Breg zdążył już wnieść sprzęt i stał teraz z uniesioną przyłbicą hełmu, uspokajając oddech. Siwer obejrzał kamery, upewnił się, że nic im się nie stało, po czym kiwnął głową pilotowi.
— Rozbieraj się, zjemy kolację.
— Nie — powiedział Breg. Najpierw chciałbym naprawić automat. Nie mogę odpoczywać, póki na statku coś jest nie w porządku.
— No cóż, masz słuszność — odrzekł Siwer po chwili zastanowienia. — Jak naprawisz, to przyjdź.
— Ma się rozumieć. Co to za ludzie?
Siwer wzruszył ramionami:
— Nic ciekawego. Jacyś obcy.
— Nie bohaterowie? — uśmiechnął się Breg.
Siwer nachmurzył się.
— Na pewno nie. Niepotrzebnie się śmiejesz. Z początku ja też pomyślałem… Ale nie, to po prostu robotnicy kosmosu. Często myślę, że powinno być coś takiego, co na pierwszy rzut oka odróżniałoby bohaterów. Ludzie dokonali jakiegoś wyczynu, a kiedy zaczynają pojmować całą wielkość tego, czego sami dokonali, w ich oczach pojawia się jakiś szczególny blask, oddech staje się przyśpieszony. Stają się innymi ludźmi…
— Teoria — powiedział Breg. — Wciąż jesteś pod wrażeniem?
— Daj spokój, mój drogi. To logika. Ich statek to typowy rudowiec. „Błękitny Ptak” jest o wiele dłuższy. Poza tym napędzamy jest energia kwantowa, piszą o tym wszystkie informatory. A ten? Ten nie ma nawet reflektora.
Odprowadził Brega i wrócił do świetlicy. Tamci dwaj znowu siedzieli za stołem, śpiący oddychał głośno. Siwer zamówił kolację, wziął talerze i przysiadł się.
— Gdzieżeście tak zajeździli swoją maszynę? — spytał.
— A co, widać? — ponuro zaciekawił się jąkała, nawet nie rozciągając słów.
— No, dobra — odezwał się szerokousty.
Jąkała wstał. Nieoczekiwanie zrobił to tak gwałtownie, że krzesło odskoczyło, a puchary na stole zadźwięczały. Popatrzył na szerokoustego, rozłożył ręce i zaśmiał się z zażenowaniem. Jąkała okalał się nadspodziewanie wysoki i długonogi. Podszedł do automatycznego barmana, wycedził koktajl do szklanek, postawił je na stole i lekko dotknął ramienia śpiącego.
— Prze-eśpisz całe życie.
— Niech śpi — powiedział szerokousty. — Ma dość. Zdążymy.
— A niech tam — zgodził się jąkała i nie siadając, wypił kilka łyków. Bez słomki.
Siwer zmarszczył się: tyczkowaty jąkała miał na sobie przykrótkie spodnie, a na jednej z kieszeni kusej marynarki dyndała na wpół oderwana klamerka. Siwer nie lubił ejtuchów. Jąkała najprawdopodobniej poczuł na sobie jego wzrok, bo obejrzał się na Siwera i powiedział z uśmiechem:
— Ubranie nie-eregulaminowe, co? Ale zdążymy się przebrać.
Siwer wzruszył ramionami. Jąkała odstawił na wpół wypitą szklankę, podszedł do ściany z pejzażem i zaczął wodzić po niej ręką, usiłując namacać guziki. Znalazłszy je, niepewnie dotknął palcem jednego z nich. W rowku, szemrząc cichutko, popłynęła woda. Ukryte podświetlenie sprawiało, że wydawała się złocista i ciepła. Jąkała usadowił się na podłodze i zdjął buty. Siwer co prędzej ziewnął, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Jąkała włożył bose stopy do wody.
— Cudownie — rozkoszował się.
— Woda — wymamrotał szerokousty, upijając ze szklanki.
Jąkała zerwał się. Zostawiając mokre ślady, podbiegł do stołu, porwał szklankę, a potem znowu usadowił się, spuścił nogi do wody i podniósł szklankę do ust.
— Zu-upełnie inna sprawa — powiedział.
Siwer odsunął talerz.
— Czas na mnie — powiedział w zamyśleniu.
Wpuścił talerz w szczelinę myjni i ruszył wzdłuż ścian świetlicy, szukając ściennego kontaktu. Znalazłszy go w kącie, wyciągnął z torby woltomierz i zmierzył napięcie.
