Flotylle nasze wciąż topnieją;
Wśród diun, przylądków ogień ginie:
I cała nasza dawna chwała
Jak Niniwa i Tyr przeminie!
Sędzio Narodów, o łaskę prosimy,
Bo zapomnimy — bo zapomnimy!
Kiedy major Ryan zobaczył wyskakującego spod SheVy abramsa, bardzo spokojnie opuścił lornetkę, rozejrzał się za najbliższym bunkrem i pobiegł, aby się w nim schować.
Był zaskoczony, kiedy wpadł do środka i nikogo tam nie zastał. Przez chwilę rozważał powrót do kwatery głównej i próbę przekonania dowódcy, że być może przebywanie na pierwszym piętrze budynku stojącego na drodze fali uderzeniowej wybuchu atomowego nie jest najlepszym pomysłem.
Widział już, jak wybuchają SheVy. Był w Roanoke, kiedy SheVie Dwadzieścia Pięć puściły osłony rdzenia. Ale w Roanoke SheVa siała na szczycie góry, w pewnym oddaleniu od głównych sił, a nie na samym niemal środku trzeciej linii obrony Muru, naprzeciw głównej kwatery korpusu.
Spojrzał na zegarek, zastanawiając się, ile to może potrwać. Być może Posleeni przerwą atak, zanim puszczą osłony. Jeśli są mądrzy, powinni tak zrobić. Posleeni. Mądrzy. Nie.
Kiedy patrzył na zegarek i rozważał szanse przeżycia sprintu na parking, dołączyła do niego specjalistka. Potknęła się o próg i potoczyła w przeciwległy kąt.
— No — mruknęła, siadając — to dopiero było wejście smoka. — Spojrzała na oficera i pokręciła głową. — Może lepiej niech pan się schyli. Myślę, że za chwilę wybuchnie tu atomówka.
Ryan znów spojrzał na zegarek, słysząc słabe, z dala brzmiące niczym kapiszony, trzaski ładunków plazmy trafiających w SheVę. Przebijały się przez huk wystrzałów artylerii i ciężkiej broni na pokładzie okrętów rozwalających Mur. — Powinniśmy mieć jakieś trzy sekundy, żeby pochylić się i pocałować w dupę na do widzenia, kiedy już zgaśnie „wielka żarówka”. — Uśmiechnął się ponuro do kobiety. — Niech pani nie patrzy w stronę światła, ono nie jest pani przyjacielem.
— Uda nam się — powiedział Edwards, pędząc czołgiem korytem rzeki Little Tennessee. Po obu stronach spod gąsienic tryskały fontanny wody. — Pancerz jest chyba mocniejszy niż myśleli.
— Może — mruknął major Porter. — Jeżeli…
Ale Edwards już nigdy nie dowiedział się, jaki to był warunek, bo w tej samej chwili świat eksplodował bielą.
Magazyn amunicji dział SheVa był najpotężniejszym pancernym pojemnikiem, jaki kiedykolwiek zaprojektowano. Wewnętrzna warstwa zrobiona była ze stali, potem następowały cztery warstwy stali utwardzonej i pokrytej „superstalą”, niedawnym wynalazkiem niemal czterokrotnie zwiększającym jej wytrzymałość. Następnie był dwuwarstwowy pancerz typu „plaster miodu” z wolframu i syntetycznego szafiru. Zewnętrzna powłoka składała się z licznych warstw pancerza aktywnego. Odkryto, że do pewnego stopnia rozprasza on trafienia z posleeńskich dział plazmowych.
Oprócz tego magazyn był chroniony przez cztery sekcje zaprojektowane tak, by „kontrolować” wybuch i „kierować siłę eksplozji na zewnątrz”, gdyby w magazynie wybuchł pocisk. Zamontowano też wewnętrzne zabezpieczenia, mające odciągać siłę wybuchu od pozostałych pocisków.
Posleeni ustalili, że większość czołgów ma silniki zamontowane z przodu i z tyłu. Ponieważ dostali rozkaz strzelania dotąd, aż działo zatrzyma się i zapali, wpakowali w tylny przedział ponad czterysta wyładowań plazmy. Nawet najmocniejszy pancerz ma swoje granice wytrzymałości.
