8. ROZSTRZYGAJĄ SIĘ LOSY PROFESORA WAGNERA

W tym samym czasie, kiedy Braude z wyszukaną uprzejmością „oprowadzał” profesora Wagnera po jego „włościach”, członkowie centralnego komitetu organizacji pod nazwą „Dyktator” rozstrzygali o losach jeńca. Większość członków komitetu skłaniała się do zdania, że Wagnera należy „sprzątnąć”.

— W teczce odnajdziemy niewątpliwie sekret jego wynalazku. Porwanie udało się wspaniale, ale istnieje niebezpieczeństwo, że prędzej czy później sprawa się wyda, jeśli nie unicestwimy głównego dowodu rzeczowego przeciwko nam.

Tym „dowodem rzeczowym” był sam profesor. Nikt oczywiście nie mówił, że należy „zabić Wagnera”, w tym towarzystwie, uważającym się za kwiat kultury europejskiej. Ale wszyscy rozumieli się bez słów.

Przeciwko „unicestwieniu dowodu” występował tylko baron Goldsack, który miał nadzieję zrobić na wynalazkach Wagnera niezły interes.

Decyzja została odłożona na parę dni. Tymczasem specjaliści od szyfrów przystąpili do odczytywania notatek profesora, sporządzonych przy pomocy jemu tylko znanego systemu stenograficznego.

Członków komitetu czekało jednak rozczarowanie. Kiedy udało się przeczytać i przetłumaczyć notatki, okazało się, że zawierają one cały szereg cennych materiałów naukowych z najrozmaitszych dziedzin. W skondensowanych zdaniach, niekiedy aluzjach i napomknieniach, w krótkich formułach kryło się takie bogactwo myśli, że starczyło by ich na wiele tomów druku. Niektóre fragmenty nawet dla specjalistów okazały się niezrozumiałe. Wszystko to potwierdzało przypuszczenia Goldsacka, że prace Wagnera przedstawiają kolosalną wartość. Ale w notatkach nie było ani słowa o tym, co najbardziej interesowało komitet — o środkach walki ze snem i zmęczeniem.

Tak czy inaczej, należało wydrzeć sekret profesorowi. Zadanie to powierzono Braudemu. W celu zachowania pełnej tajemnicy był on jedyną osobą, która kontaktowała się z Wagnerem.

— Drogi profesorze! — zwrócił się Braude do Wagnera. — Pragnie pan zapewne wiedzieć, jakie przyczyny sprawiły, że znalazł się pan tutaj. Obecnie mogę już zaspokoić pańską zrozumiałą ciekawość. Tylko nieuchronna konieczność zmusiła nas do posłużenia się metodą…

— Bandytów! — nie wytrzymał Wagner.

Braude uśmiechnął się, jakby usłyszał miły komplement, i ani trochę nie zmieszany, kontynuował:

— Moi przyjaciele reprezentują potężną organizację, która stoi na straży europejskiej kultury. Niestety! Nad kulturą tą zawisło śmiertelne niebezpieczeństwo, któremu na imię bolszewizm. Pan jest człowiekiem dalekim od polityki i, być może, nie zdaje pan sobie sprawy z tego, jak potężną broń dałby do ręki tym wrogom kultury pański wynalazek. Oto co skłoniło nas do zamachu na pańską wolność osobistą — w imię cywilizacji, dla dobra całej ludzkości. Panu, jako człowiekowi nauki, także powinna być droga nasza stara europejska kultura. Niech pan ofiaruje jej ten cenny dar! Proszę uwierzyć, że będzie on wykorzystany w najlepszy z możliwych sposobów.

Profesor odchylił się do tyłu w swoim fotelu i słuchał, skierowawszy obydwoje oczu na swego rozmówcę, co zdarzało mu się niezmiernie rzadko.

