował fabryki w Łowiczu i Skierniewicach. Ku zgrozie swych kolegów z episkopatu arcybiskup przerobił swoje dwie rezydencje prymasowskie na tkalnie oraz namówił swojego królewskiego brata, aby nabył 34 spośród 225 akcji tego przedsiębiorstwa. W 1807 r. w Ozorkowie koło Łęczycy podjęto kolejny eksperyment: dawny majątek rodu Szczawińskich, składający się z dworu, młyna i dwustu hektarów ziemi, z której utrzymywało się cztery rodziny, został wykupiony z myślą założenia tam ośrodka przemysłu włókienniczego.

Miejsce wybrano ze względu na obfitość miękkiej wody potrzebnej przy bieleniu tkanin, a także z uwagi na dużą liczbę bezrobotnych, którzy mogliby podjąć pracę tkaczy. Teren wydzierżawiono konsorcjum złożonemu z dziesięciu sukienników i dwóch krawców; po dziesięciu latach zakłady zapewniały utrzymanie ponad dwóm tysiącom ludzi. W 1818 r. w pobliskim Zgierzu założono podobną osadę producentów tkanin wełnianych; rozwijała się ona równie pomyślnie. Te dwa miasta stały się prekursorami kilku innych, które miały się w najbliższym okresie rozwinąć w jeden z najbardziej przodujących rejonów przemysłu włókienniczego w Europie.


Natomiast przypinana Łodzi etykietka „polskiego Manchesteru” wydaje się mało uzasadniona — szczególnie w oczach kogoś, kto widział metropolię Lancasteru. Łódź nigdy nie miała aspiracji do takiej pozycji politycznej i kulturalnej, jaką zajmował Manchester Cobdena i Brighta[129], i była raczej następczynią niż pionierką w dziejach technologii przemysłu włókienniczego. Mimo to jej niezwykły rozwój w drugiej połowie XIX wieku, który nastąpił po kilku nieudanych startach, jest świetnym przykładem skomplikowanego charakteru procesu uprzemysłowienia w Polsce i koniecznego zbiegu licznych okoliczności, które go ostatecznie umożliwiły. W 1793 r., gdy Manchester ubierał już pół Europy, w osadzie zwanej Łodzią mieszkało zaledwie 191 dusz. W r. 1840, po dwudziestu latach poparcia ze strony państwa, miasto doszło do zaledwie 20 000 mieszkańców. Ale potem już nigdy nie oglądało się za siebie. W 1900 r. miało 315 000 ludności, w 1939 r. — 673 000, w 1971 r.—765 000.


