Ryan wysłał ekipę saperów, wzmocnioną własnymi ludźmi, do przekładania ładunków, a potem wrócił na piechotą do stanowiska dowodzenia kapitana Andersona. Kiedy tam dotarł, od razu zorientował się, że coś jest nie tak; kapitan miał zacięty wyraz twarzy, a grupa radiooperatorów milczała, zamiast nadawać i rozmawiać, tak jak to robili, kiedy major był tu po raz pierwszy.
— Co się stało? — spytał.
— Posleeni znów przemieścili się w powietrzu — odparł Anderson, wpatrzony w zamyśleniu w dal. — Siłami C-Deka właśnie zajęli Balsam Gap. Wylądowali na Blue Ridge Parkway i zaatakowali tamtejszą załogę. Załogi już nie ma.
— O cholera — zaklął Ryan, przypominając sobie mapę okolicy. Przez ciąg wzgórz między nimi a Asheville i Knoxville prowadziły tylko trzy drogi. Krajowa 23 szła przez Balsam Gap prosto do Asheville. Krajowa 19, przecinająca w Cherokee drogę 441, biegła mniej więcej równolegle i przecinała wzgórza w Sotco Gap. A 441, omijając je w Newfound Gap, prowadziła w dół, do doliny Cumberland. Wojsko mogło ruszyć drogą numer 19, ale ta trasa, podobnie jak 441, była węższa, a tym samym wolniejsza. A przepchnięcie wszystkich zgromadzonych sił tą jedną drogą byłoby, zdaniem majora, niemożliwe. Pojazdy nie mogły by też „ulotnić” się, tak jak to zrobiły w Gap; wzgórza w tej okolicy były tak strome i wysokie, że nie było przez nie innych przejść.
— Kto reaguje? — spytał.
— Z Asheville wychodzi dywizja — powiedział Anderson. — Ale jakoś nie mogą się zebrać; są dość zieloni, a do tego trzeba było ich wyciągnąć z umocnień dookoła miasta. Może uda im się wyrzucić Posleenów z Gap, ale według raportów kucyki okopują się tam. A C-Dek wspiera ich ogniem podczas natarcia. Nie… nie sadzę, żeby udało im się odzyskać przełęcz w niedługim czasie.
— Niech to szlag — mruknął Ryati. — Wie pan już, co robić?
— Mniej więcej. Miałem kilka minut, żeby się nad tym zastanowić. Zbiorę cały niepotrzebny mi tu personel i sprzęt i wyślę ich drogą 441. To najgorsza trasa i na nic nam się nie przyda, a przynajmniej nie będą nam tu przeszkadzać.
— A tych, których potrzebujemy, pośle pan drogą 19, zgadza się?
— Tak — potwierdził kapitan. — Wszystkie pojazdy zaopatrzenia, cysterny z paliwem, amunicję, żywność. Wszystko. Wszystko, co jest absolutnie konieczne. Nawet całą łączność i rozpoznanie poślę drogą 441.
— Słusznie. A siły bojowe? — Niektórym oddziałom — małej grutpie czołgów M-1E1, artylerii, bradleyom, a także garści piechoty, która przyszła tu albo przyjechała na ciężarówkach — udało się wydostać z Gap.
— Pchnę ich wszystkich do Balsam — powiedział chłodnym tonem kapitan.
— To… samobójstwo — odparł po chwili major. — To nie jest nawet zorganizowana jednostka.
— Mamy trochę artylerii i sporo piechoty — powiedział, krzywiąc się, Anderson. — Nie… nie będzie łatwo, ale jestem pewien, że damy radę. Snajperzy lokalnej milicji wciąż spowalniają marsz Posleenów w dolinie Savannah. Ale jeśli damy się złapać między dwie hordy… zmiotą nas. Dlatego zlikwidowanie obcych na przełączy i odbicie jej jest dla nas absolutnym priorytetem.
— Słusznie — powiedział po chwili Ryan. — Nie możemy pozwolić, żeby się połączyli.
