Za notatniki zabrał się Witalij Siemionowicz wieczorem w domu. Na wewnętrznej stronie okładki każdego z nich napisane było, kiedy został rozpoczęty. Pierwszy notatnik pochodził z kwietnia 19… roku Witalij Siemionowicz dokładnie pamiętał tę datę: akurat ukończyli projekt soczewki elektromagnetycznej do ogniskowania cząstek w superakceleratorze — projekt ten został potem przedstawiony do nagrody państwowej.
„Nowy rok, nowe porządki — brzmiała pierwsza notatka. — Będę się mógł wreszcie zająć swobodnie badaniami. Może by zrobić doktorat z ogniskowania? Łatwy temat.
„Ale coś nie mam do niego serca. Dusza niespokojna. I czego jej brakuje, mojej duszy?!…”
„Woźna instytutu, ciocia Kila. modli się zwykle, przychodząc rano na dyżur. Patrzy nabożnie w kąt westybulu, poniżej zegara elektrycznego i powyżej tablicy przeciwpożarowej z bosakami, żegna się pospiesznie i szepcze coś. Ciekawe, o co się modli?
„Ażebyśmy my, fizycy-teoretycy, odkryli wreszcie naturę praw fizyki i udowodnili, że Boga nie ma?…”
A. więc co mnie tak odpycha od łatwego, intratnego tematu ogniskowania przeciwnych wiązek? Może niewiara w perspektywy? Nie wierzę, że superakceleratory i bombardowanie w nich cząsteczek w tarczę z cząsteczek bombardowanie nie wiadomo czego, nie wiadomo czym — jak żartuje nasz akademik) posunie nas choćby na krok do przodu w pojmowaniu materii. Nie zrozumieliśmy cząsteczek elementarnych, kiedy bombardowaliśmy je energiami rzędu milionów elektronowolt, nie rozumiemy i przy energiach miliardów elektronowolt. Gdzie gwarancja, że zrozumiemy przy dziesiątkach miliardów? Tak można potęgować energię w nieskończoność; a im dalej, tym jest to bardziej skomplikowane. Powstaje gałąź nauki pracująca sama na siebie i raić poza tym.
„Nie wierzę w tę sprawę.
„Otóż to: wierzyć, nie wierzyć — to nie zajęcie dla uczonego. Trzeba zgłębić, poznać. I to będzie moje zajęcie w bieżącym roku, wniknięcie w teorię cząstek elementarnych, w teorię, która jak dotychczas ma tylko nazwę i jest zestawem niezbyt jasnych pomysłów.”
„Co to są „ciała materialne”? Skupiska „cząstek elementarnych. A „cząstki elementarne”? Najdrobniejsze składniki „ciał”. A co to są „ciała”? Zamknięty krąg, z którego wynika, że nie tylko nie wiemy, co to są cząsteczki, ale nie wiemy także, co to są „ciała”.
„Oczywiście, cząsteczki posiadają „masę”, „moment magnetycznym, niekiedy „ładunek”. Ale czy wystarczy tych właściwości (których natura jest zresztą niejasna), aby uważać je za przedmioty materialne?
„A jeśli nie są rzeczami materialnymi, to czym?”
Jest uniwersalna, zwalniająca od rozterek i wątpliwości odpowiedź: taka jest obiektywna rzeczywistość. Stały ładunek elementarny? Obiektywna rzeczywistość. Siła ciążenia odwrotnie proporcjonalna do kwadratu odległości? Tak samo. Prędkość światła stała we wszystkich układach odniesienia? Obiektywna rzeczywistość.
„Ale dlaczego ta rzeczywistość jest taka, a nie?…
„Praktycy mogą się zadowolić taką konstatacją rzeczywistości. Gdyby nawet siła ciążenia była proporcjonalna do sześcianu odległości, prędkość światła nie była stała, masa elektronu wynosiłaby nie 1837, a była dziesięć tysięcy razy mniejsza niż masa protonu — oni zawsze znaleźliby sposób, aby skonstruować silnik elektryczny i tranzystor, zbudować most i wystrzelić rakietę.
„Praktycy mogą, taki jest sens ich pracy, dopełniać naturę w interesie ludzi. A sens pracy teoretyków, to zrozumieć naturą.”
„Dzisiaj stuknęło mi trzydzieści pięć lat. Nawet nie zauważyłem — no bo i co tu świętować?
„Na czym upływają lata? Na zarabianiu pieniędzy i gromadzeniu dóbr? Na wykonywaniu prac, w potrzebę których nie wierszę i interesować się którymi nie jestem w stanie? Na złudnym potwierdzaniu własnego „ja” płytkimi pomysłami? Na kontaktach z kobietami, których nie mogę pokochać? Na preferansie i popijawach?… Wydaje się, że wszystko to nie jest życie, a wstęp do życia, że wszystko co lepsze, ciekawsze — przede mną. A lata lecą i przede mną wciąż to samo…
„Na co tu tracić siły, nie ma czym nasycić duszy! A jeśli tak, to na co mi ta dusza?”