Kolejne eksperymenty, które wyznaczają wczesne, czy też może przedwczesne, początki przemysłu tekstylnego w Łodzi, były dziełem Rajmunda Rembielińskiego (1775—1841), prezesa komisji województwa mazowieckiego, który podczas inspekcji przeprowadzanej w lipcu 1820 r. zatrzymał się w pobliżu wioski, narysował na piasku linię biegnącą w poprzek starej drogi łączącej Łęczycę z Piotrkowem i oświadczył, że w tym właśnie miejscu rząd Królestwa Kongresowego założy nowe miasto. Rembieliński, weteran powstania kościuszkowskiego i autor wydanej w 1804 r. sztuki Lord Salisbury, główny intendent wojsk Poniatowskiego, chciał dla państwa takich samych korzyści, jakie przypadły w udziale prywatnym przedsiębiorcom z pobliskiego Ozorkowa i Zgierza. Jego pierwszym przedsięwzięciem była produkcja materiałów wełnianych. Było rzeczą wiadomą, że po zakończeniu wojen napoleońskich wielu tkaczy ze Śląska i Saksonii pozostało bez pracy, podjęto zatem zorganizowane wysiłki sprowadzenia ich do Polski. Według modelowej umowy wypracowanej w Zgierzu, każdemu z nich oferowano l ,5 morgi gruntu, darmowe materiały na budowę domu oraz zwolnienie od czynszu, podatków i służby wojskowej na okres pierwszych sześciu lat. Rząd zobowiązał się wybudować bielamie i farbiamie, których zarząd miał spoczywać w rękach cechu tkaczy. W 1823 r. przybyło dziesięciu tkaczy; w r. 1824 przedłożono ofertę dostawy sukna na mundury dla polskiego wojska. W r. 1829 produkcja osiągnęła roczną wartość 35 milionów złotych. W sposób nieprzewidziany owych pionierów przemysłu wełnianego prześladowała plaga stałego braku surowca. Miejscowy dostawca, niejaki Ludwig Mamroth z Kalisza, stwarzał trudności twierdząc, że zagrożony jest jego dotychczasowy monopol na tym terenie. Czynnikiem o poważniejszym znaczeniu był fakt, że powstanie listopadowe wyeliminowało z gry głównego klienta pączkującego przemysłu; nadzieje na eksport do Rosji upadły z chwilą ponownego wprowadzenia bariery celnej. Drugi plan Rembielińskiego, którego realizację rozpoczęto w r. 1824, dotyczył produkcji płótna. Tym razem osadnikom oferowano po 3 morgi ziemi, z czego połowa miała być obsiewana lnem. Pierwszeństwo dawano imigrantom, którzy mieli świadectwo zawodowych 20 000 zł pewnemu przedsiębiorcy z pruskiego Śląska, który przedłożył plan osady złożonej z 42 domów, mającej powstać w pobliżu miejscowości Ślązaki. Już w r. 1829 wyprodukowano 120 000 metrów płótna. Ale i to przedsięwzięcie upadło wraz z klęską powstania listopadowego. Plan produkcji bawełny był więc trzecim z kolei projektem Rembielińskiego i dla jego rozkwitu niewątpliwie okazał się korzystny upadek poprzednich dwóch. Jego realizację powierzono najpierw

Christianowi-Friedrichowi Wendischowi, znanemu saskiemu przemysłowcowi z Chemnitz, którego koncesja datuje się z października 1824 r., a następnie Ludwigowi Geyerowi, także Saksończykowi, który w 1828 r. pojawił się w Łodzi, przywożąc ze sobą cały rodzinny majątek w wysokości 1000 talarów. Wendisch otrzymał 87 mórg ziemi i 180 000 pożyczki, którą wydał na budowę dwóch przędzalni i koła wodnego. W 1829 r. zmechanizowane zakłady wyposażone w 192 potężne przędzarki dostarczały surowca ręcznym krosnom stu tkaczy. W tym konkretnym przypadku mechanizacja, wspierana kredytem solidnej niemieckiej spółki, pozwoliła przetrwać kryzys 1830 r. Geyer zrozumiał lekcję. Przetrwawszy aż dziewięć lat dzięki pierwotnemu kapitałowi zakładowemu oraz skromnej pomocy w postaci 14 morgów gruntu i zaledwie 3000 zł pożyczki, teraz wystąpił do rosyjskiej dyrekcji Banku Polskiego w Warszawie z prośbą o pożyczkę w wysokości miliona złotych. Zapewniwszy sobie uzyskanie tej sumy, zamówił w Belgii wyposażenie całego kombinatu przędzalniczego z przędzarkami napędzanymi maszyną parową o mocy 50 koni mechanicznych. Od tej chwili Łódź przerzuciła się niemal całkowicie na produkcję bawełny, zdobywając sobie pozycję ośrodka obsługującego istną galaktykę miasteczek—satelitów: Pabianice, Aleksandrów, Konstantynów i Zduńską Wolę. Reorganizacja i modernizacja korzystnie zbiegły się w czasie z uruchomieniem w 1845 r. pierwszej polskiej linii kolejowej, biegnącej z Warszawy do Skierniewic i Rogowa. Kolejny kamień milowy przyniósł rok 1854, kiedy zakłady włókiennicze Geyera i Scheiblera w Łodzi przeszły na system mechanicznych tkalni. Odtąd można było dostarczać bawełnę na nieograniczony rynek rosyjski tak długo, jak długo trwało cesarstwo. Ulotna konstelacja przedsiębiorstw prywatnych i państwowych, postępu technicznego, obcego i rodzimego kapitału, kwalifikowanej i łatwo dostępnej siły roboczej, korzystnych przepisów celnych w połączeniu z korzystnymi układami rynkowymi oraz rozwijających się nowoczesnych środków transportu — pojawiła się we właściwym czasie i właściwym miejscu, dając początek najbardziej udanemu przedsięwzięciu pierwszego uprzemysłowienia Polski[130].


