VI

– Niech się pan przyzna, Tulipanow, czytał pan p-protokół, który mi pan przedwczoraj wysłał? Ten, w którym isprawnik opisuje miejsce śmierci Kraszeninnikowa? – Szef patrzył na swego pomocnika z wyrzutem.

– Nie, a po co? Po prostu kazałem mu od razu pisać przez kalkę… Przecież widziałem wszystko na własne oczy i przedstawiłem to panu w raporcie.

– I w tym cała rzecz. Pan napisał, że na stole stała flaszka w zamszowym futerale z kieliszkiem, a isprawnik żadnej piersiówki nie zauważył. To oznacza, że kiedy pan leżał bez z-zmysłów, owa flaszka w tajemniczy sposób zniknęła ze stołu. Przecież połoz jej ze sobą nie zabrał, prawda?

Anisij zamrugał oczami i ściągnął jasne brwi.

– Tam nie było nikogo oprócz mnie i córki Kraszeninnikowa!

– Właśnie dlatego najpierw podejrzewałem dziewczynę. Wczoraj wieczorem Jej Cesarska Mość ze świtą wreszcie odjechała do Petersburga i natychmiast wyruszyłem tutaj. Odszukałem w Iljińskiem Kraszeninnikową i dokładnie ją wypytałem. Gdyby zeznała, że nie widziała żadnej piersiówki – to by znaczyło, że ona jest z-zbrodniarką. Wszak ocknęła się wcześniej niż pan. Ale Kraszeninnikowa doskonale widziała i opisała flaszkę, jednocześnie zaś przypomniała sobie, że gdy wyszła z omdlenia, flaszki na stole nie było. Z tego wynika, że nieopodal znajdował się ktoś trzeci, kto obserwował was z ciemności. Kiedy Kraszeninnikowa szczegółowo opisała mi węża i ustaliłem, że jest to nieszkodliwy połoz, stało się dla mnie jasne: rządca nie zmarł od ukąszenia. Trucizna znajdowała się najprawdopodobniej we flaszce, która w t-tajemniczy sposób zniknęła. Jakiś gość, którego Samson Stiepanowicz przyjmował w swojej stróżówce, poczęstował go zatrutym napitkiem, a potem zrobił na szyi trupa dwa malutkie nacięcia, imitujące ukąszenie węża. Domorosłego gminnego eksperta ten fortel świetnie wyprowadził w pole. Ponieważ połoz okazał się właśnie amurski, z łatwością wytypowałem prawdziwego mordercę.

Fandorin patrzył już nie na Anisija, ale na prezesa ziemstwa, który stał nieruchomo, gryząc pobladłe wargi.

– Kto poza panem, Blinow, mógł przywieźć tu amurskiego połoza? W ubiegłym roku wrócił pan z Dalekiego Wschodu. Skór tygrysich pan nie przywiózł, ale za to zdobył pan wspaniałe żywe trofeum. Cel miał pan niewinny, a nawet chwalebny: odstraszyć chłopów kłusowników od Gniłowskich Bagien, żeby nie tępili rzadkich gatunków ptactwa i nie przeszkadzali panu polować. Plan był dowcipny i świetnie się powiódł. Ale poza przesądnymi chłopami pańskiego połoza zobaczył też Kraszeninnikow. W każdym razie wiedział, że Skarpeja nie jest wymysłem miejscowych histeryczek, ale śledczemu o tym nie wspomniał. Pewnie się bał, że zostanie uznany za szaleńca. A właśnie, Tulipanow, od samego początku nie podejrzewałem Samsona Stiepanowicza. Wie pan dlaczego? Dlatego, że rozrzucał nad brzegiem stawu zatrutą przynętę dla węża.

– Dlaczego zatrutą, szefie? – zdziwił się Anisij. – Skąd panu to przyszło do głowy?

Fandorin tylko westchnął.

