34

– Żadnych pytań, panie Peterson? Jest pan pewien, że wszystko jasne? – Hugh i Steve stali w korytarzu. Steve ściskał w ręku uchwyt walizki, zawierającej pieniądze na okup.

– Chyba tak. – Głos miał bez wyrazu, prawie obojętny.

W ciągu minionych godzin znikło gdzieś zmęczenie, a odrętwienie zobojętniło go na wszystko. Potrafił myśleć jasno, niemal abstrakcyjnie, jakby stał na wysokim wzgórzu i obserwował rozgrywający się dramat. Był zarówno widzem, jak i uczestnikiem.

– W porządku. Proszę powtórzyć wszystko po kolei. – Hugh zorientował się, w jakim stanie znajduje się Steve. Peterson zbliżał się do granicy wytrzymałości. Już teraz był w pewnego rodzaju szoku. Chwyt z podrobieniem głosu żony przeciągnął strunę. W dodatku ten nieszczęśnik upierał się, że to ona. Cóż za tani, niezdarny sposób, aby połączyć porwanie ze śmiercią Niny Peterson. Było jeszcze kilka dziwnych sformułowań, które zauważył Hugh: prośba Sharon, aby Steve jej wybaczył… I Neil mówiący: „Sharon opiekuje się mną”. Czyż to nie sygnał, że wszystko jest oszustwem?

Może Jim Owens zdoła im pomóc? Odnaleźli go i miał się spotkać z Taylorem w kwaterze FBI w Nowym Jorku.

Steve mówił monotonnym głosem:

– Jadę prosto na ulicę Pięćdziesiątą Dziewiątą do budki telefonicznej. Jeśli będę za wcześnie, siedzę w samochodzie i czekam do drugiej. Wysiadam z auta i staję przy budce. Prawdopodobnie zostanę skierowany do innej budki. Jadę tam. Wtedy, miejmy nadzieję, kontaktuję się bezpośrednio z porywaczem i przekazuję mu walizkę. Po rozstaniu z nim jadę do kwatery FBI na rogu ulicy Sześćdziesiątej Dziewiątej i Trzeciej Alei. Usuwacie z auta kamery i wywołujecie film.

– Wystarczy – przerwał Hugh. – Będziemy jechać za panem w pewnej odległości. Sygnalizator w pańskim samochodzie poinformuje nas o pańskich ruchach. Jeden z naszych ludzi czeka, aby jechać za panem autostradą i upewnić się, że pan gdzieś nie utknie i się nie spóźni. Panie Peterson… – Hugh wyciągnął rękę. – Życzę szczęścia.

– Szczęścia? – Steve wymówił to słowo ze zdumieniem, jakby słyszał je po raz pierwszy. – Nie myślałem raczej o szczęściu, tylko o starym przekleństwie z Wexford. Może pan je zna? Nie pamiętam dokładnie całości, ale to brzmi jakoś tak: „Niech lis zbuduje swoją norę w twoim sercu. Niech światło zgaśnie w twoich oczach tak, abyś nie mógł nigdy dojrzeć tego, co kochasz. Niech najsłodszy napój zmienia się w twoich ustach w gorzki kielich goryczy…”. Jest tego więcej, ale i to dość dobrze podsumowuje sytuację. Całkiem odpowiednie prawda? – Nie czekając na odpowiedź, wyszedł.

Hugh patrzył jak merkury wyjeżdża z podjazdu i skręca w lewo, w stronę autostrady. „Niech lis zbuduje gniazdo w twoim sercu…”. Boże, dopomóż temu biednemu człowiekowi! Potrząsając głową, aby pozbyć się uporczywego, przygniatającego smutku, Hugh sięgnął po płaszcz.

Żadnego z samochodów FBI nie było na podjeździe. On i pozostali agenci wyślizgiwali się tylnymi drzwiami i przemykali przez dwa akry zalesionego pustkowia obok posesji Steve’a. Samochody mieli zaparkowane na wąskiej leśnej drodze. Z ulicy były niewidoczne.

Może Jim Owens wywnioskuje coś z kasety, przysłanej przez porywacza? Emerytowany agent, który dwadzieścia lat temu stracił wzrok, rozwinął w sobie zmysł słuchu do tego stopnia, że potrafił z dużą dokładnością rozpoznać tło dźwiękowe w nagraniach. Wzywali go za każdym razem, gdy występował tego rodzaju dowód. Oczywiście, poddadzą też kasetę normalnym testom laboratoryjnym, ale to potrwa parę dni.