Ładunek, który ostatecznie przebił się, przez opancerzenie, stosunkowo łatwo spenetrował cienką powłoką zubożonego uranu, otaczającą rdzeń antymaterii. Antymateria zaś zrobiła to, co robi zawsze, kiedy wchodzi w kontakt ze zwykłą materią. Eksplodowała. I to bardzo widowiskowo.
Przypadkowo wystrzelony pocisk był odpowiednikiem zaledwie dziesięciu kiloton, dlatego inżynierowie byli pewni, że pancerz magazynu wytłumi pojedynczą eksplozję. Co najwyżej mógłby wybić dziurą w poszyciu, a skutek tego byłby odczuwalny w promieniu, powiedzmy, półtora kilometra. Boleśnie odczuwalny, ale jeśli ktoś nie przebywał wtedy zbyt blisko, mógł przeżyć.
W tym przypadku jednak pocisk dotarł do wewnętrznej warstwy pancerza, gdzie nie było płyt kompensujących. Poza tym ładunki plazmy wwiercające się we wnętrzności działa strzaskały większość przegród. Dlatego też kiedy pocisk wybuchł, odpalił wszystkie pozostałe pociski zebrane w magazynie.
Działo wystrzeliło już dwa naboje, a jeden miało w komorze, dlatego wybuchło tylko pięć pocisków. Ale wybuchały tak szybko, że niemal jednocześnie, a sama natura pancerza i odniesione przezeń uszkodzenia sprawiły, że eksplozja była optymalna.
Ognistą kulę widać było aż w Asheville, a fala uderzeniowa pochłonęła cały korpus zebrany w dolinie.
Broń nuklearna razi na trzy podstawowe sposoby: falą uderzeniową, temperaturą i promieniowaniem. Skutki fali są analogiczne do tornada. Kiedy wysokie ciśnienie uderza w budynek, ten zapada się z powodu różnicy ciśnienia panującego wewnątrz i na zewnątrz. Okna wpadają do środka, tak samo jak drzwi, ściany i sufity. W pobliżu epicentrum wybuchu zniszczeniu ulega wszystko, co znajduje się na drodze takiej fali.
Dragą główną przyczyną zniszczeń jest efekt cieplny. Żar wybuchu atomowego, a w tym przypadku antymaterii, wyzwala olbrzymie ilości promieniowania podczerwonego. Każdy człowiek czy Posleen znajdujący się w niezbyt dużej odległości od kuli ognia może spodziewać się oparzeń pierwszego, drugiego, a nawet trzeciego stopnia. Z powodu natury kuli ognia i chwilowego powstrzymania jej przez ściany magazynu szkody wywołane energią cieplną były minimalne.
Jeśli chodzi o promieniowanie, eksplozja antymaterii wywołała falę promieni gamma, które działały tylko na niewielką odległość. Podobnie jak w bombie neutronowej, konwersja wodoru na antywodór dawała dużo ciepła i „mocy”, ale bardzo mało trwałego promieniowania. Ten błysk gamma był jednak zupełnie niezwykły.
I to właśnie on przede wszystkim zgubił majora Portera i jego kierowcę. Zginęli, ponieważ ich ciała zostały spustoszone przez wysokoenergetyczne cząsteczki, które zakłócały funkcjonowanie układów organizmu. Zresztą i tak nie miało to znaczenia, bo czołg znalazł się w fali nadciśnienia rządu dziesięciu psi, która porwała siedemdziesięciodwutonowy pojazd jak kartkę papieru i wyrzuciła go w powietrze.
Major Porter nie był jednak jedyną żywą istotą w bezpośrednim zasięgu skutków wybuchu. Jeszcze bliżej znajdował się tenaral Pacalostala. Eksplozja rozdarła lekko opancerzone tenary, wysyłając wszystkie czterdzieści w niebyt, a potem w niecałą sekundę przeszła nad trzecią linią obrony i koszarami ludzi, niszcząc budynki, znosząc z powierzchni ziemi bunkry i zasypując nieliczne świeżo wykopane okopy. Fala nadciśnienia wciąż miała ponad pięć psi, kiedy trafiła w dawną szkołę i niemal w sekundę rozniosła urocze ceglane budynki, rozrzucając cegły i drewno po całej dolinie.
Parking na terenie bazy był w zasięgu najgorszych zniszczeń fali, ale największy impet wzięły na siebie budynki. Wiele humvee i ciężarówek straciło tylko szyby; nadciśnienie pozostawiło je nie tknięte.
