Plutonowy Buckley doszedł do wniosku, że są gorsze rzeczy niż noszenie wspomaganego pancerza.
Po porażeniu prądem ocknął się w szpitalu, w samym środku natarcia Posleenów. Wydostanie się stamtąd, zdobycie ubrania, broni i jakiegoś środka transportu było trudne. Gdy w końcu zaczął swoją długą podróż, pocisk z SheVy unicestwił posleeńskiego Minoga niecałe dwa tysiące metrów od niego.
Na szczęście lądownik nie wybuchł.
Na nieszczęście spadł na oczyszczalnię ścieków.
Zanim Buckley się zorientował, zawartość oczyszczalni została rozrzucona po całej, w przyszłości niezwykle żyznej, okolicy.
Przeżył, ale nie było to przyjemne doświadczenie. Następny trafiony Minóg eksplodował dość widowiskowo…
Doszedł do siebie w nurcie rzeki Little Tennessee. Nie miał pojęcia, skąd się tam wziął, dopóki nie zobaczył humvee leżącego na boku na zwalonym drzewie. Dalszej części ucieczki dobrze nie pamiętał. W pewnym momencie Posleeni zdołali go wyprzedzić, ale złapał pięciotonówkę i objechał ich od wschodu. Potem w Dillsboro wszystkich ich wysadzono i rozdzielono.
Prawdopodobnie wciąż był pacjentem, ale nie robił zamieszania, kiedy wręczono mu karabin. Przydzielili mu nawet „drużynę” ośmiu żołnierzy, którzy byli gryzipiórkami ze zdanym testem sprawności bojowej piechoty. Polegało to na tym, że po odbyciu szkolenia ktoś kazał im przekładać papierki zamiast nosić karabin. Byli więc wyszkoleni do działań frontowych, ale tylko jeden z nich służył w ogóle w siłach liniowych.
Buckley i ten jeden doświadczony sprawdzili, czy wszyscy batalionowi pisarze i księgowi umieją obchodzić się z bronią, a potem plutonowy zdobył jakieś racje żywnościowe i cała drużyna usiadła, czekając, aż ktoś przyjdzie i powie im, co mają robić. Czekało się miło i przyjemnie, ale Posleeni nie byli znów tak daleko, i jeżeli dowodzący tym burdelem — wyglądał na kapitana, co było istnym szaleństwem, bo w okolicy zebrała się dobra brygada sprzętu i ludzi — szybko by czegoś nie zrobił, obcy mogliby ich tu napaść.
Potem poszła plotka, że główna trasa ucieczki z doliny została odcięta. Buckleyowi udało się. zmusić swoich ludzi do uspokojenia zamieszek, które z tego powodu wybuchły, ale okazało się, że tym razem jednak to nie była tylko plotka; Posleeni naprawdę, zablokowali drogę ucieczki.
Potem przyszła wiadomość, że większość ludzi i sprzętu odjeżdża dwiema trasami awaryjnymi. Świetnie. Buckley nie miał nic przeciwko walce, robił to od blisko dziesięciu lat, ale dobrze było mieć awaryjne wyjście na wypadek, gdyby sprawa się rypła. Okazało się jednak, że do „większości” nie wlicza się jednostek „bojowych”.
Zanim się zorientował, razem ze swóją drużyną siedział na pace bradleya jadącego drogą do przełęczy, którą zajęli Posleeni.
Buckley w żadnym przypadku nie był tchórzem. Ale udało mu się spojrzeć na mapę, dlatego wiedział, że zajęcie przełęczy tak żałośnie wątłymi siłami jest samobójstwem.
W końcu odbyła się porządna odprawa. Porucznik dowodzący bradleyami zwołał wszystkich dowódców drużyn i przedstawił im plan. Działo SheVa, prawdopodobnie to samo, które zestrzeliło Minoga, miało rąbnąć w przełęcz pociskiem jądrowym. Potem wojska pancerne miały przypuścić szturm i wyrżnąć wszystkich ocalałych.
— To będzie łatwizna — zakończył porucznik. — Wszyscy Posleeni po atomówce wyparują. Będziemy musieli tylko zabezpieczyć przełęcz, dopóki brygada z drugiej strony nie dotrze do drogi.