Nie wyjaśniając przyczyn, Hugh zapytał Steve’a o pochodzenie Niny. Dowiedział się, że jej rodzina od czterech pokoleń zamieszkuje ekskluzywne przedmieście Filadelfii. Nina uczęszczała do szwajcarskiej szkoły z internatem, a potem do Bryn Mawr College. Obecnie jej rodzice spędzali większość czasu w swoim domu w Monte Carlo. Hugh pamiętał spotkanie z nimi na pogrzebie. Prawie nie odzywali się do zięcia. Para najbardziej zimnokrwistych ryb, jakie sobie można wyobrazić. Ta informacja o rodzinie wystarczy jednak Owensowi do wydania opinii, czy głos należał rzeczywiście do Niny, czy był podrobiony. Hugh miał niewiele wątpliwości, co do wyniku jego ekspertyzy.

Autostrada Merritt była wysypana piaskiem i mimo że śnieg wciąż padał, jechało się lepiej, niż Steve oczekiwał. Obawiał się, że porywacz odwoła spotkanie, jeśli drogi będą niebezpieczne. Teraz był pewien, że w jakiś sposób nawiążą kontakt.

Zastanawiał się, dlaczego Hugh wypytywał go o pochodzenie Niny.

– Do jakiego college’u uczęszczała pańska żona, panie Peterson? Gdzie się wychowała?

– Chodziła do Bryn Mawr.

Spotkali się, gdy oboje studiowali na ostatnim roku. To była miłość od pierwszego wejrzenia, trochę banalna, ale prawdziwa. Jej rodzice wściekli się na niego. Chcieli, aby Nina poślubiła kogoś ze swojego kręgu, jak to określili. Kogoś z dobrego domu, z pieniędzmi i kindersztubą, a nie ubogiego studenta, który ukończył liceum w Bronksie i dorabiał do stypendium, pracując jako kelner.

Boże, jacy okazali się okropni. Powiedział kiedyś do Niny: „Jak to się stało, że jesteś ich córką?”. Różniła się od nich bardzo: była wesoła, bystra i bezpretensjonalna.

Pobrali się tuż po dyplomie. Potem Steve został powołany do wojska. Wcielono go do armii i wysłano do Wietnamu. Nie widzieli się dwa lata. Wreszcie dostał urlop i spotkali się na Hawajach. Nina była taka piękna, gdy zbiegała po stopniach samolotu, aby paść w jego ramiona.

Po zdemobilizowaniu ukończył studia dziennikarskie na Uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku. Następnie dostał pracę w „Timie” i przeprowadzili się do Connecticut. Nina zaszła w ciążę. Gdy urodził się Neil, Steve kupił jej samochód, chociaż nie był to rolls, jakiego, rzecz jasna, miał jej ojciec.

Sprzedał to auto tydzień po pogrzebie Niny. Nie mógł patrzeć, jak stoi zaparkowane obok jego merkurego.

Tamtej nocy, gdy wrócił do domu i znalazł ją martwą, obejrzał samochód. „Twoje niedbalstwo cię zabije” – dźwięczało mu w uszach. Ale przednie koło znowu miało nową oponę, a łysiejąca leżała w bagażniku.

Nino, Nino, przepraszam…

Sharon przywróciła go do życia.” Dzięki niej otępienie i ból rozpuściły się jak lód podczas wiosennej odwilży. Przez sześć miesięcy było tak dobrze. Steve zaczynał już wierzyć, że otrzymał drugą szansę na szczęście.

Pierwsze spotkanie na planie dziennika. Po audycji wyszli razem ze studia i stali przed budynkiem, rozmawiając. Od śmierci Niny Steve nie zainteresował się żadną kobietą, nawet przelotnie. Ale tamtego ranka pomyślał, że nie ma ochoty pozwolić tej dziewczynie odejść. Musiał być wcześnie rano na spotkaniu, więc nie mógł zaproponować jej wspólnego śniadania. Powiedział: „Słuchaj, muszę teraz lecieć, ale co ty na to, żebyśmy dziś zjedli razem kolację?”. Sharon szybko powiedziała „tak”, jakby wiedziała, że ją zaprosi. Cały dzień wydawał się ciągnąć w nieskończoność, aż wreszcie Steve stanął przed drzwiami jej mieszkania i nacisnął dzwonek. W tym czasie ich dyskusja na temat kary śmierci była bardziej ideologiczna niż osobista. Dopiero gdy Sharon zrozumiała, że nie może uratować Ronalda Thompsona, zaczęła wywierać nacisk na Steve’a.