– A k-kotka oficjalisty Sieriogina? Przecież to oczywiste, że zgubił ją przysmak Kraszeninnikowa. Nie, Samson Stiepanowicz nie uwierzył w zaczarowaną Skarpeję i pan, panie Blinow, uznał, że bezpieczniej będzie wyekspediować go na tamten świat. Przy tym wpadł pan na pomysł, by zwalić wszystko na Kraszeninnikowa, i to się panu prawie udało. Odwiedził go pan w stróżówce, poczęstował zatrutą wódką i odpowiednio zaaranżował miejsce zbrodni. Włożył pan do kieszeni zabitego trzcinową fujarkę, przyniósł miskę na mleko, a worek z myszami i żabami biedny Samson Stiepanowicz sam przygotował – dla pańskiej ekspozycji jak znalazł. Zapomniał pan jednak zabrać flaszkę ze stołu i musiał po nią wrócić. Zakomponowana przez pana martwa natura z wężem przeraziła naocznych świadków do utraty przytomności, toteż bez p-przeszkód usunął pan poszlakę, ale w głębi duszy czuł pan niepokój. Dziewczyną niezbyt się pan przejął – ona nie miała po co wracać do Baskakowki, ale Tulipanow… A nuż przeczyta jednak protokół isprawnika i zwróci uwagę na zniknięcie flaszki? No i wymyślił pan zręczny i całkowicie dla pana bezpieczny sposób pozbycia się świadka. Zaprowadził pan Tulipanowa prosto do nory, w której żył oswojony przez pana wąż, i skłonił go pan…

– Za pozwoleniem! – przerwał swemu oskarżycielowi Anton Maksimilianowicz. – Sam pan przecież powiedział przed chwilą, że wąż jest niejadowity. Skoro jestem takim łotrem, jak mnie pan tu przedstawił, to pański pomocnik, wsadzając rękę do nory, niczego nie ryzykował!

– Na przykładzie pani Baskakowej miał pan okazję się przekonać, że strach i autosugestia mogą zabić wrażliwego człowieka pewniej niż nóż. Tulipanow był przekonany, że ukąszenie węża jest śmiertelnie trujące, i święcie wierzył w p-paraliż dróg oddechowych. W tej sytuacji naprawdę by się udusił – wszystko na to wskazywało.

Sekretarz gubernialny przycisnął dłoń do piersi i głęboko zaczerpnął powietrza. Boże, jakie to szczęście oddychać, po prostu oddychać!

Obok znajdował się jeszcze jeden absolutnie szczęśliwy człowiek – niedorozwinięty chłopina. Siedział na ziemi i czule gładził wzdymającą się, falującą rogoże. Straciwszy jednego przyjaciela, dalekowschodni gad natychmiast zyskał nowego, o wiele wierniejszego.

– Szefie, a po cóż on zabił Baskakową? – zapytał Anisij, nie mając wątpliwości, że Erast Pietrowicz jak zawsze ma rację. – Co mu to dało?

– Ależ wszystko. Jako prezes powiatowego urzędu ziemskiego Blinow najwcześniej dowiedział się o planowanej budowie linii kolejowej i zrozumiał, jak łakomym kąskiem stanie się Baskakowka. A ten pan był w rozpaczliwej sytuacji. Dowiedziałem się w kancelarii gubernatora, że urząd pachriński jest podejrzany o poważną defraudację funduszy społecznych i że szykuje się kontrola. Wszystko to pachniało sądem i więzieniem. Pan Blinow na gwałt potrzebował pieniędzy, żeby pokryć niedobory. No i opracował niezwykle sprytny p-plan. Okoliczności były wyjątkowo sprzyjające, nieprawdaż, Antonie Maksimilianowiczu? Jedyny syn Baskakowej poległ, dziedziczka z rozpaczy rozchorowała się na serce, jej umysł też się zaćmił. Zapewne ona sama zaczęła mówić o Skarpei, która przyjdzie po ostatnią z rodu Baskakowów. Wszak akurat niedługo przedtem pan Pietrow wygrzebał to stare podanie… Wiedział pan, że teraz Baskakowkę odziedziczy Warwara Iljiniczna, wyznająca te same co pan poglądy w kwestii służenia d-dobru społecznemu… Umie pan pięknie mówić, toteż bez trudu udało się panu przekonać pannę, by sporządziła testament na rzecz ziemstwa…

– No właśnie: ziemstwa, a nie moją osobiście! – jeszcze raz próbował odeprzeć szturm Anton Maksimilianowicz.

