39

Choć ufność serc bezbożnych wzrasta

W lufach i ostrej stali mieczy

Choć męstwo próżne w kurz obrasta

Nie pragnąc siły Twej ni pieczy

Choć pycha wokół i obłuda…

Zmiłuj się, Panie, nad swym ludem!

Rudyard Kipling

Pieśń na wyjście (1897)


Niedaleko Balsam Gap, Północna Karolina, Stany Zjednoczone Ameryki, Soi III
19:52 czasu wschodnioamerykańskiego letniego, niedziela, 27 września 2009

Mimo niebezpieczeństwa kapitan Chan rozkazała wszystkim dowódcom swoich czołgów wychylić się z włazów. Gdyby doszło co do czego, prawdopodobnie najbardziej przydatny byłby wzrok. Każdemu z nich przydzieliła własny sektor obserwacji.

Los jak zwykle sprawił, że pierwszą osobą, która wypatrzyła C-Deka, była ona sama. A kiedy zobaczyła, gdzie jest ów okręt, siarczyście zaklęła.

— CEL: C-DEK, DWA TRZYDZIEŚCI, POZIOM: TRZYSTA METRÓW. Do wszystkich dowódców! Zamknąć włazy!


* * *

— O cholera, o cholera, o cholera — zaklął Pruitt, rozpaczliwie obracając armatę w tył i opuszczając lufą.

— Strzelaj, kiedy wycelujesz — powiedział spokojnie pułkownik Mitchell.

— Jesteśmy poniżej trzystu mętów, sir — zaprotestowała Kitteket.

— Wiem — odparł pułkownik. — Trudno.

— Ale wie pan, że te pociski mają minimalny dystans uzbrojenia, prawda?


* * *

— W dół! W dół! — krzyknął Besonora.

— Lecę w dół! — odparł pilot. — Ale tu nie ma płaskiego terenu, żeby wylądować!

— Fuscirto uut z płaskim terenem! — wściekł się oolt’ondai. — Po prostu posadź go na ziemi! Wszystkie działa: cel, pal!


* * *

Jedenaście fasetek dwunastościennych C-Deków wyposażonych było w broń. W przeciwieństwie do Minogów, które miały tylko na jednym boku broń skali kosmicznej, dodekaedry dowodzenia miały na pokładach mieszane zestawy broni ciężkiej i „lekkiej”.

W tym przypadku faseta wymierzona wprost w Bun-Buna wyposażona była w poczwórne działo plazmowe.


* * *

— Będzie bolałooo! — krzyknął Reeves, zginając się wpół i zatykając palcami uszy, kiedy działo wreszcie wycelowało w C-Deka.


* * *

Pierwszy ładunek plazmy trafił nisko, przebijając koło i ścianę maszynowni. Ładunki plazmy przenosiły olbrzymie ilości energii, ale podobnie jak pociski, które rozpryskują się po trafieniu w ścianę, nie miały zbyt dużego współczynnika penetracji. W tym przypadku plazma rozeszła się po maszynowni, wydatnie podnosząc w niej temperaturę, poza tym jednak nie wyrządziła żadnych szkód. Drugi ładunek zrobił prawie to samo, trafiając nieco bardziej z boku i niszcząc fragment gąsienicy. SheVa została unieruchomiona, ale zdolność manewrowania i tak w tej sytuacji nie była jej potrzebna.

Trzeci ładunek trafił w górny pokład silnika — ponad siedem metrów stali wyparowało. Czwarty strzał chybił.

Potem nadeszła kolej na Bun-Buna.


* * *

— CEL!

— OGNIA!

— POSZŁO!


* * *

Zanim Pruitt wykrzyknął „poszło”, pocisk trafił już C-Deka, idealnie w środek w pionie i nieco w prawo w poziomie.

Przebił zewnętrzną warstwę pancerza. Te jego fragmenty, które nie zamieniły się w plazmę i lotny uran, siła trafienia wepchnęła w głąb okrętu.

W tym momencie większość głowic zdetonowałaby ładunek antymaterii. Jak jednak zauważyła Kitteket, pociski miały minimalny dystans uzbrajania, wynoszący sześćset metrów. Zamiast tego więc w połowie drogi przez okręt pocisk roztrzaskał osłonę ładunku. Z zewnątrz wyglądało to zupełnie jak wybuch antymaterii, w rzeczywistości jednak był to bardzo szybko rozprzestrzeniający się zapłon.


* * *

— Huuu! — zawołał z ulgą Pruitt. Nie było wielkiego wybuchu, tylko jęzory plazmy zaczęły wyskakiwać ze wszystkich otworów. Niektóre liznęły SheVę, ale kiedy do niej dotarły, były już tylko ścianą zwykłego ognia i nie były w stanie uszkodzić Bun-Buna. — Królik znów uderzył!