Znajdował się na autostradzie Cross County, wybierając trasę jakby bez udziału świadomości.

Sharon. Tak dobrze było znowu z kimś porozmawiać przy kolacji, przy wieczornym drinku. Rozumiała problemy związane z rozkręcaniem nowego czasopisma, walkę o zdobycie sponsorów, starania o przyciągnięcie czytelników.

Kilka miesięcy przed śmiercią Niny zrezygnował z posady w „Timie”, aby zająć się „Wydarzeniami”. To był prawdziwy hazard, a częściowo również sprawa ambicji. Pragnął przyczynić się do stworzenia najlepszego czasopisma w kraju. Miał zamiar zostać bogatym, prężnym wydawcą, pokazać ojcu Niny, co potrafi, wepchnąć mu obraźliwe słowa z powrotem do gardła.

Rodzice Niny winili go za śmierć córki. „Gdyby mieszkała w odpowiednio wyposażonym i zabezpieczonym domu, nigdy to by się nie stało” – oświadczyli. Chcieli zabrać Neila ze sobą do Europy. Neil miałby zamieszkać z nimi!

Neil. Biedny chłopiec! Jaki ojciec, taki syn. Matka Steve’a umarła, gdy miał trzy lata i w ogóle jej nie pamiętał. Ojciec nigdy powtórnie się nie ożenił. To był błąd. Steve dorastał, odczuwając brak matki. Pamiętał, że gdy miał siedem lat, nowa nauczycielka, która przyszła do ich klasy na zastępstwo, kazała im narysować laurki na Dzień Matki. Pod koniec dnia zauważyła, że Steve nie schował swojej laurki do tornistra.

– Chyba nie zamierzasz tego tu zostawić? – spytała. – Mama się ucieszy, gdy dostanie ją w niedzielę.

Podarł kartkę na strzępy i wybiegł z klasy.

Steve nie chciał, aby coś takiego spotkało Neila. Pragnął, aby syn rósł w szczęśliwym domu… Wraz z siostrami i braćmi.

Nie chciał żyć tak jak jego ojciec, samotnie, chwaląc się każdemu swoim synem. Samotny mężczyzna w pustym mieszkaniu. Pewnego ranka nie obudził się już. Gdy nie zjawił się w pracy, ktoś pojechał, aby sprawdzić, co się z nim dzieje. Steve został wywołany z klasy.

Może dlatego przez ostatnie lata zajmował takie stanowisko w sprawie kary śmierci. Wiedział, jak żyją starsi, biedni ludzie, jak niewiele posiadają. Robiło mu się niedobrze na myśl o którymś z nich, brutalnie zamordowanym przez bandytę.

Walizka leżała obok na przednim siedzeniu. Hugh zapewniał, że to elektroniczne urządzenie nie zostanie wykryte. Teraz Steve był zadowolony, że pozwolił im je założyć.

O pierwszej trzydzieści skręcił z West Side Drive zjazdem na ulicę Pięćdziesiątą Siódmą. Za dwadzieścia druga zaparkował samochód przed automatem telefonicznym. Za dziesięć druga wysiadł z auta i nie zważając na wilgotny, lodowaty wiatr, stanął w budce. Dokładnie o drugiej zadzwonił telefon. Ten sam stłumiony, zniżony do szeptu głos poinstruował go, aby natychmiast udał się do budki przy Dziewięćdziesiątej Szóstej i Lexington. O drugiej piętnaście otrzymał nowe polecenia. Kazano mu przejechać przez most Triborough, a potem dalej autostradą Grand Central do wyjazdu na Brooklyn Queens, następnie drogą do alei Roosevelta, skręcić w lewo, do końca pierwszej przecznicy i natychmiast zaparkować. Miał wyłączyć światła i czekać. W szaleńczym pośpiechu Steve notował i powtarzał instrukcje.

– Musisz mieć pieniądze. Bądź sam – powiedział porywacz i odwiesił słuchawkę.

