– Mów, Ron, mów, do cholery.
Ciemnowłosy adwokat wcisnął guzik nagrywania. Magnetofon stał na stoliku pomiędzy dwoma siedzącymi na krzesłach młodymi mężczyznami.
– Nie. – Ron Thompson wstał, przeszedł nerwowo przez wąską celę i wyjrzał przez zakratowane okno. – Nawet śnieg jest tu brudny – powiedział. – Brudny, szary i zimny. Czy chce pan to nagrać?
– Nie, nie chcę. – Teraz Bob Kurner wstał i położył dłonie na ramionach chłopaka. – Proszę cię, Ron.
– Co ja z tego będę miał? Co będę miał? – Usta osiemnastolatka nerwowo zadrgały. Po chwili przygryzł wargi i przetarł oczy. – Wiem, że zrobił pan wszystko, co było można. Wiem, że pan się starał. Lecz w tej sprawie nikt nie potrafi mi pomóc.
– Możesz dać pani gubernator powód do skorzystania z prawa łaski albo chociaż do odroczenia wyroku.
– Ale przecież pan próbował… I ta pisarka, Sharon Martin. Jeśli ona nic nie wskórała zebranymi przez siebie podpisami znanych osób…
– Niech diabli wezmą tę Sharon Martin! – Bob Kurner kurczowo zacisnął pięści. – Niech diabli wezmą te ich niedźwiedzie przysługi! Przygotowujemy petycję, prawdziwą, podpisaną przez ludzi, którzy cię znają i wiedzą, że nie skrzywdziłbyś nikogo… I nagle wyskakuje ona i drze się na cały kraj, że oczywiście jesteś winny, ale nie powinieneś umierać. Ona po prostu uniemożliwiła gubernator uchylenie wyroku. Uniemożliwiła!
– Więc czemu pan traci czas? Skoro nie ma już szans, nie ma nadziei? Nie chcę już o tym rozmawiać.
– Musisz ze mną rozmawiać.
Bob zniżył głos i popatrzył chłopcu w oczy. Była w nich bezgraniczna szczerość i uczciwość. Przypomniał sobie siebie w wieku osiemnastu lat. Dziesięć lat temu był studentem drugiego roku w Villanova. Ron też miał zamiar iść do college’u… A zamiast tego pójdzie na krzesło elektryczne. Nawet dwa lata w więzieniu nie osłabiło jego mięśni. Wciąż trenował w swojej celi. Był taki zdyscyplinowany. Stracił jednak dziesięć kilogramów, a twarz miał białą jak kreda.
– Czekaj – mruknął Bob. – Na pewno jest coś, co przeoczyłem…
– Niczego pan nie przeoczył.
– Słuchaj, Ron, broniłem cię, ale zostałeś skazany, mimo że nie zabiłeś Niny Peterson. Musimy znaleźć chociaż ślad dowodu, jaki moglibyśmy przedstawić pani gubernator, jeden powód, by mogła odroczyć egzekucję. Mamy czterdzieści dwie godziny, tylko czterdzieści dwie.
– Ale przecież właśnie pan powiedział, że ona nie uchyli mojego wyroku.
Kurner pochylił się i wyłączył magnetofon.
– Ron, może nie powinienem ci tego mówić. Bóg wie, czy robię dobrze, ale słuchaj. Gdy posądzono cię o zabójstwo Niny Peterson, wiele osób myślało, że jesteś winny popełnienia dwóch innych niewyjaśnionych morderstw, wiesz przecież o tym?
– Zadali mi dość pytań na ten temat.
– Chodziłeś do szkoły z tą małą Carfolli, a pani Weiss najmowała cię do odgarniania śniegu. Musieli więc o to pytać. To normalny sposób postępowania. Od chwili kiedy cię aresztowano, nie było już więcej morderstw, aż do teraz. Ron, w ciągu ostatniego miesiąca w okręgu Fairfield zamordowano dwie młode kobiety. Gdyby nam się udało zmusić ich do zastanowienia, wywołać chociaż cień wątpliwości… Zasugerować, że coś łączy sprawę Niny Peterson z dwoma pozostałymi. – Objął chłopca ramieniem. – Ron, wiem, jak paskudnie się czujesz, mogę sobie tylko wyobrażać, przez co teraz przechodzisz. Mówiłeś mi, ile razy przypominałeś sobie minutę po minucie tamten dzień, ale może coś jeszcze zostało, coś, co, nie wydawało ci się ważne, jakiś szczegół. Jeśli tak, mów.
Ron cofnął się, przeszedł kilka kroków i usiadł. Wcisnął guzik nagrywania i pochylił się w stronę magnetofonu. Zmarszczył brwi w skupieniu, milczał chwilę, a wreszcie zaczął mówić:
– Pracowałem tego popołudnia po szkole w sklepie pana Timberly’ego. Pani Peterson robiła zakupy. Właśnie pan Timberly powiedział mi, że mnie wyrzuca, gdyż zbyt często zwalniałem się na treningi baseballowe, i ona to usłyszała. Kiedy pomagałem jej zanieść sprawunki do samochodu, powiedziała…