Sąsiad z piętra kupił sobie skuter. Czesnokow pomagał mu załadować go na samochód, wprowadzić do garażu i wraz z żoną został zaproszony na „oblewanie” zakupu.
Zebrało się około ośmiu osób, sami zagorzali motocykliści i automobiliści. Rozmowa oczywiście kręciła się wokół tematów motoryzacyjnych. Wszyscy gratulowali Kondratiukowi, wznosili toasty za koła, za kierownicę, za części zamienne. Ze wszystkich stron sypały się dobre rady. Beniamin Kondratiuk promieniał. Jego żona niepostrzeżenie snuła się z kuchni do pokoju roznosząc szklanki i talerze.
Czesnokow z początku czuł się bardzo obco, lecz potem stopniowo zaczął się oswajać. Kondratiuk raz po raz biegał do garażu, aby popatrzyć, czy ktoś nie gwizdnął mu skutera. Ale skutera nikt nie gwizdnął. Kondratiuk pokazywał wszystkim kluczyk do stacyjki i skwapliwie zanurzał go w szklance z wódką.
— A dlaczego i wy nie mielibyście kupić skutera — zwrócił się do Czesnokowa.
— Rzeczywiście, dlaczego — podniosły się głosy. — To coś wspaniałego. Do lasu, na targ po kartoe. Wszędzie szybko.
— Jakoś nie myśleliśmy o tym — powiedział Czesnokow.
— I nie stać nas na to — dodała Anieczka.
— Aha, nie stać was! Na książki, na bzdury to was stać! A na skuter nie!
— Książki to nie bzdura — powiedział Czesnokow.
— No a po co wam tyle książek?
— A po co tobie skuter?
— A choćby po to, żeby pojechać do lasu. Nie będę musiał tłoczyć się w autobusie. Chcę, to jadę. W każdej chwili.
— Tak samo jest z książkami. Chcę, to biorę z półki i czytam.
— No więc przeczytasz raz i wystarczy. A można też pożyczyć z biblioteki.
— Można także jeździć taksówką. Po co skuter?
Kondratiuk speszył się nieco.
— Skuter opłaca się mieć. Będę na nim jeździł. A u was cała ta makulatura stoi bez pożytku. Po co?
— To nie makulatura. To ludzie, przyjaciele. Wierni i na całe życie.
— To kłamstwo! Wy chcecie, żeby uważano was za intelektualistów! Żeby jak ktoś przyjdzie do was do domu, to pierwsze żeby zobaczył półki z książkami. Że niby mądrzy ludzie tu mieszkają. Kredens z naczyniami, znaczy się, do kąta, a na widocznym miejscu książki… Wiedzcie wszyscy, że jesteśmy lepsi od sąsiada! Kupił skuter, ale książek nie kupuje! Pismaki za darmo biorą honoraria! Ziemię by im kazać kopać!
— To już przesadziłeś — zaczęto uspokajać Kondratiuka.
— Wielka mi rzecz — krzyczał gospodarz. — Ja też zafunduję sobie szafę z książkami.
— Ale się zatokowa! — powiedział Czesnokow.
— Najpierw kupię motocykl, a potem ustawię sobie pełną szafę książek, niech wszyscy wiedzą, że ze mnie też nie dureń.
— Chodźmy do domu, Wołodia — powiedziała Ania.
— Nie pójdę! — wrzasnął Czesnokow, uderzając pięścią w stół. — A ja nie dam ci kupować książek! Nie pozwolę! W nich są ludzie, myśli. I oni mają teraz iść do twojej szafy, do grobu? Toż oni tam pousychają, powariują, poumierają. Nie pozwolę!
Anieczka ciągnęła Czesnokowa za rękaw. Kondratiuka trzymano za marynarkę, a on ciągle rwał się do rękoczynów.
Na drugi dzień Czesnokow obudził się z okropnym niesmakiem w ustach. Chwała Bogu, że przynajmniej głowa go nie bolała. Anieczka powiedziała tylko:
— Jak ty mogłeś wdać się z nim w tę rozmowę?
— A czy to ja zacząłem? — tłumaczył się Czesnokow.
Na schodach spotkał Kondratiuka. Było mu jakoś głupio z powodu wczorajszego wieczoru, spytał więc:
— Eee… Beniamin, no i jak tam twój skuter?
— Dziękuję, w porządku — odrzekł Kondratiuk. On także czuł się niezbyt pewnie po wczorajszej kłótni. — Słuchaj, Władimir, może dałbyś mi coś do czytania. Coś chwytającego za serce.
— Nic takiego nie mam, zresztą wątpię, czy w ogóle coś takiego znajdziesz — odpowiedział Czesnokow, lecz Komdratiuk nie zrozumiał ironii.
— Rozumiesz, coś takiego współczesnego. Coś, co w tym roku kandyduje do nagrody państwowej.
Przypalili papierosy od jednej zapałki i wyszli razem z bramy.
Pracowali w jednej fabryce, na jednym oddziale.
Przez jakiś tydzień Czesnokow prosił Anieczkę, aby nie odważyła mu się nawet wspomnieć o wierszach i o literaturze w ogóle.
Potem mu przeszło.