35

Betty Gap, Północna Karolina, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
08:29 czasu wschodnioamerykańskiego letniego, niedziela, 27 września 2009

— Chyba utknęli, panie majorze — powiedziała Kitteket.

— Chyba ma pani racją — parsknął śmiechem major.

Zejście w dół zbocza zajęło grupie prawie pół godziny, a w tym czasie zebrani wokół gigantycznego działa dokładnie przyglądali się okolicy. Przy okazji zauważyli ludzi Ryana.

Kiedy on sam obchodził tył monstrualnej maszyny, z włazu nad gąsienicami wyszła kobieta. Przyjrzała się majorowi, po czym zasalutowała.

— Chorąży Sheila Indy — powiedziała. — Mechanik SheVa Dziewięć.

— Major William Ryan — odparł saper. — Jestem specjalistą inżynierii bojowej przy dziewięćdziesiątym trzecim korpusie. Obecnie dowodzą tą zbieraniną. Do tej pory staraliśmy się utrudniać życie Posleenom.

— A teraz?

— Łapiemy okazję. Grad kamieni zniszczył nam humvee.

Chorąży zaśmiała się i przyjrzała majorowi z zainteresowaniem.

— Powiedział pan „inżynieria bojowa”, panie majorze?

— Tak. Wygląda na to, że trzeba będzie ruszyć trochę ziemi.

— Zgadza się. Pozwoli pan za mną, sir?

Major rozpiął szelki plecaka i spojrzał na zbieraninę żołnierzy.

— Odpocznijcie, chyba w niedalekiej przyszłości czeka nas robota.

Razem z Kitteket, która chodziła za nim jak cień, obeszli dookoła SheVę i spotkali się z grupą oficerów dyskutujących nad wyjściem z sytuacji. SheVa tkwiła w szczelinie, z obiema gąsienicami tylko częściowo na ziemi — reszta opierała się na skale po obu stronach wąwozu — a przed nią był wysoki kopiec ziemi. To właśnie ta mieszanina kamieni i iłu, zlepiona wodą ze strumienia, uniemożliwiała czołgowi złapanie przyczepności. W przypadku samochodu należałoby napchać pod koła gałęzi, ale w przypadku SheVy nie wchodziło to w rachubę.

Ryan podszedł do usypanego z przodu działa kopca, nachylił się i podniósł parę grudek ziemi i kilka kamieni. Potem wyciągnął saperkę i zaczął kopać na brzegu strumienia, a gdy trafił na skałę, zaczął ją tak długo rąbać, aż odłupał próbkę.

Kiedy ponownie podszedł do grupy oficerów, ci przestali rozmawiać i spojrzeli na niego wyczekująco.

Nie wiedząc, czy przewyższa stażem służby nieznajomego majora, zasalutował.

— Ryan, korpus saperów Armii.

— Mitchell, korpus SheVa.

— Jeśli wolno zapytać, kim jest ten geniusz, który tak was zakopał? — zaśmiał sią Ryan.

— Mój kierowca — odparł Mitchell. — Ale to nie jego wina — dodał, wskazując leżący dalej w dolinie lądownik. — Byliśmy trochę zajęci.

— Zauważyłem — wyszczerzył zęby Ryan. — Domyślam się też, że to pana działonowy uznał, iż góra Chestnut musi mieć na szczycie basen.

— Tak, to on — kiwnął głową Mitchell. — Modliłem się o sapera, a w skrytości ducha zakładałem, że będzie miał ze sobą pełen batalion z ciężkim sprzętem. W tej sytuacji…

— Damy radę was wyciągnąć — przerwał mu Ryan. — Przyszły mi do głowy trzy czy cztery sposoby, ale najlepszy z nich raczej nie spodoba się Bachorom.

— Jaki, panie majorze? — spytała kapitan Chan. — Vickie Chan, jestem dowódcą MetalStormów.

— Moglibyśmy wcisnąć po jednym pani czołgu pod każdą gąsienicę i wyprowadzić na nich SheVę…

— Miał pan rację — powiedziała kapitan. — Nie podoba mi się ten pomysł.

— SheVa ma integralny dźwig do przeprowadzania własnych napraw. Używałem go już do celów inżynieryjnych, moglibyśmy go wykorzystać do odczepienia wyrzutni. Prawdopodobnie nie uszkodziłoby to konstrukcji, szkielet abramsa to solidny kawał inżynierskiej roboty.

— Naprawdę to mi się nie podoba — odparła ponuro Chan.

— Dobrze. To może chociaż macie załadowane te wyrzutnie, z których już strzelaliście? Zakładam, że uzupełnienia nie jadą tuż za wami.

— Nasze uzupełnienia są teraz pod Dillsboro — powiedział major Mitchell.

