Rozdział 32

Proszę zaczekać! Nie możecie tam wejść! Sherlock odepchnęła go i powiedziała:

– Jay, już czas, żebyś odszedł, przestał kupować garnitury od Armatniego, znalazł inną pracę i spłacił debet na karcie kredytowej.

– Ale on medytuje! Przykazał mi, że nie życzy sobie, by go niepokojono. A ja… kocham Armaniego. Kiedy noszę te garnitury, to wszyscy wiedzą, że to jest Armani.

Nagle Arnold Loftus zaczął krzyczeć. Nie próbował zagrodzić im drogę, ale zaatakował Jaya Smitha.

– Zamknij się, Jay. Oni są tu nie bez przyczyny. Nie próbuj ich zatrzymać.

– Jesteś cholernym ochroniarzem. Nie pozwól im tam wejść, kretynie, jesteś…

Arnold bardzo delikatnie wziął Jaya Smitha pod ramię i wyprowadził go.

– Dupek mnie zwolnił. Cokolwiek to jest, zróbcie to – rzucił na odchodne.

Dane delikatnie nacisnął klamkę. Drzwi były zamknięte na klucz. Odwrócił się do Jaya wciąż przytrzymywanego za ramiona i wyciągnął do niego rękę.

– Klucz – powiedział tylko.

Arnold puścił Jaya, przyglądał mu się jak jastrząb, gdy ten szedł do swojego biurka, kucnął i ze środkowej szuflady wyjął zapasowy klucz. Podał go Dane'owi.

– Dziękuję – powiedział Dane.

Szybko przekręcił klucz i powoli otworzył drzwi. W ogromnym gabinecie było ciemno jak w kinie i na białej ścianie był wyświetlany film. Linus Wolfinger siedział na krześle za swoim biurkiem. Brodę podpierał rękami, oglądał.

To był odcinek „Superagenta”, którego nie widzieli. Nie odwrócił wzroku od ekranu nawet wtedy, gdy sześciu ludzi, którzy weszli do jego biura, otoczyło jego biurko.

– Mój poczciwy stary tata puścił farbę, co? – powiedział łagodnym tonem.

– Nie – odparł Delion. – Pana tata powiedział nam, jak dowiedział się, że jego syn jest mordercą, ale nie wyjawił nam pańskiego imienia.

– Ta szalona stara kupa kości powiedziała wam to.

– Tak naprawdę, to sami do tego doszliśmy – powiedział Savich. – A właściwie MAX, mój komputer, za jego pomocą znaleźliśmy informację, że urodził się pan jako Robert Allen DeLoach i uczęszczał pan do liceum Garetta tu, w Los Angeles. Tu jest pana zdjęcie.

Położył zdjęcie na biurku Wolfingera. Linus nawet na nie nie spojrzał.

– Znaleźliśmy też prawdziwego Michaela Linusa Wolfingera. Tu jest jego zdjęcie. To nie jest pan – powiedziała Sherlock.

Linus pomachał ręką.

– Ten facet zginął w wypadku narciarskim. Był sierotą. Przejęcie jego tożsamości nie było problemem. Chciałem pracować w studiu. Po roku w poprawczaku wiedziałem, że nikt nie będzie chciał mnie zatrudnić. – Linus wzruszył ramionami. – Kogo to, do cholery, obchodzi?

– Proszę nam opowiedzieć o tej dziewczynie ze studiów – odpowiedział Dane.

Linus ponownie wzruszył ramionami, palcami stukał o blat. Chyba nie mógł spokojnie usiedzieć.

– Głupia, mała idiotka, powiedziała mi, że nie będzie chodzić z ofermą. Skręciłem jej kark. Niestety, mój ojciec przyszedł, zanim zdołałem pozbyć się jej ciała. Ale on mi pomógł, mówił, że nie jestem taki jak mój dziadek i dlatego mi pomoże. Pokłóciliśmy się, ale powiedział, że nie mam wyboru. Dla mojego dobra umieścił mnie w poprawczaku. Gdybym się nie zgodził, oddałby mnie w ręce policji.

Linus znów na nich spojrzał, wzruszył ramionami.

– Jestem bardzo mądry, wiecie o tym. Tak naprawdę jestem więcej niż mądry. Jestem geniuszem. Podczas tego roku spędzonego w poprawczaku Mountain Peak, na jakimś zadupiu, planowałem, co chcę robić w życiu. Po śmierci Wolfingera przyjąłem jego nazwisko i przeszłość. Mój drogi staruszek załatwił mi pracę w studiu. Później poznałem Milesa Burdocka i zrobiłem na nim piorunujące wrażenie. On był twardy, ale mówiłem wam, że jestem geniuszem. Udowodniłem to. Zarabiałem coraz więcej i więcej pieniędzy dla studia. To dlatego te wszystkie stare cymbały nazywają mnie tu Dupkiem. Zazdroszczą mi. Jestem następcą tronu, najlepszym, jaki mógł pojawić się w tym miejscu.

Przerwał na moment, patrząc na Savicha.

– Mój ojciec chyba nie wykończył dziadka? – zapytał.

– Nie – powiedział Dane. – Ale naprawdę chciał. Ciągle chce. Jak się pan dowiedział o swoim dziadku? Skąd pan wiedział, gdzie on jest?

Linus zaśmiał się.

– W zeszłym miesiącu byłem w domu ojca i trafiłem na zapłaconą fakturę za dom starców. Nigdy nie poznałem swojego dziadka, ale wiedziałem, że ojciec go nienawidził. Wiele razy mi powtarzał, że nigdy nie pozwoli, by ten starzec znalazł się w moim życiu, nigdy. Pewnie ojciec wam o tym mówił.

Dane pokiwał głową.

