Steve, Hugh, Luftsowie i agent Hank Lamont siedzieli przy stole w jadalni. Dora Lufts przyniosła dzbanek kawy i świeżo upieczone drożdżówki. Steve patrzył na nie bez zainteresowania. Siedział, podpierając brodę rękami. Niedawno Neil powiedział mu: „Zawsze powtarzasz, żebym nie kładł łokci na stole, a sam tak siedzisz, tato”.
Zamrugał oczami, odpędzając tę myśl, i uważnie przypatrzył się Luftsowi. Nie ulegało wątpliwości, że Bili szukał tego wieczoru pociechy w butelce. Miał zaczerwienione oczy i trzęsły mu się ręce.
Przesłuchali taśmę z pierwszą rozmową telefoniczną. Głos był stłumiony, niewyraźny, trudny do rozpoznania. Hugh puścił taśmę trzykrotnie, a następnie wyłączył magnetofon.
– W porządku. Zabierzemy to do pani Perry, gdy tylko pan Perry zadzwoni. A teraz musimy ustalić kilka spraw. – Sprawdził leżącą przed nim listę. – Po pierwsze, do czasu, aż się wszystko wyjaśni, zamieszka tu wywiadowca. Myślę, że ten facet, Foxy, jest za mądry, aby dzwonić pod ten numer albo do Perrych. Domyśli się, że mamy podsłuch. Ale zawsze istnieje szansa… Pan Peterson pojedzie do Nowego Jorku, więc jeśli telefon zadzwoni, pani Lufts musi natychmiast odebrać. Agent Lamont będzie nagrywać rozmowę z drugiej słuchawki. Nie wolno pani stracić głowy. Musi pani trzymać porywacza przy telefonie tak długo, jak tylko się da. Czy może pani to zrobić?
– Spróbuję – odrzekła Dora drżącym głosem.
– Co ze szkołą Neila? Czy zadzwoniła pani i zgłosiła, że jest chory?
– Tak. Od razu o ósmej trzydzieści, tak jak pan mi kazał.
– Świetnie. – Hugh zwrócił się do Steve’a. – Skontaktował się pan ze swoim biurem, panie Peterson?
– Tak. Zostawiłem wiadomość, że wywożę Neila na parę dni i wrócę dopiero po egzekucji Thompsona.
Hugh popatrzył teraz na Billa Luftsa.
– Panie Lufts, chciałbym, aby pan pozostał przez cały czas w domu, przynajmniej dzisiaj. Czy komuś może się to wydawać dziwne?
Dora zaśmiała się z ironią.
– Tylko stałym bywalcom lokalu Millie Tavern – powiedziała.
– W porządku. Dziękuję wam obojgu. – Ton głosu Hugh sugerował, że ich obecność jest już zbędna. Wstali i poszli do kuchni, zostawiając za sobą lekko uchylone drzwi. Hugh zamknął je zdecydowanym ruchem. Uniósł brew, spoglądając na Steve’a. – Wydaje mi się, że nic, o czym się mówi w tym domu, nie uchodzi uwagi Luftsów, panie Peterson – dodał.
Steve wzruszył ramionami.
– Wiem. Ale od kiedy Bili na początku roku przeszedł na emeryturę, siedzą tu tylko ze względu na mnie. Bardzo chcieliby przenieść się na Florydę.
– Mówił pan, że mieszkają tu od dwóch lat?
Trochę dłużej. Dora była naszą sprzątaczką. Przychodziła raz w tygodniu, jeszcze zanim urodził się Neil. Gromadzili oszczędności na starość. Nina została zamordowana tuż po naszym wprowadzeniu się tutaj i potrzebowałem kogoś do opieki nad Neilem. Zaproponowałem im ten duży pokój na drugim piętrze. W ten sposób oszczędzili na czynszu, a Dorze płaciłem tyle, ile dostawałaby za sprzątanie w innych domach.
– I jak się układały stosunki?
– W miarę dobrze. Oboje bardzo lubią Neila. Ona jest w stosunku do chłopca bardzo opiekuńcza… Może nawet zbyt opiekuńcza. Natomiast Bill, nie mając nic do roboty, zaczął mocno popijać. Mówiąc szczerze, będę rad, kiedy się wreszcie wyprowadzą.
– Co ich zatrzymuje? – spytał ostro Hugh. – Pieniądze?
