To mogło być zwykłym eksperymentem. Małoż to badań naukowych w naszym stuleciu, i o wszystkim zaraz by pisać w gazetach? Ale w tym przypadku badania ciągnęły się już zbyt długo, kilka lat (Achwo widział pociąg jeszcze w Karelii, potem w Kazachstanie), i to wywołało myśli zupełnie innego rodzaju. Lecz uwierzyć w niemożliwe można tylko wtedy, kiedy staje się ono realnym faktem.
Kiedyś oglądałem film o kosmosie, gdzie rakiety wylatywały w górę tak lekko i swobodnie, jakby w ogóle nie było okropnie trudnego kosmicznego preludium, długich poszukiwań, błyskotliwych pomysłów i tragicznych porażek. Pojazdy kosmiczne udoskonalały się w oczach z szybkością, na jaką pozwalała kinematografia, i na końcu zawsze wynikało nieuchronne pytanie: a jutro? „Bogactwa gwiezdnego nieba” — taki był tytuł filmu. Do tych to bogactw zawsze kierowały się statki. Cóż to za bogactwa?
Z pewnym zdziwieniem dowiedziałem się, że nawet bliskie gwiazdozbiory chronią swe tajemnice tak zazdrośnie, że i wymienić je na razie trudno. Radio-galaktyki, gwiazdy magnetoprzemienne, bliźniacze pulsary, potrójne i wielokrotne gwiazdy, skupienia galaktyk. Dlaczego są nierozłączne trzy gwiazdy Regulusa? I dlaczego niekiedy tak się zbiegają pulsary i radio-galaktyki? Za tymi pytaniami, następowały inne, było ich nieskończenie dużo, o wiele więcej niż słów w starożytnych podaniach i mitach. Czyż nie dlatego nazwy dalekich słońc świadczyły o kształtowaniu się człowieka tak samo wymownie, jak piramidy, miasta i statki kosmiczne? Najbliższe i najbardziej dostępne spośród nich przypominały o antycznych czasach, o różnych na wpół zapomnianych starożytnościach, o młodości ludzkiego rozumu. Kiedy to Diana wypędziła Helikę ze swojej świty, a Junona zamieniła ją w niedźwiedzicę. Jupiter umieścił Helikę razem ze swoim synem Arkasem na niebie, gdzie tworzyli gwiazdozbiór Wielkiej i Małej Niedźwiedzicy. Dziesiątki innych antycznych bohaterów także zostało wyniesionych na niebo przez astrologów i tworzyli oni pierwszą strefę. Za nimi następowała druga. Słabe i dalekie gwiazdy kazały wspomnieć o filozofach i uczonych późniejszych czasów, ich nazwy mówiły o próbach przeniknięcia, jakby bardziej już dojrzałego rozumu, w niewyczerpane źródło rzeczy — w nieskończoność. I wciąż dalej przesuwała się niewidzialna, umowna granica, którą rozum chciał osiągnąć.
A dalej? Jak się dowiedzieć, co jest za tą granicą i potem za następną? I oto pojawiają się radioskopy, a nieco później statki kosmiczne. Rozmyślając o tym zrobiłem dla siebie małe odkrycie. Antena radioskopu jest podobna do naczynia, w którym świat się odbija tym wyraźniej, im większe jest lustro wody. Im dalej będą od siebie punkty odbierania gwiezdnych sygnałów, tym lepiej. Niekiedy anteny są rozmieszczone na różnych kontynentach, a kosmiczne radio-dźwięki utrwalają się na taśmie magnetycznej, a potem., wszystkie zapisy są porównywane. Międzykontynentalne teleskopy są najdokładniejsze, a może całą powierzchnię Ziemi wykorzystać dla odbioru sygnałów? Zbudować więcej anten, połączyć je w jedną sieć? Czemu by nie?…
Przekartkowawszy książki o astronomii, razem z Achwem doszliśmy do wniosku: taka wszechogarniająca sieć jest niewiele korzystniejsza od jednego czy dwóch międzykontynentalnych radioteleskopów. Wszystko zależy od maksymalnej odległości: im większa odległość między antenami, tym lepiej i dokładniej pracuje przyrząd, tym wyraźniej są słyszalne sygnały gwiezdne, i im więcej obiektów wszechświata wysyła fale radiowe, tym pełniejszy jest ogólny obraz.
Anteny na rakietach — oto do czego trzeba było dążyć. Cała konstelacja rakiet badawczych lecących w takich odległościach od siebie, że peleingowanie ledwo słyszalnych źródeł byłoby idealne. I już oczywiście mapa nieba stałaby się o wiele dokładniejsza. Na razie statki kosmiczne i radioteleskopy istniały oddzielnie i obaj z Achwem mogliśmy tylko pomarzyć o tych czasach, kiedy będą one połączone. Projekt był mój, ale Achwo go zaraz urzeczywistnił:
— Po co statki? Umieścić anteny na różnych planetach i koniec! Rzeczywiście. Po co rakiety? Planety to bardzo dobre punkty oporowe dla obserwacji.
