2. W „PSIEJ SPRAWIE”

Sprawa profesora Wagnera, oskarżonego o kradzież psów, zgromadziła pełną salę publiki. Znajomi, spotykając się, pytali się nawzajem:

Pan także na „psią sprawę?… Na wezwanie.

— Nie, z ciekawości!… Profesor, i tu nagle kradnie psy!… Co on, żywi się nimi?

— A ja otrzymałem wezwanie. Jako świadek. Przecież mnie także Tuzik zginął! Dobry był pies. Zamierzam wnieść pozew…

— Proszę wstać!…

Na salę wchodzą sędziowie.

— Rozpatrywana będzie sprawa Iwana Stiepanowicza Wagnera, oskarżanego o kradzież…

Do stołu podszedł profesor Wagner. Z wyglądu nie można mu było dać więcej niż czterdzieści lat. W jego kasztanowatych włosach, w bujnej brodzie i obwisłych wąsach można było dostrzec zaledwie kilka srebrnych włosków. Czerstwa twarz, rumiane policzki i błyszczące oczy tchnęły siłą i zdrowiem.

„I o tym człowieku mówią, że wcale nie śpi!” — pomyślał sędzia patrząc ze zdziwieniem na oskarżonego. Spodziewał się ujrzeć wycieńczonego staruszka. Teraz z żywym zainteresowaniem zaczął zadawać formalne pytania.

— Imię i nazwisko?

— Iwan Stiepanowicz Wagner.

— Wiek?

— Pięćdziesiąt trzy lata…

Publiczność wymieniła zdziwione spojrzenia.

— Zawód?

— Profesor Uniwersytetu Moskiewskiego.

— Do związku zawodowego należycie?

— Należę. Pracowników oświaty.

— Partyjny?

— Bezpartyjny. Nie karany, nie sądzony.

— Obywatel ZSRR?

— Tak.

— Żonaty?

— Wdowiec.

— Przyznajecie się do winy?

Profesor Wagner w nie określony sposób wzruszył ramionami.

— Nie, nie przyznaję się.

— Ale psy pan wykradał?

— Pozwólcie, że wyjaśnię po przesłuchaniu świadków.

— Dobrze. Proszę zaprotokołować — zwrócił się sędzia do sekretarza: — „Oskarżony nie przyznaje się do winy”. Proszę wezwać świadka, dzielnicowego Sytnikowa! Co możecie zeznać w sprawie?

— Do naszego komisariatu wpływały meldunki od mieszkańców zaułku Bondarnego o zaginięciu psów. Obywatelowi Polakowowi zginął bardzo cenny seter, Obywatelce Juszkiewicz mops, a Deriuginom nawet perski kot. Psy ginęły bez śladu. Nie znajdowano zwłok. Widocznie ktoś je kradł.

— Prowadziliście dochodzenia?

— Zginie pies, niewielka sprawa. Trzeba przyznać, że nie mieliśmy czasu na dochodzenia w każdym przypadku. Ale kiedy wpłynęła skarga obywatelki Schmieman na obywatela Wagnera i wniosek kierownictwa samorządu mieszkańców, zaczęliśmy zbierać informacje. Prawie wszyscy poszkodowani wskazywali na profesora Wagnera. To w ogóle jakiś dziwny człowiek. Mówią, że po nocach nie śpi. Albo pracuje w domu, albo po ulicach się włóczy. Dozorca widział kilka razy, jak Wagner wracał nocą i do domu iż psem na arkanie. W mieszkaniu psy ciągle szczekają, skamlą. Poszlaki były poważne. Dlatego w następstwie złożonych skarg postanowiliśmy przeprowadzić u profesora rewizję. Zajęliśmy także jego papiery. Rewizję przeprowadzałem ja w asyście przedstawiciela samorządu, dozorcy i obywatelki Schmieman. W pierwszym pokoju oskarżonego niczego podejrzanego nie znaleźliśmy prócz licznych instrumentów i maszyn o nieznanym przeznaczeniu. W drugim pokoju zastaliśmy sześć psów rozmaitej rasy, płci i w różnym wieku. Wszystkie były przywiązane do ściany na krótkich rzemykach. Niektórym głowy opadały, jakby zdychały albo były bardzo zmęczone. A na stole leżał biały kudłaty piesek z wywierconą w czaszce dziurą, przez którą widać było mózg. Obywatelka Schmieman rozpoznała w trupie swoją zgubę, krzyknęła i upadła nieprzytomna…

Na sali dał się słyszeć z trudem hamowany szloch madame Schmienian.

