29

– Nie mogę w to uwierzyć – powiedział Steve do Hugh beznamiętnym głosem. – W dodatku naraża pan życie Neila i Sharon, traktując to jako upozorowaną sztuczkę.

Dopiero co wrócił z Nowego Jorku. Chodził tam i z powrotem po salonie z rękami wciśniętymi w kieszenie. Hugh obserwował go z mieszaniną współczucia i irytacji. Ten biedak trzymał nerwy w żelaznych karbach, ale w ciągu ostatnich dziesięciu godzin postarzał się o dziesięć lat. Hugh zauważył, że nawet od dzisiejszego ranka Petersonowi przybyło zmarszczek wokół oczu i ust.

– Panie Peterson – odrzekł cierpko – zapewniam pana, że wierzymy, iż to jest rzeczywiste porwanie. Zaczynamy jednakże przypuszczać, że zniknięcie Sharon i Neila będzie bezpośrednio powiązane z próbą negocjacji w sprawie ułaskawienia Ronalda Thompsona.

– A ja mówię, że nie! – niemal krzyknął Steve. – Nie było wiadomości od Glendy? – dodał po chwili już spokojniejszym tonem.

– Obawiam się, że nie – odpowiedział Hugh.

– I ani śladu taśmy czy kasety od porywacza? – dopytywał się Steve.

– Przykro mi.

– Możemy więc tylko czekać?

– Tak. Niech pan się przygotuje na wyjazd do Nowego Jorku koło północy.

– Telefon nie zadzwoni wcześniej niż o drugiej. – Steve był zdziwiony decyzją o tak wczesnym wyjeździe.

– Warunki drogowe, panie Peterson, są dość trudne – wyjaśnił Hugh.

– Czy sądzi pan, że Foxy może się obawiać spotkania ze mną? Może się bać, że nie będzie mógł uciec?

Hugh potrząsnął głową.

– Wiem tyle co pan. Założyliśmy, ma się rozumieć, podsłuch w budce przy Pięćdziesiątej Dziewiątej. Ale podejrzewam, że porywacz skieruje pana natychmiast gdzie indziej, tak jak poprzednio. Nie możemy ryzykować założenia mikrofonu w pańskim samochodzie, bo Foxy może dosiąść się do pana. Umieścimy agentów w otaczających budynkach, którzy będą mogli śledzić pana posunięcia. Obstawimy też teren naszymi autami, z których będą pana obserwować. Proszę się nie martwić, nie będzie nas widać. Sygnalizator w walizce pozwoli nam pana śledzić z odległości paru przecznic.

Dora zajrzała do salonu.

– Przepraszam – powiedziała zmienionym głosem.

Onieśmielał ją chłodny sposób bycia Hugh. Nie podobało jej się to, w jaki sposób obserwował ją i Billa. To, że Bili lubi wypić, nie znaczy, że nie jest porządnym człowiekiem. Napięcie ostatnich dwudziestu czterech godzin było ponad jej siły. Przez ostatnie dwa lata pan Peterson tyle wycierpiał! Takiego dobrego człowieka, nie powinno znowu spotkać nieszczęście. Dora wierzyła, że Steve odzyska Sharon i Neila, a wtedy ona i Bili odejdą. Już czas jechać na Florydę. Starzała się, była zbyt zmęczona, aby opiekować się dzieckiem i tym domem. Neil potrzebuje kogoś młodego, z kim mógłby się dogadać. Wiedziała, że za bardzo się nad nim trzęsie.

Och, Neil. Wydawał się takim szczęśliwym, małym chłopcem, kiedy żyła jego matka. Nie miał wtedy astmy, rzadko się przeziębiał, a te wielkie, brązowe oczy były zawsze błyszczące, nie takie zagubione i smutne jak teraz.

Pan Peterson powinien się szybko ożenić, jeśli nie z Sharon, to z kimś, kto stworzy tu prawdziwy dom.

Dora zdała sobie sprawę, że Steve patrzy na nią pytająco. Chyba coś do niego mówiła. Nie mogła się skupić, była roztrzęsiona. Nie zmrużyła oka przez całą noc. Co to ona chciała powiedzieć? Ach, tak.

– Wiem, że pan nie ma apetytu – zaczęła nieśmiało – ale może przygotuję stek dla pana i pana Taylora?

– Dla mnie nie, dziękuję, Doro. Może pan Taylor…

– Proszę usmażyć steki dla nas obu. – Hugh położył rękę na ramieniu Steve’a. – Proszę posłuchać, nie jadł pan nic od wczoraj. Będzie pan całą noc na nogach. Musi pan być w formie, dojechać tam i działać zgodnie ze wskazówkami.

