NEFRYTOWY RÓŻANIEC
1

Erast Pietrowicz grzecznie stłumił ziewnięcie – nozdrza pięknie rzeźbionego nosa drgnęły, toczony podbródek lekko wyciągnął się w dół, ale wargi nie rozwarły się nawet na moment, a spojrzenie spokojnych błękitnych oczu pozostało życzliwie roztargnione. Sztuka dyskretnego ziewania była jednym z absolute musts człowieka światowego, piastującego przy tym godność urzędnika do specjalnych poruczeń przy generale-gubernatorze. Obowiązkowa obecność na balach i rautach była jednym z cięższych obowiązków służby Erasta Pietrowicza – poza tym niezbyt absorbującej i niekiedy nawet atrakcyjnej.

Radca dworu pochwycił na sobie wymowne spojrzenie Peggy Niemczinowej i jął ze skupioną miną kontemplować kryształowy żyrandol, rozjarzony drżącym gazowym światłem. Wzrok pięknej panny, która w tym sezonie zrobiła prawdziwą furorę i już otrzymała trzy propozycje małżeństwa (odrzucone z racji niedostatecznych perspektyw), oznaczał: czemu nie miałby pan zatańczyć ze mną kadryla? Chodzi o to, że Fandorin miał nieostrożność zaprosić śliczną debiutantkę do walca i natychmiast tego pożałował: tańczyła jak mechaniczna lalka, a na domiar złego okazała się wyjątkowo głupiutka. Widząc, że mademoiselle Niemczinowa jakby przypadkiem ruszyła wzdłuż ściany, wyraźnie zamierzając przejść do stanowczych działań, Erast Pietrowicz udaremnił ten niebezpieczny manewr – przesunął się w kąt sali, gdzie zgromadził się sam kwiat nietańczących. Był tu i książę Dołgoruki we własnej osobie, i dostojni sędziwi radcy stanu we wstęgach orderowych z mieniącej się mory, i zażywni generałowie w złotych epoletach.

Wśród tych ostatnich znajdował się także oberpolicmajster Baranow, który z wyrozumiałym uśmiechem słuchał gestykulującego z ożywieniem jegomościa w źle skrojonym fraku i przekrzywionej białej muszce. Był to znany moskiewski dziwak i ekscentryk, hrabia Chrucki, który słynął jako wyjątkowy mruk i nigdy nie chodził na bale. Opowiadano o nim, że długo podróżował po krajach Wschodu i spędził kilka lat w jakimś górskim klasztorze, zgłębiając tajemnice bytu. Podobno nawet je zgłębił i groził, że napisze o tym książkę, która przewróci do góry nogami całą zachodnią cywilizację, ale ciągle nie mógł się do niej zabrać, wciąż zaabsorbowany czymś nowym: to organizacją zbiórki na budowę w Moskwie buddyjskiej świątyni, to wykładami na uniwersytecie na temat wschodniego mistycyzmu, to idiotycznym projektem, który rozśmieszył całe miasto, zbudowania kolei żelaznej do Oceanu Spokojnego. Zimą nawet w największe mrozy Chrucki codziennie zażywał kąpieli w śniegu na dziedzińcu swojej na pół zrujnowanej arbackiej siedziby, w którym to celu stróż utrzymywał w gotowości specjalną sypką zaspę – przechodnie zaś gapili się na szalonego hrabiego przez stare żelazne ogrodzenie.

Erast Pietrowicz był kiedyś przedstawiony hrabiemu i nawet odbył z nim arcyciekawą rozmowę o praktycznej możliwości nieśmiertelności, ale jakoś nie miał okazji zbliżyć się z nim bardziej, chociaż sam też interesował się Wschodem i zażywał śnieżnych kąpieli – co prawda bardziej prywatnie.

– Panie Fandorin! – zawołał energicznie Chrucki, zwracając się do Erasta Pietrowicza. – Zjawia się pan w samą porę! Już bitą godzinę opowiadam generałowi o pewnym tajemniczym zdarzeniu, ale on mnie nie słucha. – Hrabia znów odwrócił się do oberpolicmajstra, złapał go za guzik z herbem i wykrzyknął zapalczywie: – Mówię panu, łaskawco, to nie jest zwykłe zabójstwo i grabież! Erast Pietrowicz jest człowiekiem przenikliwym, nie to co pan. Niech on nas rozsądzi.