Żar nie spowodował nigdzie pożarów, nie licząc bezpośredniej bliskości SheVy, gdzie drzewa na okolicznych wzniesieniach padły jak zapałki, a te rosnące dalej postradały liście.
Na zachodzie eksplozja przeszła nad resztkami korpusu i dywizyjnej artylerii, detonując zapasy amunicji i zabijając większość ocalałych artylerzystów. Dopadła też jednak większość tenarali, ciskając nimi o ziemię.
Ludzkie linie obrony w Rabun Gap zostały skutecznie zlikwidowane. Większość sił albo odpierała szturm na Murze, albo zginęła w wybuchu SheVy Droga na północ była wolna.
No, prawie wolna.
Pogwizdując, Papa O’Neal wracał do domu. Gwizdał albo nucił Moondance Vana Morrisona prawie od samego rana i Cally miała tego serdecznie dość.
— Strasznie jesteś dzisiaj zadowolony z siebie, dziadku — powiedziała. Kanonada, która zaczęła się późnym rankiem i od tamtej pory nie cichła, trochę ją zdenerwowała. Sądząc po natężeniu i długości trwania ostrzału, artyleria musi odpierać większy szturm, chociaż działa na Murze dopiero niedawno się odezwały.
— Mam po prostu dobry humor, młoda damo — odparł.
— Powinnam się domyślić — powiedziała ze złośliwym chichotem.
— Co to ma znaczyć? — zapytał ostrożnie.
Cally odłożyła nóż i wytarła ręce. Sięgnęła pod stół, wyjęła stamtąd kasetę wideo i pomachała nią dziadkowi przed nosem.
— Pamiętasz chyba, że w całym domu są kamery? — powiedziała, biegnąc do drzwi.
— ODDAWAJ! — ryknął, rzucając się za nią w pogoń.
— Sporo masz sił jak na dziadka! — zawołała Cally, czmychając za drewutnię.
— ODDAWAJ TO, TY PODSTĘPNA ŁASICO! JEŻELI PODGLĄDAŁAŚ…
— Gdzie, do licha, nauczyłeś się tej pozycji z nogami w powietrzu? — odkrzyknęła.
Nagle oboje stanęli jak wryci. Od strony Muru dobiegł głośny trzask. Popołudnie było słoneczne, a mimo to dostrzegli błysk.
— Co to było? — spytała Cally.
— Nie wiem — odparł Papa O’Neal. — Coś się dzieje na Murze. Lepiej przygotujmy się do zamknięcia farmy.
Od strony parku artylerii dobiegła seria ostrych trzasków, jakby ktoś odpalił jeden po drugim kilka silnych ładunków, potem zaś bardzo głośny huk obwieścił kolejną eksplozję. Papa O’Neal dostrzegł, że u wlotu doliny mignęło coś gładkiego, srebrzystego i bardzo szybko się poruszającego.
— Co to było, do diabła?
— Nie wiem, dziadku, ale zgadzam się z tobą, że pora się zwijać. — Cally rzuciła mu kasetę. — Do twojej kolekcji. Obyś miał takich więcej.
Zapędzenie całej trzody pod dach i uzbrojenie pól minowych trwało zaledwie kilka minut, ale kiedy tylko skończyli zamykać ostatnią bramę, niebo rozbłysło jaśniejszym niż słońce białym blaskiem.
— Dziadku! — krzyknęła Cally, biegnąc w stronę domu.
— NA ZIEMIĘ, NA ZIEMIĘ! — wrzasnął O’Neal i sam padł.
Fala uderzeniowa była ledwie zauważalna, ale wyraźnie dało się odczuć zmianę ciśnienia powietrza, a drzewa zakołysały się jak na mocnym wietrze. Potem nadeszła niczym małe trzęsienie ziemi fala ziemna.
— Co się dzieje, do cholery?! — zawołała Cally. Leżała na brzuchu jakieś pięć metrów od drzwi wejściowych do domu.
— Do domu! — krzyknął O’Neal, zerwał się i ruszył biegiem do drzwi.
— Czy to było to, o czym myślę? — zapytała Cally, kiedy wpadli do środka.
— Atomówka — odparł Papa O’Neal. — Pewnie rąbnęła SheVa; kierunek i siła wybuchu zgadza się, jeśli dobrze zapamiętałem.
Cally dobiegła do bunkra o ułamek sekundy przed nim i zaczęła naciągać kevlarową kamizelkę.