— Może nam się uda ich odeprzeć — stwierdził z powątpiewaniem Anderson. — I tak spróbujemy.
Ryan spojrzał w niebo i w zamyśleniu potarł podbródek.
— Przyszło mi coś do głowy.
— Tak, sir?
— Mamy SheVę, dopiero co przeładowaną.
— To fakt. Ma na wyposażeniu pociski szerokiego rażenia?
— Aha. Ma pan jeszcze łączność z Dowództwem Wschód?
— Tak. Mam nawet łącze wideo.
— To dobrze — uśmiechnął się Ryan. — Chcę zobaczyć twarz generała Keetona.
Generał Keeton kiwnął głową kanciastym ruchem, charakterystycznym dla wolnego łącza internetowego. Ryanowi zawsze kojarzyło się to z kreskówką, którą uwielbiał jego tata, pod tytułem Max Headroom.
— Majorze Anderson, widzę, że wciąż tkwi pan w dupie.
— Tak jest, sir. Jestem kapitanem, sir.
— Już nie — powiedział generał. — Kim są ci dżentelmeni?
— Sir, jestem major William Ryan, korpus saperów. Byłem zastępcą szefa saperów korpusu.
— A ja jestem major Robert Mitchell, dowódca SheVy Dziewięć.
— To ta z wymalowanym wielkim królikiem?
— Tak jest, sir — odparł major i westchnął.
— Wszystko wskazuje na to, że przez ostatnie kilka dni rozpieprzył pan całą dolinę. — powiedział surowo generał. — Ma pan coś na swoje usprawiedliwienie?
— Tak, sir. — Major podejrzewał, że za chwilę dostanie opieprz, co oczywiście było grubą niesprawiedliwością. Ale w wojsku czasem tak bywa. — Jako osoba odpowiedzialna za obronę powietrzną korpusu uważam, że było to w pełni uzasadnione działanie bojowe.
— Trafił pan w coś? — spytał generał.
— Sir, nasze archiwa z ostatnich dwóch dni wykażą osiem potwierdzonych zestrzeleń Minogów i C-Deków. Oceniamy, że dziewięć do dziesięciu odniosło uszkodzenia wykluczające je z dalszych działań. Wszystko to mamy nagrane na wideo. Szczerze mówiąc, uważam, że mogliśmy dostać ich nawet dwa razy więcej, ale to trzeba będzie ocenić po odzyskaniu doliny.
Generał rozważał przez chwilę, jego słowa, potem kiwnął głową.
— A więc chce mi pan powiedzieć, że Bun-Bun jak zwykle skopał ileś tyłków i nawet nie notował, ile?
Mitchell zamrugał oczami.
— Tak, sir.
— Zamierzam coś tu zrobić, i jeśli będziecie przypieprzać się do Andersona, dobiorę się wam do dupy, zrozumiano?
— Tak, sir.
— Jest pan podpułkownikiem. Cała pana załoga podskakuje o jeden stopień w górę, O medalach pogadamy później.
— Tak jest, sir — odparł podpułkownik lekko zduszonym tonem. — Dziękuję.
— Niech mi się pan tu nie rozkleja, zdaje pan sobie sprawę, że macie przejebane. Nie ma sposobu, żeby wydostać to wielkie bydlę z doliny. A według wszelkich danych, jakimi dysponuję, jakiś miliard Posleenów za chwilę was wyrucha.
— Właśnie o tym chcielibyśmy porozmawiać, sir — wtrącił major Ryan.
— Ryan, to pan jest tym napaleńcem, co wysadził pomnik Lincolna, tak?
— Tak, sir.
— Teraz odpowiada pan za most?
— Tak, sir, i właśnie…
— Niech go pan nie wysadza, dopóki nie skończymy rozmawiać. Nie jestem pewien, czy chcę, żeby go zburzyć.
— Tak jest, sir. — Ryan umilkł na chwilę. — Myślę, że co do tego zgadzamy się, sir. Mamy plan działania, który chcielibyśmy panu przedstawić.
