Neil stał na rogu ulicy, czekając na szkolny autobus. Wiedział, że pani Lufts obserwuje go przez okno. Nienawidził tego. Żadna z matek jego kolegów tak nie robiła. Można by pomyśleć, że jest maluchem z przedszkola, a nie pierwszoklasistą.
Kiedy padało, musiał czekać w domu na przyjazd autobusu. Tego też nienawidził. Próbował wytłumaczyć ojcu, że nie jest maminsynkiem, lecz tata tego nie rozumiał. Powiedział tylko, że Neil musi zachować szczególną ostrożność ze względu na astmę.
Sandy Parker chodził do czwartej klasy. Mieszkał przy następnej ulicy, ale wsiadał do autobusu na tym samym przystanku co Neil. Zawsze chciał siedzieć obok Petersona, a Neil tego nie lubił. Sandy zawsze mówił o sprawach, o których Neil nie chciał dyskutować.
Gdy tylko autobus wyjechał zza rogu, pojawił się zasapany Sandy z książkami, lecącymi mu z rąk. Neil ruszył do tyłu przejściem pośrodku autobusu, ale kolega zawołał:
– Tutaj, Neil! Tu są dwa miejsca.
W autobusie panował harmider, dzieciaki przekrzykiwały się nawzajem.
Sandy był wyraźnie podekscytowany. Ledwo usiedli, powiedział:
– Widzieliśmy twojego ojca w dzienniku, kiedy jedliśmy śniadanie.
– Mojego ojca? – Neil potrząsnął głową. – Chyba żartujesz.
– Wcale nie. Ta pani, którą poznałem u was w domu, Sharon Martin, też tam była. Kłócili się!
– Dlaczego? – Neil wcale nie chciał o to pytać. Nie miał zaufania do Sandy’ego.
– Bo ona nie wierzy w zabijanie złych ludzi, a twój ojciec tak. Mój tata mówi, że twój tata ma rację. Powiedział, że ten facet, który zabił twoją matkę, powinien się smażyć. – Sandy z naciskiem powtórzył ostatnie słowo: smażyć.
Neil odwrócił się do okna i oparł czoło o chłodną szybę. Na zewnątrz zaczynał padać śnieg. Chłopiec chciałby, żeby już był wieczór i żeby ojciec wrócił do domu. Nie lubił zostawać z Luftsami. Obydwoje byli dla niego dobrzy, ale często się kłócili i pan Lufts wychodził potem do baru, a pani Lufts złościła się, choć próbowała tego nie okazywać.
– Nie jesteś zadowolony, że zabiją w środę Ronalda Thompsona? – naciskał Sandy.
– Nie… to znaczy… nie myślę o tym – odrzekł Neil ściszonym głosem.
Nie mówił prawdy. Wiele myślał o wydarzeniach, których był świadkiem, i często mu się śniły. Bawił się wtedy kolejką w swoim pokoju na górze. Mamusia była w kuchni, rozpakowywała zakupy. Na zewnątrz zapadał zmrok. Jeden z wagoników wypadł z torów, więc Neil wyłączył prąd.
Wtedy właśnie usłyszał ten dziwny dźwięk, jakby krzyk, ale niezbyt głośny. Zbiegł na dół. W salonie było prawie ciemno, ale zobaczył mamę, która próbowała kogoś odepchnąć. Wydawała okropne, zdławione dźwięki. Ten mężczyzna okręcał coś wokół jej szyi.
Chłopiec stał na podeście schodów. Chciał biec na pomoc, ale nie mógł się poruszyć. Chciał krzyczeć, lecz nie potrafił wydobyć z siebie głosu. Zaczął oddychać tak jak mama. Wydawał śmieszne, gulgoczące dźwięki, a potem nogi zrobiły mu się miękkie jak z waty. Mężczyzna usłyszał go, odwrócił się i puścił mamę. Upadła.
Neil też upadł. Czuł, jak osuwa się na podłogę. Potem w pokoju zrobiło się jaśniej. Mama leżała na dywanie, język wystawał jej z ust, twarz była sina, a oczy patrzyły nieruchomo. Mężczyzna klęczał przy niej, dotykał rękami jej gardła. Spojrzał na Neila i zerwał się do ucieczki, ale chłopiec zdołał dostrzec jego twarz. Była mokra od potu i przerażona.
Neil musiał opowiedzieć o tym wszystkim policjantowi i wskazać w sądzie tego mężczyznę. Potem tatuś mówił: „Postaraj się o tym zapomnieć, Neil. Myśl tylko o szczęśliwych chwilach”, chłopiec jednak nie mógł zapomnieć. Wciąż to wszystko wracało do niego we śnie i budził się z atakami astmy.
Może tata ma zamiar ożenić się z Sharon? Sandy powiedział mu, że wszyscy uważają, że tata z pewnością ożeni się ponownie. Sandy powiedział również, że nikt nie chce dzieci innej kobiety, szczególnie dzieci, które są chore.
Pan i pani Lufts wspominali, że chcą się przenieść na Florydę. Neil zastanawiał się, czy tatuś odda go Luftsom, jeśli ożeni się z Sharon. Miał nadzieję, że nie.
Gapił się przez okno, tak pogrążony w rozmyślaniach, że Sandy musiał go szturchnąć, kiedy autobus zajechał przed szkołę.