— Nie jesteśmy przygotowani na atomówki, dziadku.
— Wiem — powiedział O’Neal, włączając pola minowe i elektronikę, zanim sam zaczął zakładać sprzęt. — Najbardziej mnie denerwuje, że nie wiem, co się dzieje. — Przełączał się z jednej kamery na drugą, ale większość nie działała. — Cholerna elektro-magnetyka.
— Co robimy? — spytała Cally.
O’Neal pomyślał, że jeśli to była tylko jedna atomówka, a zwłaszcza SheVa, może jeszcze nie jest tak źle. Zależy to oczywiście od tego, gdzie znajdowało się działo w momencie wybuchu, Mur powinien być nie tknięty, gdyż cały czas dobiegały stamtąd odgłosy walki, a przynajmniej huk ciężkiej broni. Może to być posleeńska ciężka broń, ale trzeba myśleć pozytywnie.
Zasadniczo były dwa wyjścia z sytuacji. Plan A: zaszyć się w bunkrze, strzelać do wszystkiego, co podejdzie pod lufę, i czekać, aż wojsko zmiecie Posleenów. Plan B: uciekać ile sił w nogach. Ponieważ farma była w posiadaniu O’Nealów od pokoleń, plan B nie był zbyt przyjemny.
Nie wiedząc, w jakim stanie jest korpus, O’Neal nie miał pojęcia, co robić. Podniósł słuchawkę zainstalowanego w bunkrze telefonu, ale nie usłyszał nawet sygnału. Mógł podejść na grzbiet wzgórza, skąd widać było bazę, ale to by oznaczało, że zostawi Cally samą. Poza tym wychodzenie z bunkra, kiedy wokoło latają atomówki, nie jest najrozsądniejszym wyjściem. W końcu postanowił poczekać, aż coś się wyklaruje.
— Zostajemy tutaj — powiedział, wyciągając z szafki rację polową. — Jutro zjemy pieczoną szynkę z serem.
— Aha — uśmiechnęła się. szeroko Cally — bo jutro też jest dzień. — Spojrzała na swoją rację i skrzywiła się. — Zamieńmy się.
— Pruitt, uruchamiaj działo, ALE JUŻ!
Major Robert Mitchell wsunął się na fotel dowódcy i zapinając pasy, zaczął najszybciej jak mógł wszystko włączać.
— Ależ, sir! — zaprotestował działonowy. — W tym odcinku Bun-Bun traci pamięć i trafia w ręce tych dzieciaków, które myślą…
SheVa Dziewięć — nieoficjalnie zwana Bun-Bun — nie bez powodu miała wymalowanego na przednim pancerzu wysokiego na dwa piętra biało-brązowego, kłapouchego królika z nożem sprężynowym w łapce. Wytłumaczenie nowemu dowódcy przyczyny powstania malowidła oraz hasła „Zabawmy się, Posleenie!” zabrało kilka godzin. W końcu major przeczytał komiks, dał się wciągnąć i niechętnie wyraził zgodę. W niektórych korpusach takie malowidła były dozwolone, w innych nie, trzeba więc było przekonać się, jaki jest miejscowy dowódca. Jak się okazało, załoga Bun-Buna nie zdążyła nawet zameldować się u niego, kiedy gówno wpadło w wentylator.
— BEZ GADANIA, Pruitt! — wrzasnął major. — Ładuj! Czternastka jest pod ostrzałem! Nie wiem, co to za…
— Majorze! — zawołała chorąży Indy, wyskakując z włazu naprawczego. — Nie wolno ruszać gąsienic!
— Dlaczego nie? Schmoo, jak tam rozruch?
— Właśnie odpalam, sir — odkrzyknął szeregowy Reeves, Był tłusty, blady i trochę wolno myślał, stąd jego ksywa. Sprawdzał się jednak bardzo dobrze jako kierowca SheVy. W trzewiach czołgu zagrzmiał uruchamiany silnik.
— Nie mam sygnału! — zawołał Pruitt. — Czujniki nie działają! To pewnie kamuflaż. O rany! Duży impuls elektromagnetyczny! Gorszy niż Bun-Bun bez Słonecznego Patrolu).
— Zrzucić kamuflaż! — rozkazał major Mitchell. — Lidar na sterowanie ręczne!
