51

Sharon słyszała tupot, gdy Neil zbiegał po schodach. Proszę, Boże, niech będzie bezpieczny. Pozwól mu uciec – modliła się gorąco.

Jęczenie starej kobiety ustało… Zabrzmiało ponownie… Zamilkło na dłużej. Gdy powtórzyło się znowu, było cichsze, lżejsze, jakby zamierało.

Sharon przypomniała sobie, że ta biedaczka powiedziała, iż chce tu umrzeć. Pochylając się, dotknęła splątanych włosów i pogłaskała je delikatnie. Czubkami palców gładziła pomarszczone czoło. Czuła wilgotną, chłodną skórę. Lally zadrżała gwałtownie. Jęki ustały.

Sharon wiedziała, że kobieta już nie żyje. A teraz ona miała umrzeć.

– Kocham cię, Steve – powiedziała głośno. – Kocham cię, Steve.

W wyobraźni ujrzała jego twarz. Potrzeba zobaczenia go była jak fizyczny ból, pierwotny, głęboki, przewyższający potworny ból w nodze i kostce.

Przymknęła oczy. „I przebacz nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom… W Twoje ręce powierzam duszę moją…”.

Uniosła powieki. W drzwiach stał Foxy. Uśmiechał się od ucha do ucha. Palce miał wygięte jak szpony, gdy zbliżał się do niej.

Загрузка...