O drugiej trzydzieści pięć Steve skręcił z Brooklyn Queens i dotarł do alei Roosevelta. Wielki pontiac stał w połowie przecznicy po drugiej stronie jezdni. Mijając go, Steve skręcił odrobinę kierownicą w nadziei, że ukryte kamery będą mogły zanotować markę i numery rejestracyjne. Potem podjechał do krawężnika i zatrzymał samochód.

Ulica była ciemna. Drzwi i okna obskurnych, starych sklepów zabezpieczono łańcuchami i kratami, wysokie podpory biegnących górą torów zasłaniały uliczne światła, śnieg ograniczał resztki widoczności.

Czy agenci FBI mogli śledzić go tutaj za pomocą sygnalizatora? Nie zauważył, aby jechało za nim jakieś auto. Mówili jednak, że nie będą się trzymać zbyt blisko.

Nagle usłyszał, że coś uderzyło w drzwi. Odwrócił głowę i poczuł, że zasycha mu w gardle. Ręka odziana w rękawiczkę pokazywała, aby opuścił szybę. Przekręcił kluczyk w stacyjce i nacisnął guzik przy oknie.

– Nie patrz na mnie, Peterson – usłyszał.

Zdążył jednak dostrzec brązowy płaszcz i maskę z pończochy. Coś upadło mu na kolana, jakaś wielka płócienna torba… worek żeglarski. Poczuł ucisk w żołądku, jakby miał zwymiotować. Ten człowiek nie zamierzał zabierać walizki z sygnalizatorem!

– Otwórz walizkę i przełóż forsę do worka. Pośpiesz się – rozkazał.

– Skąd mam wiedzieć, że zwrócisz mi mojego syna i Sharon całych i zdrowych? – Steve próbował zyskać na czasie.

– Napełnij worek. – W głosie tamtego słychać było napięcie.

Mężczyzna był zdenerwowany do granic wytrzymałości. Jeśli wpadnie w panikę i ucieknie bez pieniędzy, może zabić zakładników. Drżącymi rękami, niezdarnie, Steve wyszarpywał z walizki starannie spakowane pliki banknotów i wrzucał je do żeglarskiego worka.

– Zwiąż sznurkiem! – usłyszał. – Podaj mi to i nie patrz na mnie.

Steve skierował wzrok prosto przed siebie.

– Co z moim synem i Sharon? – zapytał.

Dłoń w rękawiczce wsunęła się przez okno i wyrwała mu worek.

Rękawiczki! Próbował im się przyjrzeć. Sztywne, tania imitacja skóry, ciemnopopielate lub brązowe, duży rozmiar. Rękaw płaszcza był postrzępiony.

– Jesteś obserwowany, Peterson. – Głos porywacza drżał z pośpiechu. – Nie ruszaj się stąd przez kwadrans. Pamiętaj, piętnaście minut. Jeśli nikt mnie nie będzie śledził, a tu są wszystkie pieniądze, dowiesz się, skąd odebrać syna i Sharon o jedenastej trzydzieści dziś przed południem.

Jedenasta trzydzieści! Dokładnie co do minuty moment egzekucji Ronalda Thompsona!

– Czy miał pan coś wspólnego ze śmiercią mojej żony?! – wybuchnął.

Nie było odpowiedzi. Steve odczekał chwilę i ostrożnie odwrócił głowę. Porywacz zniknął. Po drugiej stronie ulicy ruszył samochód.

Zegarek wskazywał godzinę drugą trzydzieści osiem. Całe spotkanie trwało mniej niż trzy minuty. Czy był obserwowany? Czy na dachu któregoś z tych domów znajdował się obserwator gotów donieść, gdyby odjechał? FBI nie dostanie żadnego sygnału z walizki o zmianie jej miejsca. Nie zorientują się, że on nawiązał już kontakt. Czy odważy się ruszyć wcześniej?

Nie.

O drugiej pięćdziesiąt trzy Steve jechał z powrotem w stronę Manhattanu. Dziesięć minut po trzeciej był w kwaterze FBI. Agenci o ponurych twarzach podbiegli do samochodu i zaczęli odkręcać światła. Hugh z zatroskaną miną słuchał wyjaśnień, gdy wjeżdżali na dwunaste piętro. Tu Steve został przedstawiony siwowłosemu mężczyźnie o cierpliwym, inteligentnym wyrazie twarzy.