— W takim razie pomysł jest taki: wykorzystamy naładowane wyrzutnie, żeby wybić dziury w skale — powiedział Ryan. — Potem wypchamy je materiałami wybuchowymi i wysadzimy skałę w powietrze. W ten sposób stworzy się dla was przejście. To samo zrobimy z przodu, wysadzimy tę hałdę ziemi. Pod spodem, niemalże na poziomie waszych gąsienic, jest lita skała. Możemy w ten sam sposób obniżyć oba urwiska, żebyście znów nie utknęli.

— Chwileczkę — powiedziała Indy. — Chce pan odpalić ładunki w skale, która styka się z naszymi gąsienicami?

— Powstaną fale uderzeniowe — przyznał Ryan — ale nie aż tak duże, żeby uszkodzić gąsienice albo działo.

— Chce pan, żeby MetalStorm strzelał do skały, która styka się z SheVą? — spytał Mitchell.

— Mogą wystrzelić pojedynczy ładunek — wtrąciła Kitteket. — Nie proponujemy, żeby strzelali ze wszystkiego, co mają.

— Powstanie czterdziestomilimetrowa dziura — zauważył Ryan. — Przyznaję, dość gorąca i pełna uranowego pyłu, ale jak się nie ma, co się lubi… Wypchamy ją i wysadzimy skałę w powietrze.

— Czyli zamierza pan wysadzić skałę, która styka się z moimi gąsienicami! — powiedziała Indy.

— Pani chorąży, przez ostatnie pięć lat wysadzałem wszystko, co się znalazło w zasięgu wzroku — powiedział ze znużeniem Ryan. — Wysadzałem mosty i budynki, i już sam nie wiem, ile bocznic. Wysadziłem pomnik Lincolna. Niech mi pani nie mówi, że nie dam rady rozwalić kawałka skały, nie uszkadzając pani cennych gąsienic.

— Ale tak czy inaczej, nie odjedziemy w ciągu piętnastu minut — powiedział Mitchell.

— Piętnastu nie — przyznał Ryan. — Przy podłożeniu czołgów… w ciągu czterdziestu minut do godziny. Przy wysadzaniu… To zależy, czy znajdziemy jakieś materiały wybuchowe. Moi ludzie i ja znaleźliśmy kilkaset kilo C-4, i to by wystarczyło, ale będzie nam potrzebne do innych zadań. Nie mogę zużyć wszystkiego, żeby wyciągnąć jeden zakopany czołg.

— Nie chciałbym zostać źle zrozumiany — powiedział Mitchell — ale to bardzo duży i bardzo drogi czołg.

— Wiem, ale stąd do Asheville jest jeszcze sporo mostów.

— Wiem — uśmiechnął się złośliwie Mitchell — i gwarantuję panu, że możemy je zburzyć szybciej niż wy.

— Słuchajcie — wtrąciła się Chan, która w tym czasie rozmawiała z Glenn. — Mam pomysł. Nie wiem, czy gorszy, czy lepszy. Możemy spokojnie wepchnąć dwa albo i trzy nasze czołgi pod gąsienice, zwłaszcza jeśli zużyjemy część pana materiałów wybuchowych do wysadzenia leżącej przed nami kupy ziemi.

— To prawda — stwierdził Ryan. — Ale ja nie sugerowałem, żeby poświęciła pani wszystkie swoje jednostki.

— To coś waży siedem tysięcy ton, to fakt. Ale cały ten ciężar nie będzie od razu opierał się na gąsienicach. A jeśli nawet, to tylko przez chwilę. Jeśli rozbujamy go powoli, czołgi mogą ocaleć. A jeśli nie…

— To nie będziemy już nigdy musieli z nich strzelać — westchnęła Glenn. — Czy moglibyśmy rozbujać go szybko? I może jeszcze trochę poskakać?


* * *

Pruitt uruchomił dźwig i zaczął zdejmować MetalStorma z kadłuba pierwszego abramsa, a tymczasem z przodu SheVy rozległ się huk pierwszych eksplozji. Dźwig był zamontowany na górnym pokładzie działa, niemal sześćdziesiąt metrów nad stojącym pod nim czołgiem. Jak tylko wieża MetalStorma wyskoczyła z mocowań, zaczęła wściekle kołysać się w przód i w rył. Czekając, aż kołysanie ustanie, Pruitt włączył mikrofon umieszczony na krtani.

— Hej, chorąży, ma pani jeszcze pod ręką tę spawarkę? — spytał.

— Nawet o tym nie myśl, Pruitt — odparła chorąży. — Poza tym spaw by tego nie utrzymał.

