Rozdział 4

Ksiądz Binney zerwał się z miejsca, by powitać nadchodzących gości. Był niski, wyglądem przypominał krasnala. Dane nigdy u nikogo nie widział tak czerwonych włosów, bez najmniejszego śladu siwizny. Nawet włosy Sherlock nie mogły się z nim równać. Ksiądz Binney miał około sześćdziesięciu lat. Niesamowite.

Wyciągnął rękę do Deliona, ale po chwili cofnął się, jakby zobaczył ducha. Złapał się krawędzi krzesła i spojrzał na Dane'a.

– Ale mnie pan przestraszył. – Położył dłoń na piersi. – Jest pan bratem księdza Michaela Josepha. Dobry Boże, jest pan do niego tak podobny. Proszę, niech panowie wejdą, proszę bardzo. Miło pana znowu widzieć, inspektorze Delion. Musicie być wyczerpani.

– To była długa noc – przyznał Delion, podążając za księdzem Binneyem. – Rozmawiałem już dziś przez chwilę z księdzem Binneyem; to było około ósmej rano, kiedy zespół medycyny sądowej doprowadził kościół do porządku – wyjaśnił Dane'owi.

I ani słowem mi o tym nie wspomniałeś, pomyślał Dane. Byłby jednak zaskoczony, gdyby Delion natychmiast nie przesłuchał wszystkich na plebanii.

– Rozmawiał już ze wszystkimi – powiedział ksiądz Binney. – Nie znalazł pan niczego w pokoju księdza Michaela Josepha, prawda, inspektorze Delion?

– Nie, niczego niezwykłego.

Ksiądz Binney prowadził ich do niewielkiego salonu, potrząsając głową. Pokój wypełniony był chińskimi meblami z ciemnego drewna, starymi i eleganckimi, choć lekko porysowanymi. Na podłodze leżał tradycyjny perski dywan tak postrzępiony, że Dane bał się po nim chodzić. Ciężkie, czerwone zasłony tkane były w czarne smoki.

– Usiądźcie, panowie – powiedział i zwrócił się do Dane'a: – Bardzo mi przykro z powodu pańskiego brata, panie Carver. Wszystkim nam jest przykro. Kochaliśmy Michaela Josepha. To potworne. Wygląda pan zupełnie jak on, to dla mnie szokujące, pomimo że wcześniej widziałem was obu na fotografii. To takie trudne… Jak już powiedziałem dziś rano inspektorowi Delionowi, czuję się winny. Gdybym nie zgodził się, żeby ten człowiek przyszedł tak późno do spowiedzi…

Ksiądz Binney opadł na wyściełane czerwonym brokatowym suknem krzesło i ukrył twarz w dłoniach. Były na nich rude włosy. Po chwili spojrzał na przybyłych.

– Wybaczcie mi, proszę. Muszę tylko przyzwyczaić się do pańskiego widoku, panie Carver. Jego strata to najgorsze, co mogło się wydarzyć. I to wyłącznie moja wina.

– To nie księdza wina ani moja, tylko tego szaleńca, który go zabił, i to jego należy za to winić – powiedział Dane niskim, spokojnym głosem. – A teraz niech nam ksiądz powie, co wie o tym człowieku.

To uspokoiło księdza Binneya. Powoli podniósł głowę. Jeszcze raz zadrżał na widok Dane'a. Dane zauważył, że stopy duchownego ledwie dotykają wytartego dywanu.

– Jak już powiedziałem inspektorowi Delionowi, ten człowiek zadzwonił w niedzielę około ósmej wieczorem. Siedziałem właśnie przy biurku, więc odebrałem telefon. Powiedział, że to pilne, że jest bardzo chory i że jeżeli umrze, zanim porozmawia z księdzem Michaelem Josephem, może pójść do piekła. Mówił bardzo płynnie, brzmiał wiarygodnie. Rozumie pan, mamy ustalone godziny spowiedzi, ale on nalegał.

– Jak nazywał się ten człowiek? – zapytał Dane.

– Przedstawił się jako Charles DeBruler, powiedział, że dwa razy był już u spowiedzi u księdza Michaela Josepha i że bardzo mu pomógł. Mówił, że wzbudził jego zaufanie – odparł ksiądz Binney.

– Jak zareagował mój brat, kiedy powiedział mu ksiądz o tym telefonie?

Binney zmarszczył brwi.

– Prawdę mówiąc, był wściekły. Powiedział, że zna tego człowieka i że nigdy więcej nie chce z nim rozmawiać. Byłem zdziwiony, powiedziałem, że nie znałem go od tej strony, że nigdy nie odmówił, gdy ktoś prosił go o pomoc. Nie chciał, ale rozumiecie panowie, chyba wzbudziłem w nim wyrzuty sumienia, że nie wypełni swoich obowiązków, jeżeli nie spotka się z tym człowiekiem. Powiedziałem mu też, że nie spodziewałem się, że odmówi komuś, kto prosi o spowiedź, nieważne, o jakiej porze o nią prosił, nieważne, co o nim myślał. Ksiądz Michael Joseph nie chciał dyskutować ze mną o tym człowieku i powiedział, że ten jeden raz jeszcze się z nim spotka. Ostatni raz. Później mówił coś jeszcze o decyzji, którą musi podjąć, decyzji, która na zawsze odmieni jego życie – ksiądz Binney ucichł.