— Walcie.
— Sir, wie pan, że Balsam Gap zostało zajęte?
— Pchnąłem tam od cholery jednostek — odparł Keeton. — Niestety, żeby się do was przedostać, trzeba najpierw odbić Balsam Gap. A one są wyszkolone głównie do obrony pozycyjnej. Co oznacza, że w natarciu nie najlepiej się spiszą. Może chwilę potrwać, zanim w waszej okolicy pojawi się jakaś przyjazna gęba.
— Sir — odparł major Anderson. — Zacząłem ewakuację sił z saka, wykorzystując drugorzędne trasy. Ale myślę, że możemy odbić Gap.
— Niech pan mówi.
— Sir — włączył się podpułkownik Mitchell. — Zbrataliśmy się z jednostkami zaopatrzenia dwóch SheVa…
— W drodze do was są już uzupełnienia i najlepszy batalion naprawczy w całym kraju — przerwał Keeton. — Niech pan nie da wysadzić Bun-Buna i zepsuć tego wszystkiego, coście zdziałali.
— Jestem wdzięczny, sir — odparł Mitchell. — Ale to potrwa chwilę zanim do nas dotrą. Kiedy ostatnio sprawdzałem, najbliższy batalion naprawczy był w Indianie.
— Nie, oba są w Waynesville. Kazałem im ruszać, kiedy tylko dowiedziałem się, że Posleeni zajęli Rabun Gap.
— Sir — powiedział znów major Ryan. — Bun-Bun ma w uzupełnieniach cztery pociski szerokiego rażenia, dwa swoje i dwa od SheVy Czternaście.
— Aha — przytaknął generał. — Proszę mówić dalej.
— Mam niepełną kompanię abramsów i mniej więcej tyle samo bradleyów — wtrącił Anderson. — Mam też kilka baterii artylerii. Bradleye i działa są z jednostki rozpoznania spod Muru. Bradleyom brakuje ludzi, ale mam dużo piechoty.
— Sir, nasz plan zakłada podejście Bun-Bunem do Balsam Gap pod osłoną, żeby uniknąć ostrzału — ciągnął Ryan. — Jednocześnie nasze siły zmechanizowane zajmą pozycje w ukryciu niedaleko Balsam Gap. Bun-Bun wystrzeli raz do Gap pociskiem szerokiego rażenia, potem artyleria otworzy ogień z odłamkowych i burzących, a jednostki pancerne przeprowadzą natarcie naziemne. Bun-Bun przesunie się bliżej, żeby zapewnić ogień osłonowy, gdyby C-Dek przetrwał szturm.
— Klasycznie przygotowane natarcie — powiedział generał. — Od jednego zamachu.
— Tak jest, sir — odparli chórem wszyscy trzej.
Keeton zaśmiał się i pokręcił głową.
— Nie mieliście czasu, żeby aż tak to wyćwiczyć. Dobra, nie mogę wam dać zgody na użycie atomówek. Dlatego zadzwonię do Jacka Homera, a potem we dwóch… przekonamy, kogo trzeba.
— Tak jest, sir — powiedział Mitchell.
— To może chwilę potrwać, bo prezydent bardzo nie lubi broni jądrowej. W tym czasie zbierzcie siły uderzeniowe — ciągnął generał. — I wydostańcie z tego saka, ile się da. Załatwię wam zgodę. Nawet jeśli będę musiał nasłać na panią prezydent kompanię żandarmów. Jasne?
— Jasne, sir — powiedział podpułkownik, zastanawiając się, na ile poważnie mówi generał.
— Sir — rzekł major Ryan. — Zamierzam także zniszczyć pozostałe drogi.
— Mówi pan o 19 i 441 ? — spytał generał. — Kiedy już przejadą nimi grupy wsparcia?
— Tak jest, sir. Ale nie da się tego zrobić skutecznie i jednocześnie wykorzystać je w drodze powrotnej.