— Tak, jestem dalekim od polityki człowiekiem nauki — odpowiedział. — Ale myli się pan szalenie, jeśli pan sądzi, że jestem przeciwnikiem władzy radzieckiej. Zresztą, pańska pomyłka jest zrozumiała. Pan zna bolszewizm tylko od strony destrukcyjnej. Ja mam ten okres już za sobą, jak również okres — czego nie ukrywam — zwątpień. W ostatnich latach mogłem jednak obserwować i drugą stronę tego samego „strasznego bolszewizmu” — stronę twórczą. Pan jej nie widzi albo nie chce widzieć. Zadziwia mnie i porywa ten potężny rozmach twórczej energii, rozległość planów, wytężona praca… Nigdy jeszcze tyle ekspedycji naukowych nie przemierzało wzdłuż i wszerz naszego wielkiego kraju w poszukiwaniu bogactw naturalnych. Nigdy nie było w naszym kraju takiego postępu w technice, takiej mechanizacji pracy. Nigdy najbardziej śmiała twórcza myśl nie cieszyła się takim uznaniem i poparciem…

A poza tym, co potrzebne jest uczonym? Przede wszystkim warunki do spokojnej pracy. Kraj mój przeszedł już burzę rewolucji i konwulsje kontrrewolucji. Przed nami już tylko spokojne budowanie. A wy?… Czyż to nie strach przed przyszłymi wstrząsami zmusił was do sprowadzenia mnie tutaj w tak., niedelikatny sposób? Nie, panie Braude, pragnę żyć i pracować w Rosji. Do niej należą moje wynalazki. Nie zdradzę wam sekretu!

Odpowiedź Wagnera została przekazana komitetowi.

— To prawdziwy bolszewik! — wykrzyknął generał z niskim czołem.

— Nie ma się co z nim cackać! — słyszało się głosy.

Tym razem nawet i Goldsack nie odważył się wystąpić przeciwko powszechnym nastrojom.

Nie podjęto żadnej rezolucji, ale wszystko było jasne bez słów: na profesora Wagnera wydano wyrok śmierci.

I Braude miał go wykonać.

Nie bez zmieszania wszedł do gabinetu profesora, czując ciężar browninga w prawej kieszeni. Ale, doskonale panując nad sobą, przywitał się z profesorem ze swoim zwykłym uprzejmym uśmiechem i usiadł w fotelu naprzeciwko, kładąc ręce do kieszeni.

— No i jak, drogi profesorze, nie zmienił pan jeszcze zdania? — zapytał, odnajdując w kieszeni kolbę rewolweru. — Uprzedzam pana, że odmowa może mieć dla pana bardzo przykre konsekwencje!

— Nie, panie Braude, nie zmieniłem i nie zmienią!

Braude położył palec na spuście, wciąż jeszcze nie wyjmując broni z kieszeni.

— Ale mam jedną prośbę, panie Braude.

„Nie spieszy się — pomyślał Braude — zobaczymy, co to za prośba” — i zatrzymał w kieszeni rękę z rewolwerem.

— Do pańskich usług, drogi profesorze.

Profesor był jakiś nieswój. Braudego uderzyło to, że wyglądał na zmęczonego i jego zawsze rumiane policzki pobladły.

— Rzecz w tym — zaczął Wagner jąkając się — że pańscy przyjaciele nie zauważyli podczas rewizji w kieszeni mojej marynarki niewielkiego pudełeczka z pigułkami. To znaczy, może i zauważyli, ale nie zwrócili na nie uwagi, ponieważ na pudełku była niewinna etykietka z napisem „Purgen”. Zwykłe lekarstwo dla ludzi prowadzących siedzący tryb życia. W pudełku tym miałem zapas pigułek przeciwsennych. Niestety, jest puste! Wczoraj zażyłem ostatnią. Jeśli dziś nie ponowią dawki, zasnę. Byłoby to dla mnie straszne… I to zmęczenie… Byłbym panu… bardzo zobowiązany… — profesor mówił coraz wolniej — jeśliby pan dostarczył mi kilka substancji chemicznych według moich wskazówek, i to, jeśli można… j ak naj szyb…

Głowa profesora opadła do tyłu, powieki zamknęły się, zasnął twardym, głębokim snem.

— To ułatwia zadanie! — powiedział głośno Braude, wyjął spokojnie rewolwer i wycelował w pierś profesora.

Ale nie wystrzelił, jakaś myśl powstrzymała go. Szybko wsunął rewolwer do kieszeni i wybiegł z pokoju.

Загрузка...