— Daisy, Daisy! — szeptała łkając.

— Zajęte papiery złożyłem w sądzie — dokończył milicjant.

Żukow, przewodniczący samorządu mieszkańców, potwierdził zeznania dzielnicowego.

— Do przeprowadzenia rewizji — dodał — zmusiła nas jeszcze ta okoliczność, że profesor Wagner jest bardzo dziwnym mieszkańcem. Sąsiedzi myślą, że jest pomylony, boją się nawet dzieci z domu wypuszczać. W celu uniknięcia dezorganizacji i paniki wśród mieszkańców proszę, aby poddano Wagnera badaniom psychiatrycznym…

— Może być niebezpieczny dla otoczenia — powiedział Żukow, zawahawszy się z niewiadomego powodu — i wtedy trzeba go będzie wyeksmitować.

Profesor uśmiechnął się.

— W czym może być niebezpieczny? — zapytał sędzia.

— Jak każdy nienormalny! Sąsiedzi się skarżą: u niego w pokoju coś syczy, buczy, a to wybuchnie nagle… Jeszcze dom wysadzi!… Psy przez całą noc wyją… Jednym słowem, uciążliwy lokator.

— Obywatelka Schmieman!

— Panie sędzio — rozpoczęła drżącym głosem, ocierając chusteczką łzy, i natychmiast poprawiła się: — Obywatelu sędzio!… To morderca! — wskazała na Wagnera palcem ozdobionym dwiema obrączkami. — Jestem wdową… Nie mam nikogo… Zamordował mojego najlepszego przyjaciela… Moją Daisy!… — I Schmieman znów się rozpłakała.

— Czy wnosi obywatelka pozew przeciwko oskarżonemu?

— Jaki pozew? O co?

— O psa… Pisze obywatelka o tym w swojej skardze…

— Nic nie jest — w stanie wynagrodzić mi straty! — krzyknęła patetycznym tonem. — Nie wiem, co tam jest napisane…

Pozostali. świadkowie nie wnieśli nic nowego. Dozorca drobiazgowo opowiadał o tym, jak ginęły psy na ich podwórzu, jak zginął „najdroższy” piesek Daisy, o tym, że widział Wagnera wprowadzającego psy do domu…

Jeden ze świadków rozpoznał swego psa wśród „ofiar” profesora Wagnera. Pies był żywy, ale wyglądał na bardzo zmęczonego i przyprowadzony do domu, przespał trzy doby bez przerwy.

— Wśród papierów profesora Wagnera — powiedział sędzia, kiedy przesłuchanie świadków zostało zakończone — znaleziono w czasie rewizji dzienniki z rozmaitymi zapiskami, dotyczącymi widocznie prowadzanych przez niego doświadczeń na zwierzętach. Pozwolę sobie odczytać niektóre z nich: „Zwierzę doświadczalne, Diana, seter, suczka, waga 22 kilogramy. Lepkość krwi w czasie czuwania — 2,89. Lepkość krwi w okresie wyczerpania bezsennością — 1,46”. Znajduje się tu również szereg tablic:

Stan normalny Stan zwiększonej potrzeby snu

Punkt krwioskopiczny 59° 59°

Gęstość 1,064 1,057

Lepkość 2,711 2,0

— Oskarżony profesorze Wagner! W oparciu o zeznania świadków i przedstawione dokumenty, uważam, że wasza wina została w pełni udowodniona. Dlaczego więc nie przyznajecie się do winy? Wyjaśnijcie nam…

— Wysoki sądzie! Nie zaprzeczam, że uprowadzałem psy, ale nie przyznaję się do popełnienia przestępstwa, a to dlaczego: Wszelka kradzież zakłada korzyści materialne jako cel. Ja takiego celu nie miałem. Sam pan odczytał dokumenty, na podstawie których sąd mógł się przekonać, że — zmierzałem wyłącznie do naukowych celów. Prowadzę badania, imające kolosalne znaczenie dla całej ludzkości. Korzyść, jaką winny przynieść te doświadczenia, jest niewspółmierna do niewielkiej szkody, jaką wyrządziłem.

— Jakie to doświadczenia?