– Nie, nie sądzę. Dora chciałaby bardzo, żebym się powtórnie ożenił, by Neil miał znowu matkę. To naprawdę poczciwa dusza.
– A pan pragnie związać się z Sharon Martin?
– Mam taką nadzieję. – Peterson uśmiechnął się chłodno.
Nie mogąc usiedzieć na miejscu, wstał i podszedł do okna. Znowu padał śnieg. Steve’owi wydało się, że w takim samym stopniu może kierować własnym życiem, co każdy z tych płatków. Upaść, wylądować na krzaku, trawie lub na ulicy, stopić się albo natychmiast przymarznąć, być zmiecionym, rozjechanym lub zgniecionym butami.
Zaczynało mu się mącić w głowie. Silą woli skierował myśli z powrotem ku rzeczywistości. Nie może tkwić tu, bezradnie oczekując. Musi coś zrobić.
– Wezmę książeczkę oszczędnościową i pojadę do Nowego Jorku – powiedział do Hugh.
– Chwileczkę, panie Peterson. Jest parę spraw, które musimy przedyskutować. – Steve się zatrzymał. – Co będzie, jeśli nie otrzyma pan taśmy z głosem syna i Sharon? – zapytał Hugh.
– On obiecał…
– Może nie być w stanie jej dostarczyć. A jak ją panu przekaże, zakładając, że ją nagra? Chodzi o to, czy jest pan gotów zapłacić pieniądze bez dowodu?
Steve się zastanowił.
– Tak – odrzekł po chwili. – Nie chcę ryzykować, że się rozzłości. Może zostawi gdzieś taśmę lub kasetę, oczekując, że zostanie znaleziona… A wtedy, jeśli nie zrobię tego…
– Dobrze. Zajmiemy się tym później. Jeśli nic nie nadejdzie do drugiej nad ranem, gdy będzie do pana dzwonił do budki przy Pięć – dziesiątej Dziewiątej, może pan próbować opóźniać przekazanie pieniędzy. Niech pan mu powie, że nie dostał pan dowodu. Jeśli powie, że zostawił gdzieś taśmę, łatwo będzie ją odebrać. Kolejny problem. Czy chce pan dać mu prawdziwą gotówkę? Moglibyśmy dostarczyć fałszywe pieniądze, łatwe do wyśledzenia.
– Nie podejmę takiego ryzyka. Pieniądze na tym rachunku przeznaczone są na wykształcenie Neila. Gdyby mu się coś stało…
– W porządku. Niech pan weźmie czek i uda się z nim do Banku Rezerw Federalnych. Nasi ludzie sfotografują tam banknoty na okup. W ten sposób będziemy mieć chociaż jakiś ślad…
– Nie chcę, aby pieniądze były znaczone – przerwał mu Steve.
– Nie mówię o znaczeniu. Nie ma możliwości, aby się dowiedział, że zostały sfotografowane. Ale to trochę potrwa. Osiemdziesiąt dwa tysiące dolarów w dziesiątkach, dwudziestkach i pięćdziesiątkach to mnóstwo banknotów.
– Wiem – wtrącił Steve.
– Panie Peterson – kontynuował Hugh. – Chciałbym prosić pana o zachowanie pewnych środków ostrożności. Po pierwsze, niech pan nam pozwoli zainstalować kamery w pańskim samochodzie. W ten sposób będziemy mogli za panem jechać, gdy skontaktuje się pan z porywaczem. Może zdołamy go sfotografować albo zarejestrować numery jego samochodu. Chcielibyśmy też umieścić w pana samochodzie brzęczyk, aby móc pana śledzić na odległość. Obiecuję panu, że te rzeczy będą nie do wykrycia. I wreszcie, zależy to wyłącznie od pana, chcielibyśmy ukryć elektroniczny sygnalizator w walizce z pieniędzmi.
– Załóżmy, że urządzenie zostanie znalezione. Porywacz będzie wiedział, że skontaktowałem się z policją – odrzekł Steve.
– Załóżmy, że pan go nie włoży i nie usłyszy ani słowa więcej. Zapłaci pan i nie odzyska ani dziecka, ani Sharon. Proszę mi wierzyć, panie Peterson, zależy nam przede wszystkim na tym, aby oboje wrócili bezpiecznie. Potem zrobimy wszystko, by znaleźć tego bandytę. Ale to zależy od pana.