— A to ci historia — wymamrotał.
— Nie ma prądu? — spytał ze współczuciem szerokousty.
— Jest dwadzieścia wolt, a ja potrzebuję dwieście.
— Na automatycznych stacjach zawsze jest sieć niskonapięciowa.
— Widzę — burknął Siwer. Chwilę stał przy ścianie i namyślał się. — Nie ma rady, trzeba będzie ciągnąć kabel zasilający ze statku. Dobrze, że mamy jeszcze trochę czasu.
— Ta-ak pan myśli? — spytał jąkała nie odwracając się.
— Zjawią się tu nie wcześniej niż za dobę.
— O-obiecali?
— Dobryś sobie — odezwał się ze złością szerokousty.
— W granicach systemu — powiedział Siwer tonem wykładowcy — zmuszeni będą zmniejszyć szybkość: stężenie wolnego wodoru jest tutaj o wiele większe niż w otwartych przestrzeniach kosmicznych.
— Słu-usznie — zgodził się jąkała. Siwer podszedł do stołu, wziął kamerę i zaczął chodzić po kajucie, szukając ujęć.
— Zrobię program jak ta lala — powiedział. — Jakiego Ziemia jeszcze nigdy nie widziała.
— Czy już przeszkadzamy? — spytał szerokousty. Czuło się, że walczy ze snem.
— Jeszcze nie — powiedział Siwer. — Za mało światła. Proszę, niech pan włączy kinkiety. — Tak, chyba będzie doborze. Czy mógłby pan stanąć tutaj? Przymierzę się.
— To dla kina? — spytał niepewnie szerokousty.
— Dla telewizji. Niech pan trochę popozuje. Proszę sobie wyobrazić, że jest pan kapitanem „Błękitnego Ptaka”.
— Trudno mi będzie — powiedział szerokousty, uśmiechając się i obrzucając Siwera tym samym uważnym spojrzeniem.
— Ależ nie — odezwał się Siwer z niezadowoleniem. — Bardzo łatwo. Siedem i pół roku trwała wasza podróż. Teraz wracacie. Silni chłopcy na swym wspaniałym statku, który wszystko przetrzymał…
— Popozuj, silny chłopcze — powiedział jąkała. — Co ci szkodzi?
Siwer popatrzył surowo na jego plecy.
— Bardzo proszę, bez ironii. A więc przezwyciężyliście tysiące przeszkód, dokonaliście wyczynu, a teraz, kiedy wszystko jest już w porządku…
— Silniki startowe nie są w porządku — odezwał się jąkała, znów nie odwracając się. — Du-uży rozrzut.
— Ale to przecież nie o was… Zresztą przypuśćmy, że startowe są trochę nie w porządku, to nawet ciekawsze. No widzi pan, ma pan fantazję. Lecz wyście je już, ma się rozumieć, naprawili od razu w przestworzach, dokonaliście jeszcze jednego wyczynu. Proszę, niech pan o tym opowie. Muszę wiedzieć, jak to będzie wyglądało. Chciałbym wybrać najlepsze ujęcia. A więc jest pan kapitanem…
Szerokousty pokręcił głową.
— Boję się, że mi to nie wyjdzie.
— Po-osłuohaj — powiedział jąkała i tym razem odwrócił się. — Więc wyobraź sobie, że jesteś drugim pilotem.
— Niech będzie drugim pilotem — powiedział Siwer. — Wszystko jedno.
— Nie — powiedział szerokousty ze smutkiem. — Wolałbym nie.
Siwer westchnął.
— No tak… — rzekł dobitnie, jednak opanował się. — A przecież oni zasłużyli sobie na to, żeby pan się trochę postarał. Dla nich.
— Solni chłopcy — mruknął jąkała. — Do-okonali wyczynów. Legenda…
Siwer spojrzał na niego nieprzychylnie.
— To są fakty.
— Plus wy-ymysły — rzekł jąkała chlupocząc nogami w wodzie. — Plus domysły. Wszystko razem wzięte w nawias i podniesione do kwa-adratu. Powstaje legenda. Na łożu śmierci ktoś powiedział coś. A jak mógł powiedzieć, skoro…
— Bardzo proszę nie obrażać pamięci poległych! — rzucił ostro Siwer.
Śpiący obudził się i podniósł głowę.
— Kto? — spytał.
— Nic, nic — powiedział szerokousty. — Odpoczywaj, śpij. Wszystko w porządku.
— Aha — wymamrotał obudzony. — A gdzie my jesteśmy? — poszukał omackiem po stole. — Gdzie?