„Taganrog, przewiany na wskroś lodowatym, lutowym wiatrem. Morze Azowskie ze skrawkiem brudnego lodu wzdłuż gliniastych brzegów. Sala z teatralnymi żyrandolami, zbytkowną sztukaterią i fatalną akustyką. Zniekształcone przez mikrofon strzępy zdań „na fundamentalnej podstawie głębokiej teorii…”, „kompozycje mikrocząsteczek i mikrostanów”, „zespół elektronów”, „dyskusyjna donukleonowość kwarków”… — słowem, konferencja na temat fizyki cząstek elementarnych. A ja w sekcji fizyki wysokich energii, audytorium D202, początek obrad — godzina 10.30.
„J. Strifonow „Niektóre phoblemy energetyki sphężystych i nie sphężystych zderzeń helatywistycznych photonów”. Referent zademonstrował francuski pronons i perfekcyjną umiejętność smarkania w chusteczkę pomiędzy zdaniami. Przeziębił się na azowskich przeciągach.
„S. Priwierziew. „Jak wiadomo, w słabych oddziaływaniach, warunkujących rozpad cząsteczek, prawo zachowania parzystości zostaje naruszone… Jednak orientacja spinora Diraca w sześciowymiarowej impulsywno-potencjalnej przestrzeni…” „Spinor Diraca, dinor Spiraca, niech ich diabli obydwu!
„Uważa się, że współczesna fizyka przenika w podstawy budowy materii, w to co najbardziej elementarne — to znaczy najprostsze, prostsze od arytmetyki, w coś takiego, co każdemu można objaśnić. Ale gdzie ono jest, to najprostsze?! Ze wszystkich referatów emanował niezwykle zawikłany galimatias terminów, drobiazgowych przesłanek, przypadkowych faktów doświadczalnych, wyszukanej matematyki na koniec, przywołanej na pomoc po to, aby potwierdzić racje referenta… Wypracowaliśmy międzynarodową terminologię, język matematyczny — i skutecznie rozumiemy się tylko w tym, o czym milczymy. Ale czy to znaczy, że rozumiemy naturę?
„— Zaplątaliśmy się — westchnął mój sąsiad z sekcji i z pokoju hotelowego, Sybirak Kola, kiedy podzieliłem się z nim wątpliwościami. — I nie przyznajemy się do tego, ani przed sobą, ani przed innymi.
„— Tak, wygląda na to, że nadszedł najwyższy czas, aby przestać jeździć po konferencjach, zwalając na kupę łatwopalne teoryjki i pomysły, aby skończyć z rozdmuchiwaniem na cały świat i do nieprawdopodobnych rozmiarów mitu o ważności naszych poczynań w celu uzyskania obfitych kredytów, a zacząć myśleć. Myśleć konstruktywnie, uczciwie, bezwzględnie: czy dobrą drogą szliśmy, gdzie zboczyliśmy z niej w labiryncie poszukiwań?
„Myśleć aby zrozumieć.
„A tego właśnie nie umiemy.
„Nasze poznanie jest całkowicie podporządkowane instynktowi samozachowawczemu — to z niego także wywodzą się „strach”, „wygoda”, „chęć zysku”.
„Tak, praktyka jest najwyższym kryterium prawdziwości teorii. Ale czyż praktyka i korzyść to jedno i to samo?
„Gdzież wy średniowieczni alchemicy, mieszający substancje dla zaspokojenia palącej, dziecięcej ciekawości: co wyniknie z tej mieszaniny? Gdzież wy, dawni anatomowie, wykopujący w tajemnicy, pod osłoną nocy, trupy na cmentarzu, aby pojąć, jak też zbudowany jest człowiek?”
„Stepy, pasy leśne, hałdy — wszystko białe. Śnieg, śnieg od morza do morza. Pociąg nr 27 wiezie mnie do domu… Czy na darmo pojechałem? Chyba nie. Nie usłyszałem na konferencji konstruktywnych myśli, ale uświadomiłem sobie ogrom dezorientacji, jaka panuje obecnie w fizyce cząstek elementarnych. Głupi, myślałem, że tylko ja nic nie rozumiem… Cóż to są te cząsteczki, „cegiełki gmachu świata”, które może wcale nie są cegiełkami, ani kuleczkami, ani w ogóle przedmiotami materialnymi?
„Z czego my się, braciszkowie, składamy.
„Noc. Zabawna teoria, w rytm stukotu kół: cząstki elementarne to wcale nie cząstki, żadne jakieś tam stałe formy materii. To zmienne procesy, objętościowe falowanie samej przestrzeni! Hm?
„Nie, naprawdę: przyjmijmy na serio, że przestrzeń nie jest próżnią. Fizyczne wakuum to środowisko materialne, być może nawet dosyć gęste. I oto w jakichś jego miejscach powstaje objętościowe zachwianie: zagęszczenie, rozrzedzenie i znów zagęszczenie. Średnio biorąc jest tutaj taka sama gęstość materii, jak wszędzie, ale powstało coś — pulsująca niejednorodność. Jednorodne jest przecież nierozróżnialne, to tyle co nic.
„A jeśli każde nowe zachwianie gęstości powtarza się nie w tym samym miejscu, a obok, to mamy do czynienia z ruchem „cząsteczek”.
„To jeszcze nie wszystko: zagęszczenia i rozrzedzenia można utożsamić z ładunkami cząsteczek. Ale według Maxwellowskiego, ciekłego modelu elektromagnetyzmu: przy zagęszczeniu (zagęszczenie to źródło pola siłowego — rozpływa się przecież i wywiera ciśnienie na okresową materię) — powstaje ładunek dodatni; przy rozrzedzeniu — ujemny. A przy przejściu od jednego stanu do drugiego powstaje zawirowanie materii i pole magnetyczne. To także według Maxwella.