We właściwym czasie również odrodził się przemysł wełniany. Złe wiatry

1 r., które zdmuchnęły z powierzchni ziemi kompanie łódzkie, przyniosły dobre powiewy guberni grodzieńskiej, której położenie w granicach terenów strzeżonych rosyjską barierą celną odpowiadało ściśle położeniu Łodzi w stosunku do granicy polsko-pruskiej. Tkacze wełny, którzy w latach dwudziestych przywędrowali do Łodzi ze Śląska, w latach trzydziestych przenieśli się dalej, do Białegostoku. Dawne miasto Branickich stało się ważnym ośrodkiem produkcji sukna. Z początkiem XX wieku, wraz ze swoimi satelitami — Choroszczą, Fastami i Supraślem — tworzyło już kompleks miejski liczący ponad 100 000 mieszkańców.


Produkcja płótna kwitła w Żyrardowie w pobliżu Warszawy. Osada, założona w 1833 r. przez Philippe’a Girarda, francuskiego inżyniera z Wydziału Górnictwa, uzyskała od władz rosyjskich monopol na produkcję płótna na terenie Królestwa Kongresowego. W r. 1885 zakłady żyrardowskie zatrudniały już około 8500 robotników i całkowicie dominowały nad niewielkim miasteczkiem.


Do drugiej połowy XIX wieku główne zakłady włókiennicze na terenie rosyjskiej Polski zdążyły prześcignąć pod względem produkcji oba pozostałe zabory łącznie. Ani Legnica i Prudnik na pruskim Śląsku, ani Bielsko na Śląsku austriackim, ani wreszcie sąsiadująca z nim Biała w Galicji — nie mogły konkurować z Łodzią, Białymstokiem czy Żyrardowem. Na terenie Królestwa Kongresowego nowe spółki akcyjne wchłaniały mniejsze prywatne koncerny; doszło do tego, że w 1914 r. dziewięć firm zatrudniało niemal połowę ogółu siły roboczej. Tania praca kobiet stopniowo rugowała mężczyzn ze stanowisk nie wymagających specjalnych kwalifikacji. Wynagrodzenie stale wzrastało. Ogólna produkcja szła w górę sporadycznymi skokami, wynosząc polski przemysł włókienniczy na szczyt produkcji ogólnoeuropejskiej.


Nie należy przeceniać roli przemysłu górniczego, metalowego czy włókienniczego w kraju, w którym wciąż jeszcze przeważała gospodarka rolna. Sektor rolniczy, nadal podporządkowany interesom wielkich właścicieli ziemskich, miał równie duże znaczenie. Tartaki, młyny, rafinerie cukru, browary, gorzelnie, garbarnie i zakłady papiernicze można było spotkać w każdym polskim mieście i były one o wiele powszechniejsze niż kopalnie czy hutnicze piece. Przemysł maszynowy był nastawiony głównie na produkcję urządzeń rolniczych. Przetwórnie spożywcze — rafinerie cukru na Dolnym Śląsku i Kujawach czy browary w Żywcu i Okocimiu w Galicji — stanowiły w wielu przypadkach główne miejsca zatrudnienia. Nawet w Warszawie aż do końca wieku nie prześcignęły ich pod tym względem zakłady przemysłu metalowego.


