„W NOCY Z 28 NA 29 KOMETA BIELĄ ROZBIŁA KSIĘŻYC”;
„POŻAR KSIĘŻYCA”;
„MOŻLIWOŚĆ UPADKU KSIĘŻYCA NA ZIEMIĘ”;
„CZY ZIEMSKA ATMOSFERA WYTRZYMA UDERZENIA ODŁAMKÓW KSIĘŻYCA?”
— tak brzmiały tytuły gazet po 30 listopada.
Z obserwatorium w Lick donoszono, że księżycowy glob rozpadł się na siedem podstawowych części i wszystkie one otoczone są chmurami popiołu. Dalsze losy Księżyca są na razie niewiadome. Doniesień o szkodach, jakich narobiła Ziemi Bielą, nikt nawet nie czytał. Nadmorskie miasta zatopione i uniesione w morze ogromną fala przypływu, trzęsienia ziemi, kilka zamieszkałych wysp zniszczonych aerolitami komety, zmiana kierunków ciepłych prądów — te drobiazgi nie interesowały nikogo. Księżyc! Ostatnie, dobiegające kresu dni świata! Niespodziewana zagłada ludzkości czy cud i ocalenie? Oto o czym szeptano, rozmawiano, bełkotano przez telefony w ciągu dwunastu godzin 30 listopada. A nocą wszystkie okna, balkony i dach wypełnione były godnymi pożałowania, bojącymi się śmierci ludźmi.
Na ulicach, gdzie zabronione było wychodzenie po zachodzie, jeździły patrole rowerzystów, zwoływały się czujki. W miastach panowała niesamowita cisza, tylko gdzieniegdzie dobiegał szloch z dachu. Obłoki zakrywające Księżyc rzedły, i widok odłamków, wciąż jeszcze złączonych w nieregularny zamglony dysk, wywoływał wśród ludzi śmiertelną nostalgię.
W nocy z 30 listopada na l grudnia Rufi zwołał posiedzenie „Związku pięciu”. Obliczono różnicę, którą w minionym dniu przyniosła giełdowa gra na spadek notowań. Sumy profitów okazały się tak bajecznie ogromne, że Ruff i jego towarzysze nie mogli opanować uczucia szalonej, złośliwej radości. Faktycznie, panika na giełdzie przekroczyła wszelkie granice zdrowego rozsądku. W redakcjach gazet kompletowano długie kolumny znamienitych rodzin, które ogłaszały bankructwo.
Nad ranem zaczęły nadchodzić meldunki radiowe od maklerów z Europy, Azji i Australii: donoszono krótko o nieopisanej panice, o czarnym dniu na giełdzie, o klęsce kapitalistów, krachu bankierów, o samobójstwach królów pieniądza. Były i niedobre wieści — o masowych obłąkaniach, o pożarach, które zaczęły wybuchać w stolicach europejskich.
Było jednak coś nieuzasadnionego, coś bezradnego, po dziecięcemu żałosnego w tym ludzkim rozgardiaszu. Pieniądze, władza, wiara w trwałość ekonomicznego ustroju i niezachwianą hierarchię społeczna — wszystko, do czego dążył „Związek pięciu”, nagle w całym świecie straciło swą siłę i urok. Miliarder i dziewka uliczna po równo włazili na dach i stamtąd wytrzeszczali oczy na rozłupany Księżyc. Czyżby widok tego rozbitego globu, nie wartego ani canta, zdolny był pozbawić ludzi rozumu? Jeden z członków „Związku pięciu”, podobny do starego świerszcza staruszek, powtarzał zacierając suche dłonie:
— Oczekiwałem walki, ale nie takiej kapitulacji. To smutne w moim wieku stać się mizantropem.
Inżynier Korwin odpowiedział na to:
— Niech pan zaczeka, nie wiemy jeszcze wszystkiego.
Na posiedzeniu „Związku pięciu” postanowiono część zdobytych milionów rzucać z powrotem na giełdę, grając tym razem na zwyżkę, i rozpocząć wykup przedsiębiorstw uwzględnianych w wykazie z 28 maja.