– Jim słucha kasety – wyjaśnił Hugh. – Z ich głosów i pewnego echa wnioskuje, że Sharon i Neil są przetrzymywani w prawie pustym, zimnym pomieszczeniu o wymiarach około trzech na sześć metrów. Mogą być w piwnicy jakiegoś magazynu. Słychać ciągły, słaby odgłos wjeżdżających i wyjeżdżających w pobliżu pociągów.

– Za jakiś czas będę w stanie powiedzieć trochę więcej – zapewnił ich niewidomy agent. – Nie ma w tym żadnych czarów. To tylko kwestia wsłuchiwania się z taką samą intensywnością, z jaką studiujemy próbkę pod mikroskopem – wyjaśnił, czując na sobie spojrzenie Steve’a.

Zimny pokój, prawie pusty. Magazyn. Peterson spojrzał oskarżycielsko na Hugh.

– Jak się to ma do pańskiej teorii, że Sharon mogła to zaplanować?

– Nie wiem – odparł po prostu Taylor.

– Panie Peterson, chodzi o ten ostatni głos na kasecie – odezwał się Jim Owens z wahaniem. – Czy przypadkiem pierwszym językiem, jaki poznała pańska żona, nie był francuski?

– Nie…wychowywała się w Filadelfii, zanim w wieku dziesięciu lat pojechała do szkoły z internatem. Dlaczego pan pyta?

– W tym głosie jest intonacja, która sugeruje, że angielski nie był pierwszym językiem, którego się nauczyła…

– Chwileczkę! – przerwał Steve. – Nina rzeczywiście wspominała, że miała francuską niańkę… że jako małe dziecko myślała bardziej po francusku niż po angielsku.

– O tym właśnie mówię – wyjaśnił Owens. – A więc to nie jest udawane ani podrobione. Ma pan rację, rozpoznając głos żony.

– W porządku. Myliłem się – oświadczył Hugh Steve’owi. – Ale Jim twierdzi, że ten ostatni głos został nagrany na kasetę po Sharon i Neilu. Niech pan pomyśli, panie Peterson. Zaplanował to ktoś, kto bardzo dużo wie o pańskim życiu osobistym. Może był pan kiedyś na przyjęciu, gdzie kręcono amatorski film… Gdzie ktoś mógł nagrać głos pana żony i wyciąć z tego kilka słów?

Tak trudno było do tego wracać… Steve zmarszczył brwi.

– W klubie – przypomniał sobie. – Gdy cztery lata temu został odnowiony i urządzony na nowo, nakręcono tam film dla celów dobroczynnych. Nina była narratorką. Chodziła z pokoju do pokoju i objaśniała, co zostało zrobione.

– Zaczynamy do czegoś dochodzić – ucieszył się Hugh. – Czy mogła wtedy wypowiedzieć słowa, które są teraz na tej taśmie?

– Niewykluczone.

Zadzwonił telefon. Taylor podniósł słuchawkę, przedstawił się i słuchał uważnie.

– Dobrze! Bierzcie się do tego natychmiast! – Rzucił słuchawkę. Wyglądał jak myśliwy na świeżym tropie. – Sprawa zaczyna ruszać z miejsca, panie Peterson – oznajmił. – Zrobił pan wyraźne zdjęcie samochodu i tablic rejestracyjnych. Szukamy go teraz.

Pierwszy słaby promyk nadziei! Dlaczego więc wciąż dławił go jakiś ucisk w gardle? Coś mu mówiło, że to zbyt proste, aby miało do czegoś prowadzić.

Jim Owens wyciągnął rękę w kierunku, skąd słyszał głos Steve’a.

– Panie Peterson, tylko jedno pytanie. Mam wrażenie, że ona właśnie otwierała drzwi. Czy może przypomina pan sobie jakieś drzwi, wydające lekkie skrzypienie, coś w rodzaju… eerkk? – Powtórzył dźwięk szokująco podobny do skrzypienia zardzewiałych zawiasów.

Hugh i Steve wpatrywali się w siebie nawzajem. To ironia losu, pomyślał tępo Steve. To farsa. Dla wszystkich jest już za późno!

– Tak, Jim. Dokładnie tak skrzypią przy otwieraniu kuchenne drzwi w domu pana Petersona – odpowiedział Hugh.

Загрузка...