„O, to już poważna sprawa! W ten sposób można wyjaśnić, skąd się bierze moment magnetyczny cząsteczek. Magneton to sztuczka nie do wyjaśnienia, dopóki uważamy cząsteczki za stałe twory. Przecież pole magnetyczne, zdaniem Maxwella, powstaje w wyniku zmian pola elektrycznego w czasie. Jeśli uważać, że ładunek „cząstek” jest stały, to niezrozumiałe jest, skąd się biorą u nich momenty magnetyczne. Wypada się domyślić, że w mikrocząsteczkach znajdują się uzwojenia z prądem, selenoidy, elektromagnesy… rzeczy nienaturalne, niemożliwe w elementarnych formach materii. A jeśli ładunek „cząsteczek” jest zmienny, to wszystko się zgadza…
„Zaczekaj, co się zgadza?! Przecież protony i elektrony mają ładunek stały! Zmierzono to, to fakt. Momenty magnetyczne też mają stałe. A ze zmiennego pola elektrycznego winno się otrzymywać także zmienne pole magnetyczne… Poniosło mnie. A szkoda, tak ładnie się układało.
„…Idiota, bałwan, geniusz, tępak! Wszystko było dobrze!
„Rezultaty pomiarów świadczą, że ładunki i pole magnetyczne cząstek są stałe. To prawda. Ale, drodzy panowie, za pośrednictwem czego mierzymy tę stałość? Za pośrednictwem przyrządów wykonanych z materii, a więc w ostatecznym rozrachunku, z tych samych wahających się (tak, wahających!) od rozrzedzenia do zagęszczenia „cząsteczek” — niejednorodności. I to wahających się synchronicznie, inaczej skupienie takich pulsacji — ciało — nie będzie stałe. To fakt z teorii drgań: we wspólnym systemie energetycznym mogą działać tylko te generatory, których częstotliwości i fazy są zgodne. Inaczej system się rozpadnie.
„Teraz jest jasne, dlaczego się nam wydaje, że cząsteczki posiadają stałe ładunki i momenty. Istnieje następujący efekt stroboskopowy: jeśli wrzeciono obrabiarki obracające się z prędkością 100 obrotów na minutę oświetlić R lampą gazowa o tej samej częstotliwości rozbłysków, to wyda się ono nieruchome. I jeśli niedoświadczony obserwator dotknie wrzeciona ręką, to urwie mu ono palce… Tak samo jest z cząsteczkami-wahaniami: dwa zmienne „protony”, kiedy są zagęszczeniami, odpychają się; po połowie taktu, kiedy stanowią rozrzedzenia — również się odpychają. A my tłumaczymy to sobie tak: ładunki jednoimienne odpychają się. Ważne, że jednoimienne, nie ważne — jakie.
„Zmienny „proton” i zmienny „elektron” — to dwa wahania w przeciwfazie; przyciągają się one i mogą statycznie trzymać się razem, i to właśnie obserwujemy… Także momenty magnetyczne mikrocząsteczek— wahań są zmienne; mają zgodne częstotliwości i fazy i dlatego oddziaływują na siebie nawzajem jak stałe magnetyki… No nie, ale nam tu natura dała szczutka w nos.
„Ach! ucałujże mnie, ciociu Kilu!… To znaczy, chciałem powiedzieć: pomódl się za mnie! Odkryłem coś takiego…
„… Falowe — właściwości mikroczasteczek dają się łatwo pogodzić z tą ideą. Jeśli cząsteczka jest objętościowym pluskiem w ośrodku, czymś w rodzaju kropli deszczu wpadającej do kałuży, to naturalnie wzbudza ona wokół siebie koncentryczne falowanie. I nie jest już prawdopodobne, ale zupełnie zwyczajne, materialne, skąd się bierze dyfrakcja elektronów.”
Napisałem artykuł o zmienności mikroczasteczek. Dwanaście stron maszynopisu, z podwójnym odstępem, łacińskie symbole podkreśliłem ołówkiem niebieskim, greckie — czerwonym… Wszystko jak trzeba. Każde pismo przyjmie. Pracowałem z wysiłkiem przez dwa tygodnie. Przeczytałem — i podarłem.
„Dotknąłem swego brzeżka wielkiej idei. Teorii, jak się wydaje, nie tylko fizycznej, ale wszystkiego. I ledwo zrozumiałem małą jej część — dalejże handlować tym kapitałem, brać się za oznakowanie działki. Albo chociaż błysnąć intelektem, przenikliwością domysłu. Nieważne nawet, czy to prawdziwy domysł, czy tylko się taki wydaje — byle błysnąć. Patrzcie, ludzie, jaki jestem genialny!… A to bardzo ważne, czy domysł prawdziwy. Świat — falowanie materii.”
„Materia jest jedna. Istnieje w czasie i przestrzeni, ale przestrzeń i czas są także materialne, to kategorie materii. Wszystko w niej jest powiązane. Wszystko w niej płynie, zmienia się.
„To przerabialiśmy na ćwiczeniach z filozofii, odwalaliśmy na zaliczeniach, ale przyswajaliśmy (jeśli przyswajaliśmy!) tylko rozumem. Bo też bardzo trudno koncepcję materialnej jednorodności świata pogodzić z wyrywkowymi i różnobarwnymi obserwacjami — z rozmaitością natury: tu ciała, tam powietrze, gdzie indziej próżnia, tu zimno, tam gorąco, tam zielono, tam wilgotnie.