— Niech pan się nie martwi drogą powrotną — powiedział Keeton i postukał w klawiaturę komputera. — Do tego wystarczy droga 23. Niech pan je rozpieprzy w drobny mak. To rozkaz. Kiedy pan tam będzie, proszę wypatrywać kompanii MetalStormów. Straciliśmy z nimi kontakt zaraz po tym, jak je do was wysłaliśmy. Powinny wam się przydać, o ile przeżyły.
— Eee… — zaczął Mitchell.
— Tak? — spyta! Keeton. — Przeżyły?
— Tak jakby, sir. Ich wieżyczki jadą na Bun-Bunie.
— Na Bun-Bunie? — zdziwił się generał. — Węszę tu jakąś dłuższą historią. Podłączyliście je?
— Nie, sir, chociaż mój działonowy dopominał się tego. I tak, sir, kryje się za tym dłuższa historia.
— Muszę zapytać, gdzie są podwozia.
— W Betty Gap, sir — powiedział Ryan. — Wiemy dokładnie, gdzie są. Nigdzie nie znikną.
— Niech zgadnę. Wysadziliście je w powietrze.
— Nie do końca, sir.
— No dobrze. Już widzę, że coś przeskrobaliście. Panowie, macie rozkazy. Proszę je wykonać. Kiedy tylko odbijemy Gap i Bun-Bun zostanie naprawiony, spodziewam się, że ruszycie w głąb doliny.
— Tak jest, sir — powiedział Mitchell.
— Bez odbioru.
— Pani prezydent — powiedział generał Homer. — Doszło do sytuacji, o której rozmawialiśmy.
Prezydent pokręciła głową, patrząc na swój monitor. Jeśli kamera nie zniekształcała obrazu, generał był szary na twarzy.
— Generale, dobrze się. pan czuje?
— Tak, proszę pani — odparł Homer. — Za to resztki sił z Rabun Gap nie. Posleeni zajęli Balsam Gap i odcięli ich. W saku jest między innymi nasza ostatnia ocalała SheVa. Większość z nich dałaby radę wydostać się drugorzędnymi drogami, zakładając, że Posleeni ich też nie zablokują, ale Balsam Gap jest nam potrzebna, żeby pchnąć wojska głębiej w dolinę.
— Chce pan potraktować Gap bronią jądrową — powiedziała prezydent.
— Tak, proszę pani. Co więcej, chciałbym prosić o zgodę na wykorzystywanie broni jądrowej do końca tej kampanii.
— Żeby mógł pan używać jej do woli? — spytała gorzko.
— Nie, proszę pani. — Homer uśmiechnął się jak tygrys. — Zamierzam przekazać ją pułkownikowi Mitchellowi.
— Żałuję, że nas nie podłączyli — powiedziała kapitan Chan. — Będzie ostro.
SheVa kołysała się z boku na bok, jadąc doliną Scotts Creek, mniej lub bardziej równoległą do autostrady 23. Dolina biegła miedzy ciągiem niewysokich wzgórz i wąwozów, które dla SheVy były niemal torem przeszkód. W ciągu ostatnich dwóch godzin Reeves musiał dwa razy cofać i wybierać inną trasę. Jednak ten sam trudny teren, który teraz spowalniał SheVę, miał pomóc schwytanym w matnię ludzkim siłom utrzymać swoje pozycje.
— I blisko — odparł przez interkom Pruitt. — Chociaż lepiej, żeby nie było za blisko, bo moje pociski szerokiego rażenia to stukilotonówki. W porównaniu z nimi wybuchy w górach to klapsy.
— Przecież to były klapsy — prychnęła Chan. — Zauważyliśmy je dopiero po fakcie.
— Wtedy strzelaliście, ma’am — wtrąciła Kitteket — Proszę mi wietrzyć, kiedy człowiek siedzi w czymkolwiek innym niż Bachory, to nie są klapsy. W porządku, mam wszystkie jednostki w bazie danych, razem z kodami łącznościowymi. Mechanicy są w drodze na wyznaczone pozycje. Mam nowe dane od batalionu naprawczego. Wiozą ze sobą nie tylko sprzęt do napraw, ale dodatkowe opancerzenie.