– Co księdza zdaniem miał na myśli, mówiąc o zmianie życia? – zapytał Dane.

– Nie wiem – odparł ksiądz Binney. – Nie mam pojęcia. Dane pokiwał głową.

– Ten człowiek trzy razy chciał wyspowiadać się u mojego brata. Dlaczego? Dlaczego chciał rozmawiać właśnie z nim?

– Ciągle zadaję sobie to pytanie – odrzekł ksiądz Binney. – Trzy razy spotkał się z księdzem Michaelem Josephem. Dlaczego ksiądz Michael Joseph nie chciał się z nim więcej spotykać? Dlaczego mówił o podjęciu decyzji tak, jakby ta noc miała zmienić jego życie?

– Wydaje mi się, że ten człowiek wcale nie chciał wyznać swoich grzechów – powiedział Delion. – Możliwe, że przyszedł do pańskiego brata, żeby się przechwalać, może pragnął pochwalić się swoimi zbrodniami przed kimś, kto nie może nikomu o tym powiedzieć. Dlatego pański brat był wściekły i nie chciał go więcej widzieć. Wiedział, że ten człowiek bawi się jego kosztem. Jak pan myśli, Dane? To by wyjaśniało, dlaczego ksiądz Michael Joseph nie chciał się z nim spotykać. Czy to ma sens?

– Nie wiem – powiedział Dane. – Mężczyzna był tu trzy razy. – Zamilkł na chwilę. – Za trzecim razem zabił mojego brata.

Oczy księdza Binneya wypełniły się łzami.

– Ale dlaczego ten człowiek miałby drwić z księdza Michaela Josepha? Po co? – Ksiądz Binney wstał, zaczął chodzić w tę i z powrotem. – Nigdy więcej go nie zobaczę. Wszyscy są pogrążeni w smutku i gniewie. Biskup Koshlap jest zrozpaczony. Arcybiskup Lugano jest niezmiernie zmartwiony tym zajściem. Dziś rano miał spotkać się z komendantem Kreiderem.

– Tak – powiedział Delion. – Spotkali się. – Zwrócił się do Dane'a. – Orin Ratcher, kościelny stróż, znalazł księdza Michaela Josepha tuż przed przyjazdem policji?

– Zgadza się – potwierdził ksiądz Binney. – Orin ma problemy ze snem i pracuje w dziwnych godzinach. Mówił, że właśnie zmywał podłogę w zakrystii, wydawało mu się, że usłyszał wystrzał, ale nie zwrócił na to uwagi.

– Widział kogoś?

– Nie – odrzekł ksiądz Binney. – Mówił, że nikogo nie było, tylko głucha cisza, a ksiądz Michael Joseph siedział nieruchomo w konfesjonale z głową opartą o ścianę. Zaraz potem przyjechał policyjny patrol: ktoś zadzwonił z informacją o morderstwie. Pokazał im ciało. Orin jest w bardzo kiepskim stanie, biedny człowiek. Zatrzymamy go przez kilka dni na plebanii, nie chcemy, żeby był sam.

– Już z nim rozmawiałem, Dane. Mówi, że nie widział kobiety, która zadzwoniła z informacją o morderstwie. Jakby zapadła się pod ziemię.

– Czy ma ksiądz może listę przyjaciół księdza Michaela Josepha?

– Tylu ich było – westchnął ksiądz Binney i sięgnął do kieszeni. – Nazbierało się przynajmniej pięćdziesiąt osób, inspektorze Delion.

Delion schował listę do kieszeni.

– Nigdy nic nie wiadomo – mruknął.

– Czy może nam ksiądz powiedzieć, kiedy dokładnie i o jakich porach mój brat spotykał się z tym Charlesem DeBruler?

Ksiądz Binney, zadowolony, że może w czymś pomóc, wyszedł i wrócił po chwili.

– Ksiądz Michael Joseph spowiadał we wtorek do dziesiątej wieczorem i w czwartek do dziewiątej wieczorem.

Dane spytał, czy może rozejrzeć się w pokoju brata, mimo że Delion już go przeszukiwał i nie znalazł nic, co mogłoby naprowadzić na jakikolwiek trop. Był tam stos wydrukowanych e – maili datowanych od początku roku, jakie Dane pisał do brata, a ten je przechowywał. Tak było, odkąd Michael miał dostęp do Internetu i wprost oszalał na punkcie pisania e – maili.

– Czy ktoś zaglądał do komputera mojego brata?

