23

Telefon w budce na stacji Exxon zadzwonił dokładnie o ósmej. Przezwyciężając nagłą suchość w ustach, Steve podniósł słuchawkę.

– Peterson? – zapytał ktoś niskim, chrapliwym głosem.

– Tak.

– Za dziesięć minut zadzwonię do ciebie do automatu na stacji obsługi samochodów tuż za wejściem dwudziestym pierwszym.

– Proszę poczekać… proszę poczekać…

W słuchawce rozległ się tylko trzask, Steve rozpaczliwie rozejrzał się dookoła. Hugh wjechał na stację kilka minut przed nim, wysiadł z samochodu i rozmawiał z mechanikiem. Steve wiedział, że Taylor go obserwuje. Potrząsając głową, wsiadł do swojego auta i zygzakiem dojechał do autostrady. Zanim włączył się do ruchu, kątem oka dostrzegł, jak agent wskakuje do swojego samochodu.

Sznur aut sunął ostrożnie śliską jezdnią. Steve mocno trzymał kierownicę. Nie ma cudów, aby zdążył do następnej stacji za dziesięć minut.

Ten głos. Ledwo mógł go usłyszeć. FBI nie będzie miało czego się uczepić.

Tym razem postara się zatrzymać porywacza dłużej przy telefonie. Może to był głos, który i on mógłby rozpoznać. Dotknął notesu w kieszeni. Musi zapisać wszystko, co powie Foxy. W górnym lusterku widział za sobą zielony samochód Hugh.

Było jedenaście po ósmej, gdy wjechał na następną stację obsługi. Telefon w budce dzwonił natarczywie. Steve wyskoczył z wozu i chwycił słuchawkę.

Tym razem rozmówca mówił tak cicho, że Peterson musiał zatkać sobie drugie ucho, by stłumić odgłosy z autostrady.

– Chcę osiemdziesiąt dwa tysiące dolarów w dziesiątkach, dwudziestkach i pięćdziesiątkach. Żadnych nowych banknotów. Jutro o drugiej bądź przy automacie telefonicznym na rogu Pięćdziesiątej Dziewiątej i Lexington na Manhattanie. Przyjedź swoim samochodem. Bądź sam. Zostaniesz powiadomiony, gdzie zostawić pieniądze.

– Osiemdziesiąt dwa tysiące dolarów… – Steve zaczął powtarzać instrukcje. Ten głos, myślał gorączkowo. Wsłuchaj się w intonację… Spróbuj zapamiętać… Bądź gotów go naśladować.

– Pośpiesz się, Petersom.

– Chcę to zapisać. Zdobędę pieniądze. Będę tam. Ale skąd mogę wiedzieć, czy mój syn i Sharon jeszcze żyją? Skąd mogę wiedzieć, że ty ich masz? Muszę mieć dowód.

– Dowód? Jaki dowód? – W szepcie pobrzmiewała teraz złość.

– Taśmę… lub kasetę… Coś, żebym słyszał, jak mówią.

– Kasetę?!

Czy ten zduszony dźwięk to śmiech? Czy ten człowiek się śmiał?

– Muszę coś mieć! – upierał się Steve.

– Dostaniesz swoją kasetę, Peterson. – Słuchawka po drugiej stronie została odłożona z trzaskiem.

– Proszę poczekać! zawołał. Poczekaj!

Cisza. Sygnał przerwanego połączenia. Steve wolno odwiesił słuchawkę.

Tak jak się umówili, pojechał wprost do Perrych i czekał na Hugh. Był zbyt zdenerwowany, by siedzieć w samochodzie. Wysiadł i stał na podjeździe. Lodowaty wiatr przyprawiał o dreszcze. O Boże, czy to się działo naprawdę?

Nadjechał Hugh. Zatrzymał samochód, wysiadł i podszedł do Petersona.

– Co powiedział? – spytał.

Steve wyjął notatnik i odczytał instrukcje.

– Co z głosem? – zapytał Hugh.

– Sądzę, że umyślnie zmieniony… bardzo niski. Nie wydaje mi się, aby ktoś go mógł zidentyfikować, nawet gdyby udało wam się nagrać ten drugi telefon. – Steve patrzył niewidzącym wzrokiem przed siebie. – Obiecał kasetę. To znaczy, że prawdopodobnie wciąż żyją – - Jestem tego pewien. – Hugh nie okazał niepokoju, chociaż uważał, że jest praktycznie niemożliwe, aby kaseta dotarła do rąk Steve’a, zanim zapłaci okup. Tamten nie miał dość czasu, aby ją przesłać, nawet specjalną przesyłką, a skorzystanie z usług posłańca byłoby zbyt łatwe do wyśledzenia. Porywacz nie chciał, aby wiadomość o porwaniu dostała się do środków masowego przekazu, więc raczej nie zostawi kasety w redakcji gazety czy rozgłośni radiowej. – Co z okupem? – zapytał. – Czy może pan mieć dzisiaj osiemdziesiąt dwa tysiące dolarów?

– Nie mógłbym sam zebrać nawet pięciu centów – odparł Steve. – Zainwestowałem tyle w czasopismo, że jestem kompletnie spłukany. Ale dzięki Ninie mogę mieć tę sumę,

– Dzięki Ninie? – zdziwił się Hugh.