Plutonowy Buckley służył w wojsku dużo wcześniej, zanim ktokolwiek usłyszał o Posleenach, i wiedział, kiedy ktoś kłamie. „Czek już wysłaliśmy” brzmiało zupełnie niewinne w porównaniu z „ciężarówki są już w strefie zrzutu”. Ale najgorszą wojskową blagą było „Artyleria zetrze ich na miazgę, a my tylko tam wejdziemy i posprzątamy”.
Buckley podniósł wzrok, kiedy radio transportera zaczęło trąbić.
— UWAGA, UŻYCIE BRONI JĄDROWEJ, UWAGA, UŻYCIE BRONI JĄDROWEJ. KOORDYNATY CELU: UTM17311384W 392292PN. 100KT. TRZYDZIEŚCI SEKUND!
— PIĘTNAŚCIE SEKUND. DZIESIĘĆ…
Wszyscy jechali na śmierć.
Pruitt wziął głęboki oddech.
— Rozpoczynam.
Pociski szerokiego rażenia różniły się nieco od przeciwlądownikowych penetratorów, Ponieważ lufa działa nie była gwintowana i pociski musiały być stabilizowane brzechwowo, odrzucały saboty. Były jednak grubsze od penetratorów i leciały z mniejszą prędkością. Ponieważ nie były penetratorami, robiono je ze zwykłej stali węglowej, a metal korpusu, który miał być zmielony na pył, składał się z materiałów, które potrafi przyswajać ludzkie ciało.
Pocisk wyleciał z lufy w rzece ognia, odrzucił saboty i pomknął nad Balsam Gap.
Zdetonował dwa tysiące dwieście trzydzieści jeden metrów nad poziomem gruntu, około trzystu metrów na północny wschód od przełączy. Mówi się, że bliski zasięg liczy się tylko w przypadku granatów ręcznych i bomb wodorowych, ale w tym przypadku nie miał znaczenia. Kula ognia przetoczyła się przez posleeńskie umocnienia, niszcząc drzewa po obu stronach i żłobiąc skalne ściany przełęczy, zwłaszcza od wschodu. Od północy jednak rozszerzająca się kula płomieni została częściowo powstrzymana i odbita przez zbocze góry Balsam.
Blue Ridge Parkway przechodziła w Balsam Gap nad drogą krajową 23. Wiadukt był solidnie skonstruowany, dlatego duża część posleeńskich umocnień została wzniesiona pod nim, dla uzyskania dodatkowej osłony przed ogniem artylerii. Chociaż głowica antymaterii była bardzo silna, nadawała się raczej do zabijania wojsk wroga niż niszczenia budowli, dlatego osłabiona przez górę i wiadukt fala nadciśnienia zniszczyła tylko południowe jego przęsło, północne pozostawiając nietknięte.
Co więcej, Posleeni schronieni pod mostem byli osłonięci przed impulsem termicznym i przynajmniej częściowo przed promieniowaniem. W efekcie chociaż większość oolt’ondai została unicestwiona przez atomową kule. ognia, mały, ale bardzo rozgniewany oddział przeżył.
Plutonowy Buckley ścisnął karabin, kiedy bradley z rykiem silnika popędził ku przełęczy. Praktycznie nie znał swojej „drużyny”, a cholernie dobrze wiedział, że ludzie walczą głównie za „swoich”, A to oznacza, że zmuszenie ich do walki będzie zależało od niego. Paski na pagonie oznaczały odpowiedzialność, i on, na Boga, zamierzał się z niej wywiązać.
Wyjrzał przez małe okienko i popatrzył na mapę, Od celu dzieliło ich przypuszczalnie jakieś trzysta metrów; trudno było wywnioskować to z wyglądu okolicy, bo wszystko było zryte wybuchem atomówki. Był jednak prawie pewien, że jadą prosto na przełęcz.
Wyjął magazynek, pomachał nim, żeby zwrócić na siebie uwagę wszystkich, a potem wcisnął go na miejsce. Jazda z włożonymi magazynkami groziła tym, że jakiś idiota zarepetuje i odbezpieczy broń, a wtedy musiałoby dojść do przypadkowego wystrzału. Żeby temu zapobiec, przed załadunkiem do transportera Buckley kazał wszystkim wyjąć magazynki i przeczyścić broń. W ten sposób nikt nie będzie mógł pociągnąć po kolegach przypadkową serią. Buckley sprzątał kiedyś bradleya, w którym do czegoś takiego doszło, i nie był to przyjemny widok. Teraz odwrócili tę procedurę, wciskając magazynki i reperując karabiny. W słabym świetle przedziału załogowego Buckley kazał każdemu z żołnierzy pokazać, że jego broń jest zabezpieczona, a potem wyjrzał na zewnątrz w chwili, kiedy jadący obok bradley dostał ładunkiem plazmy.