– Co pan by zrobił, gdyby to był pański syn i… żona?
– Panie Peterson, nie mamy do czynienia z uczciwymi ludźmi. To nie takie proste, nie wystarczy zapłacić okup, aby porwani wrócili. Może zostaną wypuszczeni. Może. Ale przestępcy mogą też po prostu zostawić ich gdzieś, niezdolnych do uwolnienia się. Musimy się z tym liczyć. Zacieśnimy przynajmniej krąg poszukiwań, jeśli uda nam się śledzić porywacza.
Steve bezradnie wzruszył ramionami.
– Róbcie, co musicie. Pojadę autem Billa do Nowego Jorku.
– Nie. Proponuję, aby pan wziął swój samochód i zaparkował jak zwykle koło stacji. Możliwe, że pańskie ruchy są obserwowane. Damy panu „luźny ogon”… Nasz agent będzie szedł w pewnej odległości za panem. Proszę zostawić kluczyki na podłodze. Zabierzemy samochód, zainstalujemy sprzęt i odstawimy na miejsce, zanim pan wróci, a pod ten adres proszę pójść z pieniędzmi…
O dziesiątej czterdzieści Steve wsiadł do pociągu, a o jedenastej trzydzieści pięć był już na stacji Grand Central. Wysiadł z pociągu z wielką pustą walizką w ręku.
Poczucie bezsilności i żalu przytłaczało go coraz bardziej, gdy mijał kolejne przecznice między stacją a ulicą Pięćdziesiątą Pierwszą.
Wczoraj rano on i Sharon żegnali się niedaleko stad. Pocałował ją, ale jej usta nie oddały pocałunku. Zupełnie tak jak jego usta, kiedy Nina pocałowała go tego ostatniego dnia.
Wszedł do banku. Wiadomość, że chce wycofać wszystko z rachunku Neila poza dwoma tysiącami dolarów, została przyjęta ze zdziwieniem przez obsługującą go urzędniczkę. Natychmiast też zjawił się wiceprezes banku.
– Panie Peterson, czy pojawiły się jakieś problemy? – spytał.
– Nie, panie Strauss. Po prostu chcę wycofać wkład.
– Będę musiał pana prosić o wypełnienie stanowych i federalnych formularzy. Jest to wymagane przy tak dużych wypłatach. Mam nadzieję, że nie ma pan zastrzeżeń co do naszego dysponowania rachunkiem syna.
Steve usiłował nie zdradzić się głosem ani miną.
– Absolutnie nie – zapewnił Straussa.
– Świetnie. – Ton wiceprezesa stał się oficjalny. – Może pan wypełnić niezbędne formularze przy moim biurku. Proszę pójść za mną.
Steve machinalnie nagryzmolił potrzebne informacje. Zanim skończył, urzędniczka przyniosła czek.
Pan Strauss podpisał go szybko, wręczył Steve’owi i wstał. Jego twarz przybrała zamyślony wyraz.
– Nie chciałbym się wtrącać, ale czy na pewno nie istnieją żadne problemy, panie Peterson? Może jest coś, w czym moglibyśmy pomóc?
– Nie, nie. Dziękuję panu, panie Strauss. – Steve wstał. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego głos brzmi dziwnie.
– Mam nadzieję, że nie. Bardzo pana cenimy jako klienta tego banku i, mam nadzieję, jako przyjaciela. Jeśli jednak ma pan jakiś kłopot, a my moglibyśmy pomóc, proszę dać nam tę szansę. – Wiceprezes wyciągnął rękę.
– Jest pan bardzo uprzejmy, ale wszystko jest w najlepszym porządku, zapewniam pana. – Steve uścisnął wyciągniętą dłoń.
Z walizką w ręku wyszedł na zewnątrz, zatrzymał taksówkę i kazał się zawieźć do Banku Rezerw Federalnych. Tam zabrano go do pokoju, w którym agenci FBI zaczęli pracowicie liczyć i fotografować pieniądze, na które miał wymienić posiadany czek. Przyglądał im się zgnębiony.
„Król był w skarbcu i liczył pieniądze” – dziecinna rymowanka przemknęła mu przez głowę. Nina zwykle śpiewała ją Neilowi, szykując go wieczorem do łóżka.