Profesor Wagner odpowiedział po chwili wahania:

— Pracuję nad zagadnieniem snu i zmęczenia. Przezwyciężyć zmęczenie i zlikwidować potrzebę snu, oto jakie sobie postawiłem zadanie.

— I co, rozwiązał je pan z powodzeniem? Czy to prawda, że pan sam obywa się bez snu?

— Tak, prawda. Nie sypiam wcale i mogę pracować bez znużenia przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.

Publiczność poruszyła się. Dały się słyszeć pomruki zdziwienia i szepty.

— Dlaczego nie opublikował pan wyników swoich badań?

— Pracuję jeszcze nad udoskonaleniem metod.

— A nie zechciałby pan nam — wyjaśnić, dlaczego — uznał za konieczne uciekanie się. do tak dziwnych i sprzecznych z prawem, sposobów zdobywania psów do swoich doświadczeń? Jeśli te doświadczenia przedstawiają tak wielką wartość, władze zaopatrzyłyby pana we wszystko, co niezbędne do pracy!

Profesor Wagner zaczął się plątać.

— To są zbyt odważne doświadczenia. Mogłyby się komuś wydać nierealne. Wierzyłem w sukces, ale na mojej drodze leżały nieuchronne trudności. Mogłyby zgubić i samo dzieło, i moją reputacją przede wszystkim, zanim osiągnąłbym pozytywne rezultaty. Postanowiłem — prowadzić je w ciszy własnego gabinetu, na własne ryzyko i odpowiedzialność. Ale miałem zbyt mało prywatnych środków na zdobycie psów do doświadczeń. Zrezygnować z nich, kiedy problem był na wpół rozwiązany, nie mogłem. I byłem zmuszony…

— Kraść psy? — z uśmiechem dokończył sędzia.

Profesor wyprostował się i odpowiedział z tonem głębokiego przekonania o własnej racji:

— Długość życia psa to jakieś dwadzieścia lat. Wartość psa — ruble, najwyżej dziesiątki rubli. Uśmiercając kilka psów, wydłużam życie ludzkości trzykrotnie, a w związku z tym potrajam również wartość ludzkiej twórczości. Jeśli z tego powodu zasłużyłem na karę, osądźcie minie! Nie mam nic do dodania.

Sędziowie wyszli na naradę. Publika zaszumiała jak trwożny ul. We wszystkich kątach potworzyły się grupki dyskutujących na temat przyszłego wyroku. Słyszało się pojedyncze okrzyki:

— Kradzież pozostaje kradzieżą!

— Ale jego doświadczenia mogą obsypać ludzkość dobrodziejstwami!

— Zupełnie nie — spać?… — mówił jakiś uśmiechający się grubas. Dziękuję bardzo. Pozwólcie, że zrezygnuję z tego dobrodziejstwa! Już Turgieniew powiedział, że całe nasze życie to sen, a co najlepsze w życiu to także sen!…

— Może — on kłamie?

— Kto? Turgieniew?

— Ależ nie, Wagner, że wcale nie śpi. Człowiek nie może nie spać, obejść się bez snu!

— Sąd idzie!…

Ze skupioną uwagą wysłuchano wyroku.

Uznając fakt kradzieży za udowodniony, sąd skazał profesora Wagnera na miesiąc pozbawienia wolności, bez całkowitej izolacji. „Biorąc jednak pod uwagę dotychczasową niekaralność oskarżonego i to, że nie miał na celu korzyści materialnych, postanawia się zawiesić wykonanie wyroku, ustalając roczny okres próbny… „

— Rozpatrywana będzie sprawa z powództwa samorządu mieszkańców…

Publika wysypała się z sali, dyskutując o wyroku, który, jak było widać, zadowalał większość.

Tylko niektórzy krytykowali — orzeczenie sądu.

— A więc to tak? Można bezkarnie kraść i mordować? — demonstracyjnie głośno zapytywała pani Schmieman, szukając oczyma poparcia.

— Nie było korzyści, nie ma kradzieży! Wagner winien złożyć apelację! — mówili inni.

Pod krzyżowymi spojrzeniami gawiedzi Wagner przedzierał się przez korytarz sądu. Ale nie zwracał uwagi na nikogo. Jego głowę zaprzątała uporczywa myśl: „Skądże ja teraz wezmę psy, niezbędne do doświadczeń?”.

Загрузка...