Major Anderson nie był pewien, dlaczego prowadzi natarcie. Był za to pewien, że gdyby generał Keeton dowiedział się o tym, zabroniłby mu tego. Ale major nie wstąpił do wojska po to, by kłaść kable. Do łączności trafił przez kaprys oficera werbunkowego.
Teraz miał szansę, o której większość oficerów może tylko marzyć, szansę, którą Patton określił jako „sposobność poprowadzenia gromady ludzi do rozpaczliwej bitwy”. Była to prawdopodobnie jego jedyna szansa, poza tym był chyba jedynym oficerem, którego znała większość żołnierzy. Dlatego tym razem łączność szła przodem.
Problem polegał na tym, że ostatni raz przyglądał się, jak powinno się coś takiego robić, na kursie szkoleniowym oficerów rezerwy. Rozkazał czołgom przejechać przez cel i zawrócić, podczas gdy bradleye, jadące tuż za nimi, miały zatrzymać się na samym środku przełęczy i wysadzić desant.
Teraz jednak stało się jasnej że część wiaduktu Blue Ridge oparła się zniszczeniom i że niektórzy Posleeni w okopach wciąż żyją. Świadczył o tym pierwszy eksplodujący abrams. Do tego Posleeni byli osłonięci wiaduktem przed ogniem artylerii.
Gdyby major przypuszczał, że napotka poważny opór, kazałby bateriom ostrzelać przełęcz pociskami dymnymi; Posleeni nie radzili sobie najlepiej z takimi zasłonami. Ale założono, że całą robotę odwali atomówka. I to był błąd. A zanim artyleria zmieniłaby rodzaj ostrzału, byłoby już po natarciu. Kiedy minęli ostatni zakręt i wjechali pod ostrzał wroga, do celu brakowało im niecałe czterysta metrów.
Major natychmiast podjął decyzję. Czołgi nie miały w tej misji zastosowania, liczyły się tylko bradleye. Najważniejsze było dowiezienie piechoty do celu.
— Grupa pancerna: przejechać przez cel, postawić zasłonę dymną. Piechota: opuścić wozy i nacierać w szyku ubezpieczonym.
Kiedy nachylił się i ruszył w stroną tylnej rampy, w przód jego bradleya uderzyła hiperszybka rakieta.
Buckley zakołysał się, kiedy bradley stanął ze zgrzytem hamulców, a potem potoczył się w tył, gdy rampa opadła i wnętrze transportera oświetliły czerwone promienie zachodzącego słońca.
— Dalej, goryle! Chcecie żyć wiecznie?!
Wyskoczył na zewnątrz i padł na ziemię, potknąwszy się o krawędź rampy. Kiedy się obejrzał, zobaczył, że cała jego drużyna dalej tkwi w środku.
— Dobra! — wrzasnął. — Siedzicie, kurwa wasza mać, w samym środku największego celu w okolicy!
Rzucił się do biegnącego środkiem rowu. Pociski z karabinów magnetycznych i ładunki plazmy przechodziły teraz górą. Niestety, wyglądało na to, że był uziemiony.
Chwilę później jeden z szeregowców z jego drużyny skoczył za nim do rowu, lądując mu na plecach i pozbawiając go tchu.
— Może byście ze mnie zleźli, szeregowy? — warknął Buckley.
Żołnierz sturlał się na bok i przeprosił, a do rowu wpadł następny. Sekundę później ich bradley, który znów zaczynał się ruszać, dostał hiperszybką rakietą.
Buckley pokręcił głową, żeby pozbyć się dzwonienia w uszach, i rozejrzał się dookoła. Czołgi najwyraźniej postawiły zasłonę dymną i ruszyły przez przełęcz, ale żadnemu nie udało się przejechać. Były cztery. Jeden palił się na pasie zieleni, szarpany wybuchami własnej amunicji. Pozostałe trzy stały rozrzucone niecałe sto metrów od celu. Jeden został całkowicie zniszczony; jego wieżyczka leżała piętnaście metrów dalej, zagrzebana do połowy w piachu.