— Po prostu żal to zmarnować. To w końcu cała wieżyczka, prawda? Przyspawać ją, podciągnąć sterowanie, a nawet nie sterowanie, tylko samo zasilanie…

— Nie zmuszaj mnie, żebym tam wlazła i zrobiła ci krzywdę — zaśmiała się Indy.

— Mówią poważnie! — zaprotestował. — Mogłoby się udać! Można ją jakoś zablokować…

— Złóż podanie — powiedziała Indy — i daj mi spokój.

Pruitt spojrzał w dół na wiszące już spokojnie mocowanie wyrzutni i uświadomił sobie, że nie ma pojęcia, co z nim zrobić. Bachory stały na pochyłości. Gdyby postawił wieżyczkę po prostu na boku, to po pierwsze, szybko zabrakłoby miejsca, a po drugie, wyrzutnie mogłyby się przewrócić i stoczyć na dół. Jak na jeden dzień wypadków było już dość.

Rozejrzał się i zobaczył, że wokół górnej platformy SheVy biegnie wystająca krawędź i zabezpieczający reling.

Uśmiechnął się i uruchomił dźwig.

— Zawsze łatwiej poprosić o wybaczenie — mruknął.


* * *

— Pewnie zabraniają tego jakieś przepisy — mruknęła Chan. — Wiem, że moi przełożeni nie będą ze mnie zadowoleni.

— Cóż, będą bardziej zadowoleni niż gdyby pani kierowcy nic przyszło do głowy, żeby wjechać tu tyłem — zauważył Mitchell. — A mówiąc poważnie, nie chciałbym, żeby straciła pani wszystkie pojazdy, bo potrzebna nam jest siła ich ognia.

— No, kilka stracimy na pewno — powiedziała ponuro Chan i za raz potem rozchmurzyła się. — Z drugiej strony to dobrze, że je stracimy.

— Dobrze? — spytał Mitchell.

— Strzelanie z nich to prawdziwe piekło — odparła kapitan. — Frajda związana z odpaleniem wolframu jest całkowicie zagłuszona przerażeniem, że całe to draństwo wywali w powietrze.

— No cóż — powiedział po chwili major Mitchell — Na pewno nie dam się przenieść do Bachorów.

— Kiedy zestrzeliliście jeden z lądowników, a my zakończyliśmy nasz ostrzał, okazało się, że wszystkie drzewa w okolicy leżą — powiedziała spokojnie kapitan. — I nie zauważyliśmy, kiedy to się stało.

— Nieźle.

— Kiedy strzelałam z tego czegoś po raz drugi, zmoczyłam się — ciągnęła Chan.

— Nie za pierwszym razem?

— Nie, za pierwszym straciłam przytomność — wyznała.

— Nieźle — powtórzył major.

— Fleszetki nie są jeszcze takie złe. Człowiekowi tylko się wydaje, że jest w stalowej pinacie. Dopiero do pakietów przeciwlądownikowych trzeba się dłużej przyzwyczajać.

— A przyzwyczaiła się już pani do nich?

— Jeszcze nie.

— A jak długo pani w tym siedzi?

— Dowodzę tym oddziałem od trzech lat — odparła po prostu.

— Hmmm…

— Dwóch miesięcy, siedemnastu dni i… — zerknęła na zegarek — dwudziestu godzin.

— Widzę, że naprawdę pani tego nie znosi.

— Kiedy się nad tym zastanowić, nie wiem, czemu na początku protestowałam — przyznała — Moglibyście przejechać po nich jeszcze kilka razy?


* * *

— Panie majorze, możemy próbować — powiedział przez radio Pruitt. — Wszystkie Bachory maja zdjęte wyrzutnie, a kadłuby stoją na pozycjach.

— Dobrze. — Mitchell stał przy tylnym włazie i rozmawiał z Indy. — Pruitt, gdzie są te wyrzutnie?

— Na górnym pokładzie — odparł działonowy. — Nie było żadne go innego wystarczająco płaskiego miejsca, żeby je położyć. Przymocowałem je łańcuchami, więc nie spadną.

— Aha — mruknął Mitchell, patrząc, jak Indy wznosi oczy do nieba i wykonuje bardzo nieprzyzwoity gest. — Panna Indy mówi, że w żadnym przypadku ich nie zainstalujemy.

— Rozumiem, sir — odparł działonowy zupełnie poważnym tonem. — To było po prostu najbezpieczniejsze miejsce. Każda z tych wyrzutni to poważna inwestycja.

— Tak samo jak działonowy SheVy — powiedział major, przechodząc na przód gigantycznego czołgu. — I tak samo jak abrams, a ja za chwilę z sześciu z nich zrobię drewniane kliny pod koła. Zapamiętaj to sobie dobrze.

— Tak jest, sir.

— Jak idzie, majorze? — spytał Mitchell.