„A trzeba patrzeć na świat zwyczajnie i po prostu: istnieje ciągłe (wszechzwiązek zjawisk) materialne środowisko, które łączy w sobie i przestrzeń, i czas, i nas samych ze wszystkimi odczuciami i myślami. Postronny, nie z tego świata, obserwator widziałby to całe środowisko tak, jak my widzimy wodę. Nasz świat byłby dla niego szarym, czterowymiarowym falowaniem — z mętnymi zgęstkami ciał, z prądami, wirami… i nie wiadomo czym jeszcze. Nie odróżniałby w nim ani gwiazd, ani planet, lasów, zachodów słońca, ludzkich twarzy… My rozróżniamy, ponieważ pochodzimy z tego świata. Dla nas obserwować — znaczy współoddziaływać. Dlatego tak głęboko ukryty jest dla nas fakt jedności materialnej świata, że wszystko co postrzegane oddziaływuje na mnie — falę materii: jedno zwiększa amplitudę, drugie zniekształca formę, trzecie wydłuża czas istnienia, czwarte skraca go…
„Wszystko oddziaływuje inaczej.”
„To jest podobne do muzyki: drgania dźwięków, narastając, ustalając się na określonym poziomie, potem słabnąc — tworzą nutę, elementarną całość — „atom muzyki”. Nuty składają się w całości-akordy, w całości— melodie. Nuty to „kryształy”, „grudki”, „włókna” muzyki. A wszystkie one składają się w coś jeszcze bardziej całościowego — symfonię lub pieśń „Podobne jest do falowania morza: drobniutkie fale, nakładając się, tworzą duże, a z tych wyrastają wały wodne. Seria takich wałów — z „dziewiątym”, maksymalnym pośrodku — to także fala. I cały sztorm też jest falą-zdarzeniem, ponieważ nie występuje wszędzie, ponieważ ma początek i koniec. „…To do niczego nie jest podobne, dlatego, że kosmiczne falowanie materii — z powstaniem, rozwojem i rozpadem galaktycznych wirów i gwiezdno-planetarnych bryzgów — jest czterowymiarowe. Wszystko, co widzimy, słyszymy, czujemy, to tylko cząstkowe przejawy tego falowania. I to właśnie należy pojąć, zbadać. A cząsteczki… co tam cząsteczki!…'
„I znowu ranek, znowu żegna się pod zegarem ciocia Kila.
„…Ja także umiem modlitwę. Wyuczyła mnie jej na wsi babcia Daria w wojnę, abym się modlił za ojca, kiedy nadeszła wiadomość o jego śmierci. „Tyś jest jeden nieśmiertelny, stworzycielu nas ludzi, którzyśmy z prochu powstali i w proch się obrócimy, jako tyś nakazał, ty któryś mnie stworzył i rzekłeś mi, prochem jesteś i w proch się obrócisz…”,”Prochem jesteś i w proch się obrócisz…*Uogólnijmy — materią jesteś i w materię się zamienisz. Ktoś mądry dawno zrozumiał to wielkie w swojej biblijnej prostocie i bezwzględne prawo jedności materialnego falowania. A potem ktoś głupi dał mu na imię — „Bóg”.
„Interesujące: o czym nie zacznę myśleć, wszystko prowadzi mnie do tej samej idei. I cząsteczki, i muzyka, i stara modlitwa… Zresztą, tak właśnie trzeba: prawdziwa idea materii powinna obejmować wszystko.”
„Lecę ponad morzem. Samolot mknie nisko i widzę przez swój iluminator obdarzony niezwykłą dynamiką obraz sztormu: bałwany wściekle nacierają na brzeg, uderzają weń, rozbijają się w bryzgach i pianie, cofają się i znów nacierają… Samolot bierze kurs na pełne morze, brzegi umykają z pola widzenia i — o dziwo! — sztormowa fala cichnie. Są i bałwany, są zagłębienia pomiędzy nimi, ale wszystko to robi przekonywające wrażenie nieruchomego. Jakby to wcale nie była woda.
„Tylko kiedy popatrzeć dłużej, można zauważyć powolne — o ile bardziej powolne, niż zwykły bieg do brzegu! — przemieszczenie się bałwanów względem siebie: ich grzebienie to zbliżają się z lekka, to oddalają. Zmienia się także nieco ich wysokość, pojawiają się na nich i nikną pieniste baranki…
„Oto ono, rozwiązanie zagadki statyczności świata, w którym żyjemy! To mnie tylko wprawiło w zakłopotanie: skoro świat jest falowaniem materii, jak to jest, że formy ciał i ich rozmieszczenie zachowują się tak długo? Ależ przecież dlatego, że my także jesteśmy drobnymi bryzgami tej falującej materii. I fala-Słońce, i fala-planety i falujące na nich góry, i nawet fala-samolot, i ja w samolocie…, wszyscy mkniemy zasadniczo w jednym kierunku, w kierunku istnienia (w czasie?), z ogromną prędkością (czyż nie z prędkością światła? Przecież właśnie ona winna być prędkością rozchodzenia się fal w środowisku: a energia spoczynkowa ciał E = Mc1… Ładny mi „spoczynek”!). Ten bieg fal można dostrzec tylko z nieruchomego „brzegu”. Ale brzegu takiego nie ma we wszechświecie, a jeśliby i był, to nie my się na nim znajdujemy! Możemy więc tylko obserwować zmiany w obrazie wzajemnego rozmieszczenia ciał-fal wokół nas, to znaczny ruch względny.
