Godzina jedenasta czterdzieści dwie rano.
Bob Kurner wpadł do kościoła Świętego Bernarda, przebiegł przez główną nawę i objął ramionami klęczącą postać kobiety.
– Czy już po wszystkim? – zapytała. W jej oczach nie było łez.
– Czy już po wszystkim? – powtórzył Bob. – Mamusiu, chodź i zabierz swoje dziecko do domu! Mają niepodważalny dowód, że inny facet popełnił to morderstwo. Mają taśmę z nagraniem, jak to robił. Gubernator kazała natychmiast wypuścić Rona z więzienia.
Kate Thompson, matka Ronalda Thompsona, niezłomnie wierząca w dobroć i miłosierdzie Boże, zemdlała.
Roger Perry odwiesił słuchawkę i odwrócił się do żony.
– Zdążyli na czas – powiedział.
– Sharon… Neil… Czy obydwoje są bezpieczni? – spytała szeptem Glenda.
– Tak… A chłopak Thompsonów wraca do domu.
– Dzięki Bogu – odezwała się, podnosząc rękę do szyi. Dostrzegła w tym momencie niepokój na twarzy męża i natychmiast dodała: – Roger, czuję się świetnie. Odłóż te cholerne pigułki i zrób mi dobrego, porządnego drinka jak za dawnych czasów!
Hugh obejmował ramieniem płaczącą cicho Rosie.
– Lally uratowała swoją stację – powiedział. – Mamy zamiar wnieść petycję do władz, aby umieszczono tu tablicę pamiątkową na cześć twojej przyjaciółki. Założę się, że gubernator Carey osobiście ją odsłoni. To miły facet.
– Tablica pamiątkowa dla Lally – szepnęła Rosie. – Och, bardzo by jej się to podobało.
Jakaś twarz płynęła gdzieś ponad nią. Miała umrzeć i nigdy już nie zobaczyć Steve’a. Nie… nie…
– Wszystko w porządku, kochanie. Wszystko w porządku!
Głos Steve’a! To twarz Steve’a widziała przed chwilą!
– Już po wszystkim. Jesteśmy w drodze do szpitala. Tam zajmą się twoją nogą – powiedział ten sam głos.
– Neil…
– Jestem tu, Sharon. – Rączka, delikatna jak motyl, poruszyła się w jej dłoni.
Sharon czuła usta Steve’a na policzku, czole, ustach. Głos Neila zabrzmiał przy jej uchu.
– Sharon, tak jak mi mówiłaś, cały czas myślałem o prezencie, który mi obiecałaś. Sharon… Tak dokładnie, to ile pociągów masz dla mnie?