– Chciałem się z nim spotkać, może wtedy zrozumiałbym, dlaczego mój ojciec tak go nienawidzi. Dałem mu nawet prezent gwiazdkowy. A wiecie, czego dowiedziałem się od tego żałosnego starca?

Nikt nic nie powiedział, czekali.

– Opowiedział mi o tym, co zrobił. W pierwszej chwili nie uwierzyłem mu, to było zbyt wydumane. Ale to, co mi wyznał, brzmiało zbyt realnie, by mógł to wymyślić. Nazywał mojego ojca tchórzem i półgłówkiem. Później zapytał mnie, czy kiedyś kogoś zabiłem, bo jeśli tak, to naprawdę jesteśmy spokrewnieni. Powiedziałem, że tak. Myślałem, że starzec wyskoczy z wózka i zacznie tańczyć, taki był uradowany.

Kaszlał, śliniąc się i plując krwią. Pokiwał na mnie palcem i powiedział, że mam to we krwi, i że wyglądam tak jak on, kiedy był młody, a dobry Bóg wie, że to było głęboko w jego krwi, a teraz z niego wychodzi. Znów się zakaszlał, a z jego ust wypłynęło jeszcze więcej krwi.

Wtedy zdałem sobie sprawę, że jestem taki jak on. Opowiedziałem mu, jak się nudziłem i jak mój ojciec wpadł na ten wspaniały pomysł programu. Kiedy go słuchałem, wszystko połączyło się w mojej głowie. Dokładnie wiedziałem, co powinienem zrobić. Dodałem swoje własne pomysły do pierwszych dwóch scenariuszy, a mój ojciec był bardzo zadowolony, że się tym interesuję i że moje pomysły tak dobrze się sprawdzają.

Kiedy powiedziałem dziadkowi, co zamierzam zrobić, chciał poznać szczegóły. Nawet pomógł mi udoskonalić plany. Gdy od niego wychodziłem, śmiał się i życzył mi szczęścia, mówił, że chce wiedzieć, jak to ostatecznie wyszło, bo, jak twierdził, akcja nigdy nie idzie zgodnie z planem, ale przez to jest więcej zabawy. Powiedziałem mu, że będzie mógł przeczytać o tym w gazetach. – Linus potrząsnął głową i postukał palcami o blat. – Jezu, ale miałem ubaw, szczególnie z tym księdzem w San Francisco, pana bratem, agencie Carver.

Piekielnie mnie zaskoczył. Trochę się pana wystraszyłem, gdy pan tu przyszedł po raz pierwszy.

Dane miał ochotę zabić małego skurwiela. Poczuł na ramieniu dłoń Savicha. Walczył ze sobą, by się na niego nie rzucić, ale opanował się.

– Teraz już wszystko skończone, Linus. Jesteś martwy – powiedział.

– Czy wiesz, że to ja wysłałem mediom zdjęcie panny Nick i twoje. Musiałem tylko wykonać parę telefonów na komisariat policji w San Francisco, by dowiedzieć się, kim ona jest. A teraz ona tu jest, węszy, przygląda się każdemu, ale wiem, że mnie nie rozpozna – powiedział Linus.

– Ale wynająłeś Miltona, by ją zabił. Obawiałeś się, że jednak może cię rozpoznać – przypomniał Dane.

Linus ponownie wzruszył ramionami, opuszki jego palców stukały nerwowo o blat biurka.

– Po co ryzykować? Szkoda, że z Miltona był taki nędzny strzelec. – Spojrzał na Nick. – Skoda, że nie trafił, tylko drasnął. Szmaciarz. Gdybym mógł, sam bym cię załatwił, panno Nick, o tak, na śmierć. – Zaśmiał się, po czym odwrócił się w stronę ekranu i ściszył dźwięk. Nie odrywając wzroku od odcinka wyświetlanego na ścianie, powiedział: – Ksiądz Michael Joseph to było moje pierwsze wielkie wyzwanie. Powiedział, że zamierza donieść na mnie, że nawet zrzuci sutannę, jeśli będzie musiał. Tak czy inaczej i tak zamierzałem go zabić, ale musiałem przyśpieszyć akcję. – Popatrzył na Dane'a i roześmiał się. – To był piękny strzał. Ale wiecie co? Ten cholerny ksiądz wyglądał na szczęśliwego, jakby zdał sobie sprawę, że przez swoje poświęcenie ocali kilka istnień. Kto to wie?

Dane ciężko oddychał, próbował trzymać ręce przy sobie, by nie zacisnąć ich wokół szyi Linusa Wolfingera. Był potworem, może nawet gorszym niż jego dziadek.

– Co zrobiłeś z pistoletem? – zapytała Sherlock. Uśmiechnął się do niej szeroko.

– Kto to wie?

Dane uśmiechnął się do niego.

– Teraz za to zapłacisz, Linus. Będziesz siedział w klatce i nigdy z niej nie wyjdziesz, może tylko, kiedy będą prowadzić cię na egzekucję, by posłać cię do piekła.

– Nie wydaje mi się – powiedział Linus, unosząc dłoń, w której trzymał pistolet, derringer, mały i zabójczy. Wycelował po kolei w każdego z nich.

– Nawet o tym nie myśl, Linus – ostrzegł Savich. – Już jest za późno. Nie chcemy cię zabić. Nie zmuszaj nas do tego.

Linus Wolfinger roześmiał się.

– Wiecie, że już nigdy nie będę miał przyjemności z biegania po studiu? Nic mnie już nigdy więcej nie ucieszy. Hasta la vista, kochani – powiedział, bardzo dobrze naśladując Arnolda Schwarzeneggera.

Włożył pistolet do ust i nacisnął spust.

Загрузка...