„…Co za wspaniałe odczucie wartości własnego życia: kiedy boisz się umrzeć tylko dlatego, że nie wszystko zrozumiałeś, nie zakończyłeś badań!”
„Wszystko to nie to, wszystko to nie tak! Mogę napisać nieskończona ilość ułożonych w sensowne zdania słów, mogę doprawić je równaniami i formułami — ażeby za pośrednictwem tego wszystkiego objaśnić swoją ideę innym. A na ile ja ją sam rozumiem? Przecież jej przedmiot to nie coś, co znajduje się w kosmosie, pod mikroskopem czy w kolbie. Ten przedmiot — to wszystko. I wokół mnie, i we mnie, i w innych. Po prostu wszystko. Prawda wyrażona samym faktem istnienia świata.”
Dzisiaj, 25 grudnia, na własnej skórze odczułem kosmiczne falowanie. Albo mi się przyśniło?… Jeszcze teraz nie mogę przyjść do siebie. Wrażenie było potężne, niełatwo je opisać.
„Godzinę temu, o jedenastej, położyłem się spać. Najpierw jak zwykle nie mogłem zasnąć: leżałem myśląc wciąż o tym samym. Rozluźniłem ciało, skoncentrowałem się na myśli: oto ona, materia, wszędzie — i poza mną, i we mnie! Przyszedł półsen, w którym myśli zamieniają się w mgliste obrazy, a te rozpływają się w przedziwne doznania. I właśnie wtedy nastąpiło coś, z powodu czego zerwałem się nagle — cały zlany potem i z łomoczącym sercem.
„Co to było? Najpierw znikły gdzieś werbalne, zrozumiałe myśli. W zamian pojawiły się jakieś widzialne majaki (choć oczy miałem zamknięte), błyski, falujące strugi — nie wiadomo dlaczego w kolorze złocistożółtym. Migotały, splatały się w wiry, rozpływały się na nowo. Potem falowanie stało się… jakieś bardziej powszechne, czy tak? (Słowa są tu bezsilne!) Rozprzestrzeniało się po ciele kolejnymi interwałami ciepła i chłodu, prężności i osłabienia, stawało są płynne i potężne. Zdawałem sobie nawet sprawę z tego, że te drobne, cząstkowe pulsacje w moim ciele zlewały się, składały się w większe, a te pokrywały się z jakimś zewnętrznym rytmem. Oto i bicie serca zlewało się z nim.
Mięśniowe i cieplne wrażenie miałem takie, jakbym huśtał się na fali — od prawego do lewego boku. Potem fale poszły wzdłuż ciała. Nie tylko kołysały mnie, ale zaczęły jakby z lekka ściskać i rozluźniać na przemian moje ciało. Jednym słowem, odczuwałem coś w rodzaju pulsowania.
„Ale czułem się jeszcze oddzielnym ciałem, tylko pogrążonym w czymś falującym objętościowo. Potem — widocznie zewnętrzne rytmy podporządkowały sobie całkowicie moje wewnętrzne falowanie — przestałem i to odczuwać. Skądś z zewnątrz napływało ciepło — miękkie i jakby żywe, przeobrażało się w żar. Czułem, że się rozpływam, roztapiam… i tutaj nagły impuls właściwego organizmom żywym stracha, przerażenia wyprężył moje ciało! Zerwałem się.
„Co to było? Temperatura 36,7°, w normie.
„To uderzenie wewnętrznego strachu… Teraz takie uczucie, jakbym uniknął śmiertelnego niebezpieczeństwa — spadłem w przepaść, ale zdążyłem schwycić się kamienia. Boję się położyć z powrotem. Przecież nigdy nie miałem odchyleń psychicznych… Czyżby moje „ja” rozpuszczało się w tym, co zewnętrzne?
„Czy to było to doświadczenie, którego tak deklaratywnie pragnąłem i oczekiwałem? Hm… Raczej nawet nie ono, tylko jego przeczucie.
„Rzuć to, Kaługa! Rzuć, bo zginiesz! Zajmij się zwykłą nauką, rób doktorat. Albo ożeń*się znowu — będziesz się krzątać, kłócić, wychowywać dzieci, oderwiesz się od tego… Męczysz się i nawet nie powąchasz tej nowej prawdy. A niech je, te namiętności!
„A przecież nie rzucę…”
Ta notatka była zakreślona czerwonym ołówkiem sędziego śledczego. „Tak, rzeczywiście” — przytaknął Kuzin.
„Tworzę — pod wrażeniem tej nocy — Energetyczną Teorię Intuicji. Albo Teorię Rezonansu Intuicyjnego, jak kto woli.
„1. Nikt nie wie, co to jest intuicja. Wiadomo tylko, że jest i że można się nią kierować w ocenie informacji i przewidywaniu przyszłości nie gorzej niż logiką (zresztą, co to jest logika, także nie jest zbyt jasne). Przy pomocy jednej i drugiej staramy się wyrobić sobie wierne wyobrażenie o rzeczywistości, poznać prawdę. Można to zdefiniować tak: intuicja to pojmowanie konkretnej prawdy nie na drodze rozumowania, a na podstawie jakiegoś wewnętrznego sygnału w naszej psychice.