Generał rzucił Fandorinowi męczeńskie spojrzenie, ostrożnie uwolnił pojmany guzik i zadudnił dobrodusznym basem:

– No i cóż w tym tajemniczego, Lwie Aristarchowiczu. Stuknęli siekierą po łbie handlarza starzyzną. Na Suchariewce takie tajemnice zdarzają się prawie codziennie. To jest zwyczajna policyjna historia, poradzi z tym sobie byle cyrkułowy.

– Jaki handlarz starzyzną? – zapytał Erast Pietrowicz. – Ma pan na myśli antykwariusza Priachina? Czytałem o tym w „Komunikatach policyjnych”. Wygląda na rozbój po pijanemu.

– Bez żadnych wątpliwości. – Baranow kiwnął głową. – Sklepik nędzny, doświadczony bandyta by się na coś takiego nie połaszczył. Zabili właściciela, zrabowali jakąś groszową tandetę…

– Doskonale znałem Priachina! – przerwał mu zapalczywie Chrucki. – Często do niego wpadałem. Skupował różne różności od Chińczyków opiumistów i odkładał dla mnie. Po większej części istotnie była to tandeta, ale czasem trafiało się coś ciekawego. No więc, Eraście Pietrowiczu, trzy dni temu był już jeden napad na ten sklepik. Późnym wieczorem, kiedy pozostał tam tylko subiekt. Uderzyli go od tyłu w głowę, ogłuszyli. Przeryli wszystko i wynieśli się, niczego nie zabierając. No i co pan na to?

– Zaiste dziwne – przyznał Fandorin, zauważywszy kątem oka, że mademoiselle Niemczinowa zbliżyła się do rozmawiających na jakieś trzy sążnie i zatrzymała się niezdecydowana.

Przywołując na twarz wyraz niezwykłego przejęcia, radca dworu odwrócił się do hrabiego i zapytał:

– A zatem niczego nie zabrano?

– Priachin mi mówił, że rabusie przewrócili wszystko do góry nogami, a zabrali tylko wielki kolorowy fajansowy wazon, który mógł kosztować najwyżej pięć rubli. A japońskiego netsuke [13] z agatu, rzeczy najcenniejszej, nie tknęli.

– A czy tym razem coś zginęło?

– Rozmawiałem z Nikiforem, subiektem – powiedział Chrucki. – Znowu rozbebeszyli cały sklep, nawet zerwali podłogę, a wzięli tylko parę tanich hongkońskich chust i miedzianą arabską fajkę. Nie, panowie, to nie był napad rabunkowy. Jestem pewien, że mordercy czegoś szukali.

Erast Pietrowicz ze zdziwieniem uniósł brwi.

– Na jakiej podstawie twierdzi pan, że morderca nie był sam?

– Tak uważa policja – odpowiedział za hrabiego Baranow. – W pojedynkę trudno narobić takich szkód. No, chyba że w napadzie jakiejś szczególnej wściekłości. Tego nieszczęsnego antykwariusza wręcz porąbano na kawałki.

– To w istocie dziwna historia. – Z tyłu dały się słyszeć lekkie kroki i szelest gipiurowej sukni, Fandorin więc przysunął się bliżej do generała, jakby chcąc go poinformować o jakimś wydarzeniu wielkiej wagi państwowej. – Jak na napad na skromny sklepik, w dodatku z wyraźnymi śladami przeszukania. Raczej nie wygląda to na zwykły rabunek po pijanemu.

– Tak pan sądzi? – Oberpolicmajster zawsze odnosił się do opinii urzędnika do specjalnych poruczeń z całą powagą, toteż teraz zaproponował: – A może przekazać tę sprawę z cyrkułu do policji śledczej?

– Na razie nie. Jutro zajrzę na miejsce p-przestępstwa i zobaczę, co i jak. Wtedy podejmiemy decyzję. Kto tam jest cyrkułowym? Niebaba?

– Tak, Makar Niebaba. – Generał uśmiechnął się. – Śmieszne nazwisko. Istotnie, do baby wcale nie jest podobny. Pudowe łapska, wszyscy kloszardzi z Suchariewki trzęsą przed nim portkami. Straszny z niego szelma, ale porządku pilnuje dobrze.

Tu spojrzenie jego ekscelencji pobiegło gdzieś za plecy Erasta Pietrowicza, twarz przybrała wyraz udawanego zachwytu, a podkręcone wąsy nastroszyły się z galanterią, z czego można było wywnioskować, że Peggy ruszyła do szturmu.

Fandorin usłyszał lekki stuk, któremu towarzyszyło melodyjne „ach!”. Westchnąwszy z rezygnacją, odwrócił się i podniósł upuszczony wachlarz. Kadryl był nie do uniknięcia.

Загрузка...