– Chyba ma pan rację – zgodził się Steve. Dochodzili do jadalni, gdy zadzwonił dzwonek u drzwi. Hugh podskoczył.

– Ja otworzę.

Steve zmiął serwetkę, którą właśnie miał rozłożyć na kolanach. Czy usłyszy głos Neila… głos Sharon?

Hugh wprowadził młodego, ciemnowłosego mężczyznę, który wyglądał znajomo… Oczywiście, obrońca Ronalda Thompsona, Kurner. Tak się nazywał, Robert Kurner. Był podekscytowany i wyglądał nieporządnie. Miał rozpięty płaszcz i pognieciony garnitur, jakby w nim spał.

– Panie Peterson – odezwał się od drzwi. – Przyszedłem porozmawiać o pana synu.

– O moim synu? – Steve poczuł na sobie ostrzegawcze spojrzenie Hugh. Zacisnął pięści. – Co z moim synem? – zapytał.

– Panie Peterson, broniłem Ronalda Thompsona. Spieprzyłem sprawę.

– To nie pana wina, że Ronald Thompson został skazany – powiedział Steve. Nie patrzył na młodego człowieka. Wpatrywał się w stek. Odsunął talerz. Czy Hugh miał rację? Czy porwanie było, mimo wszystko, trikiem?

– Panie Peterson, Ron nie zamordował pańskiej żony. Został skazany, bo większość przysięgłych świadomie lub nieświadomie sądziła, że zabił również tę Carfolli i panią Weiss.

– Był już notowany – wtrącił Steve.

– Notowany jako nieletni, za pojedyncze wykroczenie.

– Zaatakował kiedyś dziewczynę, dusił ją… – kontynuował Steve.

– Panie Peterson, był wtedy piętnastoletnim chłopakiem. Na prywatce przyłączył się do zawodów w piciu piwa. Który dzieciak ze szkoły średniej nie chce się w pewnym momencie popisać dorosłością? Kiedy był kompletnie zalany, ktoś podrzucił mu kokainę. Nie wiedział, co robi. Zupełnie nie pamiętał, że dotknął tej dziewczyny. Wiemy wszyscy, jak działa połączenie narkotyków i alkoholu. Ron miał cholernego pecha: wpadł w poważne tarapaty za pierwszym i jedynym razem, gdy się upił. Przez następne dwa lata nie wypił nawet piwa. Ale miał niewiarygodnego pecha i przyszedł do pana domu tuż po tym, gdy pańska żona została zamordowana. – Głos Kurnera drżał, ale słowa, które mówił, padały szybko. – Panie Peterson, przestudiowałem sprawozdanie z sądu. Wczoraj kazałem Ronowi w kółko powtarzać wszystkie szczegóły, o których mówił, na temat tego, co zrobił pomiędzy chwilą, gdy rozmawiał z panią Peterson w sklepie, a momentem, kiedy znalazł jej ciało. I zrozumiałem, jaki popełniłem błąd. Panie Peterson, pański syn, Neil, powiedział, że schodził po schodach i wtedy usłyszał jęki pańskiej żony. Widział, jak jakiś mężczyzna ją dusił, a potem widział jego twarz…

– Twarz Ronalda Thompsona – dokończył Steve.

– Nie! Nie! Nie rozumie pan? Proszę, niech pan spojrzy do sprawozdania. – Robert rzucił aktówkę na stół, wyciągnął z niej gruby plik kartek i zaczął je przerzucać, aż znalazł właściwą stronę. – Tutaj. Oskarżyciel spytał Neila, dlaczego jest taki pewny, że to Ron. I Neil powiedział: „Zrobiło się jasno, więc jestem pewny”. Przegapiłem to. Przegapiłem. Kiedy wczoraj Ron w kółko powtarzał swoje zeznanie, powiedział, że zadzwonił do frontowych drzwi, a potem odczekał parę minut i zadzwonił ponownie. Neil nie powiedział ani słowa o tym, że słyszał dzwonek. Ani słowa!

– To niczego nie dowodzi – przerwał Hugh. – Neil znajdował się na górze i bawił się pociągami. Prawdopodobnie był tym dość zaabsorbowany, a kolejka jest hałaśliwa.