Buckley miał ze sobą dwóch szeregowych i nikogo więcej. Słyszał, że ktoś z przodu i po prawej strzela do Posleenów, ale nie widział, kto. Właściwie widział tylko wiadukt, który najwyraźniej osłaniał obcych od ognia z góry, no i C-Deka, który właśnie wzbijał się w powietrze na lewo od skrzyżowania.
Super.
— Nawet nie mam na sobie pancerza! — warknął.
Besonora postukał młodszego kessentaia w ramię, kiedy oolt’poslenar wzbił się powoli w powietrze.
— Staraj się trzymać nisko, musimy znaleźć i zniszczyć to działo albo wszystko będzie stracone.
— Postaram się, oolt’ondai — odparł kessentai. — Ale bardzo mało dotąd latałem.
— Rób, co w twojej mocy.
Oolt’ondai opuścił mostek i ruszył w mozolną drogę na zewnętrzne poziomy. Nie należał do tych, którzy przeklinali zaprojektowane przez Alldn’t wirówki służące do przemieszczania się między poziomami. Któregoś dnia Posłeeni posiądą umiejętności pozwalające im modyfikować takie urządzenia, a nie tylko kopiować sprzęt Alldn’t. Na razie musieli sobie radzić z tym, co mieli.
Jedną z rzeczy, które w przyszłości uległyby zmianie, było chaotycznie porozrzucane wewnętrzne wyposażenie okrętu, Kwatery żołnierzy znajdowały się niemal wszędzie, a sekcja ostatniego oolt „szybkiego reagowania” mieściła się w górnym „zachodnim” kwadrancie, dość bezsensownie, ponieważ aby opuścić okręt, oddział musiał zejść do dolnego „północnego”.
Besonora przywitał kessentaia oolt i wydał mu polecenia. Natychmiast po wylądowaniu miał wysadzić swój oddział, obejść oolt’poslenar i zaatakować działo tak, by uniemożliwić mu ostrzał, innymi słowy, miał celować w lufę.
Teraz rozkazał kessentaiowi rozpocząć żmudne przemieszczanie się do wyjścia i zawrócił na mostek. W tym momencie na całym okręcie zawyły alarmy.
— Sir! — zawołał Pruitt. — Mam emanacje antygrawitacyjne!
— Sir — przerwała mu Kitteket. — Właśnie dostałam wiadomość od jednego ze zwiadowców: C-Dek wystartował i leci w tę stronę!
— Dokąd? — spytali jednocześnie Mitchell i Pruitt.
— Jeszcze nie wie, sir — odparła specjalistka. — Siedzi na Rocky Face, i powiedział, że właśnie mu mignął przy Joe Mountain. Mówi, że okręt trzyma się nisko i że zgubił go wśród wzgórz.
— Nie mam namiaru, sir — powiedział Pruitt. — Przełączyłem na penetratory i mniej więcej mam wektor — dodał, zerkając na mapę.
— Podnieś trochę lufę — powiedział Mitchell. — Kapitan Chan, słucha pani?
— Jestem — odparła dowódca MetalStormów.
— Może dojść do walki na noże — powiedział Mitchell. — Jak dobrze jesteście przymocowani?
— Nie dość dobrze, żeby strzelać — odparła Chan. — Nawet gdybyśmy mieli zasilanie, którego zresztą nie mamy. Co do efektów ubocznych… będziemy musieli sami się przekonać.
— Chcecie wyjść z wieżyczek?
— Nie — odparła kapitan po chwili namysłu. — Lepszy diabeł znany niż nieznany.
— Sir, mocne emanacje — powiedział Pruitt. — Mam wrażenie, że są blisko.
— Ogień nadleciał gdzieś stąd, oolt’ondai — powiedział pilot. Delikatnie popchnął drążek sterowy, żeby okręt nie uderzył w zbocze góry. — Mamy wysadzić oolt?
Besonora spojrzał na obraz przekazywany przez zewnętrzne kamery. Zbocze góry było strome i porośnięte drzewami. Żeby wysadzić oolt, musieliby się cofnąć, jednak według mapy niedaleko przed nimi rozciągał się kawatek otwartego terenu i równie dobrze mogi tam wylądować.
— Nie, leć wzdłuż drogi za grzbiet tego wzgórza i tam ich wysadź — powiedział, pokazując kessentaiowi mapą. — W zakolu strumienia, który tu jest nazwany Scotts.