— Kapitan Chan, jest tam pani jeszcze? — spytał Mitchell.

— O tak — odparła dowódca MetalStormów. — Już strzeliliście?

— Sir — powiedziała Kitteket — siły na przełęczy dostają cięgi. Straciłam łączność z majorem Andersonem i ze wszystkimi nadajnikami pojazdów oprócz jednego. Według ich ostatnich meldunków na przełęczy są jeszcze jacyś Posleeni. Zwiadowcy milicji twierdzą, że widzą tam słupy dymu i wybuchy.

— Proszę dalej próbować ich wywołać. I proszę spróbować złapać kogoś po stronie Asheville, może oni dadzą radę oczyścić przełęcz.

— Tak jest, sir. Część zwiadowców zmierza w tamtym kierunku, aby zobaczyć, co mogą zrobić.

— Dobrze — powiedział Mitchell, nie dodając „z braku laku…”. — Czy ktoś widział Indy? Albo wie, jakie odnieśliśmy uszkodzenia?

— Odpowiedź na to pytanie brzmi: leżymy na obu łopatkach, sir — odparła chorąży, wynurzając się z luku maszynowni. Twarz miała usmarowaną sadzą, ale wyglądała na całą i zdrową. — Po prawej stronie całkiem straciliśmy gąsienicą, prawdopodobnie mamy też uszkodzoną sekcję pędną. W boku czołgu, tam, gdzie było koło napędowe, zieje teraz wielka dziura. Możliwe, że dostaliśmy też w jedną z rozpór podpory armaty. Ale wygląda na to, że tym razem wszystkie silniki ocalały.

— Całe szczęście.

— A więc mówi pan — powiedział Pruitt z jadowitym uśmiechem — że leżymy na obu łopatkach i jesteśmy otoczeni, a jedyne siły w okolicy — goście, którzy normalnie zatrzymaliby około miliona idących na nas doliną Posleenów — są właśnie wyrzynane, kiedy próbują, wyrzucić ich z przełęczy?

— Mniej więcej — przytaknął Mitchell.

— Na Jowisza, trafnie to ujął — zgodziła się Kirteket.

— Ładnie nas podsumowałeś, Torg — dodał Reeves.

— Chciałem tylko, żeby wszystko było jasne — oznajmił Pruitt. — Dlaczego ciągle chodzą mi po głowie słowa „mamy przejebane”?


* * *

Plutonowy Buckley rozważał swoją sytuację, wyglądając z rowu. Kiedy chaos trochę się zmniejszył, stało się jasne, że ostrzał spod wiaduktu wcale nie jest bardzo silny. Naliczył może trzy wyrzutnie rakiet, dwa ciężkie działka plazmowe i trochę, ale nie za wiele, karabinów magnetycznych. Strzelb chyba wcale nie było.

A to oznaczało, że przełęcz utrzymywana jest przez jedną z posleeńskich „ciężkich” kompanii. To z kolei wskazywało na obecność doświadczonych Wszechwładców i otrzaskanych w walce żołnierzy.

Coraz lepiej.

Rozejrzał się, ale zobaczył tylko dwóch swoich szeregowych i płonące pojazdy. Z tego, z którego wyskoczyli, zwisało zwęglone ciało, a drugie leżało rozciągnięte na środku drogi, rozdarte na pół. Buckley wiedział, że to wynik bliskiego spotkania z ładunkiem plazmy, Uświadomił sobie, że on i tamci dwaj przeżyli tylko dlatego, że czołg, za którym jechał ich bradley, zaczął stawiać zasłonę dymną, kiedy tylko rozpoczął się ostrzał plazmowy. Gdyby ci głupi skurwiele w bradleyu od razu za nim wyskoczyli, zamiast się nad tym zastanawiać, wciąż mogliby żyć.

Cena tchórzostwa była po prostu za wysoka.

— Widzicie kogoś jeszcze? — spytał.

— Nie — odparł jeden z szeregowych — ale wcześniej słyszałem po prawej stronie strzały.

— Hej! — wrzasnął Buckley. — Jest tam kto!?

— Tutaj! — odparł głos. — Kto tam?

— Plutonowy Buckley! — krzyknął, wiedząc, że tamtemu nic to nie powie.

— Widziałeś majora Andersona?

— Nie! Jest tam ktoś z tobą?

— Nie!

— Masz radio?

— Tak!

— No, nareszcie — powiedział cicho Buckley. — Kurwa, nie wychylaj się! Możesz być tą jedyną osobą, która pozwoli nam przeżyć! Jest tu ktoś jeszcze?!