– Nie… nie… bo powiedział: „Zrobiło się jasno”. Panie Peterson, o to mi chodzi. Ron zadzwonił do frontowych drzwi. Poczekał, zadzwonił jeszcze raz, obszedł dom dookoła. Dał mordercy czas na ucieczkę. To dlatego tylne drzwi były otwarte. Ron włączył kuchenne światło. Czy pan nie rozumie? Powodem, dla którego Neil widział wyraźnie twarz Rona, było to, że z kuchni padało światło. Panie Peterson, mały chłopiec zbiega po schodach i widzi, jak ktoś dusi jego matkę. W salonie było ciemno, proszę o tym pamiętać. Paliło się tylko światło w korytarzu. Czyż nie jest możliwe, że doznał szoku, a może nawet zemdlał? Wiadomo, że zdarza się to nawet dorosłym. A kiedy odzyskał świadomość, ujrzał – ujrzał – bo teraz z kuchni wpadało do salonu światło, kogoś pochylającego się nad matką, kogoś, kto dotyka jej szyi. Ron próbował wtedy zdjąć chustkę, ale to było niemożliwe, zawiązano ją bardzo mocno. Uzmysłowił sobie, że kobieta jest martwa i że on może być w to wszystko zamieszany. Wpadł w panikę i uciekł. Gdyby to on był zabójcą, czy zostawiłby świadka takiego jak Neil? Czy zostawiłby przy życiu panią Perry, wiedząc, że prawdopodobnie go rozpozna? Robiła przecież zakupy w sklepie, w którym on pracował! Zabójca nie zostawia świadków, panie Peterson.

Hugh potrząsnął głową.

– To się na nic nie zda. Nie ma w tym ani odrobiny dowodu. To tylko spekulacje – oświadczył.

– Ale Neil może nam dostarczyć dowodu – odrzekł błagalnie Bob. – Panie Peterson, czy zgodzi się pan poddać Neila hipnozie? Rozmawiałem dzisiaj z kilkoma lekarzami. Mówią, że jeśli chłopiec tłumi coś w sobie, mogłoby to zostać ujawnione za pomocą hipnozy.

– To niemożliwe. – Steve zagryzł wargi. Był bliski wykrzyczenia, że nie można zahipnotyzować dziecka, którego nie ma, które porwano. – Proszę stąd wyjść – powiedział stanowczo. – Niech pan sobie idzie.

– Nie, nie wyjdę! – Bob zawahał się, po czym ponownie sięgnął do aktówki. – Przykro mi to panu pokazywać, panie Peterson. Nie chciałem tego robić. Studiowałem je dokładnie. To są zdjęcia zrobione w tym domu po morderstwie.

– Czy pan oszalał? – Hugh wyrwał mu fotografie. – Skąd, do diabła, pan je wziął? Stanowią dokument państwowy.

– Nieważne, skąd je wziąłem. Proszę spojrzeć na to, o! kuchnia. W oprawce na suficie nie ma klosza. To znaczy, że światło mogło być niezwykle silne.

Kurner pchnął na oścież drzwi do kuchni, niemal przewracając Dorę i Billa Luftsów, którzy stali tuż za nimi. Nie zwracając na nich uwagi, przyciągnął krzesło pod lampę, wskoczył na nie i szybko odkręcił klosz. W pomieszczeniu zrobiło się jaśniej. Adwokat pobiegł z powrotem do jadalni i pstryknął wyłącznikiem, a potem pośpieszył na korytarz i włączył tam światło. W końcu pogasił lampy w salonie.

– Spójrzcie!… Zajrzyjcie do salonu, wszystko jest doskonale widoczne. Teraz proszę poczekać. – Pobiegł znowu do kuchni i wyłączył światło.

Steve i Hugh siedzieli osłupiali przy stole, patrząc na niego. Pod dłonią Petersona leżała fotografia ciała Niny.

Popatrzcie – błagał Bob. – Gdy światło w kuchni zostanie zgaszone, salon wydaje się prawie ciemny. Wyobraźcie sobie, że wy jesteście dzieckiem schodzącym po schodach. Proszę… Stańcie w korytarzu na półpiętrze. Zajrzyjcie do salonu. Co mógł zobaczyć Neil? Tylko zarys sylwetki. Ktoś atakuje jego matkę. Chłopiec mdleje. Nie słyszy dzwonka. Proszę o tym pamiętać, NIE SŁYSZY DZWONKA! Zabójca ucieka. Przez ten czas, kiedy Ron dzwoni, czeka, dzwoni po raz drugi, wreszcie obchodzi dom, morderca znika. Ron prawdopodobnie ocalił życie pańskiemu dziecku, przychodząc tu wtedy.

Czy to możliwe, zastanawiał się Steve. Czy możliwe, że Thompson jest niewinny? Stał w korytarzu, gapiąc się w głąb salonu. Co widział Neil? Czy mógł stracić przytomność na kilka minut?