– Tuż przed śmiercią odziedziczyła po babce siedemdziesiąt pięć tysięcy dolarów. Przeznaczyłem je na wykształcenie Neila i wpłaciłem na konto. Są w banku w Nowym Jorku. Razem z procentami będzie tego akurat trochę ponad osiemdziesiąt dwa tysiące.

– Akurat osiemdziesiąt dwa tysiące – powtórzył Hugh. – Panie Peterson, ile osób wiedziało o tym funduszu?

– Nie wiem. Nikt oprócz mojego prawnika i księgowego… Nie rozpowiada się takich rzeczy.

– A Sharon Martin?

– Nie pamiętam, abym jej o tym wspomniał.

– Ale jest możliwe, że pan jej powiedział.

– Nie sądzę, abym to zrobił.

– Panie Peterson – powiedział z namysłem Hugh, wchodząc po schodach na ganek. – Musi pan jeszcze raz wszystko przemyśleć i przypomnieć sobie, kto mógł wiedzieć o tych pieniądzach. To oraz możliwość, że pani Perry potrafi zidentyfikować głos porywacza, są naszą jedyną nadzieją.

Nacisnęli dzwonek przy frontowych drzwiach i natychmiast pojawił się w nich Roger. Gdy weszli, położył palec na ustach. Twarz miał bladą i napiętą, ramiona opuszczone.

– Lekarz właśnie wyszedł. Dał Glendzie środek uspokajający. Ona odmawia pójścia do szpitala, a on uważa, że jest na granicy następnego ataku.

– Przykro mi, panie Perry, ale musimy poprosić, aby posłuchała pierwszej rozmowy z porywaczem, którą nagraliśmy dziś rano.

– Ona nie może! Nie teraz! To ją dobije! – Roger zacisnął pięści i przełknął ślinę. – Steve, przepraszam… Co się stało?

Steve beznamiętnie zrelacjonował mu wszystko. Wciąż miał wrażenie, że jest obserwatorem, który ogląda rozgrywającą się tragedię bez możliwości wpłynięcia na bieg wydarzeń.

– Glenda nie zgodziła się pójść do szpitala, bo chciała przesłuchać taśmę. Wiedziała, że ją o to poprosisz – powiedział wolno Roger. – Ale teraz powinna trochę się przespać. Możecie przynieść tę taśmę później?

– Oczywiście – odparł Hugh. Odgłos dzwonka wdarł się jak intruz.

– To przy drzwiach od podwórza – odezwał się Roger. – Kto, do diabła… O mój Boże!… To ta nowa gosposia. Zapomniałem o niej.

– Jak długo tu będzie? – zapytał szybko Hugh.

– Cztery godziny.

– Niedobrze. Mogłaby coś podsłuchać. Proszę mnie przedstawić jako lekarza. Kiedy wyjdziemy, proszę odesłać ją do domu. Proszę powiedzieć, że zadzwoni pan do niej za dzień lub dwa. A w ogóle skąd ona jest?

– Z Carley.

Dzwonek zabrzmiał powtórnie.

– Była już kiedyś w tym domu? – dopytywał się Hugh.

– W zeszłym tygodniu.

– Może będzie trzeba ją sprawdzić.

Roger poszedł do drzwi i wrócił, prowadząc Marian. Hugh uważnie przyjrzał się sympatycznie wyglądającej kobiecie.

– Powiedziałem pani Vogler, że moja żona jest chora – wyjaśnił. – Pani Vogler… To mój sąsiad, pan Peterson i… hm… doktor Taylor.

– Dzień dobry. – Głos miała ciepły, trochę nieśmiały. – Panie Peterson, czy ten merkury to pana samochód?

– Tak – odpowiedział Steve.

– W takim razie to musiał być pana synek. Kochane dziecko! Był na trawniku przed domem, kiedy przyjechałam tu w zeszłym tygodniu, i wskazał mi, który to dom. Był taki grzeczny. Musi pan być z niego bardzo dumny. – Marian ściągnęła rękawiczkę i wyciągnęła rękę do Steve’a.

– Jestem dumny z Neila – odrzekł i gwałtownie odwrócił się do niej plecami, sięgając do klamki drzwi wejściowych. Łzy stanęły mu nagle w oczach.

Hugh szybko pochwycił rękę Marian, uważając, by nie zgnieść niezwykłego pierścionka, który miała na palcu. Oryginalny pomysł, nosić takie cacko do prac domowych, pomyślał.

– To dobrze, że pani Vogler jest tutaj, panie Perry – powiedział, kierując się za Steve’em do drzwi. – Wie pan, jak pańska żona przejmuje się domem. Powinna pani rozpocząć pracę dzisiaj, tak jak było zaplanowane.

– Aha… tak… świetnie. – Roger spojrzał na Hugh i domyślił się powodu jego decyzji. Czy Taylor uważał, że ta kobieta może mieć jakiś związek ze zniknięciem Neila?

Zaskoczona sytuacją Marian patrzyła, jak Peterson otwiera frontowe drzwi. Pewnie pomyślał, że jest zbyt bezpośrednia, gdy chciała uścisnąć mu rękę. Może należało go przeprosić. Powinna pamiętać, że jest tu tylko gosposią. Zamierzała już dotknąć jego ramienia, ale zrezygnowała i bez słowa przytrzymała otwarte drzwi. Gdy Taylor wyszedł i dogonił Steve’a, cicho zamknęła je za nimi. Pierścionek z kamieniem księżycowym uderzył o klamkę i lekko zadźwięczał.

Загрузка...