„Sygnał ten, choć występuje jako „delikatne poruszenie duszy”, jest niewątpliwie materialny. Jaka jest jego natura?
„2. Każdy, komu zdarzyło się poznać albo tworzyć coś nowego: dokonywać wynalazku, odkrycia, podejmować ważne zadania życiowe, (to ważne, że życiowe!) wie, że w momencie zrozumienia albo prawidłowej decyzji znika zmęczenie, nawet jeśli walczyło się z problemem dniami i nocami. Człowiek czuje nagły przypływ sił, wpada w dobry nastrój, ogarnia go pragnienie, aby pracować i pracować wciąż jeszcze. I łatwo mu to przychodzi — nawet pracuje.
„Tak było i ze mną, kiedy wpadłem na trop „zwariowanej” teorii zmiennych mikrocząsteczek, tak było i przy innych pomysłach na temat właściwości falującej materii. Tak bywało i wcześniej, kiedy w pracy lub w życiu dochodziłem do prawdziwego rozwiązania. Podnosi się tonus mięśniowy, wzrasta życiowa aktywność, chce się człowiekowi śmiać ze szczęścia, nie wiadomo, skąd biorą się siły… Taki stan, to w istocie jedyny fakt w naturze ludzkiej twórczości. Nazywa się go „olśnieniem”, „natchnieniem”, „objawieniem”, ale są to wszystko puste słowa. Ścisły jego sens sprowadza się do tego, że u człowieka następuje przypływ energii.
,I na odwrót: jeśli z przyczyn zewnętrznych lub z powodu lekkomyślności zboczyłeś z drogi ku poznaniu, czujesz przygnębiający odpływ sił, ręce ci opadają.
„Cóż to jest za energia pojmowania prawdy, skąd bierze się ona w człowieku? I to nagle, oczywiście nie od jedzenia i nie od picia.
„3. Wniknijmy w mechanizm poznawania rzeczywistości przez człowieka. Ze środowiska dochodzą do mnie sygnały. Ich asortyment jest ogromny. My wybieramy zwykle te, które można odnieść do organów naszych zmysłów (węch, wzrok, słuch, dotyk, smak, zmysł równowagi) — ale to nie wszystko. Są jeszcze uczucia sympatii lub nieprzyjaźni, trwogi, niepokoju, humoru, przeświadczenia, ciekawości… — wszystkich nie sposób zliczyć. Istnieją one, chociaż bardzo trudno byłoby dla nich znaleźć jakieś specjalne organy.
„Wszystkie sygnały, łącząc się, tworzą we mnie (w mózgu? — z pewnością nie tylko…) pewien zmysłowy obraz — model świata. Kiedy wrażenia, doznania są niepełne lub zniekształcone, model nieprawdziwie odzwierciedla zewnętrzny świat; jednakże jeśli są one dostatecznie pełne i nie zniekształcone, jest on bliski rzeczywistości.
„Jest jasne, że sygnał intuicji — to odczucie bliskości modelu w moim wnętrzu i poznawanej rzeczywistości. Skąd się bierze takie doznanie i — dlaczego wyraża się ono (przypływem energii?
„4. Dopóki sądzimy, że rzeczywistość to różnorodne nagromadzenie statycznych ciał i niezależnych zjawisk, pojąć tego nie sposób. Inaczej wygląda sprawa, gdy założyć, że rzeczywistość — to złożone, ale jedyne, czasowo przestrzenne falowanie materii. Wtedy odzwierciedlający tą rzeczywistość model — to także czterowymiarowe falowanie we mnie, w subiekcie. A kiedy falowanie rzeczywistości i falowanie modelu są podobne — powstaje rezonans… „
— Oho! — Witalij Siemionowicz, którego zmęczyła już nieco lektura notatników i zamierzał położyć się spać, poczuł się nagle rześko, poczuł rosnące zainteresowanie i przypływ energii. — Ciekawe! Tego mi Dymitr Andriejewicz nie opowiadał…
„… A drgania rezonansowe, łaskawi panowie, tym się różnią od nierezonansowych, że gdzie by one powstały: w kamertonie, w mostach, w obwodzie radiowym, w systemie nerwowym (to znaczy we mnie) — prawie wcale nie potrzebują dokarmiania energią. To znaczy, że na podtrzymywanie w sobie dowolnego obrazu świata prócz prawdziwego (przecież nawet nieobecność u człowieka określonych wyobrażeń o świecie, niewiedza — to także model, tyle że fałszywy), traci człowiek pokaźną ilość energii. Kiedy jednak dochodzi do prawdy, energia ta uwalnia się.