Wrócił na Grand Central pięć minut po trzeciej, tuż po odjeździe pociągu. Przez następną godzinę nie odchodził żaden. Peterson zadzwonił do domu. Odebrała Dora, agent Lamont odezwał się z dodatkowego aparatu. Żadnych nowych wiadomości. Ani śladu kasety. Hugh Taylor będzie z powrotem, zanim Steve dotrze do domu.
Perspektywa godzinnego czekania przeraziła Petersona. Bolała go głowa. Uświadomił sobie, że nic nie jadł od wczorajszego lunchu.
Bar Ostryga. Zejdzie tam i zamówi gulasz i coś do picia. Minął telefon, z którego wczoraj wieczorem usiłował dodzwonić się do Sharon. Tak zaczął się ten koszmar. Kiedy nikt nie odebrał, Steve wiedział, że coś nie jest w porządku. To było zaledwie dwadzieścia godzin temu. Wydawało mu się, że minęła cała wieczność.
Dwadzieścia godzin. Gdzie są Sharon i Neil? Czy dostali coś do jedzenia? Na zewnątrz jest tak zimno. Czy są w jakimś ogrzewanym miejscu? Jeżeli to tylko możliwe, Sharon będzie opiekować się Neilem, wiedział o tym. Przypuśćmy, że Sharon odebrałaby telefon, gdy zadzwonił wczoraj wieczorem. Przypuśćmy, że spędziliby wieczór we trójkę, tak jak planowali. Neil poszedłby do łóżka i wtedy Steve miał zamiar powiedzieć: „Niewiele zyskasz, Sharon. Prawdopodobnie wyszłabyś na tym lepiej, gdybyś poczekała, ale nie czekaj. Wyjdź za mnie. Dobrze nam razem”. Pewnie jednak dałaby mu kosza. Nie pochwalała jego stanowiska w sprawie kary śmierci. No cóż, był co do tego wystarczająco przekonany, nieustępliwy, upierał się, że ma rację.
Czy tak właśnie czuła się w tej chwili matka Ronalda Thompsona? Nawet kiedy będzie już po wszystkim, ona nie przestanie cierpieć do końca życia.
Tak jak on, gdyby coś się stało Sharon i Neilowi.
Stacja coraz mocniej pulsowała życiem. Przedstawiciele kadry kierowniczej, wychodzący z pracy wcześniej, aby uniknąć tłoku godzin szczytu, podążali energicznym krokiem do pociągów, mających ich zawieźć do Westchester i Connecticut. Kobiety, które przyjechały na całodzienne zakupy, wczytywały się w rozkład jazdy, niespokojne, czy zdążą do domu na czas, aby przygotować kolację.
Steve skierował się do lokalu. Było prawie pusto, już dawno minęła pora lunchu. Usiadł przy barze i złożył zamówienie, ostrożnie stawiając walizkę tuż przy nogach.
W zeszłym miesiącu on i Sharon spotkali się tutaj. Sharon była podniecona z powodu wielkiego odzewu, jaki wywołały jej starania o zmianę wyroku śmierci Thompsona na dożywotnie więzienie.
– Damy radę, Steve – powiedziała mu w zaufaniu. Była taka szczęśliwa, tak bardzo tym przejęta. Mówiła o wyjeździe w poszukiwaniu dalszego poparcia.
– Będę za tobą tęsknił – powiedział.
– Ja też będę tęskniła.
„Kocham cię, Sharon. Kocham cię, Sharon. Kocham cię, Sharon”. Czy powiedział to wtedy?
Jednym haustem przełknął martini, które barman przed nim postawił. Tkwił w barze nad nietkniętym, parującym gulaszem aż do pięć po czwartej. Zapłacił rachunek i wyszedł na peron. Wsiadł do pociągu do Carley. Nie zauważył, że gdy przeciskał się do wagonu dla palących, jakiś mężczyzna, siedzący w tyle, ukrył twarz za gazetą. Dopiero kiedy Steve go minął, gazeta została lekko opuszczona i mężczyzna błyszczącymi oczyma powiódł za Petersonem, gdy ten przechodził przez wagon z ciężką walizką.
Ten sam pasażer wysiadł w Carley, ale czekał na peronie, aż Steve wyjdzie na parking i odjedzie samochodem, który teraz był wyposażony w czułe kamery, wmontowane w światła i wsteczne lusterko.