Polar już spał, a ja zapragnąłem pomarzyć i spróbowałem przedstawić sobie niezwykłą sztafetę: statki były zaopatrzone w lustra antenowe i starały się donieść je jak najdalej, ku gwiazdom, ku dalekim planetom obracającym się wokół gwiazd. I pozostawiały je tam jak pałeczki sztafety, żeby potem inne statki, o wiele silniejsze, przeniosły je, być może, jeszcze dalej. Zbliżam się do najważniejszego w naszych rozumowaniach (muszę się przyznać, że pomogły nam wideotelefoniczne konsultacje specjalistów jednego z syberyjskich centrów badawczych).
Im dalej by mogły przenikać nasze statki, tym więcej byśmy się dowiedzieli o bogactwach gwiezdnego nieba. Niewidzialna, ale realna granica poznania, o której myśl startowała z Ziemi jeszcze w starożytności, rozszerzałaby się, ogarniając wciąż nowe światy. Ale to był, jeśli tylko można tak powiedzieć, geocentryczny system badania wszechświata.
Dlaczego by nie założyć, że takie badania już są rozpoczęte, lecz w zupełnie innej części Galaktyki? Automatyczne statki już startowały, pierwsze anteny już są dowiezione do rozszerzającego się pierścienia międzygwiezdnych radioteleskopów. I na Ziemię też. Na początku badacze będą przestrzegać pewnej ostrożności, zwłaszcza na zamieszkanych planetach (przecież następstw jakiegokolwiek wkroczenia tam, wywierania wpływu, na pierwszy rzut oka nawet pozytywnego, praktycznie ocenić nie można). To znaczy, że i na Ziemi będą postępować zgodnie z tą regułą. Postarają się wykorzystać nasze osiągnięcia: przecież potrzebne im są platformy do przenoszenia anten, których położenie jest sprawdzone z dokładnością do jednego metra. Tor kolejowy to idealny punkt oporowy dla ruchomego radioteleskopu. A jak go zamaskować, uczynić niewidzialnym? I tu znów tak żywo wyobraziłem sobie zielony pociąg biegnący po śnieżnej dolinie, że ta ostatnia trudność wydała mii się całkiem łatwa do pokonania. „Każdy cud jest możliwy, jeśli się przy tym nie naruszy praw przyrody” — to zdanie wyszukałem w swoich starych konspektach. Tak wymyśliliśmy zielony pociąg (w rzeczywistości w ciągu jednego czy dwu wieczorów).
A wczesnym rankiem, kiedy się umyłem i ubrałem, otworzyłem okno i zobaczyłem posępne drzewa w szarej półmgle, zaćmione światło przedświtu i złowiłem oddech chłodnej ziemi — nasz pomysł wydał mi się nierealny i nieprawdopodobny. A jednak pragnąłem weń wierzyć.
Nacisnąłem klawisz telewizora, po wypukłym srebrnym ekranie przebiegły powyginane linie, zacisnęły się w węzeł, który zadrżał jak pęk strun i znikł. Jeszcze dwa klawisze: POLAR i BIBLIOTEKA.
Ukazała się znajoma twarz.
— Biblioteka, proszę mówić.
— Coś na temat radioastronomii.
— Zasady, historia, zastosowanie?
— Film. O wszystkim od razu.
— Czas?
— Półtorej godziny.
— Zamówienie przyjęte. Proszę czekać pięć minut.
Ekran zalało błękitne migotanie, jakby dawało wyraz wybuchowi energii telewizyjnego robota.
Z wysokości lotu ptaka ukazały się wąwozy i kaniony przegrodzone żaglami anten. Wysoko w górach, na tle wierzchołków ostrych szczytów migały ich głowice patrzące ponad śniegami. Na zboczach zielonych wzgórz zwijała się pajęczyna anten. Planeta była gruntownie zradiofonizowana, a ten drugi, gwiezdny etap radiofonizacji dopiero się zaczynał. Razem z teleskopami-gigantami pracowali jeszcze i wysłuchiwali eter pionierzy radiowego zwiadu: dwudziestometrowy Sierpuchowski, stumetrowy Amerykański, Krymski, Puertorikański, Wielki Australijski.
Jeszcze jeden klawisz: KONSULTANT.
— Czy działają międzyplanetarne radioteleskopy?
— Nie.
— Czy są projekty?
— Tak. Pierwszy projekt: Ziemia-Księżyc, drugi: Mars-Ziemia— Księżyc.
— Gzy inne cywilizacje mogą wykorzystać Ziemię do instalacji radioteleskopów?
— Niewykluczone. (Milczenie.) Wątpliwe, to zależy od poziomu zakłóceń radiowych.
— Czy można powiązać fenomen zielonego pociągu z badaniami kosmosu?
— Brak danych. (Przedłużająca się pauza.) Fenomen zielonego pociągu nieznany. Pytanie nie na temat.