Jaki rozmiar pani nosi? – Nie chcę nowych ciuchów. Proszę posłuchać, agencie Carver, nie chcę niczego zmieniać w moim życiu. Po prostu tak musi być, rozumie pan?
– Będzie pani bezpieczniejsza, jeżeli będzie pani przyzwoicie ubrana, a nie wyglądała jak żebraczka. To zwyczajny, niedrogi sklep, inspektor Bates mi o nim powiedziała. Dostaniemy tu rzeczy, jakie noszą zwykli ludzie. Proszę nie protestować, panno Jones. Jestem tak wykończony, że mógłbym spać na stojąco, i wie pani, że potrzebuję pani pomocy. To nie jest przysługa dla policji. Proszę pomyśleć, że robi to pani dla mojego brata, człowieka, którego pani lubiła i podziwiała. Chcę, żeby pomogła mi pani złapać jego zabójcę.
Wiedział, że w końcu trafił w czuły punkt. Sprawił, że czuła się winna, że jeżeli teraz ucieknie, to będzie z jej strony szczyt egoizmu. Chciała pomóc w złapaniu potwora, który zabił jego brata. W końcu znalazł na nią sposób, chociaż trochę mu to zajęło. Może wreszcie przestanie obwiniać się za śmierć jego brata.
Co nie było takie złe z uwagi na fakt, że jej potrzebował.
– No dobrze, więc chodźmy po jakieś niedrogie rzeczy.
– A potem po jakieś lepsze rzeczy.
– Wydawało mi się, że jest pan zmęczony.
– Bo jestem. Ale zatrzymałem się w dobrym hotelu, w Bennington, przy Union Square. Nie chciałbym zwracać na siebie uwagi. Gdybym przyprowadził bezdomną kobietę, wszyscy pomyśleliby, że kawał ze mnie zboczeńca.
– A już na pewno pomyśleliby, że nie ma pan zbyt dużo pieniędzy.
Dane niespodziewanie uśmiechnął się.
Pół godziny później wychodzili z The Rag Bag, sklepu z końcówkami kolekcji ubrań dla kobiet, na rogu ulic Taylor i Post, nieopodal hotelu Bennington. Zresztą San Francisco to małe miasto i wszędzie było blisko. Nick ubrana była w przyzwoite dżinsy, białą bluzkę i granatowy sweter z dekoltem w kształcie litery V. Nie miała na głowie czapki, a jej włosy były gładko zaczesane i spięte z tyłu głowy.
Nikt w hotelu Bennington nie zwrócił na nich najmniejszej uwagi; ani obsługa, ani inni goście. Kiedy już byli w pokoju Dane'a na trzecim piętrze, powiedział:
– Dalej nie wygląda pani najlepiej. Ale przynajmniej widać jakąś poprawę. Chce pani wziąć prysznic i umyć włosy czy może najpierw zjemy obiad?
Nie zdziwił się, kiedy wybrała obiad. Kiedy dwadzieścia minut później przyniesiono posiłek, zasiedli przy małym, okrągłym stoliku.
– Chyba wyglądam przyzwoicie, nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Będę nosić te ciuchy dotąd, aż złapie pan mordercę.
– Naprawdę? A później wróci pani do schroniska? Czy będzie żebrała na Union Square?
– Coś wymyślę.
– Wyrzuciłem wszystkie pani stare ubrania. Posłała mu długie, obojętne spojrzenie.
– To bardzo źle pan zrobił. Te ubrania były wszystkim, co miałam.
– Kiedy to wszystko się skończy, nie wróci pani do schroniska. – Nadgryzł swoją kanapkę, rozsiadł się wygodnie na krześle i popatrzył na nią z troską. – Nie zrobi tego pani w żadnym wypadku, prawda? Przecież miała pani zamiar opuścić miasto?
Nie podnosząc głowy, powoli i spokojnie zjadała frytki ze stojącego przed nią talerza.
Były bardzo smaczne, rumiane i chrupiące, właśnie takie, jak lubiła.
– Ma pan rację. Kiedy będzie po wszystkim, wyjadę stąd. Może na południowe wybrzeże? Zimą jest tam naprawdę ciepło.
– Przynajmniej teraz mówi pani prawdę. Smaczne frytki?
– Dawno takich nie jadłam. Są wspaniałe.
– Michael też uwielbiał frytki. Twierdził, że pomagały mu skupić się na boisku i sprawiały, że dziewczyny myślały, że jego woda po goleniu ładnie pachnie. Może coś w tym jest?
Podniosła głowę.
– Mogę skorzystać z łazienki?