– Tak, nie ma żadnych ukrytych plików na twardym dysku, jeżeli o to panu chodzi.

Rozmawiali jeszcze z dwoma innymi księżmi, kucharzem, pokojówką i trzema pracownikami kancelarii parafialnej. Od nikogo nie dowiedzieli się niczego istotnego. Nikt też nie potrafił powiedzieć, kim jest Charles DeBruler.

– Znał swojego zabójcę – zauważył Delion, kiedy znaleźli się w samochodzie. – Nie mam co do tego wątpliwości. Wiedział, że to potwór, ale nie bał się go.

– Nie – powiedział Dane. – Nie bał się go. Michael czuł do niego odrazę, ale się go nie bał. Charles DeBruler wcześniej rozmawiał z moim bratem dwa razy: w ubiegły wtorek i czwartek wieczorem. – Dane odetchnął głęboko. – Michael był przybity i zdenerwowany spotkaniem z tym człowiekiem; najsensowniejsze wytłumaczenie jest takie, że musiał zrobić coś strasznego mniej więcej w tym czasie, kiedy tu wcześniej przychodził. Delion, czy popełniono w San Francisco jakieś morderstwa w tym czasie lub parę dni wcześniej?

Delion uderzył dłońmi w kierownicę i omal nie potrącił pieszego przechodzącego przez ulicę. Ale nie wybuchnął gniewem, tylko spokojnie pogroził mu palcem.

– Tak – potwierdził Delion, skręcając ostro kierownicę, aż facet przed maską samochodu odskoczył na bok. – Cholera, to ma sens. Dlaczego, u diabła, wcześniej na to nie wpadłem?

– Po pierwsze: jesteś zmęczony.

Delion zignorował to i przesunął palcami po wąsach.

– Niech no pomyślę. Mieliśmy tu ostatnio trzy morderstwa, w tym jedno sprzed kilku tygodni. Facet chciał po prostu zgarnąć pieniądze z polisy ubezpieczeniowej swojej żony. Sprawę prowadził Donnie Lunerman. Nie mógł uwierzyć własnym uszom, kiedy przesłuchiwał podejrzanego. W głowie się nie mieści, co niektórzy ludzie są gotowi zrobić dla pięćdziesięciu tysięcy dolarów.

O, mam. W zeszły poniedziałek – w noc poprzedzającą pierwszą spowiedź – zamordowano siedemdziesięciodwuletnią kobietę. Mieszkała sama w willowej dzielnicy San Francisco, na rogu ulic Irving i Trzydziestej Trzeciej. Została zamordowana w swoim domu. Brak śladów włamania, wybitych okien, niczego nie skradziono. Morderca zatłukł ją na śmierć w jej własnym łóżku. Sprawcy dotąd nie znaleziono.

– Ale nie została zastrzelona – zauważył Dane, chwytając się deski rozdzielczej, kiedy Delion ostro skręcił do policyjnego garażu.

– Nie, została zatłuczona na śmierć. Potem, w środę, dokonano zbrodni, która naprawdę wstrząsnęła tutejszą społecznością. Działacz ruchu gejowskiego został zamordowany przed barem w Castro. Mnóstwo świadków, ale nikt dokładnie nie widział, jak wyglądał zabójca. Nie wiadomo, czy był gejem, był gruby czy może chudy, stary czy młody – żadnych szczegółów. Nie prowadzę tej sprawy. Komendant powołał w tym celu specjalną grupę, zamordowany był bardzo wysoko postawiony.

– Jak zginął?

– Został uduszony.

– Tępe narzędzie, uduszenie, pistolet. Ma facet rozmach.

– Jeżeli to on – zastrzegł Delion. – Nie mamy co do tego pewności. Jeżeli rzeczywiście zabił tych dwoje ludzi i opowiedział o tym pańskiemu bratu, po co by go zabijał?

– Nie wiem – odparł Dane. – Nie ma pojęcia, ale idę o zakład, że nasi psycholodzy coś nam podsuną.

– Ta, jasne – mruknął Delion, z piskiem hamując w policyjnym garażu. – Jeszcze tylko federalnych nie miałem na głowie.

– Znają się na swojej robocie, Delion. – Dane zamilkł na chwilę, po czym powiedział: – Myślę o tej kobiecie, tej, która zadzwoniła w sprawie morderstwa mojego brata: co robiła w kościele w niedzielę o północy?

– Tak, wszyscy się nad tym zastanawiają. Nikt nie wie, gdzie jej szukać. Miejmy nadzieję, że jeszcze zadzwoni.

– Ciekawe, co naprawdę widziała.

– Pewnie nigdy się tego nie dowiemy. Nie sądzę, żeby udało nam się ją odnaleźć.

– Może będzie na liście księdza Binneya – powiedział Dane. Delion rzucił na niego okiem.

– Wszystko jest dla pana takie łatwe?

Загрузка...