— Na stacji. Przypomnij sobie. Masz — szerokousty włożył szklankę w palce obudzonego. — Wypij.
— Ładnie tutaj?
— Ła-adnie — odezwał się jąkała od strumienia.
— Aha — powiedział obudzony — i ty tu jesteś. — Wypił. — Jakie dobre! Wspaniałe!…
Odwrócił głowę do Siwera i Siwer pojął, że człowiek ten jeszcze nie obudził się naprawdę: jego powieki były szczelnie zamknięte, bardzo szczelnie, tak jak gdyby się bał, że jakiś choćby nawet najmniejszy promyczek światła może przesączyć się przez nie i dotknąć oczu. Człowiek powiódł ręką trzymającą pustą szklankę, szukając stołu i ze zwyczajności tego ruchu Siwer wywnioskował nagle, iż pod tymi powiekami w ogóle nie ma oczu, są tylko puste oczodoły, które przyroda przeznaczyła do tego, aby w nich były oczy, lecz tam już oczu nie było, a powieki były zmarszczone i zapadnięte.
— Och!… — wyrwało się Siwerowi.
— Jest tu jeszcze ktoś? — spytał niewidomy.
— Z Ziemi — odparł szerakousty.
— Aha — mruknął ślepiec. — No tak, stacja. Doskonale.
— Spij dalej.
— Po-oczekaj — powiedział jąkała. — Za jakieś dziesięć godzin powinniśmy się stlenić, inaczej będziemy przeszkadzać.
— Komu?
— Przygotowują tu spotkanie bohaterów, silnych chłopców. Z wielką pompą. Bezpośrednia transmisja na Ziemię. Jest ich dwóch, reporter i pilot.
— Niezręcznie — wolno powiedział ślepiec.
— Ka-apitan będzie wygłaszał mowę — ciągnął jąkała. — Wyobrażasz sobie?
— Nie — powiedział ślepiec po chwili milczenia. Potem potrząsnął głową i przeciągnął się. — A ja się wyspałem — dodał wesoło.
— Soczewki magnetyczne trzecia i czwarta są zupełnie do niczego — mruknął jąkała.
— Jesteśmy bez silników startowych — powiedział rzeczowo ślepiec. — Odepchniemy się więc marszowym, i po wszystkim. To zupełnie bezpieczne.
— Być może — odezwał się jąkała.
— Tak więc prawdopodobnie pełny wzlot — powiedział szerokousty.
— Tym razem tak. Pełny wzlot — odrzekł jąkała i zaczął naciągać skarpetki.
— Wytrzyj nogi — powiedział szerokousty. — Masz — rzucił mu zmiętą chusteczkę do nosa.
— A Ziemianie nam nie pomogą? — spytał ślepiec, zwracając głowę w kierunku Siwera.
— Musimy jeszcze poustawiać na kosmodromie duże kamery i projektory — odrzekł Siwer jakby z poczuciem winy. — Inaczej nie będziemy mogli przekazać momentu lądowania. A jest nas tylko dwóch.
— To szkoda, żeście krewniaków z sobą nie przywieźli — powiedział ślepiec wodząc ręką po ubraniu.
— Zebraliśmy się na łapu-capu. A oni, sami rozumiecie, nie mają stałej lekarskiej wizy w kosmos. Poza tym ze zdrowiem u nich nietęgo.
— Tak, to zro-ozumiałe — powiedział jąkała. — Chodźmy.
— Poczekaj. A może oni pomogliby nam nawiązać stąd łączność — powiedział szerokousty, kiwnąwszy głową na Siwera.
— Nie potrzeba — odezwał się ślepiec. — Stąd to i sami damy sobie radę.
— Ależ nie — powiedział Siwer. — Jeżeli możemy w czymś pomóc, nie naruszając swych planów, to oczywiście…
— Dzię-ękuję — rzekł jąkała. — Nie trzeba.
Wyszli trzymając ręce na ramionach ślepca i kierując nim. Słychać było, jak w szatni otwierają szai i naciągają skafandry. Gładka plastikowa tkanina szeleściła przeraźliwie, dźwięczał metal.
— To w kopalni tak was urządzili? — krzyknął za nimi Siwer, lecz oni nałożyli już hełmy i nie usłyszeli go.
Wtedy Siwer podszedł do barmana i nalał sobie. Był to koktajl z soków owocowych, zwyczajny i nie bardzo smaczny. Siwer wzruszył ramionami i także poszedł się ubierać.