Hugh minął go i wszedł do salonu. Zapalił lampę.

– To nie wystarczy – oświadczył głucho. – To spekulacje, tylko spekulacje. Nie ma ani śladu dowodu na ich poparcie.

– Sam Neil może dostarczyć nam dowodu. Jest naszą jedyną nadzieją. Panie Peterson, błagam, aby pan pozwolił na przesłuchanie syna. Jestem w kontakcie telefonicznym z doktorem Michaelem Lane. Zgadza się przyjść tu dziś wieczorem i zadać Neilowi pytania. Panie Peterson, proszę, niech pan da Ronowi tę szansę!

Steve spojrzał na Hugh. Dostrzegł jego nieznaczny, przeczący ruch głowy. Gdyby powiedział, że Neil został porwany, prawnik uczepiłby się tego i sugerowałby, że jest to powiązane ze śmiercią Niny. To spowodowałoby rozgłos i mogłoby oznaczać koniec nadziei na bezpieczne odzyskanie Neila i Sharon.

– Mój syn wyjechał – oznajmił. – Były pogróżki pod… moim adresem… z powodu stanowiska, jakie zajmuję w sprawie kary śmierci. Nie. Nie zdradzę nikomu jego miejsca pobytu.

– Nie zdradzi pan nikomu jego miejsca pobytu – powtórzył Kurner. – Panie Peterson, niewinny dziewiętnastoletni chłopiec umrze jutro rano za coś, czego nie zrobił.

– Nie mogę panu pomóc. – Spokój opuszczał Steve’a. – Proszę się stąd wynosić. Niech pan się wynosi i zabierze ze sobą te przeklęte fotografie.

Bob zrozumiał, że nic nie wskóra. Wrzucił do aktówki sprawozdanie sądowe i zgarnął fotografie. Zaczął zamykać teczkę, ale nagle sięgnął do środka i wyszarpnął z niej kopie zeznania Rona. Rzucił je na stół.

– Niech pan to przeczyta, panie Peterson – powiedział. – Niech pan to przeczyta i osądzi, czy to zeznanie mordercy. Ron został skazany na krzesło elektryczne, ponieważ ludzie w okręgu Fairfield byli wstrząśnięci morderstwami Carfolli i Weiss tak samo jak morderstwem pana żony. W ostatnich kilku tygodniach zdarzyły się dwa następne morderstwa samotnych kobiet, jadących samochodami po pustych drogach, wie pan o tym. Przysięgam na Boga, że te cztery morderstwa są ze sobą powiązane i przysięgam, że w jakiś sposób morderstwo pańskiej żony także ma z nimi związek. Tamte kobiety zostały uduszone własnymi chustkami lub paskami, proszę o tym nie zapominać. Jedyna różnica jest taka, że z jakiegoś powodu morderca zdecydował się przyjść do pańskiego domu. Ale każda z owych pięciu kobiet umarła w ten sam sposób.

Bob wyszedł, zatrzaskując za sobą frontowe drzwi. Steve spojrzał na agenta.

– I co teraz z pańską teorią, że porwanie jest związane z jutrzejszą egzekucją? – spytał oskarżycielskim tonem.

Hugh pokiwał głową.

– Wiemy jedynie, że Kurner nie należy do spisku, ale też nigdy nie podejrzewaliśmy, że należy – odpowiedział.

– Czy jest jakaś szansa, jakakolwiek szansa, że ma rację co do śmierci Niny?

– Chwytamy się nitek. Wszystko to są domysły i „gdybanie”. On jest prawnikiem, który próbuje uratować swojego klienta.

– Gdyby Neil był tutaj, pozwoliłbym, aby ten doktor z nim porozmawiał i nawet go zahipnotyzował, jeśli byłaby taka potrzeba. Od tamtej nocy Neil miewał powtarzające się koszmary senne. W zeszłym tygodniu znowu zaczął o tym wspominać.

– Co powiedział? – zainteresował się Hugh.

– Coś o tym, że się boi i nie może zapomnieć. Rozmawiałem z psychiatrą w Nowym Jorku, który zasugerował, że być może chłopiec coś w sobie tłumi. Hugh, niech mi pan powie szczerze, czy jest pan przekonany, że Ronald Thompson zabił moją żonę?

Agent wzruszył ramionami.

– Panie Peterson, jeśli dowody są tak oczywiste, jak były w tym przypadku, nie da się wyciągnąć żadnych innych wniosków.

– Nie odpowiedział pan na moje pytanie.