— Świetnie — odparł Ryan, wychodząc spomiędzy gąsienic SheVy. — Rzeczywiście może się udać. A jeśli nie, zawsze możemy wysadzić skałę.

— Tak myślałem — powiedział kwaśno Mitchell. — Dobrze, wszyscy gotowi?

— Moi ludzie są na wzgórzu. — Ryan pokazał grupkę saperów.

— A moi odbijają szampana — powiedziała Chan, wskazując swoich czołgistów.

— W porządku — oznajmił Mitchell. — Odsuńmy się i zobaczmy, co się stanie.

Wspięli się na zbocze, na wysokość górnego pokładu SheVy. Mitchell zatrzymał się, żeby złapać oddech.

— Chryste, myśmy naprawdę jeździli po tych stromiznach?

— Aha — powiedziała Chan. — Doszłam do wniosku, że jechaliśmy tylko dlatego, że by to ciemno i nie docierało do nas, jacy jesteśmy głupi, nawet mając noktowizory trzeciej generacji.

— Proszę pomyśleć o tym w ten sposób — Ryan wskazał zryte zbocze na zachodzie — że zrobiliście niezłą trasę narciarską!

Mitchell zaśmiał się głośno i włączył mikrofon.

— Dobra, Schmoo, powolutku.


* * *

Reeves ostrożnie podniósł obroty silników do dziesięciu procent i włączył transmisję. SheVa początkowo nie posiadała sprzęgła, jednak dodano je później, kiedy okazało się, że ruszenie z wysokich obrotów może być jedynym wyjściem z sytuacji.


* * *

SheVa zakołysała się na „klinach” pod gąsienicami, a następnie potoczyła w tył. Rozległ się potężny szczęk zgniatanego metalu sześciu kadłubów abramsów i głośny trzask pękającego resoru.

Kapitan Chan jęknęła i złapała się obiema dłońmi za hełm.

— Właśnie zaczęłam sobie wyobrażać, jak będzie wyglądał raport o stratach. — Z tyłu dobiegały wiwaty załóg MetalStormów. — Moja kariera w wojsku jest skończona.

Mitchell starał się nie roześmiać, kiedy odwrócił się na bok i włączył mikrofon.

— Dobra, Schmoo… — Przerwał i parsknął, zanim znów włączył nadawanie. — Gazu!


* * *

— Na pewno, sir? — spyta! kierowca.

— Na pewno — odparł major. Reeves słyszał w tle słabe wiwaty. — Nasze zadanie wymaga użycia wszelkich koniecznych środków, żeby wydostać SheVę. W tym przypadku oznacza to gaz do dechy, niezależnie od spodziewanych strat.

— Tak jest, sir! — zawołał Reeves, podkręcając moc do trzydziestu procent. — Jedziemy!


* * *

Gąsienice SheVy zaczęły trzeć o tylne pokłady abramsów i szarpać nimi przy wtórze jęku dartego metalu. Czołg skoczył do przodu, wspiął się w górę po mniejszych pobratymcach, a potem znów ruszył w dół, kiedy gąsienice zaczęły się z nich ześlizgiwać.

— Wygląda na to, że gąsienice pana czołgu rżną moje — powiedziała ponuro Chan. — Wolałabym, żeby załogi przestały wiwatować, to nie jest najlepsze świadectwo mojego dowodzenia.

— Uważam, że to doskonałe świadectwo — powiedział Mitchell, kiedy SheVa stoczyła się w tył, a potem znów ruszyła do przodu i w górą. — Bez szemrania do nich wsiadali.

Ostatnim zrywem SheVa wydostała się z pułapki i przy wtórze chrzęstu umęczonych czołgów wyjechała z wąwozu na solidny grunt.

— Teraz, jeśli nie będziemy musieli znów się wykopywać — powiedział markotnie Mitchell — albo nie wpadniemy na następne latające czołgi, wszystko powinno być w porządku.

— No, ja przynajmniej nie muszę się martwić, że znów będę musiała wsiadać do tego czołgu — powiedziała Chan. Tylny pokład jej pojazdu był zmiażdżony, a power pack leżał w kawałkach na ziemi. — Chyba dalej pójdziemy na piechotę.

— Tylko jeśli chcecie — powiedział Mitchell. — Wasze wieżyczki leżą na naszym górnym pokładzie, więc możecie w nich pojechać.

— To… interesujący pomysł.

— Grozi wam mały zawrót głowy i choroba lokomocyjna — przyznał. — To raczej wysoko. Wy też możecie z nami jechać, majorze — ciągnął Mitchell, odwracając się do Ryana. — I zapewniam, że potrafię zniszczyć most szybciej niż wy.

— Oczywiście — powiedział Ryan. — Ale czy umie pan to zrobić tak, żeby Posleeni pana nie zobaczyli?

Загрузка...