– Nawet Tulipanow spostrzegł, jakie korzyści odniósłby dysponent społecznej nieruchomości, mając prawo rozdzielania działek w dzierżawę.

Na słowo „nawet” Anisij z urazą wydął wargi, a Erast Pietrowicz powiedział:

– Tutaj, Tulipanow, pachnie łapówką nie rzędu pięciu czy nawet dziesięciu tysięcy, jak sugerował pan w liście, ale na znacznie większe sumy. Dzierżawa działek letniskowych rokuje inwestorom zyski po dwieście tysięcy rocznie, toteż nie żałowaliby na bakszysz. – Radca kolegialny pokręcił głową. – Boję się, że moda na dacze prędzej czy później zrujnuje podmoskiewskie władze. Zbyt wielka jest tu pokusa łatwego zbicia majątku.

Fandorin wyjął chustkę i zaczął starannie wycierać twarz,

Z której stopniowo znikały zmarszczki, a skóra z ziemistej stawała się coraz bielsza.

– Trzy zabójstwa, Blinow. Oto efekt pańskiej mistyfikacji. Aby uśmiercić biedną panią Baskakową, wystarczyło pokazać jej dalekowschodniego węża. Ale jeśli chodzi o Warwarę Iljinicznę, musiał pan już sam ubrudzić ręce. Tak, Tulipanow, właśnie skręcony gruby ręcznik. Sądzę, że w tym wypadku wiernie odtworzył pan obraz zbrodni. To była śmiała myśl, panie Blinow – uczynić świadkiem detektywa z Moskwy. Wypuścił pan „Skarpeję”, żeby sobie popełzała pod oknem, i „czarodziejska” wersja uzyskała jeszcze jedno potwierdzenie… A propos, jak się wabi pańska przyjaciółka? – Asesor kolegialny wskazał na podskakujący worek.

Anton Maksimilianowicz zrozumiał chyba, że nie ma sensu się wypierać, i uśmiechnął się krzywo.

– Wiktoria… Cóż, mam się uważać za aresztowanego?

Szef odwrócił się i mruknął:

– A to już jak pan uważa.

Bynajmniej nie tego oczekiwał Tulipanow – pomyślał, że się przesłyszał. Prezes zaś przełknął ślinę, zamrugał oczami. Po chwili skłonił się lekko.

– Dziękuję…

Wziął berdankę za rzemień i oddalił się bez pośpiechu. Po drodze zerwał jakiś wątły bagienny kwiat, powąchał. Jeszcze kilka kroków i za plecami Blinowa zamknęła się wysoka, wyższa od niego trawa.

– Nie ucieknie? – spytał z powątpiewaniem Anisij.

– Dokąd? Pójdzie z żebraczą torbą po matuszce Rusi prosić o wsparcie? Ten pan ma inne przyzwyczajenia. A jeśli go złapią – dożywotnia katorga. Damy Antonowi Maksimilianowiczowi pięć minut, ocalimy ideę zarządów ziemskich od niepotrzebnej kompromitacji. Nieszczęśliwe wypadki na polowaniu to, niestety, nie rzadkość. – Fandorin z obrzydzeniem potarł policzek, cały w różowych plamkach ukąszeń. – Co prędzej wynośmy się do Moskwy. Nie podoba mi się ten plener. To nie komary, ale jakieś piranie.

– Szefie… – Anisij zająknął się.

– No, co?

– Chodzi mi o Gelę, córkę Kraszeninnikowa… Przezacna panna. Przeżyła taki koszmar i została sama, samiuteńka. Zmarnuje się tutaj. Szkoda jej. Czy nie dałoby się czegoś dla niej zrobić?

– Dobrze. Zabierzemy „przezacną pannę” ze sobą.

W zaroślach gruchnął strzał, przez bagna przeleciało krótkie, nerwowe echo.

Anisij drgnął i trzykrotnie się przeżegnał. Półgłówka natomiast dudniący huk rozweselił. Nie przestając gładzić swego ukochanego worka, krzyknął:

– U-bu-buch!

I zaśmiał się radośnie.

Загрузка...