Skinął głową, dokończył swoją kanapkę i patrzył, jak ona zjada jeszcze jedną frytkę i odsuwa talerz. Wyglądała, jakby za chwilę miała się rozpłakać.
– Są takie pyszne, ale jestem już pełna. Nie wiedziałam, że ksiądz Michael Joseph też lubił frytki. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy.
– Pewnie by się do tego nie przyznał. Chce pani wrócić do schroniska i może coś stamtąd zabrać?
– Nie. W takim miejscu, jeśli ma się coś wartościowego, trzeba to do siebie przypiąć. Albo po chwili ktoś inny to sobie przywłaszczy.
– Jak części do samochodu w parszywej dzielnicy?
Zastanawiał się, co ona miała przypięte pod ubraniem. Dokumenty, które ujawniłyby jej prawdziwą tożsamość? Przed kim lub przed czym uciekała?
Słuchał plusku spływającej wody. Wstał i podszedł do telefonu. Prawie już wykręcił numer swojej siostry, ale powoli odłożył słuchawkę. Nie mógł wyobrazić sobie, że zostawia Eloise z panną Jones. Byłoby to nie fair w stosunku do ich obu. Eloise by się denerwowała, panna Jones by się bała. Bardzo niebezpieczne połączenie. Chyba wymagałby od swojej siostry zbyt wiele. Musiał zaufać Nick Jones i zostawić ją w hotelu samą, kiedy on będzie zajęty z Delionem. Ostrożnie zawinął w chusteczkę szklankę, z której piła wodę. Był na niej wyraźny odcisk linii papilarnych jej kciuka.
Kiedy blisko godzinę później wyszła z łazienki, Dane z wrażenia nieomal upuścił filiżankę z kawą, którą trzymał w ręku. Bezdomna kobieta znikła. Nick Jones była czysta, miała umyte i ułożone włosy, a nowe ciuchy bardzo dobrze na niej leżały.
Wyglądała schludnie niczym uczennica liceum. Wcześniej nie zwrócił na to uwagi, ale teraz, kiedy jej włosy były czyste, wydawały się jaśniejsze. Miały wiele różnych odcieni blondu i brązu, były lekko kręcone i zebrane z tyłu głowy. Jasne oczy były koloru szarozielonego. Uświadomił sobie, że wyglądała całkiem ładnie.
– Teraz wygląda pani dobrze – powiedział zadowolony, że okazał umiarkowany zachwyt. Nie mógł dopuścić do tego, żeby się go przestraszyła. – Muszę wracać na komisariat. Proszę, żeby pani tu została. Może pani obejrzeć telewizję albo zejść na dół i kupić sobie coś do czytania. Tylko proszę nie opuszczać hotelu, dobrze?
Zostawił jej pięćdziesiąt dolarów, a kiedy nie chciała ich przyjąć, wcisnął banknot do kieszeni jej spodni. Ale nie odpowiedziała na jego prośbę.
Ponownie powiedział:
– Proszę mi obiecać, że nie opuści pani hotelu.
– No dobrze, obiecuję – powiedziała w końcu.
Miał nadzieję, że nie kłamała.
Po drodze na Bryant Street zadzwonił z komórki do siostry, aby omówić przygotowania do pogrzebu ich brata.
Michael nie żył. Właśnie rozmawiali o zakopaniu go. Dane nie mógł tego znieść. Zamiast na komisariat, na prośbę siostry udał się do parafii św. Bartłomieja, by sprawdzić, jak radzą sobie z przygotowaniami. Rozgorączkowany ksiądz Binney z trzęsącymi się bladymi, żylastymi rękoma rozmawiał z biskupem Koshlapem i arcybiskupem Lugano. Wszystko było gotowe, wszyscy powiadomieni. Pogrzeb księdza Michaela Josepha miał odbyć się w najbliższy piątek popołudniu w kościele św. Bartłomieja. A czuwanie przy zmarłym miało trwać od środy wieczór.
– Tak mi przykro – powtarzał w kółko ksiądz Binney. – Gdybym nie namawiał go na spotkanie z tym człowiekiem, z tym potworem, żyłby. Tak mi przykro.
Dane chciał, żeby ksiądz Binney w końcu pojął, że to nie była jego wina, a mordercy, który zabił w sumie cztery osoby w San Francisco, ale nie miał już siły tego powtarzać.
Jechał w stronę komisariatu tak szybko, że po drodze zatrzymał go patrol na motocyklu. Kiedy pokazał swoją odznakę FBI, policjant spojrzał na nią, zaśmiał się i zapytał:
– Sprawa niecierpiąca zwłoki? Dane przytaknął.
– Tym razem panu daruję, agencie Carver. Proszę nie przekraczać dozwolonej prędkości.