„Jedźmy dalej (ręka sama pisze, to właśnie to — intuicyjne potwierdzenie, że idę właściwym śladem!). Rzeczywistość to jednak nie są prościutkie sinusoidy, jak w obwodzie radiowym czy kamertonie, to niezwykle złożone falowanie objętościowe z niezliczoną ilością harmonicznych. Nas interesuje zwykle jakaś cząstka: oddzielne zjawisko, właściwość, fakt lub wzajemny związek niewielu faktów, to znaczy jedna lub kilka harmonicznych pośród kosmicznego falowania materii. Pozostałość nas nie interesuje: bo przecież właśnie kuse, wyrywkowe prawdy najłatwiej jest sprzedać na rynku układów życiowych — dla zarobku, dla potwierdzenia własnej wartości…
„Dlaczego o tym mówię: jeśli uzyskawszy prawdziwy model małego wycinka (inaczej mówiąc, wchodzące w intuicyjny rezonans z jedną lub kilkoma harmonicznymi falowania materii), człowiek doznaje odczuwalnego przypływu energii — to jaka ogromna jej ilość wyzwoli się w nim, gdy nagle zrozumie wszystko? Nie słowami, nie równaniami — a swoim jestestwem odczuje całą prawdę o świecie i o sobie!
„Największe nieszczęście współczesnego świata tkwi w tym, że ludzie nie są tak mądrzy, jak są potężni. Dlatego bardziej się boimy bomb atomowych, które sami wymyśliliśmy, niż klęsk żywiołowych.
„A tutaj zupełnie inaczej — bez guzików, które może nacisnąć byle kretyn: jeśli rozumiesz dogłębnie rzeczywistość — otrzymujesz dodatkowy zapas energii. Jeśli nie rozumiesz — nie miej pretensji.”
„Energia fal proporcjonalna jest do ich częstotliwości. To znaczy, że największy zapas energii znajduje się w człowieku na poziomie cząsteczek i atomów: są to częstotliwości rzędu 10–10 herca. Następnie idą drgania molekularne z częstotliwościami od 10 w lekkich molekułach do 10–10 w ciężkich — białkowych. Po nich następuje poziom „żywych falowań”. w człowieku: wibracji komórek i włókien mięśniowych, pulsacji w tkankach nerwowych, sprężysto-dźwięcznych drgań w kościach, ścięgnach, w różnych błonach — aż do cyrkulacji krwi, bicia serca, oddychania, przemiany materii.
„Rezonans na poziomie atomowo-molekularnym daje prawie niewyczerpalny potok energii, nie niniejszy niż przy syntezie termojądrowej. Ale dotrzeć do niego nie jest łatwo: trzeba najpierw wejść w rezonans na poziomie oddychania i pracy serca, potem ma poziomie drgań komórkowych, nerwowych i drgań sztywnych. A tam — zobaczy się.
„… Diabła tam się zobaczy, drogi Kaługa, do niczego tak nie dojdziesz! Już wszystko poukładał na półeczkach, błyskają cyfry i terminy: „rezonans”, „częstotliwości”, „energia”… Przecież to energia rozumienia — energia twojej myśli, uczuć, twojego życia! Nie pomoże tu teoria matematyczna, niemożliwe są doświadczenia z przyrządami, nic nie dadzą dyskusje z kolegami. Tylko życiem całym zdołasz osiągnąć rezonans-zrozumienie.
„Dlaczego odłożyłeś pióro? Wyciągnij ostateczny wniosek.
„Trudno…
„Otóż to! Okazuje się, jak silne jest jeszcze we mnie to instynktowne wyobrażenie o szczęściu jako o sytości, bezpieczeństwie, cieple domowym, posiadaniu żony, dzieci, władzy, sławy… itd. Cały komplet! A jeśli tego nie ma, to jakie by cię nie olśniewały idee czy odkrycia („2namy tę piosenkę!… „), uważa się, że ci się w życiu nie powiodło. A jeśli jest, to trzymaj się go, tego twojego szczęścia, jak rzep psiego ogona i nie mędrkuj. A mnie już czterdziestka stuka. Niewiele mam, można by zdobyć więcej… Gdybym tak miał dwadzieścia lat…
„Ale czy wpadłbym na to jako dwudziestolatek?
„„Warunki eksperymentu są jasne: nie rozpraszać myśli i uczuć, ani na utrzymanie takiego szczęścia, ani na to, żeby zdobyć jeszcze — nie rozpraszać ani na trochę. Inaczej być nie może.
„Trudno… „
„Mnie się nie powiodło? Powiodło mi się niesłychanie, fantastycznie, niesamowicie: nawiedziła mnie, zwyczajnego człowieka, idea o niebywałej wartości, która… nie, nie wstrząśnie światem i nie przewróci go — dość już tego trzęsienia i przewracania! — ale która pozwoli ludziom zrozumieć, kim i czym są, po co żyją, co powinni, a czego nie powinni robić, żeby żyło im się dobrze. Idea, która zwiastować może ludziom spokojną jasność i rozumną potęgę na miarę naszych czasów.
„…Nie, nie mam prawa osądzać i przeciwstawiać siebie ludziom. Przecież każdy człowiek, niechby najbardziej nieświadomie, zmierza do prawdy i, choć okrężną drogą, błądząc, dąży do niej. Inaczej nie byłoby kultury. Lecz jeśli widzisz prostą drogę ku prawdzie, nie klucz, idź po niej.
„Ja widzę. I muszę zrozumieć wszystko, poczuć prawdę, zawładnąć energią intuicji. Potem, jeśli się uda, przekażę swoje pojmowanie innym. Do tego niezbędne jest nade wszystko wyrzeczenie się codziennej, wchodzącej w nawyk pogoni za szczęściem życia. A jeśli zajdzie potrzeba, to i własnego ja.
