4

A zatem na tydzień przed tym, jak Afanasij Kulebiakin zastrzelił na polowaniu księcia Borowskiego, doszło do innego zabójstwa – które tym razem przyniosło spadkobiercy jak najbardziej oczywistą korzyść.

Kwas pruski w dużej dawce to trucizna o dość szybkim działaniu. Ponieważ stryj poczuł się źle dopiero pod koniec spożywanej niespiesznie towarzyskiej kolacji, założenie, że bratanek podsunął mu truciznę jeszcze w domu, nie miało sensu. Zresztą, jak się okazało, młodego wartogłowa już dawno nie wpuszczano tam za próg. W restauracji też go nie było. Co więcej, Afanasij miał niepodważalne alibi: na trzy dni przed śmiercią stryja wierzyciele wsadzili go do aresztu za długi. I nie wiadomo, ile czasu spędziłby za kratami, stryj bowiem ani myślał go wykupić.

Aby więc rozwiązać zagadkę, należało przeprowadzić eksperyment.

Erast Pietrowicz postanowił odtworzyć z detalami obraz feralnej kolacji. Przyjrzeć się profesorowi Bukwinowi, pozostałym znajomym nieboszczyka, obsłudze. Tę podejrzewał szczególnie. Może ich przekupiono? Kucharz, a jeszcze lepiej kelner, z łatwością mogli dosypać trucizny do wina lub potraw.

Jeśli to Kulebiakin, nieważne, że cudzymi rękoma, zamordował stryja, można sobie wyobrazić również przyczynę drugiego zabójstwa na polowaniu, co prawda dość nieprawdopodobną, ale nie całkiem fantastyczną. W dziejach kryminalistyki zdarzały się niekiedy podobne przypadki, a Fandorin w swej praktyce detektywistycznej widział już rzeczy dziwniejsze.

U człowieka, który z powodzeniem dokonał sprytnie zaplanowanego morderstwa, może się rozwinąć poczucie wszechmocy, własnej wyższości nad żałosnym, tępym, praworządnym stadem. Czuje się tajemnym panem świata, zakulisowym władcą ludzkich losów, upaja się swoją wyimaginowaną potęgą. Jest to bardzo silne uczucie, ciągle domagające się pożywki. Mogę zrobić wszystko, co zechcę, prawo jest wobec mnie bezsilne, mówi sobie maniak. I pozostawia w miejscu pełnym ludzi bombę, dobrze wiedząc, że nie zostanie złapany, bo wszyscy rzucą się szukać terrorystów. Albo z szatańskim uśmieszkiem wlewa na raucie truciznę do jednego ze stojących na tacy kieliszków – po prostu żeby się przekonać, którego z gości wybierze Przeznaczenie.

Patrząc z tego szaleńczego punktu widzenia, cóż by to była za rozkosz w biały dzień zastrzelić z bliska prawie nieznajomego człowieka, w dodatku księcia, i wyjść z tego cało. Jeśli nie uda się udowodnić złych zamiarów, morderca rzeczywiście wykręci się sianem. I strach pomyśleć, jaką rozrywkę wymyśli sobie następnym razem…

Wypadek na polowaniu nie rokował żadnych następstw. Werdykt sądu można było z góry przewidzieć: wysłuchawszy obrońcy oskarżonego i jedynego świadka, sędzia każe umorzyć sprawę z braku dowodów, stosując wobec obwinionego anemiczną prawniczą formułkę „pozostaje w kręgu podejrzenia”. A co jeszcze bardziej prawdopodobne, Kulebiakin zażąda sądu przysięgłych i złotouści adwokaci doprowadzą do całkowitego uniewinnienia.

Szansa na zdemaskowanie mordercy była tylko tu, w Petersburgu, i Fandorin twardo postanowił jej nie zmarnować.


* * *

Ponieważ po ekshumacji sprawa przybrała poważny obrót, żaden z trzech ocalałych uczestników feralnej uczty nie ośmielił się stawać okoniem, choć wszyscy byli statecznymi, bardzo zajętymi ludźmi.

Dyrektor banku Frank odwołał posiedzenie zarządu. Tajny radca Lubuszkin przełożył podróż służbową. A profesor Bukwin specjalnie przyjechał z Moskwy, jako że mieszkał w dwóch domach i w dwóch miastach – konsultował i operował to w pierwszej stolicy, to w drugiej.

Kucharz i kelner byli naturalnie ci sami.

Usiedli przy stole, przy czym Fandorin zajął miejsce zmarłego. Wszystko przebiegało bardzo wolno, gdyż detektyw nalegał na odtworzenie pełnego obrazu kolacji, ze wszystkimi szczegółami, i jej uczestnicy co chwila zaczynali się sprzeczać.

– Nie, za pozwoleniem, ekscelencjo – mówił bankier. – Bardzo dobrze pamiętam: najpierw zjedliśmy barszczyk, a dopiero potem pieróg.

Specjalny człowiek, przydzielony do kuchni, obserwował czynności kucharza, któremu polecono przygotować dokładnie takie same potrawy.

Drugi agent jak cień snuł się za kelnerem.