Dane podziękował policjantowi i z nie mniejszą prędkością dalej jechał na komisariat, pomimo ogromnego korka.
Pojawił się w pomieszczeniu oddziału specjalnego, zaadaptowanego z sali konferencyjnej obok gabinetu komendanta. Od Maggie, asystentki Kreidera, dowiedział się, że komendant chce być informowany ze szczegółami o rozwoju akcji.
W małym pokoju siedziało stłoczonych piętnaście osób. Dane wszedł do środka, oparł się o tylną ścianę i słuchał, jak Delion kończy swój wykład.
– … tak więc wszyscy znają zasady. Człowiek, który właśnie wszedł i stoi przy drzwiach, to agent FBI, Dane Carver. Ksiądz Michael Joseph był jego bratem. Nie jest tu jako agent FBI, ale jest częścią drużyny. Ktoś chciałby coś dodać? Nie? A więc to wszystko.
Dane spojrzał na fotografie zamordowanych osób przypięte pinezkami do ściany. Wychodząc, komendant Kreider ścisnął ramię Dane'a.
Delion podszedł do Dane'a.
– Założę się, że nawet mamy naszych chłopaków są zaangażowane w śledztwo – powiedział. – Zobaczy pan, że złapiemy gada. Teraz mamy spotkanie z ekspertem medycyny sądowej. Doktor Boyd obiecał, że najpierw zajmie się Valerie Striker. A jak ma się panna Jones?
– Dobrze. Obiecała mi, że nie opuści hotelu.
– I pan jej uwierzył? – Delion uniósł brew.
– Nie miałem wyjścia. Nie chciałem zamykać jej na klucz.
– Doprowadził ją pan do porządku?
– Tak, wygląda teraz jak studentka.
– Studentka? Może naprawdę nią jest? Wygląda na całkiem mądrą, wypowiada się składnie.
Dane pokręcił głową.
– Jest niezwykle bystra, ale zbyt przerażona, by to ukryć. Na studentkę jest trochę za stara, ale kto wie?
Delion powiedział:
– Moja siostra jest profesorem antropologii na Uniwersytecie Davis – powiedział Delion. – Twierdzi, że w środowisku akademickim pojawia się wielu niebezpiecznych typów, bardziej bezwzględnych niż w świecie biznesu. Oczywiście ona nie ma pojęcia o prawdziwym świecie, ale to ciekawe. Może nasza dziewczyna ucieka przed złym profesorem?
– Możliwe – odpowiedział Dane i nie mogąc się powstrzymać, wybuchnął śmiechem. – Profesor – zabójca. Podoba mi się pana koncepcja, Delion. Sprawdźmy, czyje odciski palców są na tej szklance.
– Panny Jones?
– Tak, piękny odcisk kciuka. Jeżeli nie powie nam, kim naprawdę jest, może jej odciski palców są w kartotece. Nigdy nie wiadomo. I dzięki, że mnie pan rozbawił, Delion.
– Zawsze do usług.
W kostnicy czekał na nich doktor Boyd.
– Valerie Striker została uduszona – powiedział. – Ni mniej, ni więcej.
– A jakieś szczegóły? – zapytał Dane.
– Moim zdaniem to stało się w niedzielę w środku nocy.
– To nam wystarczy.
– Ten sam sprawca, który zabił księdza Michael Josepha? – zapytał doktor Boyd.
– Prawdopodobnie tak, jeżeli to stało się w niedzielę w nocy. Dziewczyna marnie skończyła. – Delion pokiwał głową.
– A teraz coś optymistycznego, panowie. Panna Striker walczyła do końca. Za jej paznokciami są kawałki jego skóry, prawdopodobnie to skóra z szyi.
– DNA – powiedział Delion, radośnie podrygując.
– To tylko kwestia czasu i mamy faceta, inspektorze Delion.
Patrzyli, jak doktor Stephen Boyd oddala się, by porozmawiać z jednym ze śledczych, a następnie znika w swoim biurze.
– Ostry z niego gość – powiedział Delion. – Nikt nigdy nie śmiał z niego żartować. Nie nazywał go konowałem ani Doktorem Śmiercią, nic z tych rzeczy. Jest bardzo zasadniczy i zawsze robi to, co mówi. Nawet kiedy napięcie wzrasta i atmosfera jest naprawdę gorąca, doktor Boyd nigdy nie panikuje i robi, co do niego należy.
– To bardzo dobrze – odpowiedział Dane. – Z drugiej strony nawet gdyby panikował, denat leżący na stole raczej nikomu by o tym nie powiedział.
– Racja. Jeżeli udało się pobrać próbkę DNA, oznacza to pierwszy poważny krok do przodu w naszym śledztwie.