„Niech mnie niesie potok życia, dokąd chce i jak chce. Od dziś nie będę w nim szukał korzystniejszych prądów, a będę tylko obserwował, wnikał, poznawał. Chodzić — i myśleć, leżeć — i myśleć, patrzeć — i myśleć. O jednym.”
„16 marca. Kuferek spakowany. Zaraz wyjeżdżam.”
W notatniku tym pozostało jeszcze wiele nie zapisanych stron. We czwartek Witalij Siemionowicz miał wystarczająco dużo czasu, żeby pozbierać myśli. Więc kiedy w piątek rano zjawił się sędzia śledczy, Kuzin, zdecydowanie i otwarcie patrząc w zwrócone ku niemu z nadzieją oczy, powiedział, że przestudiował notatniki i rozumie, do jak niezwykłej wersji wydarzenia przechyla się szanowny Siergiej Jakowlewicz. Ale poprzeć go nie może. Ostatnie pomysły nieboszczyka Kałużnikowa — to już dla każdego fizyka oczywiste brednie… Choć to przykre, trzeba jednak przyjąć, że Dymitr Andriejewicz właśnie na ich tle zbzikował. Stąd i nieobliczalne postępki.
Niestierienko był oszołomiony, zmartwiony i nawet próbował dyskutować:
— No jakże, Witaliju Siemionowiczu!… Przecież wybuch miał miejsce. I nastąpił właśnie tam, gdzie się znajdował Kałużnikow. A żaden antymeteoryt tam nie upadł, tośmy już, razem z panem ostatecznie ustalili.
— Dlaczego ostatecznie, Siergieju Jakowlewiczu? Dla mnie akurat nie jest to zupełnie oczywiste, nie jestem przekonany, że to nie był meteoryt… No jeśli chodzi o „bruzdę” anihilacyjną, eksperci dali się nabrać, zgadzam się. Po prostu niedokładnie przesłuchiwali mieszkańców. Jednak uściślenie, że „bruzda” to wykopany przez ludzi kanał, nie przekreśla wersji meteorytu, Siergieju Jakowlewiczu, nie! Mógł on przecież nie dolecieć do ziemi, a spłonąć na określonej wysokości nad tym miejscem. Obraz zdarzenia pozostanie taki sam: wybuch termiczny i świetlny, nadtopienie gleby, promieniowanie… Przecież i w „Oświadczeniu” jest mowa nie o centrum a o epicentrum wybuchu, jeśli pan pamięta. To dwie różne rzeczy. A więc, istnieje tutaj szereg możliwych wariantów wytłumaczenia zjawiska.
Niestierienko patrzył na Kuzina wytrzeszczonymi oczami: „No, no!”.
— A jeśli chodzi o wagę, skład i prędkość meteorytu? Przecież wyliczono je według parametrów kanału! — Nie chciał poddać się bez walki. — I punkt na niebie, z którego jakoby przyleciał meteoryt, także według kanału.
— N-no… w tej kwestii to rzeczywiście przesadzili, co prawda nie nasi eksperci, a sir Kent i jego współpracownicy. Chociaż w gruncie rzeczy nie można zaprzeczyć, że meteoryt był masywny i dostatecznie gęsty: z jednej strony całe jezioro wyparowało, z drugiej gleba uległa lokalnemu stopieniu. — Kuzin sam poczuł, że jego dowodzenie staje się dosyć niepewne i pospieszył z konkluzją: — To są wszystko drugorzędne detale. Same niczego nie dowodzą i niczego nie zmieniają.
Minuta przeszła na niezręcznym milczeniu.
— Ale notatniki i zeznania Alutina mimo wszystko im prześlę — powiedział sędzia. Wziął teczkę, wstał.
— Oczywiście, niech pan prześle. To pański obowiązek, można powiedzieć… Ale… Chce pan poznać moje zdanie? Nic z tego nie wyniknie.
— Dlaczego? — zapytał zrezygnowany Niestierienko, popatrując na drzwi — prawdę mówiąc, wcale nie chciał poznać zdania Kuzina, tylko wyjść j ak najprędzej.
— Niech pan zrozumie, gdyby się to dostało w ręce ekspertów na samym początku, kiedy badali tobolski wybuch, wiadomości te byłyby bardzo pożądane. Zeznania dotyczące kanału nawet niewątpliwie miałyby wpływ na wnioski komisji. Teraz nie. Przegapiona okazja, Siergieju
Jakowlewiczu, jeszcze jak przegapiona! Już ukształtowały się określone poglądy. Z powodu tych poglądów podjęto ważne działania: konferencje, referaty, książki…
Witalij Siemionowicz widział, że Niestierienko jest rozczarowany i zmartwiony tą rozmową i zrobiło mu się przykro, że niechcący zmartwił tego sympatycznego chłopca… Jak mógł, starał się załagodzić nieprzyjemne wrażenie.
— Ależ nie, niech pan pośle, koniecznie — on także podniósł się zza stołu. — No, Siergieju Jakowlewiczu, życzę panu wszelkiej pomyślności, miło mi było pana poznać. Jeśli będzie pan miał do mnie jakieś sprawy, zawsze jestem do usług.
To ostatnie zostało powiedziane niezupełnie na miejscu. Witalij Siemionowicz poczuł to i skonfundował się. Pożegnali się.
…Prawdziwy stuprocentowy tchórz — nigdy nie starcza mu odwagi, aby przyznać się do swego tchórzostwa. Usprawiedliwienia sobie wymyśla!