Przemysł naftowy rozwinął się późno i był jedynym sektorem gospodarki, w którym czołowe miejsce zajmowała Galicja; przez krótki okres był to rozwój wręcz imponujący. Ropę naftową odkryto po raz pierwszy w 1850 r. w pobliżu Borysławia; już w 1853 r. sale szpitala miejskiego we Lwowie oświetlano naftowymi lampami. Dalsze złoża ropy i gazu odkryto wzdłuż północnych stoków Karpat. Technika głębokiego wiercenia, przywieziona z Kanady przez brytyjskiego inżyniera W. H. MacGarveya, przyniosła wspaniałe rezultaty. Produkcja wzrosła z 2300 ton w 1883 r. do 2 053 000 ton w r. 1909. Perspektywy Galicji, która stała się w tym czasie czwartym w skali światowej producentem ropy naftowej, oceniono jako najlepsze w Europie, po złożach w Baku i w Rumunii. W r. 1914 wielkie międzynarodowe konsorcja konkurowały ze sobą o koncesje. Wielkie kapitały zainwestowały w polską ropę francuskie Societe Anonyme de Limanowa, niemieckie Deutsche Erdoel AG, wiedeńskie Allgemeine Ósterreichische Boden Credit Anstalt i brytyjska Premier Oil and Pipeline Co.Ltd. W rezultacie wszystkie te pieniądze poszły na mamę. W 1915 r. wycofujące się wojska rosyjskie podpaliły szyby. Po wojnie spółkom francuskim, którym uczciwymi i nieuczciwymi metodami udało się wyprzeć niemal całą konkurencję, nie powiodło się zebranie kapitału wystarczającego na usunięcie strat. Produkcja osiągnęła poziom z 1909 r. dopiero w r. 1960, pod zarządem radzieckim[131].


Inicjatywa zagraniczna odgrywała zasadniczą rolę w rozwoju polskiego przemysłu. Na przełomie wieków udział obcego kapitału w produkcji przemysłowej Królestwa Kongresowego oceniano na 60%. Bank Handlowy Kronenberga dysponował kapitałem francuskiego Banku Kredytowego w Lyonie; Bank Dyskontowy w Warszawie miał powiązania z niemieckim Deutsche Bank. Wkład kapitału niemieckiego był największy. Pominąwszy rolę niemieckich przedsiębiorców, inżynierów i finansistów w tych gałęziach przemysłu na terenie Prus, które w końcu zostały przyłączone do Polski, działali oni czynnie także na terenie zaborów rosyjskiego i austriackiego. W Królestwie Kongresowym istotną rolę odgrywały także brytyjskie umysły, pieniądze i maszyny. Nazwisko braci Evans, którzy w 1882 r. założyli fabrykę maszyn, mającą się następnie rozwinąć w gigantyczną spółkę Lilpop, Rau i Loewenstein, zajmuje poczesne miejsce w kronikach polskiego przemysłu; podobnie zresztą jak nazwiska Johna Macdonalda, dyrektora uruchomionej w 1805 r. pierwszej w Polsce fabryki maszyn w Zwierzyńcu koło Zamościa, Williama Preachera, pierwszego dyrektora Huty Bankowej, czy Johna Pounds Pace’a, mechanika, który w 1830 r. stracił życie w hucie w Białogonie w następstwie nieszczęśliwego wypadku, podczas którego poły jego surduta dostały się w tryby koła zamachowego obrabiarki. Z zaufanych źródeł wiadomo, że obrabiarki, które Pace instalował z ramienia manchesterskiej firmy Richard Sharpe and Co., pracowały jeszcze w r. 1956[132].


Rozwój przemy słu był ściśle związany ze zmieniającymi się układami handlowymi, zwłaszcza na terenie Królestwa Kongresowego, gdzie zaznaczyły się wyraźne wpływy kolejnych zmian rosyjskiej polityki celnej. W latach 1819—32, a potem po r. 1850 Królestwo należało do rosyjskiego obszaru celnego i polskie towary można było swobodnie przesyłać na teren cesarstwa. Wyłączenie Królestwa z obszaru celnego w latach 1832—50, którego dokonano z przyczyn czysto politycznych, stało się jednym z głównych powodów znacznego spadku rozwoju przemysłu w tych latach. Podobne przemiany polityki celnej miały miejsce na granicy pruskiej. W latach 1823—25 Królestwo prowadziło z Prusami wojnę celną, zakończoną zawarciem umowy, na mocy której ograniczono zarówno import towarów z Prus, jak i eksport polskiego zboża. Ograniczenia dotyczące importu towarów z Niemiec, wprowadzone przez rząd carski w 1877 r., stanowiły dla Polski dalszą pomoc w ekspansji na rosyjski rynek. W latach osiemdziesiątych wytwórcy artykułów włókienniczych byli tak przerażeni rywalizacją ze strony Polaków, że kilkakrotnie występowali z petycjami o przywrócenie bariery celnej.