Radca stanu doszedł do wniosku, że najłatwiej było dodać trucizny do jarzębinowej nalewki – goryczka zagłuszyłaby posmak kwasu pruskiego. Świadkowie jednakże twierdzili zgodnie, że Kulebiakin nie pił alkoholu.

Odtworzono treść rozmów przy stole, ale nie było żadnego punktu zaczepienia. Kolację wydano na cześć Bukwina, który zamierzał wstąpić do klubu. Członkowie zarządu, Frank i Lubuszkin, znali doktora od dawna, prezes widział profesora pierwszy raz. Rozmawiali o żegludze i modelach jachtów, o winach, o rosyjskim długu we Francji, o zdrowiu (zawsze tak się dzieje, kiedy w towarzystwie jest medyk). Nie było żadnych kłótni i sporów.

Erast Pietrowicz obserwował z uwagą, słuchał i coraz bardziej posępniał. Czyżby eksperyment miał pójść na marne?

Ostatni cios zadał radcy stanu doktor. Nastąpiło to, kiedy kelner przyniósł paterę z suszonymi owocami i postawił obok Fandorina, mówiąc:

– Jego jaśnie wielmożność kazali to sobie podać przed sterlecikiem.

I tu profesor jak nie plaśnie dłonią w stół i jak nie krzyknie:

– Powiedział pan, otrucie kwasem pruskim, tak? – Wszyscy aż podskoczyli. – No oczywiście! Jakiż niewybaczalny błąd u lekarza z trzydziestoletnim stażem! Symptomy są zbyt podobne: ostry ból o tutaj, zawroty głowy, mdłości, potem spowolnienie oddechu, brak tchu, a później zatrzymanie pracy serca. Jeśli jeszcze wziąć pod uwagę, że Iwan Dmitrijewicz skarżył mi się na angina pectoris… Zresztą nie chcę się usprawiedliwiać – pomyliłem się w diagnozie, moja wina. Koń ma cztery nogi i też się potknie. Ale nie o tym chciałem mówić! Panowie, nie było żadnego truciciela! Pamiętacie, jak nieboszczyk prezes kazał sobie podać morele?

Bukwin wskazał paterę.

– Tak, miał taki zwyczaj – powiedział bankier. – Iwan Dmitrijewicz przed gorącymi daniami zawsze zamawiał suszone morele. Stawiał obok siebie i zjadał tylko środki z pestek, a miąższ odkładał.

– Tak jest, proszę jaśnie pana – potwierdził kelner. – Wszyscy u nas już do tego przywykli. Nieboszczyk zjadali po całe trzy funty, jeśli liczyć pełną wagę. Na pestki, rozumie się, wychodziło mniej.

– Za p-pozwoleniem pańskim, co to ma wspólnego ze sprawą? – Fandorin popatrzył ze zdumieniem na luminarza kardiologii.

Ten roześmiał się:

– Bardzo wiele. Czy wie pan, że pestki moreli zawierają kwas pruski? W bardzo małej ilości, tak że otrucie się jest prawie niemożliwe, trzeba by bowiem zjeść kilkaset środków pestek. Czasem jednak, bardzo rzadko, trafiają się pestki anormalne, o wielokrotnie wyższym stężeniu kwasu pruskiego. Wiem o tym, bo podczas wojny tureckiej jeden mój sanitariusz najadł się pestek i bardzo poważnie się zatruł – ledwieśmy go odratowali. Gdyby miał słabsze serce, umarłby jak nic.

– To prawda! – wykrzyknął tajny radca. – Pamiętacie, panowie? Zjadł jedną, strasznie się skrzywił i mówi: „Tfu, jaka gorzka!”.


* * *

Do Moskwy radca stanu wracał jak niepyszny. Jego wewnętrzne przekonanie o winie Afanasija Kulebiakina nie tyle zniknęło, ile silnie się zachwiało. Brak dowodów, brak punktu zaczepienia. Wygląda na to, że młody człowiek nie ma nic wspólnego ze śmiercią stryja. A więc może i księcia Borowskiego zastrzelił niechcący? Strzelec zeznał: najpierw się rozejrzał, obmacał trupa, a dopiero potem podniósł krzyk. No i co z tego? Może działał w pijackim zamroczeniu albo, przeciwnie, pod wpływem wstrząsu? Człowiek w takim stanie niekiedy zachowuje się bardzo dziwnie, zwłaszcza jeśli spojrzeć na to z boku…

Przedział był dwuosobowy.

Naprzeciw posępnego Fandorina siedział zażywny pan z hiszpańską bródką. Na początku podróży jakoś się przedstawił, ale Erast Pietrowicz w roztargnieniu, pochłonięty niewesołymi myślami, puścił to mimo uszu. Chyba adiunkt. A może privat-dozent? Nieważne.

Adiunkt-docent także był smutny, milczał i od czasu do czasu wzdychał. W końcu jednak poddał się odwiecznej rosyjskiej pokusie zwierzenia się przypadkowemu towarzyszowi podróży.

Zaczął od słów:

– Jak widzę, pan także w minorowym nastroju?

Загрузка...