Przez chwilę nasłuchiwał, ale słyszał tylko dobiegające gdzieś z tyłu jęki, trzaski wybuchającej w palących się pojazdach amunicji i wycie wiatru nad przełęczą.

— To wszystko? — spytał jeden z szeregowych. — Tylko my?

— Na to wygląda — odparł Buckley. — Mogło być gorzej.

— Jak?!

— Mogliśmy być w pancerzach wspomaganych. Ty! Radiowiec! Odbierasz tam kogoś?

— Nie!

— Znasz częstotliwość majora Andersona?

— Tak!

— Przełącz się na nią!

Buckley rozejrzał się dookoła. Pobliski rów przebiegał w odległości około dwudziestu metrów od wiaduktu, gdzie raptownie się spłycał. Mogliby we trzech prawdopodobnie podczołgać się pod same pozycje Posleenów, Wyglądało na to, że obcy wyryli ładunkami wybuchowymi okop przebiegający pod wiaduktem. Wykazali przy tym o wiele więcej sprytu niż chciałby widzieć u kucyków.

Posleeni zaprzestali teraz ostrzału, tylko co jakiś czas nad głowami żołnierzy pizelatywał pocisk. Buckley nie wiedział, czy strzelają po to, by ich uziemić, ale taki właśnie był skutek. Kiedy zorientował się już w sytuacji, uznał, że może im się udać, jeśli będą mieli odrobinę szczęścia.

— Szczęścia — szepnął. — Potrzeba nam tylko odrobiny szczęścia.


* * *

— Sir, nawiązałam łączność z ocalałym na przełęczy — powiedziała Kitteket. — Nie zostało ich tam wielu; ten twierdzi, że wie o czterech, wliczając w to jego samego.

— No, po prostu bomba — stwierdził pułkownik.

— Mówi, że jest tam jakiś plutonowy, który wzywa wsparcie artylerii.

— Daj go tu pani. — Mitchell zaczekał, aż usłyszy w słuchawkach odpowiednią częstotliwość. — Piechota, tu SheVa Dziewięć. Jaki chcecie ostrzał?

— Tu Lima Siedem Dziewięć — odparł radiowiec. — Plutonowy Buckley prosi o salwę tuż przed pozycjami Posleenów. Rozumie pan, oni okopali się pod wiaduktem, a połowa wiaduktu ciągle stoi. Ostrzał z góry ich nie sięgnie. Zrozumieliście? Odbiór.

— Potwierdzani — rzekł Mitchell. — Podam wam częstotliwość artylerii i monitora. To, co my moglibyśmy wam zrzucić, zabiłoby was szybciej niż Posleeni.

— Dziękuję bardzo, panie kolego — odparł radiowiec. — Żadnych atomówek, jasne?

— Jasne. Policzyliście Posleenów?

— Nie. Jesteśmy pod ciężkim ostrzałem, nie możemy się wychylać. Ale raczej nie ma ich za wielu. Trochę karabinów magnetycznych, kilka działek plazmowych. Ale poradzili sobie z pojazdami, zdjęli wszystkie.

— Rozumiem. Odsyłam was do łącznościowca, ona połączy was z artylerią. Dajcie znać. jak coś załatwicie.

— Jasne. Bez odbioru.

Mitchell zaczekał, aż Kitteket przełączy częstotliwość, a potem gestem kazał wszystkim odwrócić się w stronę środka przedziału.

— Dobra, Kitteket, mamy kontakt z jednym czy dwoma piechociarzami w Gap, artylerią i kilkoma milicjantami. Ktoś jeszcze?

— Na razie nie, sir — odparła. — Nie mam częstotliwości oddziałów po drugiej stronie przełęczy, a wszyscy inni są poza zasięgiem. — Przerwała i pokręciła głową. — Mam pomysł, ale nie wiem, czy to się uda.

— Co takiego?

— System kontroli jądrowej. To układ dwukierunkowy, który…

— Odbija sygnał od jonizujących ogonów meteorów — dokończył Mitchell. — Ale służy tylko do przesyłania grup kodowych.

— Tak, sir. I można wysłać tylko trzy znaki tekstowe na raz. Ale za to dowolne znaki. Można wysłać w ten sposób cały słownik, tylko powoli.

— Proszę to zrobić. Proszę też zdobyć częstotliwość oddziałów, po tamtej stronie. Muszą oczyścić nam drogę, inaczej będziemy musieli powierzyć to milicji.

— Jakoś nie wydaje mi się, żeby szturmowanie przełęczy było ich najmocniejszą stroną — powiedziała Kitteket.

Загрузка...