W r. 1890 handel Królestwa Kongresowego był już w 90% handlem z Rosją.


Silnym bodźcem dla przemysłu był także rozkwit kolejnictwa, który dotarł na ziemie polskie w szóstym i siódmym dziesięcioleciu XIX w. Wcześniejsze projekty — na przykład plan budowy połączenia kolejowego między Warszawą a Dąbrową — wysunięty w 1834 r. przez Bank Polski — nie przyniósł owoców. Ale w r. 1859 do linii wiedeńskiej dołączono połączenie z Dąbrową, a w latach następnych linie kolejowe połączyły Warszawę z Petersburgiem, Moskwą, Kijowem i Gdańskiem. W r. 1887 Królestwo Kongresowe miało już ponad 2000 kilometrów linii kolejowych. W następnych latach budownictwo kolejowe w pruskiej Polsce znacznie wyprzedziło pozostałe dwa zabory. W r. 1914 do granicy rosyjskiej prowadziło z Prus i Austrii pięćdziesiąt linii: tylko dziesięć z nich biegło dalej po stronie rosyjskiej. Ponadto, z powodu różnicy w rozstawie torów i istnienia trzech różnych układów hamulcowych, żaden tabor kolejowy nie mógł po prostu przejechać przez granicę. W rezultacie Druga Rzeczpospolita nie odziedziczyła po zaborach zunifikowanej sieci linii kolejowych[133].


Pierwsza wojna światowa była dla polskiego przemysłu równocześnie bodźcem i katastrofą. Z jednej strony, zwiększone zapotrzebowanie gospodarki wojennej spowodowało wzrost produkcji i zapewniło dodatkowe miejsca pracy, zwłaszcza mieszkańcom Górnego Śląska. Z drugiej strony, taktyka spalonej ziemi stosowana przez wojska rosyjskie, które wycofując się w r. 1915, zabrały ze sobą cały tabor, podobnie jak spustoszenia dokonane przez wojska niemieckie, które wywiozły do Niemiec całe polskie fabryki, zwłaszcza z terenu Łodzi, poczyniły niepowetowane szkody. Powojenny zastój okazał się wręcz katastrofalny. W r. 1920 produkcja węgla wynosiła zaledwie 72% produkcji przedwojennej, produkcja bawełny — 44%, produkcja surówki — 36%, produkcja ropy naftowej — 69%[134].


W okresie niepodległości, w latach 1918—39, przemysł polski zaczął rozwiązywać swe problemy praktycznie dopiero w przededniu wybuchu wojny, w latach 1939-45 zaś zaaplikowano Polsce ponownie katastrofy gospodarcze lat 1914—18, i to w zwiększonym wymiarze. Niemal wszystkie dziedziny życia gospodarczego znalazły się w stanie beznadziejnego paraliżu z powodu fizycznego zniszczenia fabryk, zdziesiątkowania i rozproszenia siły roboczej, demontażu i wywózki całego wyposażenia zakładów produkcyjnych. Trzeba jednak przyznać, że w momencie, w którym ustały walki, okazało się, że powojenny rząd jest pod pewnymi względami w lepszej sytuacji od swoich przedwojennych poprzedników. Źródła i zasoby mineralne nowo uzyskanych Ziem Zachodnich były o wiele bogatsze niż te, które utracono na Wschodzie. Zniszczenie przestarzałych urządzeń zapewniło miejsce nowoczesnemu wyposażeniu. Obecność w kraju milionów osób pozbawionych stałego miejsca pobytu, które można było osiedlać tam, gdzie sobie tego życzyli planiści, stworzyło jedyną w swoim rodzaju okazję do powiększenia warstwy proletariatu miejskiego oraz do zlikwidowania za jednym zamachem przeludnienia panującego na wsi. Drugie uprzemysłowienie Polski mogło się zatem rozpocząć pod nowymi rządami i w całkowicie nowych warunkach.




Загрузка...