— Super — powiedział Pruitt. — Brzmi to tak, jakby zamierzali posłać nas do bezpośredniej walki.
— Teraz akurat by nam się przydało — stwierdził Mitchell.
— Mam też zaktualizowane pozycje Posleenów — dodała Kittetket. Na mapie, na którą patrzyli, nagle rejon wokół Dillsboro zaczerwienił się od znaczników pozycji obcych.
— Musimy załatwić sobie jakieś wsparcie albo zamienimy się w parującą stertę żużlu — powiedział Reeves.
— Wystarczy jeden strzał z plazmy w gąsienice i mamy kłopoty — zauważyła Indy.
— W takim razie musimy się nie wychylać — stwierdził Pruitt. — W tej okolicy to nietrudne.
— Skąd są te dane, Kitteket? — spytał pułkownik Mitchell.
— Na wzgórzach wciąż są zwiadowcy — odparła specjalistka, podświetlając ich pozycje. — To domniemane pozycje, bo oczywiście zwiadowcy nikomu nie mówią, gdzie dokładnie są. Do tego nie wszyscy ludzie z rozpoznania pojechali z główną grupą. Nieduża grupa zbiera i analizuje dane przy siłach uderzeniowych. Ściągam je od nich.
— Szkoda, że nie możemy wziąć udziału w szturmie — powiedział Pruitt. — Byłoby fajnie.
— Nic zmieścilibyśmy się — odparł Reeves. — Poza tym nie mamy żadnej broni bezpośredniego ostrzału, a to tak, jakby do natarcia poszła armata.
— Chyba wymyśliłam, jak podpiąć MetalStormy — powiedziała Indy.
— Naprawdę? — odezwała się przez interkom Chan. — Bezpośrednio czy zdalnie?
— Będziecie musieli w nich zostać. Ale przeglądałam waszą płytę z instrukcją obsługi. Wyciągnęliśmy wieżyczki z całą podstawą, w tym z silnikami obrotowymi. Musimy tylko zapewnić wam jakieś platformy — wystarczy okrągła stalowa płyta — i zasilanie. Myślę, że jeśli grupa naprawcza ma przecinaki laserowe, a powinna je mieć, powinniśmy dać radę zamontować was na wieży. Zobaczymy, co powiedzą ludzie z batalionu naprawczego.
— No, przynajmniej odzyskają części — westchnęła Chan. — Nie wiem, co potem.
— Tak jak powiedziałam, ma’am, zobaczymy.
— Sir, bliżej chyba już się nie da — powiedział Reeves. — Jeśli mamy mieć kąt ostrzału.
Wycofał ostrożnie wielkie działo do parowu. Rozpadlina w ścianie Willits Hill — dopóki nie przejechała tamtędy SheVa, stało tam bardzo małe miasteczko — otwierała się mniej więcej na przełęcz.
— Pruitt? — zapytał Mitchell.
— Myślę, że mamy stąd kąt ostrzału, sir — odparł działonowy. — Zresztą pocisk i tak nie detonuje na poziomie gruntu.
— Zapomniałem zapytać — ciągnął pułkownik. — Czy znasz protokoły strzelania tymi cudami?
— Tak, sir. Czytałem o nich, kiedy trafiłem na to stanowisko, a cały paragraf przeczytałem jeszcze raz przed chwilą. To w dużej mierze automatyka. Ale będą mi potrzebne pana kody.
— Oho — powiedziała Kitteket, patrząc na ekran odbiornika. — Przyszły kody.
— Jakie? — spytał Pruitt.
— Wolno się wyświetlają — odparła maszynistka — ale pierwsza część już jest. To zgoda na użycie broni jądrowej. Trzy, jeden, pięć.