— Sir! — zaprotestowała rozpaczliwie chorąży. — Właśnie próbuję panu powiedzieć, że piana maskująca jeszcze nie zastygła. Dopóki nie zastygnie, jest… plastyczna. Jeśli zaklei sensory, będziemy mogli pożegnać się z systemem namierzania, dopóki nie ściągniemy ekipy COMTAC z dużą ilością rozpuszczalnika. Wyłączyłam sensory ręcznie ze względów bezpieczeństwa.
— Jasna cholera — zaklął Mitchell. Na monitorze widział dane z sekcji rozpoznania korpusu, wciąż znajdującej się daleko na tyłach. Sekcja z kolei dostawała informacje z sieci rozmieszczonych przed ich pozycjami sensorów i od niedobitków z Muru. Major widział wlewającą się do doliny pierwszą falę Posleenów. Za nimi leciały C-Deki i Minogi.
— Mamy poważny problem. Czekam na propozycje, panno Indy.
— Pewnie możemy ruszyć gąsienice — odparła chorąży z zrozpaczonym wyrazem twarzy. — Kiedy piana zastygnie, gąsienice ją połamią. To samo z obracaniem wieży. Ale dopóki to świństwo nie zakrzepnie, nie możemy korzystać z automatyki. Możliwe też, że zablokuje nam się lufa, tak że nie będziemy mogli jej podnosić ani opuszczać.
— W takim razie co robimy, panno Indy? — spytał cierpliwie Mitchell.
— Musimy uniknąć poruszania sensorów i działa przez mniej więcej dwadzieścia minut — odparła mechanik. — Zresztą i tak mamy awarię łącz kontroli działa; właśnie nad tym pracuję.
— Mamy w ogóle jakiś rozpuszczalnik? — spytał Mitchell.
— Mam kilka dwudziestolitrowych baniaków — przyznała Indy — ale trzeba by wyjść na górę i polać anteny. Nic sądzą, żebym dała radę wszystko oczyścić. Musimy albo poczekać, aż zastygnie, albo znaleźć jakąś stację zaopatrzeniową, która obleje nas benzyną!
— Pruitt, pomóż chorążemu — powiedział major. — Ale najpierw załaduj pocisk do rury. Schmoo, spadamy stąd!
— Tak jest, sir! — odparł szeregowy, uruchamiając gąsienice. — Spieniona, rozpieprzona, rozbrojona SheVa wynosi się z Dodge!
— Mam wyjść na górą, kiedy jedziemy? — spytał działonowy.
— Mam nadzieję, że nie — odpowiedział major, włączając mikrofon, żeby wezwać oddziały wsparcia. — Ale jeśli tak, wyobraź sobie, że to następna przygoda Torga i Riffa.
Po chwili zaczął szukać częstotliwości ciężarówek amunicyjnych Czternastki. Gdyby udało im się przeżyć, będą potrzebować więcej niż ośmiu przeładowań.
— Ale ona wygląda bardziej jak Zoe, sir — wzruszył ramionami działonowy, uruchamiając ładowanie pierwszego pocisku. — Zresztą nie tylko ja uważam, że to dziwne nazywać ją panną Indy.
— Pruitt, zamknij się i pomóż jej. — Major pokręcił głową i znów spojrzał na ekran. Lądowniki, nie napotykając żadnych przeszkód, leciały, aby zdławić opór w całej dolinie. — Co się jeszcze dzisiaj popieprzy?
— Co jeszcze dzisiaj się popieprzy? — spytał Orostan, patrząc na atomowy grzyb rosnący nad doliną. — Pacalostal, melduj!
— Pacalostal chyba już nigdy niczego nie zamelduje, oolt’ondai — powiedział Cholosta’an. — Podejrzewam, że większość tenarali została zniszczona.
— Thrah nah toll! — zaklął Orostan. — Na Demony Nieba i Ognia, jak ja nienawidzę ludzi!
— Och, nie jest aż tak źle — powiedział spokojnie Cholosta’an. — Straciliśmy tylko dwa okręty, a Mur runął i usunęliśmy z drogi większość ludzkich sił. Może ten wybuch tylko wszystko przyspieszy.
— Tenarale miały być użyte przeciwko metalowym threshkreen — warknął Orostan.
— Zajmiemy się nimi, kiedy przyjdzie pora. — Cholosta’an z rezygnacją kłapnął grzebieniem.
— Masz rację. Trudno. Do wszystkich okrętów: kierunek — dolina Gap. Czas na drugą fazę.