– Odpowiedziałem w jedyny sposób, w jaki mogę. Ten stek pewnie już nic nie jest wart, ale, proszę, niech pan zje trochę.

Przeszli do jadalni. Steve ułamał kawałek bułki i sięgnął po kawę. Spisane zeznania Rona leżały tuż przy jego łokciu. Podniósł pierwszą stronę i zaczął czytać;

„Byłem załamany tym, że stracę pracę, ale rozumiałem, że pan Timberly potrzebuje kogoś, kto mógłby pracować więcej godzin dziennie. A ja miałem zamiar dostać się do college’u i może nawet otrzymać stypendium. Musiałem dużo czasu poświęcić na naukę, nie mogłem więc dłużej pracować. Pani Peterson słyszała, co mówił pan Timberly. Powiedziała, że jest jej przykro i że zawsze byłem taki miły, zanosząc jej zakupy do samochodu. Spytała, jaką pracę chciałbym dostać. Powiedziałem, że w lecie zajmowałem się malowaniem domów. Szliśmy do samochodu. Odrzekła, że dopiero się tu sprowadzili i jest dużo malowania… W środku domu i na zewnątrz… I zaprosiła mnie, abym przyszedł i obejrzał wszystko. Wkładałem zakupy do bagażnika. Powiedziałem, że chyba to mój szczęśliwy dzień i sprawdza się to, co zawsze powtarza moja mama: pech może zamienić się w szczęśliwy los. Potem żartowaliśmy i ona oświadczyła, że w takim razie to jest także jej szczęśliwy dzień, ponieważ ma miejsce w bagażniku na te wszystkie cholerne zakupy. Dodała, że nie cierpi robić zakupów, dlatego zawsze kupuje tak dużo naraz. To było o czwartej. Potem…”.

Steve przestał czytać. Szczęśliwy dzień Niny. Szczęśliwy dzień! Odepchnął od siebie kartki.

Zadzwonił telefon. Podskoczyli obydwaj, on i Hugh. Agent pobiegł do gabinetu, gdzie był drugi aparat, Steve rzucił się do telefonu w kuchni.

– Steve Peterson – odezwał się opanowanym głosem.

– Panie Peterson, tu ojciec Kennedy z kościoła Świętej Moniki. Obawiam się, że zdarzyło się coś dziwnego…

Steve poczuł, jak coś ściska go w gardle. Mówienie sprawiało mu trudność.

– Co takiego, ojcze? – wykrztusił.

– Dwadzieścia minut temu, kiedy wyszedłem przed ołtarz odprawić wieczorną mszę, znalazłem paczuszkę opartą o drzwi. Niech pan pozwoli, że odczytam, co jest na niej napisane. „Dostarczyć Steve’owi Petersonowi natychmiast. Sprawa życia lub śmierci”. I pański numer telefonu. Czy to może być jakiś kawał?

Steve poczuł pot na dłoniach.

– Nie, to nie jest kawał. To może być ważne. Zaraz po to przyjadę, ojcze, i proszę nic nikomu o tym nie mówić.

– Oczywiście, panie Peterson. Będę na plebanii.

Pół godziny później Steve wrócił. Hugh czekał na niego z magnetofonem. Z posępnymi twarzami pochylili się nad urządzeniem. Przez moment słyszeli jedynie przytłumiony, zgrzytliwy odgłos, a potem głos Sharon. Steve zbladł. Hugh ścisnął go za ramię. Wiadomość. Powtarzała wiadomość od porywacza. Co miała na myśli, mówiąc, że się myliła? Co miał jej wybaczyć?

Było coś dziwnego w jej nagle przerwanych słowach. Jakby zostały ucięte. Neil… To był ten zgrzytliwy dźwięk – Neil, dławiący się z powodu astmy. Steve słuchał urywanego głosu syna. Dlaczego wspomniał matkę? Dlaczego teraz?

Zacisnął z całej siły pięści i podniósł je do ust, aby stłumić łkanie, które nim wstrząsnęło.

– To wszystko – powiedział Hugh. Wyciągnął rękę. – Przesłuchamy to jeszcze raz.

Ale zanim zdołał nacisnąć przycisk „stop”, rozległ się ciepły, roześmiany głos, melodyjny i zapraszający: – „O, jak miło z pana strony, proszę wejść”.

Steve podskoczył. Z jego ust wyrwał się bolesny krzyk.

– A to co?! – zawołał Hugh. – Kto to mówi?

– O Chryste!… O Chryste! – zawodził Steve. – To moja żona, to Nina!

Загрузка...