— Trzy, jeden, pięć — powtórzył Mitchell, wystukując polecenie do swojej bazy danych. — To zmiana zasad prowadzenia działań…
— Zmiana? — spytał Pruitt. — Przecież to…
— O mój Boże.
— Czy właśnie dostaliśmy zgodę na pełne użycie broni jądrowej? — spytał ostrożnie Pruitt, widząc poszarzałe nagle oblicze pułkownika.
— Tak — wychrypiał Mitchell i odchrząknął. — Mamy zgodę, nie ograniczony poziom ostrzału i nieograniczony wybór celów, według mojego uznania.
— O mój Boże — powtórzyła bezwiednie Kitteket.
— No, sir — powiedział cicho Pruitt. — Pierwsze, co zrobimy, to oczyścimy chyba Balsam Gap, nie sądzi pan?
— Dobra — odetchnął głęboko pułkownik. Odpiął z nieśmiertelnika kluczyk i otworzył nim sejf nad głową. Wyjął ze środka instrukcję i spojrzał na ostatnią stronę. — Potrzebuję słownego potwierdzenia. Mam kod zgody. Czy wszyscy się zgadzają? Schmoo?
— Tak.
— Pruitt?
— Tak.
— Indy?
— Tak.
— A ja? — spytała Kitteket.
— Nie jest pani oficjalnym członkiem załogi — powiedział pułkownik. — Ale potrzebny mi ten drugi zestaw kodów, który pani odebrała.
Oderwał od książki instrukcji czerwony pakunek z twardego plastiku i złamał wzdłuż perforacji. W środku znajdował się czerwony prostokąt przypominający kartę kredytową. Pułkownik otworzył instrukcję na odpowiednim rozdziale, wziął kody od Kitteket i wykorzystując liczby i litery na karcie, ustalił właściwy kod do wprowadzenia.
Uaktywnienie pocisków szerokiego rażenia wymagało kodów prezydenta. Te z kolei były przetwarzane przez system operacyjny działa. Była to mozolna metoda, ale w przypadku broni jądrowej pośpiech nie popłacał.
Mitchell wystukał ostatnią kombinację cyfr na klawiaturze i zaczekał, aż na wyświetlaczu pojawi się symbol aktywacji. Normalnie była to zielona cyferka; tym razem zobaczył mały symbol nieskończoności, od którego zrobiło mu się niedobrze. Próbując nie zwracać na to uwagi, wpisał „jeden” jako liczbę pocisków, których zamierzał użyć.
— To mój kod. Chorąży Indy?
Indy powtórzyła tą samą procedurę, wyciągając własną instrukcję i wstukując swoje przetłumaczone kody.
Pruitt przynajmniej raz sprawiał wrażenie onieśmielonego.
— Mam zezwolenie na załadowanie pocisku szerokiego rażenia.
— Bardzo dobrze — powiedział pułkownik Mitchell. — Jeden pocisk, optymalny rozrzut, prosto nad Balsam Gap.
— Musimy nadać ostrzeżenia — powiedziała Kitteket.
Pruitt odwrócił się i otworzył nowy panel kontrolny, a potem, używając tego samego kluczyka, półprzeźroczystą osłonkę. Przebiegł palcami po klawiaturze i wywołał mapę okolicy, oznaczając jako cel Balsam Gap. Sprawdził jeszcze raz koordynaty, a potem włączył opcję wybuchu w powietrzu i pozwolił komputerowi obliczyć optymalną wysokość, W końcu system wyświetlił potwierdzenie.
— Jesteśmy gotowi, sir — powiedział. — Koordynaty ustalone. Pozwolenie na załadowanie?
Mitchell spojrzał na wyświetlone na swoim ekranie informacje i kiwnął głową.
— Ładuj.
Przy wtórze szczęku i łomotów SheVa wysunęła z komory pocisk przeciwlądownikowy i załadowała rozrywający.
— JEST, ŁADUJ.
— Kitteket, nadać ostrzeżenie.